Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Banalnie łatwo została całkowicie opuszczona przez siły i, cóż, musiała sama przed sobą przyznać, że nigdy nie miała ich wystarczająco dużo na dalszą walkę z tym mężczyzną. Od początku wiedziała, że jest skazana na porażkę, o ile nie zdarzy się jakiś cud - najprawdziwszy cud, ale i tak miała nadzieję. Wątłą, bo wątłą, ale miała. Problem w tym, że jej porywacz nie zamierzał najwyraźniej zbyt łatwo odpuścić, był bowiem od niej dużo mocniejszy, lepiej wytrenowany i, jakby tego było mało!, zwyczajnie nie miał skrupułów, co zauważyła przerażająco szybko. Nie był też związany dziwną więzią, na dziewięćdziesiąt dziewięć procent - zupełnej pewności mieć przecież nie mogła, z osobą przeżywającą właśnie najprawdziwsze katusze. Umierającą...? Nie, chyba nie. Rachel zdążyła w końcu poznać już wiele rodzajów bólu towarzyszącego cielesnym i psychicznym ciosom, więc nawet w tym stanie wiedziałaby, że to już koniec. Koniec Jego i zapewne także jej, bo nie wyobrażała sobie już życia po tym. O ile przed spotkaniem Riano myślała, że nadzwyczaj łatwo będzie jej w odpowiednim czasie wejść w uczuciową relację, o tyle teraz... Cóż, cierpiała prawdziwe męki piekielne dla miłości, ale nie chciała odrzucać ich, jeśli miałoby to oznaczać definitywny koniec całej tej, wbrew pozorom!, na swój sposób pięknej historii. Nie mogli się poddać, nie teraz, nie na tym etapie! Tylko... Dlaczego chciała to zrobić? Dlaczego miała wrażenie, że wszystko sypie jej się przez palce, gdy tak moczyła łzami ubranie łowcy, rzucając się z bólu na jego ramieniu, choć nie miała już siły na to, by wrzeszczeć, zdzierając sobie wcześniej gardło? Dlaczego... Dlaczego była tak słaba i nie mogła nijak Mu pomóc? Czy to był jakiś specyficzny żart losu? A może to właśnie w taki sposób miała odpokutować nieznane sobie winy? Nie wiedziała i to sprawiało, że czuła się jeszcze gorzej, na dodatek tracąc gwałtownie telepatyczne połączenie z ukochanym. Urwało się tak nagle, chociaż nadal odczuwała porażający ból, gdy przecież nikt cieleśnie jej nie krzywdził. No, poza tą chwilą, gdy przywalono jej z całej siły w brzuch, albowiem to odczuła... Jako dosyć... Własny ból? Jeśli tak to można było określić. Nie przeżywany przez rannego Riano, a przez nią samą, choć to kompletnie niczego nie zmieniało. Tak czy siak była kłębkiem stworzonym z mieszaniny strasznych uczuć i odczuć, który nijak nie mógł ich od siebie odrzucić. To w końcu ona, nie zaś jakaś jej postronna znajoma, której mogłaby radzić co zrobić, tkwiła już w tym bagnie na tyle długo, że zaczęła się nim stawać. Zostawała chodzącym problemem, fakt faktem - w oczach łowców od samego początku nim była, co ani trochę jej nie pasowało, ale przecież nie była głupią, pustą lalą, która myślała, że cały świat nagle postanowi być dla niej wręcz niesamowicie przychylny. Wbrew temu, jak brzmiały zapewnienia Rachel i Cipriano oraz co sobie obiecywali, wcale nie mieli świata u swych stóp. Teraz zaś było im do tego jeszcze znacznie dalej niż bliżej. Do siebie zresztą również i tylko nadchodząca zagłada tkwiła między nimi, zajmując miejsce w loży honorowej wraz z poniżeniem, bólem i rozpaczą. Tak silnymi sojuszniczkami w niszczeniu życia. Jej oprawca otworzył jakieś drzwi, jednak nie widziała, gdzie z nią wchodzi. Zaciskała kurczowo powieki, usiłując wmówić sobie, że to wszystko jest tylko złym snem... Tak... Chciałaby, by nim było, ale przecież nie miała cudotwórczych talentów, czyż nie? Była tylko Rachel. Zwykłą Rachel.
Dion Aaron Carroll
Personalia : Dion Aaron Carroll Rasa : nefil Profesja : łowca Aktualny ubiór : wygodny i praktyczny strój "włamywacza" Liczba postów : 4 Punkty bonusowe : 4 Join date : 07/05/2014
Najgorszym, co może spotkać człowieka, to on sam z samym sobą. Zamknięty, pozostawiony, ograniczony jedynie do własnej głowy... i jednocześnie zniewolony na tym bezkresnym oceanie, po którym całe życie będzie dryfował sobie uwięziony, bo dłoń, która mogłaby mu pomóc, nie istnieje, jest fikcją i nędzną nadzieją dla ludzi, których życie zrypało się tak bardzo, że sami nie potrafią sobie z nim poradzić, poradzić z tym całym, otaczającym ich światem... Byłem Dionem Aaronem Carrollem i zostałem wieki temu pozostawiony sam sobie, a raczej na dosłowne wieki pozostanę sobie pozostawiony, o ile wybiję wszystkich łowców na świecie. Wieczność z Dionem... Chryste, miałem ochotę poderżnąć sobie gardło za samą tę myśl, że miałbym się męczyć z samym sobą całe życie. Całe bardzo długie życie, gdyż byłem antychrystem, czy też nefilem! Prędzej stawiałem na to pierwsze, bo piekielnicy bardziej pasowali mi do staruszka... Kurwa, wcale nie pasowali! On by wyrżnął całe Piekło, gdyby był wszechmocny! Nie miałem pojęcia, jak to się stało, że moja matka była upadłym aniołem... Najwidoczniej Piekło zrobiło sobie przeogromny żart z Patricka Alberta Carrolla i nawet nie raczyło, na razie, go o tym poinformować. Ja nie raczyłem... Zginąłbym, bo byłem antychrystem! Hah! Śmiechu warte! Miałem ochotę iść do ojca i mu wykrzyczeć prosto w ten jego rasistowski ryj, że pieprzył się z zaślubioną sobie piekielną dziwką, ale... zginąłbym. Nie byłem gotowy umrzeć. Miałem siostrę, siostrzeńców... Co by się stało z ojcem...? I, co, byłem sobie sam ze swoją przeklętą nadnaturalnością. Siostra chyba tego nie odziedziczyła... Choć kto tam ją wiedział. Zabiłby nas wszystkich... i reputacja rodu Carrollów... Na szczęście dla mojej towarzyszki niedoli, udało mi się ochłonąć podczas spaceru na ostatnie piętro. Nie skorzystałem z zamontowanych wind, gdyż musiałem się uspokoić. Chciałem tego, pragnąłem... Spokoju, świętego spokoju, wyciszenia. Przestać myśleć o rzeczach, które już się stały i pomyśleć o tym, co ma się wydarzyć. Właśnie... Skupić się na przyszłości i podjąć ociekające inteligencją decyzje, by żyło się lepiej, bezpieczniej, wybiwszy za swego żywota jak najwięcej ścierw. Postawiłem blondynkę na podłodze dopiero w łazience. Była boso... nie chciałem zanieczyszczać tą brudną agresją jeszcze dywanu. Szkoda było, czyż nie? Wystarczyło, że... Rachel, bo tak było chyba na imię tej blondynce, cuchnęła tym gnojem. No, i ja cuchnąłem... Przytrzymałem ją, póki nie stanęła stabilnie na tych swoich roztrzęsionych nóżkach. Przesadziłem wcześniej z tą pięścią... ale stało się. Przepraszać nie zamierzałem. Była łowczynią z krwi, więc powinna nauczyć się znosić ból. Jak widać, świetnie sobie radziła. Kiełki... z pewnością wtapiał w nią swe kiełki, choć na szyi nic nie dostrzegałem. – Przyniosę ci zaraz coś... Od dziś po prostu koniec paradowania nago przed innymi mężczyznami – wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu, zastanawiając się, co usłyszę, gdy napotkam któregoś z łowców, którzy uczestniczyli w zniżaniu agresji do właściwego poziomu, czyli poziomu pieska. Rebekah czy tam Rachel nie była złą sztuką, jeśli przymykało się oko na to, że splamiła swą krew, zadając się z potworem. – I jakieś kosmetyki. Tu nic pewnie nie ma... I ręczniki – mruknąłem, zastanawiając się co jeszcze. Unikałem patrzenia na jej ciało, bo nie chciałem zaliczyć wkurwienia numer dwa dzisiejszego dnia. Wystarczyło, że ojciec mi przekazał szczęśliwą wiadomość o zbliżającym się ślubie. Byłem zadowolony... Baaaardzo. Ale też milszy... Powinna to docenić. – Właź do wanny, pod prysznic... Jak wolisz – rzuciłem stanowczo, kręcąc głową z obojętnością. Nie obchodziło mnie, co wybierze. Ważne, by się umyła, zmyła z siebie tę krew, spermę i diabeł jeden wie, jakie jeszcze wydzieliny pochodzącego od tego pasożyta. – Zaraz wracam. I nie uciekasz, jasne? Jesteśmy w miejscu, z którego nie masz szans uciec, więc po prostu bądź posłuszna, grzeczna... W tym zamczysku można było się zgubić... i podobno też spotkać trumnę Draculi gdzieś w podziemiach, choć to akurat była legenda. Nieważne. Po prostu nie widziało mi się szukać tej dziewuchy, zwłaszcza że nie znałem wszystkich kątów tego budynku. Plany zaś... Nie wszystko było na nich naznaczone. Właściwie prawie nic...
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Nie chciała być w tym miejscu, czuć dotyku obcego łowcy, który tak bezceremonialnie niósł ją nagą przez cały zamek, targając po schodach gdzieś niesamowicie wysoko. Słuchać głosu tego mężczyzny, jaki jednak odbijał jej się w uszach, dochodząc do mózgu i tam już pozostając, choć wolałaby już od tego poprzednią porażającą ciszę. O jakikolwiek znak od ukochanego nie mogła w końcu prosić, modląc się tylko, tak! najmniej pobożna kobieta modliła się teraz jak zagorzała katoliczka i to o osobę o korzeniach w Piekle!, by Cipriano żył, by dał sobie radę do czasu aż nie uda im się stąd uciec, chociaż ucieczka… Coraz bardziej wątpiła w taką możliwość, pogrążając się już podświadomie w niczym innym, lecz tylko typowej żałobie. Nie widziała światełka w tunelu, a nawet jeśli miała je zobaczyć, cóż, w obecnym stanie stawiałaby na to, że nie oznacza ono nadziei, ale tylko nadjeżdżający pociąg, który gotów był ponownie rozjechać jej życie. Z całym impetem wjeżdżając przy tym we wszelkie te wartości, jakie były dla niej cenne. Nic więc dziwnego, że nie zamierzała się odzywać, gdy świat wirował dookoła i gdy czarne chmury coraz bardziej zbliżały się do niej z okolic horyzontu, teraz tłocząc się gdzieś tam nad jej głową. Nie widziała wyjścia z tej sytuacji. I choć z początku chciała nawet na kolanach błagać swego porywacza, aby okazał im łaskę, pomysł ten nadzwyczaj szybko uciekł Rachel z głowy, albowiem przekonała się, jaki był ten człowiek i że prędzej ukróciłby cierpienie poprzez zabicie Riano niźli w jakikolwiek sposób dał się przekonać do pomocy, do jakiegokolwiek cienia łaski im danej. Może i go nie znała, ale tym razem wiedziała, że się nie myli. Trafiła na osobę najgorszego możliwego sortu, która nie przejmowała się chyba niczym, gotowa uciekać się do przemocy nie tylko wobec osób winnych, ale i wobec tych niewinnych. Może nie krystalicznie, w końcu oboje mieli jakieś grzeszki, ale… Nie zasługiwali na to, prawda? Nie zasługiwali na rozdzielenie, na poniżenie… Przynajmniej nie on… Riano i tak zaznał już za dużo złego w życiu i jeśli obecna sytuacja miała być dla niej swoistą karą za grzechy, nie chciała, by i on musiał cierpieć za jej winy. Tak, dokładnie tak podchodziła do tego Rachel w tym momencie. Dosyć głupio, dziecinnie, obwiniająco się, bowiem to w końcu ona miała korzenie u łowców i to przez nią ich dorwali, torturując. Nie wiedziała co prawda przed tym wszystkim, że coś takiego może zaistnieć, że jakieś dziwne rzeczy postanowią wyjść na jaw, ale to w żadnym razie jej nie usprawiedliwiało. Ba!, wręcz przeciwnie. Mogła w końcu i tak spróbować zaradzić temu bez duszenia uczucia do Riano w zarodku… Albo i nawet z duszeniem, jeśli miałoby go to uratować. Przecież kochała tego człowieka nawet przy jego agresjowych przymiotach związanych z wysysaniem krwi. W tym momencie myślała jednak nie dokładnie o tym, a o planach Cipriano z dnia, a właściwie – z nocy przed, gdy ich porwano. Chciał już wcześniej ją pozostawić, odprowadzić do łowców, co mogłoby okazać się wtedy dlań zbawienne. Ona jednak zaprotestowała, będąc wtedy taką… Głupią egoistką nastawioną na to, aby uszczęśliwić tylko siebie kosztem zdrowia, kosztem życia kogoś, na kim tak niezmiernie jej zależało. I może w tym momencie wychodziła na kompletną sierotę, ale faktycznie, nie ma co się z tym kryć, Shelly nie była wojowniczką. Prędzej siadłaby w kącie, zaczynając szlochać z powodu niemocy niż zaatakowała łowcę, który przytargał ją do sypialni. Wcześniej miała co prawda siły na szarpanie się, gryzienie oraz inne tego typu ruchy, jednak teraz adrenalina zaczęła opadać, przez co Rachel poczuła, jak niewielki był jej wpływ na całość zdarzeń. Nagła pustka, brak obecności Cipriano w jej świadomości… Nie pomagały w pozbieraniu się. - Innymi…? – Wyszeptała wreszcie zrezygnowanym głosem, stojąc na niesamowicie drżących nogach i dalej roniąc łzy. Miała ochotę zapaść się w podłogę, opaść na nią, umrzeć już w tej chwili… Jednak koniec uparcie nie nadchodził. Ona zresztą też nie ruszała się z miejsca, choć mężczyzna wyraźnie nakazał jej się umyć, cóż, czuła się na to raczej zbyt słaba. Nie patrzyła też na tego człowieka, nie widziała jego reakcji… Zwyczajnie stała jak upokorzona, wypruta z godności laleczka. Czy myślała o ucieczce...? Tylko ona to wiedziała, ponownie milcząc.
Dion Aaron Carroll
Personalia : Dion Aaron Carroll Rasa : nefil Profesja : łowca Aktualny ubiór : wygodny i praktyczny strój "włamywacza" Liczba postów : 4 Punkty bonusowe : 4 Join date : 07/05/2014
– Kurwa, mówiłem, byś poszła się myć. Mówiłem, byś poszła się myć, byś nie uciekała. NIE uciekała – powiedziałem wypranym z emocji głosem, zanim cisnąłem ją brutalnie na płytki prysznica. – MÓWIŁEM, PRAWDA?! – W końcu wrzasnąłem, w jakimś stopniu pozbywając się choćby kropelki złości, która szaleńczo krążyła po moim ciele. Moje ciało rwało się do zadania tej zdzirze jak największych ran, pragnąłem, by cierpiała jak jeszcze nigdy w życiu. Wcześniej starałem się być miły, przyniosłem jej czyste ubrania do pokoju, ręczniki (nawet ich kilka!!!), kosmetyki, wszystko, co wydawało mi się, że może się jej przydać... Ale nie! Otworzyłem drzwi i co zastałem? Ba!, ja nawet nie musiałem ich otwierać, bo były rozwalone na całą szerokość, jak gdyby ktoś w pośpiechu sobie uciekał... Gdy ją zobaczyłem... Gdy dorwałem... Gdy spojrzałem w te jej wielce przerażone oczęta... Tyle czasu szukać i jeszcze spotkać się z oporem. Naprawdę, naprawdę chciałem być miły, uprzejmy... To, co stało się z moją poprzednią żoną, było po prostu wypadkiem. Nie zamierzałem tego praktykować. Dotychczas przynajmniej tak myślałem... Niestety, los znów cisnął w moje ramiona kolejny śmieć, dziwkę, idiotkę i mięczaka na dodatek. – Przestań chlipać, co? Przestań w końcu się mazać i być słaba. Masz być silną pizdą. – Wszedłem pod prysznic, złapałem silnie jej brodę w jedną dłoń, a drugą chwyciłem słuchawkę, odkręcając na maksa zimną wodę. Strumień skierowałem prosto w jej wargi, wciskając się brutalnie słuchawką w jej usta, jeśli zamierzała się bronić. Najwidoczniej powinienem ją wytresować. Miała zostać w pokoju i się umyć? Chciałem przecież być miły... To się liczyło. – Będziesz grzeczna? Czy mam ci pokazać jak powinnaś się umyć? Ten potwor wyssał ci mózg czy co? – spytałem, odsuwając od niej słuchawkę, by mi się tu nie utopiła. Nie o to tu chodziło... Chodziło o to, że miałem się z nią ożenić. Nie mogła przynosić mi wstydu...
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Stała w miejscu przez dobrych kilkanaście sekund, jakby zawieszona w czasoprzestrzeni, co było dosyć głupią reakcją na słowa Diona i jego późniejsze wyjście z pomieszczenia, ale... Cóż, kompletnie nie miała wytłumaczenia. Zwyczajnie się zacięła, spanikowała i kompletnie nie miała niczego na swoją obronę. No, fakt faktem, że wcześniej nie zetknęła się z tak dużym natężeniem zdarzeń, które pojedynczo były w stanie zniszczyć człowieczą psychikę. Tymczasem nagle zebrane w jedną całość... Zwyczajnie wystarczy chyba powiedzieć, że ocknęła się dopiero wtedy, gdy potężny ból targnął jej ciałem. Podłoga nagle stała się jej nieprzyjaciółką, gdy blondynka wpierw zwyczajnie na nią poleciała, uderzając kolanami oraz czołem w twardą powierzchnię, a następnie przytuliła się do, tak teraz miło chłodnej, niej. Nie skupiała się jednak zbytnio na walorach tego, na czym wiła się w przerażających drgawkach. Czyjś wrzask dosłownie płonął w jej uszach, ale Rachel nie była w stanie powiedzieć nawet samej sobie, do kogo on należał. Czy był jej własny, czy też może należał do Niego, bowiem przez chwilę naprawdę zdawało jej się, że ponownie Go czuje. Uczucie to jednak zgasło z chwilą, gdy niewidzialne igły, błyskawice zniknęły. Po tym leżała przez kolejne minuty w miejscu, łykając powietrze niczym ryba gwałtownie wyjęta z wody i rzucona żywicem na rozgrzaną patelnię. Lecz potem nadeszło coś jeszcze... Coś, co sprawiło, że postanowiła zrobić cokolwiek. Nie była to myśl, jaką mógłby wytworzyć trzeźwy mózg, bardziej już pewien rodzaj pierwotnego instynktu, jednakże najważniejsze w tym, że miało to miejsce, że pojawiło się cokolwiek, co roziskrzyło zapalnik. Potem wystarczyło tylko działać... Równie dziko i chaotycznie, niczym myśli Shelly, warto dodać. Zwyczajnie chwyciła jakiś męski szlafrok, który wisiał na otwartych drzwiach do łazienki, narzucając go na siebie i niedbale wiążąc go w pasie, byleby tylko nie przeszkadzał jej w szalonym pędzie korytarzami, jaki następnie rozpoczęła. Z bosymi nogami, z potarganymi włosami, zapuchniętą twarzą i oczami czerwonymi od płaczu... Stanowiła z pewnością dosyć interesujący widok, ale na nikogo nie wpadła, dzięki niebiosom. Nieustannie roniła łzy, słabo przez to widząc, co sprawiło, wraz z brakiem znajomości planu tego budynku, że zwyczajnie zgubiła się w plątaninie korytarzyków, korytarzy i innych dziwnych przejść. Nadal miała jednak nadzieję, że dotrze... Gdzie? Do Riano? Do wyjścia? Berengarii? Jakiejkolwiek pomocy? Tego nie przemyślała, zwyczajnie szła na żywioł do czasu, gdy dosłownie nie wpadła na kogoś... Kto był jej osobistym katem, o czym przekonała się, gdy tylko spojrzała na twarz gościa, z którym się zderzyła, a który złapał ją mocno za ramiona, wbijając w nie palce, by dosłownie szarpnąć jej ciałem i pociągnąć ją za sobą znów po schodach do tamtego pokoju. I choć starała się z nim walczyć, szarpać się, nic to nie dało. Lądując na kafelkach w łazience, zasłoniła tylko głowę, by nie uderzyć nią o brodzik, a następnie zwyczajnie skuliła się w kącie. Ha, dopóki łowca nie poderwał jej w górę i nie wepchnął jej słuchawki prysznicowej do ust, przez którą, wodę zresztą dodatkowo, zaczęła się dusić, czerwieniejąc na twarzy i próbując wyrwać mężczyźnie, co nie przynosiło efektu. On natomiast pozostawał zimny niczym kamień, drąc się na nią. Nie chciała mu odpowiadać. Syknęła tylko, gdy wrócił jej oddech i gdy wypuściła z płuc wodę. - Ty... Jesteś... Potworem... Nie... On... Spróbuj... Mnie... Wytresować... Bydlaku...
Dion Aaron Carroll
Personalia : Dion Aaron Carroll Rasa : nefil Profesja : łowca Aktualny ubiór : wygodny i praktyczny strój "włamywacza" Liczba postów : 4 Punkty bonusowe : 4 Join date : 07/05/2014
Temat: Re: Odosobniony pokój z łazienką Pon 11 Maj 2015 - 15:39
Czymże sobie zasłużyłem na to, by musieć znosić taką zniewagę, znosić te wszystkie dziwki, które wpychano w moje ramiona? Czemu ojciec wciskał mi do kolekcji kolejną pannę, która nie miała zastąpić mojej jedynej i prawdziwej miłości? Tamta nigdy... Interesy, wżenianie się w inny, ginący już, łowiecki ród! Chciałbym powiedzieć, że mam to w dupie, tak samo jak zdanie ojca, ale nie mogłem! Kurwa, nie mogłem! Miałem być jego niewolnikiem do ich wszystkich usranej śmierci, choć w grafiku chyba bliżej znajdowała się moja własna. Cudnie. Poczułem satysfakcję, słysząc, że jestem dla niej potworem, że jestem dla niej bydlakiem. Takie określenia raniłyby mnie, gdyby Rebekah nie była Rebekah’ą, ale Tamtą, której już nie było. Ta dana blondynka zaś stała się jedynie kolejną wadzącą mi kobietą, niechcącą współpracować. Gdyby współpracowała, nasza znajomość wyglądałaby kompletnie inaczej, bo, wbrew pozorom, nie byłem zły. Po prostu nie przepadałem za utrudnieniami, gdy wszystko zaplanowałem sobie gładko i mniej więcej bezboleśnie. Złapałem ją za włosy i podciągnąłem w górę, by bardziej zbliżyć własną twarz do jej. Cuchnęła nadal tym paskudztwem, tym wypaczeniem, błędem świata. Moja przyszła żona nie mogła cuchnąć gorzej od kundla. – Wytresuję, wytresuję – warknąłem z sadystycznym błyskiem w oku. Mogłem sobie tresować tę sukę jak mi się żywnie podobało. Jedynym nakazem otrzymanym odgórnie było spłodzenie z nią bachorków, ale tak poza tym miałem wolną rękę, jeśli chodziło o nasze wspólne, piękne i cudowne przyszłe życie małżeńskie. I jeśli zamierzała dalej tak fikać, to nie miało być jej lekko. Puściłem ją, z obrzydzeniem patrząc na swoją dłoń. Ja też potrzebowałem kąpieli... Ale to nie teraz, teraz musiałem jej pilnować, by nie przyniosła mi jeszcze większego wstydu. Nikt nie mógł się ze mnie śmiać. Nie zniósłbym tego. Wystarczyło, że byłem dziwolągiem przez własnego ojca i jego, jak się okazało, brak nosa do spraw nadnaturalnych. – Umyj się. Porządnie. Ojciec wydał mi polecenie poślubienia cię, więc od teraz masz się mnie słuchać. SŁUCHAĆ MNIE! Bo inaczej będzie źle... Ja już się o to postaram – rzuciłem ze półprzymrużonymi oczyma, wpatrując się w jej nędzne w tej chwili, wielce niewinne oczka... Bleh... – Będę na ciebie czekał za drzwiami, więc się pospiesz. Nie chcesz, bym był... niezadowolony – mruknąłem, robiąc kilka kroków w tył i dając jej gestem do zrozumienia, że nie żartuję.
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Odosobniony pokój z łazienką Pon 11 Maj 2015 - 19:41
Jako jedna z tych miłych, może aż nazbyt bezkonfliktowych i przez znaczną większość czasu uciekających od agresji, osób… Cóż, Rachel znalazła się w sytuacji, w jakiej nadzwyczaj niewiele mogła zrobić. Albowiem co? Zaatakować mężczyznę słuchawką od prysznica, która nawet nie była w jej rękach, a którą to właśnie on ją teraz męczył? Nie mogła także kopnąć go w jaja, gdyż prędzej wywaliłaby się na mokrych, śliskich kafelkach niż faktycznie cokolwiek zdziałała. W tym momencie tak żałośnie mocno chciała być kimś, kto normalnie doprowadzałby ją do mdłości, obrzydzenia. Kimś bez większego zawahania rzucającym się na drugiego człowieka, by wyeliminować go ostatecznie z gry, aby wyrwać się z tego więzienia. Lecz w żadnym razie nie była do tego zdolna. I choć niektórzy powiadają, że prawdziwy charakter człowieka wychodzi na zewnątrz dopiero w chwilach pełnych ogromnego stresu związanego z zagrożeniem, z prawdopodobieństwem śmierci jego samego czy też kogoś dlań bliskiego, w tym wypadku nic się nie zmieniło. Była dokładnie taka sama, może bardziej zrezygnowana, szlochająca za czymś, co najprawdopodobniej nie miało już dalszej racji bytu. Tak jak i ona sama czuła, że jej egzystencja nie ma dalszego sensu. Jeszcze jakiś czas temu zapewne zaczęłaby się szczerze śmiać, gdyby ktoś powiedział jej, że coś takiego się wydarzy. Była młodą kobietą chcącą łykać życie, łapać je pełną piersią, z perspektywami. No, może nie takimi czysto zawodowymi, bo choć potrzebny talent niewątpliwie miała, nieskromnie potwierdzając słowa innych o nim, to natrafiała na stanowczo zbyt dużą liczbę dupków, męskich świń tudzież zwyczajnych szowinistów, przez których musiała rezygnować z kolejnych miejsc pracy, wreszcie zostając kimś zatrudniającym samego siebie, a to w jej przypadku nie wróżyło dobrze na przyszłość. Nie poddawała się jednak wcześniej, uparcie dążąc do postawionego sobie celu. Aż wreszcie wszystko dosłownie wywróciło się do góry nogami. I choć przez moment myślała, że to dobrze, że wreszcie znalazła w życiu wartość nadrzędną, coś takiego, o co chciałaby dbać z całego serca, walczyć w gorszych chwilach, teraz stała obnażona pod prysznicem, do którego wepchnął ją całkowicie obcy mężczyzna, jej nowy wróg. Jej nowy… Mąż?! Te słowa, dotyczące jej zamążpójścia z tym człowiekiem, sprawiły, że po raz pierwszy roześmiała się mu w twarz ze swoją rachelową, może nie wyjątkowo paskudną – z pewnością jednak mającą go doprowadzić do białej gorączki, wersją przeraźliwej pogardy. - Nie jesteś nikim więcej, tylko tanim naśladowcą czarnych charakterów. – Wycharczała przez obolałe gardło, patrząc nań z mieszanką dawnej żałości i obecnej nienawiści. Jeszcze nie do końca się poddała. – Powiedz swojemu parszywemu tatuśkowi, że nigdy nie wyjdę za kogoś takiego jak ty. Po moim trupie. Nie wyjdę za ciebie, nie będę się ciebie słuchać, nie jestem twoją marionetką. – Powiedziała jak najtwardszym głosem, nie roztrząsając tego, z kim właśnie zadziera. Nie myślała o konsekwencjach. Może faktycznie jakieś ukryte cechy charakteru ujawniały się u niej w tym momencie…?
The Host Mistrz Gry
Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Odosobniony pokój z łazienką Czw 21 Maj 2015 - 21:32