Personalia : Anthony Nicholas Carroll Data urodzenia : 13.08.1945 Rasa : człowiek Podklasa : łowca Profesja : głowa łowców rodu Carroll W związku z : Berengaria Ava Carroll Liczba postów : 14 Punkty bonusowe : 20 Join date : 01/04/2014
- Doskonale – stwierdził do siebie, patrząc przez okno na plac, gdzie zatrzymał się samochód, z którego wysiadła sama Laurel Solberg. Młode dziewczę, aż za młode, by dzierżyć tak wysokie stanowisko. Świetnie wiedział, jak to było z tymi młodymi ludźmi, którym jedynie szaleństwa siedziały w tych główkach. Oj, świetnie to wiedział i gdyby mógł przewidywać przyszłość, to trzymałby ich pod kluczem! Pozwolić wyfrunąć, to nie wracały. Właśnie przez to stracił swego pierworodnego. Plama na jego honorze. Od wieków to pierworodni synowie przejmowali po ojcach prawa do zarządzania całym rodem łowców, a teraz? Jego pierworodny syn zaginął lata temu i zapewne już dawno nie żył, a jego córka... Prychnął, kręcąc głową. Same plamy! Przeogromna plama w drzewie genealogicznym, której zmyć nie mógł, bo i pierworodnego syna pierworodnego syna też gdzieś wcięło. Bo jakby Andrew nie mógł się do ojca zwrócić z pomocą, gdy tej potrzebował! Andrew i Nicholas zniknęli, jego nędzna córka, bliźniaczka jakże genialnego Andrew, puściła się z demonem i teraz co? Miał poznać swego wnuka, który to był agresją! Bo nie!, zwykli krwiopijcy już nie wystarczali. Musiała się mieszać z... Wstyd, wstyd, wstyd. Mogła z samym Lucyferem, bo przecież i te demony to nisko! Michaelek jeden cud anioł. Dzieciak się nie dał i żył, i był wyśmienitym łowcą. Wystarczyło, że jakoś zatai fakt, że to ten drugi bliźniak i właśnie go mianuje głową rodu. Ktoś musiał w przyszłości zająć jego miejsce, a bystry dzieciak z niego. Da sobie radę. Toć to Carroll, jakby nie patrzeć! Aczkolwiek wolałby, by ta jego połówka z łona matki jednak się odnalazła dla spokoju jego po śmierci. Co innego zatajać przed innymi, a zatajać przed samym sobą. Cipriano Aberquero. To była chyba jakaś klątwa. Brat Laurel był wampirem, którego ta tak dzielnie broniła. Miłość miłością, ale trzymać takiego małego potworka? Aż strach spać po nocach, bo kto wie, czy to się nie rzuci na ciebie, gdy twoja czujność będzie najmniejsza. Jednakże jeśli chciał zatrzymać tu Laurel, to musiał zapewnić bezpieczeństwo również jej bratu. Świat schodził na psy. W sumie już dawno zszedł, jednakże musiał zatrzymać Laurel jak najbliżej siebie, a najlepiej w samym Nowym Jorku. Już i tak miał problem z jednym rodem, którego resztki musiał szukać po świecie. O żadnych dziedzicach nawet nie było tam mowy. Chyba że Bóg miał dla nich jakiś cud, w co szczerze wątpił. Laurel była dziedzicem swego rodu i jej zadaniem było w tej chwili znaleźć porządnego, silnego męża i spłodzić dzieci. To jej główne zadanie. I chronienie tyłka. Chyba tak do końca nie zdawała sobie sprawy z całej tej sytuacji. Jedynie trzy rody się utrzymywały. Jej i Garroway umierały. Powinna się ocknąć, nim nie jest za późno. Tak oto dziadek Carroll stał przed oknem, czekając na głowę rodu Solberg. Miał nadzieję, że prócz młodości, miała do pokazania jeszcze rozsądek. Nie chciał usłyszeć jakiejkolwiek odmowy z jej strony na jego przemyślane plany. Chodziło tu o coś więcej niż dziewczęce widzimisię. Gdy drzwi się otworzyły, a w nich stanęła dziewczyna, odwrócił się od okna z powagą wymalowaną na twarzy i latami doświadczeń i przywitał ją. Skinąwszy głową, by usiadła, zamierzał zająć, zaraz po niej, swe miejsce za biurkiem. - Pewnie wiesz, Laurel, czemu cię tu sprowadziłem z... Gdzież to polowałaś? - Spytał, choć nie podobał mu się fakt, że tak ważna jednostka narażała swe życie, uczestnicząc w polowaniach. Nadal. Zaraz po śmierci rodziców powinna była usiąść za biurkiem i myśleć, zamiast wychylać nos poza mury.
Laurel Solberg
Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Ostatnie cztery lata nie były łatwe. Odkąd jej rodzina najnormalniej w świecie wyparowała, nie było już nadziei na beztroskie życie, o nie! Teraz każdy jeden dzień był dla niej wyzwaniem, jakie prosto w twarz rzucał jej zdradliwy los. Dokładnie, cholernie zdradliwy i podły! A pomyśleć, że jeszcze tak niedawno przyszłość rysowała im się we wspaniałych barwach. Tymczasem wszystko zmieniło się ledwo jednego dnia. Dnia, który na dodatek był jej urodzinami. Jak się bawić, to na całego, prawda?! Może i już wcześniej musiała przejmować część obowiązków matki, która to po śmierci ojca w pełni oddała się roli głowy rodu, i może też wcześniej nie należeli do zbyt licznej grupy, ale jednak jakąś tworzyli. Teraz już nie... Teraz była ona, był jej dużo młodszy braciszek i była też przejmująca cisza. Tobby... Tobias... Ucierpiał równie mocno co i ona, lecz wszystko, powracające raz po raz wspomnienia tamtej makabry, odbiło się na nim w tak strasznym natężeniu. Niewinne dziecko nadal takie było, lecz praktycznie codziennie musiało mierzyć się z konsekwencjami tamtego dnia. Cierpiało, połykając krew, która była mu teraz potrzebna, by przeżyć... Powoli zaczynało też zdawać sobie sprawę z tego, że już na zawsze pozostanie takie i nigdy nie dane mu będzie dorosnąć, choć w tym wypadku to jeszcze ją bolało serce. Sama myśl o tej straszliwej rzeczy, jaką zrobili im krwiopijcy. Większość z nich nie chodziła już po tym świecie. Osobiście się o to zatroszczyła, mszcząc się równie brutalnie jak oni brutalnie potraktowali jej rodzinę. Matkę... Wyssali ją prawie z całej krwi, pozostawiając jednak na tyle dużo, by zdawała sobie sprawę z tego, co robią jej i co zrobić chcą jej dzieciom. Laurel do tej pory pamiętała wrzaski kobiety, która była jej tak droga. W snach ciągle wracała do tamtych godzin. Lęku, bólu, błagań matki o oszczędzanie córki i synka. I pamiętała też pierwszy ruch, jaki udało jej się zrobić. Wbicie tasaka w głowę wampira, wściekłe miotanie się, strzały... tę furię... podczas której dosłownie nie była sobą. Kilku uciekło, a wśród nich szef całej bandy, jednak z początku nie pobiegła za nimi. Doskonale wiedziała, że nie ma to najmniejszego sensu. Zamiast tego podbiegła do matki i brata. Braciszka, który przeżył, lecz za jaką cenę... Mateczki, która wydała swoje ostatnie tchnienie tulona przez dzieci. Laurel nie potrafiła jej pomóc, jednak mogła ją chociaż pomścić. I zemściła się, choć nie do końca. Wciąż jeszcze pozostał jeden wampir, którego poznałaby dosłownie wszędzie... On jednak doskonale się ukrywał. I gdy właśnie wpadła na jego trop, wezwano ją do Nowego Jorku. Nie mogła odmówić. Zwłaszcza, gdy trop okazał się fałszywy. Spakowała więc torbę i, wraz z Tobiasem, wyruszyła w podróż. I oto była. Samochód wreszcie dowiózł ich na miejsce. Wysiadła, powoli rozglądając się dookoła, jedną ręką obejmując Tobbiego. Musiała mieć go na oku. Zwłaszcza w miejscu, w którym roiło się od łowców, którzy z pewnością mieliby ochotę "pozbawić ją problemu". Poprawiła wyjściową sukienkę, którą założyła tylko ze względu na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia i powoli skierowała się w stronę wejścia do budynku, wciąż uważnie pilnując braciszka. Niespiesznie przeszła do wskazanego jej pokoju, zapukała, bardziej ze względów grzecznościowych niż chęci, i wsunęła się do gabinetu, zasłaniając sobą Tobbiego. Przywitała się ze starym mężczyzną, który zapewne był tym osławionym Carrollem, bo nikogo innego nie było w pomieszczeniu. Brat zadrżał, nagle już nie tak gadatliwy i pełny życia, lecz dał się poprowadzić w stronę biurka. Usiadła, uważnie obserwując zachowanie i ruchy Carrolla i sądzając sobie Młodego na kolanach. Tobias natychmiast ukrył twarz w jej bluzce, a ona odezwała się spokojnym głosem. Starała się nie wyglądać na zaniepokojoną, lecz w głębi aż sama drżała. - Mogę się domyślać... I Islandia. Byliśmy w Islandii, ale nic to nie przyniosło. - Przeczesała grzywkę palcami i mocniej przytuliła do siebie braciszka.
Ostatnio zmieniony przez Laurel Solberg dnia Sob 12 Kwi 2014 - 13:40, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Nicholas Carroll
Personalia : Anthony Nicholas Carroll Data urodzenia : 13.08.1945 Rasa : człowiek Podklasa : łowca Profesja : głowa łowców rodu Carroll W związku z : Berengaria Ava Carroll Liczba postów : 14 Punkty bonusowe : 20 Join date : 01/04/2014
To dziecko... W dodatku trzymało się tak blisko Laurel. Co mógł z tym zrobić? Zabić tego czegoś nie mógł, bo wtedy panienka Solberg w ogóle nie chciałaby z nim rozmawiać, a za to zaczęła na niego polować, się mścić. Słyszał, jak to wybiła wampiry, które zabiły jej matkę, a w młodym ciele dużo było tej agresji, która ciągnęła ku zemście. Było to niczym wirus. Między innymi przez to zginęła jego córka, choć nie do końca tak to się miało skończyć. Choć może i dobrze, że właśnie tak to poszło? Jeden problem z głowy, bo co zrobić z taką, co to splamiła honor jego i całej rodziny? - Islandia... Pewnie, że nic to nie przyniosło. Nie powinnaś ciągać dziecka ze sobą, skoro zamierzałaś cokolwiek osiągnąć. Doświadczonym łowcom samemu w pojedynkę ciężko jest zabić wampira, a co tu mówić o młodej dziewczynie z dzieckiem – stwierdził niezadowolony. – Wiem, że zdajesz sobie sprawę z tego, że niewiele zostało z twojej rodziny, a te polowania temu nie służą. Rad bym był, gdybyś skończyła z tym. Twoje miejsce, jako głowy rodu, jest w siedzibie, silnej i bezpiecznej siedzibie, przez co zalecam, byś oficjalnie przeniosła ją tu, do Nowego Jorku. Mam wielu wyszkolonych łowców, fortecę nie do zdobycia, a w Bergen nie ma nic. Jedynie gołe, splamione krwią, ściany. Nie ma co się oszukiwać. - Twój brat ma na imię Tobias, prawda? Oczywiście dla niego też znajdzie się tu miejsce i dodatkowo zapewniona nietykalność. Mam swoją reputację i jeśli nie wierzysz w me słowa, to Berengaria może ci za mnie poręczyć. Żadna przysięga pod jej okiem nie zostanie złamana, poza tym troszczy się o dzieci, nie tylko o swe własne. Poczciwa z niej kobieta. Myślę, że lepiej, jeśli zawołamy ją, by zabrała teraz Tobiasa ze sobą, nim zaczniemy dorosłe rozmowy. Jest dzieckiem, zranionym dotkliwie przez los dzieckiem, więc jego główka nie powinna być zaprzątana przez niepotrzebne dla jego uszu informacje. Nie uznasz tego za podstęp, jeśli wezwę żonę, by się nim zajęła? – Spytał, dając dziewczynie wybór. Choć szczerze wolał, by wampirzątko zniknęło z jego gabinetu. Jeszcze tak tuliło się do jej piersi, trzymając się jak najbliżej serca i szyi. Zero ostrożności, zero odpowiedzialności. Doprawdy, miał powyżej uszu tego obrazu i jedynie ostatkiem sił, tylko ze względów uprzejmości i z chęci otrzymania tego, co sobie życzył, tłumił grymas zniesmaczenia i niezadowolenia. Gdyby to od niego zależało, to już dawno ta istota byłaby gromadką popiołu.
Laurel Solberg
Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Denerwowało ją wyraźnie widoczne podejście łowcy do jej małego braciszka. Był dla niej wszystkim i zwyczajnie musiała go chronić, a to oznaczało ciąganie go za sobą dosłownie wszędzie i, cóż, unikanie zniesmaczonych spojrzeń i pocieszanie dziecka, które przecież nigdy niczym nie zawiniło. Jednak dla reszty łowców taka informacja nie liczyła się nic a nic. Oni zwracali uwagę na rasowość Tobbiego, który przecież nie był już człowiekiem. Nie był i najprawdopodobniej nigdy już nie miał być, co strasznie ją bolało. Nie dosyć, że stracili ojca, a następnie i matkę, to jeszcze musieli mierzyć się z czymś takim. On musiał się mierzyć, choć jeszcze tak mocno go to nie dotykało. Lecz za kilka lat... Wzdrygnęła się, mocniej obejmując Tobiasa i posyłając Carrollowi chłodne spojrzenie. Zapatrzony w siebie buc! Ograniczony typ! Nie musiał okazywać niechęci tak otwarcie, choć na jego korzyść przemawiało to, że Tobby chyba jeszcze nic nie wyczuł. Ona jednak tak i to znacznie ochłodziło jej podejście do Anthony'ego Carrolla. Praktycznie od zawsze była dosyć dobrą obserwatorką i umiała, chociaż w niewielkim procencie, trafnie odczytywać zachowanie ludzi dookoła niej, a o tej głowie rodu słyszała już wcześniej, więc po części wiedziała, czego może się spodziewać. I nie było to raczej nic miłego. Bogu dzięki, że przynajmniej miał kogoś, kto ponoć studził jego tyrańsko-łowieckie zapały! Choć do jakiego stopnia, tego akurat nie wiedziała i chyba wiedzieć nie chciała. - Doskonale wiesz, że to moja jedyna rodzina. Nie zostawiam go nawet na chwilę. - Powiedziała sucho i pogładziła Młodego po jasnych włosach, by ponownie odezwać się dopiero po kilku sekundach wypełnionych milczeniem. - Sugerujesz więc, że powinnam odpuścić? - Spytała, nieznacznie podnosząc głos. - Moja matka zginęła przez tego skurwysyna! Torturował ją! Chciał nas wszystkich pozabijać! - Spojrzała na niego pociemniałymi z gniewu oczami, zniżając głos do jakby jadowitego syku. - Zalecać możesz swoim podwładnym, ale nie mnie. Nie przypominam sobie, by nasze rody kiedykolwiek były ze sobą bardzo blisko, a pochodzenie nie daje ci uprawnień do rządzenia moim życiem. Za propozycję przeniesienia uprzejmie podziękuję, bo nie ma nawet mowy, bym opuściła swoje rodzinne miasto i zostawiła je bez opieki. A co do krwi... Masz jej więcej na rękach niż mogłyby pomieścić moje ściany. - Tak. Tobby. - Skinęła powoli głową. - Mówiłam, nie zostawiam Tobiasa. Zwłaszcza w siedlisku łowców, zwłaszcza w siedzibie kogoś o takiej reputacji, zwłaszcza na dłuższy czas. Jednak zgodzę się zrobić wyjątek, o ile sam Tobby zgodzi się pójść z twoją żoną, jednak nie dalej niż do pokoju obok. Nie ufam ci, Anthony. - Otwarcie wyrażała swoje zdanie, nie bawiąc się w zasady dobrego wychowania, bo tutaj ono się nie liczyło. Zerknęła na braciszka, pochylając się i szepcząc mu kilka słów wprost do ucha. Po chwili spojrzała na Carrolla i skinęła głową. - Zawołaj żonę.
Anthony Nicholas Carroll
Personalia : Anthony Nicholas Carroll Data urodzenia : 13.08.1945 Rasa : człowiek Podklasa : łowca Profesja : głowa łowców rodu Carroll W związku z : Berengaria Ava Carroll Liczba postów : 14 Punkty bonusowe : 20 Join date : 01/04/2014
A jednak... Dziewczę miało charakterek, więc najwidoczniej musiał być bardziej stanowczy w „zalecaniu” jej pewnych rzeczy. Młoda i jeszcze głupia, która myślała, że po przeżyciu rodzinnej tragedii wie cokolwiek o życiu. Ból i strata nie robiły z człowieka doświadczonego łowcę, ani nawet godnego swego dziedzictwa następcy rodzica. Władza była wtedy, gdy potrafiło się ją wykorzystywać, utrzymać i zmuszać niektóre uparte jednostki do posłuszeństwa. Władza ciągnęła za sobą wyparcie się pewnych cech, odrzucenia pasji, rozpaczy, żałoby i nie wracania do przeszłości. Przeszłość przeminęła. Trzeba było żyć przyszłością i starać się przeżyć. Za wszelką cenę, nie patrząc na czyjekolwiek sprzeciwy, dlatego nie zamierzał przyjąć odmowy Laurel. Nieskromnie uważał się za idealnego mąciciela, więc i godnego „tronu” swego ojca. Ponadto po utracie tak dużej ilości bliskich, trzymał się doskonale i nawet nie płakał. Łowca nie płakał, nie mazgaił się, a za to myślał i robił to, do czego był stworzony. Tak doskonale mu to wryto do głowy. On prawie codziennie tracił kogoś ze swoich, stracił pierworodnego syna i jego siostrę bliźniaczkę, której śmierć nawet była potwierdzona. Nie uronił łzy, gdy ginął jego ojciec w jego ramionach, nie płakał na pogrzebie dzieci i innych. Mógłby wymieniać nazwiska, ale po co? To się nie liczyło. Liczyło się to, kogo mógł uratować, kogo powinien, a kogo miał osobiście skazać na śmierć. Bardziej lub mniej godną. Laurel, jako tak „mądra” dziewczyna, która śmiała mu się tu przeciwstawiać w tak drobnej rzeczy, najwidoczniej nie została uświadomiona jeszcze o życiu. Czyż nie wspominała, że ktoś zabił jej rodziców? Właśnie, jednego dnia się żyło, następnego umierało i świetnie powinna była zdawać sobie z tego sprawę. Nie tylko wampiry były drapieżnikami. Ludzie również. Mimo to, że nie ukrywała swego gniewu do jego osoby, przyjął to wszystko ze spokojem. Ot, dziewucha, którą trzeba było wytresować. Zapominała, albo nie wiedziała tak naprawdę, z kim rozmawia. Nie dość, że był starszy, bardziej doświadczony i równie wysoko, co ona, postawiony, to w dodatku miał o wiele większe możliwości od pewnej Laurel Solberg, dla której w tej chwili nie istniało miejsce w pełni bezpieczne, póki nie chciała go słuchać. - Rozumiem, że troszczysz się o brata. Ja też się troszczę o rodzinę, a wiedz, że to trudne, gdy trzeba ją rozsyłać po całym świecie, by brała udział w niebezpiecznych polowaniach. Taki jednak jest porządek rzeczy. Wspomnę też, że rodziną dla Carrollów są też inne rody. Nasi przodkowie byli przyjaciółmi, walczyli u swego boku i to się utrzymuje do dziś dzień. Może wtedy nie mieli żadnych rodzinnych powiązań, ale teraz? Świetnie wiesz, że co jakiś czas dochodzi do zaślubin międzyrodowych, że tak to określę. Świetnie zapewne również wiesz, że świętej pamięci moja babunia Darla była z twojego rodu i chyba nie muszę ci wspominać, kim był Are, jej brat. Wiedza o pochodzeniu jest przekazywana w dzieciństwie. Jednakże o rodzinie pogadamy za chwilę, bo to nieco dłuższy i poważniejszy temat – stwierdził, patrząc na Tobiasa. Wyglądał tak niewinnie, a gdyby nie ta parka kłów, to jeszcze coś by było w przyszłości z tego dziecka. Cóż, nie było co zwlekać. Sięgnął po telefon i zamienił kilka słówek z osobą po drugiej stronie. Zaraz też słuchawkę odłożył. - Dobrze. Zaraz przyjdzie Berengaria, a tymczasem wspomnę co nieco o... skurwysynach. Wyobraź sobie, że jestem łowcą – stwierdził, wstając ze swojego miejsca z uśmiechem na twarzy. Chamski uśmieszek, którego nawet na chwilę nie zgubił. Nie spuszczając wzroku z Laurel, zrobił bardzo krótki spacer i przysiadł na krawędzi biurka tuż naprzeciwko jej skromnej osoby. - Pozwól, Laurel, że opowiem ci pewną historię ze swojego życia w stylu „gdy ja byłem w twoim wieku”. Tobiasie, też słuchaj, bo może ci ona w przyszłości pomóc uratować życie – stwierdził, zwracając się wprost do małego krwiopijcy, co w sumie i dla niego było niemałym zaskoczeniem, że właśnie to zrobił. To w sumie powinno być poniżej jego godności, ale stwierdził, że to mogło bardziej zwrócić uwagę jego siostry na morale tej historii. - Właśnie, gdy byłem mniej więcej w twoim wieku, Laurel, pewna zła bestyjka niosła zniszczenie wśród rodzin naszych łowców. Nie wiem, czy słyszałaś historię o Xawerym. Nie można było jej uchwycić i wiele krwi napsuła memu ojcu, Nicholasowi. Byłem młody, pełen energii, nawet bardziej żądny łowów niż mój brat i przede wszystkim chciałem zabłysnąć w oczach ojca. Nadarzyła się okazja, miałem pewien trop i poszedłem do niego, mówiąc mu o swych przypuszczeniach i zgłaszając się jako chętny do uczestniczenia w polowaniu. Nawet ich przewodzeniu, ale to nie istotne. Ten mnie wysłuchał, pokiwał głową w zamyśleniu i, gdy już myślałem, że przytaknie z wielką dumą, ten tylko powiedział, że nie chciałby, bym jechał. Tylko tyle. „Nie chciałbym, byś brał w tym udział.” - Mimo to, gdy łowcy wyruszyli, pojechałem wraz z nimi. Nie miałem pojęcia czemu, ale nie ruszyli w stronę, którą wskazałem ojcu, a w przeciwną. Byłem pewien swej teorii, więc zostawiłem ich pod pretekstem i poszedłem swoją, jak się okazało, trafną drogą. Natrafiłem na wilkołaka i zabiłem, samemu o mało co nie ginąc. Jednakże zabiłem bestię, która niosła pogrom wśród mojej rodziny i czułem przeogromną satysfakcję. Ten moment, gdy zabijesz coś tak paskudnego, gdy pomścisz bliskich... Zapewne świetnie to znasz. - Cały czas, nawet wtedy, gdy znaleźli mnie łowcy i zabrali do domu, byłem z siebie dumny. Emocje opadły, gdy stanąłem twarzą w twarz z ojcem. Nic nie powiedział, nie uśmiechnął się, w żaden sposób nie pochwalił mnie przy innych łowcach. Za to, gdy zostaliśmy sami, w dość prosty sposób przekazał mi, że jest niezadowolony, że nie posłuchałem go i nie zostałem w domu. Ba!, wytłumaczył mi także, że jest głową rodu i póki żyje, to on ustala zasady i nie ważne, czy wytyczne brzmią jak rozkaz, czy są przekazane w delikatniejszy sposób, powinny być one wykonane. – Zakończył, dopiero teraz unosząc głos. Skończył opowieść w chwili, gdy jego żona lekko zapukała do drzwi i weszła, jak zwykle rozpromieniona i olśniewająca. Wspomniał coś o opowiadaniu rodzinnych historii, gdy zapytała, co ciekawego im przerwała i zaraz zabrała Tobiasa, nie zajmując im więcej czasu. Gdy drzwi się za nią zamknęły, odchrząknął i dodał: - To nie koniec historii. Kilka tygodni później zginęła moja młodsza siostra, bawiąc się w ogrodzie. Leżała sobie mała, była jeszcze młodsza od twojego brata, w ogrodzie wśród lalek na zielonej trawie pod kwitnącym właśnie drzewem, które wyglądało tak pięknie. Z jej plecków wystawała strzała z przyczepioną kartką. Nawet przyczepiona niepotrzebnie. Nim ktokolwiek przeczytał wiadomość, złapano morderczynię, która w sumie nawet nie uciekała. Chciała zginąć. Samica Xawerego, która uciekła, nie wpadając w zasadzkę łowców, gdy zabiłem bestię. - Widzisz, jak to się dzieje, gdy nie słuchasz starszych? Czasem ktoś traci życie, bo nie posłuchałeś „zaleceń”. Mam nadzieję, że wiesz, do czego dążę... Aż taka głupia być nie możesz – powiedział wprost, nie owijając już w bawełnę. – Twój ród praktycznie nie istnieje. Może i jakaś grupka jeszcze się utrzymuje, ale to głównie dalsza rodzina, u której umiejętności coraz bardziej zanikają. Główna linia, Laurel, główna linia staje się coraz silniejsza, a ty chcesz od tak ją przerwać, ginąc na polowaniu? I myślisz, że na to pozwolę? Nie tylko przez sentyment rodzinny dbam o inne rody, a zwłaszcza te umierające. Ważne są dary, które są przekazywane przez naszą krew. Dano nam je, by walczyć przeciwko nadnaturalnym i zrobię wszystko, by nie zniknęły, a nadal utrzymywały się wśród ludzi. Dlatego ważne jest dla mnie wyłowienie resztek twojego rodu i rodu Garrowey’ów oraz zadbanie, byście nie umarli bezdzietnie. W twoim przypadku na szczęście istnieje coś takiego jak dziedzic, którym jesteś ty. - Rozważyłbym moje „zalecenia”, nim podejmiesz decyzję, bo masz o kogo się martwić, a nas jest sporo. Nie ma miejsca, gdzie możesz się przede mną ukryć. Wiedz też, że jeżeli będziesz tak głupia i mi odmówisz, to i tak cię tu zatrzymam. Siłą i wtedy przez przypadek coś mogłoby się stać komuś, na kim bardzo ci zależy. Wypadki są tak bardzo niechciane i nieprzewidywalne, czyż nie? Będziesz grzeczna? – Spytał. - Mam dla ciebie dwie bardzo ważne, przynajmniej dla ciebie, informacje.
Laurel Solberg
Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Obecna sytuacja nie miała na nią zbyt dobrego wpływu i, z każdą mijającą minutą coraz mocniej, Laurel szczerze żałowała, że dała się przekonać na wizytę w siedzibie rodu Carroll w Nowym Jorku. Ha! Przekonać! Jakby miała jakiekolwiek prawo do odmowy, za którą zapewne by ją zlinczowano, a jej braciszka zabito w mgnieniu oka. Widziała już, z jakim bezwzględnym typem ma do czynienia i że Anthony Nicholas Carroll jest w stanie posunąć się do dosłownie wszystkiego, by osiągnąć wyznaczony przez siebie samego, bo innych zapewne nawet nie dopuszczał na moment do głosu, cel. Może i już wcześniej słyszała o nim dosyć mieszane opinie, jednak w głębi serca liczyła na to, że starszy mężczyzna okaże się nie być aż takim paskudnym człowiekiem. Tymczasem on najwyraźniej chciał zrobić wszystko, by tylko zaczęła obdarzać go jakimś szczerze chorym typem respektu, a nawet się go bała. Niedoczekanie ludzkie! Jego chamskie zachowanie wzbudzało w niej tylko coraz większą niechęć. Lub jeszcze inaczej... Jego chamskie zachowanie i słowa wzbudzały w niej tylko jedną chęć. Chęć walnięcia go w twarz i zatarcia tego jego drwiącego uśmieszku. To było o tyle dziwne, że nigdy wcześniej nie miała aż takiej wielkiej ochoty robić paskudnych rzeczy staruszkom... Choć on zdecydowanie niewinnym starszym panem nie był. Padalec! Jak śmiał chociaż podejmować same próby decydowania o jej losach i rządzenia jej życiem?! Na dodatek jeszcze, z czego doskonale zdawała sobie sprawę, miał tyle skurwysyńskiej śmiałości, by grozić jej zabiciem braciszka. Ostatniego członka jej rodziny! Cenniejszego dla niej od wszystkiego, nawet od jej własnego życia, którego poprzysięgła bronić za pomocą wszelkich dostępnych, a nawet i niedostępnych również, środków. Może i przepadała za słuchaniem długich opowieści o przeszłości, jednak zdecydowanie nie były to takie historie, jak ta, którą uraczył ich Carroll. Ich! Zaczął opowiadać to wszystko przy jej małym Tobiasie! Zbyt młodym, by słuchać o kolejnych brutalnościach i zbrodniach. Całe szczęście, Młody słyszał tylko niewinny początek, bo weszła wspomniana żona mężczyzny i zabrała gdzieś dziecko. Laurel żywiła szczerą nadzieję, że był to tylko pokój obok i że Berengaria była dokładnie taka, jak ją jej opisywano. Szczera, dobrotliwa i nieszkodliwa dla nikomu nie szkodzących nadnaturalnych. Wspaniała babcia, w przeciwieństwie do Anthony'ego. Ten był zwyczajnym sukinsynem chcącym wszystkimi tylko kierować i zabijać niczego nieświadome istotki. Padalec! - To je rozważ. I idź do diabła. - Syknęła, mrużąc oczy ze złością wypisaną dosłownie w całej sobie. Po chwili jednak opanowała się, bo nie chciała, by, zapewne po części przez jej głupie zachowanie, coś stało się Tobbiemu. Wzięła kilka nadzwyczaj głębokich wdechów i uśmiechnęła się cukierkowo, wręcz ociekając słodyczą... I mając nadzieję, że zapewni ona Carrollowi momentalną cukrzycę. Skurwiel! - Nie ośmielisz się, a jeśli temu komuś spadnie choć mały włosek z głowy... To nie ja będę musiała głowić się nad szukaniem miejsca, w którym mogłabym się ukryć. - Powiedziała tonem, którym zazwyczaj mówiło się o błahostkach typu pogoda lub popołudniowa herbatka z ciasteczkiem, wciąż szczerząc się słodziaśnie. - Jestem oazą grzeczności. Czyżbyś tego nie zauważył? - Zamrugała i teatralnym gestem uniosła dłoń do ust, udając ziewanie. - Powiesz mi więc? Czy mam zapuścić tutaj korzenie? I przypominam, że mam prawo być zmęczona długą podróżą z Islandii.
Anthony Nicholas Carroll
Personalia : Anthony Nicholas Carroll Data urodzenia : 13.08.1945 Rasa : człowiek Podklasa : łowca Profesja : głowa łowców rodu Carroll W związku z : Berengaria Ava Carroll Liczba postów : 14 Punkty bonusowe : 20 Join date : 01/04/2014
- Ależ oczywiście, że masz zapuścić tu korzenie i że masz prawo być zmęczona tą długą podróżą z Islandii – stwierdził, robiąc przy tym iście diabelną minę. – Zaraz cię uwolnię od mego nudziarskiego piernikowego towarzystwa, ale pozwól, że jeszcze przekażę ci te dwie informacje. Jestem pewien, że wywołają w tobie wiele emocji. Zapewne negatywnych, ale wiedz, że czasem na pierwszy rzut oka chybiony strzał, potrafi powalić wroga. Czasem to kwestia szczęścia – przyznał, wracając na swoje krzesło. - Co zaś się tyczy tych dwóch informacji ważnych dla twojej osoby... – Zaczął spokojnie, jak gdyby nigdy nic. – Pierwsza, zapewne ta prawdziwie negatywna. Namierzyliśmy wilkołaka odpowiedzialnego za śmierć twojego ojca. Wiesz, ten alfa, którego tak namiętnie poszukiwał twój ród. Wyobraź sobie, że wrócił do Norwegii. Wysyłam tam świetnych łowców na czele z wnukiem mego brata Patricka. Zapewne szybko się z tym czymś rozprawi. To mądry i doświadczony chłopak, który już ma bardzo wiele interesujących sukcesów na koncie. - I właśnie dochodzimy do drugiej wiadomości, którą możesz odebrać w sposób negatywny, a która może przybrać miano pozytywnej, jeśli tylko się z tym pogodzisz i dasz szansę wspomnianemu wcześniej łowcy. Laurel, mimo tego jak odbierasz mą osobę, to naprawdę nie jest moim zamiarem uprzykrzenie ci życia, a zadbanie, by było możliwie jak najlepsze w zaistniałej sytuacji. Zważ na te słowa. Mimo tej całej otoczki i wizytówki, jaką przybrałem dla świata, chcę dobrze i naprawdę, jak żyje się ze mną w zgodzie, potrafię być świetnym facetem – przyznał nieskromnie, po czym wskazał na nią palcem. - Chcę dobrze dla ciebie i twojej przyszłości, dlatego chciałbym, byś wyszła za mąż za Aidana, wnuka mego brata bliźniaka. To świetny chłopak, którym zajęła się Berengaria po śmierci jego rodziców i uważam, że to idealny partner dla ciebie i pewnie nawciskałbym ci tu całą listę zalet tego młodzieńca, ale najlepiej, jak sama się z nim zapoznasz i to nastąpi bardziej naturalnie. On jeszcze o niczym nie wie, ale zamierzam go o tym poinformować zaraz po powrocie z Norwegii, chyba że życzysz sobie, bym mu napomknął o tym przed podróżą... Jak wolisz, Laurel? – Spytał. – Zaraz powinien się tu zjawić, bo jeszcze nie otrzymał ode mnie rozkazu zabicia wilkołaka i nawet nieoficjalnie nic jeszcze o tym nie wie. Chwila, w której poinformuję go o jego przyszłości z tobą, zależy od ciebie – stwierdził, siedząc za biurkiem i, z tym swoim niewinnym spokojem, czekając na decyzję dziewczyny.
Laurel Solberg
Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Był tak bardzo wkurza-jący, jeśliby nie stwierdzić, że był zwyczajnie wkurwia-jący. Szczerze nie potrafiła przełknąć takich osobników i nie zamierzała choć próbować robić przy tym wyjątku. Zwłaszcza na kogoś tak przebrzydłego. Najwyraźniej Carrollowi w tej starej łepetynie uroiło się coś, co było dla niego swoistym wytłumaczeniem faktu, że zaczynał rządzić życiem osób kompletnie z nim nie związanych, a nawet całkowicie mu nieznanych. Właśnie! Nie znał jej i chciał robić rzeczy, na które raczej nie pozwoliłaby nawet osobie, którą znała już przez dłuższy czas. Nigdy nie dawała sobą dyrygować, jak zresztą też większość osób pochodzących z jej rodu, i teraz też nie miała najmniejszego zamiaru na to pozwalać. Najokropniejszym w tym wszystkim było jednak to, że Carroll zdawał jej się być nadzwyczaj fanatyczną osobą, która odmów nie przyjmuje. W żadnym razie. W żadnym wypadku. Nie tak długą chwilę temu groził jej przecież zagrożeniem życiu małego Tobbiego. I nie wątpiła, że byłby w stanie rzeczywiście zorganizować jakieś okoliczności skutkujące wypadkiem, a może nawet śmiercią chłopczyka. Tacy jak on byli w stanie posunąć się do dosłownie wszystkiego, by tylko osiągnąć zamierzony cel. Cel, który w żadnym razie jej nie pasował. Ba! Wszystko w niej wręcz wrzeszczało, by zabierała braciszka i w te pędy uciekała z tego miejsca, miasta, kraju. To jednak oznaczałoby ciągłe życie w poczuciu otaczającego ich niebezpieczeństwa i przenoszenie się z miejsca na miejsce, gdy tylko coś by zauważyła. Wieczne wygnanie. Sama jeszcze by to zrobiła, ale z Tobiasem... Był na to za mały... Musiała więc siedzieć na dupie w jakimś zakichanym gabineciku i słuchać jakiegoś, równie zakichanego, starucha, który mędrkowatym tonem wygłaszał jej swoje wielce życiowe prawdy. Nie ma co! Piękny wieczór jej się szykował! Czysto zajebisty! - Wal. - Mruknęła, nie siląc się wcale na przyjazny ton. Monologu piernika wysłuchiwała w pozornym spokoju i nawet obojętności, kopiąc czubkiem buta w nogę od biurka i lekko kręcąc się na krześle obrotowym. W środku zaś wszystko w niej buchało ogniem piekielnym. Przeklęty dureń! Cholerny egoista! Popaprany tyran! Mamił ją wizją złapania wilkołaka poszukiwanego przez jej rodzinę, teraz to właściwie przez nią samą, ale doskonale wiedziała, że to nie było główną przyczyną ich spotkania. O nie. Za tym musiało stać coś jeszcze, więc tylko na to czekała... Czekała i się doczekała... Wraz z połową pierwszego zdania, gwałtownie zerwała się z zajmowanego krzesła, prawie wywracając biurko. Prawie, gdyż mebel zachybotał się, ale nie poleciał na Carrolla. W rezultacie Laurel zwaliła z niego tylko kilka książek, które z głuchym łupnięciem uderzyły o podłogę. - Że co?! Że, kurwa, co?! - Wydarła się automatycznie, po kilku sekundach odrobinę obniżając ton. - Oczekujesz, że wyjdę za jakiegoś łowieckiego bubka, bo ty mi tak każesz?! Może jeszcze mam zrobić sobie z nim gromadkę szczęśliwych i pulchniutkich bachorków?! Najlepiej jeszcze dziś! Bardziej naturalnie?! Kurwa jego mać! Tutaj nie ma nic naturalnego! To chore! C! H! O! R! E! - Wciągnęła powietrze i powróciła do wyrażania swojego zdania o całym tym popapraniu. - Wbij to sobie do tej cholernej łepetyny! Nie wyjdę za tego całego Aidana, choćby i miał być chodzącą kupą zalet! Nie ma mojej przyszłości z nim! Nie ma i koniec! - Warknęła, wciąż dygocząc ze złości i ciskając gromy oczami.
Aidan Vincent Hunter
Personalia : Aidan Vincent Hunter Data urodzenia : 22.05.1990 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 15 Join date : 06/04/2014
- Dobra, uciekam, bo dziadek mnie jeszcze zwolni... Nie, jednak nie zwolni, ale może mnie wysłać na Antarktydę, a tego bym nie chciał. Tobby, to paskudne miejsce. Zimno, mroźno, wielki ogromny mróz, że aż wstawać się nie chce, a w dodatku mnóstwo lodu i śniegu oraz te pingwiny, co tak podejrzanie się chwieją na tych swoich drobnych nóżkach... I nie ma tam co myśleć o jeżdżeniu moim kochanym samochodem, który kiedyś musisz zobaczyć. Fura jak marzenie. I idę, bo się nie wybiorę. Do potem, Bercia - skończył ten słowotok, żegnając się na tę drobną chwilę, dając jej całusa w policzek i zgarniając kilka pączków z półmiska. - Oczywiście skorzystam z zaproszenia na kolację. Trzymaj się, młody. - Przybił z nim żółwia wolną ręką i wymaszerował z pomieszczenia z uśmiechem na twarzy, ruszając od razu przez korytarz w kierunku gabinetu Anthony'ego. Oczywiście w trakcie spaceru pochłaniał kolejne pączki i w międzyczasie pozdrowił kogoś w liczbie dwóch sztuk ze swojej dalekiej rodziny, kogo imion nie pamiętał. Kto by pamiętał całą tę sektę i drzewo genealogiczne, które sięgałoby starożytności, gdyby przeciętni ludzie wtedy też byli takimi fanatykami i pilnowali rodzinnych więzów, zamiast robić to, co tam wtedy należało do ich obowiązków czy tam przyjemności? I fajny dzieciak był z tego Tobiasa. Mimo to wszystko, całej tej przemiany i zapewne też głodu, który (wiadomo jak) musiał zaspokajać, to taki był radosny, gadatliwy i rozchichotany nawet, gdy już się oswoił z Berengarią i z nim. Wystarczy, że się komuś zaufa i od razu jest się kimś innym, bardziej otwartym, bardziej sobą, co najlepiej właśnie widać na takich małych szkrabach. Niesamowite i takie smutne. Tyle życia przed nim, które zostało ograniczone... O ile nie trafi na pole lotu czyjejś kuli, co było obrazem masakrycznym. Nie potrafiłby... Jasne, zrobiłby to i to było najgorsze w tym wszystkim, ale czy to wina tego niewinnego dziecka, że musiało się karmić krwią? I mieć te wszystkie nieznośne instynkty, które robiły z niego czasem dzikie przez zagubienie zwierzę? Po prostu wredna rzeczywistość. To jakiś cud, że młody był pod dachem Anthony'ego i jeszcze żył. Jednakże nie było co się nad tym rozczulać. Nie mógł cofnąć czasu, ani zmienić przeznaczenia. Tacy się urodzili... Ta, urodzili. Tobias został przemieniony wbrew swojej woli i teraz miał prędzej lub później zginąć. Mimo że istniała rzekoma nieśmiertelność, to wszystko miało swój koniec. Nawet pierzaki, przy czym nawet Laurel nie mogła na to wpłynąć. Czemu nie mogła się do tego przyznać przed samą sobą, a wszędzie ciągała tego dzieciaka? Śmierć była lepszym rozwiązaniem niż jego przyszłe męki, a nawet i teraźniejsze. Zapukał lekko do drzwi i zaraz też je otworzył, wchodząc do środka. Nieco zaskoczył go fakt, że Laurel nadal siedziała w gabinecie, choć nie było zaskoczeniem to, że była wściekła. Prawdopodobnie, bo stała do niego tyłem, więc nie mógł tego do końca ocenić... Pan Szefcio-dziadek oczywiście emanował tym swoim strasznym spokojem. - Ooo... Widzę, że rozmawiacie jeszcze... To ja może wpadnę za chwilę? – Stwierdził, chcąc się wycofać z gabinetu i wrócić jeszcze do pączków, a przy okazji by uniknąć jakichkolwiek batalii. Zwłaszcza, że wizyta Laurel u Anthony’ego musiała być spowodowana czymś naprawdę ważnym i o wysokim priorytecie, skoro była przeprowadzana między dwoma głowami rodów face to face. W dodatku Laurel tak jakby miała go za łowcę-amatorka odkąd pamięta i to mogło nieco jej się nie spodobać... Więc wolał się wycofać, nim ta się odwróciła, kojarząc jego głos. Niestety. Anthony jednak dał znać, by został, więc podszedł powoli bliżej biurka, mając nadzieję, że dziewczyna go nie rozszarpie, ani nic z tych rzeczy. - Cześć, Laurel. Uroczy dzieciak z tego twojego brata I witaj, dziadku. Podobno praca jest... Taaak, jak zwykle szepczą ściany... Aż strach spać w tym domu, gdy wiesz, że w tych ścianach ukrywają się miliony duchów i mamroczą, skrzypią, stukają, pukają i jęczą... – Podrapał się po nosie i uśmiechnął się niewinnie, nie chcąc zdemaskować jakiegokolwiek nieoficjalnego szpiega w tym domu, a szczególnie wszystkowiedzącą Berengarię. – I dziś święto zrzucania książek na podłogę? Dobrze, że nie mam własnej biblioteczki – stwierdził, podnosząc jedną z książek i patrząc na okładkę. Nic ciekawego, co mogłoby zwrócić jego uwagę. Jakoś nigdy nie przepadał za czytaniem... - To co tam? Mogę wpaść później... Zostaję na kolacji, bo jakże bym śmiał odmówić babci – stwierdził, chcąc się ulotnić z gabinetu, nim zaczną się tu ciskać gromy. Anthony miał ograniczoną cierpliwość, a Laurel była... narwana? Chyba tak to można było określić.
Anthony Nicholas Carroll
Personalia : Anthony Nicholas Carroll Data urodzenia : 13.08.1945 Rasa : człowiek Podklasa : łowca Profesja : głowa łowców rodu Carroll W związku z : Berengaria Ava Carroll Liczba postów : 14 Punkty bonusowe : 20 Join date : 01/04/2014
- Ależ oczywiście, że będziesz miała z nim gromadkę szczęśliwych i pulchniutkich bachorków, które w przyszłości też będą miały swoje szczęśliwe i pulchniutkie bachorki i tak dalej. To może być naturalne, jeśli tylko będziesz tego chciała, a tymczasem możesz uważać zaistniałą sytuację za „chorą”. Twoja sprawa, Laurel. Jestem pewien, że właśnie zrobisz to i wyjdziesz za Aidana. Tak pewien, że aż nadpewien. Pamiętaj o wypadkach i przypadkowych śmieciach – stwierdził, delikatnie mrużąc oczy. Z niezadowoleniem spojrzał na część biurka, na którym jeszcze chwilę temu leżały książki i zrobił jeszcze bardziej zniesmaczoną minę. - I ty, taka marna dziewucha, myślisz, że możesz uznawać się za równą mej osobie? To tak wygląda przywódca? Daje się ponosić emocjom, jest niezrównoważony? Dziki wręcz? W tej chwili od bestii, na które polujemy, odróżnia cię jedynie czysta ludzka krew, a od zwykłych ludzi to, że potrafisz strzelać... Potrafisz, ale w tym stanie nie nadajesz się do niczego, a zwłaszcza polowania. Nie, póki nie okiełznasz emocji i nie spłodzisz mi tu bachorków... Och tak, one będą, czy tego chcesz, czy nie. – Uśmiechnął się do niej, odwracając głowę w kierunku przybyłego właśnie Aidana. - Ależ zostań, mój drogi. Mamy ci z Laurel coś do powiedzenia i zapewne zaszczyci cię ta informacja, czyż nie, moja droga? – Spytał, wracając wzrokiem do dziewczyny. Może i na jego twarzy nie panował już uśmiech, ale widać było satysfakcję. I ten chory spokój. - Widzę, że się już znacie... To świetnie. Właśnie rozmawialiśmy o rodzinie z Laurel i wspominaliśmy również o jej bracie. Urocze dziecko, gdyby tylko nie było pijawką... No, ale czasu się nie cofnie. Przynajmniej my nie możemy, bo kto tam wie, czego możemy się spodziewać po aniołach i innych istotach, których jeszcze nie mieliśmy okazji poznać? – spytał retorycznie, opierając się wygodnie na krześle i zakładając jedną nogę na drugą. – Podobnie z tymi duchami... Muszę z nimi kiedyś pogadać, bo jęczą za głośno – dodał, z uwagą patrząc na młodzieńca. W przeciwieństwie do Laurel, ten nie smarkaczył. - A właśnie! Kolacja... Bym zapomniał, że ty, Laurel, też jesteś na nią zaproszona. Berengarii byłoby przykro, gdyby tak zacna osoba była goszczona w naszej posiadłości, a nie zawitała do rodzinnej jadalni, w której jada się od wieków i to nie tylko z rodziną. Jednakże... Ty, to w sumie już rodzina – stwierdził. – Aidanie, chciałem cię poinformować, że... Laurel, może chcesz czynić honory i jako głowa rodu Solberg sama obwieścić mu tę radosną nowinę? – Spytał, nalegając.
Laurel Solberg
Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Za Chiny Ludowe wręcz nie potrafiła skojarzyć, o jakiego faceta chodziło Antośkowi, a ponoć był on tak pełen ogólnych zalet, cudowności i takich tam rzeczy, które rzekomo czyniły z niego łowcę praktycznie idealnego. O kimś takim musiało być przecież głośno, a ona sama nie mieszkała przecież na jakimś zadupiu, gdzie psy szczekają dupami, ptaki zawracają, a asfalt zwijany jest na noc. Internetu też nie musiała sobie przynosić wiaderkami, więc... O co w tym wszystkim chodziło? Dlaczego nie potrafiła skojarzyć sobie kogoś, kto naturalnie powinien być znany? A może to wszystko było tylko kolejną ściemą stulecia i tak naprawdę Carroll miał zamiar sprzedać ją jakiemuś staremu łowieckiemu ciamajdzie zupełnie bez polotu? Nie... To raczej nie powinno wchodzić w grę, skoro Anthony miał takiego bzika na punkcie doskonałości krwi i kontynuowaniu czystości rodów. Nawet na siłę poprzez zmuszenie do małżeństwa i zakładania rodziny w trybie natychmiastowym. Na dodatek, skoro była tak cenną ostatnią osobą zdolną do kontynuowania rodowej linii... Aidan, Aidan... Aidan... Przez myśl przeszło jej, że zna przecież jednego Aidana-łowcę, ale to raczej nie mógł być on. Jej znajomy, choć ciężko nazwać znajomym kogoś, z kim widziało się bagatela kilka razy w życiu i to jeszcze w niezbyt sprzyjających nawiązywaniu bliższych znajomości sytuacjach, był zupełnym łowcą-laikiem. Amator, z którym jakoś nie potrafiła się dogadać, choć przecież zaczynali od czegoś w rodzaju więzi porozumienia. Więź jednak zniknęła równie szybko, co się pojawiła i pozostało tylko coś, co w dobrym razie można było nazwać wzajemną obojętnością. Nie, to zdecydowanie nie mógł być ten chłopak. To było tak nieprawdopodobne, że aż przerażająco prawdopodobne, a świadomość tego tylko sprawiała, że Laurel bardziej denerwowała się tym całym oddawaniem jej komuś zupełnie obcemu. Nie tak przecież wyobrażała sobie siebie podejmującą decyzję o założeniu rodziny. Nie taką miała wizję! Jak chyba prawie każda kobieta, chciała związku zrodzonego z prawdziwej miłości. Chciała kochać i być kochaną, a wszystkie kroki stawiać niespiesznie i decydować o nich wspólnie. Nie ze względu na rozkazy kogoś, kto zmuszał ją wbrew jej woli i zdecydowanie nie miał zamiaru przyjąć odmowy. Mimo zewnętrznego gniewu, w środku czuła się zupełnie jak bezbronne dziecko. Nie miała zbyt dużego wyboru, bo w grę przecież wchodziło życie jej jedynego skarbu. Nie mogła pozwolić na skrzywdzenie Tobiasa przez jej własne błędy. Już i tak wystarczająco wycierpiał. Mogła przez chwilę okłamywać się, że ma jakieś prawo wyboru, ale tak naprawdę go nie miała. Była tylko jakąś cholernie bezbronną i bezwolną marionetką w łapskach Carrolla. To było takie chore! - Przywódca przede wszystkim nie jest tyranicznym skurwielem. Całą resztę można mu wybaczać, ale to jedno już nie. - Warknęła. Gdzieś z tyłu za nią trzasnęły drzwi, a ona jeszcze tylko syknęła cicho. - Nie jestem klaczą rozpłodową i nie mam.najmniejszego zamiaru nią być. Po tym obróciła się w stronę gościa i dosłownie na moment zamarła w miejscu. - To ty... - Szybko jednak znowu się ocknęła, na powrót przybierając na twarz maskę gniewu. - A tak. Bardzo uroczy z niego chłopczyk. Kochany dzieciak. - Stwierdziła, obracając się w stronę starego Carrolla i zupełnie go nie słuchając. - Nie wyjdę za niego. Nie chcę. Nie mogę. Nie. Nigdy w życiu. - Stwierdziła, wciągając głęboko powietrze. Jeszcze raz spojrzała kontem oka na wspomnianego faceta i... I pędem wyleciała z gabinetu, starając się utrzymać twarz, choć po tym mogło być ciężko...
[z/t dla Laurel]
Anthony Nicholas Carroll
Personalia : Anthony Nicholas Carroll Data urodzenia : 13.08.1945 Rasa : człowiek Podklasa : łowca Profesja : głowa łowców rodu Carroll W związku z : Berengaria Ava Carroll Liczba postów : 14 Punkty bonusowe : 20 Join date : 01/04/2014
Uśmiechnął się z satysfakcją, patrząc, jak Laurel wychodzi z jego gabinetu. Pełna wzburzenia i zdecydowanego „nie”, choć wiedział, że zrobi wszystko, co tylko jej powie, a to wszystko przez braciszka, którego trzymał do tej pory przy życiu. Najwidoczniej to poświęcenie miało się zwrócić i kto wie... Może jeszcze z nawiązką. Musiał trzymać tego smarka przy życiu. To pozwalało manipulować tą dziewuchą. Miała co stracić, a była tym czymś ostatnia jednostka jej rodziny - malutki braciszek Tobbie. - Widzisz, Aidanku? Tak to jest z kobietami, a zwłaszcza z młodymi i porywczymi – stwierdził, wstając i zbierając książki z podłogi. Nie chciał przecież przestraszyć kolejnej osóbki na jego liście. Nie przerywając podnoszenia książek, kontynuował: – Pomyślałem, że wyślę cię na polowanie do Norwegii. Namierzyliśmy mordercę byłej głowy Solbergów, przez którego teraz muszę przeprowadzać rozmowy z małolatami. Szczegóły dam ci w teczce, jednakże zwróć uwagę, że to alfa i może mieć już sporo lat na koncie, a w tym też ofiar. Zbierz sporą grupkę. Nie bierz Diona, ani tego... Jak mu tam było? Harrego, a tak to masz pole wyboru. - A, i wyruszycie, gdy Laurel będzie gotowa. Ona leci z wami, ale jedynie się spakować. Ma nie uczestniczyć w polowaniu i masz zrobić wszystko, by do tego nie doszło. Możesz nawet zabrać kogoś do pilnowania jej, a nawet kilka osób. Jakby nie było jest łowcą i jest kobietą, więc weź takich twardszych, co to nie będą się bali jej związać w nagłym wypadku i nie dadzą się jej w żaden sposób przechytrzyć. Termin wyjazdu uzgodnij z Laurel... Jest po dość długiej podróży, więc pewnie będzie chciała odpocząć. No, w takim wypadku kolacja jak najbardziej aktualna. Powodzenia - stwierdził, odprawiając tym samym Aidana i patrząc na zegarek. Jego kolejna ofiara powinna już czekać... Dlatego rozejrzał się po pokoju i widząc, że wszystko jest w porządku, otworzył drzwi i wyszedł na korytarz...
[z/t] dla Aidana i Anthonego
The Host Mistrz Gry
Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014