The Ghost Of You
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj

Share
 

 Jadalnia

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Aidan Vincent Hunter

Aidan Vincent Hunter

Personalia : Aidan Vincent Hunter
Data urodzenia : 22.05.1990
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 15
Join date : 06/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeNie 15 Cze 2014 - 17:33

Jadalnia Dinrmlv_dim-hi


Nie do wiary, jak wielki łowca Aidan dał się omotać tak kobiecie, że teraz jakoś nie potrafił się ogarnąć i krążył po swoim pokoju, nie mogąc znaleźć miejsca. Miejsca spokoju. Nie było nigdzie w pobliżu dla niego spokoju i nawet gdyby ci przemądrzali geniusze z laboratoriów wymyślili szczęście w szczepionce, to, do cholery, i tak by nic nie pomogło na tę beznadzieję! Bo był właśnie w beznadziejnej sytuacji, a najgorsze było to, że chciał.
Chciał Laurel mieć przy sobie i iść z nią przez te popieprzone życie. Chciał tego bardzo, ale ona nie chciała. I on w jej oczach też już tego nie chciał. Za to bardzo pragnął tego Anthony i w sumie to wszystko było  jego winą. Gdyby nie wyskoczył z tym  ślubem, to nie zastanawiałby się nad uczuciami do Laurel i żyłby dalej, czasem spotykając ją w posiadłości lub na polowaniach, byliby sobie tak samo obcy i kąśliwi dla żartu, czy też nie. Popaprane.
- Popaprane – powtórzył głośno, nalewając sobie kolejnego alkoholu i paląc papierosa, mimo że nie znosił palić, ba!, nawet palących nie znosił. Nie znosił więc siebie. Proste.
Co zaś się tyczyło uroczej kolekcji alkoholi, to czegóż to nie było w barkach u Carrollów! Przepych! Wybór nawet dla najbardziej wybrednych podniebień. Aidan dziś nie był wybredny i pił wszystkiego po trochu, a czasem nawet trochę więcej niż trochę, choć chyba nie powinien, bo musiał jeszcze zejść na kolację. Ciekawe, co takiego Anthony przygotuje na jego ślub... Musi być koniecznie te whiskey! Koniecznie!
I chyba musiał już iść, więc wpadł głową pod umywalkę, by wyglądać nieco trzeźwiej. Przetarł się małowiele ręcznikiem, którzy cisnął gdzieś w kąt i wrzucił jakąś białą bluzkę na grzbiet, po czym cudem zszedł na dół. Na dół, ale nie na ten sam dół, gdzie rozciągały się te potworne laboratoria, w których można było się pogubić. Zszedł na parter do jadalni w tej nowej części, gdzie zwykł zawsze jadać w towarzystwie Berengarii, bo dziadek był wiecznie zajęty.
- Cześć, babcia – rzucił, całując ją na powitanie w policzek nim zdążyła wstać od stołu. – I nic nie mów. Taki drobny wyskok, by życie było piękniejsze – stwierdził, uśmiechając się szeroko. – Czasem można. – Mrugnął do niej okiem, obchodząc stół i odsuwając sobie krzesło tuż naprzeciwko Laurel. Gdyby Bercia wiedziała, co się tam wydarzyło, to nie stawiałaby zastawy w tym miejscu. – Witam ponownie, moją cudowną żonę! Ciebie synu też! – Powiedział do Laurel i Tobiasa, a następnie opadł na krzesło, śmiejąc się. Musiał przyznać, że zabrzmiało to zacnie.
- Niestety muszę was zmartwić, bo dziadek się spóźni. Ma nieco na głowie, bo podobno wpadł dziś jakiś anioł z pretensjami i nieco nabałaganił. Wpadł przez okno do jego gabinetu. Jakaż szkoda, że tego nie widziałem... Musiało to być epickie – stwierdził, patrząc po stole, co takiego dobrego przygotowała dziś ta przecudowna kobieta na kolację. Widać, że o dietę Tobiasa też tu dbano. Zadziwiające.  – Dziadek z pewnością wpadnie. Za nic nie chciałby nas zawieść... – Zauważył, wywracając oczami i nakładając sobie na talerz pierwszą z brzegu potrawę.

Powrót do góry Go down
Berengaria Ava Carroll

Berengaria Ava Carroll

Personalia : Berengaria Ava Carroll
Data urodzenia : 01.06.1952
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
W związku z : Anthony Nicholas Carroll; Andreas Aberquero
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 9
Join date : 01/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeNie 15 Cze 2014 - 19:24

Musiała przyznać, że ten dzień obfitował, przynajmniej u niej, w najróżniejsze prace. Już od samego rana wszystko było postawione na nogi ze względu na rychły przyjazd ważnych gości. I nie mówiła tutaj tylko o łowieckich znajomych męża, którzy przybyć mieli w celu ustalenia planu przeogromnie istotnego polowania na stwora, który wyjątkowo upodobał sobie mięso zabitych własnoręcznie, a właściwie – własnołapnie, łowców. Nimi bowiem Berengaria aż tak mocno się nie przejmowała.
Nie od dziś w ich domu pełno było najróżniejszych osób, których obecności motywowana była jeszcze większą liczbą zajęć i zadań. Czasem nawet zwykła żartować sobie, że prowadzą jakiś dziwaczny hotel łowiecki i to z gatunków tych straszliwie dużych, bo faktycznie ich dom, o ile dało się to miejsce nazwać najzwyklejszym domem, nie należał do najmniejszych. Z początku sama potrafiła się w nim zgubić. Nawet, gdy tylko szła kawałeczek, stający się w pewnym momencie prawdziwymi kilometrami, do kuchni po herbatę i ciastko.
Teraz może i już jej się to nie zdarzało, a prawdę mówiąc… po picie i słodkości chodziła dosyć często, ale doskonale rozumiała stwierdzenia ludzi o tym, że to miejsce pełne najdziwniejszych skrytek, przejść i tajemnic, mogące swobodnie rywalizować pod względem dziwactwa ze słynnym Hogwartem, a nawet bić go na głowę. Cóż, chyba każda siedziba głównych łowców danego rodu tak miała, a że Carrollowie już od dawien dawna uznawani byli za swoistych przywódców łowców… Nic dziwnego, że to wszystko wyglądało jak wyglądało.
I najważniejszym było to, by się nie zgubić na stałe. Nawet ona starała się być w tym ostrożna, bo szczerze mówiąc, mimo upływu dosyć pokaźnego czasu, wciąż nie mogła powiedzieć, że zna każdy zakamarek domu tak do końca. Jej królestwem był starannie zadbany ogród, jej królestwem było kilka pokojów wliczających się w coś w rodzaju ich apartamentu, jej królestwem była też kuchnia i część salonów z jadalnią oraz basenem.
To wszystko i tak w większości przebijało dosyć duże domostwa, więc nie miała jakoś specjalnego żalu z powodu swojej nieznajomości kilku kącików. Jakoś tak nigdy nie miała za wiele czasu na niepotrzebne przechadzki, a zwłaszcza już teraz, gdy…
Z niemałą niecierpliwością czekała na znak, niestety nie życia, od chyba najbardziej wyczekiwanej przez nią osoby, ale ten jak na złość nie nadchodził. Minęło już wiele dni, zbyt wiele jak na jej oko, a ona wciąż wypatrywała. To sprawiało, że była lekko rozkojarzona, jednak nie na tyle, by nie zachowywać się jak zwyczajowa ona. Już dawno opanowała sztukę robienia wielu rzeczy jednocześnie i jeszcze myślenia o czymś zupełnie z tymi sprawami niezwiązanym, więc nie sprawiało jej to zbyt wielkiej trudności.
Poza tym musiała przyznać, że była dosyć podekscytowana, niczym młoda panienka, kolacją organizowaną w niewielkim, domowym gronie z okazji szóstego grudnia. Chciała, by wszystko było wręcz idealne, dlatego też już od samego rana robiła wszelkie potrzebne, choć w sumie niepotrzebne częściowo też, rzeczy mające zapewnić powodzenie tego swoistego spotkania, w którym udział mieli też wziąć wyjątkowi goście.
A gdy jeszcze podrzucono jej pod opiekę małego Tobiasa, który tak bardzo przypominał jej swoje kochane dzieci w tym wieku… Słodki chłopczyk praktycznie od samego początku zawojował jej serce i nieistotnym dla niej była kwestia jego kiełków. Choć była to rzecz dosyć smutna i sprawiająca tylko, że jeszcze bardziej chciała mu zapewnić szczęśliwą i miłą atmosferę oraz wszelkie atrakcje, na jakie mogli sobie pozwolić bez zwracania na siebie zbytniej uwagi łowców. Która to mogłaby nie być rzeczą zbyt dobrą, o czym Berengaria doskonale wiedziała.
Może i ona również powinna mieć jakiś łowiecki instynkt mówiący jej o tym, że ma szczerze nienawidzić nadnaturalnych i nie robić w tym ani jednego wyjątku, ale jakoś tak nie było. Może ze względu na jej przeszłość… Kochaną, utraconą, choć nie do końca, przeszłość. Ten czas, w którym jeszcze była tą słodką panieneczką i nie miała tylu lat na karku, za to ile pomysłów w głowie! Ile planów i szaleństw!
Lecz i tak skończyła jako dokładnie ta osoba, którą jej rodzice chcieli, by była. I nie sprzeczała się z nimi, bo nie miała potwornie źle. A wspólne pichcenie z wesołymi kucharkami, które zatrudniali już od dawien dawna, i rozbawionym dzieciakiem było rzeczą wspaniale kochaną. Miała nadzieję, że kolacja też będzie dokładnie taka, choć oczywiście doszły do niej plotki o dosyć negatywnych relacjach między wnukiem i Laurel Solberg, którą to Anthony chciał z nim ożenić. Ona osobiście nie popierała tego pomysłu, ale nie miała jeszcze jakoś okazji porozmawiać o tym z mężem. Był ostatnio taki zajęty.
Ledwo zdążyła zaprowadzić ich gości do jadalni, pomóc im jakoś się ogarnąć i zasiąść do stołu, gdy zjawił się Aidan. W wyjątkowo dobrym humorze oraz z charakterystyczną wonią… Zaciągający alkoholem i dosyć podpity. Westchnęła z pocieszną miną, ściskając go delikatnie, gdy postanowił się z nią przywitać. I faktycznie nic nie powiedziała, kręcąc tylko lekko głową. Uroki młodości i tego całego szaleństwa wieku, choć prawdę mówiąc nie pamiętała, by ktokolwiek z jej młodzieńczego otoczenia upijał się przed kolacją z serwowanym na niej alkoholem. Po i owszem, ale przed jakoś nie. Cóż… Ludzie się zmieniali i czasy się zmieniały. Trzeba było to rozumieć, a przynajmniej choć próbować zrozumieć.
- Nie potrafi choć na chwilę trzymać się z dala od kłopotów. Jest jak magnes na nie. – Stwierdziła z delikatnym uśmiechem typowym dla niej i swego rodzaju politowaniem w głosie. – Wy wszyscy jesteście jak z jednej gliny ulepieni, tylko by się w te wasze epickie akcje rzucać. I jeść… – Spojrzała na głodomora, który nawet nie zauważył, co akurat nakładał sobie na talerz. Nie sądziła, by miał zbyt radosną minę, gdy zauważy obecność na swoim talerzu odrobinę krwistej i niedosmażonej wątróbki, która przygotowana została z myślą o pewnym lubującym się w tego typu rzeczach mięsożercy. Dyskretnie odsunęła od wnuka półmisek, podsuwając inny, który raczej był lepszy dla jego żołądka i zdrowia psychicznego.
Powrót do góry Go down
Andreas Aberquero

Andreas Aberquero

Personalia : Andreas Aberquero
Pseudonim : Dre
Rasa : Duch
W związku z : Berengaria Ava Carroll
Liczba postów : 3
Punkty bonusowe : 3
Join date : 30/05/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeNie 15 Cze 2014 - 22:13

Nieco popsuł mu się humor po tylu bezowocnych dniach poszukiwań ich małej Idy. Jako duch mógł odwiedzać naprawdę wiele miejsc w niewielkim odstępie czasowym i dowiedzieć się rzeczy, których normalnie by się nie dowiedział, mimo to jednak trafił na wielkie nic i to nie dawało nadziei na znalezienie czegokolwiek. Zwłaszcza, że miał okazję się dowiedzieć, że zaprzyjaźniona z nimi czarownica spłonęła dawno temu. O dziecku nie było jednak żadnych informacji.
I pewnie dalej by krążył po świecie, bardziej bezcelowo niż z określonym celem, gdyby nie tęsknota za Berengarią i stanem, który przejmował nad nim kontrolę, gdy znajdował się w jej pobliżu. Przy niej był starym sobą, tym Andreasem sprzed śmierci, który nie miał pojęcia, co to zmartwienia. Alejandro bywał od zamartwiania się o niego i rodzinę. On był od wprowadzania radości, a teraz wprowadzał radość jedynie do serca Berci, a ona do jego... duchowatości.  Odzyskiwał szczęście wraz z odzyskiwaniem jej obecności, mimo że nie mogli być już cieleśnie blisko siebie.
- Bu! – Krzyknął za jej plecami. Już od dłuższego czasu obserwował sytuację przy stole i stwierdził, że nadszedł czas, by to się ujawnić swojej ukochanej. – Patrzcie ją... Babuleńka jedna! A co za łowczyni wkręciła się w epicki i szalony związek z inkubem? Hę? – Spytał, kręcąc głową w boki i podchodząc bliżej stołu. Zachichotał, wspominając stareee czaaasy.
- Żem cię wtedy oczarował... Bale bywają takie... Epickie. I w sumie sam żałuję, że nie widziałem tego pogwałcenia zasad gościnności w gabinecie Anthonego. Musiało to być EPICKIE. Ohh, mam coś wspólnego z młodym Aidanem. Jestem tak bardzo młody. Forever Young – stwierdził, przechadzając się wokół stołu i obserwując z ciekawością potrawy, które stały na stole. – A jeśli o wilku mowa to... Nasz wilczek ponownie spóźnia się na kolację? Nie rozumiem go, a to źle, gdy facet nie rozumie faceta. Wychodzę na babę... – Stwierdził, przybierając zamyśloną pozę. – ...albo on na wilka. Instynkt i te sprawy... Co to za dziewczyna i dziecko? Mam wrażenie, że powinienem skądś kojarzyć... – Przyznał, stając za krzesłem Laurel i obserwując z uśmiechem na twarzy ten przemiły obrazek. I Berenagrię.
- Zawstydzasz mnie, najdroższa. Każdego dnia olśniewasz urodą i urokiem. Jak tu nie kochać takiej kobiety? – Spytał, siadając naprzeciwko niej. Na miejscu Anthonego, którego chciałby zastąpić, ale niestety nie mógł. Za to cieszył się, że jego Bercia mogła cieszyć się życiem i to w towarzystwie takich przemiłych ludzi, co widać sprawiało jej radość.
Powrót do góry Go down
Laurel Solberg

Laurel Solberg

Personalia : Laurel Solberg
Pseudonim : Sol
Data urodzenia : 20.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Głowa rodu Solberg
Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka.
Liczba postów : 13
Punkty bonusowe : 15
Join date : 05/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 16 Cze 2014 - 0:33

Dosyć długo zajęło jej pozbieranie się i to, o dziwo!, nie po scenie, jaka wydarzyła się w gabinecie tego bydlaka Anthony’ego, bo ona była dla niej pikusiem. Panem Pikusiem, dokładniej. Słowa starego łowcy może i rozpoczęły to wszystko, ten cały sajgon i lawinę pomieszanych uczuć, które po części wykluczały siebie nawzajem, tworząc tym samym nadzwyczaj wiele trudnych do przełknięcia sprzeczności, lecz one po chwili zniknęły, spływając po niej. Nie to bowiem było tutaj rzeczą godną przeogromnych zmartwień, bo przecież to nie z wielkim Carrollem miała prać ślub. On całe szczęście miał kogoś innego do męczenia swoimi psychopatycznymi wytworami chorej psychiki.
Powodem jej psychicznego, jak i fizycznego, jeśli brać pod uwagę stanie pod gorącym prysznicem i łkanie w zasłonkę, załamania był ktoś zupełnie inny. Ktoś z tej części jej przeszłości, której jednocześnie nienawidziła i którą też po części kochała. To było tak bardzo skomplikowane samo w sobie, a dzisiejszy dzień nic nie ułatwił.
Mogłaby nawet śmiało powiedzieć, że tylko skomplikował wszelkie sprawy i… I obawiała się, że mógł nawet je zniszczyć. Tak do głębi. Dokładnie tak jak ona zraniła Aidana. Nie chciała tego i nie wiedziała, co ją wtedy opętało. Nie nienawidziła go.
Wbrew wszystkiemu, co zazwyczaj przepełniało jej umysł, zachowania i słowa, nie żywiła do niego szczerej nienawiści. Może i czasem przychodziło jej twierdzić inaczej, nawet otwarcie, lecz w ich relacji było więcej niedopowiedzeń. Dokładnie. Niedopowiedzeń, skrywanego żalu, tęsknoty, choć jednoczesnego obwiniania się za ten błąd w kroku, jaki poczynili choć na chwilę przenosząc ich relację na intymniejszy poziom. Lecz nie nienawiści.
Nie powinna była w żadnym razie tak bardzo wybuchać, bo to nie on był tutaj winny. Winny był Anthony, ale zauważyła to już nazbyt późno. Dopiero po tym, jak dotarło do niej, że Aidan był autentycznie zszokowany postanowieniem swego przybranego dziadka. Dopiero po tym, jak powiedziała o kilka słów za dużo, raniąc go. Dopiero po tym, jak on odgryzł się i pozostawił ją samą w tamtym ogrodzie.
W ciemnościach, choć rozświetlanych po części dzięki maleńkim światełkom rozmieszczonym koło krzaczków, na zimnie i z zimnem w duszy. Nie chciała go krzywdzić i nie chciała ranić, a w żadnym razie nie chciała być uznawana za najokropniejszą osobę na świecie, a na taką chyba właśnie wyszła przez ten swój wyskok. I o ile tym podczas rozmowy z Anthonym się nie przejmowała, o tyle ten w towarzystwie Aidana nie chciał przestać naciskać na jej myśli. Naprawdę nie wiedziała, co ją wtedy opętało i chyba nie miała już się dowiedzieć.
Całe szczęście nikt nie widział jej obecnego stanu, bo jakże wyglądałaby załamana dziewczyna, która normalnie od zawsze postrzegana była jako jedna z silniejszych osobowości wśród członków swojego rodu. Chwilowo też nie musiała przejmować się Tobiasem, bo wiedziała, że ma zapewnioną dobrą opiekę. Zajrzała do niego ukradkiem po powrocie z ogrodu i upewniła się jeszcze, co do jego bezpieczeństwa, a gdy dostatecznie uspokoiła swoje obawy, postanowiła zrobić sobie chwilę dla siebie… Która nadzwyczaj szybko przemieniła się w zwyczajne użalanie nad sobą. Jej użalanie!
Teraz jednak musiała porzucić i to, by zejść na kolację, na którą schodzić jej nie było jakoś specjalnie spieszno i chęci też nie miała. Nie chciała jednak zasmucić i zawieść kolejnej osoby, więc postanowiła sprawnie się ogarnąć i pojawić w jadalni bez spóźnienia nawet o te kilka minutek. Ubrała się w pierwszą lepszą spódniczkę wygrzebaną z walizki i pasującą do niej bluzkę o jasnożółtym kolorze, wsunęła na stopy buty na koturnie, wysuszyła włosy i maznęła usta błyszczykiem, by wreszcie wyjść z pokoju i przejść do miejsca, gdzie miała się spotkać z Berengarią oraz Tobiasem, aby to znowu przenieść się w inne miejsce do spotkania z kolejnymi osobami… Anthonym… I Aidanem… I koszmarem w swoim życiu. Cóż…
Już po chwili zasiadali do stołu, by tam poczekać na resztę, która odrobinkę się spóźniała. Jednak raczej nie za długo, gdyż przynajmniej sam Aidan pojawił się nadzwyczaj szybko. Przynosząc ze sobą radosne zachowania i… Jakby coś w rodzaju zapachu pomieszanej ze sobą zawartości barku? Nie to jednak zwróciło jej uwagę…
Serce Laurel bowiem zaczęło bić o wiele szybciej, prawie wyrywając się z jej piersi i zdecydowanie podchodząc do gardła, gdy Aidan nazwał Tobiasa synem. Czyżby wiedział…? Nie myślała, nie sądziła, a może był to tylko czysty przypadek…? Że jego słowa całkowicie pokryły się z prawdą… Ogarnęły ją wątpliwości. Nie miała pojęcia, co o tym sądzić, więc tylko milczała, obserwując zachowanie Huntera, by wybadać, na ile pewne były jego słowa.
Całe szczęście, chyba nikt nie zwracał na niej większej uwagi, gdyż większość niej przyciągała Berengaria i jej komentarze odnośnie spóźnienia męża.
Poprawiła poduszki położone na krześle Tobiasa, by ten mógł zerkać na wszystko, co się działo i nałożyła odrobinę sałatki, o której robieniu opowiadał jej tak dumny. Buzia mu się nie zamykała, a ona była za to wdzięczna. Dzięki temu przynajmniej mogła udawać wielce skupioną na swoim „braciszku”.
Powrót do góry Go down
Aidan Vincent Hunter

Aidan Vincent Hunter

Personalia : Aidan Vincent Hunter
Data urodzenia : 22.05.1990
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 15
Join date : 06/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 23 Cze 2014 - 1:48

- Niech to szszszszalona wątróbka! Babciu, normalnie nie potrafię pojąć, jak można coś takiego podawać na stole, a przede wszystkim, jak można to jeść! – Stwierdził, patrząc z obrzydzeniem na miskę z tym daniem szatana. Nie miał pojęcia, jak jego dziadek mógł się tym zajadać, ale cóż... To był dziwny człowiek, sadystyczny taki i z nadspokojny. Najwidoczniej miał jakieś wilcze zapędy. – Osobiście uważam to za chore, ale co ja tam wiem o gustach smakowych... – Przyznał, nakładając sobie podsuniętą przez Berengarię potrawę. Wcześniej ją oczywiście oblekał wzrokiem, choć wiedział, że ta przedobra kobieta nie podsunęłaby mu paskudztwa, a za to uwielbianą przez niego potrawę!
W takich momentach od razu łatwiej było przywołać uśmiech na swojej twarzy nawet w najpodlejszy wieczór. Żeberka w coli! Jego ulubione, najukochańsze i niestety szybko, aż za szybko, znikające z jego talerza. Choć wiedział, że przebiegła Bercia miała jeszcze dokładki w tej swojej magicznej kuchni. Kochana przebiegła Bercia.
- Nie no... Anioł! Anioł, nie kobieta! Babciu Bercio, jesteś genialna! – Krzyknął, oczywiście zaraz zajmując się swoim talerzem. Jeść lubił, a jedzenie ulubionego dania...
...niestety nie wymazało z jego pamięci wydarzeń sprzed godzinki? Może nawet nie. Świetnie wszystko pamiętał, ale łatwiej mu było udawać, że nic takiego wcale się nie wydarzyło i że wszystko z nim było w porządku. Nawet rzucił w kierunku Tobiasa o wstręcie do sałatek, ale z obietnicą, że jego pracy z chęcią posmakuje. I posmakował między jedną a drugą dokładka żeberek i czegoś jeszcze.
I wydawał się chyba człowiekiem bez uczuć w tej chwili. Zamiast być załamanym z powodu odrzucenia ze strony Laurel, to on wcinał, wcinał i wcinał. I myślał o tej całej rozmowie na dworze, która niestety nie chciała wyjść mu z głowy, odwrócić się i pędzikiem uciec. Za to wspominał każde słowo, które wyleciało przez te zmysłowe młode usta, które teraz dotykały kieliszka z winem...
Głupi był. Nie powinien zwracać uwagi na takie rzeczy. Powinien szukać wad w jej jestestwie, a nie podniecać się różnymi częściami jej ciała i wspominać tych nocy, które spędzili razem, tych wszystkich polowań i...  Tyle czasu minęło od tego wszystkiego. Tobias mógł by być w sumie jego synem, bo właśnie tyle mógłby...
Cóż... A co jeśli...?
Spojrzał z uwagą na Młodego, potem na Laurel, potem na Młodego i na Laurel, i na Bercię, a potem znów i opuścił wzrok na talerz. Nie, to nie mogło by być prawdą. Powiedziałaby mu, a to był przypadek, że Laurel miała brata mniej więcej w tym wieku. Poza tym nie był do niego podobny. Dobra, może był podobny, ale do wielu ludzi był podobny...
Chwycił za kieliszek z winem i upił spory łyk, ponownie pilnując swojego interesu na talerzu i próbując wyciszyć myśli o posiadaniu syna.
Powrót do góry Go down
Berengaria Ava Carroll

Berengaria Ava Carroll

Personalia : Berengaria Ava Carroll
Data urodzenia : 01.06.1952
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
W związku z : Anthony Nicholas Carroll; Andreas Aberquero
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 9
Join date : 01/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 23 Cze 2014 - 13:57

Od dawien dawna rodzina była dla niej dosłownie wszystkim. Choć może nie w pełni idealnym i rozumiejącym ją, to jednak wszystkim. Bo co tak właściwie było na tym świecie perfekcyjne?
Kiedyś znałaby na to pytanie odpowiedź, która pozwoliłaby nazwać coś idealnym. Która byłaby dla niej czymś naturalnym i przepełnionym tą błogą radością, beztroską. Niegdyś naprawdę wierzyła w jak najbardziej dobrą magię tego świata przynoszącą szczęśliwe zakończenia. Myślała, że i jej dane będzie w jednym z nich odgrywać główną rolę.
Była taka młoda, tak bardzo przepełniona ideałami. Wierząca w to, że raz dana miłość nigdy nie zostanie odebrana. Jednak pewnego dnia, a właściwie – nocy, pokazano jej dokładnie, jak bardzo się myli. Wraz z tym, którego tak mocno kochała i z którym snuła przepiękne wizje pełne ich dwojga, odebrano jej również coś jeszcze. Była to jakaś cząstka duszy odpowiedzialna za pełnię spokoju ducha.
I choć może praktycznie przez cały czas zachowywała się dokładnie tak samo… Dokładnie tak jak szczęśliwa młoda kobieta, a później i starsza pani, zachowywać się powinna… Nie była nią. Nie tak do końca. Bowiem coś tam w jej środku… Czegoś tam brakowało. Odzyskiwała to dopiero w pełnej samotności, gdy mogła oddać się temu, co wciąż kochała nader wszystko. Rozmowom z Tym Jedynym. Tym, który nie opuścił jej nawet po śmierci, nadając jej życiu jakieś większe znaczenie. A wkrótce i jej roli.
Zadaniu, które w pewnym sensie było tak ważne. Ostatnio można by nawet rzec, że niesamowicie istotne, bo jej mąż… Nie było dobrze. Pomyśleć, że z tak dobrego i cudownego człowieka nagle zrobiła się prawdziwa bestia, chcąca zniszczyć całą nadnaturalność. Nie patrząc zupełnie na to, czy była ona całkowicie zła, stuprocentowo dobra, czy może tkwiąca gdzieś pomiędzy tymi dwoma pojęciami. Dla niego wszystko, co nadnaturalne, a nawet z nadnaturalnością się pozytywnie zadające, było godne zniszczenia. Dosłownie zmiecenia z powierzchni i to w jak najbardziej bolesny sposób.
Przy tym nie liczyły się dla niego nawet więzy krwi. Zamordował ich córkę. Niewinną osobę, której jedynym zawinieniem była miłość i poczęcie dzieci z inkubem. Córkę, która tak bardzo przypominała Berengarii ją samą lata wstecz. Bercia popełniła dokładnie te same „błędy” i popełniała je nawet teraz, choć starała się z tym nadzwyczaj starannie kryć. Nie wiedziała, jak Anthony zareagowałby na wieść o tym wszystkim i nie chciała wiedzieć.
Pragnęła myśleć, że nie jest aż tak do końca zły. Chciała widzieć w nim choć odrobinę dawnego dobra, a jego prawdopodobne zachowanie w obliczu tak bardzo niewygodnych dla niego informacji o niej mogłoby być… Fatalne. Nie biorąc już pod uwagę tego wszystkiego, co czyniła za jego plecami i w pewnym sensie przeciw niemu, a dając na przykład choćby to, że dwóch jego synów tak naprawdę nie było jego synami. Z czym od początku, wszyscy o tym wiedzący, musieli się dosyć mocno kryć. Dotąd do końca nie wierzyła, jak udało im się przetrwać czasy dziecinne i niekontrolowane tak naprawdę zmiany. Lecz to w chwili obecnej...
… się nie liczyło.
- Andreas… Tak… Tak bardzo mnie oczarowałeś, mój zacny inkubie. – Westchnęła cicho. – Tęskniłam. Nie było cię tak długo. Już myślałam, że odduchowałeś sobie na stałe. – Cudem powstrzymała ten rozbawiony uśmiech, gdy zaczął wyprawiać te swoje niezmiernie zabawne pląsy, robić miny i chichotać, czego przecież nikt poza nią nie mógł zauważyć. Cudem, lecz nie powstrzymała tego delikatnego uśmiechania się pod nosem i wodzenia za nim rozbawionym wzrokiem. – Może dla ciebie ten cały czas był krótki, bo wieczność… To wieczność. Ale twoja babuleńka zapuszczała tutaj korzonki, coraz bardziej się starzejąc. Następnym razem posiwieję i będę nosić kwiecistą chusteczkę na włosach. Czyż nie będzie mi w niej do twarzy? – Spytała, przekręcając lekko głowę w obie strony, jakby coś prezentowała.
Jednak po chwili odrobinę spoważniała, wbijając w niego pytające i pełne nadziei spojrzenie.
- Ida?
Zdając sobie sprawę z braku jakichkolwiek informacji na temat ich zaginionej córeczki, odpuściła dalsze drążenie w temacie. Wiedziała bowiem, że nie tylko jej jest z tym potwornie ciężko, a nie chciała, by i on zachowywał się smutno. Nie on. Przeszła więc do tematu Anthony’ego.
- Spóźnia… Zapewne znowu się nie zjawi. Ostatnio wręcz unika takich spotkań. Jest jak jakaś wyjątkowo dziwaczna wersja wilka, ale… Cóż… Najważniejsze, że znowu przy mnie jesteś. – Uśmiechnęła się nieznacznie, a jednak czule. – To Laurel i Tobias Solberg… Sądzę, że tak jakby mój prawnuk, czego Aidan zdaje się nie widzieć. – Westchnęła, kręcąc nieznacznie głową. – Tak czy inaczej, to norwescy łowcy. Ostatni z tej całkowicie… khym… czystej części. Anthony znowu knuje.
Wbiła w niego rozpromienione spojrzenie, gdy tak zajął miejsce jej męża. Wielokrotnie i praktycznie przez cały czas chciała, by było tak dosłownie. Nie to, że nienawidziła Anthony’ego, jednak nie był on tym, którego chciała i kochała nader wszystko. Tak bardzo bolało ją to, że nigdy nie udało im się wcielić w życie tego, o czym tyle rozmawiali. Marzeń i pragnień.
- A cóż ja mam powiedzieć? Zaczarowałeś mnie, duszkusiu mój kochany, już od pierwszego wejrzenia. Taką młodziutką, niepokorną przyszłą łowczynię, która dzięki tobie stała się tym, kim jest teraz. I wciąż cię kocha wręcz do szaleństwa. – Uśmiechnęła się, patrząc na niego rozpromienionym wzrokiem i ponownie całkowicie zapominając o wszystkim dookoła. Na komentarze Aidana tylko posłała mu jakby nieobecny uśmiech.
Powrót do góry Go down
Andreas Aberquero

Andreas Aberquero

Personalia : Andreas Aberquero
Pseudonim : Dre
Rasa : Duch
W związku z : Berengaria Ava Carroll
Liczba postów : 3
Punkty bonusowe : 3
Join date : 30/05/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeCzw 26 Cze 2014 - 21:53

Westchnął, niby to opierając się rękoma o stół. Patrzył rozmarzonym wzrokiem prosto na Berengarię, podziwiając jej piękno. Mimo starzenia się, zachowywała swój urok i wdzięk, a mimo tego bólu, który musiała przeżyć, nadal potrafiła kochać. Nawet jego mordercę. Nie miał jej tego za złe. Podziwiał ją za to, jak też za to, że potrafiła kochać ponad wszystko jego, kochając też w pewien sposób Anthonego. Szkoda, że ten się tak zmienił... Naprawdę chciał dla niej jak najlepiej. Faktycznie kiedyś był innym... Musiało się wydarzyć coś naprawdę wielkiego i znaczącego w jego życiu, skoro to coś go tak zmieniło. Człowiek nie zmieniał się od tak i to dawało mu do myślenia. Musiał coś poszpiegować w tym kierunku.
- Laurel i Tobias Solberg. Czy mi się wydaje, czy ta dwójka – wskazał kiwnięciem głowy na Aidana i Laurel – coś do siebie ma i nie potrafi tego ułożyć? Wyczuwam spięcie. I tak jakby prawnuk? Jesteś pewna czy przewidujesz? Jeśli przewidujesz, to myślę, że masz rację. Chłopiec jest do niego podobny, ale do jego trzeźwej wersji – stwierdził. Milczał chwilę, patrząc na Aidana, który skakał wzrokiem od osoby do osoby, aż w końcu spuścił wzrok na swoje żeberka. Miał rację, że Bercia była aniołem, ale jego sytuacja miłosna... Czemu nigdy nic nie mogło iść prosto, a zawsze skomplikowaną lub urywaną drogą?
A Anthony pewnie knuje kolejny ślub. I nie tylko ślub. Szuka czegoś, choć niestety pewna grupka jego łowców nie mówiła otwarcie między sobą czego. Chyba nie chcą, by ktokolwiek ich podsłuchał i podszepnął dalej. Wiem, że chodzi o jakąś puszkę i... Pełno krwi się z jego powodu leje. Chyba nawet coraz więcej.
- Anthony knuje, a ktoś knuje przeciwko niemu. U naszych uroczych rebeliantów na razie spokojnie. Nie namierzono jeszcze żadnej naszej jednostki, choć... Niektórzy mają obawy. Powinnaś ich jakoś podbudować. Boją się, że to nie wypali i że skończą pod ziemią wraz z rodzinami – przyznał, pocierając zmęczony twarz. – O Idzie niestety nic, co usłyszałaś w moich myślach. Za to ktoś ostatnio pytał kilka osób o... I tu możesz walnąć śmiechem. Ooo... Hrabię Vlada Draculę. Brzmi jakoś tak... Niepoważnie. I to wcale nie człowiek o niego pyta. Podobno jakaś nadnaturalna istota, ale kto tam wie, czy to prawda, czy nie. Osobiście nie spotkałem tego mężczyzny. Może jakieś żarty, by osłodzić życie. I to nie pierwszy i nie ostatni taki, bo krążyć zaczęła jakaś przepowiednia. O dzieciach. Dziwny ten świat... – Zdał „raport”  swojej ukochanej, po czym uśmiechnął się nieznacznie, komentując zaraz jej wcześniejsze słowa. Chciał rozładować podły nastrój po niezbyt słodkich wiadomościach.
- Oczarowałem cię i czaruję nadal – zauważył, wysyłając Berengarii buziaka przez stół i mrugając okiem. – Zaraz wezmą cię przy tym stole za szaloną przez te przepiękne uśmiechy. Kocham je i kocham cię. Nie martw się. Wszystko się jakoś ułoży, najdroższa. Zwłaszcza z taką mądrą kobietką na pokładzie, jaką jesteś. I twoim dusiem-szpiegusiem. Nie zniknę. Nie mógłbym cię zostawić. Nigdy – stwierdził, wzlatując w górę, by podryfować nad stołem w jej kierunku. „Położył” dłoń na jej policzku, stając tuż obok. – Mogę jedynie być i będę. Nie będziesz sama. Twój książę podąży za tobą wszędzie.
Powrót do góry Go down
Laurel Solberg

Laurel Solberg

Personalia : Laurel Solberg
Pseudonim : Sol
Data urodzenia : 20.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Głowa rodu Solberg
Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka.
Liczba postów : 13
Punkty bonusowe : 15
Join date : 05/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePią 27 Cze 2014 - 0:51

Nie mówiła zbyt wiele odkąd w jadalni pojawił się Aidan. Właściwie to nie mówiła zupełnie nic do nikogo, kto nie był jej małym Tobbim i w sumie cieszyła się z tego powodu. Nie musiała wychodzić na potwornie sztywną osobę, bo na taką zapewne właśnie by wyszła, gdyby ktokolwiek próbował ją wciągnąć do rozmowy, na którą w tej chwili nie miała nawet najmniejszej ochoty. Zdecydowanie bardziej wolała siedzieć w prawie całkowitym milczeniu, pozwalając na to, by inni zamiast niej zabawiali towarzystwo swym trajkotaniem.
Na przykład Tobias, któremu usta praktycznie się nie zamykały. Opowiadał jej o całym przeżytym dniu i to z takim wspaniałym entuzjazmem, który równie mocno cieszył jej serce, co i powodował w nim ten specyficzny rodzaj bólu. Niby nieznaczne ukłucie, ale z pewnością mające po jakimś czasie przemienić się w coś znacznie gorszego. Znała to i wiedziała to nawet nadzwyczaj doskonale.
Przeżywała coś tak bardzo podobnego już te kilka lat wstecz, gdy ten mały dzieciaczek przyszedł na świat. W tę zimną, gwieździstą noc. Nadzwyczaj wręcz chłodną jak na tę porę roku, co odebrała tylko jako jeden z wielu znaków oraz przyczyn do nawrotu wspomnień o chwilach, które podczas ich trwania były dla niej czymś wspaniałym, by później zmienić się tylko w prawdziwą mękę. Powód do tego, by zaczęła tak zupełnie już unikać Aidana Vincenta Huntera, który zresztą wtedy nie do końca tak jej się przedstawiał, i by go też znienawidziła.
Lecz nie potrafiła tego zrobić. Nie tak zupełnie i do samiuteńkiego końca, bo zawsze, mimo wszystko pozostawał w niej cień tamtej dziewczyny, którą była podczas ich jakże gorących wieczorów. Zakochanej i oczarowanej tym silnym i nadzwyczaj umiejętnym jak na amatorka, ciekawe dlaczego…?, łowcą, do czego wtedy też tak w pełni nie potrafiła się sama sobie przyznać. Choć teraz, po tych wszystkich latach spędzonych w pewnym sensie na analizowaniu tamtych zachowań, pewna już była, że stała dosłownie o krok od przyznania tego. Tego… Że wtedy naprawdę go kochała. Niezależnie od wszystkiego i chciała z nim być.
On najwyraźniej jednak nie darzył jej tymi samymi uczuciami. Mamił ją tylko jakże pięknymi i pełnymi czułości słówkami, które wtedy podsycały tylko ogień namiętności, który teraz niezmiennie miał się zamienić w ten jak najbardziej nienawistny. Zwłaszcza przy niebezpieczeństwie odkrycia faktu zatajonego przez nią i jej rodzinę. Kto byłby bowiem zadowolony z informacji o tym, że posiada syna i to po tak długim czasie? Co tu jeszcze dużo mówić o zaakceptowaniu go jako swego pierworodnego, o ile przed Tobiasem nie było jeszcze kilku dzieciaków, o których nawet Laurel nie chciała nic wiedzieć.
To przyniosłoby jej bowiem tylko kolejną, jeszcze większą dawkę bólu, a tego nie chciała. Jakaś cząstka jej wrednej i uporczywie pamiętającej dawne słabości osoby wciąż chciała pamiętać dawnego ukochanego jako kogoś, kto szeptał jej do ucha tak bardzo cudowne słowa. Kogoś, o kim w pewnym sensie mogłaby nawet powiedzieć, że mógłby ją pokochać. Że mogliby być razem od tak, bez tej całej wrogości i wzajemnego wyrzucania sobie bolączek. Niegdyś mogło być tak zupełnie inaczej. Gdyby tylko nie dane im było popełnić tylu błędów.
Ale to już było i nie wróci więcej… Dokładnie tak. Dawne czasy już nigdy nie miały powrócić, a ona musiała się z tym pogodzić i nie rozdrapywać dalej ran, dając im się choć częściowo zagoić. Zdecydowanie powinna to zrobić, a przyjazd tutaj nie pomagał. Wspólna kolacja i siedzenie dokładnie naprzeciwko tego mężczyzny były tylko kolejnymi błędami, których bała się przerwać ze względu na choć pozory uprzejmości, które chciała stwarzać ze względu na wspaniałą gospodynię, która była chyba jedyną przychylną jej, poza Tobiasem, osobą w tym miejscu.
A Aidan… Teraz chyba już zupełnie jej nienawidził, za co go nie obwiniała. To była całkowicie jej wina. W zupełności i niepodważalnie jej.
Starając się nie patrzeć na Aidana, nałożyła sobie pierwszej lepszej sałatki i choć zaczęła udawać, że cokolwiek zajada. Nie ze względu na brak jej ulubionych potraw, bo tych było nadzwyczaj dużo, lecz zwyczajnie brak ochoty na jedzenie. Zwłaszcza przy zauważeniu tego, czym tak zajadał się jej były wybranek. Czegoś, co też w pewnym sensie przypominało jej dawne czasy. Westchnęła zrezygnowana, upijając kolejny łyczek wina.
Powrót do góry Go down
Aidan Vincent Hunter

Aidan Vincent Hunter

Personalia : Aidan Vincent Hunter
Data urodzenia : 22.05.1990
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 15
Join date : 06/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSro 2 Lip 2014 - 0:16

Jadł, jadł i jadł, póki nie zorientował się, że wcale nie jadł z głodu, ochoty na żeberka, grzeczności czy innego normalnego ludzkiego powodu, który skłaniał do konsumpcji. O nie! Świetnie wiedział, czemu się tak zajadał, czemu wciskał w siebie kolejne żeberka i czemu na pewną drobną myśl nagle zatrzymał się z żeberkiem w dłoni i patrzył tęsknie na talerz, jakby czegoś mu na nim brakowało. Jadł, bo próbował zagłuszyć myśli i zająć je pysznymi żeberkami w coli. Nie pomagało i w sumie już stracił apetyt. Nie smakowało mu.
Westchnął ciężko i dokończył opornie ostatniego. W sumie bardziej to przypominało dłubanie. By nie siedzieć nad pustym talerzem, postanowił włożyć sobie sałatki przygotowanej przez Tobiasa i  niestety jego dłonie spotkały się nieomal z jej dłońmi. To wystarczyło, by poczuł się jeszcze podlej.
Kiwnął sztywno głową, ustępując jej pierwszeństwa, a sam wstał od stołu i ruszył bez słowa do kuchni, by przynieść butelkę wina. W sumie złapał dwie. Nalał w milczeniu obu paniom do kieliszków, a na koniec sobie, siadając z powrotem na swoim miejscu.
Cała ta sytuacja była do dupy. Czemu zabujał się w dziewczynie, która nie lubiła go od samego początku? W sumie na samym początku nawet go lubiła, póki nie zaczął grać łowca-amatorka, który to chwalił się swoimi umiejętnościami, niby to chcąc jej zaimponować. Może naprawdę wtedy chciał jej zaimponować, ale nie jako jeden z Carrollów, a Aidan Hunter, który wcale nie miał za plecami gotowej do polowania drużyny, która to mogła odwalić za niego wszystko, gdy on siedziałby w tymczasowej bazie i ogarniał taktykę, będąc stuprocentowo bezpieczny, o ile meteoryt nie zdecydowałby się walnąć w Ziemię.
Laurel Solberg... Chyba wtedy przed spotkaniem jej musiał się nieźle uderzyć w głowie, bo to przecież była norweska księżniczka łowców. Niby co sobie myślał, próbując zwrócić na nią swą uwagę. Co w jego rodzinie bywały przemądrzałe dupki (można czytać Anthony Nicholas Carroll), to u niej naprawdę zadufani w sobie łowcy, którzy myśleli, że uciekną przed wszystkim. Ta, niby czemu prawie cały jej ród wąchał kwiatki? Zasłużyli so... Nie, nie zasłużyli. Nie należała im śmierć i nie tylko dlatego, że każdy ród łowców był trzepnięty, ale też dlatego, że to była rodzina Laurel. Powinni żyć, by miała bardziej lekkie życie, a nie musiała znosić nieuprzejmości ze strony jego pseudodziadka.
Facet niszczył mu życie i może wcześniej o tym nie myślał, bo przecież był łowcą jak każdy inny, ale teraz? Dziś! Właśnie przez niego dopuścił do siebie tę paskudne uczucia i myśl, że ją kocha. Cholera, kochał ją i mógł jedynie dotykać ustami i palcami swojego kieliszka. Albo żeberek. Życie z Anthonym Nicholasem Carrollem tworzyło parę dwóch skurwysynów. Nienawidził skurwysynów.
Wypił duszkiem kolejny kieliszek i zaraz go ponownie napełnił.
- Rowan jeszcze nie wyjechała? Widziałem ją dziś u Anthonego... – Zagadał do Berengarii, choć w sumie go to nie obchodziło. Nie przychodziło mu jednak nic innego do głowy. Prócz kieliszka z winem, który znów wychylił.
Powrót do góry Go down
Berengaria Ava Carroll

Berengaria Ava Carroll

Personalia : Berengaria Ava Carroll
Data urodzenia : 01.06.1952
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
W związku z : Anthony Nicholas Carroll; Andreas Aberquero
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 9
Join date : 01/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePią 4 Lip 2014 - 3:19

Uśmiechnęła się do tak kochanego przez nią duszka, który w tej chwili nie wyglądał aż tak bardzo duszkowo. Nie wiedząc o tym, kim teraz był… Z pewnością rzekłaby, że to ktoś zupełnie normalny, cielesny jak mało kto. Lecz ona wiedziała. Zdawała sobie sprawę. Ba! Nawet była przy… Przy tym wszystkim, co się kiedyś wydarzyło. I to właśnie sprawiało, że czuła bolesne ukłucie w sercu za każdym razem, gdy na niego patrzyła.
Jednak dalej to uwielbiała. Patrzenie na niego ciągle tym samym wzrokiem. Zupełnie niczym tamta dawna, wielce rozmarzona i zakochana Ria, dla której nie istniał zupełnie nikt inny. To tak jakby się nie zmieniło. Tak jakby, gdyż przecież jednak teraz był ktoś inny, kogo na swój sposób też kochała. Mogła jednak z całkowitym spokojem ducha, jak to brzmiało w tych okolicznościach!, stwierdzić, że Anthony i tak nigdy nie potrafił zrobić tego, co nieustannie robił z nią jej najsłodszy duszek. Tak prawdziwie i jak najbardziej szczerze jej rozbawić, wywołać na ustach tego trudnego do skrycia uśmiechu, a w sercu uczucia, jakie zarezerwowane być mogło tylko dla jednego mężczyzny. Kogoś, kim Anthony z pewnością nie był.
Powiodła spojrzeniem za skinieniem Andreasa i sama kiwnęła nieznacznie głową. Zdawało jej się dokładnie tak samo. Coś bowiem wyraźnie było między tą dwójką i tego nie dało się ukryć, choćby nawet oboje tego bardzo chcieli. Atmosfera między nimi była tak ciężka, że aż wyczuwalna. Zupełnie, jakby dało się powiesić między nimi siekierę, chociaż Berengaria raczej obawiałaby się o to, czy któreś z nich nie zrobi z tego sprzęciku użytku.
Bowiem wyglądało na to, że to coś było… Skomplikowane. Patrząc zaś dodatkowo na brata dziewczyny, który dosyć braciszkowo akurat Berci nie wyglądał, można było stwierdzić, że to piekielnie wręcz poplątane. Nie chciała się jednak mieszać. Jeszcze nie… Interesowało ją bowiem to, jak sami młodzi rozwiążą sprawę i czy będą starali się to zrobić. Takie tam ciekawskie zapędy starszej pani…
- A ja wyczuwam, że na tym twoim spięciu, kochany, dałoby się usmażyć całkiem sporego woła… – Stwierdziła, mrugając do niego pod pozorem tego, że coś wpadło jej do oka. Takie numery miała już od dawna opanowane i to raczej w stopniu dosyć profesjonalnym. Nieskromnie mówiąc. – Powiedziałabym nawet, że łudząco podobny. Zupełnie niczym tamten mały dzieciaczek, który trafił tutaj przed laty. No, tamten nie miał kiełków. Poza tym skóra zdjęta z Aidana, nie uważasz? Prócz oczu i ust… Te ma za to niesamowicie podobne do siostry, choć daję głowę, że ich matka takich nie miała. Ojciec zresztą też nie… Cóż… Mogę się mylić, ale wygląda mi to dosyć… Dramatycznie. – Skrzywiła się lekko przy ostatnim słowie, co oczywiście ponownie zamaskowała, tym razem upijając łyczek wina z kieliszka.
To wszystko w pewnym sensie przypominało jej dawne czasy. Tak bardzo stare dzieje, gdy to jeszcze w pełni przepełniała ją ta beztroska radość i nie miała zbyt wielu powodów do bycia zmartwioną czy smutną. Teraz miała ich nawet aż nazbyt dużo. Tworzyły razem całkiem sporą gromadkę problemów, jakie trzymała przy sobie praktycznie nieustannie, również niemal przez cały czas się z nimi borykając. Nie chciała jednak zwalać ich na nikogo innego, bo przecież jakoś sobie z nimi, nadzwyczaj dobrze nawet, jeśli spojrzeć na wynikające z tego wszystkiego okoliczności, radziła.
Zdołała się bowiem dosyć mocno zapoznać z przeciwnościami losu, które towarzyszyły jej z całą swą mocą i natężeniem nieomal przez całe życie. Nieomal, gdyż przecież niegdyś było lepiej. Tak dobrze, że nawet przez ten długi, lecz jednocześnie stanowczo zbyt krótki, czas naprawdę, ale to naprawdę myślała, że będzie tak już zawsze. W tamtym okresie była skłonna wierzyć w dosłownie wszystko, co obejmowało sobą którąś z wizji iście bajkowej przyszłości. Nie było dla niej ważne nawet to, że z pewnością musiałaby jakoś potajemnie opuścić dom rodzinny, jak i samą rodzinę. To się dla niej wtedy nie liczyło, bo… Cóż, była przeraźliwie wręcz zakochana.
Od tamtego czasu minęło jednak całkiem sporo czasu. Upłynęło zbyt wiele wody, by mogła jeszcze wspominać to jako coś tak bardzo jej bliskiego, co doskonale pamięta, bo wydarzyło się zaledwie kilka dni lub godzin temu. Lecz musiała przyznać sobie, że czasem właśnie tak to odbierała. Jako coś mającego pozostać wyraźnym w jej umyśle już praktycznie na zawsze. I miała jak najbardziej szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie, choć jej wcześniejsze marzenia w pewien sposób dosyć mocno z tym związane nie mogły się spełnić.
Choć… Może i mogły, lecz z pewnością tego nie zrobiły. A czasu cofnąć się nie dało… Nie bez konsekwencji, których ona nie chciała podejmować, jednocześnie jak najbardziej tego chcąc. Bowiem wiedziała, że zmiany w wydarzeniach, o ile już by się udały, mogły namieszać wręcz niemiłosiernie. Każdy, nawet najmniejszy czyn popełniony w przeszłości odbijał się na przyszłości, a przecież od niej nie zależało tylko i wyłącznie życie Berengarii. Nie mogła być aż taką egoistką, choćby nawet bardzo mocno chciała choć przez krótki moment robić dokładnie to, co pragnęła. Nie patrząc na innych zupełnie.
Nie było to jednak w jej naturze i moralności, więc po chwilach myślenia o tym, jak zwykle wracała do robienia tego, czego oczekiwali od niej wszyscy dookoła. Chociaż może nie tak dokładnie, do końca wszyscy, gdyż przecież nie mogła zadowolić całego świata. Robiła więc to, czego oczekiwała od niej znaczna większość bliskich jej osób. Nawet z Anthonym na swym nieodłącznym miejscu w jej sercu, bo nie potrafiła od tak nagle przestać go kochać. Powinna… Patrząc na to wszystko, co robił, słuchając historii rebeliantów, czytając i szpiegując… Zdecydowanie powinna przestać go kochać, w końcu na dodatek to ona przyczynić się miała do jego ostatecznej klęski. A przynajmniej to właśnie na jego klęskę liczyli nadnaturalni z jej grupy.
- No a jakże inaczej… – Prawie że westchnęła, otwarcie potępiając przed ukochanym tę skłonność męża.
Skłonność do wpychania łapek nawet tam, gdzie zdecydowanie go nie potrzebowano, by zrobić wszystko ku przetrwaniu rodów łowieckich. Czystych rodów łowieckich, oczywiście, bo o innych mowy tutaj nie było. W pewnym sensie był nawet bardziej prorodzinny od samej polityki tego typu. I zezwalał na zabijanie nadnaturalnych dzieci – podszepnął jej umysł – co przecież było tak olbrzymią okrutnością oraz czyniło też z niego dosłownie chodzącą sprzeczność. Prorodzinny dzieciobójca…
- Puszkę? – Spytała, zwracając już całą swoją uwagę na Andreasa. Jakby już wcześniej nie była w niego wpatrzona niczym w jakiś wyjątkowo słodki obrazek. – To wiele wyjaśnia… – Mruknęła, jakby sama do siebie, po chwili wyjaśniając, choć Dre sam mógł to przecież wyczytać w jej umyśle. – Mówi przez sen. Niewiele i poplątanie, ale jednak… Sądzę, że warto się temu przyjrzeć, ale rebelianci… Jeśli jest tak, jak mówisz… Myślę, że trzeba będzie odrobinę szybciej przeprowadzić kolejne kroki. Może nawet tuż po świętach. W tej chwili Patrick za bardzo patrzy mi na palce, bym mogła gdziekolwiek się ruszyć bez wzbudzania niepotrzebnych i jak najbardziej wszystkiemu zagrażających podejrzeń, ale krótkie wyjazdy związane z… przygotowaniami do świąt i później odwiedzinami u znajomych oraz rodziny… To może spełnić swoją rolę. Jak sądzisz? Może nawet uda się zorganizować jakieś drobne przyjęcie świąteczno-noworoczne… – Spytała, patrząc na niego lekko zmartwiona i uśmiechając się nadzwyczaj melancholijnie z myślą, że nie dane jej będzie już nigdy choćby tak zwyczajnie się przytulić, by pocieszyć. Zarówno jego, jak i siebie. – Kiedyś ją znajdziemy. Nie mogła się przecież zapaść pod ziemię. Musiało zostać… Cokolwiek. – Zamknęła na kilka sekund oczy, powstrzymując coraz większą melancholijność, która w pewien sposób przeszła jej nadzwyczaj szybko, gdy tylko usłyszała o…
Draculi… Ooooj tak! To wydawało jej się na tyle zabawne, że nawet ledwo stłumiła śmiech, udając atak kaszlu i zasłaniając usta chusteczką. Może i słyszała Wielką Łowiecką Legendę, ale nigdy jakoś nie brała jej specjalnie na serio. Nikt z jej towarzystwa też o tym nie wspominał, więc… Nie. To brzmiało na tyle głupio, by chwilowo nie przywiązywała do tego nadzwyczaj dużej uwagi. Może kiedyś, lecz nie teraz. W tej chwili miała bowiem wystarczająco dużo dziwactw w otoczeniu. Wraz ze słowami o jakiejś przepowiedni, spojrzała jednak na swego słodkiego duchełka z wyjątkowo dużym zainteresowaniem. Cóż poradzić, że niezmiernie ciekawiły ją takie sprawy?
- Przepowiednia, powiadasz? Zaspokój mą ciekawość, mój kochany… – Spojrzała na niego wzrokiem proszącego szczeniaczka, nawet lekko przekrzywiając głowę. – Z pewnością coś wiesz… Proooszę…? Proooooszę… – Uśmiechnęła się jeszcze ładniej, zupełnie nie przejmując tym, że całe jej zachowanie niezbyt odpowiada starszej i wyjątkowo szanowanej pani, żonie mega poważnego szefa łowców.
- Musisz być przy mnie częściej, by się do nich przyzwyczaili… – Spojrzała na niego w miłością wyraźnie widoczną w tych oczkach, które mimo że nie były już młode, z pewnością cały czas wciąż patrzyły na niego tak samo. Jak na jej osobisty cud. – I ja też cię kocham… Na zawsze. – Ponownie się uśmiechnęła. – Będzie dobrze, skoro, jako mój osobisty dusio, tak właśnie mówisz. Dusio-szpiegusio… Bez ciebie byłabym nikim, wiesz? I tak bardzo cię za to kocham… Że jesteś przy mnie mimo wszystko. – Błyszczącymi oczami obserwowała jego ruchy, by wreszcie spojrzeć na niego będącego tak blisko, lecz jednocześnie tak daleko niej… I być szczęśliwą, lecz jednocześnie też i przeraźliwie smutną. Z prawdziwą mieszanką tych uczuć w sercu. Choć wciąż jednak niezmierna radość zwyciężała nad żalem za to, co nie mogło się wydarzyć. Choć i tak dostali przecież wiele od losu. – Kocham cię, mój książę… – Stwierdziła raz jeszcze, by ze swoistego transu zostać wyrwana przez pytanie Aidana… Które całe szczęście jakoś doszło do jej uszy. Posłała Dre jeszcze jedno, wielce rozmarzone spojrzenie, niby to zerkając w okno i obróciła się w stronę wnuka, przy okazji upijając trochę z kieliszka, który jej napełnił i dziękując za ten gest.
- Wyjechała prawie dokładnie cztery dni temu i nie przypominam sobie, by miała wracać przed świętami. Zapewne była potrzebna po coś twemu dziadkowi, choć raczej nie będzie z tego zbyt zadowolona. Wiesz doskonale, jak to jest z tym ich ścieraniem się charakterów. Niewielka apokalipsa przy każdym spotkaniu… I oboje równie niewinni. – Roześmiała się na wspomnienie tych wszystkich sytuacji, jakie już wielokrotnie miały miejsce. Co prawda to prawda, z jej mężem mało kto był w stanie wytrzymać dłużej niż zaledwie kilka sekund. Później to zaczynało się liczyć do rekordów świata.
Choć w tym wypadku do apokalipsy raczej mimo wszystko dojść nie miało, bo Berengaria zwyczajnie… Można powiedzieć, że dosłownie rżnęła głupa, nie chcąc wyjawiać rzeczy przed dokładniejszym rozeznaniem się w sytuacji, a trzeba przyznać, że tu można było rozglądać się i badać do woli, bowiem sprawa była dość głęboka. Nawet jak na łowców. Nawet jak na jej męża. To powodowało, że wolała w tej chwili wyjątkowo milczeć.
Powrót do góry Go down
Andreas Aberquero

Andreas Aberquero

Personalia : Andreas Aberquero
Pseudonim : Dre
Rasa : Duch
W związku z : Berengaria Ava Carroll
Liczba postów : 3
Punkty bonusowe : 3
Join date : 30/05/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 7 Lip 2014 - 13:18

Szkoda mu było Aidana i Laurel. Świetnie zdawał sobie sprawę, że te wszelkie problemy związane z miłością... On już nie mógł niczego naprawić, bowiem umarł, ale oni? Żyli oboje, a mimo to nie byli razem przez problemy w komunikacji. To sprawiało, że wyglądało to jeszcze bardziej dramatycznie. W każdej chwili mogło któreś umrzeć, przez co straciliby okazję, by powiedzieć, że dwa proste słowa, które zmieniłyby tak wiele.
Kocham cię.
U niego już nic nie mogły naprawić, w żaden sposób pomóc, a jedynie wywołać uśmiech na twarzy jego cudownej kobiety. A może aż? Mógł chociaż tyle, mógł osładzać jej życie (nie)obecnością i słowami, a to wystarczało, by nie stracić zmysłów i nie zamknąć się w sobie. Miał tyle szczęścia, oboje mieli tyle szczęścia, że Berengaria stała się jego osobistym medium.
A Aidan... Gdyby tak mógł wpływać na ten świat, to zrobiłby wszystko, by mogli cieszyć się sobą, zamiast roztaczać tę aurę nieszczęścia. Byli młodzi, zakochani i żywi. Powinni korzystać z życia jak najwięcej, bo było ulotne. Wystarczają sekundy, by twoje serce przebił kołek. Wiśniowy. Śmierć na miejscu...
- Nie martw się teraz przyszłością Anthonego. Może uda nam się go uratować i zamknąć w jakiejś celi, gdzie nikomu nie zaszkodzi i gdzie inni nie zaszkodzą mu. Po prostu musisz przekonać kilka osób, że nie można zabijać go, bo... szaleństwo? Że to twój mąż i może zrobił wiele złego, ale... Coś wymyślę, Berrie. Coś wymyślę, a na razie o tym nie myśl. Ostatnio za wiele się przejmujesz... – Stwierdził zmartwiony.
Martwił się o nią i jej stan. Może nie była znowuż taka stara czy schorowana, ale nadal pozostawała człowiekiem. Powinna uważać na swoje zdrowie. Inni powinni na to zwrócić uwagę, ale każdy był wiecznie zalatany, gonił to tu, to tam, miał swoje problemy, a za to Anthony, który powinien o nią dbać... Nie było go nawet na kolacji, nad którą tak ciężko pracowała.
- Świetny pomysł... Impreza mogłaby ich rozluźnić, oderwać od smutnej rzeczywistości i wzmocnić więzi. Ty to masz głowę... – Zauważył, uśmiechając się szeroko. – To rozluźniłoby też ciebie, bo strasznie zamulasz, moja droga.
- Co zaś się tyczy przepowiedni, która tak bardzo cię zainteresowała, to zbytnio nie wnikałem w sprawę, bo były dosyć spore sprzeczności, ale... Jakieś współczesne wyznawczynie starożytnych religii, rzekomo otrzymały wizję od bogów, którzy zapowiedzieli drugą apokalipsę. Wiesz, ta ostateczna apokalipsa, która to miałaby zniszczyć wszystko, a którą powstrzymać, według kilku źródeł, może szóstka dzieci... Wybrańców. Małe hybrydy z rodu łowców. Musiałbym poszpiegować bardziej. Słyszałem między innymi w jakimś barze, który... Zbyt porządnych klientów nie miał i nie lubił jakichkolwiek łowców. I Anthonego... Rzucali lotkami w jego zdjęcie, ale my nie o tym.
- Osobiście uważam to za niepewne, bowiem żadnej biblijnej apokalipsy nie będzie, bo po tej rzekomej pierwszej zrobił się niemały chaos... Jednakże mamy też chaos, który ktoś potężny może chcieć zakończyć raz na zawsze. Nie wiemy, co za siły są tam u góry, więc... Może być druga apo. Przepowiedniom zaś nie zwykłem wierzyć
– przyznał, patrząc z miłością na Berengarię.
- Wcale nie byłabyś nikim – stwierdził po chwili. – Kocham cię. Zostanę. I będę pomagać tyle, ile tylko będę w stanie. Masz dla mnie jakieś zadania, kochana? – Spytał.
Ile by dał za to, by móc ją przytulić... By poczuć jej palce w swoich włosach... By kąsnąć choć raz jeszcze tę jej szyjkę... Ehh... Tyle stracić.
Powrót do góry Go down
Laurel Solberg

Laurel Solberg

Personalia : Laurel Solberg
Pseudonim : Sol
Data urodzenia : 20.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Głowa rodu Solberg
Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka.
Liczba postów : 13
Punkty bonusowe : 15
Join date : 05/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 7 Lip 2014 - 19:05

Szczerze nienawidziła tego wszystkiego, co sprawiło, że była w tym miejscu tu i teraz. Całą sobą nie potrafiła znieść aktualnej sytuacji, choć przecież poza tymi typowo podłymi osobami, które chciały im zaszkodzić lub nawet zagrozić życiem, w swoistej domowej twierdzy Carrollów znalazły się też osoby jej przychylne. Chwilowo aż dwie, choć teraz już szczerze wątpiła, że taki stan się utrzymał.
Aidan… Unikała go przez tyle czasu, że teraz jakoś tak nawet automatycznie odwracała wzrok, odkręcała się na pięcie, by odejść czy zwyczajnie atakowała go. Słownie, ale jednak. Możliwe nawet, że było to coś dla niego o wiele okropniejszego od normalnego ataku, bo ona tak to właśnie odczuwała. Doskonale wiedziała przecież, że czasem same słowa ułożone w jak najbardziej bolesne zdania potrafiły być gorsze od sztyletów wbijanych w ciało bez jakiegokolwiek zabezpieczenia.
W głębi duszy nie chciała go ranić, bo w pewnym sensie wciąż był dla niej kimś ważnym, jednak… To było silniejsze od niej. Słabe usprawiedliwienie, lecz w sumie nie miała zupełnie nic na swą obronę. Zwyczajnie zachowywała się okropnie, choć coś złego w jej osoby podpowiadało jej, że on przecież nie był zupełnie niewinną osobą. Jedna jej część uparcie twierdziła, że sam na to zasłużył, na takie traktowanie, zaś druga wyraźnie go usprawiedliwiała. Ta gorsza wolała jednak zwalać winę, usprawiedliwiając samą siebie. I to ona właśnie mimo wszystko wygrywała.
Podszeptując jej niestrudzenie, że powinna nienawidzić tego mężczyzny. Przez niego zaznała przecież w życiu tyle niepotrzebnych i niezbyt przyjemnych, a czasem nawet aż okrutnych!, rzeczy. Miała jednak małego Tobiasa i to w pewnym sensie wynagradzało jej część paskudnych konsekwencji, jakie poniosła przez kilka tamtych zimowych dni i nocy. Choć świadomość, że Tobby już nigdy się nie zmieni, że zawsze już będzie dzieckiem… Była dla niej nadzwyczaj bolesna. Zwłaszcza w połączeniu z myślą, że nie będzie mogła być przy nim zawsze, bo jest człowiekiem.
Choć to akurat dało się załatwić… Tak! Ona! Rasowy łowca i głowa rodu! Myślała o tym, by ten ród całkowicie zaprzepaścić. O tym, by zdradzić swych przodków i zmarnować całą ich pracę, jaką wykonywali przecież od wieków. Lecz cóż innego miała zrobić? Jak się zachować? Z pewnością nie zamierzała dzielić się swymi myślami z ojcem Tobbiego, gdyż… Zwyczajnie nie chciała. Tyle czasu radziła sobie zupełnie sama, więc mogła robić to dalej. Znowu i znowu, i znowu, i znowu. Zresztą Aidan zapewne uznałby to za zwyczajne bolączki popapranej osoby lub, co gorsza!, zrobiłby jej karczemną awanturę o dziecko. Tego zaś nie chciała.
Nawet widząc jego spojrzenia i… Sądząc, że może wiedzieć, a przynajmniej się domyślać. Nie chciała dawać mu jakichkolwiek powodów do tego, by cokolwiek robił. I teraz wygrywała w niej ta pełna złości i nienawiści Laurel. Chociaż przecież jej druga część tak bardzo pragnęła się odezwać…
Zwłaszcza w chwili, w której ich dłonie prawie się dotknęły. Przy świadomości, że wystarczyło tylko, by zrobiła ten jeden ruch więcej, muskając jego dłoń. W pewnym sensie tak bardzo jej znajomą… Nie mogła jednak tego zrobić. Nie potrafiła zmusić się do przełamania, choć bardzo tego chciała. Lecz szansa minęła nadzwyczaj szybko i pozostał już tylko żal do siebie za to, że nie zrobiła tego. Żałość przesłaniająca nawet gniew czy inne złe uczucia tej jej drugiej wersji, jak zwykła to nazywać. Choć rozdwojenia jaźni jako takiego raczej przecież nie miała…
Miała za to nadzwyczaj pełen smutku nastrój, co skutkowało mniej więcej tym, że za wiele się nie odzywała. Może to i dobrze, bo jednak sporo piła, co zazwyczaj odbijało się lekko na jej sposobie rozmawiania i tekstach. Nie jakiś nadzwyczaj paskudnych, a nawet pełnych nieodpowiedzialnej wesołości i beztroski, ale jednak.
Siedząc dalej w zupełnym milczeniu, upiła kolejny łyk wina. I kolejny, i jeszcze następny… Opróżniając wreszcie kieliszek, który sprawnie napełniła. Zauważając też przy okazji, że jej małemu Tobiasowi zamykają się oczka i w ostatniej chwili łapiąc go, gdy najnormalniej w świecie, choć akurat spanie na kolacjach chyba normalne nie było, zasnął zmęczony.
Posłała obecnym w pomieszczeniu, choć najbardziej chyba Berengarii, gdyż na Aidana cieżko jej było patrzeć, przepraszające spojrzenie, nie odzywając się jednak, by niepotrzebnie nie obudzić Tobbiego. Wzięła malucha na ręce bez większego problemu, gdyż do najcięższych nie należał, a ona przecież była wytrenowaną łowczynią… I już po chwili opuściła z nim jadalnię, udając się do pokoju, by położyć go spać po ludz… po wampirzemu…
Sama zaś postanowiła udać się na drobny spacer, ufając wcześniejszym słowom Berengarii, że ta co jakiś czas rzuci na dziecko okiem, pilnując go przed zagrożeniem. Byli w końcu w siedzibie największego rodu łowców…
[z/t]
Powrót do góry Go down
The Host
Mistrz Gry
The Host

Liczba postów : 27
Punkty bonusowe : 31
Join date : 13/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeCzw 21 Maj 2015 - 21:17

Przeskok do maja 2022r.
Powrót do góry Go down
Sponsored content




Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitime

Powrót do góry Go down
 
Jadalnia
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Jadalnia
» Jadalnia

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
The Ghost Of You :: USA (Nowy Jork) :: Nowy Jork, główna siedziba łowców rodu Carroll-
Skocz do: