The Ghost Of You
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj

Share
 

 Basen na dachu

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeSro 14 Maj 2014 - 0:26

Basen na dachu 1210x840_rooftop%20pool%20-%20night
Prawdę mówiąc ostatnio odrobinę martwiła się o swojego Christophera. Niby wszystko było w jak najlepszym porządku, na płaszczyźnie między nimi i na całej reszcie innych, lecz miała nieodparte wrażenie, że ukochany coś przed nią ukrywa. Ba!, to nawet można było zaklasyfikować do bardzo pewnych rzeczy, patrząc na jego blokowanie się przed nią. Wyraźnie miał jakiś sekret, którym nie chciał się z nią dzielić i to teoretycznie powinno być całkiem normalne, bo każdy miał przecież coś osobistego, lecz ona jednak przyjmowała to trochę inaczej. Może miała paranoję, ale i tak przekonanie, że zaczynają się od siebie coraz bardziej oddalać... Było dosyć wyraźnie.
A to z kolei działało odrobinę zasmucająco nawet na jej, zazwyczaj radosną, osobę. Co prawda mieszkała przecież nadzwyczaj daleko od niego, ale dotychczas nie przeszkadzało im to w spędzania dużej ilości czasu wolnego razem. I to było słodkie. Urocze trzymanie się ukochanej osoby pomimo znacznej odległości między miejscami ich zamieszkania. Wielokrotnie myślała nawet o tym, by jakoś spróbować zmniejszyć tę odległość, lecz aktualna praca zwyczajnie jej na to nie pozwalała. Niby mogła zrezygnować z niej w każdej najmniejszej chwili, ale to była tylko teoria. W praktyce nie było wcale aż tak łatwo.
Pracowała jako sekretarka głównej głowy łowców. Osoby na tyle potężnej i bezwzględnej, że mogła ją zmieść z powierzchni ziemi nawet bez jakiegokolwiek ruchu. A przynajmniej sprawiającej dokładnie takie wrażenie. Anthony Carroll mógł zaszkodzić jej samej, ale też chyba bardziej osobom, które kochała. Do tej pory jakoś udawało jej się utrzymywać naturę swego partnera w ścisłej tajemnicy. Choć to nie było łatwą rzeczą, a przy obawie jakiegoś rodzaju załamania się tego wszystkiego...
Była z natury osobą zaliczaną do tych pozytywnie zakręconych. Tylko ostatnio jakoś wybitnie się zamartwiała. Nie wiedziała do końca, czym było to spowodowane. Najprawdopodobniej duży wkład miały coraz ostrzejsze działania NAC, które spowodowane były jeszcze bardziej tyraniczną polityką starego Carrolla. A ona stała dokładnie pomiędzy nimi. I jeszcze teraz Christopher... Z wielką chęcią miałaby już to wszystko za sobą, niezależnie od wyniku. Byleby tylko móc powrócić do tego swojego zwyczajnego stanu z pełnią radości i beztroski. I zapewne niedługo rzeczywiście miała do niej wrócić. To było przecież w jej naturze i dobrze.
Lubiła być starą sobą, choć ludzie bardzo często dziwili się temu. Cóż... Ale zdążyła się przyzwyczaić, bo tak właśnie miała przez całe swoje życie. Wielkie zdziwienia z zachowań jej i jej najlepszego kumpla. Dwie osoby o dosyć luźnym podejściu do świata. Jak bardzo za tym tęskniła...
Uśmiechnęła się pod nosem, wspominając beztroskie chwile i jednocześnie zsuwając ze stóp szpilki, bo coś jej się jednak zdawało, że jeszcze przez długi czas przyjdzie jej czekać na Christophera. A mówią, że to kobiety długo się wybierają! Tymczasem tuż przed nosem miała osobisty przykład (nie)człowieka, który zupełnie niszczył stereotypy. I nie tylko je, ale to już inna bajka. Najważniejsze, że chyba powinna się z tym czuć bardziej niż dziwacznie, a tymczasem to tylko wzbudzało jej śmiech. Teraz też nie było od tego wyjątku, śmiejąc się z własnych myśli, zamoczyła nogi w basenie i podwinęła błękitną sukienkę wieczorową, by jeszcze jej nie zamoczyć. W towarzystwie Sisi większość rzeczy miała bowiem to do siebie, że bardzo szybko ulegała niepożądanym wypadkom. Dziwne, nieprawdaż?
Ponownie chyba musiała stwierdzić, że nie dla niej. Ani odrobinę się temu nie dziwiła, bo te własne odruchy działające lekko destrukcyjnie... Faktycznie je miewała. I nawet jakoś przyjmowała do świadomości, bo jakoś tak specjalnie mega częste i okropne nie były. Ot, czasem... Czasem częściej niż czasem... Często częściej niż czasem... Często częściej niż często częściej niż czasem... Ale oj tam! Każdemu się zdarza, nie?
Profilaktycznie odsunęła się odrobinę od samej linii oddzielającej, teoretycznie suche, kafelki od wody i wyjęła telefon z bardzo niewielkiej kopertówki, jaką postanowiła zabrać w miejsce, w które się wybierali. A osobiście nie miała nawet najmniejszego pojęcia, gdzie to miało być. Kolejny sekrecik w całej ich masie.
Elegancki wygląd... Miała szczerą nadzieję, że nie oznaczało to jakiejś smutno-eleganckiej okazji. Mieli już jeden taki epizod zaliczony na samym początku znajomości, mimo że niewątpliwie szczerze się kochali. A on przez cały ten jej wolny tydzień, jaki spędzili razem... Zachowywał się bardziej niż dziwnie. I choć poza takimi zachowaniami było jak najbardziej cudnie... Pomyśleć, że ona... Ona! Tak pozytywna osóbka! Szczerze się obawiała. Zwłaszcza w obliczu nadciągających większych rzeczy...
Powrót do góry Go down
Christopher James Parker

Christopher James Parker

https://ooops.forumpolish.com/t132-christian-james-parker#869Personalia : Christopher James Parker
Pseudonim : Ferrero
Data urodzenia : 30.05.1801
Rasa : hybryda
Podklasa : inkubo-kitsune
Profesja : Właściciel Coca-Cola Company i Ferrero oraz Łowca (Łowców)
W związku z : Christine Canady Carroll
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 11
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeSob 17 Maj 2014 - 0:29

Że też akurat teraz musiało dojść do nieoczekiwanego ataku na jeden z jego budynków produkcyjnych i to w dodatku na jeden z główniejszych jednostek. Doprawdy, nie uśmiechało mu się ogarnianie tego teraz, zwłaszcza, że miał co innego na głowie ostatnimi czasy i właśnie chciał, by ta sprawa została załatwiona jak najbardziej idealnie, a tu... Interwencja, bo jakieś istoty postanowiły sobie zrobić wypad na małe czekoladowe co nieco. Przez to był spóźniony na spotkanie ze swą Rocher, za którą, mógł się przed sobą przyznać, tęsknił i bardzo chciał ją w końcu zobaczyć. Jednakże delikwenci sprawili, że to, co chciał jej przekazać dzisiejszej nocy, powoli traciło swój urok. Przez spóźnienie.
Gdy pojawił się w mieszkaniu, wszystko miał świetnie zaplanowane, ogarnięte i gotowe do zrealizowania z prawie godzinnym spóźnieniem. Ten fakt mu się nie podobało, bo jego kochana Christine musiała czekać, co godziło w jego serce. Chciał zawsze jej dawać jak najwięcej, a nie kazać na siebie czekać, ale co mógł na to poradzić?
Ruszył powolnym krokiem w stronę dachu, gdzie widział w myślach, że była.  Sam nie myślał o tym, co miało nadejść, a gdyby już, to miał plan awaryjny. The Ghost Of You siedziało dziś w jego głowie, więc zamierzał męczyć dalej ten utwór i tłumaczyć go na kilka języków. Miał więc nadzieję, że nie zdradzi się z niczym przed kolacją. Wiele go kosztowało nie stracenie zamówionego miejsca, ale czego się nie robiło dla tej jednej chwili? Dla Rocher?
Wkroczył na dach, poprawiając marynarkę i zaraz skierował się w stronę wybranki,
- Przepraszam, Piękna. Praca... – Stwierdził, wywracając oczami z dezaprobatą. – Nie mam pojęcia, na co wampirom czekolada. Chyba chciały dorobić na boku. Jak ci minął dzionek? – Spytał, stając tuż przed basenem i patrząc z ciekawością na stojącą w basenie dziewczynę. – Jeszcze raz cię, przepraszam, Rocher. Co powiesz na nieco spóźnioną kolację? Mam rezerwację przy świetnym stoliku w świetnej restauracji – spytał, uśmiechając się nieznacznie i kopiąc lekko pantoflem ściankę basenu. Restauracja przypomniała mu o... czymś, znajdującym się w kieszeni, więc na start zaczął tłumaczyć piosenkę na francuski, co brzmiało dziwnie.
Powrót do góry Go down
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeSob 17 Maj 2014 - 2:21

Cóż. Przynajmniej wartym uwagi pozytywem, przez który mogła ponownie powrócić do trochę pozytywniejszej wersji siebie, było to, że nie zleciała do wody przy tak nagłym odezwaniu się swego Lubego. Bo musiała sobie sama przyznać, że jako takiego odgłosu jego kroków nie słyszała. Może i była to po części wina dosyć głośnych dźwięków dochodzących z ulicy, która mimo tak późnej pory tętniła życiem, ale też i… Skubaniec zwyczajnie zbyt cicho się poruszał!
I gdyby nie fakt, że to coś w jej umyśle zarejestrowało jego pojawienie się na miejscu, z pewnością w tej chwili patrzyłaby na niego karcąco z samego środka basenu. Mokrego, z pewnością nie zimnego, ale orzeźwiającego, chlorowanego basenu, który zniweczyłby całe jej plany obejmujące sobą nie wyglądanie jak ta sierotka Marysia. Choć w sumie nigdy nie mogła tak wyglądać. Już prędzej jak sierotka Christinka… Mokra, ale jednak zapewne i rozbawiona.
No, ale całe szczęście mieli ten swój przedziwny „cuś”, co ostatnio było dosyć średnią sprawą i słabą wersją udogodnienia, i skończyło się tylko na tym, że obróciła się do Pana Spóźnialskiego, po drodze jeszcze wymalowując sobie na twarzy szeroki uśmiech na powitanie. Niby to tylko kilka godzin rozłąki, a zazwyczaj było ich o wiele, wiele więcej, lecz otwarcie przyznała sobie, i zapewne nie tylko sobie – dzięki ci, dziwny cusiu w głowie!, że się stęskniła.
Zdecydowanie nie lubiła siedzieć tak zupełnie sama, a łażenie po ulicach znudziło jej się dosyć szybko. Zwłaszcza przy zorientowaniu się, że czyjeś lepkie łapki po drodze zwinęły jej portfel. Miała szczerą nadzieję, że złodziejowi niezmiernie przyda się kolekcja paragonów z ostatnich kilku miesięcy i te kilkanaście złociaków, jakie zapewne zawieruszyły się między nie. Życie jest piękne, nieprawdaż?
- To upiorne… – Uniosła dłoń do ust, otwierając szeroko oczy i gwałtownie nabierając powietrza w ogólnym wyrazie zgrozy. – Zadaję się z pracoholikiem! – Niezbyt długo potrafiła jednak utrzymać swą mega-poważną-i-pełną-przerażenia-minę i bardzo szybko zaczęła się śmiać, tłumiąc chichot dłonią wciąż przyłożoną do ust. Trwało to dłuższą chwilkę, aż wreszcie jakoś udało jej się powstrzymać, potworniasto-poważny wygląd ukochanego wcale nie pomagał jej w pohamowywaniu wszechobecnej radości, jaka naszła ją w sumie właśnie na jego widok, i nabrać głęboko powietrza w płuca. Jeszcze gotowa była się udusić z tego szczęścia i co wtedy?
Spojrzała na Christophera łobuzersko, szczerząc ząbki w uśmiechu.
- To logiczne, że wampiry potrzebowały czekolady. Kto jej nie kocha? Przynajmniej ja jakoś nie wyobrażam sobie bez niej życia. – Mrugnęła do niego jednym okiem. – To mniej więcej dlatego wciąż jeszcze tutaj jestem. Czekolada, kocie, kawałeczek czekolady i już świat stoi przed wszystkimi potworem.
Zerknęła na zegarek w telefonie i schowała go z powrotem do torebki, by opuścić niebezpiecznie mokre okolice i powolnym kroczkiem podejść do swojej osobistej wersji czekolady. Wyjątkowo wyjątkowej. Równie powoli leciutko wspięła się na palce, obdarzając go czułym całusem.
- Był… Długi… Powolny… I pełen Anthony’ego… – Mruknęła, powtarzając jego wywrotkę oczami. – Ale warto było poczekać na końcówkę. – Odsunęła się kawałek, kładąc ręce na biodrach i patrząc na niego ni to dowcipkowato, ni to pobłażliwie. Znowu zaczynał wyprawiać te swoje dziwności, a ona już chyba do końca nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy może płakać. Ona! I znowu wyłapała kilka słówek jakby zupełnie wyrwanych z kontekstu. Ciekawiących ją słówek. Baaardzo ją ciekawiących.
Ponownie więc się przysunęła, patrząc mu zalotnie głęboko w oczka i uśmiechając się jak najbardziej urokliwie, jak tylko potrafiła… Po czym przybliżyła się jeszcze bardziej…
- W kieszeni…? Hmm…? – Spytała, nadal zerkając uważnie.
Słysząc jednak ten francuski, odrobinę skrzywiła się, przypominając o końcu urlopu i powrocie do nadzwyczaj wymagającej pracy. Lubianej, ale wymagającej. Gdzie po francusku, wbrew pozorom, paplać musiała dosyć często. Zakląskała językiem i podeszła do butów, zabierając się za ich wkładanie.
- Skoro to taka świetna restauracja… Już i tak zlinczują cię za spóźnienie, więc… – Uśmiechnęła się, tak jakby gotowa do drogi. Tak jakby, bo to całe zachowanie… Było niepokojące.
Powrót do góry Go down
Christopher James Parker

Christopher James Parker

https://ooops.forumpolish.com/t132-christian-james-parker#869Personalia : Christopher James Parker
Pseudonim : Ferrero
Data urodzenia : 30.05.1801
Rasa : hybryda
Podklasa : inkubo-kitsune
Profesja : Właściciel Coca-Cola Company i Ferrero oraz Łowca (Łowców)
W związku z : Christine Canady Carroll
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 11
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeCzw 22 Maj 2014 - 20:58

- Oj tam pracoholik... Raczej maniak czekolady i Coca-Coli, ale tego nie da się wyleczyć, a teraz, chichocząca nimfo wodna, chodź tu do mnie. Zabiorę niedoszłą topielicę do pana Ręcznika, gdzie wytrzemy stópki – powiedział, pod koniec mówiąc tonem takim jak do dziecka. Po chwili jednak wrócił do bycia sobą. – I skradziono ci portfel? Widzę, że kiepsko z twoimi łowieckimi umiejętnościami... Jego głowa chyba powinna być nabita na jakiś kołek czy coś i wisieć nad bramą, czy nie? Nie wiem, jak to bywa. Nie byłem jeszcze zabity przez łowców – stwierdził, uśmiechając się do niej  i wyciągając dłoń w jej kierunku, by pomóc jej wyjść z basenu, a właściwie złapać w ramiona i nie wypuszczać. Och, jakże by chciał ją tak zawsze mieć przy sobie, ale jego praca i jej praca, i to wszystko. Choć i tak dobrze, że miał ją na prawie każdą noc. Noce z jego Rocher... Kochał.
- Cóż, skradziony portfel, to chyba świetna okazja, bym zabrał cię na zakupy. Jutro jesteś wolna? Powiedz, że jesteś, bo jak nie będziesz, to pogadam z twoim szefciem... Anthony się zwie, co nie? – Spytał, choć świetnie wiedział i nawet znał ze słyszenia słynnego Anthonego Nicholasa Carrolla, który to na jego nieszczęście był szefem jego kochanej dziewczyny. Rocher jednak chciała się w tym babrać, mimo że nie musiała, więc szanował jej zdanie i nie zabraniał jej zazdrośnie realizowania się. Poza tym mogła swoją pracą komuś pomóc w tych chłodnych murach łowieckich. Czasem widział przelotem w jej myślach jakieś spiski, ale żadnych szczegółów. Nie chciała pokazać przed nim wszystkiego, to nie chciała. On też miewał tajemnice, jak na przykład dzisiejsze plany...
- A jak postanowisz się udusić z tego szczęścia, to ci zrobię usta-usta, choć te ci zrobię mimo wszystko i fakt, czekolada może i pomaga, ale coś mi szepcze, że ciebie tu trzyma mój urok osobisty. Jak mogłoby być inaczej? W dodatku ty, taka nerdka... Nos w komputer, w towarzystwie siedzi cicho, skromna, nieśmiała, w t-shircie jakimś za dużym, a jedynie tu, przy mej zacnej osobie, taka niby to rozgadana. Przyznaj, zawróciłem w twojej głowie i po prostu chcesz non stop zwracać na siebie moją uwagę... I to nie dla czekolady! To dla tych pośladków. Ekstra są, co? – Spytał, mrugając do niej oczkiem.
- Uwielbiam te twoje całusy i... Jaką końcówkę? Że końcówkę ze mną? To się cieszę, panno Rocher, a w kieszeni jest... czekolada. Cały ociekam czekoladą przecież – stwierdził żartobliwie. – Jeśli nie chcesz, to nie musimy iść do tej restauracji. Mogę coś ugotować na szybko – zaproponował, widząc ją jakąś niezadowoloną? Zniesmaczoną? Zniechęconą? Coś w ten deseń. – I czekolada na deser... Ferrero Rocher. W łóżku – stwierdził, oczywiście na myśli ich uroczą dwójkę. – To jak? Kolacja w domu czy kolacja w restauracji? Możemy włączyć coś w TV i chrupać...
Powrót do góry Go down
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeCzw 22 Maj 2014 - 22:27

Posłała mu powolnego całusa, gdy tak wciąż jeszcze stała w wodzie. O dziwo!, nie mocząc sobie sukienki, choć i do tego zapewne niewiele jej brakowało. Wrodzony talent, czyż nie?
- I tak twierdzę, że jesteś pracoholikiem! – Roześmiała się, mrugając do niego jednym oczkiem. – Nieważne jak to nazwiesz, to zawsze będzie pracoholizm, kochanie. Dałabym nawet głowę o to, że cały już jesteś przesiąknięty tą słodyczą, tyle czasu spędzasz w tej swojej pracy. Niedługo jeszcze zostaniesz chodzącą czekoladką i to jeszcze na dodatek o smaku Coca-Coli! Co nie jest w sumie takie złe, ale wolę jednak mieć cię takiego…
Wyszczerzyła zęby, przedstawiając sobie, i w sumie nie tylko sobie, bo jej myśli były głównie skierowane do jej Ferrero, ale jakby jednocześnie zakamuflowane pod pozorem zwykłego rozmyślania, dowody na jego wręcz uzależnienie od pracy. Słodkiej pracy, to musiała otwarcie przyznać, jak i potwierdzić jego własną słodycz, lecz zajmującej. Widziała przecież, że nadnaturalni szczególnie mocno upodobali sobie firmy takie właśnie jak ta należąca do jej chłopaka, choć czy dało się go nazwać jeszcze „chłopakiem”? cholercia miała ponad stówę na karku!, więc w miarę logicznym było, że właściciel tego bajzlu musiał poświęcać mu prawie całe swoje życie.
Przynajmniej wieczory zostawały wspólne, wolne i całkowicie wypełnione cieszeniem się sobą wzajemnie. Prawie wszystkie wieczory, co sprawiało, że patrzyła na jego nadnaturalność i zdolności jeszcze bardziej przychylnie i mocniej cieszyła się z tej niezwykłości. Niektóre jednak zwyczajnie zajęte jej Ferrero być nie mogły, co też jej się nie podobało, ale praca… Tym razem ujawniały się tu negatywne aspekty jej roboty, która często pochłaniała więcej czasu niż Christine by mogła tego chcieć. Ale nie potrafiła zrezygnować z niej, bo… Miała swoje powody. Powody, które z wielkim żalem w sercu trzymała przed Ferrero z daleka. Dla bezpieczeństwa.
Uśmiechnęła się zażenowana, słysząc jego napomknięcie o skradzionym portfelu. Powinna była się bardziej pilnować, ale ta feeria barw była taka fascynująca i całkowicie ją pochłonęła. Razem z butami nawet. To było silniejsze od niej, bo na co dzień niestety nie spotykała się z czymś tak oszałamiającym, więc zwyczajnie nie mogła się powstrzymać przed cyknięciem kilku fotek. I tak od fotki do fotki, i portfel nagle wyparował. Przynajmniej nie dała sobie ukraść aparatu! Był jej drugim skarbem, zaraz po kochanym facecie od czekolady i Coca-Coli. To było przecież tak bardzo oczywiste.
Przyjęła wyciągniętą w jej stronę dłoń i już po chwili tuliła się do swojej unikatowej mieszaneczki, uśmiechając przy tym pod nosem i jednocześnie próbując nie myśleć o tym, o czym myśleć nie miała, a o czym myśleć jednak automatycznie zacząć chciała. Skomplikowane, prawda? No cóż… Co na tym świecie takie nie było?
- Ja i bycie łowcą to chyba dwie rzeczy z góry się wykluczające. – Roześmiała się lekko, cmokając go w policzek, choć wspomnienie o śmierci z rąk łowców… Sprawiło, że zadrżała… To ostatnio stawało się bardziej niż prawdopodobne, a ona… Bała się. Realnie się bała, próbując zrobić coś jednak, by do tego nie dopuścić. Po chwili zamaskowała swoje zmartwienie kolejnym śmiechem i przejściem w zwyczajowe zachowanie. – Nie mam pojęcia i nie chcę wiedzieć. Wolę delikatniejsze… ozdoby. A co do łowców… – Spojrzała na niego z powagą wypisaną na twarzy. – Uważaj na siebie, proszę. Anthony jest ostatnio w dosyć destrukcyjnym humorze, a jego brat… Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego. Niezależnie od wszystkiego. – Wyciągnęła rękę, gładząc go czule po policzku. – Kocham cię, mój Ferrero.
Kilka sekund stała tak jeszcze, przytulona do chłopaka, pieszcząc dłonią jego policzek, aż wreszcie jakby ocknęła się z zamyślenia, uśmiechnęła i zaklaskała w dłonie.
- No dobrze, jestem wolna, ale tylko pod jednym warunkiem. – Wyszczerzyła się łobuzersko. – Jutro nie ma pracy. Ani minutki, ani jednego telefoniku, ani jednego esemeska. Nie ma. Świat się może walić, ale nas to nie dotyczy. Zgoda? – Spytała pogodnym tonem. – Anthony Anthonym, ale jutro ja jestem swoim własnym szefem. I twoim w sumie też. I zarządzam dzień wolny. Jeden dzionek. Nie odmówisz mi, prawda, mój Ferrrrerrro? – Specjalnie przeciągnęła jego pseudonim, naśladując kocie pomrukiwanie.
Gdy zaś wspomniał o duszeniu się… Nie mogła! No nie potrafiła sobie tego odmówić! Za żadne skarbki tego świata!
Teatralnym ruchem osunęła się w jego ramiona, wiedząc doskonale, że ją złapie. Jednocześnie, nad wyraz nieumiejętnie, ale w sumie całkiem słodko, naśladowała osobę duszącą się ze szczęścia. Chichocząc bezgłośnie i czekając na obiecaną reakcję. Kochała go całować i wręcz wariacko uwielbiała jego pocałunki. Wariacko uwielbiała wszystko, co związane było z ich dwojgiem i tymi, często wcale nie aż tak znowu drobnymi, szaleństwami.
- Ma pan strasznie duże ego, panie Parker. – Stwierdziła udawanie poważnie. – Ale za to też cię kocham. Choć czekolada najważniejsza i najwspanialsza. Przy niej nawet charakterki schodzą na bok i uroczki osobiste też. I eeej… Moje nerdowskie życie jest zacne! I wszech miar wygodne, ciepełkowe takie. A co do towarzystwa… Każdy chyba siedziałby cichutko w towarzystwie tak nudnym jak ci twoi znajomi. Dwa inne światy normalnie. – Wytknęła mu rozbawiona. – I może to i prawda… Choć skłonna jestem stwierdzić, że twoje czekolady i napoje wygrywają ze mną nieustannie. Niecne. A zawrócenie… – Zbliżyła się do jego warg, cmokając je delikatnie. – Od samego począteczku… Magia pośladków działa doskonale. – Roześmiała się, kręcąc głową z niby-to-politowaniem.
- Y-hym. – Potwierdziła jego słowa. – Za taką końcówkę normalnie mogłabym dać się pokroić… Przepiękna noc w towarzystwie faceta z przegenialnym tyłkiem. Czego więcej może chcieć kobieta? – Parsknęła śmiechem. – Choć kłamca z tego faceta kiepski. Czekolada, taaak? – Spojrzała na niego uważnie, przekrzywiając głowę w bok i robiąc sugestywną minę. – Nie, jakoś tego nie łykam, psze pana Ferrero. Więęęęc…? Może tak…? – Uśmiechnęła się kusicielsko, zsuwając odrobinkę ramiączko sukienki i przysuwając do Christophera bliziutko. – Hmm…? – Mruczała, otwarcie go prowokując i najnormalniej w świecie uwodząc. Jednocześnie też wzięła pod uwagę jego pytanie…
Stwierdzając, że w domu ma większe szanse dowiedzieć się czegoś o tym tajemniczym czymś, no i jeszcze ulegając słodkiej wizji Ferrero Rocher w łóżku… Stwierdziła z uśmiechem:
- Zostańmy… Ale wiesz, że nie musisz się męczyć z gotowaniem. Zawsze możemy coś zamówić. – Korzystając z chwili rozpraszającej uwagę, spróbowała się wyciągnąć na tyle, by choć wybadać zawartość kieszonki. – Może tak jednak…? – Spojrzała błagalnie na partnera, wiedząc doskonale, że nie uda jej się zbyt długo wytrzymać w tak dużym zaciekawieniu. – Ferrrrerrrro… – Zamruczała, kusząc go wizją wieczornych igraszek w sypialni… i nie tylko w niej…
Powrót do góry Go down
Christopher James Parker

Christopher James Parker

https://ooops.forumpolish.com/t132-christian-james-parker#869Personalia : Christopher James Parker
Pseudonim : Ferrero
Data urodzenia : 30.05.1801
Rasa : hybryda
Podklasa : inkubo-kitsune
Profesja : Właściciel Coca-Cola Company i Ferrero oraz Łowca (Łowców)
W związku z : Christine Canady Carroll
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 11
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimePon 26 Maj 2014 - 21:59

- Co to, to nie! Nie jestem żadnym pracoholikiem i nim nie będę. W Ferrero i Colci nie spędzam znowu tak dużo czasu, a polowania to hobby! Hobby, nie praca, o! Nie powinnaś tego łączyć, a dziś... Naprawdę cię przepraszam za to spóźnienie... Już jestem twój, moja ty piękna – odpowiedział, nadal mając na sumieniu swoje spóźnienie się, przez które panna jego serca musiała czekać. Nie lubił takich sytuacji. Nie lubił się spóźniać, a zwłaszcza, gdy był umówiony z kimś tak ważnym.
- No wiesz co... – Zaczął, ale się wstrzymał, przelotem musnąwszy kieszeń. – Chyba mnie kochasz, Rocher, co nie? Poza tym mam... Ehh... Ponad dwieście lat, a nie sto, ale nie widzę w tym problemu. No chyba że brzydzisz się takiego starucha, choć do tej pory jakoś nie dałaś tego po sobie poznać – przyznał, wspominając z uśmiechem na twarzy ich niektóre łóżkowe osiągnięcia i doznania. Cóż, jego mała Rocher potrafiła być niezłą kotką. – I się nie poświęcam tak tej pracy, słodka. Zamierzam żyć w tym przekonaniu do końca, o ile nie będę żył wiecznie, bo wtedy wieczność. Poza tym miło, że nie tylko mojej pracy się czepiasz. Kochana jesteś.
Przytulił ją stęskniony, gdy już wpadła mu w ramiona i faktycznie nie miał ochoty zbyt szybko jej z nich uwalniać. Tu właśnie było jej miejsce. W tej chwili miał w ramionach wszystko, czego potrzebował, wszystko, co kochał. I to wszystko drżało o jego życie. Urocze.
- Spokojnie. Nie zbliżę się do łowców, chyba że coś mnie zaalarmuje, że masz kłopoty. Wiesz, że nie jestem przewrażliwiony, więc zapewne racjonalnie podejmę decyzję, kiedy należy wkroczyć, a do tej pory Antośki i Patriczki mnie na oczka nie zobaczą, więc spokojnie. Chyba że sami do mnie wpadną, a wtedy... Nie zapominaj, że jesteś mieszanką, z którą z pewnością jeszcze się nie bawili w kotka i myszkę. Dam sobie radę. To tylko ludzie, nie obrażając oczywiście twojej zacnej osoby, moje kochanie.
- Tak bez ani jednego esemeska? I to pod twoim szefostwem? Wiesz, że nie lubię zmywać naczyń... Nie dasz mi tego do roboty, prawda? – Spytał, odsuwając się kawałek od niej i mierząc ją od stóp do głów. – Zgoda, niech będzie, ale... Niech cię...! – Stwierdził, łapiąc ją zaraz odruchowo. Choć musiał przyznać, że nieco go przestraszyła, mimo że słyszał jej myśli. Jednakże zrobiła to wszystko tak spontanicznie...  Jeszcze tego brakowało, by mu tu przypadkiem się zabiła, uderzając o basen.
- Szaleniec! – Stwierdził głośno, robiąc jej usta-usta, choć to było bardziej takie dzikie, pomrukiwane, z ząbkami drażniącymi jej wargi i języczkowo-tańczące buuuzi. Trochę ten pocałunek trwał i przerwał go niestety, by jego dama przypadkiem naprawdę się nie udusiła z braku tlenu. Musiał o tym pamiętać.
- Jasssne. Coś mi mówi, że panienka Rocher coś mi się tu przymila, by się czegoś dowiedzieć, ale nie! Nie ma mowy, bo wszystko w swoim czasie, skarbie. I wytrzymasz. Wpierw mi powiedz, na co masz ochotę, to zrobię lub zamówię. Jak już wolisz, bo to głównie ty tu potrzebujesz tego typu jedzonka, bo ja osobiście mam ochotę na coś innego i jak tak kusisz mnie tu, to chyba sobie zaraz to wezmę – stwierdził, zbliżając wargi do jej szyi i muskając delikatnie ustami jej szyję.
W sumie... Chyba to nie był zły pomysł z tym zamówieniem. Mogli zamówić, a w trakcie czekania już co nieco zacząć, bo głodny to był - wiecznie nienasycony swojej Rocher.
- Mówisz, że nie tylko w sypialni? Może podzielisz się swoimi fantazjami, urzeczywistniając je? Hmm? – Spytał, z łatwością unosząc ją i biorąc w swoje ramiona.
Powrót do góry Go down
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeWto 27 Maj 2014 - 1:08

- Nie jesteś. Jaasssne. – Pokiwała głową aż nazbyt energicznie, przerysowanie potwierdzając jego słowa, by po chwili wycelować jednym palcem w jego kierunku. – Wiesz, kto ma w zwyczaju dokładnie tak mówić…? Pracoholicy, ot co!
Przy tej rzeczy wyjątkowo się upierała, bo i dużo śmiechowej satysfakcji przynosiło jej takie wymienianie zdań, bo kłótnią tego nazwać się całe szczęście nie dało. Nic z ich rzeczy w sumie nie zaliczało się do kłótni, prócz tego jednego epizodu z chęcią zostawiania jej dla jej własnego dobra, który zaliczyli na samiuteńkim początku związku. Teraz to były już tylko wymiany spostrzeżeń, drobne dogryzanie sobie kończące się podgryzaniem podczas dzikich pocałunków w trakcie jeszcze dzikszego wykorzystywania mebli do celów wiadomych. Oj taaak… W tym zdecydowanie pochwalić się mogli dosyć dużą praktyką.
- I oczywiście, że nie spędzasz aż tak dużo czasu. Tylko tysiąc trzysta osiemdziesiąt minut na dobę. – Stwierdziła, z rozbawieniem pokazując mu język. – I nie łączę. O ile lepiej byłoby, gdybyś próbował mnie wtedy zastrzelić czekoladowym mikołajem lub butelką coli… wiśniowej, oczywiście.
Nie mogła powstrzymać się, by nie wspomnieć o jego „ulubionym” smaczku napoju, który, o dziwo!, wciąż jeszcze pojawiał się na rynku i przynosił całkiem pokaźne zyski przez swój znamienity smak. Znamienity smak, którego nie miała w ustach od dawien dawna, tak samo w sumie jak jakiegokolwiek produktu zawierającego coś wiśniowego, ze względu na swojego zacnego Ferrero. I choć czasem tęskniła za tym wszystkim, a już zwłaszcza za swym colowym uzależnieniem, to posiadanie tak wspaniałego mężczyzny w pewnym sensie całkowicie rekompensowało jej drobne braki w smakach.
Już po chwili przestała się jednak skupiać na dziwacznych wspomnieniach, dla odmiany, lub wcale nie dla niej, bo przecież to była już jej słodka codzienność… choć właściwie poprawniej było to chyba nazwać słodką cowieczorowością, zajmując swe myśli ukochanym mieszańcem. No i jego poczuciem winy za spóźnienie, co było tak bardzo dla niej słodkie. I kochane, bo widziała stuprocentowo, jak ważna dla niego była. Piękna swego Pięknego.
- Nie przepraszaj… Czekanie rozpala zmysły… – Mrugnęła do niego z łobuzerskim uśmiechem na ustach. – Już jesteśmy razem i to się liczy.
Była coraz bardziej zaciekawiona zawartością jego kieszeni, ale nie miała jakoś okazji dojrzeć cokolwiek, ku jej osobistemu niezadowoleniu. Rozbawionemu świadomością nieodpuszczania i tego, że oczywiście będzie próbować jak najszybciej odkryć i ten sekret, ale jednak niezadowoleniu. Z pewnością kiedyś miała dojść do swojego, lecz chwilowo jeszcze Ferrero upierał się przy własnych planach. Planach, o których wiedziała tylko, że jakieś istniały. Nawet nie miała pojęcia, czego dotyczyły i to było takie… niepokojąco-dziwaczne, bo wcześniej jakoś nie zwykli mieć przed sobą sekretów.
No, prócz tego jednego z jej strony, którym chciała jak najbardziej, ale zwyczajnie nie mogła się podzielić, bo nie chciała go w to mieszać. Był dla niej dosłownie wszystkim, bo choć miała niby jakiś krewnych, rodziców niestety już nie, oraz przyjaciół, to oni nie liczyli się przy tym uczuciu. W obliczu Christophera nie liczyło się nic i to jej nie przeszkadzało, bo faktycznie go uwielbiała. Nie ze względu na czekoladki, napoje, firmy, majątek, zgrabny tyłeczek, chociaż ten ją oczarowywał i robił z jej umysłem niestworzone wręcz rzeczy!, a ze względu na to… Że był. Tak po prostu, zwyczajnie był przy niej i kochał ją jak i ona jego. To znaczyło dla niej więcej niż jakiekolwiek rzeczy.
- Niech ja pomyślę… Jesteś upartym pracoholikiem, maniakiem swego hobby, mieszańcem niewątpliwym i to o wyjątkowo dużym ego, seksoholikiem i krwiopijcą przeogromnym… – Przygryzła wargę w udawanym zastanowieniu, by następnie roześmiać się i stwierdzić: - Oczywiście, że cię kocham, Ferrero. Wiesz, że jesteś dla mnie całym życiem i kwestia różnicy wieku nie robi mi najmniejszego problemu, choć… Jakoś tak naturalniej mi twierdzić, że to ponad setka, co kłamstwem nie jest. – Wzruszyła ramionami. – I jak na starucha, a właściwie to logicznie podchodząc do dwustu lat – kupkę prochu i kilka kostek, masz nadzwyczaj dużo wigoru, co kocham… – Uzupełniła, zagłębiając się w jego myśli i rumieniąc lekko na wspomnienie tych wszystkich wybryków i własnej kitkowatości. Osobiście nie sądziła, by była aż tak wielką łóżkową wariatką, ale może i się myliła… Ich seks był w końcu dosyć niecodzienny… - No, wcale… I wcale nie gadasz o niej nawet teraz. – Uśmiechnęła się niczym jakaś wielka mądralińska, która tak w sumie z niej czasami wychodziła. Wielka pani Mądralińska Nerdka… Która próbowała nie myśleć, po jego wspomnieniu o wieczności, o własnym krótkim życiu. Ludzkim i nietrwałym, a już z pewnością nie wiecznym. Ulotnym, które kochała, ale którego też po części nienawidziła przez świadomość, że kiedyś odejdzie, zostawiając swego Ferrero samego. To było takie… Okropne. – Słodka? To ta twoja niecna czekolada przeszła i na mnie, czekkoladowy słodziaku? Kocham. – Mruknęła już na głos, chichocząc.
A gdy już wreszcie wpadła w jego ramionka, przytuliła się i postanowiła pozostać tam jak najdłużej, bo w jego uścisku zawsze czuła się tak… pewnie, bezpiecznie, jak w domu. Jakby tam było jej miejsce, bo w sumie to właśnie była prawda. Najprawdziwsza i jedna z najpewniejszych w całym jej życiu. Wtuliła się, wciągając dosyć jednak wyraźny zapach czekolady i rozkoszując ciepłem, i miękkością. Zdecydowanie to właśnie kochała.
- Obiecujesz? Obiecujesz, że wszystko będzie dobrze? – Szepnęła, powoli jeszcze bardziej promiennie się do niego uśmiechając. – Przepraszam za to wszystko. Przepraszam, że trzymam cię z daleka od moich znajomych. Przepraszam, że nie mogę otwarcie pochwalić się tobą jako moim cudownym staruchem. – Pogłaskała go po policzku. – Ale kiedyś to zrobię, obiecuję. Jak tylko trochę rzeczy się poukłada. Nie chcę, by coś ci się stało przez moją głupią pracę.
- Dokładnie! Ani jednego małego! I szefowa też nie lubi zmywać naczyń, więc lepiej zacznij się przygotowywać psychicznie. I podwijać rękawki swego odpicowanego stroju, bo sterty twoich ukochanych naczyń już czekają… – Zachichotała, robiąc iście diaboliczną minę i…
…i rechocząc jeszcze bardziej, gdy tak złapał ją osuwającą się w twórczym omdleniu na ziemię. Nie zdążyła się jednak odezwać, gdyż nadszedł chyba najbardziej oczekiwany moment tych chwil. Coś, co z pozoru nie miało być zwykłym pocałunkiem i w sumie nim nie było, bo pocałunki nie należały do takich z gruntu mruczliwych, długich, dzikich, drażniących i zawierających dużo upragnionego języczka. Jej języczka również, badającego wnętrze jego ust, kiełki i kosztującego smak jego języka, w towarzystwie cichutkiego jęku, jaki wyrwał się z jej ust. Czuła, że zaczyna dosłownie odpływać i rozpływać się w tym wszystkim. Tak dużo cudowności, tak mało czasu na próbowanie…
- Ja? Dowiedzieć? – Zrobiła anielsko niewinną minkę, trzepocząc rzęsami i uśmiechając się w zdziwieniu. – Jak możesz mnie podejrzewać o coś tak diabolicznego…? Mnie…? – W końcu jednak parsknęła śmiechem, obejmując go ramionami za szyję i stając odrobinę na palcach, by być jeszcze bliżej. – Chyba dobrze wiesz, na co mam ochotę… – Mruknęła, kontynuując wcielanie w życie swego niecnego planu odkrywczego. Kontynuując, ale jednocześnie tak bardzo nie kłamiąc, bo ochota… Ta ochotka zawsze jakoś w niej siedziała, a ona nie chciała tego odrzucać. Było zbyt niesamowite. – Nie mam nic przeciwko wzięciu… I to nie tylko tego… – Westchnęła, czując ten elektryzujący dotyk jego warg na swojej szyi. Zaś jego myśli o zamówieniu… One zdecydowanie sprawiły, że jej całe ciało przeszedł przyjemny prąd… Bardzo przyjemny…
A gdy wziął ją w swe ramiona, unosząc w górę… Jedną ręką objęła go za szyję, całując ponownie w usta, drugą zaś schodząc powolutku pod jego koszulę, by przez chwilkę popieścić skórę, lecz następnie skierować swe zainteresowanie coraz niżej i niżej… By wreszcie wybadać to, co tak bardzo ją interesowało i co było dokładnie takie, jak się spodziewała… Zamruczała z aprobatą, pieszcząc niespiesznie jego męskość i jednocześnie dalej w myślach fantazjując na nadzwyczaj rozpalające tematy. Ostrożnie też przesunęła drugą rękę, którą obejmowała go za szyję, starając się nie przestawać uwodzić wizjami seksu na stole w kuchni i jego kontynuacji w wannie… Jednocześnie jednak dobrze wiedząc, co jeszcze chce zrobić iii…
Robiąc to jednym tylko ruchem. Szybkim i całkowicie spontanicznym ruchem sprawdzając zawartość ciekawiącej ją kieszonki. Kieszonki, która nie była zbyt duża i mieściła w sobie coś kwadratowego… Małe pudełeczko z materiału, który ślizgał się pod jej palcami. Małe pudełeczko, które sprawiło, że jej serce zaczęło bić szybciej jeszcze nim do umysłu dotarły informacje. Wciągnęła powietrze, czując dziwną suchość w ustach, pełna zaskoczenia, po którym przyszła jeszcze ochota na płacz. Łzy szczęścia, bo dotarło do niej… I wiedziała, że się nie myli. Nie potrafiła jednak nie spojrzeć w oczy ukochanego i nie wydukać:
- Topher…? Czy…? Czy to…? Mój Boże… Topher…
Powrót do góry Go down
Christopher James Parker

Christopher James Parker

https://ooops.forumpolish.com/t132-christian-james-parker#869Personalia : Christopher James Parker
Pseudonim : Ferrero
Data urodzenia : 30.05.1801
Rasa : hybryda
Podklasa : inkubo-kitsune
Profesja : Właściciel Coca-Cola Company i Ferrero oraz Łowca (Łowców)
W związku z : Christine Canady Carroll
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 11
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimePią 30 Maj 2014 - 22:05

- Jaaaaaaaaaaasne, jestem pracoholikiem. Przejrzałaś mnie – stwierdził, choć oczywiście się z tym nie zgadzał i zgodzić nie zamierzał. Nigdy. Nie był pracoholikiem i większość czasu spędzał, się leniąc czy polując. Hobby. A to, że jego ulubione miejsca zazwyczaj miały miejsce w firmach, to nie jego wina. To samo się tyczyło polowań, choć one nadal pozostawały hobby. – I nie mam pojęcia, co masz do moich kochanych skarbków, które pozwalają mi skutecznie realizować swoje hobby. Kusze są świetne i niezawodne, poza tym nie zabiłbym cię mimo wszystko... Jak mówiłem wcześniej, ciesz się, że nie trafiłaś na mojego kumpla, który miota sztyletami we wszystko, co się rusza, a zwłaszcza go zachodzi. Ma obsesję na punkcie własnego bezpieczeństwa i pewnie wybiłby wszystkie komary w tropikach, gdyby musiał tam zamieszkać, a o coli wiśniowej pozwól, że nie wspomnę. Prócz tego, że świetnie wiesz, że mnie ciągnie do wiśni, jak one na mnie działają, a mimo to robisz mi jeszcze większej ochoty... Mam się pobawić w masochistę? Albo nawet samobójcę? Albo colowego potworka? – Zapytał, zagryzając dolną wargę.
Faktycznie miał ochotę. Cholery nieźle kusiły, choć kontakt z nimi już taki kuszący nie był. Oj sparzył się na nich i to już nie raz, więc wolał zostać od czasu do czasu jedynie przy sztucznych smakach i oczywiście przy Rocher, która, chwała jej!, unikała spożywania wiśni i to specjalnie dla niego. Był jej za to wdzięczny i doceniał jej poświęcenie.
- Mówisz, że czekanie rozpala zmysły? Jesteś zapewne barrrdzo rrrozpalona – zauważył, marszcząc brwi, bo usłyszał jej myśli o posiadaniu przez niego tej jednej drobnej tajemnicy, którą za każdym razem zagłuszał kolejną piosenką ze swojej playlisty. – Widzisz, masz swoją tajemnicą, a wiedz, że moja przestanie być tajemnicą już niedługo, więc uzbrój się w cierpliwość i choć zamówimy ci coś do jedzenia, bo jestem głodniutki i z chęcią skosztowałbym kogoś bardzo mrrr do chrrrupania, miziania, całowania... Można by tu wymieniać, choć to wszystko mieści się pod słowem „kochania”. I jesteś urocza. I kochana – szepnął jej w myślach, słuchając resztę jej słodkich słów, które już wypowiedziała prosto do niego. Obawiał się, że zaraz tu obleje się cały w rumieńcach. Miał nadzieję że to nie nastąpi. – Równie dobrze możesz twierdzić, że mam ponad dwadzieścia dwa lata. Albo ponad trzy. I dziękuję ci za te... komplementy. Pełna uroku jesteś, co wspominałem. Nasza miłość jest pełna czekolady?
- Obiecuję ci, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku, a z tymi twoimi znajomymi... Może lepiej, że mnie nie znają... Wyciągali by ode mnie darmową czekoladę, która czekoladowością jest przeczekoladowo czekoladowa, nie chwaląc się oczywiście. Takie drobne wspomnienie, że najlepsza na rynku. Szkoda by było, a tak serio, to nie ma sprawy, Rocher. Wszystko jest i będzie w jak najlepszym porządku i wcale nie cierpię z tego powodu. Przecież jestem jednym z tych najbardziej wyrozumiałych istot na świecie, a ty się tu o takie rzeczy obawiasz – wyznał jej, po udawanej utracie świadomości i usta-usta.  Uwielbiał ją i to, jak to go drażniła kusicielsko, skłaniając ku temu, by jak najszybciej zabrał ją w jedno z tych mruczniastych miejsc, gdzież to tym razem mieli zacząć ich seksualne eksperymenty. Może basen? Albo krawędź budynku? Tak, niepotrzebnie tak drażniła języczkiem jego kiełki, które teraz jeszcze bardziej domagały  się o pewną ciecz. Słodką, czerwoną, gęstą i tak bardzo christinową.
I tak bardzo szpiegowską. Mruknął jedynie twierdząco, gdy wspomniała coś o podejrzewaniu o coś tak diabolicznego. Owszem, gotów był ją o to posądzać i posądzał, choć stwierdzał, że zajęcie jej wizją wylądowania w łóżku, jak to ona zajęła już jego, mogła odciągnąć ją od myślenia o tym, co miał zrobić, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. O tak, choć niestety się nieco przedłużała w czasie przez zmianę planów, ale to nie szkodziło jej powodzeniu w żaden sposób. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Obsypywał jej szyję namiętnymi pocałunkami, chcąc jeszcze bardziej pobudzić jej rzekomo pobudzone zmysły.
- Kocham cię – szepnął do niej, gdzieś pomiędzy jednym, a drugim całusem. Jego łapki już niegrzecznie przedzierały się przez warstwę materiału pod jej sukienkę, idąc sobie w górę po udku. Zawsze mógł zniszczyć jej sukienkę, ale pozostawiał takie rzeczy na ostateczną ostateczność. Albo gdy ona tego chciała. Kto wie, może lubiła ten ciuszek, w którym wyglądała bardzo ładnie. Jak we wszystkim w sumie. Choć musiał przyznać, że zobaczyłby ją w czymś jeszcze bardziej skąpym i wyzywającym... Coś równie dzikiego jak ona, bo była prawdziwą seksualną dzikuską, którą kochał.
Zamruczał wraz z nią, drażniąc ją kiełkiem po szyi i dekolcie. Łapkami dorwał się do jej pośladków, których raczej nie zamierzał zostawić w spokoju, gdyby nie drobny odruch  ze strony Rocher, którego niestety nie dał rady powstrzymać z powodu jego spontanicznego charakteru. Nieznośne to było! Cholernie, no!
Westchnął, kładąc swoją dłoń na jej dłoni, która to postanowiła zmacać jego kieszeń i to tak podstępnie, ukrywając przed nim swe plany. Zagryzł wargę i spojrzał na nią zmieszany.
-  Ehh... Nie mogłaś poczekać, kochanie?  A teraz... Cóż... – Postawił ją powoli na ziemi i klęknął przed nią na jedno kolanko, jak to wypadało, i wyjął pudełeczko. Podniósł wzrok na Rocher i uśmiechnął  się nieco nieśmiało. Może  i miał tyle lat na koncie, ale jeszcze nigdy nie oświadczał się ukochanej osóbce. – Christine Canady Carroll, wyjdziesz za mnie? – Spytał, gdy nabrał odwagi. Słysząc myśli swojej ukochanej, to nie było aż takie straszne, jak myślał, że będzie. I mimo że znał odpowiedź, to czekał na jej głośne wypowiedzenie ze wsunięciem na jej palec pierścionka zaręczynowego.
Powrót do góry Go down
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeSob 31 Maj 2014 - 3:09

- Twoich kochanych skarbków? – Spytała niby to z zaczynaniem rasowego sezonu fochania się. – Twoje skarbki pozwalające ci skutecznie realizować hobby… Phi! Do czego to doszło, by dziewczynowy skarb, na dodatek zaspokajający coś więcej niż hobbiszcza jakieś!, zastępowały kusze i te inne sprawy. Phiphiphi! – Potrząsnęła głową, wydymając wargi i całkowicie już niszcząc sobie tym potrząsaniem fryzurę. Cóż, i tak nie miała zbyt dużej nadziei, że ta utrzyma się dłużej przy jej skłonnościach do szybkiego psucia wszystkiego. Może dlatego aż tak bardzo się tym nie przejęła, zdążyła się do tego już przecież przyzwyczaić.
- Ale do tego kumpla to możesz mi podrzucić numer. – Zaśmiała się, mrugając do niego porozumiewawczo. – Ostatnio mamy w okolicy drobny problem z komarami, więc z pewnością by się przydał… – Stwierdziła, jak zwykle wielce radosna i rozgadana.
Radosna, rozgadana i chyba sama trochę żałująca swego wspominania o wiśniowych pićkach, które teraz nie chciały opuścić jej głowy. Dosłownie czuła ten ich cały smak na czubku języka, rozkoszny i zimny sok powoli spływający jej do gardła, słodkawy zapach uderzający w nos… Rozkoszną zajebistość, która już od dłuższego czasu nie była jej rozkoszną zajebistością ze względu na sprawy natury umawiania się z kimś, kto wiśni wręcz nie tolerował. Tak wielka szkoda…
I nie! Zdecydowanie powinna odpuścić sobie dalsze rozprawianie nad smakowitymi aspektami rzeczy tego typu, bo to do niczego nie prowadziło. A przynajmniej do niczego dobrego. Naprawdę nie chciała robić swojemu kochanemu przykrości związanych z takimi bzdurkami, więc… Zamierzała przestać o tym myśleć. Teraz! Zaraz! Natychmiast! Co było w sumie trudne, ale nie niemożliwe. Nie było przecież rzeczy tak do końca niemożliwych, prawda? No! To się zamykała i szczerze przestawała o tym myśleć!
- Ee! – Zaprzeczyła nadzwyczaj energicznie, z niemałym rozbawieniem, ale też i odrobiną wstydu spowodowanego tym swoim męczącym myśleniem o rzeczach, o których zdecydowanie myśleć nie powinna była. Wiedziała przecież, że to było tak bardzo złe…
Niespiesznie zbliżyła swe usta do usteczek Ferrero, samej bawiąc się w przygryzanie i delikatne pociąganie ząbkami jego wargi. Kochała to wszystko, co było takie niesamowite, patrząc na jej przeszłość. Nigdy nie myślała, że spotka ją coś tak wszech miar genialnego, a jednak… Już od dłuższego czasu miała wszystko, czego tylko mogła pragnąć i nie zamierzała nawet na sekundkę wypuszczać tego z rąk. Choć, prawdę mówiąc, jej praca i to całe kosmiczne oddalenie, minimalizowane przez zdolności jej czekoladowego królewicza i jego wpadanie praktycznie co nockę, bywały całkiem sporym utrudnieniem. I zdecydowanie coraz bardziej chciała zrobić coś ze swoją służbą u łowców, która chyba zaczynała ją odrobinę męczyć. No i na dodatek była nadzwyczaj niebezpieczna dla ich związku, którego ani myślała porzucać dla jakiejś tam bandy zabijaków z bronią i przerośniętym ego.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak barrrdzo… – Uśmiechnęła się sugestywnie, skubiąc palcami rąbek czarnej koronki od zdecydowanie bardziej skąpego i wyzywającego „ubioru”, bo w pełnym znaczeniu tego słowa nie szło tak tego osobliwego prezentu, oczywiście przygotowanego z myślą o późniejszych niegrzecznych igraszkach, nazwać, który skrywał się pod niewinną sukienką w kolorze jasnego błękitu. Na jej policzki wpełzł dosyć zdradziecki rumieniec, gdy zaczęła mocniej poruszać tę myśl, więc postanowiła już bardziej skupić się na towarzystwie jej słodkiego skarbu. Do niegrzeczności i tak mieli zdecydowanie przejść później.
Jej uśmiech przybrał rodzaj tego od jednego do drugiego ucha i jeszcze dalej, gdy tak doszło do niej, że urocze ferrerkowe marszczenie brwi miało bezpośredni związek z nią i jej myślami, które chyba, z pewnością!, niekoniecznie były dla niego wygodne i przez niego pożądane. Swoistą satysfakcję przynosiło jej bowiem coraz to nowsze wyzwalanie w nim tych niezmiernie uroczych minek. Choć tak prawdę mówiąc… Powtarzania piosenek i melodii już w zestawie nie zamawiała, a i tak tym razem ponownie się pojawiły, blokując jej dalsze możliwości zagłębiania się w umysł ukochanego, by odkryć tę ciekawiącą ją tajemnicę. To nie było już zbyt satysfakcjonujące, ale przyjęła to, zwyczajowo dla siebie, dobrze… W nadziei, że i tak wreszcie uda jej się wszystko z niego wyciągnąć. Miało się bowiem te sztuczki, prawda?
- Wiesz doskonale, że ja i cierpliwość… Nie współgramy ze sobą. – Mruknęła, patrząc mu w oczka z łobuzerskim wyrazem twarzy. – Dużo bardziej wolę śniadania do łóżka. – Stwierdziła, robiąc nadzwyczaj sugestywną minkę i kradnąc mu przelotnego całusa. – Dlaczego więc nie dokonasz… degustacji… od razu? – Odszepnęła, skuszona wspomnieniem chrrrupiącej, miziającej, całującej i kochającej całości planów na ten wieczór. Coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że rezygnacja z restauracji przynieść miała same dobre rzeczy.
- Nie tak mocno jak ty… W sumie to oboje jesteśmy kochani… – Roześmiała się. – Najbardziej urrrocza parka pod słońcem. I oblejesz się w rumieńcach, tak? – Dodała jeszcze, patrząc na niego z zaciekawieniem. – Dlaczego by nie… Ktoś tak przecudownie mrrruczliwy w rumieńcach musi wyglądać jeszcze lepiej, więc… Zarrrumienisz się, Lisiaku? – Spojrzała na swojego Ferrero, mrugając oczkami i robiąc anielsko niewinną minkę. – I ponad trzy latka… To kuszące, ale już wolę mojego starusieńkiego dziadziunia. Trzylatki i inne dzieciaczki są słodkie, ale jakoś nie wyobrażam sobie siebie w roli niani mojego własnego faceta. – Ponownie zachichotała, obdarzając go całusem. – Przepełniona czekoladą. I colą… I pocałunkami. Wspominałam już, że je kocham? – Spytała, nastawiając się do cmokania. – I ciebie też, ale chyba bardziej czekoladowe pocałunki. To moje nowe hobby. Moje kochane skarbki, skoro mój osobisty skarbek woli broń.
- Większość z nich jest na diecie. Łowieckie zachowanie linii i takie tam. Nie doceniają zajebistości czekolady, podli tacy. Ale w sumie mogli by o nią żebrać… I oddawać mi… – Uśmiechnęła się niecnie, zacierając ręce. – I to cudnie, że trafiła mi się taka chodząca wyrozumiałość. Co ja bym bez tego zrobiła?
Zdecydowanie nie zrobiłaby nic, bo zapewne już dawno byłaby jakimś leśnym trupkiem. Ocalił jej życie, nieomal ją zabijając, ale oj tam!, i był jej życiem. Calutkim i caluteńkim. W każdym aspekcie i słowa tego znaczeniu.
A teraz kusił swoimi myślami o jej własnym kuszeniu. Skomplikowane, ale z pewnością pożądane. Jak on… Tak mocno go chciała… A czytanie w jego myślach nie pomagało jej ogarnianiu się. Seksualne eksperymenty i picie krwi…
Zamruczała, gdy tak obsypał jej szyję deszczem pocałunków, odchylając głowę w tył i pomrukując jeszcze bardziej z wielkim zadowoleniem z takiego wstępu do, zapewne o wieeele dzikszych, dalszych cmokań i w końcu podgryzań. Z aprobatą w oczach przyjęła jego macanki i pieszczoty, samej również oddając się kuszeniu, lecz mając w tym też inne motywy, nie tylko pragnienie dzikiego seksu, choć ten też miał bardzo duże znaczenie.
- Nie lubię jej… – Szepnęła, pieszcząc go niespiesznie i rozpalająco. – A skąpe… – Uśmiechnęła się sugestywnie, wspominając to, co miała pod wadzącą im sukienką… Zdecydowanie skąpe, wyzywające i niegrzeczne… Przygotowane specjalnie z myślą o zadowoleniu swego Lisiaka.
Kiełki na dekolcie rozpaliły ją jeszcze bardziej, a łapki macające pośladki… Lecz już po chwili wszystko to padło pod siłą jednej rzeczy. Niewinnego włożenia ręki w jego kieszonkę i dotknięcia pudełeczka. Pudełeczka, którego nie widziała, lecz którego zawartości domyśliła się nadzwyczaj szybko. To było jak… Impuls. Bam! I wiedziała. Bam! I patrzyła zszokowana na swojego Ferrero. Bam! I zupełnie nie wiedziała co powiedzieć, dukając niczym przedszkolak. Bam! I wiedziała już, dlaczego nie powinna była tego robić. Zmieszał się…
Pokręciła głową, nic nie odpowiadając na jego westchnięcie i pytanie, wciąż z zaszokowaną miną. Bez słowa dała opuścić się na ziemię, nie spuszczając z niego wzroku. Patrząc na ten nieśmiały uśmiech, którego nigdy nie spodziewała się ujrzeć na twarzy tak pewnego siebie mężczyzny, na twarzy klęczącego ukochanego. Na pierścionek w pudełeczku…
To był olbrzymi ruch w kierunku wspólnej przyszłości. Nigdy nie myślała, że… Że przyjdzie jej doczekać czegoś takiego. Czegoś tak istotnego i wielkiego. Czegoś, czego niewątpliwie chciała nader wszystko. Dlaczego więc nic nie mówiła? Dlaczego stała jak ta wmurowana, nie odzywając się już chyba stanowczo zbyt długo? Bała się? Nie… Nie bała się, zdecydowanie nie. Kochała swojego Ferrero i chciała z nim spędzić resztę życia, ale co z jej pracą? Co z NAC? Co z Anthonym, który z pewnością miał zauważyć błyszczący pierścionek na jej palcu i chcieć poznać jej wybranka, o którym do tej pory nie miał nawet pojęcia? Co z tym wszystkim? Ale…
Ale czy to było ważne w obliczu jej miłości, ich miłości… Nie. Nie, nie, nie i nie. Nie było i…
Łzy wzruszenia i szczęścia pociekły z jej oczu, gdy uśmiechnęła się do Ferrero niczym najszczęśliwsza osóbka na świecie. Bo właśnie nią była. Najbardziej szczęśliwą osobą na całym globie.
- Jeszcze pytasz…? – Szepnęła, wciąż płacząc i śmiejąc się jednocześnie. – Tak. Mój Boże. Tak, wyjdę za ciebie, wariacie mój! – Westchnęła, patrząc na niepodważalny dowód tego wszystkiego. Patrząc, płacząc, śmiejąc się i wreszcie mimowolnie opadając na kafelki, by choć trochę zrównać się z nim i jego ustami, które musnęła wpierw powoli i delikatnie, by następnie dać się porwać emocjom i już pełnoprawnie całooooować, tuląc za szyję i… I jakoś tak się stało, że pociągając zupełnie na kafelki.
Od pocałunku do pocałunku, od pieszczoty do pieszczoty, turlając się całuśnie po ziemi, raz będąc na górze, by po chwili ponownie wylądować pod nim. Pozbawiając go marynarki i wciąż nie przestając całować aż… Aż wreszcie zostając dosyć zaskakująco poinformowaną, że wszystko ma swój koniec. W tym nawet suche podłoże w na tak olbrzymim dachu budynku. Suche… No właśnie.
Wpierw była konsternacja, gdy poczuła, że coś jest nie tak. Później był już tylko pisk, gdy razem z ukochanym, całe szczęście będąc na górze tego turlająco-całującego uścisku, zapoznała się bliżej z basenem. Plując wodą, wynurzyła się na powierzchnię, machając nogami by utrzymać na wodzie. Odgarnęła włosy z oczu, rozglądając się w poszukiwaniu Ferrero, by przysunąć się do niego bliziutko i złapać za szyję niczym swej osobistej boi. Dopiero wtedy zaczęła się niekontrolowanie śmiać i ponownie powracać do pocałunków.
- Nic ci nie jest, mój zmoknięty Lisiaku? – Spytała, patrząc na niego roześmianym wzrokiem, lecz już po chwili jej spojrzenie odrobinę spoważniało, gdy tak uniosła rękę w stronę jego szyi, muskając ranę, której wcześniej jakoś nie zauważyła. Krwawiącą ranę… Nie miała pojęcia, czy powinna zacząć z tego powodu panikować, czy jednak może nie, bo to nie było zbyt w jej stylu, lecz wiedziała jedno…
Powolutku oderwała się od jego ust, przekrzywiając trochę głowę i przybliżając ją na tyle, by… By czubkiem języczka musnąć krwawiącą ranę na szyi kochanego. Musnąć i poczuć coś dziwnawego, ale jednocześnie kuszącego… Nakręcanego jednocześnie jeszcze bardziej przez jego własny głód. I jej ciekawość… Nie myślała o niej wcześniej, lecz teraz… Niespiesznie ponowiła ruch, pieszcząc języczkiem jego szyję i pomrukując cichutko, gdy przekonała się o działaniu takich zabiegów. Zarówno na niego, jak i na nią samą. Już odważniej poczęła zlizywać jego krew, wodząc językiem i pieszcząc wargami, ssąc leciutko i z początku trochę nieudolnie, by po chwili nabrać większej wprawy… Będąc zadowoloną i nie myśląc zbytnio o dziwactwie całej sytuacji. Jednocześnie pieszcząc go pod przemoczonym ubraniem i po raz pierwszy wykazując spijaniową inicjatywę. A wieczór dopiero się zaczynał.
Powrót do góry Go down
Christopher James Parker

Christopher James Parker

https://ooops.forumpolish.com/t132-christian-james-parker#869Personalia : Christopher James Parker
Pseudonim : Ferrero
Data urodzenia : 30.05.1801
Rasa : hybryda
Podklasa : inkubo-kitsune
Profesja : Właściciel Coca-Cola Company i Ferrero oraz Łowca (Łowców)
W związku z : Christine Canady Carroll
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 11
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeSob 14 Cze 2014 - 22:05

- Nic takiego nie powiedziałem, że kusze i moje inne zabawki zastępują mi ciebie. Nawet nigdy o tym nie pomyślałem. Jestem tego pewny, a fakt, że spędzam wiele czasu realizując swoje hobby, powinien cię cieszyć, bo dzięki temu nie wparowałem z butami do twojej pracy. Czego, jak świetnie oboje wiemy, nie chcemy jak na razie przeżywać – zaprzeczył zaraz tym oskarżycielskim zarzutom, patrząc na Rocher z przymrużonymi oczami i poważną miną, choć zaraz uśmiechnął się nieznacznie, ale z urokiem. Jego mała Christine była zazdrosna o jego kuszę. To było urocze. – I o numerze do mojego kumpla zapomnij. Zapomnij o jakichkolwiek numerach do moich kumpli. To nie towarzystwo dla ciebie. Koniec i kropka. Nawet nie wnikaj dlaczego – stwierdził stanowczo.
Jego kumple składali się głównie z facetów obładowanych ciężkim sprzętem do polowań lub mogli się chwalić dwoma dłuższymi kiełkami. Należeli oni do różnych grup, którzy niezbyt przychylnie wypowiadali się o tych „siedzących w swoich biurach łowieckich bubkach”. Rocher była jednym z tych „bubków”, więc wolał ją trzymać z dala od tych ludzi. Byli oni pozarodowymi łowcami, mieszańcami podobnymi jemu lub krwiopijcami i każdy z nich gotów był mieć takiego Carrolla więcej na koncie ofiar, a jeśli nie ofiar... Wolał nie wnikać. W sumie sam nie lubił żadnych łowców, a szczególnie tych wspomnianych, bo ci byli chyba wszędzie. Niczym zaraza.
- I te myśli dotyczące odejścia popieram – odezwał się nagle, gdy w milczeniu przysłuchiwał się jej myślom, które wspomniały coś o skąpej koronce... I nie można było tego nazwać ubiorem. Tak nie do końca? Mhmm... Chyba miał bardzo wielką ochotę to sprawdzić i to jak najszybciej.
Rocher była przebiegła i niesamowita w tym tak bardzo, że uwielbiał ulegać jej za każdym razem i ostatecznie też brać jej stronę we wszystkim. Prawie wszystkim. I to nawet mu nie przeszkadzało, mimo że coś tu było nie halo, skoro takie młode dziewczę tak łatwo potrafiło manipulować kimś tak starym jak on.
- Zaczynam być zazdrosny o tę moją czekoladę... I colę... – Mruknął leniwie, tuląc do siebie Rocher i sprawdzając łapkami, czy faktycznie to coś pod spodem było tak skąpe, jak to wyglądało z jej opisu. I czy miała na sobie tę samą bieliznę, o której myślała. – I to nie było żadno zabijanie nieomal. Jedynie drobna myśl, by strzelić... – Podsumował.

Wszystko działo się tak szybko. Jego myśli, jej myśli, on klęczący na płytkach i ona... Potwierdziła. Chciała go. Chciała z nim spędzić resztę życia.
Odetchnął z ulgą, wkładając jej pierścionek na palec, po czym łapiąc ją w swoje ramiona i całując. Czuł się jak opętany i w sumie był. Opętany i oczarowany tą jedną jedyną, która wiedziała, co robić, by nie czuł się przy niej niepewnie, nudno czy dziwnie. Wszystko, co ich dzieliło, przy niej nie było problemem, a jedynie drobnym faktem i uwielbiał się z nią kochać. W naprawdę dziwnych miejscach. Nigdy żadna nie dostarczała mu takich doznań.
Sukienka opuściła swoje zacne miejsce na ciele Rocher, zostając porzuconą gdzieś daleko. Może nawet spadła sobie z dachu. Nie dbał o to. Była jego kochana narzeczona, dla której gotów był zrobić wszystko, on, te pocałunku, pieszczoty i kolejne kroki, które zbliżały ich ku nasyceniu. Ich dwójki.
I jego też ogarnął szok, gdy zaliczyli bliższe spotkanie z wodą, a teraz śmiał się wraz ze swoją Christine. Trzymał ją ręką w pasie, by przypadkiem mu się nie utopiła. Szkoda by było jego świeżej narzeczonej. I co to by o nim mówiło, gdyby jego ukochana utopiła się na jego warcie?
- Nic mi nie jest – stwierdził, zapominając o niewielkim draśnięciu, które najwyraźniej nadal się goiło, a po wskoku do wody nieco otworzyło, krwawiąc białą koszulę. – A to nic takiego. Wypadek w pracy – przyznał i syknął lekko, gdy dotknęła nadal całkiem sporego rozcięcia. – Serio... – Chciał powtórzyć głośno, że nic mu nie jest, ale Rocher zaczęła zlizywać jego krew z szyi, co było szalone i takie...
Odchylił nieco głowę, chcąc dać jej większej swobody w tej pieszczocie. Sam zaś nie pozostawał dłużny i pieścił swoimi dłońmi jej ciało, wchodząc nimi pod skąpą bieliznę.
Powrót do góry Go down
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeNie 15 Cze 2014 - 0:40

Wzdrygnęła się nieznacznie, ale wciąż z nadzwyczaj nieprzyjemnym wrażeniem, śledząc jego myśli dotyczące pozarodowych łowców i ich zachowań, poglądów… W sumie tego wszystkiego, co sprawiało, że robiło jej się chłodno już na samą myśl o tym, choć w sumie przecież na dachu było gorąco. Gorąco i z dosyć wyraźnie dochodzącymi do nich dźwiękami miasta, lecz też i słodko. Z tymi wszystkimi światełkami dookoła, obserwowaniem z góry i lekkim wietrzykiem, który działał tak orzeźwiająco, przynosząc ze sobą niewielkie kropelki wody z nieznanego jej miejsca.
Tak właściwie to nawet dobrze nie znała ukochanego miasta swojego Ferrero, bo większość wspólnego czasu spędzali w jej mieszkaniu w Nowym Jorku, który był… Powiedzmy, że nie tak egzotyczny dla niej jak Rio de Janeiro. Może i był miastem, w którym się wychowała i spędziła nadzwyczaj wiele wspaniałych chwil, lecz teraz w pewnym sensie zdawało jej się, że jest tam uwięziona. Uwiązana przez łowców śledzących każdy, nawet najmniejszy i z pozoru nieistotny, jej kroczek.
Można nawet powiedzieć, że w pewnym sensie odrobinę żałowała podjęcia pracy w głównej siedzibie rodu, bezpośrednio pod dowodzeniem Anthony’ego Carrolla. Może i nie dogadywali się źle, a chyba raczej nadzwyczaj dobrze, jeśli spojrzeć by na to, jak traktowani przez niego byli niektórzy pracownicy, ale nie odczuwała satysfakcji z tego, co robiła. Nawet te działania mające na celu ogarnięcie starego łowcy powoli zaczynały ją męczyć.
Chciała móc spędzać więcej czasu z ukochaną osobą, nie obawiać się o to, że jeden jej nieostrożny krok może komuś zagrozić, może zagrozić jej Ferrero. I dokładnie tak, jak myślał… Na świecie były setki tysięcy osób, które może i nie należały do czystokrwistych łowców, a nawet często nie miały z nimi wspólnego ani jednego przodka czy członka rodziny, ale jednak łowiły. I to nie tylko potwory, a też i przedstawicieli znienawidzonego przez nich rodu. Jej rodu… Który, jeśli miała być szczera, nie dał jej zbyt wiele dobrego, zapewniając za to sporo nieciekawego.
Między innymi granice jej poczynań w związku z Christopherem. Związku, który i tak sam z siebie nie należał do najnormalniejszych, choć z pewnością był jedną z najbardziej uwielbianych przez nią rzeczy. To właśnie sprawiło, że jakimś sposobem udało jej się wyżebrać urlop, chociaż sprawy w biurze raczej powinny teraz poświęcać praktycznie cały jej czas i to nawet ten wolny, który zamierzała spędzić na błogim lenistwie i kolejnym żebraniu.
Tym razem o towarzystwo swego genialnego faceta. No i czekoladę, i napoje bąbelkowe, i zmywanie naczyń, oczywiście. Wyglądał genialnie tak w pianie z płynu do naczyń, których ona osobiście nienawidziła zmywać. Chciała więc dwóch idealnych rzeczy na raz. W zamian… Koronka…
I faktycznie, była przebiegła, ale nie sądziła też, by była cwańsza od niego. Dobrali się wręcz perfekcyjnie, choć właściwie to nawet raczej nie mieli wpływu na ten słodki dobór, wzajemnie na siebie oddziałując. Chociaż może i w pewnym sensie to ona najbardziej korzystała z metod drobnej manipulacji, lecz tylko i wyłącznie, by osiągnąć zyski satysfakcjonujące obie strony.
- To mamy coś wspólnego… – Szepnęła, po chwili puszczając oczko. – Poza tym czekolada zawsze może się przydać… I bita śmietana… Dużo bitej śmietany… – Wymruczała sugestywnie, wspominając jeden z ich dawniejszych wybryków, które wypadało powtórzyć.
Najlepiej wielokrotnie i to jeszcze tego wieczoru. Musiała też przyznać, że wyjątkowe zaopatrzenie się w kuszące i wyjątkowo skąpe wdzianko mogło okazać się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza, jeśli wzięłaby pod uwagę niegrzeczne łapki ukochanego już błądzące sobie i badające to, o czym przypadkiem pomyślała.
- No ja nie wiem… Wiem, że to było straszne. Zagubiona nerdka spotykająca w ciemnym lesie wielkiego faceta z kuszą. Zastanawiam się, jak udało mi się nie zejść tak zupełnie na zawał. – Roześmiała się rozbawiona. – Choć prędzej chyba powinnam od tego pocałunku. Tych pocałunków. – Mruknęła, wyraźnie pamiętając tamte spotkanie i zafascynowanie, które nie minęło do tej pory, a tylko raczej się wzmogło.
Cóż, natura rasowej nerdki dawała o sobie znać i pragnęła dokładnie wybadać wszystko. Choć zawsze miało być coś jeszcze i jeszcze, i to chyba było w tym wszystkim jedną z piękniejszych rzeczy. Ta niemożność odkrycia wszystkiego w zbyt krótkim czasie. Nawet przy możliwości, a właściwie bardziej naturalnym nakazie, zaglądania sobie wzajemnie w umysł.
Co też dało się w pewnych momentach w pewnym sensie obejść, o czym przekonała się przez tak podstępne odwrócenie jego uwagi i wymacanie jego tajemnicy, starannie skrywanej przed nią, aż wreszcie odkrytej… I będącej czymś, co zaparło jej dech w piersiach wraz z tym pytaniem. Czy chciała być w pełni jego już do końca, miała nadzieję – długiego i obfitującego w radości wszelakie, życia?
Nie musiała się nawet zbyt wiele nad tym zastanawiać. Wystarczyła tylko krótka chwila, by mogła cieszyć się pełnią szczęścia. Pierścionkiem na palcu, ustami zajętymi coraz bardziej namiętnymi pocałunkami, łapkami miziającymi skórę świeżego narzeczonego… Gorącem zerwanej z niej sukienki zastąpionym przez naturalne rozpalenie ich zbliżonych ciał. Kafelkami, pocałunkami, dotykiem jego skóry, kafelkami, dotykiem, pocałunkami, kafelkami… wodą… Wodą!
Bliższe spotkanie z basenem wzbudziło w niej tylko pragnienie wariackiego rechotu, który też wydostał się z jej ust, potęgowany przez śmiech Ferrero. I tę bliskość, gdy tak obejmowali się, unosząc na wodzie.
- A myślałam, że słodycze są bezpieczne… No, od biedy tuczą. – Stwierdziła, przylegając do niego mocniej i poddając się tej wariacji, jaką mimowolnie podsunął jej umysł.
I robiąc to coraz bardziej z upływem każdej sekundy. Pieszcząc i drażniąc języczkiem jego szyję i ranę na niej. Delikatnie podrażniając ją i smakując krew. Kąsając, choć nie miała przecież kiełków i ssąc ostrożnie, lecz z coraz większą wprawą i satysfakcją. Rysując językiem niewielkie kółeczka i szlaczki, by wreszcie pozwalać sobie na naprawdę wiele. I podążyć łapkami ponownie pod jego koszulę, niespiesznie jej go pozbawiając.
Roześmiała się lekko, poddając się jego rozpalającym pieszczotom i samej pieszcząc go z zadowoleniem, wciąż smakując krew… Co w dużym stopniu zaczynało jej się podobać. Nigdy raczej by o tym nie pomyślała tak w zwyczajnych okolicznościach, a teraz… Delektowała się nim, drażniąc i kusząc, zapraszając do dążenia ku nieodłącznemu punktowi kulminacyjnemu tego wieczoru. Choć z pewnością na jednym nie miało się od tak skończyć, a basen… Był nadzwyczaj ciekawy. Może nie ze względu na jego głębokość, lecz… Szaleństwo. Spojrzała mu w oczy, mrużąc lekko powieki i całując go w usta. Wargami wciąż smakującymi jego własną krwią. Jej dłonie zaś niespiesznie pieściły go przez materiał przemoczonych spodni.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Kocham cię… I odejdę z pracy… Nie potrzeba mi tu wrednych Carrollów… Choć sama się do nich zaliczam… – Szepnęła bez słów, unosząc brew i z rozbawionym wzrokiem powracając do pieszczot szyjki Christophera. Chyba to uwielbiała. Ba!, chyba z pewnością to uwielbiała.
Powrót do góry Go down
Christopher James Parker

Christopher James Parker

https://ooops.forumpolish.com/t132-christian-james-parker#869Personalia : Christopher James Parker
Pseudonim : Ferrero
Data urodzenia : 30.05.1801
Rasa : hybryda
Podklasa : inkubo-kitsune
Profesja : Właściciel Coca-Cola Company i Ferrero oraz Łowca (Łowców)
W związku z : Christine Canady Carroll
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 11
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeWto 24 Cze 2014 - 21:34

- Nie przejmuj się ogólną opinią Carrollów. Ty się do tego nie zaliczasz. Jesteś inna. Jesteś moja – musnął jej myśli, zamykając oczy i poddając się pieszczocie, którą go obdarzała.
W sumie był zaskoczony faktem, że postanowiła skosztować jego krwi, ssąc i liżąc jego ranę. Potrafiła go nieźle zaskakiwać i robiła to już nie pierwszy raz. Nazywała siebie nerdką, on ją nazywał przez to nerdką, ale wcale nie przedstawiała sobą obrazu sztywniackiej dziewczyny, która nosiłaby okulary, jakieś odpychające łaszki i być może garbiła się, chcąc zniknąć z tego świata.
Rocher była niczym gwiazda. W sumie cała jej ta drużyna ze średniej wyglądała niczym trójka gwiazd, celebrytów, których kochali wszyscy. Nie dość, że wyprawiali niesamowite rzeczy, bo sam za bardzo nie interesował się komputerami i nawet się na tym nie znał, prócz kilku tych drobnych rzeczy, które potrzebował do prowadzenia firmy. W sumie one niknęły pod paluszkami jego Rocher, więc nie zwykł się tym chwalić. Ona zaś... Była niesamowita, mimo że za wiele nie rozumiał w tych wszystkich kodach, które widział na ekranach w jej główce. Nie wnikał w to. Ważne, że efekty końcowe były przeogromnymi bombami!
Christine Canady Carroll była jego małym geniuszem, jeśli chodziło o informatyczną część jej osobowości. Była też jego ulubioną modelką, jeśli chodziło o paradowanie z bieliźnie... Choć jeżeli wziąć pod uwagę jej zamiłowanie do fotografii, to on tu bardziej był modelem... Fotografowanie, informatykowanie, geniuszkowanie, nerdowanie, rozbawianie, mizianie... Chyba traił na skarb, bo dziewczyna we wszystkim, czego się brała, była świetna! Nawet w wysysaniu krwi.
- Skarrrbie, a wiesz, że wyrosną ci od mojej krwi uszka jak u kota? – Spytał żartobliwie. Właściwie nie miał pojęcia, czy jego krew miała na nią wpłynąć w jakikolwiek sposób. Nigdy nikomu nie dawał się spijać, ale... To była niewielka ilość, więc raczej nie miało się na niej odbić to w żaden negatywny sposób. Ewentualnie mogła jej się nieco polepszyć odporności i zmysły.
- Kusisz mnie coraz bardziej, ty mała psotnico – stwierdził, zwracając oczywiście uwagę na jej łapkę na jego spodniach. Trudno było ją olać, skoro drażniła to, co tak bardzo już chciało się kilka godzin temu znaleźć w jej wnętrzu.
Stąd też pocałunek, którym go obdarzyła, przez niego przekształcił się w coś głodnego i pełnego namiętności. Obejmując ją w tali, całował do utraty tchu i pewnie całował by jeszcze dłużej, gdyby jego Rocher nie potrzebowała powietrza.
- Też cię kocham i cieszę się, że nie pogoniłaś mnie za ten pierścionek. Cieszę się też, że rzucasz tego swojego kochanka Anthonego. I wcale nie jesteś jednym z nich, a niedługo będziesz już kompletnie kimś innym, przyszła pani Parker. Zaręczyny to nie tylko pierścionek. Tak, moja Christine, wpadłaś w niezłe bagno coca-colo-czekoladowe – mruknął jej w myślach. – I nie uzależnij się przypadkiem od mojej krwi – rzucił, zabierając się za pozbywanie jej bielizny, która w sumie tak bardzo cieszyła oczy, że było jej nawet szkoda... Ale jutro zakupy.
Dlatego też stanik został odrzucony do innego rogu basenu, po chwili bawienia się koronką i paskami. Trzymając ją nadal blisko siebie, pozbył się jej majteczek. Je niestety porozrywał pazurkami, które już pojawiły się na miejscu normalnych ludzkich paznokci. Nie potrafił już dłużej jej powstrzymywać i może to dobrze... Miało dojść dość szybko do najsłodszego.
- Basen? Jesteś tego pewna? – spytał z drapieżnym błyskiem w oku, przerywając jej chwilowo konsumpcję jego osoby. Usiadł na krańcu basenu, by pozbyć się nieznośnych mokrych dżinsów. Następnym razem powinien się ich pozbyć przed pływaniem...
Powrót do góry Go down
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeSro 25 Cze 2014 - 0:57

- Jestem twoja, tak? Jak jakiś pieseł? Twój podejrzanie nerdkowaty zwierzaczek niekoniecznie domowy, bo też i basenowy. To tak bardzo zacne. Hau. – Stwierdziła z szerokim uśmiechem na ustach i łobuzersko rozbawionymi błyskami w oczach, po czym na krótką chwilę postanowiła go puścić, biorąc w palce włosy z całkowicie rozwalonej już fryzury i układając je w swoiste uszka. – Hau. Carrollowie wstrętni mogą się wypchać w obliczu czegoś tak zajebistego jak piesełowanie ci. Hau. – Potrząsnęła rękami, co spowodowało też ruch jej włosowych uszu. – Merdu merdu merd. Hau. – Wyszczerzyła się do niego niczym rasowe, i to dosłownie rasowe!, niewiniątko, po czym na krótką chwilę położyła łapki na policzkach, przesuwając je i, jakby lekko zawstydzenie, przecierając nimi oczy, które kilka sekund później kierowała już na niego.
Bardzo szybko przyszło jej też ponowić słodkie pieszczoty i obejmowanie go, bo mimo wszystko… Nie pływała raczej aż tak dobrze jak pieski, więc wolała nawet nie próbować lizać i przysysać jego cudownej szyjki próbując samej utrzymywać się na wodzie. Choć była raczej bardziej pewna, że utopić by się jej nie dał, co na dodatek popierało to jego podtrzymywanie jej i łapka nieustannie obejmująca ją w pasie.
Mogła więc od tak w spokoju oddać się swym świeżym eksperymentom z przejmowaniem krewkowo-zlizywaniowej inicjatywy, ale trzymać go, przynajmniej jedną łapką, gdyż druga nadzwyczaj sprawnie zeszła jakoś niżej, się zamierzała. Może i nie całkowicie ze względu głębokości basenu, ale z pewnością słodziasności tego wszystkiego. Bo tak właśnie było. Słodko, cudownie i kochanie, co uwielbiała praktycznie od samego początku.
I chyba właśnie dlatego wypominała mu niedoszłe „ukuszenie” jej tylko przy każdej możliwej okazji, chociaż znacznie mocniej uwielbiała wspominać o zamianie, jakiej dokonali wyjątkowo sprawnie, przechodząc z „ukuszenia” na prawdziwie pyszne kuszenie. Zarówno z jej strony, jak i z jego. Było zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące i nie zawierało w sobie niepotrzebnej utraty krwi, która przy kuszeniu wykorzystywana była do zadowalania jego, głodu. Praktycznie gasnącego tylko na kilkanaście do kilkudziesięciu godzin, co jednak nie było przez nią odbierane jakoś źle, a bardziej rozbawienie.
Bo podgryzana być uwielbiała. Co w sumie powinna wielokrotnie już uznać za pewnego rodzaju szok, gdyż nigdy, nawet w najdziwniejszych wizjach, jakie snuła niegdyś sama lub ze swoimi szalonymi kumplami, nie powiedziałaby, że sprawy przybiorą aż tak dziwaczny obrót, a ona kiedyś będzie czerpać satysfakcję z tracenia krwi. Gdy jeszcze za czasów liceum… Cóż… Nawet sama myśl o krwawieniu czy czymś, co wbijało się w jej ciało, nie mówiąc już nic o miejscach takich jak dajmy na to zwyczajowa szyja, przyprawiała ją o dreszcze oraz pragnienie panicznej ucieczki. Tymczasem teraz…
Teraz jakby całkowicie się zmieniła, jednocześnie nie zmieniając się prawie wcale. I to powinna być ta kolejna rzecz, która w najlepszym wypadku mogłaby wprowadzać ją w konsternację, a jednak tego nie robiła. Christine bowiem chyba jakoś zupełnie automatycznie przyjęła taką, a nie inną sytuację, bardzo szybko zakochując się w niej, no i w swoim mrrraśnym podgryzaczu, i przyjmując ją jako coś zupełnie normalnego. Totalne szaleństwo, które dla niej szalone nie było ani trochę!
Porzuciła jednak myśli o tym z chwilą, w której przez jej głowę przedarły się myśli Ferrero, które wzbudzać mogły w niej przeogromne pragnienie uśmiechania się. Nie dającego się powstrzymać uśmiechu, który faktycznie wpełzł na jej ustka, pomimo jej ciągłych wariacji ze spijaniem jego krwi, drażnieniem języczkiem szyi i wodzeniem dłońmi w najróżniejsze miejsca.
Było jej tak bardzo cudownie z tym wszystkim. Z czytaniem tych jego słodko przedstawiających ją myśli, choć za jakiegoś specjalnego geniuszka się nie miała, tulenie się i bycie tuloną, smakowanie krwi, co raczej nie powinno wydawać jej się normalne, a wprowadzało ją w jeszcze lepszy nastrój. W sumie wszystko teraz sprawiało, że miała ochotę zachowywać się jeszcze mniej racjonalnie niż zazwyczaj.
Wręcz nieopanowanie szaleć ze swoim kochanym szaleńcem, który to był dla niej dosłownie wszystkim. Nie miała nikogo innego, a przynajmniej nie odbierała jeszcze kogoś jako osobę tak jej bliską. Rozumieli się dosłownie bez słów, doskonale znali już praktycznie od początku, a teraz, po tych wspaniałych latach, jeszcze lepiej niż większość mogłaby się znać po całym życiu.
Kochała go i uwielbiała. Nie za czekoladę, nie za napoje, nie za bycie osobą wręcz obrzydliwie, choć w pozytywnym sensie tego słowa, nieważne nawet czy miało je ono, bogatą, a za… Zwyczajnie niezwyczajnie bycie przy niej. Te ich wariacje, cudowny charakter, wszystkie te jego myśli, które przedstawiały jej obrazek w pewien sposób uroczo wyidealizowany. Za bycie jej osobistym ideałem. No i doskonałym modelem, chociaż większość fotek robiła mu z zaskoczenia. O czym, nawet jeśli nie wiedział, to już wiedział. Cóż… Niewinnie zamrugała oczkami, chichocząc bezgłośnie.
- Kocie uszka, mówisz? – Mruknęła, pozostawiając na chwilę jego szyjkę i uśmiechając się do niego jak najbardziej kocio. – Nie mam nic przeciwko naszym mruczącym przyjaciołom, choć nie mam też pojęcia, jak wtedy zareagowałaby na mnie Eris. Nie dość, że odbierasz jej panią, to jeszcze pani wróci od ciebie z parą uszek. Będą aby gustowne? – Spytała, cmokając go przelotnie w usta i dalej pogrywając sobie łapkowymi pieszczotami.
W przeciągu niedługiej chwili powróciła do zlizywania jego krwi i coraz odważniejszego kuszenia go do podjęcia następnego kroku. Dokładnie tak jak zauważył. Nadzwyczaj mocno się starając i mając w tym pewien cel, którego nie miała jeszcze zamiaru przed nim ujawniać, a który wiązał się… Z jej lekkimi obawami, które jednak szybko znowu odpływały sobie w siną dal, gdy tak był przy niej.
- Kilka godzin, Lisaku? To brzmi nadzwyczaj apetycznie… – Stwierdziła, wreszcie znowu go całując, co przerodziło się wkrótce w coś naprawdę wygłodniałego, namiętnego i gorącego. W napierające na siebie wargi, wygłodniale splatające się języki, podgryzane i pociągane wargi, badanie ust drugiej strony, co doprowadzało ją do niesamowitego gorąca i częściowej utraty tchu. Obejmowała go, mocniej przylegając do jego piersi i jednocześnie wyraźniej pieszcząc dłońmi. Czując się tak bardzo wspaniale, co nie ustało też i po oderwaniu się od siebie. Wciągnęła powietrze do płuc, śmiejąc się i uśmiechając lekko.
- Jakże bym mogła zrobić coś takiego, gdy jesteś dla mnie wszystkim. A rzucenie mojego, jak to się wyraziłeś, kochanka jest dla mnie czystą przyjemnością. I ulgą, choć nie wiem jeszcze, jak to zrobię. Wątpię, by dał mi tak zwyczajnie odejść, ale nie chcę o tym teraz myśleć. Wolę pławić się w moim wyjątkowo pysznym bagienku i rozkoszować brzmieniem przyszłego, jakże przegenialniastego!, nazwiska. I już się uzależniłam od ciebie, więc krew… – Oznajmiła radośnie, miziając języczkiem jego szyję i nieznacznie ułatwiając mu pozbywanie się jej bielizny. Nieznacznie, bo dotyk jego rąk dotykających ją był tak bardzo cudowny i pożądany. On był pożądany.
- Basen. – Potwierdziła, odrywając się od niego i patrząc na niego z pożądaniem wyraźnie widocznym w, teraz pociemniałych, oczach. Unosząc się na wodzie, wyciągnęła rękę, wyliczając na palcach, miejsca, które mogły im jeszcze pozostać na ten wieczór i noc. – Po basenie możemy przenieść się na leżak… Lub kafelki… Stół w jadalni też wydawał się całkiem kuszącą opcją… I ten w kuchni… Dywan w korytarzu… Biurko w gabinecie… Kanapa w salonie… Parapet… Prysznic lub wanna… Łóżko… Mamy bardzo wiele opcji, gdyby basen okazał się niewystarczający… – Uśmiechnęła się kusicielsko, podpływając do niego i opierając o brzeg kafelek przy basenie. Roziskrzonymi oczami obserwowała jego zmagania z mokrymi spodniami, co wywoływało na jej ustach tylko jeszcze szerszy uśmiech. A w głowie pytanie, czy był to Ten Moment. Cóż… Raz kozie śmierć, a jak umrze, to przynajmniej będzie z niej skórkowy dywanik. Miała jednak nadzieję, że nie będzie dziś żadnego zabijania niewinnych kóz i kozich marzeń.
- Miejmy dziecko. – Wypaliła na jednym wydechu, spuszczając wzrok, by po chwili wbić go w horyzont i zacząć się tak jakby tłumaczyć. Tak jakby z pewnością. – Przeżywam czasem napady migren. Bardzo silnych migren, które prowadzą prawie do omdlenia, co kilka razy też mi się zdarzyło. Starałam się o tym przy tobie nie myśleć, byś się o mnie niepotrzebnie nie martwił. To z pewnością tylko jakaś głupotka, ale spowodowała myślenie… Że nie wiem, co przyniesie mi jutro i że chcę korzystać z tego wszystkiego, co jest tu i teraz. Tak, ja to mówię, co jest w sumie nadzwyczaj dziwne. – Roześmiała się jakby skrępowanie. – Ale nie o dziwność mi tutaj chodzi. Jestem tylko zwykłym człowiekiem i… Kochamy się, kocham cię, teraz jesteśmy już zaręczeni, po słowie, więc… Po co czekać… – Zamilkła, wsłuchując się w dźwięki miasta nocą. – Ferrero… Christopher… Powiedz coś… – Poprosiła po dłuższej chwili milczenia, przełykając ślinę i starając się unikać zaglądania mu w myśli. Chciała usłyszeć odpowiedź z jego ust. Jednak… – Przepraszam. To głupie. Zapomnij o tym. Jest dobrze jak jest. Najlepiej oboje zapomnijmy, że cokolwiek takiego powiedziałam. Zgoda? – Westchnęła, starając się powrócić do dawnego wspaniałego uśmiechu i humorku. – To jak, Lisaku? Mam zapuścić tutaj korzonki czy postanowisz wreszcie zaszczycić mnie swą zajebistą obecnością? – Mruknęła z uśmiechem. Z początku odrobinę wymuszonym, ale jednak. Była wiecznie pozytywną nerdką i nic tak naprawdę nie potrafiło zniszczyć jej humoru na dłużej czy zmieść firmowego uśmieszku z ust.
Powrót do góry Go down
Christopher James Parker

Christopher James Parker

https://ooops.forumpolish.com/t132-christian-james-parker#869Personalia : Christopher James Parker
Pseudonim : Ferrero
Data urodzenia : 30.05.1801
Rasa : hybryda
Podklasa : inkubo-kitsune
Profesja : Właściciel Coca-Cola Company i Ferrero oraz Łowca (Łowców)
W związku z : Christine Canady Carroll
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 11
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeNie 29 Cze 2014 - 23:14

- Hau hau? Nie no... Ja o wiele bardziej wolę twoje mruczenie, choć jako moja słodka sunia też jesteś słodka. Jak zwykle. I te zmieszanie... Czyżbyś się nieco zawstydziła, Rocher? To takie do ciebie... niepodobne – szepnął, ujmując ją za podbródek i całując przelotnie, nim ponownie przyssała się do jego szyi.
Naprawdę była z tym urocza i kochana. Jego życie wydawało się takie cudowne, że aż nie miał pojęcia, jak mógł spędzić wcześniejsze lata bez niej, jak je przeżył i dlaczego wtedy nie wydawało mu się życie aż tak czarne jak w chwilach, gdy pojawiały się w jego głowie myśli o ewentualnej utracie jego małej Rocher. Czerń i szarość. Nie widział siebie zbyt długo w takim obrazku. Raczej nie mógłby żyć bez niej, bo była dla niego powietrzem, czymś, co pozwalało mu żyć.
- Jakie fotki?! Chyba nie sprzedajesz ich prasie...? Coś mi szepnęła sekretarka, że coś ostatnio w jakiejś prasie o mnie było, ale nie miałem czasu się temu przyjrzeć, a twoje kocie uszka będą rude. Jak u lisa, bo przebiegłe z ciebie dziewczę – stwierdził, choć świetnie wiedział o wszystkich tych zdjęciach, o ile na nim był i w tej chwili nie spał.
Za bardzo nie ogarniał świata, gdy spał, stąd zajmował apartament w bardzo solidnie chronionym budynku, prawdopodobnie najbardziej chronionym apartamentowcu w Rio de Janeiro i całej Brazylii. Może nieco przesadzał, ale chciał czuć się bezpieczny, gdy spał, a zwłaszcza by Christine była bezpieczna, gdy spał. To tyczyło się też odwiedzin przez przyjaciół i znajomych. Rzadko kogo tu przyjmował, więc by mogli tu wpaść, musieli się z nim umówić i nieźle wylegitymować. Wiedział więc, że to było dla nich za dużo zachodu, by wparowywać mu tu bez konkretnego powodu i przy okazji przeszkadzać.
Ale co tu myśleć o budynkach, tych wszystkich ochroniarzach i grubości murów, gdy była tu z nim Rocher, która go kusiła i miziała przy tym z dość sporym zaangażowaniem. Coś mu szeptało, że pani jego życia również miała ochotę na małe co nieco. Może na nieco większe małe co nieco, albo wielkie co nieco...? Wielkie co nieco? Chyba pożądanie niszczyło mu już logiczne myślenie, bo ono stawało się coraz bardziej pokrętne i nielogiczne.
- Może po prostu już cię nie oddam temu kochasiowi? Anthonemu. W sumie kochaś tu nie pasuje, bo twoje kochasie muszą być zacni, a ten typ nie ma nic w sobie, co mogłoby być odpowiednim materiałem na twojego kochasia... I musiałby zginąć, gdyby był twoim kochasiem... Choć jeśli nadal zamierza cię tak tyranić, to prawdopodobnie też zginie – przyznał luźno, nie spinając się, nie denerwując, a za to niczym leniwy kotek skupiał się na pieszczeniu delikatnej skóry Rocher. Była taka bezbronna, jeśli chodziło o nadnaturalny świat... Choć łowcy nauczyli ją bawić się pistoletami. Wolał kusze.
Słuchał zauroczony jej wyliczanki, mocując się ze spodniami. Rocher była taka urocza i słodka. Skarb. I wcale nie chciał jej wtedy zabić tą kuszą. Jedynie ją wycelował.
- Stół w kuchni to jutro przed lub po śniadaniu, zaś korytarz jak wrócimy z zakupów... I musimy kiedyś zaliczyć moje biurko w Coca-Cola Company. Wiekowe, silne drewno. Zabytek, ale powinien wytrzymać nasze igraszki. Masywny jest. A po basenie prysznic...? Albo łóżko. Padnięty jestem... – Przyznał, pozbywając się spodni i przy okazji bokserek i teraz drapiąc się za uchem. – I nie patrz na mnie tym roześmianym wzrokiem, bo ściąganie mokrych dżinsów wcale nie jest przyjemne. W sumie mogłem je rozerwać... Ale kit.
I odwrócił się, by dalej odrzucić dżinsy, a potem przystąpić do konkretów dzisiejszej nocy, gdy zamarł bez ruchu przez dwa słowa. Miejmy dziecko. MIEJMY DZIECKO!
Wypuścił powoli powietrze z płuc, odwracając się równie wolno w stronę Christine. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale go najzwyczajniej w świecie zatkało.
Nawet nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nigdy nie myślał o sobie jako o ojcu, jako kimś, kogo ktoś mógłby chcieć nazywać tatą i ta wizja w sumie go rozczuliła. Rocher go rozczuliła. Wiedziała czym jest i mimo to chciała mieć z nim dziecko, chciała z nim żyć, dla niego poświęcić swoją karierę w szeregach łowców. Dla niego i ta myśl, że mógłby zostać ojcem... Nie miał pojęcia, jakim by był, ale myślał, że... I martwił się o nią. Musiał znaleźć dobrego lekarza, o którego w tych czasach było ciężko, bo z pewnością nie zamierzał jej stracić. Ani mu się śniło.
- Christine, jakie zapomnij? Źle się czujesz i zatajasz to przede mną? Bym się nie martwił? Ukrywanie informacji na temat swojej pobocznej pracy, by mnie nie mieszać, to jedno, a zatajanie informacji na temat swojego stanu zdrowia to drugie. Cóż, martwię się o ciebie, bo cię kocham i teraz będę się martwił o ciebie jeszcze bardziej. Nie zmienisz tego faktu, a zatajanie czegokolwiek tego nie zmieni. Dziś już ci odpuszczę, ale jutro wyśpiewasz mi wszystko, czego nie wiem. I nie obchodzi mnie zagrożenie. Muszę wiedzieć, bo gdy nie dasz znaku życia choćby przez chwilę, to wpadnę do ciebie mimo wszystko, a wolałbym wiedzieć, co mogę zastać na miejscu. I znać środowisko, w jakim pracujesz, ale to jutro. Mamy czas, a dziecko... – Westchnął, patrząc na nią i przyciągając do siebie. Po chwili uśmiechnął się nieznacznie, próbując nieco rozluźnić tę jej zasmuconą minkę.
- Myślę, że skoro tego bardzo chcesz, że nie przeszkadza ci moja nadnaturalność, która zapewne przejdzie na dziecko, to byłbym zaszczycony, zostając tatusiem – mruknął do niej uwodzicielsko, zbliżając swoje wargi do jej. – Myślę też, że zostaniesz najbardziej zajebistą mamuśką na świecie – dodał szeptem, całując ją i biorąc w ramiona, by po chwili położyć na płytkach tuż na krawędzi basenu i całować bardziej. I bez zbędnych kolejnych gierek wstępnych, po prostu się z nią kochał.
Powrót do góry Go down
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimePon 30 Cze 2014 - 3:26

- Ja też je w sumie wolę… – Stwierdziła, autentycznie zaczynając pomrukiwać mu cichutko i zarazem zachęcająco wprost do uszka. – I wcale się nie zawstydziłam! Wcale a wcale! Ani odrobinkę! – Jęknęła niczym mała dziewczynka przyłapana na gorącym uczynku.
Choć prawdę mówiąc, to całkowicie inne jej uczynki były dużo bardziej gorące od tego jednego, maleńkiego zawstydzenia się i to zupełnie nie z powodu swojego piesełowania. Przyczyna była bowiem dużo inna i tak bardzo słodka, nawet bardzo słodziasna, jeśli wziąć by bliżej pod uwagę to, za kogo miał ją Ferrero. Bo dokładnie o to chodziło. O obraz siebie, tak innej od jej własnego pojmowania jak tylko się dało, w jego oczach, jaki przedstawiał jej dokładnie w każdej sekundzie, którą spędzali razem. I to było dla niej tak bardzo cudowne, ale jednocześnie też odrobinę zawstydzające, bo nigdy by nie pomyślała, że ktoś może patrzeć na nią w dokładnie taki sposób, w jaki teraz praktycznie non stop widział ją jej teraz-już-narzeczony.
Narzeczony… To było tak bardzo… Dziwne. Oczywiście pod wszelkimi tymi jak najbardziej pozytywnymi aspektami dzikości. I tak właściwie w oczkach innych ludzi zapewne miało to wyglądać całkiem logicznie, bo przecież jednak byli ze sobą dosyć długo. Zwłaszcza przy wzięciu pod uwagę zmienności niektórych rzeczy po rzekomej apokalipsie. Aczkolwiek dla niej… Dla niej to było tak straszliwie niesamowite i nie kryła się z tym. Bo po co miałaby to robić? Była zszokowana, ale też nadzwyczaj podekscytowana, bo… Najnormalniej w świecie się zaręczyła!
I naprawdę, ale to naprawdę tego chciała. Chciała też dzielić się swoim szczęściem ze światem, a w szczególności z tymi dwiema specjalnymi osóbkami, które tak bardzo pozytywnie namieszały w jej życiu i w pewnym sensie można powiedzieć, że po części też ukształtowały jej charakter. Dwóch wspaniałych wariatów, których jednak nie mogła widywać zbyt często, a jednego z nich nawet wcale. To było w tym jednym nadzwyczaj smutne, lecz w tej chwili nie było pory na wspominki i smutki. O tym mogła, no i prawdopodobnie też zamierzała, pomyśleć później, ponieważ teraz chciała poświęcać calutki swój czas i energię na zajmowanie Ferrero.
To zdecydowanie było jej ukochanym zajęciem i jeszcze bardziej zdecydowanie chciała robić to już zawsze. Nie miała co do tego nawet grama wątpliwości, ba!, nawet nie musiała się nad tym zbyt wiele zastanawiać, bo przychodziło do niej samo. Ot, przeogromne wręcz przeświadczenie o tym, że nie chciała niczego innego, co nie byłoby związane z jej przecudownym narzeczonym. Nie liczyła się namiastka kariery, jaką zapewne mogła zrobić u łowców, którzy też w tym momencie raczej niezbyt byli dla niej ważni, mimo swoich możliwości dosyć paskudnego namieszania im w życiu. Nie liczyły się też inne rzeczy, które… No, najnormalniej w świecie dla niej niknęły w obliczu tego blasku, jakim olśniewał ją jej ukochany.
Może i przeciętny obserwator mógłby nazwać ją iście piekielnie zaślepioną, lecz ona tak tego nie odbierała. Dla niej było to prawdziwe spełnienie tych najskrytszych snów i pragnień, o których istnieniu niby przed poznaniem Ferrero wiedziała, jednocześnie nie wiedząc nic. A teraz…
Całowała go, pieściła, miziała, by wreszcie spowodować w nim jak najmocniejsze pragnienie uprawiania dzikich igraszek, nawet w tym basenie, a na dodatek jeszcze po raz pierwszy w życiu naszło ją na smakowanie jego krwi i lizanie szyi, co sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej zacnie. Tak potwornie szczęśliwie i lekko, beztrosko i tak zupełnie… Pełna energii, którą spożytkować zamierzała w nadzwyczaj satysfakcjonujący obie strony sposób.
- Oczywiście, że sprzedaję. Dorabiam sobie na boku sprzedażą nadzwyczaj osobistych i intymnych zdjęć. – Parsknęła śmiechem, pacając go wolną dłonią w czubek głowy. – A tak na serio, to zdobią one tylko moją kolekcję. Są zbyt genialne, bym dzieliła się nimi ze światem. Ty jesteś zbyt genialny, znawco rudych uszek. Rude jak u liska, powiadasz? Już się nie mogę doczekać. – Roześmiała się bezdźwięcznie, dalej grasując łapkami po jego nadzwyczaj apetycznym ciele i języczkiem po szyi. – I mam nadzieję, że wiesz, czekoladowy chłopcze, że liski to nie kotki, a pieski? Hau, hau.
Prawdę mówiąc, odrobinę zmieszała ją informacja, że jej niby-to-ukradkiem-cykane zdjęcia wcale do takich nie należały, lecz już po chwili miała szczerą chęć do śmiechu na myśl o jej dotychczasowych, tak strasznie usilnych!, próbach zrobienia kilku fotek i jednoczesnego bycia niezauważoną. Tymczasem właśnie się dowiedziała o nieudolności swych działań i to było dla niej nadzwyczaj zabawne, chociaż raczej powinna czuć się odrobinę oszukana, bardziej zmieszana, a nawet lekko zażenowana swą naiwnością, czy coś.
Była przez to tylko jeszcze bardziej rozbawiona, co może i nie wygrywało ze swego rodzaju napaleniem na skosztowanie wspomnianego przez Ferrero większego co nie co spowodowanym wzajemnymi pieszczotami i wymianą jakże słodkich myśli, ale i tak samo w sobie tylko poprawiało wspaniałą atmosferę. A pomyśleć, że jeszcze na początku tego wieczoru odrobinę się obawiała! Teraz nie miała czego, bo roztaczała się przed nią przegenialniasta przyszłość z przegenialniastym mężczyzną, więc się nie martwiła. Ani odrobinę.
- Mój kochaś jest tylko jeden i w pełni zasługuje na swoje kochasiowanie, choć teraz to ja nie wiem… Bo wydaje mi się, że rośnie mi tu na wyjątkowego zazdrośnika. – Uśmiechnęła się pod nosem, zapamiętale oddając się wymianie pieszczot i poddawaniu im. Było cudownie. – Nie możesz mnie nie oddać, ale obiecuję, że wrócę szybko. Niczym bumerang. Nim się obejrzysz, znowu do ciebie przylecę, uderzę w głowę tymi pieszczotkami, a następnie zwalę z nóg naszymi łóżkowymi szaleństwami. Czyż nie? – Stwierdziła z lekkością, nie biorąc do siebie zbyt mocno czegokolwiek, co tyczyło się starego Carrolla.
Anthony Nicholas Carroll nie był dla niej kimś na tyle ważnym, by myślała o nim zamiast o swoim najważniejszym i najdroższym jej sercu. Miłość do Ferrero strzeliła jej do głowy i to nieomal dosłownie, bo tamta kusza, o której tak luźno sobie wspominał… Mimo że tylko wycelowana wprost w jej przerażoną osóbkę, to wtedy wywołała w niej dosyć paniczne wrażenie, że nie zostanie skuszona uczuciem, a zkuszona. Dosłownie trafiona strzałą Amora, co w chwili obecnej było całkiem śmieszne, ale wtedy… Zdecydowanie wolała tego nie powtarzać. Nigdy.
Za to jak najbardziej mogła powtarzać niektóre momenty, które nastąpiły po tamtej chwili, gdy już kusza opuściła swe stanowisko, a zaraz za nią i część christinowych łaszków, które wylądowały może i nie tak zupełnie w lesie, ale też go nie opuszczając. A i ona przez dłuższy czas go nie opuściła, praktykując pierwsze szaleństwa ze swoim mężczyzną w leśnej chatce. Zdecydowanie warte powtórzenia niegdyś szaleństwa.
Roześmiała się, dalej obserwując swego zacnego kocura siłującego się z mokrymi spodniami, co wyglądało nadzwyczaj słodko i zabawnie. Bardzo, ale to bardzo zabawnie.
- Z bardzo dużą chęcią pójdę na twoje plany. Myślę nawet, że warto je dogłębniej wcielić w życie już w najbliższym czasie. O ile nie zapuszczę tu korzeni nim wygrasz walkę na śmierć i życie ze spodniami. – Mruknęła, rozbawiona. – I mam nadzieję, że nie padniesz mi tutaj nim jeszcze zapoznasz mnie z prysznicem. No i dojdziesz jakoś do łóżeczka jak grzeczny niegrzeczny chłopczyk, bo nosić cię nie zamierzam. Nie ten wiek. – Zaśmiała się radośnie, mrugając do niego porozumiewawczo.
A później były te jej słowa i… I się zacięła. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego cokolwiek takiego wyszło kiedykolwiek z jej ust i to było dosyć nieprzyjemne uczucie. Dosyć bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne uczucie niepanowania nad własnym językiem i tym, co bablała bez ładu i składu. Stosunkowo długo nosiła się z myślą o dziecku, więc równie dobrze mogła to dalej zachowywać dla siebie. Zwłaszcza w obliczu tego wszystkiego, co było i co miało być. I chyba właśnie dlatego też próbowała odwołać swoje teksty, ale to wychodziło jej dość marnie… Więc zaczęła żartować i… I sądziła, że jakoś powinno pójść. Jakoś, byleby tylko choć po części po jej myśli. Jej myśli, bo zaglądania do tych christopherowych unikała z iście piekielną częstotliwością. Niby chciała wiedzieć, jednocześnie nie chcąc.
- To nic takiego. Naprawdę, Topher. Nic takiego. – Spojrzała na niego, uśmiechając się jakby melancholijnie, co zupełnie nie było w jej zwyczajowym stylu. – Nie powinieneś się o mnie martwić, zdecydowanie nie teraz. I ja też cię kocham, troskliwy wariacie, ale nie mogę powiedzieć ci wszystkiego. Martwię się o ciebie tak samo jak ty o mnie i nie chcę niepotrzebnie wplątywać cię w rzeczy, o których mało kto powinien wiedzieć. Obiecuję za to, że będę dawać znak życia nawet częściej niż co chwilę. – Wcięła mu się w jakże stanowczą przemowę, wyciągając dłoń i delikatną pieszczotą obrysowując czubkiem palca kontur jego warg. – Kocham cię. – Wymruczała, uśmiechając się do niego, przyciągnięta tak i tuląca. W pewnym napięciu czekająca na dokończenie ostatniego zdania, które… gdy nadeszło… zostało przez nią skomentowane przeraźliwym piskiem szczęścia, tak bardzo nie pasującym do dorosłej osoby, i dosłownie już rzuceniem się Ferrero na szyję, całując go.
Uśmiechała się tak bardzo promiennie, gładząc jego włosy i, teraz już wolniej, przybliżając się do pocałunku.
- Kocham ciebie i twoją nadnaturalność też, mój wyjątkowy. – Szepnęła, z tym cudownym ciepłem w sercu, wtulając się w jego ramiona. – Lepszego mężczyzny nie mogłam sobie wymarzyć. – Popieściła go po policzku, by już po chwili uśmiechnąć się cwanie. – I wiem, jak bardzo kochasz zmywać naczynia, więc z pewnością pokochasz te ich sterty przy tatusiowaniu, kochanie. No i zmiany pieluszek… Będziesz jeszcze lepszym tatuśkiem od mamuśki. – Poruszyła brwiami, zacierając ręce i wybuchając chichotem, by wreszcie zacząć wymieniać z nim wygłodniałe pocałunki i ponownie tego dnia wylądować na kafelkach, przygwożdżona do nich jego słodkim ciężarem. Kochając się z nim w ten jak najbardziej zmysłowy sposób, wciąż pieszcząc i coraz goręcej całując.
Objęła go ramionami, gładząc delikatnie nagie plecy i mrużąc oczy z zadowoleniem.
Powrót do góry Go down
Christopher James Parker

Christopher James Parker

https://ooops.forumpolish.com/t132-christian-james-parker#869Personalia : Christopher James Parker
Pseudonim : Ferrero
Data urodzenia : 30.05.1801
Rasa : hybryda
Podklasa : inkubo-kitsune
Profesja : Właściciel Coca-Cola Company i Ferrero oraz Łowca (Łowców)
W związku z : Christine Canady Carroll
Liczba postów : 9
Punkty bonusowe : 11
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimePon 30 Cze 2014 - 20:50

Fakt, nowy jego tytuł brzmiał zacnie i w sumie jeszcze tak do końca do niego nie docierało, że ta mała rozrabiara powiedziała mu „tak”, a powiedziała. „Tak”, które miało jeszcze bardziej zbliżyć ich do siebie, które teraz jeszcze bardziej ich zbliżyło, mimo że byli tak bardzo blisko siebie.
Nikt jeszcze nie znał go tak dobrze jak Rocher. Może to wiązało się z ich nadzwyczajną więzią, ponieważ wiele rzeczy dowiedziała się poprzez jego myśli, ale... W sumie sam ich nie powstrzymywał. Nie próbował nawet niczego ukrywać, mimo kilku spraw, jak na przykład te z pierścionkiem zaręczynowym. Ufał tej dziewczynie i nie bał się, że mogłaby całą tę wiedzę wykorzystać przeciwko niemu. Nie bał się, że w pewnym momencie stwierdzi, że ma dość i wyjdzie z trzaśnięciem drzwi, stwierdzając, że ma już dość jego stylu życia, jego polowań i problemów związanych z dość dziwnymi znajomościami. Czasem znikał na dłużej, by pomagać niektórym jednostkom. Ona to wszystko akceptowała, bo go kochała, bo on kochał ją i byli sobie przeznaczeni.
Ktoś kiedyś mu powiedział, że istnieje na świecie wiele połówek jabłek, które mogą do siebie pasować, ale rzadko bywają takie, które będą chciały być tak blisko siebie tak bardzo, aż w końcu się zrosną. Usilna potrzeba bycia całością. Przeznaczenie. Ten ktoś stwierdził, że tak właśnie działa przeznaczenie. Ciągnie cię do zrobienia tego tak bardzo, że możesz nie dostrzegać innej drogi, a nawet jeśli dojrzysz inną i nią pójdziesz, to znajdziesz się w końcu na końcu drogi przeznaczenia. Innego końca nie będzie. Nie będzie... I facet umarł w imię najważniejszej osóbki w jego życiu, z którą był związany silną miłością. Zginął za siostrę, która kochała kogoś, kogo kochać nie powinna. I uważał to za bzdurę, by się tak poświęcać dla byle miłości, póki nie poznał Rocher...
Między innymi dlatego nie odrzucił uczucia. Nie, że nie widział innej drogi. Po prostu nie chciał jej widzieć i uważał, że to najlepsze rozwiązanie dla ich dwójki. W dodatku miał coś z egoisty, więc tym bardziej się temu nie opierał. Postanowił, że podda się tej miłości i zrobi wszystko, by trwała ona jak najdłużej. Solidnie zamierzał się o to postarać, a magiczna więź, która między nimi powstała, ułatwiała mu to wszystko. I Rocher wiele mu ułatwiała. Kochał ją. Była już jego narzeczoną, niedługo miała zostać żoną i matką jego dziecka. Musiał się do tego przygotować.
- Nie powinnaś się smucić z powodu tych zdjęć, bo jesteś naprawdę świetnym szpiegiem. Ledwo zauważalnym. Gdyby nie moje nadludzkie zmysły, to nic bym nie usłyszał. Byłaś cicho, ale sprzęt już nie. I serduszko. Uwielbiam słuchać bicie twego serduszka – stwierdził, wodząc paluszkami po jej lewej piersi i myśląc o swojej lisiej naturze.
Mamusia-kitsune powinna się dowiedzieć o tym, że zostanie babcią? Cóż, swoje dzieci zwykła olewać, więc pewnie wnuczęta również. Choć mogła mieć oko na Rocher i potem na dziecko... Co jak co, ale czasem mu pomogła wyjść z niejednych tarapatów...
I co, jeśli miał być jak matka? Rodzic, który zlewał swoje dziecko, podrzucając je innym? Jak kukułka. Choć był w połowie inkubem, co w sumie raczej nie pocieszało, bo to były dość agresywne istotki i kompletnie nie miał pojęcia, czy troszczyły się o potomstwo. I miał Christine! Ona nie pozwoliłaby mu być dupnym ojcem. W dodatku nie mógłby jej zostawić, więc czemu nagle naszły go takie myśli? Kompletny bezsens. Był świetnym łowcą, więc ojcem też świetnym będzie.
Oczywiście też nie zamierzał jej odpuścić, co się tyczyło jej stanu. Jakoś on nie tracił przytomności, więc jego martwienie się o nią przebijało jej martwienie się o niego. Zwłaszcza teraz, gdy była jego narzeczoną, tak, była jego NARZECZONĄ i miała zostać MATKĄ jego dziecka.
- Wiesz, że nie jestem do tego przekonany i nie będę tego ukrywał. Będziesz musiała się spodziewać mej wizyty u siebie w każdej chwili, gdy mnie na to najdzie – szepnął. – Też cię kocham i nie pozwolę, by stało ci się coś złego – dodał, skupiając się na jej paluszku, który krążył po jego wargach. To mu przypomniało, że jest głodny. Tak, pragnął jej krwi, pragnął seksu, pragnął jego małej Rocherrr...
...tak bardzo, że prawie nie usłyszał jej słów o zmywaniu i pieluchach.
- Eeeej! Czy ja wyglądam jak służka? I niania? Nie będziesz mi tu z łowcy robiła jakiegoś pantoflarza! Nie godzę się na to! Co powiedzieliby kumple? Nienienienienie! Seksić się mogę, ojcem sobie zostać też mogę, ale naczynia? Pieluchy? PIELUCHY?! Nie – stwierdził, całując ją i lekko podgryzając, by w końcu wbić się kiełkami w jej szyję.
Powrót do góry Go down
Christine Canady Carroll

Christine Canady Carroll

Personalia : Christine Canady Carroll
Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher
Data urodzenia : 12.12.1994
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC
W związku z : Christopher James Parker
Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce.
Liczba postów : 22
Punkty bonusowe : 32
Join date : 11/05/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeWto 1 Lip 2014 - 3:33

Niezmiernie wręcz radował ją ten wieczór, jak i wszystko to, co działo się podczas niego. To było takie… Niesamowite. Świadomość, że wszelkie jej obawy, jakie przecież miała jeszcze na samym początku przed i na chwilę po przybyciu Christophera, najzwyczajniej w świecie uleciały w niebyt, a w raz z nimi w jej sercu znów zapanowała niezmącona niczym radość.
Tak już bowiem miała w swojej naturze, że paskudny humor nie trzymał się jej zbyt długo, tylko już po chwili zaczynał jakimś dziwnym cudem się ulatniać, by zrobić miejsce ponownej części odpowiadającej za wyśmienity nastrój, którym oczywiście chciała dzielić się ze wszystkimi dookoła. Christine sądziła, że to była też, choć po części, zasługa jej wychowania, bowiem charakter tego wszystkiego, co działo się kiedyś… Cóż, też miał znaczenie i to dla niej przeogromne.
Bez niego i bez swych przezajebistych przyjaciół nie byłaby tym, kim była teraz. Choć może odrobinę inaczej. Bez tego specyficznego wychowania, jakie otrzymała w sierocińcu i bez dwóch najlepszych nerdowskich kompanów, jakich tylko mogła sobie wymarzyć osóbka taka jak ona, z pewnością nigdy nie byłaby tym, kim była, gdy po raz pierwszy spotkała swego Ferrero. Albowiem to on był tą osobą, która do końca pokazała jej kim ma być. I to właśnie za to tak bardzo go kochała.
Oczywiście!, za inne rzeczy również, bo to tak jakby wliczone było w cały zestaw genialności ich związku. Uwielbianej przez nią relacji, która teraz wstępowała na jeszcze wyższy poziom wtajemniczenia, mający tylko, a właściwie – aż!, zbliżyć ich do siebie bardziej i bardziej. Sprawić, by znali się lepiej od siebie samych, chociaż i tak akurat mogła spokojnie powiedzieć, że już w tej chwili wiedzieli o sobie nawzajem nadzwyczaj dużo i to wbrew pozorom nie było dla niej jakoś specjalnie upiorne. Bardziej słodkie i kochane.
Pozwalało to w rzeczy samej uniknąć wielu dosyć nieprzyjemnych sytuacji i właśnie dlatego nie miała nic przeciwko, a chciała jeszcze więcej. Wiedzieć więcej i więcej odczuwać, dogłębnie badać swego kochanego mieszańca i to nie tylko przy sferach łóżkowych, co akurat w ich wypadku mogło się zdawać nadzwyczaj dziwne, bowiem baaaaaaaaaardzo dużo czasu spędzali właśnie tam. Właśnie tam i nie tylko tam, ale głównie na tym samym, jeśli miałaby być tak zupełnie szczera. I rozbawiona. Nadzwyczaj z tego powodu rozchichotana, dosłownie za każdym razem, gdy całkowicie przypadkiem jej się o tym szaleństwie wspomniało. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ona…?
Tymczasem miała w swych łapkach dosłownie wszystko, co mogła tak bardzo kochać i co też oczywiście wielbiła nad życie. To dokładnie i jednomyślnie było przeznaczenie. Tak bardzo słodkie i kochane, równie mocno, co i słuchanie z uśmiechem na ustach myśli ukochanego dotyczących właśnie kwestii tego, że byli niczym swoje dwie idealne połówki jabłuszka. I właśnie jak taka połówka chciała być… Przylegając do niego jak najbardziej, chcąc być jak najbliżej, tuląc się do niego i jego do siebie, całując, pieszcząc i okazując swą miłość.
- Och, przecież wiem, że słaba ze mnie Jane Bond. – Uśmiechnęła się, całując go w usteczka. – Za to twoje nadnaturalne zmysły jak zwykle idealnie pełnią swą rolę, choć czasem mogłyby mi dać cię zaskoczyć… Tak chociaż odrobinkę. Tyci tycią. – Obdarzyła go tym wielce kocim i zadowolonym zarazem uśmieszkiem. – Przynajmniej do tej pory żyłam w słodkiej nieświadomości nieustannego przyłapywania. – A i nie tylko jej minka pełna była satysfakcji z aktualnych chwil, bo też i jej serce wypełniało się słodyczą. Zwłaszcza przy jego tak bardzo uroczym wspominaniu słuchania bicia jej serduszka. To było nadzwyczajne. – Bije tak właśnie dla ciebie, kochanie moje. – Stwierdziła z wyraźnym uczuciem, by po chwili wplątać jeszcze jedno zdanko. – Bo bez ciebie zapewne zakuszował by mnie jakiś inny wariacki fanatyk broni, a wtedy, wbrew pozorom!, nie byłoby już tak wcale kusząco. – Spojrzała mu w oczka z rozbawieniem wyraźnie wpisanym w jej spojrzenie. – Zdecydowanie wolę, jeśli już ma mnie ktoś straszyć kuszą, twoje kuszenie… Chociaż raczej w zmysłowym tego słowa znaczeniu.
Po tym zamilkła, pozwalając mu oddawać się myślicielskim zajęciom i starając nadążać za jego tokiem rozumowania, co nie było aż takie znowu ciężkie. Nawet mogła powiedzieć, że było ono nadzwyczaj łatwe, bo i w dużej mierze orientowała się w temacie poruszanym przez niego. Temacie jego matki, a jej przyszłej teściowej, która zdecydowanie należała do tego typu przyszłych „matek”, o których opowiadało się w mniej lub bardziej złośliwych dowcipach.
Raczej nie chciała poznać tej kobiety, a co dopiero miałaby mówić o tym, by ktoś taki „miał na nią oko”… W sumie to nawet zastanawiała się, dlaczego nikt Marge jeszcze oczka nie wydłubał, bo z pewnością ktoś taki nie przysłużył się zbyt wielu rzeczom nakazującym tego oczka nie wydłubać. Może i matka Christophera mu pomogła raz czy dwa, ale to nie robiło z niej dobrej osoby. Była okropna i Christine wiedziała to nawet bez bliższego kontaktu z nią, ba!, nawet bez jej poznania, chociaż przecież nie miała w zwyczaju oceniać innych od tak. Teraz jednak robiła, jak najbardziej dla niej słuszny, wyjątek. I nie, nie chciała, by kobieta ta miała jakikolwiek kontakt z nią czy dzieckiem jej i Ferrero. Nigdy w życiu.
I wiedziała też, że jej ukochany nie ma zupełnie żadnego związku z taką wredną kitsune, poza tylko tym, że Marge była jego rodzicielką. Nie miała więc nawet najmniejszego przekonania, że Christopher zachowywać się będzie w jakkolwiek podobny do matki sposób i nie chciała, by o tym myślał. To nie miało bowiem ani odrobiny pokrycia w rzeczywistości i nigdy nie miało mieć, bo wiedziała, że będzie równie wspaniałym tatą, jak wspaniałą był osobą. Jej kochaną osobą.
Jednak też wyjątkowo upartą istotką, która za nic w świecie nie chciała przyjąć do tej swojej łepetynki, że naprawdę nic jej nie było i nie miało być. Zwyczajnie miała gorszy okres. Może jakieś przeciągające się osłabienie spowodowane nerwami w pracy, ale z pewnością nic poważnego. I nie było najmniejszego powodu do tego, by się tym zamartwiać, a tym bardziej, by narażać swoje jakże cenne życie z tego powodu. A nagłe wpadanie do niej z pewnością miało okazać się tragiczne w skutkach. Jak nie ze względu na łowców, to ze względu na NAC, w które przecież nie zamierzała go mieszać ze względu właśnie na bezpieczeństwo.
- Nie, Christopher. – Wyszeptała, kładąc mu delikatnie dłoń na piersi, dokładnie tam, gdzie biło to martwiące się o nią serduszko. – W obu moich miejscach nic mi nie grozi, za to tobie tak. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało. Kocham cię, jesteś dla mnie wszystkim i pamiętaj o dziecku. Chcę mieć z tobą dziecko. I chcę, by miało tatusia, chcę spędzić z tobą resztę życia, więc nie narażaj się niepotrzebnie. Nic mi nie będzie. – Szepnęła, obrysowując jego wargi, by wreszcie je ucałować.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy tak zaczął wymieniać sobie te swoje pragnienia. Chętki, które jak najbardziej zamierzała spełniać, bo były tak bardzo słodkie. Sycenie swego dużego liska… Uwielbiała…
… no i miała też ochotę. Przeogromną ochotę na tego gorącego faceta, który był już prawie całkowicie jej, a ona jego. Przyłapała się nawet na tym, że z chęcią sama też dalej liznęłaby jego szyjki, co na krótką chwilę wprawiło ją w niewielką konsternację, by po chwili znowu powróciła do normalności. O ile te ich szaleństwa szło nazwać normalnością. Szaleństwa i jak najbardziej szalone rozmowy.
- Nie wyglądasz, ale kupię ci fartuszek i czepek i będzie cacy. Wszystko da się załatwić. – Mrugnęła do niego oczkiem, uśmiechając się porozumiewawczo. – Twoi kumple zabijają komary strzałami i tasakami. Nie sądzę, by to był dobry argument. – Roześmiała się, na chwilę zamykając mu te przekorne usteczka pocałunkiem. – Odrobinę pieluszek i naczyń to chyba nic za przyjemność posiadania swojej małej kruszyny. Wolisz nosić brzuch? – Prychnęła, za moment przechodząc jednak do bardziej kusicielskiego tonu. – Poza tym dochodzą do tego też inne przyjemności. Na przykład… – Przesunęła palce po jego torsie, pieszcząc go drażniąco i uśmiechając się łobuzersko. – Co powiesz na zrobienie sobie dwóch dni wolnego? Możemy odłożyć zakupy na pojutrze, a jutro… Zwiększyć nasze starania… Znacznie intensywniej je zwiększyć… I ciągnąć je jeszcze długo po… – Zamruczała, odchylając wreszcie głowę, by ułatwić mu wgryzienie się kiełkami w jej szyje. Pogładziła palcami jego skrzydełka, zgrywając się naturalnie z jego ruchami i tuląc się do niego z uśmiechem na wargach. Wiedziała, że wygrała i tak. Był w końcu jej seksualną bestyjką.
Powrót do góry Go down
The Host
Mistrz Gry
The Host

Liczba postów : 27
Punkty bonusowe : 31
Join date : 13/04/2014

Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitimeCzw 21 Maj 2015 - 21:09

Przeskok do maja 2022r.
Powrót do góry Go down
Sponsored content




Basen na dachu Empty
PisanieTemat: Re: Basen na dachu   Basen na dachu Icon_minitime

Powrót do góry Go down
 
Basen na dachu
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
The Ghost Of You :: Brazylia :: Rio de Janeiro, apartament Christophera Jamesa Parkera-
Skocz do: