The Ghost Of You
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj

Share
 

 Jadalnia

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
The Ghost
Mistrz Gry
The Ghost

Personalia : Galla Anonima
Pseudonim : Stokrotka/Daisy
Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990
Stworzony/a : z nasionka
Zmieniony/a : przez słoneczko
Rasa : roślinka
Podklasa : agresywna
Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek
W związku z : Panem Stokrotkiem
Aktualny ubiór : liście a la Efffa?
Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku
Liczba postów : 40
Punkty bonusowe : 50
Join date : 13/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeNie 20 Kwi 2014 - 18:56

Jadalnia Sideview
Miesiąc miodowy młodego państwa Carroll miał być rzeczą iście cudowną. Przepełnioną uczuciami, pełną odprężenia wraz z błogim odpoczynkiem od problemów obecnego świata i jak najbardziej przecudowną. A przede wszystkim - spędzoną w miejscu, w którym nie działoby się zupełnie nic dziwnego, nadnaturalność byłaby rzeczą stosunkowo nie sprawiającą problemów. Wypoczynek w istnym raju na ziemi. Nie zawsze jednak wszystko idzie po myśli i nawet najdokładniejsze plany mogą ulec zmianie przez rzecz pozornie błahą i mało istotną. Tym razem był to jeden telefon.
Jeden w sensie czysto przenośnym i obejmującym tylko osoby, które za jego pomocą można było przyciągnąć na miejsce. Tak naprawdę telefonów wykonano kilka, choć ich treść zawierała w gruncie rzeczy to samo. Miękki i zdecydowanie kobiecy głos, lecz bez przedstawienia się, prosił o spotkanie na tak zwanej ziemi niczyjej. W miejscu, w którym nikt nie miał zbyt wielkich praw. A może wręcz przeciwnie...? W takich miejscach nie obowiązywało przecież niczyje prawo, więc, czysto teoretycznie, każdy mógł tam robić, co mu się żywnie podobało.
Teoretycznie, bo w praktyce sam budynek, jak i najbliższą okolicę, chroniło dosyć potężne zaklęcie, przez co korzystanie z jakichkolwiek nadnaturalnych zdolności nie wchodziło w grę. Teren neutralny, teren bezpieczny, o czym kobieta też skłonna była poinformować zainteresowanych. Cała sprawa wręcz ociekała tajemniczością, lecz już sam głos rozmówczyni budził w zaproszonych zaufanie, więc jako takich odmów przybycia być nie mogło.
W wyznaczonym terminie na miejscu, w niewielkich odstępach czasowych, zjawili się więc wszyscy zainteresowani. Spakowani na dłuższe wyjazdy, wedle prośby kobiety, i pełni całkiem mieszanych uczuć. Granica magii wyraźnie dała się odczuć niektórym z nich, teleportujący się zwyczajnie zostali "odbici" od swego rodzaju przezroczystej ściany i wylądowali tuż przed nią, inni zaś mieli dziwne wrażenie, bardzo przypominające momentalne zanurzenie się w wodzie i ponowne wynurzenie, przy przechodzeniu lub przejeżdżaniu przez linię oddzielającą dwa tereny.
Na miejscu czekały już samochody mające zabrać ludzi, i nie tylko, do posiadłości, w której miało odbyć się tajemnicze spotkanie. Kolejne samochody zabierały wszystkich przybywających, by w końcu dostarczyć wszystkich na miejsce. Każdej osobie lub parze przydzielony został stosunkowo duży pokój wraz z łazienką i niewielkim balkonikiem. Posiadłość sama w sobie nie należała do najzwyklejszych. Umieszczona na polanie w środku lasu, całkowicie odcięta od reszty świata. Ukryta przed oczami niepowołanych gości, z wysoką bramą, chroniona przez kilku nadzwyczaj dyskretnych nadnaturalnych, wśród których znaleźć można było przynajmniej jednego przedstawiciela z każdej ze znanych ras.
Gościom dano czas na odpoczynek i ogarnięcie się po, często dosyć długiej, podróży i oznajmiono, że punktualnie o godzinie dwudziestej zjawić się mają w jadalni na posiłek, by następnie udać się do salonu. Dopiero tam spotkać się mieli z organizatorką całego przedsięwzięcia i dowiedzieć kilku rzeczy, dla których ich tu zwołano.
Wśród zaproszonych znaleźć się mieli: Buffy i Nicholas Carroll, Michael i Megaera Carroll, Robert Ewart i Melaney Roseline Carroll wraz z córką, Lucas Anaximander Newell, Gabriel Newell, Clarissa Jemima Keller oraz Sammy Bone.
Jadalnia Marvelous-mediterranean-living-room-elegant-living-room-table-brick-fireplace-best-leather-couch-conditioner
Powrót do góry Go down
Nicholas Andrew Carroll
Admin
Nicholas Andrew Carroll

Personalia : Nicholas Andrew Carroll
Pseudonim : Nick, Nicky
Data urodzenia : 21.12.1994
Zmieniony/a : 14.08.2015
Rasa : Wampir
Podklasa : Potomek pierwotnego
Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż
W związku z : Buffy Delilah Carroll
Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty
Liczba postów : 91
Punkty bonusowe : 134
Join date : 27/02/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 21 Kwi 2014 - 21:16

- Właściwie mogliśmy się nie kusić na tak długą podróż w trakcie tego naszego miesiąca... W dodatku ty w takim stanie, Buffy. Na pewni dobrze się czujesz? Może zejdę sam i przeproszę wszystkich za twoją nieobecność. Nie powinni się obrazić, a ja będę spokojniejszy o twoje zdrowie – stwierdził, pacając na łóżko, gdy rozpakował swoją walizę, a właściwie jedynie ją otworzył, bo jakoś rzeczy w niej będące nie opuściły jej wnętrza. – Właściwie mówiła, czego ma dotyczyć to spotkanie? Dopiero minął tydzień nowego roku, tydzień po naszym ślubie, a tu takie niespodzianki. Jestem ciekaw, co też takiego od nas chce...
- I nie uważasz, że tu pięknie? Widziałaś to wszystko? Te widoki? Aby nic nie mów o puszczaniu mieszczucha poza miasto! Może i całe życie spędziłem w miastach, ale musisz mi przyznać rację. Jest tu obłędnie i niczego nie idealizuję, czyż nie? A potem? Jak będzie zielono? Wiosna! Lato! Magia normalnie. Jesień zapewne też przeurocza i zima. Może kupimy jakąś posiadłość w Irlandii na wakacje i na spędzanie urlopów? Koniecznie muszę znaleźć godnych zaufania menadżerów, którzy co nieco mają w główkach i dzięki którym nie będę się musiał martwić o nasze perełki, a wtedy witajcie wakacje z moją żoną i moimi dziećmi! – Krzyknął, siadając i z uśmiechem patrząc na Buffy. – Co sądzisz o mym genialnym pomyśle? Zacny! Perfekcyjny! Albo tylko wynająć, bo w sumie jest tyle miejsc do zwiedzenia. Pomyśleć, że taka Gabriel może co sekunda być w innym miejscu! Marnowanie tak zajebistej umiejętności! I nie targaj tak tej walizki! Masz od tego męża! Wystarczy powiedzieć... – Stwierdził, ożywiony wstając z łóżka i zabierając swemu Liskowi walizkę.
- Uparta jesteś... Ale wiesz, że też czasem powinno wychodzić na moje? Żebym nie czuł się takim pantoflarzem... Wolę być już nerdem, bo to brzmi całkiem zacnie, a zwłaszcza buffkowy nerd... Buffkowy nerd... – powtórzył, odstawiając walizkę na właściwe miejsce i podchodząc do Buffy. Wziął ją za ręce i zapytał mega kuszącym głosikiem, mimo że do wyznaczonej godziny niewiele brakowało:
- Jestem twoim nerdem, Buffy? – Spytał, z ustami tuż przy jej własnych. Oczywiście ostatecznie nie mogło się obejść bez dłuuugiego pocałunku i łapek, które błądziły gdzieś po pleckach i pośladkach dziewczyny. – Może spóźnimy się na kolację? Hmmm? – Spytał, choć wiedział, że powinni zejść i nie wymyślać już niczego. Miał mieć ukochaną na całe życie, więc... Miał zdążyć się jeszcze nią nasycić. - Nie no... To byłoby niegrzeczne - przyznał i chwilę później schodzili już na dół.
Mimo późnej pory jeszcze nikogo nie było. Odsunął krzesło Buffy i zaraz zajął miejsce tuż obok niej.
- Rzuciło mi się nazwisko Luke'a tuż obok ciebie. Ciekawe... To się robi coraz bardziej ciekawsze - stwierdził, wychylając się na krześle, by spojrzeć na swego sąsiada. - Jakiś Sammy Bone. Nie znam.
Powrót do góry Go down
Buffy Delilah Carroll
Admin
Buffy Delilah Carroll

Personalia : Buffy Delilah Carroll
Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus
Data urodzenia : 24.12.1992
Rasa : Hybryda
Podklasa : Kitryda
Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka
W związku z : Nicholas Andrew Carroll
Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy
Liczba postów : 93
Punkty bonusowe : 171
Join date : 03/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 21 Kwi 2014 - 23:55

Zazwyczaj uwielbiała długie podróże i podziwianie wszelakich widoczków z nimi związanych, lecz teraz jakoś musiała z wielkim niezadowoleniem przyznać, że szybko ją to wszystko męczyło i zaczynało dokuczać. Olbrzymi brzuch ograniczał jej swobodę ruchów i na dodatek jego ciężar sprawiał, że bardzo szybko zaczynały ją boleć nogi. I jeszcze te wyczulenie na zapachy... Istny koszmarek! Co dopiero mówić przy dalszych podróżach niż tylko takich do sklepiku za rogiem.
Nie wypadało jednak odmówić komuś, kto brzmiał tak... Poważnie i zarazem delikatnie. Nie miała pojęcia, dlaczego tak właściwie, ale kobiecy głos prawie natychmiast wzbudził w niej wielkie pokłady zaufania. To mogło okazać się mega głupotą, lecz Buffy tak jakby ufała swoim przeczuciom, a te związane z tajemniczym spotkaniem, tak daleko od domu!, raczej nie były złe.
Choć ona już z początku tak. Po odłożeniu telefonu i kilku sekundach, w trakcie których jej mózg przetwarzał pozyskane informacje, powoli zaczął pojawiać się gniew spowodowany przerwaniem tak oczekiwanego miesiąca miodowego, który nawet nie zaczął się rozkręcać. To akurat nadzwyczaj jej się nie podobało, ale pozostawiła swoje własne przemyślenia dla siebie, mówiąc Nickowi tylko to, co do niej należało.
I w ten właśnie sposób przerwali odpoczynek, by udać się w podróż do Irlandii, która faktycznie zapierała dech w piersiach. Zarówno swoimi widokami i widoczkami, jak i całą resztą. A ta posiadłość... Sama w sobie wydawała jej się taka urokliwa, choć przecież nie mieli jeszcze okazji jej zwiedzić, co oczywiście Buffy zrobić chciała za wszelką cenę. Zwłaszcza po zobaczeniu mini apartamentu im przydzielonego, bo zwykłym pokojem za nic się tego nazwać nie dało.
Po początkowym uparciu się przy targaniu walizki, z niemałą wdzięcznością pozwoliła odebrać sobie ten dziwny przywilej. Zdecydowanie nie miała skłonności do przesadnego feminizmu. Zdecydowanie!
Oparła się o komodę, patrząc na męża i dopiero po chwili zaczynając komentować jego radosną paplaninę monologową.
- Na tyle dobrze, na ile czuć się może słonica. - Mruknęła, jednak się przy tym uśmiechając. - Ale jeszcze do grobu się nie szykuję i trochę więcej ruchu krzywdy mi zdecydowanie nie zrobi, więc zejdę na dół razem z tobą. Trzeba przecież poznać resztę. No i tajemniczą przyczynę spotkania, bo nikt nie podał mi ani szczególiku. A mnie zaraz ciekawość zje. - Roześmiała się z własnego dziwactwa. - Choć te widoczki... Mogłabym je podziwiać wiecznie, mieszczuchu, i zdecydowanie jestem za jakimiś drobnymi wakacjami w miejscu takim jak to. Przecudowny pomysł! - Posłała mu buziaka. - I widzisz? Właśnie wyszło na twoje! - Uśmiechnęła się do niego łobuzersko, chichocząc ukradkiem. A gdy jej kochany podszedł do niej, uśmiechnęła się jeszcze promienniej, łącząc ich usta w bardzo mrruczącym pocałunku.
- Uhuuummm... Mój wspaniały... - Szepnęła, znowu zupełnie nim oczarowana. - Nie kuś, bo jeszcze jestem skłonna wcielić to w życie...
Tak bardzo to.uwielbiała! Te pocałunki... Dotyk... Jego... I to wszystko było jej! Już na zawsze! Z trudem oderwała się od kusicielskich usteczek męża, by jeszcze przez chwilę marzyć o powrocie do cmokania. Ale nie mogli, bo kolacja czekała. I gospodyni też. Zeszli więc na dół, gdzie, o dziwo!, jeszcze nikogo nie było. Nie było i chyba dobrze, bo w spokoju jeszcze raz mogła cmoknąć swojego Nickiego, gdy ten zachował się iście szarmancko.
Po tym spojrzała na karteczkę obok siebie, a następnie znowu na męża.
- Bardzo dziwne... Ale mam nadzieję, że to jednak nie będzie nic złego... Ktoś zadał sobie wiele trudu, by to tak zorganizować...
Powrót do góry Go down
Gabriel

Gabriel

Personalia : Gabriel
Pseudonim : Crystal, Gabi, Gabs
Stworzony/a : Przy powstaniu świata
Rasa : Anioł
Podklasa : Archanioł
Profesja : Anioł Śmierci, Przewodnik Chóru Aniołów, Opiekun Los Angeles
Aktualny ubiór : biały sweter, różowa bokserka, jasne dżinsy, białe szpilki
Liczba postów : 12
Punkty bonusowe : 16
Join date : 08/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSro 23 Kwi 2014 - 0:24

Nie było dobrze. Nie mogła nawet powiedzieć, że jest lepiej. Nie było. Nic nie było dobrze, ani lepiej, a ona wciąż tkwiła w... zawieszeniu. Nie szła ani do przodu, cofać się nie cofała. Tkwiła w zawieszeniu, będąc wciąż w tym samym miejscu. Mimo że sobie obiecała, że weźmie się za siebie, ogarnie i będzie dalej robiła to, co robiła do tej pory, to ostatecznie pozostawało na obietnicach.
Wciąż siedziała w swoim tymczasowym mieszkaniu i myślała. Za dużo myślała.
Nawet już nie męczyło jej myślenie o Anaximanderze, czy Nicholasie i Buffy. Oni jakoś niknęli przy Nim, jakby byli jej kompletnie obojętni... A przecież tak nie było. Nadal kochała i bała się o syna, nadal męczył ją fakt, że o mało co nie zabiła Buffy i Nicholasa, przez co zasłużyła sobie na niechęć jego, teraz już, żony. Była okropna.
Jednakże jeszcze gorsze było to, co męczyło ją od środka. Ba!, co ją niszczyło! Bo czuła, jak powoli rozpada się jej serce, które rozerwane między tyle istot, najbardziej pragnęło jednej jedynej osoby. Ona jej pragnęła i miała wrażenie, że rozpadnie się na miliony kawałków, jeśli właśnie ta osoba nie weźmie jej w swoje ramiona. I to jak najszybciej.
A minął tylko marny tydzień. Co to było dla kogoś, kto żył równie długo, co świat? To nic, mimo to dla niej to był okropny tydzień i nie podobał jej się fakt, że teraz czuła się gorzej niż podczas apokalipsy. To robiło z niej złą osobę, a przynajmniej sama tak to widziała. Skupiała się na swoim bólu, gdy to powinna być zajęta bolączkami innych.
Sarah... Była jeszcze Sarah, dzięki której nie leżała jeszcze półprzytomna, nie wiedząc, gdzie się znajduje i widząc skakające jednorożce. Jednakże... Jej własna córka trzymała ją jednocześnie w pionie i ciągnęła również w dół, niszcząc resztki jej pozytywnego spojrzenia na świat. Jej kochana córcia...
Przy czym to nie była jej wina! To nie wina Sary, że miała znów być beznadziejną matką, a raczej całkowicie nią nie być. Miała ją porzucić, zostawić i nie mieć z nią nic wspólnego...
Tydzień ciągłego przeżywania wizji, myślenia o Sarze i Michaelu, a w międzyczasie wizyta Samaela i Michelle. Chyba telefon był darem od Boga. Ktoś sam zgłosił się do niej o pomoc? W sumie nie miała pojęcia, o co chodziło, ale przynajmniej mogła się oderwać od tego wszystkiego, zostawić w Los Angeles i ruszyć się z tych czterech ścian. Zgodziła się, uznając to za dar, póki nie zobaczyła Nicholasa w jadalni. Bliźniak...
Starała się być silna, jednakże co, jeśli to był jakiś ich podstęp? Co, jeśli Nicholas tak się o nią bał, że... Ciągnął Buffy tak daleko? Absurd. Może manipulowano jej mózgiem?
- Witajcie. Jak się czujesz, Buffy? - spytała bez życia, szczelniej otulając się swetrem. Miała nadzieję, że los nie robił sobie z niej żartów... A może to chory pomysł Michelle? Mówiła coś o powrocie do świata żywych... Szczerze? Jakoś tego nie widziała. Chciała jeszcze posiedzieć samotnie w swoim mieszkaniu, a potem poprawić maraton w nowym domu, gdy już go kupi. Kupi, jak załatwi tu tę sprawę i wróci do miasta.
Znalazła swoją kartkę tuż obok jakiejś dziewczyny i usiadła na swoje krzesło, składając ręce na kolanach i kuląc ramiona, jakby było jej zimno. Nie było. Było jej cholernie pusto, zwłaszcza teraz, gdy Jego kopia siedziała tuż obok. Kopia... Nie oryginał. I nie należąca do niej. Miał własne życie, sypiał i tulił kogo chciał. Jej nic do tego.
Mogła zostać w domu.
Powrót do góry Go down
Megaera Carroll

Megaera Carroll

Personalia : Megaera Carroll
Pseudonim : Meg, Megara, Debbie
Data urodzenia : nieznana
Zmieniony/a : nieznana
Rasa : Wampir
Podklasa : Pierwotny
Profesja : Mentorka
W związku z : Drustan Carroll
Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek.
Liczba postów : 24
Punkty bonusowe : 28
Join date : 15/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSro 23 Kwi 2014 - 9:59

No dobrze. Może i nie powinno być aż tak źle, no i w sumie chyba nie było. Nie było...? Jak to nie było?! Było w cholerę źle! Paskudnie, tak bardzo paskudnie, a nie w jej siłach było cokolwiek z tym zrobić. Prawdę mówiąc, sama sobie stworzyła pasujące ku temu okoliczności, więc cała ta trudność była wyłącznie jej osobistą winą. Nie Melaney, nie Drustana... Poprawka - nie Roberta, bo tak się teraz przedstawiał, co samo w sobie nie było zbyt urocze jako, bądź co bądź, odcinanie się od przeszłości. Cóż... Ona sama zrobiła to wszystko i teraz musiała wziąć za to odpowiedzialność.
Wtedy, tyle setek lat wcześniej, błagała zbyt słabo. Teraz nawet nie zabiegała o uwagę. Ba!, ona sama odtrącała ją swoim nieprzyjaznym zachowaniem. No i popełniła jeszcze jeden, chyba największy ze wszystkich, błąd. Własnoręcznie rzuciła Melaney w ramiona osoby, którą kochała. Po tym, co widziała, kwestia ślubu była już tylko nieuniknioną prawdą i raczej niezbyt ważnym było to, kiedy to się stanie. Usilnie starała się o tym nie myśleć, ale te obrazki same do niej przychodziły.
Takie z pozoru bardzo urocze. Szczęśliwa rodzinka, która wychowywała już przecież jedną pociechę.Kolejną, tym razem już czasu, kwestią było to, kiedy zachce im się wspólnych dzidziusiów i przybędą do jej Kanionu... Mieszkała tam już tyle, że mogła go nazwać swoim, prawda? Przybędą do jej Kanionu by tak bardzo radośnie dawać dowody swej miłostki, a jej na ten czas przyjdzie zakopać się jakoś głęboko pod kocem i wyłączyć uczucia. Raczej nikt postronny nie wiedział o tym, że mieszkała w takim miejscu i nie zauważał jej obecności, o ile ona sama tego nie chciała, jednak Meg doskonale wręcz wiedziała, kto gościł w jej ostoi.
A może wyniesie się w jakieś zupełnie inne miejsce? Przynajmniej chwilowo. Nawet sam Kanion zaczął jej się ostatnio źle kojarzyć. Zbyt źle, by mogła tam spokojnie wytrzymać sama ze sobą.
Niespodziewany telefon i wyjazd z nim związany były więc prawdziwym darem od losu, który przyjęła po dłuższej chwili zastanowienia. Nie chciała przecież wpaść w pułapkę, którą to właśnie mogło być. Przyjęła jednak, że nie było w tym wszystkim niczego dla niej niebezpiecznego, przynajmniej na chwilę obecną, i haczyki w tym wszystkim też miały ujawnić się dopiero poźniej. Bo co do ich obecności była pewna jak nic.
Ale... Cóż, w odpowiednim czasie znalazła się w wyznaczonym miejscu. Humor może i jej nie dopisywał, jednak nie była zbyt gryźliwa i można było nawet powiedzieć, że nadawała się na towarzystwo kogoś , kto nie był Robertem, Melaney lub kimkolwiek z nimi blisko związanym.
Nim zegar wskazał wyznaczoną godzinę, zeszła do jadalni. Po drodze jeszcze rozejrzała się ukradkiem po pomieszczeniach, które mijała. Dochodząc na miejsce, wiedziała już, że nie przybyła pierwsza i ma dosyć ciekawe towarzystwo. Podświadomie wyczuwała swojego potomka, a przy nim oczywiście zazwyczaj znaleźć można było jego młodą żonę. Na dodatek jej wampirze zmysły wyczuwały też anioła, więc z pewnością miało być ciekawie.
- Witajcie. Jak tam samopoczucie? - Mruknęła, wchodząc do pomieszczenia i uśmiechając się nieznacznie, lecz jednocześnie nie nawiązując bliższego kontaktu, gdyż zwyczajnie nie miała do tego odpowiedniego nastroju. Powiodła wzrokiem po karteczkach na stole w poszukiwaniu przydzielonego sobie miejsca i zamarła, wpatrując się w notki przy siedzeniach obok swojego. Jednym ruchem praktycznie doskoczyła do swojej karteczki, delikatnie ujmując ją w palce i zwyczajnie zamieniając z niejakim Bone'em. Na pytające spojrzenia zareagowała tylko cichym:
- Nie potrafimy się dogadać.
Powrót do góry Go down
Drustan Carroll

Drustan Carroll

Personalia : Drustan Carroll
Pseudonim : Dru, Rob
Data urodzenia : nieznane
Zmieniony/a : nieznane
Rasa : Wampir
Podklasa : Pierwotny
Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda
W związku z : Megaera Carroll
Liczba postów : 30
Punkty bonusowe : 32
Join date : 28/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSro 23 Kwi 2014 - 20:14

Wspominał, że bardzo mu się nie podobało to zaproszenie? Tak, zapewne wspominał i mógł to powtarzać naokoło, bo naprawdę mu coś tu cuchnęło. I to bardzo. Skoro uprzejmy głos, rzekomo taki niewinny, namawiał ich do przyjazdu, uwaga!, w nieznanej im nadal sprawie, to czemu nie mogli używać na terenie posiadłości swoich umiejętności? Czemu im je zabrano? Czemu nie mieli prawa mieć ostatniej, w razie ataku, deski ratunku? Może i ze strony innych gości nic nie miało im grozić, ale co z nieznajomą kobietą i jej pracodawcami, współpracownikami czy pracownikami?
Po prostu postanowiono odebrać im zdolności, stosując jakieś czary-mary i myślano, że co? Będzie czuł się bezpieczny? Jasne... Mogli mu wciskać kity o bezpieczeństwie, ale nijak w nie nie wierzył. Kobieta jednak dotrzymała słowa dotyczącego odbioru umiejętności, bo poczuł chwilę, w której stracił to wszystko i to wcale nie było zbyt miłym uczuciem, bo wiedział, że jak go zabiją, to umiejętności i tak zabiorą. Teraz był jedynie ofiarą podaną na tacy i wystarczyło jedynie chwilę poczekać, by poznać swego konsumenta.
Ale nie! Melaney nie słuchała go, tylko uparcie chciała skorzystać z zaproszenia. Żeby chociaż jeszcze znała osobę, z którą rozmawiała... Byłby spokojniejszy, ale to była kompletnie jej obca osoba, która w dodatku nie przedstawiła powodu zaproszenia. Darmowe wakacje z pewnością to nie były i przez jej głupią decyzję, mógł stracić potomka, a może nawet i własne życie. Bardzo mu się to nie podobało i nie pałał żadnymi pozytywnymi uczuciami do całej tej wizyty, domu, dobrego pokoju, czegokolwiek.
- Nadal uważam, że to bardzo zły pomysł – mruknął cicho do Melaney, schodząc na dół tuż za nią i jej córką. – Zobaczę choć cień czegoś podejrzanego, a wynosimy się stąd i nawet nie próbuj mnie przekonywać. Przyjechałem tu ze względu na ciebie, mimo że kompletnie nie mam pojęcia, skąd się wzięła u ciebie ta upartość... I gdyby nie liczyło się dla mnie twoje życie, to zostałbym w Tokio. Miej tego świadomość, bo uważam skorzystanie z zaproszenia za samobójstwo. Niby czemu my? Jak myślisz? – Spytał, choć zamilkł z dalszymi oskarżeniami, bo doszli do jadalni, a tam ujrzał... Gusię. Jego kochaną, jedyną w swoim rodzaju, Gusię, której planował nie spotykać przez najbliższe tysiąclecia. Była tu, był jej potomek, jego żona i Gabriel.
Złapał mimowolnie Melaney za rękę, mimo że nie miała tymczasowo przecież w zanadrzu żadnych nadnaturalnych umiejętności... Mimowolnie? A może to było faktycznie coś przyjacielskiego, co miało dodać jej otuchy tu, gdzie znów spotkała swego syna, który nie miał pojęcia o jej istnieniu? To musiało być dla niej ciężkie. Świetnie to rozumiał, bo Megaera...
- Witajcie – przywitał się, odsuwając krzesło wpierw Mel, a potem jej córce, a następnie usiadł na... nieswoim miejscu. Przesunął karteczkę... Sammiego Bone na swoje miejsce i zajął krzesło tuż obok Melaney. – Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – stwierdził. Zaraz wykonał kilka ruchów głową, rozglądając się wokół, czy nie nadchodzi Samael. Nie widać go było na horyzoncie, słyszeć go nie słyszał.
- Megaero, miło mi cię widzieć. Jak zwykle olśniewasz – stwierdził i dodał zaraz nieco ciszej. – Chciałbym cię poinformować, że tuż obok mnie siedzieć będzie nijaki Sammy Bone, a nie wiem, czy wiesz, że to nasz stary wspólny znajomy - Samael – dodał, robiąc niezadowoloną minę.
Cało to spotkanie na samym starcie zaczynało iść w takim kierunku, że miał ochotę już teraz wstać od stołu i wyjść stąd, ciągnąc za sobą Melaney, mimo że mógłby wtedy wyjść na tchórza lub na kompletnego ignoranta. Przerażało go to miejsce i zdecydowanie nie czuł się tu komfortowo, mimo że emanowało ono spokojem. Na razie. Kto jeszcze miał się pojawić przy tym stole? Sam Lucyfer? Archanioła już mieli. I Księcia, a w tym wszystkim osoby, na których bardzo mu zależało: Meg, Mel, Haley, nawet Nick i jego żona, mimo że ich nie znał. Gabriel w sumie również wyglądała na jakąś nieswoją, przybitą... Coś tu cuchnęło i miał nadzieję, że ich gospodyni nie odwali im tu przypadkiem jakiejś własnej chorej wersji Igrzysk Głodowych.
Powrót do góry Go down
Clarissa Jemima Keller

Clarissa Jemima Keller

Personalia : Freya Raksha
Pseudonim : Kells
Rasa : Hybryda
Podklasa : Antychryst
Profesja : Łowca
Liczba postów : 17
Punkty bonusowe : 19
Join date : 08/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSro 23 Kwi 2014 - 21:24

Keller natomiast zupełnie nie przejmowała się wyjazdem i spotkaniem, bo po co... Jeśli miało być dobrze i w jakimś stopniu nawet ciekawie, to świetnie, lecz wizja ewentualnego niespodziewanego ataku i zasadzki też jakoś niezbyt ją interesowała. Jeśli bowiem ktoś miał zamiar ją załatwić, to z pewnością zrobiłby to i przy każdej innej okazji, a chwilowy brak zdolności nie był przecież przeszkodą w skopaniu kilku tyłków, gdyby wynikła taka potrzeba. Cała wyprawa więc ani jej nie grzała, ani też nie chłodziła. Ot, kolejne zawracanie dupy, do którego już zdążyła się przyzwyczaić.
Jak nie polowanie, to jakieś śledztwo, a jak nie śledztwo… To cała masa innych dziwactw, które musiała jednak przyjmować ze względnym spokojem, głównie z uwagi na swojego potwornie nudziarskiego braciszka, który myślał tylko o jednej rzeczy. I, o zgrozo!, wcale nie chodziło tutaj o seks. O Panie Wszechmogący! Jak bardzo cieszyłaby się, gdyby to właśnie o to chodziło! Czasami przychodziło jej nawet myśleć, że z Anaximanderem jest coś cholernie nie tak, bo nawijał tylko i wyłącznie o Lilith i polowaniu na tę maszkarę.
Dokładnie tak, jakby tylko ona istniała na tym świecie i pragnienie dorwania jej było jakimś swoistym fetyszem. Lilith, Lilith, Lilith… W życiu nie widziała bardziej maniakalnego zachowania. I w życiu nie widziała Newella w towarzystwie jakiejś, przynajmniej z pozoru, normalnej dziewczyny. O związkach też raczej nie słyszała, a przecież coś takiego musiałoby się jej obić o uszy. Nawracająca do jej mózgu wizja, w której jej braciszek wciąż był jakimś mocno powalonym prawiczkiem… To nie było zbyt dobre dla jej psychiki. Ha! Jakby jej psychika nie była już wystarczająco niecodzienna.
Sama Clarissa co jakiś czas wdawała się w wyjątkowo burzliwe związki, które kończyły się równie szybko, co i się rozpoczynały. Jednak istotne było to, że jednak istniały. Tymczasem Anaximander… Wieczny kawaler, który nawet nie potrafił się dobrze bawić. Z pewnością potrzebował kogoś, kto równoważyłby jego pewne… dziwactwa, lecz Keller zwyczajnie skończyły się już pomysły. Próbowała. Ba! Szukała nadzwyczaj długo i ciężko, ale nie wynikło z tego zupełnie nic. Jeśli już jakaś jej znajoma, lub nawet nieznajoma z ulicy!, nie przestraszyła się monstrualnego wzrostu i zdecydowała spróbować zagadać, to raczej zwiewała prędzej niż później. Po czymś takim Keller zwykła mawiać, że ma brata, który jest zupełną odwrotnością magnesu na kobiety. Zwyczajnie je odstraszał!
I to było chyba jedną z najbardziej irytujących ją rzeczy. Zagadywała praktycznie każdą dziewczynę na globie ziemskim, i to w przeciągu tylu wieków!, lecz scenariusz nadal był dokładnie taki sam. No, może nie dokładnie każdą, bo w zapasie pozostało jej też kilka dziwaczek, ale wolała uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z nimi. Były przecież takie… dzikie. Dzikie, dziwne i zdecydowanie nudne jak flaki z olejem. Zupełnie jak jej brat, choć z niego dało się coś jeszcze zrobić. Chyba się dało…
W formie wybicia go z codziennego rytmu arcynudnych polowań na zupełnie niepotrzebne istoty, postanowiła za wszelką cenę przekonać go do ruszenia dupy gdzieś z centrum amazońskiej dżungli, wprost do Irlandii, a następnie i do miejsca spotkania. Każda okazja do złamania rutyny była przecież doskonała, a jeśli to wszystko miało okazać się wyjątkowo wstrętną pułapką… Cóż… Przynajmniej nie będą mieli okazji do wynudzenia się. W życiu zawsze trzeba było szukać jak największej liczby pozytywów, prawda?
Przyciągnęła więc Anka o odpowiedniej porze w ustalone miejsce, nie mówiąc mu zbyt wiele, bo i sama za dużo też nie wiedziała. I teraz, po krótkim odświeżeniu się i rozpakowaniu walizki, schodziła właśnie na dół, by zapoznać się z ewentualną resztą gości, co też mogło być nadzwyczaj twórcze. Pozostawiła brata samego sobie, licząc na to, że nie okaże się zupełnym idiotą, ach! te pobożne prośby!, i za chwilę do niej dołączy.
Przeszła przez drzwi i otwarcie spojrzała na osoby znajdujące się w jadalni. Znała przynajmniej kilka z nich, więc chyba miało nie być aż tak tajemniczo.
- Bry wszystkim! – Powiedziała swoim zwyczajowym tonem, siadając na krześle jej przeznaczonym i prawie natychmiast zaczynając bujać się na nim w przód i w tył, w tył i w przód, a czasem też i na boki. Po krótkiej chwili zerknęła też na karteczkę, marszcząc przy tym nos i wyciągając się by zamienić towarzysza na kogoś bardziej zjadliwego. Padło na Michaela Carrolla, który może i ostatnio zachowywał się dziwnie, ale i tak był lepszy od jej tatulka. Zamieniła karteczki i ponownie zaczęła huśtać się na krześle, lecz już za moment ponownie zerknęła na stół, podnosząc się z miejsca i stawiając ojcowską karteczkę jak najdalej od siebie – tuż przy jakiejś roślince – w drugim końcu pokoju. Po tym wróciła na miejsce, już o wiele bardziej zadowolona.
Powrót do góry Go down
Lucas Anaximander Newell

Lucas Anaximander Newell

Personalia : Anaximander
Pseudonim : Anek, Luke
Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e.
Rasa : hybryda
Podklasa : rejneszome
Profesja : student, złota rączka
Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek
Liczba postów : 21
Punkty bonusowe : 23
Join date : 07/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeCzw 1 Maj 2014 - 21:59

- Keller, widzę, co robisz i nie pochwalam tego, nie zależnie od tego kogo nazwisko zawiera ta karteczka – stwierdził, wchodząc do pokoju i poprawiając rękawy marynarki. – Rad bym był, gdybyś odłożyła ją na miejsce – dodał, patrząc na Pieszczocha stanowczym wzrokiem, choć wiedział, że ta i tak nie zwróci na to uwagi... Choć może? Chciał, by w końcu zaczęła brać z niego przykład i zachowywała choć cień kultury, ale to było trudne do osiągnięcia.
- Witajcie – przywitał się dopiero teraz z zebranymi i spojrzał po zebranych. Czyżby któryś z gości weselnych postanowił zrobić poprawiny, bo tak to właśnie wyglądało. Cudowna para młodych – Buffy i Nicholas Carroll, jego matka, Keller i on, Meg i ta kobieta... Ją kojarzył, ale tej młodszej i faceta obok nie. Cóż, wiele się działo na wyspie, więc niekoniecznie musiał zauważyć i zapamiętać wszystkich.
Zwłaszcza, że cały czas próbował porozmawiać z Pieszczochem na temat Lilith. Jednakże ona i ślub non stop nie pozwalały mu tamtego wieczoru przeprowadzić tej rozmowy. Na szczęście w końcu się udało i siostra zgodziła się na wspólne polowanie, mimo to nadal nie trafili na żaden trop, a Amazonka była porażką... Choć mogli zostać. Co mu było po tej Irlandii? Jedynie zmarnowali czas na podróż, a teraz kolację, na której też była Gabriel. Której przez całe wesele nie spotkał, prócz tego momentu.
- Cześć, mamo. Jak się czujesz? – Spytał z troską, podchodząc do jej krzesła i siadając na chwilę na wolnym krześle tuż obok. Wyglądała paskudnie. Nigdy jej takiej nie widział, choć on naprawdę rzadko ją widywał, a jeśli spojrzeć na przeżyte godziny i godziny ich rozmów, to prawie wcale. Mimo to kochał ją i się o nią martwił. – Wszystko w porządku? – Zadał pytanie, choć znał na nie pytanie. Od razu można było stwierdzić, że nie było dobrze z Gabriel.
- Mamuś, jeśli to z mojego powodu, to nie masz co się przejmować. Radzę sobie świetnie – stwierdził, przytulając ją. – Ale pogadamy o tym po kolacji, dobrze? – Wstał i usiadł na swe miejsce obok Kells.
- Miałaś na mnie poczekać, Pieszczochu. I nadal nie mam pojęcia, co tu robimy, co tu robi moja mama i reszta. Trzeba było zostać tam, gdzie byliśmy i szukać Lilith. Tak byłoby najlepiej – szepnął do niej, po czym zaraz usiadł prosto.
Powrót do góry Go down
Haley Talulah Carroll

Haley Talulah Carroll

Personalia : Haley Talulah Carroll
Pseudonim : Hadley
Data urodzenia : 24.05.1998
Rasa : Istota
Profesja : Wolontariusz w szpitalu
Aktualny ubiór : Czarna bluzka; granatowe rurki; czarne baleriny na koturnie; srebrne kolczyki.
Liczba postów : 3
Punkty bonusowe : 3
Join date : 15/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeCzw 1 Maj 2014 - 22:50

To urocze, że tak o nią dbali. To urocze, że zabrali ją do tego miejsca-na-końcu-świata-i-jeszcze-o-kilka-kroków-dalej, pomimo wyraźnego braku zaproszenia jej tutaj. To urocze, że nie odstępowali jej na krok od czasu tej afery związanej z weselem. Afery, która w sumie niewiele przyniosła. No, poza Wielkim i Forever Rodzinnym Fochem, potocznie określanym jako wufurufu, który nadal chyba trwał sobie w najlepsze, bo matka nie raczyła jakoś zwracać na nią zbyt dużej uwagi. Cały czas tylko odpływała gdzieś daleko, gdzie nawiązanie z nią normalnego kontaktu było praktyczną niemożliwością.
Przesiadywała tylko w tych swoich miejscach, gapiąc się zamyślona w obraz za oknem, Haley była wręcz pewna, że tak naprawdę Melaney nie widziała zaokiennych widoków, lub składając i rozkładając jakąś starą fotkę, której młodej dziewczynie nigdy nie dane było zobaczyć. Ba!, gdy tylko chciała to zrobić, matka zachowywała się jak osoba co najmniej niespełna rozumu. Cóż… Ona w sumie przez cały ostatni czas dokładnie tak się zachowywała, jak osoba chora psychicznie, ale ten przypadek dosłownie przebijał wszystkie inne. Dokładnie… Nawet wszystkie inne, gdyby zebrane zostały w jedną wielką kupę, przebijał jednomyślnie.
W sumie, nigdy nie było zbyt dobrze. Haley czuła, że nie jest osobą, która byłaby dla matki wystarczająca. Zawsze niezbyt dobra, zawsze niedoskonała, niedostateczna… Rozpieszczana, ale dla zachowania pozorów, jednocześnie czująca się jak osoba co najmniej niekochana. Popełniająca coraz to nowsze błędy, które raz po raz spotykały się z TYM spojrzeniem. Wzrokiem pełnym zawodu i tęsknoty za czymś, czym Hal zdecydowanie nie była.
I choć teraz dowiedziała się, o co tak właściwie mogło w tym chodzić, to nie pomogło. Mimo że nie widziała już tego rozczarowania, wciąż nie czuła się wystarczająca. A gdy przyszło matczyne odpływanie w krainę myśli… Wtedy zrobiło się jeszcze paskudniej. Nie to, że nie lubiła Roberta. Był z nimi praktycznie od zawsze, a przynajmniej – odkąd sięgały jej wspomnienia, i naprawdę się starał, lecz musiała przyznać, że nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Sam z pewnością miał swoje demony i one też teraz powróciły. Widziała to.
Widziała, że atmosfera w domu nie należy do dobrych do życia, więc unikała przebywania tam. Zdecydowanie wolała już jęczące pacjentki w szpitalu. Ironia, nieprawdaż? Wolała obce kobiety od własnej matki i Roberta. Wolała zajmować się zupełnie nieznanymi jej, przynajmniej bliżej, bo trochę zdążyła je już poznać, ciężarnymi i to im oddawać swą uwagę. Wizja spędzenia całego dnia w domu powodowała u niej odruch wymiotny.
A miało być tak dobrze. Miała dowiedzieć się tylu rzeczy na ślubie. Poznać tylu ludzi, w tym własną bliską rodzinę. Tymczasem nic z tego nie wyszło, a ona musiała teraz wzmagać się z nieprzyjemnymi dla ducha konsekwencjami swoich durnych działań. Nie dowiedziała się zupełnie nic! I dowiedzieć najprawdopodobniej nie miała, bo zdawało jej się, że matka prędzej zupełnie oszaleje niż ponownie się do niej odezwie. I to rozsądnie odezwie.
Nawet na nią nie patrzyła… Ani jednego spojrzenia… Ani jednego słowa. O ile wcześniej szło znieść niezbyt duże oznaki miłości z jej strony, o tyle zupełny ich brak był rzeczą wręcz przeraźliwie okropną i okrutną. Haley czekała więc tylko na to, by wreszcie móc zapracować na swoje własne miejsce i wynieść się raz na zawsze. Nic więcej, tylko rzucić to wszystko, co wiązało ją jeszcze z pseudorodziną.
Nie potrzebowała już niczego z ich strony. Nie czuła się chcianą osobą, więc co tam jeszcze miała robić? Tkwić w swoistym zawieszeniu między humorami matki? Teraz jednak jeszcze spokojnie zgodziła się na, bynajmniej nie na szczęśliwkowo-rodzinkowy, wyjazd w zupełnie nieznane miejsce i to jeszcze tak daleko od domu. Całą drogę spędziła w milczeniu i w milczeniu również udała się do przydzielonego sobie pokoju, by samotnie zejść po krótkiej chwili i poszukać pomieszczenia, w którym mieli się stawić goście.
Weszła do jadalni ze wzrokiem wbitym w ekran telefonu. Nie uniosła spojrzenia nawet w momencie siadania. Nie musiała, bo doskonale wyczuwała obecność osoby, której, przyznajmy szczerze, zazdrościła zajmowania całej uwagi Melaney. I o ile wcześniej chciała tę osobę poznać, o tyle teraz nie miała ochoty na jakikolwiek bliższy kontakt. Chciała tylko, by to wszystko jak najszybciej się skończyło i mogła ewakuować się do swojego własnego rodzaju normalności, jaką był szpital, metro i własny pokój, a czasem centrum handlowe. Udała więc, że pogrążona jest w zamyśleniu i nie odezwała się ani słowem. I choć w jej uszach znajdowały się słuchawki, nie słuchała muzyki. Chciała wiedzieć, co mówią pozostali goście, a jednocześnie sprawiać wrażenie całkowicie odległej. Odległej jeszcze bardziej od Melaney. Choć… Dało się tak?
Powrót do góry Go down
Melaney Roseline Carroll

Melaney Roseline Carroll

Personalia : Melaney Roseline Carroll
Pseudonim : Mel, Lacey, Rose
Data urodzenia : 30.12.1978
Zmieniony/a : 31.10.2014
Rasa : wampir
Profesja : redaktor naczelna
W związku z : Andrew Anthony Jebediah Carroll
Liczba postów : 8
Punkty bonusowe : 12
Join date : 03/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSob 3 Maj 2014 - 21:40

Jezu... Jakie to życie było pojebane! Potworne, straszne, tragiczne i w ogóle okropne. Jej mali chłopcy byli już tacy duzi, a ona była im kompletnie obca! Była dla nich ciocią! Ciocią... Ciotki były okropne, więc też była okropna! Mickuś taki przystojny i dojrzały, i nieszczęśliwy, a Nickuś założył rodzinę i miał już dzieci w drodze. Taką piękną żonę... I nie mogła w ty wszystkim uczestniczyć! Nie mogła zostać babcią, mimo że właśnie nią zostawała i nie mogła tych wnuczków... Miała mieć wnuczków! A ile latek miała... Była młodą babcią i to z kłami, jak Nicholasek był... Znaczy miał być ojcem z kiełkami, a Michaelek wujkiem Mickiem. Tyle się działo i to z pominięciem jej osoby, a ona sobie wróciła do Tokio z córą i Robertem. Jej symulacja rodziny. Bardzo udanej, jeśli spojrzeć na Haley i jej wsparcie oraz trzymanie się z dala od kłopotów i Roberta, z którym się niby przyjaźniła, a niby wyczuwała, że ma ją za coś więcej, ale kto go tam wiedział. Nienawidziła tego wszystkiego, bo cholernie chciała być przy chłopcach, a szczególnie Andrew... Andrew!
Ile by dała, by żył! To jej wina, że nie namówiła Meggie na powrót po niego, a teraz... Świetnie słyszała o wybuchu na statku! Nawet nie wróciła po czasie! Robert i to wszystko... Córka... A teraz... Jezu kochany, mógł być w tej chwili z nią, gdyby zrobiła cokolwiek, zamiast słuchać Roberta i dbać tak o Haley! Może po prostu stchórzyła? A córka była tylko wymówką. Denną wymówką! W sumie zawsze mogła ją cisnąć komuś pod opiekę i opuścić, jak to zrobiła z chłopcami...
- Robercie, przestań zrzędzić. Wszystko będzie dobrze, bo to świetna znajoma. I nie widziałeś Haley? Miała zejść z nami i jej nie ma! Jak zwykle nic według planu... Nie mam na nią siły. Niby uważana przez wszystkich za taką kochaną i grzeczną... I nawet nie próbuj nic mówić o powrocie. Ja się cudownie czuję, a ty też powinieneś. Rozerwij się! Moce ci chwilowo uszły, więc możesz się napić i stracić kontrolę. Zawsze jesteś taki opanowany, a niepotrzebnie, bo to sztywniackie takie... – Zachichotała, podpierając się na jego ręce, podczas schodzenia ze schodów, by przypadkiem nie zlecieć. – Cholera, chyba trochę przesadziłam z cherry... Wiśniowo-alkoholowo.
- O!, Meggie! Kochana! Przepraszam cię za ten potworny wyskok! – Podniosła głos, wchodząc do salonu... Znaczy jadalni, bo przyszła wpierw do jadalni na kolację. – Tak mi wstyd! – Mówiła zdecydowanie pijana, bo pewnie siedziałaby cicho skrępowana, gdyby nie przesadzenie z alkoholem. Usiadła w miarę stabilnie na odsuniętym krześle i położyła rękę na sercu. – To takie straszne, że się na ciebie tak rzuciłam... I nie mam pojęcia, co tu robisz... Nie, że nie chcę twojego towarzystwa, ale myślałam, że to tyci zjazd rodzinny, który ograniczyłby się jedynie do mnie i teściowej... Tak jakby byłej teściowej, bo biedny mój... Ech... Przykro mi.
- O, i ciebie, Nicholasku, też przepraszam, bo to twój ślub był, a ja tak okropnie... Przepraszam was oboje, całą waszą trójkę, bo to Fernando i dom Meggie. I świetnie wyglądacie tak razem... To takie piękne – stwierdziła, płacząc i jednocześnie ścierając łezki dłońmi. – Przepraszam was, to takie cudowne, że wam się świetnie układa. Młodzi, piękni i szczęśliwi... – Pokręciła głową, nadal płacząc i wspominając czasy, gdy to ona i Andrew... A teraz Berengaria... Co chciała? Czemu do tego wracała i to teraz? Jak miała jej powiedzieć, że Andrew nie żyje?!
Powrót do góry Go down
Michael Shannon Carroll

Michael Shannon Carroll

Personalia : Michael Shannon Carroll
Pseudonim : Mick, Mickey
Data urodzenia : 21.12.1994
Rasa : Inkub
Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3
W związku z : Diana Carroll <333
Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze.
Liczba postów : 21
Punkty bonusowe : 21
Join date : 08/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeNie 4 Maj 2014 - 0:30


Minął praktycznie tydzień od czasu ślubu, a on wciąż jeszcze myślał nad wszelkimi wydarzeniami mającymi tam miejsce. I nie tylko... Rozpamiętywał bowiem praktycznie wszystko. Począwszy od pierwszej chwili, w której się poznali, pierwszych zamienionych słów, poprzez kolejne i kolejne… i tak aż do epizodu w willi jego brata, a następnie i nawet ślubu, na którym przecież w sumie nic specjalnie istotnego mieć miejsca nie powinno.
Nic sobie nie obiecywali, racja? To była tylko jedna, niezobowiązująca rzecz, która nie powinna się dla nikogo liczyć, więc zdecydowanie nie mógł źle się czuć na widok Gabriel w towarzystwie kogoś innego. Sam też przecież mógł się z kimś związać. Pytanie tylko, czy chciał to zrobić… A nie chciał… Nie potrafił jakoś zapomnieć o tej jednej kobiecie i raczej nie miał zrobić tego przez najbliższe… całe życie gdzieś tak.
Cóż… Załatwił się na własne życzenie. Zdecydowanie nie powinien był wdawać się w aż tak porypaną, przynajmniej z jego punktu widzenia, relację, lecz skoro już to zrobił… Logicznym było chyba, że powinien wziąć na siebie wszelakie konsekwencje z tym związane. Nawet te wyjątkowo paskudne, bolesne i stawiające go w roli samotnego i depresyjnego marudy.
Choć w ciągu ostatnich dwóch dni zaczęło mu się jakby poprawiać, co było w olbrzymiej mierze zasługą jego, zdecydowanie jednej z najlepszych, przyjaciółki z prawdziwego zdarzenia. Z nikim chyba nie dogadywał się aż tak dobrze i nikomu dotąd nie zwierzył się z całości swoich problemów… Dotąd… Zdziwiony był, że po tym wszystkim nie dała mu w twarz i nie wyszła z pokoju, bo przecież on na jej miejscu z pewnością by tak zrobił. Wykorzystywanie naćpanej kobiety…
Zupełnie nie w jego stylu, co pewnie wiedzieli wszyscy go znający. W jego stylu było przyjacielskie traktowanie, pocieszanie, rozweselanie, ale zdecydowanie nie coś takiego, co odwalił w przypadku Gabriel. Ale jednak…
Nie powinien był tak tego rozpamiętywać, bo znowu zaczynał psuć mu się humor. Po kilku chwilach od ponownego nawrotu. Zastanawiał się, co on tak właściwie robił w tym zapomnianym przez Boga miejscu w towarzystwie, zapewne, nieźle szurniętych osób. Nawet nie zapewne, a z pewnością, bo przecież sam był jednym z właśnie takich osobników. Pozostałymi pewniakami były też Rowan i… babcia? Poważnie zastanawiał się nad tym, co też tym razem wykombinowała ta stara mącicielka. Bo w mąceniu rzeczywiście była nawet lepsza od niego. O wiele lepsza, co potwierdzało nawet to spotkanie. I to jeszcze w miejscu, z którego istnienia zupełnie nie zdawał sobie dotąd sprawy. Ciekawe…
Tak czy inaczej, gdy nadeszła odpowiednia pora, wyszedł z przydzielonego sobie pokoju, by powolnym krokiem przejść przez korytarz i zapukać do pokoju matki, a gdy ona nie odpowiadała, uznał jej wyjście, przejść się do apartamentu obok swojego i zastukać do drzwi Andry.
Po chwili, której nie mógł uznać ani za krótką, ani za długą, schodzili już razem na dół, zwyczajowo przy tym dowcipkując. Podczas zejścia schodami, objął ją nawet ramieniem, udając wielce „szarmanckiego” typka z baru i komentując to przy okazji charakterystycznym dla siebie dowcipem. Przy Andry zdecydowanie poprawiał mu się nastrój, co też było widać już praktycznie na pierwszy rzut oka. Jakże dobrze było zgadać się na wspólną podróż!
Wchodząc do jadalni, nachylił się jeszcze w jej stronę, kończąc opowiadanie ostatnio zasłyszanej anegdotki i śmiejąc przy tym dosyć radośnie. Po chwili zmarszczył jeszcze brwi, przyglądając się towarzyszce ze zmarszczonymi brwiami, po czym delikatnie chwycił w palce pukiel jej włosów i połaskotał ją nim koło nosa, stwierdzając przy tym luźno:
- Rzęsa.
Obrócił się w stronę towarzystwa, uśmiechając szeroko.
- Dobry. Widzę, że zebrała się całkiem niezła gromadka… Cóż też ta kobieta planuje… – Uśmiechnął się, odsuwając krzesło Rowan, a następnie samemu rozglądając się w poszukiwaniu czegoś do przycupnięcia obok niej. Berengaria najwyraźniej odrobinę pomyliła się w liczbie ustawianych krzeseł. Przechodząc obok brata i jego żony, uśmiechnął się do nich i poklepał Nicka po ramieniu, zwracając się jednocześnie do Buffy:
- Jak tam samopoczucie? I co tu tak niezręcznie cicho?
Traf chciał, że wcześniej nie zauważył milczącej obecności Gabriel i teraz musiał przyznać, że odrobinę się spiął. Zamaskował to jednak luzackim:
- A coś ty taka smutna? Uśmiech.
Po czym wziął krzesło i przytargał je do stołu, stawiając przy tym oddanym Rowan.
- Ludzie… – Szybko się poprawił. – Ludzie i niekoniecznie ludzie, bardziej ci ostatni, stało się coś…? Milczenie nie sprzyja chyba nawiązywaniu kontaktów… No i można się udławić tą ciszą, nie?
Powrót do góry Go down
Diana Carroll

Diana Carroll

Personalia : Diana Garroway
Pseudonim : Artemida, Artie
Rasa : Człowiek
Podklasa : Łowca
Liczba postów : 8
Punkty bonusowe : 10
Join date : 27/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 5 Maj 2014 - 17:54

Nie chciała w tej sprawie bronić w jakikolwiek sposób obu stron, ani tym bardziej ich usprawiedliwiać. Jakiś dziki przypadek sprawił, że sytuacja dotyczyła dwójki z grona najbliższych jej przyjaciół i sama nie wiedziała, które z nich wybrałaby w ostateczności, gdyby już wywarto na niej taki mus wyboru.
Musiała przyznać, że była w szoku, gdy Mickey wyznał jej to wszystko. Ba!, to był ogromny, przeogromniasty wręcz, szok i widziała w oczach Michaela tę pewność, która mówiła jasno, że gotów jest dostać w pysk. Ten moment zaważył, przez co spojrzała na ten krótki romans z drugiej strony.
I stwierdziła, że to Gabriel jest tu winna. Świetnie słyszała o jej dość długim poście, który Bóg jeden wie, czym był spowodowany. Nie seksiła się, więc to się zbierało. Kumulowało się to w niej i gdy się naćpała, straciła kontrolę i wykorzystała pierwszego lepszego, którym był niestety Mickey. I teraz się chłopak niepotrzebnie obwiniał, choć w sumie sam mógł jakoś ją delikatnie przeprosić... Święty nie był.
Cholera, najgorsze w tym wszystkim było to, że zaistniała sytuacja nie pasowała jej ani do Michaela, ani do Gabriel. Taka abstrakcja, do której nie powinno dojść. Kompletnie tego nie rozumiała... Bo przecież to nie powinno było się wydarzyć, bo to nieprawdopodobne nieprawdopodobieństwo... Stawiała ostatecznie winę po stronie magii, bo to musiały być jakieś czary. Jak ta rzęsa... Tak nagle i znikąd. Paczyła w lustro przed wyjściem!
- Cholera cię, Mickey! Wiesz, że się żałośnie śmieję, a odwalasz mi takie rzeczy i to w dodatku już na miejscu! Okropny jesteś! - Syknęła udawanie zła, dając mu kuksańca w bok. Nie przerwała śmiechu nawet, gdy spojrzała po twarzach zebranych. Miała dziś całkiem dobry dzień i to chyba była zasługa Mickeya. - Koniec dnia dobroci dla zwierząt... - Szepnęła do towarzysza i zaraz ruszyła ku Buffy. Buffy!
- Veeenus, kochana... Pamiętasz mnie? Rowan Jordan Persephone Andrews aka James Bond. Musisz pamiętać, bo kto śmiałby mnie zapomnieć? - Spytała, mając nadzieję, że jej siostra nie wyrzuciła całej przeszłości za drzwi, albo do żadnego zakurzonego pudła, i pamiętała stare całkiem dobre czasy z siostrą. Kto mógłby zapomnieć jej wymyślne fałszywe nazwiska z przeróżnych zabaw? No właśnie! Nie mogła zapomnieć... Jednakże czy pamiętała, jak po przedstawieniu się fałszywym nazwiskiem, upominała ją, by nazywała ją tym nazwiskiem, a nie Dianą? Nie widziało jej się, by pan wielki i poważny Anthony dowiedział się o istnieniu panny Diany Garroway. Dla niego ona nie żyła i tak było bezpieczniej dla niej i jej przyszłości, a szczególnie psychiki i spokoju. – Jeśli nadal nie poznajesz, to twoja Artemida, babe.
Oczywiście zaraz, gdy doszła do swej bliźniaczki, pochyliła się nad nią i szepnęła:
- Diana Garroway umarła. Stan nadzwyczajny. Pogadamy o tym potem – stwierdziła i glukała dopiero teraz jej wygląd, i mężczyznę, który się do niej kleił. – O kurwaełę! Dziewczyno! Ty jesteś w ciąży! Zamężna i to zapewne z tym kolesiem, co to taki strasznie podobny jest do Mickeya! Yezu! Yezuśku! Czy ja dobrze paczę, czy  to jakaś mnie choroba oczu złapała?! Czemu ja nic nie wiem, o twoim bliźniaku, Michaelu?! Cholera, jesteście tak bardzo podobni, że mogłabym was pomylić... Serio. I musicie być bliźniakami, bo to by było nieprawdopodobne, byście wy na siebie wpadli... Czemu ja nic o tym nie słyszałam w domu? Twoja rodzina ukrywa...aaa...paaana kiełkaaa... Nie gadaj, że Anthony nie zabił swojego krwiopijczego wnuka! Magia! Nie wierzę w to! Jakiś kosmos, albo kosmosów dwie sztuki! – To było coś znacznie większego niż przelotny romans Gabs i Mickeya. I ona robiła tę scenę przy prawie wszystkich zebranych... Odwróciła się w ich kierunku i z nieśmiałym uśmiechem wymalowanym na twarzy przywitała się grzecznie:
- Czeeeść... To ja... – Wskazała na swoje krzesło i zaraz na nie usiadła. – Mickey! Mogłeś mnie uprzedzić czy cuś... Albo pacnąć – szepnęła mu na oko oskarżycielsko. – Przepraszam was... Mam jakiś szalony dzień. - Niecodziennie poznaje się przyszywaną rodzinę, która powinna nie żyć. Nadal nie miała pojęcia, czemu Buffy siedziała przy tym stole i jej mąż... Ona wyleciała w powietrze, a on był wnukiem megarasisty.
Odetchnęła głęboko, próbując wyluzować się na tyle, by pozbyć się rumieńców, ale tu było tak bardzo duszno... I wtedy też spojrzała przed siebie, zauważając Gabriel. Wyglądało okropnie, ale powstrzymała się z trudem i zatrzymała tę informację dla siebie. Działo się na świecie barrrdzo duzio złych i dziwnęłych rzeczy.
- Cześć, Gabriel. Ciebie też Berengaria zaprosiła? Od kiedy ona robimy kolacje dla nadnaturalnych? – Spytała, choć w sumie... To miejsce było tak jakby jej nieznane, więc najwidoczniej kolacja, na którą nie miał być zaproszony szanowny i legendarny Anthony Carroll.
Powrót do góry Go down
Sammy Bone

Sammy Bone

Personalia : Samael
Pseudonim : Sami
Stworzony/a : przed sworzeniem świata
Rasa : Upadły Anioł
Podklasa : Książę Piekielny
Profesja : Książę Oszustów/Władca Sukkubów i Inkubów
Aktualny ubiór : czarna marynarka, czarny top, ciemne dżinsy, wygodne skórzane pantofle
Liczba postów : 13
Punkty bonusowe : 21
Join date : 08/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 5 Maj 2014 - 19:14

Dziwne spotkania... Dziwne spotkania można powiedzieć, że go ciągnęły do siebie, zwłaszcza teraz, gdy każdy kolejny wiek stawał się coraz bardziej nudny i ludzie robili się nudni, przy czym zapominali o nich, aniołach, którzy nieźle potrafili namącić w ich życiach... Choć w sumie teraz, po apokalipsie, to się nieco zmieniło i dobrze. Nie wiało tak nudą... Choć to też nieco zaburzyło życie jego atrapnej rodzinki, choć też otrzymał niezłe miejsce w społeczeństwie ludzkim... Komendant policji. Nie żaden policjancik, ani zastępca, a sam komendant. Ludzie byli tak bardzo ślepi i zabawni.  Upadł, bo nienawidził Adama i nie zamierzał przed nim klękać, ani oddawać pokłonów, bo uważał go za gówno boskie, a tu... Dzieci wspomnianego Adama, jego enci potomkowie, wcisnęli mu rolę ich obrońcy. Myślał, że Astaroth pęknie ze śmiechu, gdy jej o tym powiedział. Jego przeurocza żona... No, ale jako że wszystko w tej bielańskiej rodzince szło świetnie i poukładanie, to postanowił tu przybyć i...
I w sumie się zawiódł, choć musiał przyznać, że sztuczka z odebraniem mu umiejętności była niezła. Jednakże istoty, które zostały tu zaproszone wraz z jego zacną osobą...
- Kogóż ja to widzę przy tym stole! Oczywiście witając mą przezajebistą córkę i zacnego syna, a także mega dobrą przyjaciółkę i przyjaciela przyjaciółki oraz jej żonę i resztę tej rodzinki, której pokrewieństwa nie znam i zapewne nie poznam, chciałbym też przywitać piekielne chwasty. Jak was dawno nie widziałem... Kopę lat! Jak to jest być porzuconym psiskiem, Megaero i Drustanie? Nadal obdarzacie się tą przesłodką cukierkową miłością, myśląc że zemdli waszych wrogów? To było taaakie przeurocze.
- Nie mam pojęcia, kto jest taki mądry, by sadzać was z innymi do tego stołu, ale to doprawdy żałosne i żałuję, że przybyłem. Choć... Gabriel, moja cudowna Gabriel, Clarisso i Anaximanderze, rad jestem, że was widzę. Zwłaszcza ciebie, Gabriel... Ostatnio zniknęłaś... – Stwierdził, podchodząc nonszalancko do jedynego wolnego krzesła tuż obok Gabriel. – Mam nawet niejakie wrażenie, że mi uciekłaś. Mam nadzieję, że to jedynie wrażenie i nie zraziłem cię w żaden sposób do swej osoby – stwierdził, usiadłszy.
Powrót do góry Go down
Nicholas Andrew Carroll
Admin
Nicholas Andrew Carroll

Personalia : Nicholas Andrew Carroll
Pseudonim : Nick, Nicky
Data urodzenia : 21.12.1994
Zmieniony/a : 14.08.2015
Rasa : Wampir
Podklasa : Potomek pierwotnego
Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż
W związku z : Buffy Delilah Carroll
Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty
Liczba postów : 91
Punkty bonusowe : 134
Join date : 27/02/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeWto 6 Maj 2014 - 21:27

- No ja mam nadzieję, że to nie będzie nic złego... Ale co, jeśli tak? – Zrobił niezbyt radosną minę, wspominając podróż do Tokio, a właściwie ich pobyt tam i powrót. Co, jeśli teraz za każdym razem miały stawać na ich drodze takie rzeczy? Co, jeśli miał okropnego pecha i to była kolejna niemiła niespodzianka typu Japonii czy bankietu? Teraz, gdy jego kochana Buffy była w ciąży? Nie miał teraz swoich nadnaturalnych umiejętności, więc co, jeśli nie da rady jej obronić w razie... To był uprzejmy, miły  i kobiecy głos... Des... Nie, to wcale nie musiała być powtórka. Nie była. Wszystko miało iść w jak najlepszych kierunkach, warunkach, jak najbardziej bezpiecznie i ze wszelkimi uprzejmościami. Może i dano im piękny apartament, ale nie rozdzielono jego i jego ukochanej, więc to nie działo się znów. Wszystko było tu eleganckie, a miły głos, mimo że im obcy, uprzejmie zapraszał do przyjazdu, dlatego też przyjechali i w każdej chwili mogli też wyjechać. Mimo apokalipsy, nie każdy był zły.
- Będzie świetnie. To Irlandia, a ta posiadłość to jakiś raj, do którego dostaliśmy na jakiś czas zaproszenie. O!, i idzie Gabriel – zauważył, uśmiechając się oczywiście do nowoprzybyłej, która wyglądała strasznie. Na chorą, mimo że chyba nie była chora... Może miało to związek z jego bratem, albo nadal z nim, albo z nim, z Mickiem, synem i tym wszystkim, co zechciało akurat w tej chwili zacząć nękać jej duszę. – Cześć, Gabiś. Wszystko w porządku? Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać – powtórzył, już nie naciskając na nią. Martwił się o nią, martwił się o Buffy, choć Buffy miał non stop przy sobie i czuwał nad jej zdrowiem, ale co z Gabriel? Co się takiego z nią działo, że doprowadziła się do tego stanu? Czyżby nadal brała narkotyki? Wyglądała na zmęczoną. Nie tak normalnie przemęczoną, ale miał wrażenie, że jak szybko nie wypocznie, to padnie i już nie wstanie.
Zrobiło mu się żal Gabriel. To po jego zniknięciu stała się taka... Zaczęła brać, przestała dbać o siebie, nie emanowała życiem, a wiecznym strachem i nagle pojawiającą się porywczością. Nie taką Gabriel znał. Jego Gabiś była spokojna, powolna czasem, dokładna i tak dobra, że nie zdarzało jej się przez przypadek kogoś ranić, rzucać się na innych bez osądzenia czy nie brała narkotyków. Ba!, jego Gabiś nienawidziła dragów i wszelkich rzeczy, które niszczyły ludzi i inne istoty, dlatego też znajdowali wspólny język. Nie powinien jej zostawiać samej po tym wszystkim... Mogli uparcie proponować jej miejsce w ich domu, który sama im sprezentowała. Ona potrzebowała teraz bliskich...
- O!, Megaera! Miło cię widzieć! – Przywitał się ze swoją „mamcią” oczywiście radośnie, choć też wyglądała na taką w niezbyt humorze. Jakiś ogólnoświatowy zły dzień? On czuł się świetnie. Buffy też. Chyba. Przynajmniej tak twierdziła. – Nie uważasz, że takie podmienianie karteczek jest nieco niegrzeczne? Względem współgości, ale również i gospodarzy? – Spytał, krytycznie patrząc na jej podmianę. Jednakże najwidoczniej nie zamierzała wrócić do poprzedniego ułożenia, bo usiadła na swoim krześle i udawała szczęśliwą. I właściwie...
- Z kim nie możesz się dogadać? – Spytał oczywiście z ciekawością. Najwidoczniej jego urok osobisty nadal działał po przemianie, a wraz z nim pozostała też w nim ta chorobliwa ciekawość.
Rozłożył się nazbyt wyluzowanie na krześle, patrząc na Meg niczym nauczyciel czy jakiś mędrzec... Mędrzec o twarzy wiecznego nastolatka.
Gdybyś się częściej uśmiechała, a rzadziej grała, za przeproszeniem, sukę, to nie musiałabyś się bawić w przekładanie karteczek. Meg, uśmiech na twarz, a w główce pozytywne myślenie i życie od razu będzie piękniejsze i prostsze – stwierdził, biorąc Buffy za rękę i składając na niej delikatny całus. – Czyż nie, Buffy? – Spytał, wdychając jej cudowny zapach i rozkoszując się temperaturą jej ciała.
Szybko też dane mu było ujrzeć osoby, z którymi to nie mogła się dogadać Megaera. Nie kojarzył ich z twarzy, choć miał niejakie wrażenie, że powinien coś... Kiedyś... Może byli na ślubie? Jednakże czy jego stworzycielka  zapraszałaby kogoś, kogo nie lubiła i nawet tego nie ukrywała? Nie sądził. Zdążył już poznać jej charakterek i tą skłonność do zrażania do siebie ludzi... Istot znaczy, bo do jednej rasy się nie ograniczała. I nie traktowania niektórych z uprzejmością ze względu na pewne sytuacje.
Cóż, mężczyzna wyglądał jakoś tak... Emanował doświadczeniem i dziwnym spokojem, choć takie postrzeganie jego spokoju mogło się brać z powodu wejścia Gabriel i Megaery. Najwidoczniej zbyt bardzo przejmował się humorami obu, równie dla niego ważnych, pań. Może nawet wyolbrzymiał ich faktyczne stany, albo źle wnioskował...
Jednakże w żaden sposób nie mógł rozgryźć faktycznego samopoczucia przybyłego. Niby emanował tym spokojem i wyniosłością, nie wyrażając jakichkolwiek uczuć, ale widział, jak w tym ułamku ułamka sekundy drgnął, zauważywszy Megaerę. To dawało do myślenia i stwierdzał, że być może on był taki jak Meg. Stary, doświadczony i pijący krew. Wydawało mu się, jakby chciał od siebie odsunąć innych tą wysoko uniesioną głową. Choć musiał przyznać, że ta jego wyniosłość nie odstraszała, a  przyciągała do siebie. Mężczyzna miał więc o wiele więcej wspólnego z Megaerą, niż Nicholas myślał na początku. Może to był jej potomek albo inny pierwotny? Wszystko miało się w przyszłości wyjaśnić, jak też również rodzaj znajomości Megaery i przybyłego do niejakiego Sammiego Bone. Teraz nie miał czasu się zastanawiać nad relacjami zebranych osób i tych, które miały nadejść, bo towarzyszka mężczyzny...
...była pijana i mówiła trzy po trzy, z czego wyłapał tyle, że to ona zrobiła rozróbę z Meg na jego ślubie, za co mocno przepraszała i nie miał pojęcia, kim jest, że się na tym ślubie pojawiła. Miał nadzieję, że jakaś daleka rodzina, bo jednego pijaka już miał w gronie najbliższych. Nie podobał mu się fakt, że nadal był tak daleko z ojcem. Nadal byli sobie obcy.
W żaden sposób nie skomentował przybycia kobiety, ani ich słów. Siedział, o dziwo!, cicho i obserwował przybyłych, często patrząc na nieznajomą kobietę. Była nieźle pijana i tak bardzo kontrastowała ze swoim opanowanym i spokojnym towarzyszem. Przepraszała, podziwiała, płakała. Bał się, że nagle wstanie od stołu i jeszcze zbliży się do jego ukochanej, dlatego nie tracił jej na zbyt długo z oczu.
- Cześć, Kellsi. O!, i cześć Luke! – Przywitał kolejnych przybyłych oczywiście równie przyjaźnie. Widocznie miało uczestniczyć w kolacji wiele znajomych mu twarzy i w sumie dobrze. Nie był sam z Buffy, bo otaczali ich sami przyjaciele, prócz kilku wyjątków i to dodało mu otuchy. Byli oni, to nie miało być powtórki Tokio i świetnie. Nie tęsknił.
Miał również Clarissie dać krótki wykład z kultury, ale stwierdził, że to już nieistotne. Co druga osoba coś podmieniała, a poza tym uprzedził go Lucas. Potem przybyła jakaś młoda dziewczyna, której też nie kojarzył, a która najwidoczniej nie była zainteresowana całym tym zebraniem, bo zajęta była telefonem. Tak poza tym, to mógł zabrać telefon z pokoju. Może potrzebowali jego rad w barach...
- Część, Mick! O jakiej kobiecie mówisz? Znasz organizatorkę tego zebrania? – Spytał ożywiony, śledząc brata wzrokiem i jednocześnie co i rusz spoglądając na blondynkę, która mu towarzyszyła, a która najwidoczniej znała jego żonę. I Gabriel. – Cisza, bo brakowało nam ciebie, braciszku! Czemu tak szybko zwinąłeś się ze ślubu? Brakowało nam cię, łobuzie! Teraz z Buffy czujemy się porzuconymi... Co nie? – Spytał, patrząc na swoją przecudowną żonę. Jak on ją bardzo kochał! – I czemu Venus? Czy ja o czymś nie wiem...? Chwila, ja o czymś nie wiem! I Rowan, serio nazywasz siebie Jamesem Bondem? To zajebiste! – Stwierdził, myśląc o tym wszystkim, czego się dowiadywał. Urywki, które były istotne, jeśli chciał się dowiedzieć kto i po co ich tu zaprosił.
- Zaraz, zaraz, zaraz... Rodzina? Wnuka? Anthony? – Zamilkł, bo coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał, albo rozumiał nazbyt wiele. Najwidoczniej jego rodzina była nieco większa, niż przypuszczał i nie ograniczała się jedynie do ojca i brata... I Meg. Był niejaki Anthony, który prawdopodobnie był jego dziadkiem i z jakichś powodów nie powinien go ten dziadek utrzymywać przy życiu... Dziwne. I Berengaria... Kim była Berengaria?
W głowie Nicholasa pojawiało się coraz więcej pytań, a informacje, jakie zebrał, postanowił powoli poukładać w swojej główce. I chyba powinien przełożyć głębsze myślenie na potem, bo kolejnych  rewelacji. Samael, który zwany był Sammim Bonem, okazał się być przyjacielem Gabriel i niezłym dupkiem, choć przy okazji wygadał zebranym, że między Megaerą a Drustanem kiedyś coś było... I między nimi a Samem wcale nie było dobrze.
Powrót do góry Go down
Buffy Delilah Carroll
Admin
Buffy Delilah Carroll

Personalia : Buffy Delilah Carroll
Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus
Data urodzenia : 24.12.1992
Rasa : Hybryda
Podklasa : Kitryda
Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka
W związku z : Nicholas Andrew Carroll
Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy
Liczba postów : 93
Punkty bonusowe : 171
Join date : 03/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSro 7 Maj 2014 - 2:51

- Wtedy z tego wyjdziemy. Zawsze wychodzimy cało. No, prawie, bo jednak… – Leciutko musnęła palcami bliznę na jego szyi i wykonała gest naśladujący wampirze kły, a po chwili dodatkowo delikatnie poklepała się po brzuchu. Jednocześnie uśmiechnęła się do męża pocieszająco, choć w jej głowę wkradało się coraz więcej pytań i to na dodatek dosyć nieciekawych.
Nieciekawych… Z pewnością była zaciekawiona całą tą sprawą, jednak prawdę mówiąc wolałaby w tej chwili siedzieć we względnie spokojnym domu, wciąż jeszcze dochodziła do siebie po kilku nieprzyjemnościach związanych z sąsiedztwem, i czytać sobie książki w mięciutkim fotelu.
Kto by pomyślał, że niegdysiejsza łowczyni aż tak bardzo się rozleniwi i bez większego oporu da sobą zaopiekować? W sumie było to całkiem prawdopodobne i nie powinna się temu dziwić, skoro od dawien dawna wiedziała, że łowieckie życie nie jest jej największym pragnieniem, ale jakoś wciąż przychodziły do niej chwile ogromnego wręcz zadziwienia. Z zadziwieniem zaś szło również przeogromne szczęście i docenianie tego wszystkiego, co teraz miała i co otrzymać od losu miała w przyszłości. Zdecydowanie, lepszego życia wymarzyć sobie nie mogła.
Z kanapowym życiem nie przyszedł do niej jednak brak ciekawości świata i chęć omijania drobnych przygód. Wręcz przeciwnie! Wciąż chciała robić coś więcej, ale jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę z ograniczeń, jakie narzucał jej jej stan. Już teraz, mimo że wciąż jeszcze nie była matką w pełnym tego słowa znaczeniu, choć może jednak?, musiała odpuścić sobie co większe dziwactwa, choć kilka wciąż jeszcze figurowało na jej liście.
Na przykład pomarańcze… Dalej dałaby się dla nich dosłownie pokroić, chociaż zdecydowanie wolała kroić je. Kroić i, o dziwo!, robić to całkiem dobrze. O dziwo, gdyż wciąż nie potrafiła nauczyć się nawet podstawowych spraw kuchennych i ugotowanie wody na herbatę było granicą jej możliwości. Bogu dzięki, że miała swojego cudownego Tygryska, który ratował ją przed kuchenną apokalipsą.
O ile ta zwyczajna apo nie była jej już tak bardzo straszna, bo przecież minęła już dobrych kilka lat temu, o tyle ta gotowaniowa przerażała ją wręcz niemiłosiernie. Myśl o tym, co będzie w przyszłości przy urodzinach dzieci i innych tego typu sprawach, w których Nicky zdecydowanie nie będzie mógł zostać sam w roli tej dziwnego rodzaju gospodyni. A ona była w tym taka do niczego!
Cóż. Przynajmniej teraz raz mogli odpocząć razem, choć wymarzony miesiąc miodowy to to nie był. Po minach i zachowaniu, z pozoru przecież tak luzackim, Nicka, cóż, raczej trafnie domyślała się, że nie tylko ona lekko panikuje. Uporczywie tłukła jej się w głowie myśl, że nic nie jest za darmo i tak po prostu, więc w całym wypadzie do Irlandii musi być jakiś haczyk. Miała tylko szczerą nadzieję, że nie był on zły.
Zamyśliła się do tego stopnia, wciąż z uśmiechem na twarzy, że z początku nie zwróciła uwagi na nadejście anielicy i to dopiero słowa męża wybiły ją ze swoistego transu. Powoli powiodła spojrzeniem po pokoju, napotykając wreszcie wspomnianą Gabriel, która wyglądała… Dosyć nieciekawie, jeśliby pominąć kilka rzeczy czyniących jej wygląd jeszcze bardziej nieciekawym. Nieciekawym i w sumie dosyć smutnym. Pełnym żałości, którą odczuwała nawet sama Buffy, co raczej nie było rzeczą codzienną, patrząc na jej zwyczajową niechęć do anielicy, która nie ustąpiła nawet po rozmowie, jaką przeprowadziły tuż przed ślubem z Nickim.
- Witaj, Gabriel. – Kiwnęła jej głową na powitanie, starając się wyglądać jak najbardziej przyjaźnie i ugodowo. – Doskonale. W przeciwieństwie do ciebie, jak widzę. Może… Chciałabyś porozmawiać? – Spytała powoli, patrząc uważnie na blondynkę i obserwując jej reakcję.
Czyżby miało to jakiś związek z tym, o czym rozmawiały przed wspomnianym wcześniej ślubem? A może chodziło o coś zupełnie innego? Cóż. To w sumie nie było zbyt ważne, patrząc na ogólny opłakany stan psychiczny, jaki przedstawiała sobą Gabriel. Wyglądała zupełnie jak jakaś sierotka, która tylko czeka, by ktoś ją dobił… A Buffy zdecydowanie nie potrafiła przejść obojętnie koło takich właśnie osób. Znaczy… Raz próbowała i nawet to zrobiła, ale przyniesione skutki nie były zbyt dobre dla jej własnej psychiki, więc teraz starała się unikać jak ognia olewania innych.
Nie zdążyła jednak zbyt wiele zrobić, gdy do jadalni weszła kolejna osoba przedstawiająca całą sobą swój podły nastrój. Meg może i wyglądała na trochę bardziej ogarniętą i bliższą wściekłości, ale też zdecydowanie niezbyt zdatną do życia w społeczeństwie. Czyżby był to ostatnio jakiś trend? Moda na wyglądanie niczym chodzący smuteczek.
Na dodatek coś jej mówiło, że częściowy powód zachowania Megaery znajdować się miał razem z nimi w pokoju, gdyż jej całkiem dobre oko oczywiście zarejestrowało podmianę karteczek i skrzywienie przy tym, a do ucha dotarły dosyć jednoznacznie brzmiące słowa. Miała tylko nadzieję, że nie zrobi się zbyt gorąco, gdy w jadalni zjawi się i osoba z przestawionej karteluszki. Jak ognia unikała bowiem i zbytniego denerwowania się, a spięcia na sali z pewnością miały je wywołać. Liczyła więc na to, że dotrwają jakoś w spokoju do końca posiłku, a następnie to wszystko, co ma mieć miejsce w salonie, dostatecznie ich wciągnie i nie będzie mowy o zbytecznych kłótniach. Nadzieja szaleńca!
Nim zdążyła odpowiedzieć na powitanie Megaery, kątem oka zauważyła ruch na korytarzu i do pokoju weszły dwie osoby. Za jednym zamachem odpowiedziała więc na wszelkie powitania, dodając jeszcze „doskonałe” w odpowiedzi na pytanie rzucone przez Meg. Jednocześnie ukradkiem śledziła poczynania nowoprzybyłych, których prawdę mówiąc nawet nie znała. Meg za to z pewnością, gdyż dosyć widocznie spięła się na ich widok. Dalsze obserwacje tylko potwierdziły przypuszczenia Buffy dotyczące gości. Blondyn siadł bowiem na miejscu, w które pierwotna odłożyła wcześniej zamienioną kartkę.
Choć może nie dokładnie na miejscu, gdyż nastąpiła kolejna podmiana i karteczka ponownie zmieniła swoje położenie. Tym samym zapewne plan usadzenia dosyć mocno się rypnął, ale nic jej do tego było. To nie ona przecież robiła takie kombinacje.
Po chwili jednak jej przemyślenia zostały skutecznie rozproszone przez ukochanego męża i Buffy zdecydowanie postanowiła już do nich nie wracać. Wolała skupić się na tych bardzo dobrych rzeczach. Jak na przykład właśnie Nicky. Nicky i jego dosyć szalone pomysły typu właśnie tego dworskiego zachowania. Uśmiechnęła się do niego promiennie, przysuwając odrobinkę i odwzajemniając drobną pieszczotę, całując jednak w te zmysłowe usta. Delikatnie, bo delikatnie, lecz wyjątkowo czule i obiecująco. Zdecydowanie wiele obiecująco.
- Uhyyym… – Mruknęła, potwierdzając jego słowa i jednocześnie powracając do zwyczajowej wygodnej pozycji. Poprawiła poduszkę pod plecami i rozłożyła się na krześle na tyle, na ile było to możliwe. Po tym powróciła do obserwacji.
Były one zdecydowanie nadzwyczaj ciekawe, gdyż z sekundy na sekundę, sytuacja zaczynała nabierać barw. Niekoniecznie przez nią pożądanych, ale jednak barw. Jak na przykład reakcja blondyna na Meg, Meg na blondyna i towarzyszki mężczyzny na Nicka. Zaś reakcja Nicka… Nie mogła zbyt wiele o niej powiedzieć, bo choć mąż był dla niej dosyć mocno otwartą księgą, to w tej chwili widziała w niej tylko coś w rodzaju lekkiej konsternacji, może zamyślenia i z pewnością prób rozgryzienia towarzystwa. Nie dosłownie rozgryzienia, broń Boże!, ale tak w przenośni. No i tego ostatniego tak właściwie mogła się tylko domyślać, bo i równie dobrze mogłoby być to coś innego w tym stylu. Skomplikowane.
Prawie tak mocno, jak zachowanie towarzyszki blondyna. Pijanej towarzyszki, która gadała zupełnie od rzeczy. Wyglądała na kolejną załamaną osobę, z tym wyjątkiem jednak, że była to chyba najbardziej załamana osoba ze wszystkich. Nawet z tej odległości, do nosa Meadow dochodziła bardzo wyraźna woń alkoholu, która sprawiała, że zwyczajnie robiło jej się niedobrze. Wyczulony przez ciążę węch zdecydowanie nie był w tym wypadku pomocny. A pijacki trajkot kobiety powodował tylko ból głowy i pragnienie jak najszybszego wyniesienia się do pokoju. Nie chciała nawet próbować zrozumieć nieznajomą, która najwyraźniej znała Meg… no i Nicka również. I jakąś teściową?
Spojrzała pytająco na ukochanego, marszcząc jednocześnie nos i decydując się na wtulenie w nicholasową koszulę. On przynajmniej pachniał tak znajomo, bezpiecznie i kochanie. Przytuliła się więc do niego, chowając twarz w jego koszuli i wdychając ten cudny zapach. To sprawiało, że rozpędzone myśli jakoś się uspokajały. No i żołądek też, bo alkoholowy smród nie dochodził do niej aż tak wyraźnie. Mimo że kiedyś zwykła czasem wypijać kapkę whiskey czy innego napitku tego typu, z pewnością nie upijała się i nie cuchnęła niczym gorzelnia. Teraz zaś zupełnie unikała picia czegoś takiego, co oczywiście nie powodowało zabraniania tego towarzystwu, a i węch znacznie jej się wyczulił… Więc… Nie, nie chciała nawiązywać bliższego kontaktu z nieznajomą pijaczką. Nie skomentowała też w żaden sposób jej słów, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Nie ufała zachlanym nadnaturalnym. Nawet, gdy nie mogli korzystać ze swoich zdolności.
I tylko z dolatujących do niej słów Nickiego oraz urywków wypowiedzi znanych jej głosów, wiedziała, kto pojawił się w jadalni. Prawdę mówiąc, dosyć mocno ulżyło jej na wieść, że w pokoju znajdowało się tyle znajomych osób. To mogło oznaczać brak pułapki lub też ogromną pomoc w jej razie. Żegnajcie wizje o powtórkach z tokijskiej rozrywki!
Dosyć długo tuliła się tak do swojego Carrollka, zamykając oczy i starając nie myśleć o chęci zademonstrowania wymiotowania na odległość pod wpływem tego przeraźliwego smrodu bijącego od wzruszonej nieznajomej. Wreszcie jednak odważyła się unieść głowę, posyłając wcześniej Nickiemu błagalne spojrzenie, i spojrzeć na obecnych przy stole… Jednocześnie zauważając nadejście Micka i…
Gwałtownie wciągnęła powietrze. Dałaby wręcz głowę o to, że przez jej twarz w tej chwili przemknęło bardzo wiele uczuć… No i kolorów. Począwszy od pozielenienia przez mdłości, poprzez całkiem normalną barwę skóry, aż do pobledzenia i wreszcie znowu normalności. Nie odzywała się, wlepiając tylko wzrok i dziewczynę towarzyszącą Michaelowi. To było takie… nieprawdopodobne.
- O mój Boże… – Szepnęła prawie niedosłyszalnie, wciąż jakby trwając w zawieszeniu ze wzrokiem wbitym w Dianę.
W Dianę! Tę Dianę! Jej Dianę! Uznaną przez nią za definitywnie martwą! W Dianę, która nagle postanowiła odwalić coś w rodzaju dziwnego przedstawienia i powitania w jednym. No i nazwania jej tak bardzo starym przezwiskiem. Nie pasowało jej tylko jedno. Rowan Jordan Persephone Andrews… James Bond… Nie Diana Garroway, a dawne fałszywe personalia, z jakich Dee korzystała we wczesnym dzieciństwie oraz później, gdy nachodziła je ochota na piwo z lemoniadą.
Była jednak zbyt zszokowana, zbyt wmurowana w ziemię, by zareagować. Może to i dobrze, gdyż już po chwili wszystko tak jakby się wyjaśniło. No, może nie samo wyjaśniło, bo zrobiła to Diana, pachnąca jej ulubionymi perfumami! a to kradziejowata osóbka!, ale jednak sytuacja odrobinę się rozjaśniła. Skinęła więc tylko głową, zerkając w stronę Nickiego.
Diana najwyraźniej też to zrobiła, gdyż już po kilku sekundach nastąpił tak typowy dla niej wybuch emocji. Buffy w spokoju przeczekała pierwszą falę nadzwyczajnego ich natężenia i tej całej gadatliwości, by, już chwilę po niej, uśmiechnąć się delikatnie i lekko zarumienić. Cóż… Kto jak kto, ale żywy członek jej iście wybuchowej rodziny i to jeszcze wspominający o jej ciąży… Zdecydowanie wart był rumieńca wpełzającego na twarz Meadow i tego roziskrzonego wzroku, gdy wspominano o jej największych szczęściach – niesamowicie wręcz uwielbianym i ukochanym małżonku oraz ich wyczekiwanych, cudnych dzieciach w drodze.
- Nie zapewne… Z pewnością. – Mruknęła, zerkając z miłością na swojego życiowego partnera. – Z pewnością jestem w ciąży i z pewnością jestem szczęśliwie zamężna. – Uśmiechnęła się leciutko do Diany. – Szósty miesiąc i tydzień zniewolenia. – Mrugnęła porozumiewawczo do Nickiego, śmiejąc się przy tym cicho. – A choroba oczu musiałaby chyba złapać nas wszystkich… Więc… Bliźniaki, tak? Sherlocku, jak na to wpadłaś? – Ponownie zdecydowała się tylko na mruknięcie, by nie zwracać na siebie uwagi pijanej wampirzycy. Choć jej siostrzyczka zdecydowanie przyciągała uwagę większości istot zebranych przy stole.
Po chwili jednak Buffy zwróciła uwagę na jedne z ostatnich słów wybuchowego monologu siostry i spojrzała na nią pytająco, ale jednocześnie z niemałym niepokojem.
- Anthony? – Zamrugała kilka razy, skonsternowana. – Dlaczego miałby chcieć zabijać Nickiego? I… wnuka?
To wszystko robiło się coraz dziwniejsze, a buzujące w niej ciążowe hormony raczej nie ułatwiały sprawy. Chciało jej się jednocześnie śmiać i płakać, wymiotować, brać nogi za pas, wytargać alkoholiczkę za włosy z pokoju, nawrzeszczeć na siostrę za to, że nie dała znaku życia przez tyle lat, położyć się spać, zjeść coś, nie jeść niczego, odkryć przyczynę tego spotkania i całą resztę, wrócić w tej chwili do domu, przytulić się do Nicka, pocieszyć jedną z niezbyt uwielbianych kobiet, iść na spacer, ponownie zacząć ryczeć, zająć się czymś inspirującym, ulotnić się do apartamentu, by uprawiać dziki, namiętny i nadzwyczaj długi seks z Tygryskiem, pozwiedzać posiadłość, robić całą masę innych rzeczy… Oczywiście w tym samym momencie. I nie, nie podobał jej się taki stan, choć obecność ich dzieciaczków w jej brzuszku kochała. Gdyby tylko nie te zmienne nastroje!
I może jakoś by sobie z nimi poradziła, gdyby nie zachowanie ostatniego przybyłego gościa. Była już dosłownie na skraju nagłej zmienności nastrojów, więc niewiele potrzeba było, by wybuchła. A chamstwo było rzeczą, jaką tolerowała zdecydowanie najmniej. I choć wcześniej liczyła na to, że obejdzie się bez zbytecznych kłótni, teraz mało ją to obchodziło. Nie było źle, póki się nie pojawił. I to od razu ze skurwysyńskim tekstem na powitanie! Choć może i jej on nie dotyczył, ale był piekielnie obraźliwy… A że kobieta w ciąży niezrównoważoną bywa… To wszyscy w jej towarzystwie doskonale wiedzieć powinni…
Gwałtownie podniosła się z krzesła w górę, jakoś nie zwracając uwagi nawet na to, że zrobiło jej się słabo.
- Nie masz ochoty tu przebywać, więc się wynieś! Tam są drzwi! – Machnęła ręką w stronę, z której niedawno przyszedł ciemnowłosy bydlak. – Jeśli ktoś nie powinien siedzieć przy tym stole to, uwaga!, piekielne chamiszcza! Więc albo raczysz przestać i zamknąć paszczę, albo… Won! – Jej oczy rzucały gromy, gdy spojrzała na następną ofiarę. – A ty?! Jesteś gościem i już od razu się upijasz?! Jak to wygląda?! W jakim świetle to cię stawia?! Przenośna gorzelnia?! – Oddychała urywanie, przeraźliwie wściekła na otaczające ją towarzystwo. Wściekła, co nie ominęło też jej siostry. – Tyle lat! Tyle lat i nie dałaś nawet cholernego znaku życia! Tyle lat życia w osobistym piekle, z brakiem pogodzenia się i tym wszystkim, a tu nagle okazuje się, że jednak jest inaczej! I myślisz, że przyjmę to tak zwyczajnie?! Kilka żarcików i jest w porządku?! Nie! – Wycelowała palcem w Gabriel, by następnie machnąć nim na Mickeya... Po chwili dodatkowo ponowiła gest, tym razem wskazując jednak na Meg i nieznajomego blondyna. – Wy! Wszyscy! Cholera! Każdy ma jakieś problemy, ale nie trzeba od razu przenosić tego na grunt publiczny! To zorganizowane spotkanie, nie jakaś poradnia! Nie prościej jest zwyczajnie porozmawiać?! Wcześniej?! Ktoś czegoś od nas oczekuje i zdecydowanie nie jest to utworzenie klubiku złamanych serc czy skupianie na własnym dramacie! – Powoli zaczynała się uspokajać, rzucając jeszcze spojrzenie na najmłodszą z wyglądu towarzyszkę. – Żyjesz jeszcze? Czy cię wciągnęło? – Osłabiona tym wybuchem, osunęła się na krzesło i ukryła twarz w dłoniach, zaczynając przeraźliwie szlochać.
Ciążowe humorki zdecydowanie nie czyniły jej życia łatwiejszym. Zwłaszcza w wypadku, gdy przyszło jej zaliczyć swój pierwszy poważny wybuch, który musiał nieźle zniszczyć jej wizerunek w oczach reszty towarzystwa. No… Ale nie mogła tego cofnąć, więc tego nie zrobiła. Nie zrobiła tego, lecz po chwili wykonała zupełnie inny ruch. Paniczny ruch zerwania się z krzesła i wylotu z pokoju w kierunku toalety. Tym razem nie udało jej się powstrzymać odruchu wymiotnego.
Przebywała w łazience dosyć długą chwilę, starając się doprowadzić do względnego porządku, po czym podreptała na górę do apartamentu, by jeszcze raz opłukać twarz lodowatą wodą, poprawić makijaż i ubranie. Na dół ponownie zeszła po około kilkunastu minutach.
Wchodząc do jadalni, rzuciła towarzystwu przepraszające spojrzenie i w milczeniu przysiadła na brzegu krzesła. Odezwała się dopiero po dłuższej chwili, a i tak nie było to zbyt wyraźne odezwanie się.
- Przepraszam… Nie… Nie powinnam… To nie moja sprawa…
Powrót do góry Go down
Gabriel

Gabriel

Personalia : Gabriel
Pseudonim : Crystal, Gabi, Gabs
Stworzony/a : Przy powstaniu świata
Rasa : Anioł
Podklasa : Archanioł
Profesja : Anioł Śmierci, Przewodnik Chóru Aniołów, Opiekun Los Angeles
Aktualny ubiór : biały sweter, różowa bokserka, jasne dżinsy, białe szpilki
Liczba postów : 12
Punkty bonusowe : 16
Join date : 08/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSob 10 Maj 2014 - 22:09

Co mogła na to poradzić? Nic nie mogła, chyba że w grę mogłoby wchodzić wyrwanie sobie serca, ale niestety to równało się śmierci. „Anioł Śmierci pragnący śmierci” brzmiało jak jakaś wielka ironia świata, a właściwie brzmiałoby, gdyby nie miała dla kogo żyć. Musiała żyć dla Anka i dla Sarah, więc pozostawało jej jedynie przemijanie ze świadomością, że on gdzieś tam jest i coś robi, że jest bezpieczny... Bezpieczny? Blizny na ciele. Nie był bezpieczny.
Choć uparcie nie chciała tego wspominać, to wspomnienia obcowania z nim znów ją nawiedziły, sprawiając, że czuła się jeszcze bardziej samotna, pusta, nieważna. W oczach stanął jej obraz pocieszającego ją Michaela, gdy przyszedł do niej, przyniósł jej nawet herbatę, której nie wypiła i przytulił, pocieszając. Był obok wtedy i te pocałunki... Niby tak niewinne i nie na miejscu, a jednak przyczyniły się do otworzenia serca na niego i tak bardzo jednorazowego i tak bardzo niesamowitego seksu, który dał jej Sarah.
Nie chciała z nikim więcej już nigdy, mimo to pod tym wszystkim, pod całym tym ciężarem i między innymi też przez narkotyki dała upust uczuciom i przyznała się do tego jednego słowa, które od zawsze niszczyło jej życie. Kochała go i co jej to dało? Upewnienie się, że już nigdy więcej nie powinna kochać, bo to sprawiało, że już nie pierwszy raz znajdowała się oto w takim stanie. I cholera!, tak bardzo chciała, by ją przytulił, by był tuż obok i ją pocieszył, powiedział, że teraz już wszystko będzie dobrze, bo on też. Były jednak dwa kruczki, go tu nie było i on niestety nie, nie kochał jej. Miał swoje życie.
Nawet nie miała pojęcia, kiedy przybyła Megaera i Drustan. Dopiero imię Samaela wyrwało ją z zamyślenia. Świat chciał ją dobić. Był Nicholas, który był bliźniakiem Michaela, byli też rodzice tego, którego tak sobie ukochała, a którego również straciła. W dodatku miał wpaść też Samael i był też Anaximander, który podszedł do niej i pocieszał... Kochany był, gdyby tylko wiedział, co też męczyło ją w myślach.
- Cześć, Anaximanderku. To nie z twojej winy. Nie martw się. To tylko taki okres przejściowy... – Stwierdził, kładąc dłoń na jego policzku. Był już taki dojrzały, mądry, doświadczony, a ona jak głupia ograniczać mu chciała życie. Może to i dobrze, że jej nie posłuchał i się nie wychylał. Lepiej było żyć na wolności, niż ukrywać się całe życie. – Uważaj na siebie. I na Samaela. Mimo naszych relacji, nadal jest upadłym – stwierdziła, myśląc o jego słowach na temat ludzi, na temat Majkiego. To było... Nie potrafił przyjąć do siebie innej prawdy. Wolał trzymać się ślepo jednego, a przecież ludzie nie byli źli. Byli niewinni i słabi. I często pojawiali się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
Mickey.
Jedno imię, jeden człowiek, a jej serce zaczęło bić jak szalone i się wyrywało ku niemu. Wyrywało się, choć przecież nie mogła! Nie mogła, bo miał swoje życie i Rowan u boku, z którą widać było, że jest szczęśliwy. Rowan była dobrą dziewczyną, idealną dla niego. Ba!, lepszą od niej samej, bo za wielką Gabriel szło samo zło. Tak było lepiej i czy musiał mówić bezpośrednio do niej? Musiał?! Nie mógł potraktować jej jak powietrza?
Wykrzywiła twarz w czymś, co miało wyglądać jak uśmiech, choć bardziej przypominało to przerażenie z panikującymi oczami, bladą skórą, podkrążonymi oczami i tym niemym krzykiem.
Nie chciała tu być. Nie chciała. Te wszystkie osoby, rozmowy, krzyki i śmiechy... Nie chciała i nie chciała też widzieć Samaela, ani tym bardziej go słyszeć. Niestety nie mogła tego ominąć i iść dalej. Kolejni goście się schodzili i w końcu nadszedł ten... Buffy zaczęła krzyczeć, Melaney nadal płakała, Samael uśmiechał się zadowolony i usatysfakcjonowany, mimo tych paskudnych słów i obrzydzenia w oczach, które u niego dostrzegła, gdy patrzył na wampiry.
- Sammy! Przestań, kurwa! – Wrzasnęła na całe gardło, gdy Buffy wybiegła z jadalni, a wraz z nią Nicholas. Wstała z miejsca, podpierając się o stół zaciśniętymi mocno pięściami. Mimo że nie miała sił na cokolwiek, to teraz naprawdę było widać w niej wściekłość. Miała go ochotę rozerwać wraz z tym jego uśmieszkiem.
Przyjaciółkę?! Przyjaciółkę?! TAK! Uciekłam ci, bo mam cię dość! Ciebie i tej twojej żałosnej paplaniny, która obraża moich przyjaciół! Nienawidzę ciebie i nienawidzę twojej nienawiści! Wiesz, jak ważni są dla mnie ludzie! I jakie ciąże są dla mnie ważne! Świetnie to wiesz! Bardzo dobrze też wiesz, w jakim jestem stanie, a stanu Buffy chyba nie da się przeoczyć. Ani teraz, ani na ślubie, mimo to musiałeś? Musiałeś, bo ty nie potrafisz się powstrzymać! Sammy, na litość boską, przestań! Przestań mówić o nienawiści do ludzi, do Megaery i Drustana, a jak nie, to już cię tu nie ma! Tu i w moim życiu, a przy okazji też w życiu Anka! Do Clarissy też się nie zbliżasz, ani do nikogo innego, kto jest dla mnie ważny! – Mówiła z podniesionym głosem, aż w końcu opadła na krzesło załamana, przecierając sobie dłońmi twarz. – Mam dość... Jestem w o wiele gorszym stanie niż cztery tysiące lat temu... – Kontynuowała już słabym głosem. – To nic, jeśli chodzi o teraz, więc przestań. Mam dość, a jeszcze ty... Jeszcze się ode mnie wszyscy odwróćcie, a już w ogóle będzie super. Może jeszcze powiedz Astaroth, by mnie dręczyła i oboje na mnie usiądźcie jako dwaj moi najlepsi przyjaciele. Albo choć zlituj się i mnie od razu spal, bym nie musiała już więcej tego słuchać... Mimo to nadal proszę, ba!, mogę też cię błagać o spokój w towarzystwie Buffy. Moje krzyki, mój stan i wszystko ze mną związane to jedno, ale ją... Nie wybaczę nigdy, jeśli coś zagrozi ich dzieciom. – Stwierdziła, ostatnie zdanie wypowiadając chłodnym głosem z gulą w gardle. Nie, nie darowałaby nikomu, kto zraniłby... Nikomu.
Powrót do góry Go down
Megaera Carroll

Megaera Carroll

Personalia : Megaera Carroll
Pseudonim : Meg, Megara, Debbie
Data urodzenia : nieznana
Zmieniony/a : nieznana
Rasa : Wampir
Podklasa : Pierwotny
Profesja : Mentorka
W związku z : Drustan Carroll
Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek.
Liczba postów : 24
Punkty bonusowe : 28
Join date : 15/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeNie 11 Maj 2014 - 0:55

Mimo wszystko, to było dla niej przeogromnie trudne i nie miała nawet zamiaru się z tym kryć. No, nie miała zamiaru, ale zapewne tylko do czasu nadejścia męża. Dokładnie. Mimo tego wszystkiego, co było i czego nie było już między nimi, pomimo tylu tysiącleci lat rozłąki i praktycznego braku kontaktu, mężczyzna przedstawiający się teraz jako Robert Ewart wciąż był jej mężem. Przynajmniej na papierze, choć pewna była, że ten już dawno zamienił się w proch.
Wedle praw, wcześniej ludzkich, a teraz nadnaturalnych, byli wciąż jeszcze swoistego rodzaju, i z pewnością chorą jak nic na tym świecie, jednością. I to było smutne, chorobliwie wręcz nie na miejscu. Przynajmniej patrząc na to, jak teraz wyglądały ich relacje, które bardziej już szło nazwać zupełnym ich brakiem. Nicość.
Pustka, która przy wspomnieniach z dawnych lat tak bardzo ją raniła. Fakt, że kiedyś nie widzieli świata poza sobą, a teraz było wręcz odwrotnie. Doskonale odczuła to podczas kilkuminutowego spotkania na ślubie Nicholasa z Buffy. Jej największa miłość widziała teraz świat, lecz czym przy tej monumentalności była ona – Megaera… Zwykła i ginąca pośród młodszych, o wiele ciekawszych nabytków, jakie to chodziły sobie po tym świecie.
Drustan przeszłość zostawił tak daleko za sobą, gdy ona sama na marne próbowała to zrobić. Przeszłość… A przeszłością była również ona, ich miłość, dzieci. Te jedne jedyne dziecko, które miało być jej szczęściem i opoką, podporą, a które stało się tylko przyczyną kolejnych łez.
Kto wie… może tak właśnie od samego początku miało być? Może miała sama sobie być powodem zguby? Robiąc rzeczy, które przynosiły tylko kolejne zawirowania, następne tragedie i nocne mary. Znowu i znowu.
- Takie ustawienie gości jest o wiele bardziej… niegościnne. – Wygięła usta w czymś mogącym imitować lekki, może odrobinkę zamyślony uśmiech. – Rozumiem twoje obawy, ale… Tak będzie lepiej. Dla wszystkich. – Odpowiedziała niespiesznie, zaczynając coraz lepiej wcielać się w przyjętą przez siebie rolę dosyć wyluzowanej kobietki.
Kobietki, która musiała sama sobie przyznać, że nadmierna ciekawość potomka w chwili obecnej nie była jej ulubioną cechą. No i zdecydowanie niezbyt pożądaną. Mimo to jakoś wysiliła się na odpowiedź, wiedząc doskonale, że Nicholas nie odpuści jej od tak i że kiedyś będzie musiała cokolwiek mu o sprawie napomknąć. Wybrała więc mniejsze zło, układając odpowiednią odpowiedź. Zdawkową, lecz w każdym calu na miejscu. Więcej wiedzieć raczej nie powinien, bo jeszcze w głowie uroiłaby mu się chęć ponownego swatania jej z Ewartem, czy też inna, równie złowroga, rzecz.
- Mój, najprawdopodobniej w najbliższym czasie już były, mąż. – Skrzywiła się delikatnie, chwytając w dłoń szklankę z gazowaną wodą mineralną i usiłując zamaskować nietęgą minę, zwyczajnie upijając nieco ze szkła.
Westchnęła przy tym cicho, kręcąc głową i patrząc na chłopaka z niejasnym smutkiem w oczach.
- Naprawdę nie sądzę, by te rady były w tej chwili potrzebne, mój drogi. Zaskoczę cię zapewne, mówiąc, że nie zawsze tak było. To… całkiem aktualna… cecha… problem… Nazwij to jak chcesz.
Oparła się o miękki materiał krzesła, popijając wodę i patrząc na krajobraz za oknem. Było uroczo. Stanowczo zbyt uroczo jak na okoliczności, które wyraźnie jej nienawidziły i chciały, by jej ból powrócił i już nigdy nie opuścił jej mózgu, ciała i kończyn.
I z pewnością siedziałaby tak nadzwyczaj długo, zupełnie ignorując wszelakie targające nią niecne i zdecydowanie niezbyt ciekawe uczucia, gdyby nie usłyszała jednego… Choć tak w sumie, nie była to tylko jedna rzecz, a cała masa drobnych, które zbijając się w jedno, cóż, zdecydowanie przypuściły na nią atak i chciały zwalić ją z zajmowanego dotychczas siedzenia. Ale ona się nie dała. Zwyczajnie dalej starała się zagapiać w malownicze widoczki, gdy tak do jej uszu docierała w najlepsze rozmowa dwóch osób, których nie chciała teraz widzieć. I szczerze… Miała ochotę wyparować gdzieś daleko, najlepiej jak najdalej lub w ogóle zupełnie z tego świata. Świadomość, że sama pchnęła mu ją w ramiona…
Te same ramiona, które obejmowały ją samą przez tyle wieków… Okrutne. Mimo to zachowywała się niczym rasowy pokerzysta, zupełnie nie okazując niczego, co mogłaby wyrażać osoba w jej stanie psychicznym. Nie rzuciła się Melaney do oczu, nie nawrzeszczała na nią, choć musiała przyznać, że jakoś już nie potrafiła podchodzić do niej z dawnym spokojem, a odór alkoholu i zachowanie kobiety tylko sprawiały, że zniesmaczenie sięgało zenitu, nie zrobiła nic takiego, co mogłoby jeszcze bardziej pogrążyć ją w oczach byłej miłości. Jednym słowem – zachowywała się zupełnie tak, jak gdyby mało kto dookoła niej istniał i był warty uwagi. Jak by to powiedział Nick – zachowywała się niczym rasowa suka, której uwagi nie jest wart nikt spoza jej własnego, nadzwyczaj ciasnego, kręgu. Melaney, Robert i „ich” córka zdecydowanie w nim nie byli.
Odezwała się dopiero po dłuższej chwili, gdyż jednocześnie próbowała nie okazać smutku z powodu oziębłości i oficjalności, jaka spotkała ją ze strony Drustana. Poprawka… Roberta Ewarta… PANA Roberta Ewarta, bo byli dla siebie nawet bardziej niż obcy.
- Dziękuję, panie Ewart. – Z góry narzuciła im jeszcze chłodniejszy ton rozmów, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma ochoty na spoufalanie się. Nawet tak wątłe. Zupełnie jak… Jak nigdy wcześniej… Nigdy wcześniej nie byli sobie tak dalecy. – Skłonna jestem pochwalić także pański wygląd. Raczyłabym jednocześnie poinformować, że towarzyszka nie wygląda zbyt dobrze i może lepiej byłoby przeprosić resztę obecnych w jadalni i pomóc jej doprowadzić się do porządku. – Stwierdziła, zachowując oziębłą uprzejmość, choć w środku była niczym ta przestraszona i płaczliwa dziewczynka, jaką zostawił tam w Kanionie. – Uprzejmie podziękuję również za troskę, lecz śmiem twierdzić, że sama jestem w stanie zadbać o własne bezpieczeństwo i nie dopuszczę do tego, by ktokolwiek mi zagroził. Nawet, jak to pan raczył stwierdzić, nasz wspólny znajomy. – Upiła łyczek wody gazowanej, grzebiąc jednocześnie w torebce, z której po chwili wyjęła dosyć cienką, w porównaniu do innych z jej „zbioru”, teczkę. Wyjęła z niej ładną, kremową kopertę, o sporej wielkości, z wyraźnie wykaligrafowanym pismem. Powolnym ruchem przesunęła ją w stronę Ewarta.
- Już w domu miałam zamiar przesłać ją pocztą, lecz wkradło się zaproszenie na spotkanie, a skoro już się spotykamy. – Starała się nadal zachowywać kamienną twarz, choć zbierało jej się na płacz. – Wszystko z mojej strony jest już skompletowane i podpisane. Pozostaje tylko kwestia kilku twoich podpisów i dostarczenia tego w odpowiednie ręce. Po tym będziemy mieli to już z głowy. Sądzę, że zgodzisz się chyba ze mną, iż nie ma sensu tego dłużej ciągnąć.
Po tym ponownie przestała zwracać uwagę na otoczenie i było tak aż do chwili, w której ponownie jej przerwano i rozpoczęło się niewielkie piekiełko. A wszystko zaczęło się od, wspominanego przecież przez Ewarta, Samaela, który postanowił uraczyć ich nad wyraz uroczą dawką złośliwości. Dzień bez skurwielowatej uszczypliwości był przecież dla niego dniem straconym! Nie miała jednak ochoty się kłócić, więc zwyczajnie dalej udawała zamyślenie. Ona!
Nim jednak skończył swą urokliwą przemowę, podniosła się z miejsca, zerkając jednocześnie na zegarek, i niespiesznym krokiem opuściła pokój, przepraszając jeszcze resztę gości. Pozostało jeszcze wystarczająco dużo czasu, by nie musiała spędzać go w jadalni. Głodna nie była, więc co szkodziło jej spędzić ten czas we własnym apartamencie? Tak, to było doskonałe rozwiązanie. Przechodząc jeszcze korytarzem, usłyszała krzyki, a następnie zauważyła parkę nadzwyczaj pospiesznie opuszczającą jadalnię, ale nie miała jakoś ochoty pytać. Zwłaszcza przy wyraźnym zazielenieniu ciężarnej. Zwyczajnie odeszła do swojego pokoju.
[z/t dla Meg]
Powrót do góry Go down
Drustan Carroll

Drustan Carroll

Personalia : Drustan Carroll
Pseudonim : Dru, Rob
Data urodzenia : nieznane
Zmieniony/a : nieznane
Rasa : Wampir
Podklasa : Pierwotny
Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda
W związku z : Megaera Carroll
Liczba postów : 30
Punkty bonusowe : 32
Join date : 28/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 19 Maj 2014 - 21:21

To wszystko, co się działo wokół niego zaczynało mało co go obchodzić. Bezpieczeństwo, którego pragnął, a którego teraz nie był pewien, zeszło na jakiś dalszy plan, nadal niszcząc jego poczucie komfortu, jednakże olewał to, nie myślał o tym.
Nie myślał zbytnio o swojej potomkini, która teraz swą prezencją przedstawiała obraz nad wyraz okropny, zdecydowanie niewyrafinowany i... Była po prostu niczym żul, który to żebrał o drobne na tanie wino. Brzydził się tym wszystkim, od odoru alkoholu począwszy po brak odpowiedzialności i na byciu żałosną zakończywszy. Nie tak powinna wyglądać jego potomkini i najwyraźniej musiał coś z tym zrobić. Rodzinna tragedia... A kto jej nie miał? Kto nie cierpiał, patrząc na zebrane tu istoty? Każdy miał swe demony i on świetnie o tym wiedział, patrząc przed siebie obojętnym wzrokiem, siedząc prosto z lekką wyniosłością, a może nieco większą niż zwykle, przy stole i myślał, niby to słuchając wypowiedzi tu zebranych. Coś do niego docierało, ale miał to gdzieś. Tak serio, mimo że zazwyczaj przejmował się losem innych, zwłaszcza, gdy mieli problemy. Teraz był wobec tego zobojętniały, zwłaszcza, że Mel ukryła przed nim kilka faktów, które znała. To go wkurwiło. Niby czemu nawijał non stop o niebezpieczeństwie u nieznajomej kobiety, gdy ona najzwyczajniej w świecie wiedziała, o co może się rozchodzić?!
Nadal patrzył wyniośle w losowe punkty, gdy do jego uszu doszedł głos Gusi, który był mu tak bliski, a zarazem tak daleki. Chłodny i skierowany w jego kierunku. Źle przyjęła jego informację o Samaelu, ale w sumie to lepiej, że go nienawidziła. Tak było lepiej. Słuchał jej, patrząc na nią obojętnie, mimo że wcale obojętna mu nie była. Był jak głaz, mimo że wewnątrz siebie był miękkim kolesiem, który jedynie marzył, by go przytuliła, by on mógł przytulić ją i nie przejmować się światem. Marzenie Drustana Carrolla – prawdziwego go, a nie jakiejś podróbki, którą zwano Robertem Ewartem – młody mężczyzna, który był młodym przedsiębiorcą i nikim wielkim w świecie nadnaturalnym, o ile ktoś nie rozpoznawał jego aury, a mało było takich jednostek.
Spanikował, gdy zauważył papiery, podsuwane pod jego nos przez Gusię. Miał wrażenie, że się rozpada, mimo że nadal siedział niczym ten głaz, niczym posągi na Atlantydzie. Piękne, marmurowe, blade i wyniosłe, patrzące lekceważąco i myślące, że są nie do zniszczenia. O zgrozo!, był do zniszczenia! Właśnie był niszczony i to przez nią, jego kochaną Megaerę... Gusia. Nienawidziła go, chciała przerwać ich małżeństwo i... Tak było lepiej? Tak, tak miało być lepiej dla niej.
Mimo to nie dotknął koperty. Nawet na nią nie spojrzał, a jedynie skinął lekko Megarze głową w potwierdzeniu, że zrozumiał i spełni jej polecenie, że się na to godzi. Nie potrafił nic powiedzieć, więc siedział, będąc Robertem Ewartem, a Drustana ukrywał w jego kamiennym wnętrzu. Spokój, zachowywał spokój, mimo uczuć, które kłębiły się w jego sercu.
Siedział cicho i nie odzywał się w jakikolwiek sposób do kogokolwiek. Siedział i patrzył, kątem oka zerkając co jakiś czas na nią, gdy nie mogła być tego świadoma. Wyglądała dobrze, nic jej nie było fizycznie. Miała rodzinę – Michaela, a teraz jeszcze młodą parę... Nie była sama. Może miała też kogoś na oku, bo rozwód... Po tylu latach. Nic mu do tego, choć... Pragnął choć ostatniego pocałunku, jednego objęcia i usłyszenia z jej ust „kocham cię”. Nie mógł tego od niej oczekiwać. Już nie. Te czasy już minęły.
Siedział też cicho, gdy przybył Samael i zaczął się produkować. Choć gdy zaczął słyszeć obrazy skierowane w kierunku Megaery... Ciężko mu było zachować spokój, mimo że nie pierwszy raz miał ochotę przywalić mu z pięści w tę irytującą twarz. Nienawidził upadłego i już nawet nie chodziło o to, co zrobili im piekielnicy, choć o to po części też, ale obrażał ponownie jego kochaną żonę... Niedługo już byłą, ale nadal żonę, która właśnie wstała gwałtownie od stołu i opuściła pomieszczenie...
Nie miał pojęcia, ile czasu próbował jakoś to wszystko ogarnąć i zachować spokój, ale słyszał już wrzaski Gabriel, które nastąpiły po Buffy. Nie miał pojęcia, co krzyczały obie panie, ale... Nie wyrobił. Wstał od stołu, przewracając krzesło i olewając wszelkie racjonalne zachowania. Olał też Melaney, która potrzebowała w tym stanie opieki. Po prostu podszedł do upadłego i w końcu to zrobił. Niezależnie od skutków tego czynu, strzelił mu, nie bacząc na zrozpaczoną Gabriel. Choć chwała jej przytomności, bo pewnie zginąłby, a może i nie, gdyby nie chwyciła zbulwersowanego Samaela, chcąc zwrócić jego uwagę na siebie...
Odwrócił się usatysfakcjonowany, wychodząc prędko z pokoju i chcąc złapać Megaerę jeszcze gdzieś na korytarzu, a jak nie miał mieć takiego szczęścia, to gotów był przeszukać całą posiadłość, by ją znaleźć. Była jego Gusią, którą kochał nad życie. Musiała wiedzieć. Nie chciał, by go nienawidziła, by była tak chłodna i miała go za dupka. Tyle lat musiał żyć z tą świadomością i nie chciał już ani jednego dnia więcej z tym przeżyć. Nieważne, czy go zabije przez powody, czy nie, ale musiał jej to w końcu powiedzieć.
Bo ją kochał.
[z/t]
Powrót do góry Go down
Clarissa Jemima Keller

Clarissa Jemima Keller

Personalia : Freya Raksha
Pseudonim : Kells
Rasa : Hybryda
Podklasa : Antychryst
Profesja : Łowca
Liczba postów : 17
Punkty bonusowe : 19
Join date : 08/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeWto 20 Maj 2014 - 20:28

No tak. Przynajmniej jednym z tych minimalnych sukcesów było to, że jej szacowny braciszek chociaż pojawił się w jadalni i to wcale nie jako ostatni. Jupikajej… Nie mogła za to, niestety!, powiedzieć, że odpuścił sobie ten swój uporczywie irytujący styl bycia. Bo tak, zdecydowanie sądziła, że jego zachowania należą do tych wnerwiających i zupełnie nie pasujących do kogoś, kto zgrywał młodzieniaszka. Choć on w sumie tego nie robił…
- Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. – Stwierdziła, wzruszając ramionami w geście całkowitego olania jego uwagi. On może i lubił właściciela karteczki, ale ona w żadnym razie nie zamierzała nawiązywać z nim jakiegokolwiek bliższego kontaktu. Nie i koniec. Nikt nie mógł nic na to poradzić, nawet Anaximander próbujący tu chyba robić za jakiś jej beznadziejnie przemądrzały autorytet. Dokładnie tak…
Praktycznie od ich pierwszego spotkania zachowywał się jak dystyngowany i cholernie odpowiedzialny typ. Bardziej wyglądający, chociaż nie zewnętrznie, na starszego faceta niż na młodzieńca. Stary kawaler… Już wtedy nim był. Co dopiero miała powiedzieć teraz, po tylu setkach lat? To nie było raczej normalne i nawet ona czuła się z tym dziwnie. W sumie, powinna czuć się z tym chyba nadzwyczaj dziwakowato, bo całe jej życie obfitowało przecież w najróżniejszego rodzaju akcje z mężczyznami. Taki styl bycia jej odpowiadał. Przynajmniej na tyle, by zastępować ten, jakiego chciała. Z pewnością nie zamierzała zamieniać go na jakieś cholerne trwanie w cnocie po wsze czasy jak jej brat. Zero wariacji w życiu.
Dokładnie. Typ z tego gatunku potwornie wręcz nudnych, chodzących flaków z olejem, którzy marnowali swój wrodzony potencjał. Ten bowiem jednak w nim widywała, lecz nie jakoś specjalnie się objawiający. Ot, drobne żarciki, ale nic większego. Zero rasowego szaleństwa. W przeciwieństwie do niej, która ukochała sobie dziwaczne akcje pokazujące jej, że jeszcze nie jest całkowitą staruszką, a jej wiek to tylko zbitek nieważnych cyferek.
To wszystko pokazywało jej tylko, jak bardzo się różnili. Normalny ktoś z zewnątrz z pewnością nie powiedziałby, że są rodzeństwem. Pomijając już cechy charakteru i podejście do świata, a patrząc chociażby na wygląd zewnętrzny. Dwie całkowicie odrębne jednostki, które z pozoru nie powinny mieć ze sobą nic wspólnego. Nic a nic. Keller musiała tutaj nawet przyznać, że gdyby nie świadomość łączących ich więzów krwi, zapewne lepiej by się nigdy nie poznali. I brak tego poznania zapewne nawet nie wyszedłby od niej, pomimo pozorów, jakie sprawiała.
Chyba przez cały okres ich dotychczasowej znajomości odnosiła wrażenie, że Newell zadaje się z nią tylko ze względu na to, że była jedynym członkiem jego rodziny, który jeszcze przybywał na jego wezwanie i nie pragnął jakoś obsesyjnie go chronić. Nie było nic poza tym, co trzymałoby ich jakoś blisko. Nawet nie mogła raczej powiedzieć, by jakoś specjalnie się przyjaźnili. Nawet zdrowa rywalizacja, jaka przecież powinna występować między rodzeństwem, nie wychodziła im zbyt dobrze.
Było za to zatrważająco dużo docinek z jej strony i jeszcze więcej „dobrych rad życiowych” od Anka. Jednym słowem – nadawanie na zupełnie różnych falach, co też widoczne było i w tej chwili. Ale mimo wszystko lubiła tego wielkoluda, a jakąś chorą satysfakcję sprawiało jej sprawdzanie granicy jego wytrzymałości. Do tej pory nie udało jej się wyprowadzić go z tejże nieciekawej równowagi, a nadzwyczaj mocno chciała zobaczyć coś poza tym jego stoickim spokojem. Na próżno, co sprawiało tylko, że jeszcze mocniej próbowała. Z tego powodu wzięły się więc liczne przezwiska, wybitnie uszczypliwe i nawet trochę dziecinne, ale oj tam!, zachowania zapewne wzbudzające w nim ochotę malowniczych ruchów twarz – stolik i inne takie.
Teraz było to akurat przestawianie karteczki i olewanie jego uwag. Stoicko spokojnych! Wypowiadanych tym jego tonem mędrca czy innej cholery!
Rozleniwionym wzrokiem, z uśmiechem satysfakcji na ustach, obserwowała jego poddanie się i podejście do Gabriel. Po tym jednak odwróciła spojrzenie, zerkając też na innych towarzyszy niedoli, choć może i doli, bo coś pachniało cudnie, przy okazji popijając wodę gazowaną ze szklanki. Szklanki, którą opróżniła dosyć szybko i, gdy jej braciszek siadał na swoim miejscu, otwarcie podebrała Anaximanderowi jego picie. Upiła całkiem spory łyk czegoś, co smakowało zdecydowanie lepiej od jej własnej wody, jak zwykle on dostawał lepsze rzeczy!, i zwróciła szklaneczkę właścicielowi, uśmiechając się przy tym dosyć pseudoanielsko.
Nie powiedziała jednak nic. Rozłożyła się tylko leniwie niczym jakiś kot i bardzo powooooli zaczęła odpowiadać na szept. Odpowiedzi zdecydowanie nie przyspieszał fakt, że nagle jakoś zaczęło jej się robić jakby lżej i bardziej odlatująco. Humor też znacznie jej się poprawił, jakby wcześniej nie był wystarczająco dobry!, a towarzystwo nawet przestało wydawać aż tak nudne.
- Nie możesz szukać swojej dziewczyny pięćdziesiąt godzin na dobę, osiem dni w tygodniu. Jak kocha, to poczeka. A jak nie kocha… Wtedy najlepiej będzie popaść w depresję. – Mruknęła, wyciągając daleko rękę i starając się poklepać go po główce niczym jakiegoś dzieciaczka. Raz ona chciała być tą lepszą, starszą, ważniejszą i ogólnie wielce cudowną! Choć przecież i tak była chodzącą zajebistością!
Miała nawet na tyle doskonały nastrój, by nie zniszczyło go artystyczne wejście Samaela. Nawet jego słów niczym nie skomentowała, bo zwyczajnie jakoś do niej nie docierały. Docierało za to do niej o wiele więcej niż zwykle. Tak jakoś ostrzej, ale też i bardziej łagodnie, bujająco się, ciepełkowo. Kolory dookoła niej były takie pastelowe… A wszystko tak piękne i cudowne. Caaaały świaaaat był taaaaki pięęęęęęęękny!
Po co miała marnować więc taki piękny dzionek na siedzeniu w jadalni? Postanowiła odpuścić sobie siedzenie przy stole, zwłaszcza że głodna nie była, i przejść się trochę po terenie posiadłości. W tym stanie zdanie innych o niej i jej zachowaniu obchodziło ją jeszcze mniej, więc jakoś nie przejęła się tym, co może o niej pomyśleć reszta gości. Rozejrzała się dziwnie błyszczącymi oczami i uśmiechnęła do brata, podnosząc z miejsca w chęci opuszczenia pokoju. Przy wstawaniu trochę się zakołysała, ale dosyć szybko złapała równowagę, śmiejąc cicho z sobie tylko znanego powodu. Po tym lekkim krokiem opuściła towarzystwo, olewając pożegnania, bo przecież miała zaraz wrócić. Wciąż uśmiechała się do siebie, wracając na chwilkę do swojego pokoju, by przebrać się w coś wygodniejszego.
[z/t]
Powrót do góry Go down
Lucas Anaximander Newell

Lucas Anaximander Newell

Personalia : Anaximander
Pseudonim : Anek, Luke
Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e.
Rasa : hybryda
Podklasa : rejneszome
Profesja : student, złota rączka
Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek
Liczba postów : 21
Punkty bonusowe : 23
Join date : 07/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeSro 4 Cze 2014 - 18:12

Nie trzeba było tu być zbyt wprawnym obserwatorem, by zauważyć, że z jego matką wcale nie było dobrze. Ba!, było z nią tragicznie i najwyraźniej ostatnimi czasy jej się nie poprawiało, a pogarszało. Nie znał jej i nie miał pojęcia, co takiego wpływa na to, że wyglądała jak... Wygłodniały krwiopijca, którego uzależniono od jakiejś wyjątkowej krwi. Takiego sukuba choćby. Jednakże jego matka nie była krwiopijcą, ani nie była uzależniona, choć gdy tak na nią patrzył, to się wahał.
Wyglądała, jakby uderzyły w nią wszelkie uzależnienia, nieszczęścia, plagi, choroby i Bój jeden wie, co jeszcze. Nigdy jeszcze nie widział istoty, która przedstawiałaby sobą tak marny obraz, pomijając oczywiście demony i wampiry, na które polował, bo te mogłyby wyglądać żałośniej od Gabriel, gdyby choć trochę im współczuł.
Choć musiał przyznać, że bywały kiełki, które lubił, przytaczając tu na przykład Buffy czy Nicka. Cóż, grono krwiopijców, na które polował nie równało się wszystkim krwiopijcom na świecie. I musiał przyznać, że zaskoczyło go to. Fakt oczywiście, że będzie nadal potrafił kogoś tolerować, a nawet lubić, mimo że otrzymał pewien paskudny zestaw poprzez ugryzienie. Choć gryzienie gryzieniem... I gryzienie gryzieniu nierówne.
- Kells, to wcale nie jest zabawne, że Lilith nazywasz moją dziewczyną i dzięki za pomoc w opróżnieniu szklanki. Zapewnie nie dałbym rady sam wypić tak dużą szklankę wody – stwierdził, łapiąc za szklankę i duszkiem wypijając resztę. Miało to dziwny smak. Jak nie woda. – Kompletnie nie mam pojęcia, co my tu robimy. Jednakże z drugiej strony... Martwię się o matkę. Wygląda strasznie i... Pieszczochu!, ja tu mówię poważnie, a ty się szczerzysz szczęśliwa. To wcale nie jest w porządku – stwierdził, odwracając głowę od niej, bo jego ojciec również postanowił dać niezłe przedstawienie. I ogólnie wiele się działo, choć wolałby bez tych słów Samaela i krzyków Gabriel oraz jej opadnięcia z sił na krzesło. Cholernie się o nią martwił.
Wstał z krzesła, opierając się ramionami o stół i patrząc surowym wzrokiem na ojca. Może i był piekielnikiem, ale był też tu gościem. Jak oni wszyscy.
- To karygodne. Nie pomyślałbym, że mój ojciec może być takim... To brak jakiegokolwiek wychowania, oznak bycia dżentelmenem. – Skierował swe słowa do ojca, a potem zwrócił się do matki. – Może odprowadzę cię do pokoju, matko. Nikt nie powinien mieć ci za złe wyjścia w takim stanie – stwierdził, rejestrując kątem oka, że Keller też postanowiła opuścić stół, choć chichotała coś, że wróci. Gabriel za to pokiwała przecząco głową i najwidoczniej próbowała załagodzić Samaela, który był dupkiem. Cieszył się, że nie miał okazji poznać go wcześniej.
W jadalni było jakoś duszno i ogólnie gorąco. Jako że już stał, to przeprosił na chwilę pozostałe przy stole towarzystwo i wyszedł z pomieszczenia, rozluźniając sobie krawat. Czuł się jakoś inaczej. Lżej i bardziej beztrosko, mimo że jeszcze chwilę temu był świadkiem naprawdę poważnych wydarzeń, które miały miejsce w jadalni. Nie powinno mu być do śmiechu, a raczej powinien tam zostać i pomóc Gabriel uspokoić Samaela... Może powinien wrócić?
Z chwilą, gdy zadał to pytanie, zachwiał się i oparł się ciężko o ścianę. Woda! Coś musiało być w wodzie... Keller! Tylko co to, do cholery, było?! Co, jeśli jakaś trucizna? On był silniejszy, bo był dość dziwnym mieszańcem, ale Clarissa była w połowie człowiekiem!
[z/t]
Powrót do góry Go down
Haley Talulah Carroll

Haley Talulah Carroll

Personalia : Haley Talulah Carroll
Pseudonim : Hadley
Data urodzenia : 24.05.1998
Rasa : Istota
Profesja : Wolontariusz w szpitalu
Aktualny ubiór : Czarna bluzka; granatowe rurki; czarne baleriny na koturnie; srebrne kolczyki.
Liczba postów : 3
Punkty bonusowe : 3
Join date : 15/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeCzw 5 Cze 2014 - 8:49

Zdecydowanie nie chciała tu być. W sumie, nie miała nawet pojęcia, po co musiała się tu pojawić. Równie dobrze mogła pozostać sobie spokojnie w wygodnym domku, który w tej chwili stał się zapewne jeszcze wygodniejszy ze względu na brak obecności w nim jej matki.
Matki, która robiła z siebie kompletną idiotkę. Tak, bo inaczej nie szło jednak tego nazwać. Z tym całym płaczem, niezbyt składnymi słowami układającymi się w jeszcze mniej składne zdania. Nawet sama Haley widziała, że mało kto ogarniał szlochy i żale jej rodzicielki. Cóż, nie było to w sumie nic specjalnie dziwnego. Ona osobiście nie rozumiała jej nawet w rozmowie, gdy ta była trzeźwa. Ani odrobinę. Zwłaszcza po tym całym cyrku związanym z jej nagle ponownie pojawiającą się rodziną.
Bo to był cyrk. Wielki, niewygodny i nadzwyczaj denerwujący cyrk, który nie bawił jej ani odrobinę. Nawet zajmowanie telefonem nic nie dawało. Było tak samo paskudnie jak zwykle. No, może nie dokładnie jak zwykle, bo to byłoby już całkiem niezłe naginanie faktów, w końcu kiedyś bywało całkiem dobrze, ale inaczej powiedzieć raczej nie mogła.
Mogła za to ewakuować się w trybie natychmiastowym, gdy tylko rozpoczęły się wszelkie zgrzyty. I tak nikt nie miał tego zauważyć, więc mogła sobie na to pozwolić. Wypiła jeszcze tylko szybko słodkawą zawartość swojej szklanki i cichcem wymknęła się z jadalni.
[z/t]
Powrót do góry Go down
Melaney Roseline Carroll

Melaney Roseline Carroll

Personalia : Melaney Roseline Carroll
Pseudonim : Mel, Lacey, Rose
Data urodzenia : 30.12.1978
Zmieniony/a : 31.10.2014
Rasa : wampir
Profesja : redaktor naczelna
W związku z : Andrew Anthony Jebediah Carroll
Liczba postów : 8
Punkty bonusowe : 12
Join date : 03/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 16 Cze 2014 - 13:47

Widziała go po raz ostatni tak bardzo dawno temu i od tamtej pory nie było dnia, by o nim nie myślała. Każdego poranka, gdy otwierała oczy, w jej głowie pojawiała się myśl, że go nie ma. Mimo to zawsze wyciągała rękę i macał pustą pościel obok siebie. Za każdym razem, gdy widziała zamykające się za nią drzwi, słyszała w głowie ostatnie słowa pożegnania i „kocham cię”. Pełne nadziei słowa i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze w towarzystwie tego uśmiechu, któremu wierzyła, ufała, a co było warte... Nie było warte nic. Nie było dobrze, mimo że miało być. Choć musiała przyznać, że zawsze odwracała się gwałtownie, pełna nadziei, gdy słyszała otwierane drzwi. W nich jednak ani raz nie ujrzała tej osoby. Okłamał ją. Nie miało być dobrze i pozostawały jej jedynie nieprzespane noce lub koszmary. Wybór. Nieprzespana noc pełna wspomnień i myśli o nim czy koszmary, które były realnymi wizjami ich pięknych wspomnień, tych gorszych, wizjami przyszłości, którą utracili czy ewentualnymi torturami, którymi go obdarzali, kaleczyli jego ciało, by przekonać do współpracy. Ten smutny wzrok człowieka, któremu już nic nie zostało na tym świecie, wzrok niewolnika, który mimo wszystko mamił ją swoim uroczym uśmiechem i mówił: „Wszystko będzie dobrze, bo się kochamy. Kochamy się, prawda? Kocham cię, Mel”. Marne słowa! A mimo to wtedy tonęła w jego uścisku, wierząc mu, ufając i wiedząc, że będzie dobrze. Nie miało być dobrze. U niej już nigdy.
Jednakże cieszyła się, że nie schrzaniła tak do końca życia swoim synkom. Jeden miał żonę i dzieci w drodze, drugi dziewczynę. Wyglądali na roześmianych i szczęśliwych, mimo że nie każdy przy stole emanował dziś dobrym humorem. To udało jej się zauważyć, ale z resztą już było gorzej, jak z pojęciem tego, czemu nagle wszyscy zaczęli się oburzać i wychodzić. To była chyba wina upadłego, który coś mówił do Roberta jako Drustana? Słysząc te herezje i widząc, że Nicky z żoną opuścił jadalnię, jakoś wyłączyła się z dyskusji, myśląc o tym, co zwykle i jak zwykle patrząc tępo gdzieś przed siebie. Nie chciała rozmyślać o tym, że wszędzie przynosiła ze sobą destrukcję. To nie mogło być tak, choć... Niszczyła życia. W tym była perfekcyjna.
Dlatego wolała myśleć o innych rzeczach, jak na przykład o tych ucieczkach z domu, by szlajać się po mieście, by spotykać się z tym niezbyt świetnym towarzystwem, a następnie by spotykać się z nim. Wcale nie była na niego zła. Nie mogła być, ba!, nie potrafiła być na niego zła. Nie okłamał jej. Miał jedynie nadzieję. Ona też miała i kto wie... Może miał przyjść wraz z Berengarią i mieli jej powiedzieć, że życie nie jest wcale takie do dupy, jakim jej się wydawało przez ostatnie lata? Może mieli jej powiedzieć, że teraz już będzie dobrze i że nic już nie zakłóci ich spokoju, że naprawią wszyscy razem swoje relacje między sobą, włączając w to bliźniaki i będzie tak, jak być powinno? Może powie jej, że już nie musi się sama kłaść spać, sama zasypiać i sama wstawać? Powie, że żyje i że nie umarł na tym statku? Umarł... Odszedł bez niej, zostawiając ją samą na tym marnym świecie, mimo że tak bardzo chciała być z nim na wieki. I nie tylko, póki śmierć ich rozłączy. Chciała być z nim nawet po niej.
Powrót do góry Go down
Michael Shannon Carroll

Michael Shannon Carroll

Personalia : Michael Shannon Carroll
Pseudonim : Mick, Mickey
Data urodzenia : 21.12.1994
Rasa : Inkub
Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3
W związku z : Diana Carroll <333
Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze.
Liczba postów : 21
Punkty bonusowe : 21
Join date : 08/03/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePon 16 Cze 2014 - 22:14

Było dziwnie i prawdę mówiąc, robiło się jeszcze bardziej dziwnie. I dziko. Nawet jak na jego pojęcie, a przecież nie należał do tego rodzaju osób, które wariowały z powodu byle błahej rzeczy. Jednak to wszystko było takie… Co też jego babcia kombinowała?
Cóż, z pewnością nawet nie mógł na to wpaść, bo prawdopodobieństwo tego, że wpadnie na coś w typie jej dosyć pogmatwanej logiki było niezbyt duże. Ba!, było tycie i doskonale o tym wiedział. Uważał ją za cudowną kobietę, z którą można było szczerze i bezpiecznie o wszystkim porozmawiać. To do niej w końcu poszedł, gdy nie mógł znieść już zatajania informacji przed światem, że jego brat bliźniak żyje i ma dosyć wyraźne kiełki krwiopijcy.
Lecz w niektórych momentach zwyczajnie jej nie rozumiał. Tego nieznacznego, jakby melancholijnego uśmiechu, jaki wykwitał na jej ustach bez większego powodu czy też zagapiania się w jedno miejsce, w którym nie było nic ciekawego do oglądania i jakby nie słuchania swojego rozmówcy. Ostatnio te wszystkie sytuacje stały się nad wyraz wyraźne, a teraz nagle doszły do niego wieści, że chce zorganizować spotkanie, na które najwyraźniej miała zamiar zaprosić najróżniejsze istoty, co nie było do końca rozsądne, ale przynajmniej istniała choć niewielka ochrona w ich braku zdolności na terenie posiadłości.
Posiadłości, którą pierwszy raz widział na swe oczy i o której nie potrafił powiedzieć nic większego. Poza, oczywiście, tym wszystkim, co zdążył zauważyć po swoim przyjeździe, a wraz z Rowan i Megaerą byli chyba jednymi z pierwszych gości. I, o ile go przeczucie nie myliło, tylko osoby zgromadzone w tym momencie w jadalni miały być towarzystwem „z zewnątrz”. Nie liczył tutaj oczywiście Christine, którą zauważył przechodząc koło gabinetu, wypełniającej jakieś świstki przy starym biurku i zapewne jeszcze kilku babcinych ludzi, z którymi ostatnio bardzo często ją widział. Co ta kobieta kombinowała?
Wyrywając się z przemyśleń, które nie prowadziły go do zupełnie niczego, spojrzał na swoją towarzyszkę. Rowan, a właściwie – Diana, o czym dowiedział się stosunkowo niedawno, była jedną z jego najlepszych przyjaciółek. Rozumieli się idealnie, wręcz bez słów i chyba dlatego nie miał przed nią tajemnic. Przynajmniej tych większych i usilnie skrywanych przed światem tajemnic, które zatajałby jakoś specjalnie. Owszem, bywały jakieś drobnostki, o których jej nie mówił, lecz wynikało to bardziej z jego zaplątania niż z chęci milczenia przed nią.
No i pozostawał też wyjątek w postaci jednej, potwornie dużej rzeczy, większej nawet od jego problemów sercowych z Gabriel, choć z pewnością nadzwyczaj się z nimi łączącej i zadającej dodatkowy ból w sercu. Rzeczy, o której wiedziała tylko jego matka, a jej dowiedzenie się też nie było specjalne. Ot, przypadek, który jednak pozwolił mu spuścić z siebie odrobinę ciężaru, bo był ktoś, kto wiedział. Nie miał zejść od tak, bez wyjaśnień i z zapomnieniem. A w żadnym razie też nie z czyjąś chęcią zemszczenia się na jego mordercy. Tutaj nie było się co mścić. Sam wybrał swoją własną drogę i sam ponosił konsekwencje tego wyboru.
Jednak… Gdy tak patrzył na swojego brata, szczęśliwego z kochającą żoną i dziećmi w drodze, nie potrafił jakoś żałować. Nie umiał się też złościć. Już nie. Z początku może i odczuwał coś w rodzaju wściekłości na podłość i niesprawiedliwość tego świata oraz swoją własną głupotę, lecz teraz widział już, że postąpił dobrze. I to w pewnym sensie pomagało. Nie jakoś specjalnie, ale jednak wystarczająco.
Gdyby tylko nie ten ból w sercu, gdy zerkał kątem oka na osobę, którą tak bardzo pokochał. Nie powinien był tego robić, bo nie chciał być jakimś podłym egoistą. Powinien dać jej odejść, ułożyć sobie życie choćby i z tym odpicowanym pędrakiem o aparycji jakiegoś gwiazdorka… filmów dla dorosłych, patrząc na jego zachowanie, gesty i mimikę. Typowy bydlak, któremu wydawało się, że jest mega potężnym samcem, któremu wszystko wolno. Błąd, koleś.
Nie, to akurat było błędne stwierdzenie. Wcale nie chciał jej rzucać wprost w ramiona kogoś takiego. Choć w sumie wyglądało na to, że już się znali i łączyła ich jakaś bliższa relacja. To, wraz ze wspomnieniem widoku, jaki doszedł do jego oczu podczas ślubu Nicka i Buffy, w pewnym sensie jeszcze bardziej łamało mu serce.
Świadomość, że jego słoneczko, gwiazdka rozświetlająca sobą mrok, prawdziwy skarb w tym paskudnym świecie, ma tendencję do wybierania sobie nieodpowiednich mężczyzn. Bo tak, typek o uroczym imieniu Sammy, co było fejkiem jak nic i zalatywało nim już na kilometr, zdecydowanie nie należał do odpowiednich facetów, a on sam… Też był okropną partią. Choćby nie wiedział, jak bardzo się starał, nie mógł zapewnić jej szczęścia i to sprawiało, że coś w nim umierało z każdą mijającą sekundą, z każdym oddechem zbliżającym go do tego ostatniego tchnienia.
- Przecież wiem, że i tak byłabyś równie teatralna. – Odszepnął Rowan, uśmiechając się do niej pod nosem, lecz jednocześnie nie mając nic do śmiechu.
Odgiął głowę, patrząc na sufit, lecz po chwili jego, wyjątkowo dzisiaj ciemne, oczy ponownie zwróciły się ku Gabriel. Wyglądała słabo i to była jego wina… Nie zastanawiając się wiele, wstał z krzesła, podchodząc do niej powoli i delikatnie kładąc jej dłoń na ramieniu. Tak, by nie zmieszać jej zbytnio, ale aby też jednocześnie go zauważyła.
- Możemy na chwilę wyjść? Porozmawiać? – Szepnął, pochylając się w jej stronę i nadstawiając ramię, by w razie czego mogła się na nim oprzeć. Naprawdę nie wyglądała dobrze, choć w jego oczach wciąż była najsłodszą kobietą na całym świecie. I tak miało pozostać. Do końca. Nieważne, co miało przynieść mu jutro.
[z/t]
Powrót do góry Go down
The Ghost
Mistrz Gry
The Ghost

Personalia : Galla Anonima
Pseudonim : Stokrotka/Daisy
Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990
Stworzony/a : z nasionka
Zmieniony/a : przez słoneczko
Rasa : roślinka
Podklasa : agresywna
Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek
W związku z : Panem Stokrotkiem
Aktualny ubiór : liście a la Efffa?
Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku
Liczba postów : 40
Punkty bonusowe : 50
Join date : 13/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimePią 4 Lip 2014 - 16:26

Wyglądało na to, że kolacja ta miała być jedną z najbardziej nieudanych, jakie goście mogli przeżywać w swym, jakże często niesamowicie długim i pełnym niezapomnianych wręcz wrażeń, życiu. Nie włączając w poczet wybitnie paskudnych spotkań, w których główną przyczyną pójścia niezgodnie z planem był jakiś atak lub walka, oczywiście. Tutaj bowiem chodziło głównie o niezbyt udany dobór gości, którzy zebrani razem powodowali dosyć nieciekawą atmosferę. Pełną napięcia, niedopowiedzeń i wzajemnej niechęci.
To wszystko zwyciężało nawet powszechne zaciekawienie, nadzwyczaj często przemieszane z obawami czy też zniecierpliwieniem lub znudzeniem, przyczynami zwołania ich wszystkich tutaj. I to chyba właśnie sprawiło, że zebranie w salonie najprawdopodobniej nie miało dojść do skutku w wyznaczonym terminie, co z pewnością miało mieć swoje konsekwencje. Mniejsze lub większe, ale jednak dosyć wyraźne. Pytanie o to, jakie miały one być… Cóż, w tym momencie raczej nie było w stanie doczekać się swej odpowiedzi.
Dokładnie tak samo jak znaczna większość osób nie miała doczekać deseru czy też nawet głównego dania. Reakcja iście łańcuszkowa nastąpiła bowiem nadzwyczaj szybko i po wyjściu pierwszej osoby… Pokój zaczęli opuszczać również kolejni goście. Jeden po drugim lub w bliżej nieokreślonej parze, wybywali w swoim tempie, pozostawiając w jadalni już tylko garstkę niekoniecznie pasujących do siebie charakterem towarzyszy.
I tak, dokładnie ze wspomnianego wcześniej powodu, w miejscu tym pozostał jeden upadły, wampirzyca i ludzka łowczyni. A to raczej nie wyglądało zbyt dobrze. Zwłaszcza przy świadomości znacznych różnic w podejściu do świata u pozostałych w pokoju osób. I nie było zupełnie nic dziwnego w tym, że w jakiś sposób musiało dojść do starcia. Mniej lub bardziej określonego, ale jednak…
Nawet dosyć dobry powód nie był w tym wypadku potrzebny, bo coś go zastępującego znalazło się dosłownie w mig. Nic zresztą zbytnio szokującego w tym nie było, bowiem trzy pozostałe osoby w jakiś sposób łączyła jedna rzecz mogąca powodować spięcia. Rzecz, a właściwie osoba… Michael.
I tak właśnie, od słowa do słowa, od warknięcia do warknięcia, doszło do wyjątkowo potężnej awantury pomiędzy, teraz już szczerze nienawidzącym chłopaka, Samaelem a mickową matką, która do swych synów miała przecież zdecydowanie typową dla rodzicielki słabość. I nawet próbująca ogarnąć sytuację Rowan nie była w stanie zupełnie nic zrobić.
Powrót do góry Go down
The Host
Mistrz Gry
The Host

Liczba postów : 27
Punkty bonusowe : 31
Join date : 13/04/2014

Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitimeCzw 21 Maj 2015 - 21:31

Przeskok do maja 2022r.
Powrót do góry Go down
Sponsored content




Jadalnia Empty
PisanieTemat: Re: Jadalnia   Jadalnia Icon_minitime

Powrót do góry Go down
 
Jadalnia
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Jadalnia
» Jadalnia

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
The Ghost Of You :: Irlandia :: Gdzieś niedaleko Waterford, posiadłość-
Skocz do: