Valerius Ian Angelinift. Steven R. McQueen
data i miejsce urodzenia19 XII 2260, Kapitol
miejsce zamieszkaniaDzielnica Rebeliantów
zatrudnienieSzeregowy
Rodzina John Julian Angelini – ojciec, z którym stracił kontakt w wieku dwudziestu jeden lat, gdy to został aresztowany za zabicie swojej żony. Valerius nie rozumie tego i nie zamierza próbować zrozumieć. Dla niego jest on zdrajcą rodziny. Nie stara się go odnaleźć, by choć sprawdzić, czy człowiek ten żyje, czy już dawno wącha kwiatki od spodu.
Valerie Johanna Angelini – matka, która zginęła od kuli pistoletu własnego męża. Zwyciężczyni 49. Igrzysk Głodowoych. Ostatnie lata swojego życia spędziła, coraz bardziej zatapiając się w swoim szaleństwie.
Julka Marie Angelini – młodsza siostrzyczka Valeriusa, która zginęła, mając cztery latka. Kochał ją nad życie. Rzekomo umarła we śnie. W rzeczywistości udusiła ją chora psychicznie matka, która twierdziła, że prezydent Snow ją im podmienił.
Historia
Kapitol, miejsce magiczne, barwne i tętniące życiem, dla niego było przesycone tandetą, godnymi błaznów kreacjami i masą brokatu, którym usmarowane było wszystko wokół. Jednakże zacznijmy od początku...
Valerius Ian Angelini miał szczęście, albo pecha, przyjść na świat 19 grudnia 2260 roku w najbardziej bogatej części Panem, w samym Kapitolu. Jego narodziny nie uszły niezauważone przez mieszkańców tegoż zacnego miejsca, bowiem matka chłopaka, Valerie Johanna Angelini, była, w sumie nadal świeżą, zwyciężczynią 49. Igrzysk Głodowych. Jej życia prywatnego nie mogły pominąć media, skoro w ciągu tych trzech ostatnich lat, które minęły tak szybciutko odkąd opuściła arenę igrzysk, przeprowadziła się do Kapitolu ze swojego Dystryktu, poznała przystojnego podoficera, zawarła dość szybko z nim związek małżeński... i teraz urodziła mu synka, na którego widok na ekranach westchnęło z rozczuleniem nie jedno dziewczę. Chyba nigdy nie miał tak dużego powodzenia, a może jednak miał? Cóż, potem nastąpiła reklama nowego brokatu, jakiegoś kremu odmładzającego i firmy oferującej usługi niani, by następnie pojawiła się zapowiedź kolejnych Igrzysk... Codzienność kapitolska.
Dość szybko wrzawa opadła, a państwo Angelini mogli się cieszyć względnym spokojem. Oczywiście zapraszano ich na przeróżne bale, przyjęcia i inne takie, na których bywali bardziej z grzeczności niż przyjemności. Musieli sprawiać wrażenie normalnej rodziny, wtapiającej się w tłum, zwłaszcza, że Valerie nie pochodziła stąd, a była przecież niegdyś mieszkanką Dystryktu Trzeciego. Wpadła między wrony, to musiała krakać tak jak one. I krakała między nimi... Dom zaś... To było coś kompletnie innego.
To, na jakiego człowieka wyrósł, Valerius zawdzięczał głównie matce. Może z początku niechętnie robił to, do czego czasem go zmuszała i przez co uważał ją za tyrankę, ale z czasem zdał sobie sprawę, że ta kobieta faktycznie robiła to wszystko dla niego i jego przyszłości. Wszelkie dodatkowe lekcje prowadzone przez nią w domu, dodatkowe lekcje w szkole i wieczorne treningi u prywatnych nauczycieli były jej darem, to, co chciała mu dać jako swoje dziedzictwo.
To właśnie dla jego przyszłości przeniosła się do Kapitolu, znosiła te wszystkie maskarady i udawała szczęśliwą kobietę, mimo że prawie każdej nocy nękały ją koszmary. Mówiła mu o tym nie raz, póki przestał się opierać i polubił to wszystko. Polubił informatykę, matematykę i fizykę, pokochał walczyć i strzelać z różnych rodzajów broni, jazdę konną, jazdę samochodem i pływanie. Polubił nawet rozwiązywanie trudnych i męczących, coraz bardziej wymyślnych, łamigłówek, które wymyślała mu matka. Starała mu się przekazać wszystko, co potrafiła w jak najlepszy i skuteczny sposób. I działało. Miała dobre podejście.
Wyrósł na młodego mężczyznę, który był zdyscyplinowany, staranny i sumienny. Widział sens w doskonaleniu się i chciał się doskonalić. Szanował rodziców i innych ludzi. Nie bywał wulgarny, nie potykał się, nie robił nic, co mogłoby zagrozić jego rodzicom. Choć miał słabość do dziewcząt i jego hobby stało się zawracanie głowy tym, które nie uganiały się za nim, a od których wiało tzw. chłodem. Panny niedostępne, które nie zamierzały dawać jakichkolwiek szans jakiemukolwiek chłopakowi. Zdobywanie. Osiąganie. Wygrywanie. Chwała.
Uznanie i satysfakcja w oczach rodziców była czymś, co sprawiało, że uśmiechał się szczęśliwy, mając ochotę latać. Czuł się lekki i beztroski, myśląc, że świat należy do niego. Zwłaszcza, gdy po narodzinach małej Julki, kamień spadł mu z serca. Zauważył, że nie zazdrości siostrzyczce uwagi rodziców, a za to ją kocha. Tak, bał się, że potraktuje siostrę jak intruza, że nie spełni oczekiwań rodziców na tym polu i ich zawiedzie, bo od zawsze rywalizował i starał się być w tej rywalizacji tym lepszym. Mała Julka okazała się być za to gwiazdką w jego życiu i dowodem na to, że jednak nie istniał tylko po to, by walczyć i ranić serca dziewcząt, ale też by kochać.
Można się domyśleć, jaki to był cios dla niego, gdy po czterech radosnych latach bawienia siostry, wchodzi do domu i zastaje w nim strażników, płaczącą matkę i ojca, który wykrzykiwał do mundurowych o tym, że jego córeczka zmarła we śnie, że nikt nie jest odpowiedzialny za jej śmierć. Że od zawsze miała problemy zdrowotne. Wada, której nie można było wyleczyć, naprawić... Potem jak przez mgłę pamiętał pocieszenia, kondolencje znajomych i zapewnienia rodziców przez kolejne dni, tygodnie, miesiące. Z czasem przestał rozmawiać z rodzicami, częściej zaczął wychodzić z domu i włóczyć się po mieście bez celu.
Tak też poznał Tabithę. Choć chyba bardziej zawdzięczał to utracie siostry. Ona też straciła własną, ale w inny sposób. Mimo że tamta żyła, to Tabby nie miała z nią kontaktu. Tak, jakby była dla niej martwa. Na jedno wychodziło. Szybko się z nią zaprzyjaźnił, wyznając z czasem wszelkie uczucia, które go przepełniały. Dzięki wygadywaniu się jej i prowadzeniu własnych monologów, których wysłuchiwała jakimś cudem, odkrył, że nie ufa już swoim rodzicom, że ukrywali oni pogarszający się stan psychiczny matki, że ojciec wcale nie był taki idealny. Dziecięca bańka mydlana pękła i Valerius otworzył oczy. Zauważył to, czego nie widział wcześniej... W tym też uczucia do Tabby, które rozwijały się w bardzo niebezpiecznym kierunku. Dosłownie niebezpiecznym.
Gdy myślał już coraz częściej o tym, by wyznać jej miłość... Cóż, napadło go kilku typów, z którymi nie miał szans. Było ich zbyt wielu, a on, mimo treningów, nadal pozostawał młodzikiem bez czarnej przeszłości powiązanej z byciem człowiekiem bez kręgosłupa moralnego, a przy tym załatwiającym sprawy w sposób nie przystający dżentelmenowi. Pobawiono się z nim w worek kartofli, by następnie przekazać wiadomość od Tabby, a właściwie od jej ojca, Vincenta Gautier. To był koniec znajomości. Więcej się do niej nie odezwał jak przyjaciel do przyjaciela.
Poturbowany jakoś wrócił do domu, gdzie po wyleczeniu złamań i ran, zaczął przelewać swój gniew w worek treningowy i inne tego typu męskie zajęcia. Chciał czuć ból, chciał cuchnąć potem i zagłuszyć nieznośne myśli. Robił to, póki nie poznał kogoś, kto wkręcił go do grupy w Kapitolu, która stała po stronie rebelii tworzonej w Dystryktach. Chciał pomóc, bo nigdy tak naprawdę nie lubił tego miejsca.
Kapitol, miejsce magiczne, barwne i tętniące życiem, dla niego było przesycone tandetą, godnymi błaznów kreacjami i masą brokatu, którym usmarowane było wszystko wokół. Ludzie tu żyli w przesadnym przepychu, wyrzucając pieniądze w błoto, gdy w Dystryktach umierali z głodu. Matka opowiadała mu o realiach zza cudownego miasta, nim popadła w obłęd. Było z nią coraz gorzej. Traciła świadomość, nie wiedziała, gdzie się znajduje, wrzeszczała, czasem milczała całymi dniami. Bywały dni, gdy paliła zdjęcia prezydenta, znajomych i męża, gdy klęła na władze, rozbijając butelkę alkoholu o ścianę i podpalając dom... Valerius znosił to w milczeniu, starając się to zataić przed resztą. Nie wiedział jednak, że powinien zatajać też to przed swym ojcem...
Wróciwszy z dalszej wyprawy, nieświadomy tego, że syn zapisał się w szeregach buntowników, a czego nigdy miał się nie dowiedzieć, natychmiastowo zgłosił stan żony. Tak przynajmniej myślał Valerius, że to właśnie Kapitol kazał mu ją zabić. Och tak, zabić. Osoba, która tak długo była jego autorytetem i symbolem bezpieczeństwa, którą kochał, której ufał i dla której niegdyś tak bardzo się starał... Zabiła własną żonę. Nadal potrafił przywołać w myślach ten obraz z każdym szczegółem: John celujący z własnej broni służbowej i z zimną krwią zabijający Valerie. Z rozkazu, mówiąc jej, że nie ma innego wyboru i że ją kocha, że oszalała, że musi to zrobić, bo nadszedł ten dzień. Jego ojciec, oficer, jego domowy symbol Kapitolu, który rzekomo cechował się sprawiedliwością, powiedział to do kochanej przez siebie osoby. Ukryty za drzwiami Valerius patrzył, jak jego matka upada, a ojciec przytula ją do siebie.
Potem go aresztowano, zabrano, czego nie rozumiał i nie chciał zrozumieć. Jednego dnia stracił oboje rodziców, ostatnie osoby, na których mu zależało. Nie miał już nikogo, kogo mógłby kochać. Postanowił czynić to, co powodowałoby ten uwielbiany przez niego błysk satysfakcji w oczach matki i co w sumie podpowiadała mu Julka, którą czasem zaczął widzieć oczami wyobraźni. Zaangażował się bez odwrotu w działania Rebeliantów, dołączając do nich, by walczyć o lepszą przyszłość.
Mocno w to wierzył, dlatego też zrobił to, czego potem miał żałować do końca życia. Wraz z Rebeliantami wpadał do domów ludzi, których znał, by ich aresztować i transportować do specjalnego miejsca. Wśród tych domów był dom Gautierów, gdzie po raz ostatni widział Tabithę, wykrzykującą... Nienawidziła go, co potwierdziła splunięciem twarz. Ostatnie słowa: nienawidzę cię. Ostatni dotyk: ten jej śliny na jego twarzy. Nic więcej.
Ten moment zapadł mu w pamięci, ciążąc na duszy do dziś, gdy to łapie się wszystkiego, co mogłoby przynieść lepszy spokój w Panem. Myślał, że zaciągnięcie się do wojska wystarczy go usatysfakcjonuje. Nie spełniło zadania. Bycie szeregowym nie zbawia świata, tak jak rządy pani prezydent. W żaden sposób jednak nie komentuje tego, przemilczając ten fakt dla siebie i to, że mu się na tym stanowisku nie podoba.
Charakter
Valerius jest spokojnym i opanowanym młodym człowiekiem, który robi wszystko, by Panem było krajem takim, o jakim wszyscy marzyli – WOLNYM. Może nie ma wtyk ani znajomości u samej prezydent, ale wierzy w jej działania i w to, że może ona zaprowadzić prawdziwy porządek. Choć to właściwie nadzieja, że wspomniana kobieta zechce ten porządek wprowadzić. Pragnie końca tych globalnych wojennych szumów, śmierci, zamieszek i wiecznie otaczającego go nieszczęścia. Nienawidzi tych, których uznaje za swoich wrogów i gotów jest posunąć się do wszystkiego, byle tylko zobaczyć ich upadek.
Między innymi dlatego starał się zasłynąć ze swej nienawiści do Kapitolończyków. Po tym jak te plugastwo zebrano z ulic i wtrącono do KOLCa, nie miał zbyt wielu okazji, by ich dręczyć. Miał nadzieję, że pewnego dnia go tam oddelegują, by mógł pokazać swój brak litości dla tych ludzi. Choć tak naprawdę pragnie wpaść za mury KOLCa, by spotkać tą, którą zranił i przeprosić.
Ciekawostki
♡ Ma wytatuowany nad lewym nadgarstkiem napis „nienawidzę Kapitolu”, zaś na plecach symbol rebelii – Kosogłosa.
♡ Po śmierci Julki czasem ją widzi. Przez szaleńcze monologi matki uwierzył, że zmarli mogą czuwać nad żywymi. Myśli, że Julka go ochrania. Choć to może kolejne szaleństwo w rodzinie? Czasem z nią nawet rozmawia.
♡ W dzieciństwie wygrał w zakładzie nóż myśliwski, który ukrywał przed rodzicami. Zabytkowy i drogi przedmiot ma do dziś.
♡ Z broni uwielbia najbardziej kusze i karabiny snajperskie.
♡ Zawsze obiecuje sobie, że gdy ten harmider w Panem się skończy, to kupi sobie psa. Jeszcze nie kupił.
♡ I raczej nie kupi, gdy nadejdzie ten czas, bo woli koty.
♡ Lubi też długo spać, ale nie pozwala sobie na taki rarytas. Ważniejsze dla niego jest doskonalenie siebie. Nadal nie zapomina o ćwiczeniach.
♡ Nadal kocha informatykę, elektronikę i wszystko, co z tym związane. Nie ma jednak na to czasu. „Bawi” się tym jedynie wtedy, gdy może mu to pomóc w działaniach.
♡ Nie znosi tykania zegarów.
♡ Ma wyrzuty sumienia i żałuje, że nie ostrzegł Tabithy i jej rodziny, mimo gestu jej ojca, przed pojmaniem. Nikomu się jednak z tego nie zwierzał.
♡ Nieco denerwuje go aktualna polityka pani prezydent Coin.
♡ Stara się nie korzystać z żadnych lekarstw. Nie ufa medycynie, tabletkom i jest nieufny względem ludzi, którzy go natrętnie namawiają do przyjęcia jakiegokolwiek proszka.
♡ Odurzaczy i używek też nie przyjmuje. Unika ich jak trucizn.
♡ Jeśli wspominamy o truciznach, to warto też wspomnieć, że lubi w ich przypadku planować morderstwa w wymyślny i teatralny sposób.
♡ Irytują go spóźnienia, gryzonie i Brudy z Niezaczarowanej Krainy Brudów.
♡ Podniecają go wysokie stanowiska. Chciałby obejmować kolejne wyższe, choć jest nędznym szeregowym i chyba się to nie zmieni, budzić respekt i strach.
♡ Nie pozwala dotykać swoich elektronicznych zabawek, jak i pupilków związanych z zabijaniem.
♡ Może nie każdy w to uwierzy, a może nawet nikt, ale ogólnie jest dobry i chce dobrze.