Okey, ja rozumiałam, że dzieciństwo i te sprawy, że nie można było siedzieć na dupie i siedzieć w domu, bo przecież mnie też goniło i nosiło daaaleeekooo, gdzie głosu matki ani rozsądku nie było, jednakże... JAK MOGŁO MOJEGO SYNA CIĄGNĄĆ DO DOMU BUFFY, GDY ONA TAK ŻAŁOŚNIE GOTOWAŁA I WSZYSTKICH SWYMI SPALENIZNAMI I SUROWIZNAMI CZĘSTOWAŁA Z TYM NIBY SZCZERYM, jednakże wiedziałam, że to w głębi serca sadyzm przez nią przemawia, UŚMIECHEM?! Sadyzm, gdy przesiadywał tu ten, tak o bleee przesłodkim imieniu, Sammy i kazała mu próbować swoich tortów. Może to dobrze, że tych z Piekła nie ruszały ludzkie choroby, bo nie miałby kto siedzieć z dzieciakami, gdy chodziłyśmy na zakupy, które ostatnio... – Ej, dawno nie byłyśmy na zakupach! – rzuciłam oskarżycielsko, odkładając ze zmarszczonym nosem łyżkę uwaloną bitą śmietaną, która mnie skusiła, z powrotem do miski. Chryste, nawet to potrafiła zniszczyć. Może powinnam jej kupić jakiś kurs kucharski... Nie, lepiej zainwestować od razu w kilka kursów. Tak będzie najlepiej. I to dla kompletnych laików. – Moja ostatnia para stringów została... rozerwan, a potem pływała w basenie... Ale sprzątnęłam je, nim wpadły dzieciaki – zapewniłam, zastanawiając się, czy przypadkiem po niedawnym praniu nie wrzuciłam jeszcze jednych do szuflady ze stanikami. To było wielce możliwe... Za sałatą! – Wiesz co... Może lepiej zamów to ciasto... – zaproponowałam, odstawiając również miskę na najbliższym stoliku. Miałam nauczkę. Bond, nigdy więcej nic nie kradnij z kuchni buffinowej. Jeśli nie umrzesz, to będziesz jęczeć przytulona do kibla! – ...nie masz czasu na zajmowanie się takimi głupotami. Powinnaś zająć się ściągnięciem tego typa do Australii, bo wiesz jak to z nim jest i jak to usilnie szuka tej księżniczki swojej... – kontynuowałam, by jakoś nie zrobić jej przykrości. Wystarczy, że już sama była świadoma swojej kuchennej beznadziejności. Bo była, prawda? I niestety, drążąc sobie jakieś zaplątane tunele monologowe, wpadłam na temat Drustana i jego miłości do... Megaery! No, i żal mi się tak zrobiło na serduchu, że nie każdy mógł być tak bardzo szczęśliwy jak ja. Druś, Atena... Nicky nadal leżał w śpiączce i nawet nie wiadomo było, czy się kiedykolwiek obudzi, bo, no sorry, był wampirem, a dla kiełków to zjawisko zdecydowanie nie należało do normalnych. No, i Gabriell... Ech... – Kurwa, wytnij ze mnie to dziecko, bo nie wyrobię. Nie mam stringów, które można by zrywać z mojego tyłka i w dodatku, gdyby one były, to i tak utrudniona sprawa... i zakupy. I wolę, gdy ja gotuję nasze obiadki. Sorry! Ale z daleka widać, żeś adoptowana, Carroll – zażartowałam, poprawiając się na kanapie, na której wcześniej się rozwaliłam. Miałam już dość tego wiecznego wydęcia. Czułam się jak krowa... Zdecydowanie wolałam latać z bronią za zbirami i ratować świat jako... James Bond, i być superbohaterem Sydney w zgarniaczu... Dobra, chciałabym. Bardzo bym chciała być tak wielka, ale niestety mnie ograniczono do roli kury domowej, choć teraz i nią nie byłam. Beczka na wino... O ile wziąć pod uwagę fakt, że wino w tym przypadku było krwią, zaś konsumentem mega mój seksowny mąż, z którym miałam ochotę... Ale brzuszek, no. I brak stringów do zdzieranai.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Salon Pią 22 Maj 2015 - 0:29
/tralalala, Buffy-cnotka z odchłani celibatu-przez-siedem-lat!
Zagarniając falowane blond włosy za uszy, wbiła uważne spojrzenie w siostrę, jakby chciała przebić ją nim na wylot, choć przecież nie miała laserów ani promieni rentgenowskich w oczach. Była tylko… Buffy. Ot, najzwyklejszą w świecie Buffy, która w tym momencie nawet z nadnaturalnością niewiele miała wspólnego, rezygnując z picia krwi, a co za tym idzie – również i ze wszystkich profitów związanych z jej kitsunowato-wampirzą naturą. Była więc tak przeciętna, jak tylko się dało. Chociaż w jednym z pewnością daleko jej było do normalności… W gotowaniu. Dokładnie tak. Przez kilka ostatnich lat usilnie starała się wykrzesać z siebie choćby tyle umiejętności kulinarnych, ile potrzeba było do zrobienia najzwyklejszej w świecie, lecz zarazem zjadliwej i dobrej, jajecznicy. Tymczasem kolejne próby zrobienia tego kompletnie nic nie dawały. Ba!, czasami miała wrażenie, że jeszcze bardziej cofają ją w tym całym kuchennym rozwoju. O ironio losu, własne dzieci Buffy potrafiły bowiem przygotować coś lepszego od niej samej. Przypalając nawet wodę na najzwyklejszą herbatę, bez jakichkolwiek żartów – naprawdę jej się to zdarzało, usiłowała jednak dalej przygotowywać domowe obiady. Chciała bowiem zapewnić swoim milusińskim jak najlepszą atmosferę. Swoim milusińskim, choć przecież nie wszystkie dzieci mieszkające pod jej dachem tak naprawdę zostały przez nią urodzone. Jedno z nich adoptowała, drugie wpadało bawić się z bliźniakami, kiedy jego matka… Cóż, kiedy Diana była dosyć… Khym, zajęta, co ostatnio jednak nie zdarzało się za często ze względu na walory siostry pani Carroll… Również pani Carroll. Kolejna ironia losu w wersji maksymalnej – domniemane bliźniaczki wyszły za mąż za bliźniaków, co czyniło je rodziną w jeszcze większym stopniu. Nie to, by taki stan rzeczy przeszkadzał Meadow, ale fakt faktem, że był on dosyć niecodzienny. Tak jak chyba zresztą wszystko w obecnym życiu blondynki, jakie dosłownie wywróciło się do góry nogami w jednym z tych momentów, w których powinno stać twardo na ziemi. Efekt tego był nadzwyczaj prosty do określenia, lecz z pewnością już nie taki łatwy do przyjęcia. Prawdę mówiąc, wspominanie go bolało ją za każdym razem, ale musiała jakoś z tym żyć, bo przecież miała dla kogo. I choć w jednym momencie straciła nadzwyczaj wielu bliskich, i choć w pewnym sensie utraciła również swojego męża, momentalnie stając się kimś na kształt nadzwyczaj samotnej matki, i choć musiała uciekać z Los Angeles w jak najdalszy zakątek, gdzie prawdopodobnie miała mieszkać już zawsze – bez możliwości powrotu do Stanów Zjednoczonych, jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie… Mimo tego wszystkiego… Ułożyła sobie jakoś życie. Pomoc bliźniaczki była przy tym nieodzownym elementem, bez którego zapewne by sobie nie poradziła. I doceniała to nawet po tak długim czasie, służąc Dianie wsparciem psychicznym i praktycznym podczas dwóch kolejnych ciąż z… Mickeyem… Co z początku było dla niej niepojęte, ale z czasem wywoływało już tylko uśmiech na ustach. Ślub tej dwójki z pewnością był czymś godnym wspominania przez wyjątkowo długi czas, chociaż sama Buffy nie zabawiła na nim zbyt długo, bawiąc swoje własne dzieci. Wszystkie swoje dzieci. Bo przecież wszystkie dzieci nasze są, czy jakoś tak… Uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem, dodając sobie w myślach, że nawet te duże o imieniu Diana, które właśnie bawiły się w wypominanie zaległych zakupów, krzywiąc się przy tym na, niedokończone!, dzieła kulinarne. - Chodźmy prędzej do zoo, słonico. Może mają jakieś płachty w odpowiednim rozmiarze. – Z uśmiechem dogryzła siostrze, odbijając tym samym piłeczkę, by już po chwili spytać dodatkowo. – Nie za dobrze ci? Karmią, dają pieniądze na zakupy, o dzieci dbają, nieba przychylają, co brzmi trochę dziwnie przy rasie tych Cosiów, ale no… Rozleniwisz się, moja droga. Choć nie… Ty już od dziecka byłaś taką leniwą koalą. W rozrywanych stringach… – Znacząco uniosła brwi, jednak nic na to nie powiedziała. – Może faktycznie mały rajd po sklepach by ci się przydał. Zawieszę ci tylko liść eukaliptusa na kijku przed nosem i możemy lecieć. Nie była non stop chodzącym smutasem, to fakt, ale do skrajnie radosnej kobietki też jej wiele brakowało. Czasami tylko relaksowała się na tyle, by podocinać sobie z siostrą, a zazwyczaj… Zazwyczaj była normalną ostoją zwyczajności i dyskretności, szeroko pojętego taktu, które to sprawiały, że nie do końca mogła być sobą. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy… Odkąd odszedł Nick… Straciła nie tylko jakiś fragment siebie. Ona cała rozpadła się na drobne cząstki nie do poskładania. Nie była już tą osobą, jaką kiedyś pragnęła być. I tak naprawdę nie była nigdy ani w połowie szczęśliwa, starając się wynagrodzić swoim dzieciom wszystko to, czego nie mogły otrzymać, co prowadziło ją w jeszcze głębsze bagno. Bez wyjścia. A gdy to sobie przypominała… Cóż, momentalnie traciła humor. Nie była zbyt stabilna emocjonalnie, odkąd stało się to wszystko. - Diana… Muszę włożyć w coś ręce, zrozum. Muszę włożyć w coś ręce, bo inaczej zwariuję. Już mam wrażenie, że to wszystko… Że to wszystko zaraz znowu się rozsypie… – Powiedziała nagle nadzwyczaj poważnie, opierając czoło na złożonych w powietrzu dłoniach, jakby chciała zasłonić twarz przed światem zewnętrznym. Zamykała się w sobie. Wiedziała to, ale nie potrafiła nic z tym zrobić. – Posłałam wiadomość, ale… Zrozumiem, jeśli go nie będzie. Nie wszyscy są wyjątkowo szczęśliwi. Stracił kogoś… A to najgorsze, co może być. Przecież wiesz… Rodzice… Choć nie wiem, czy utrata kogoś, kto miał być z tobą całe życie… Czy to nie boli bardziej. Z nimi już się pożegnałam… Z… Zwyczajnie nie mogę… – Przełknęła ślinę, gwałtownie opuszczając ręce na odkryte ramiona i pocierając skórę na nich, jakby zrobiło jej się chłodno. Wieczorna bryza wpadała przez otwarte drzwi, poruszając firanką w nich, a Buffy spojrzała na horyzont, odwracając po chwili wzrok na Dianę. Złapała się na tym, że ostatniej części wypowiedzi chyba nie dosłyszała, więc skwitowała to dosyć neutralnym uśmiechem. Było jej trochę głupio, że tak zlała siostrę dla zamyślenia. Postanowiła to naprawić. - Jak się czujesz? – Spytała wpierw.
Diana Carroll
Personalia : Diana Garroway Pseudonim : Artemida, Artie Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Liczba postów : 8 Punkty bonusowe : 10 Join date : 27/04/2014
Cholera, to robiło się już za bardzo. Dokładnie, za bardzo Buffy zaczynała dołować się tym wszystkim, gdy tak naprawdę, halohalohalo!, nie miała najgorzej. Zawsze mogła podczas tego feralnego okresu stracić jeszcze dzieci, zaś Nicky mógł kompletnie być dead. Właśnie, może powinien być kompletnie dead, bo taki jego stan nic nie wnosił, wnosząc aż za dużo negatywnych emocji. Siostra mi się rozkładała na moich oczach, a ja nie mogłam nic zrobić, bo ter pierdolony wampir leżał w jednym z pokojów tej posiadłości i spał snem być może wiecznym. Może ktoś w jakiejś książce napisał jak obudzić wampira? Dracula spał? Lestat chyba niet. Ten, to udawał, że śpi...? Nieważne. – Jestem słonicą, Ven. Jak mam się czuć? Nawet pożartowałabym, że dać ci po porodzie za te słonice i koale, ale po cholerę? Niczego to nie naprawi, zwłaszcza twojego humoru – mruknęłam, poprawiając sobie poduszkę za plecami. Uwierała mnie, choć nie wiem, czy nie bardziej niż to, że nie potrafiłam tu pomóc, nic zaradzić. Może powinnam zaprosić do nas któregoś z przetrwałych członków NAC? Niezłe dupeczki z niektórych były, zaś nadszedł czas najwyższy, by Buffy przestała żyć w wisielczym celibacie, a zaczęła się umawiać na randki. Nicky był martwy. Równie dobrze mogła go cisnąć do trumny postawionej gdzieś w piwnicy i tam go odwiedzać podczas jego „spania”. Nie chciałam być suką podczas myślenia o nim, bo to naprawdę było smutne, że... no... ale nie miałam już sił na tę blondynę. – Pożegnaj się z nim. Pogódź się z tym, że się nie obudzi, Buffy. Zatracasz siebie coraz bardziej, gdy twoje myśli lecą do Tego łóżka, a masz dla kogo żyć. Przypominam ci o dzieciakach! I musisz też zacząć żyć dla siebie, bo padniesz. Umów się z kimś, wyjdź gdzieś... Nie musi to być randka! Powiedz mi, z kim się ostatnio przyjaźnisz? Z kim się widujesz? – Cholera, kobieto! Wystarczy, że spojrzysz na Drustana. Co widzisz? Nieszczęśliwego człowieka, no, wampira, który głupio od lat wierzy w to, że ta jego Megaera przeżyła! Bo nie znaleziono ciała... Tak jest, że czasem po porostu nie da się go odnaleźć. Ilu to łowców... Ven, weź się ogarnij. Teraz, natychmiast. Jesteś w chuj silna! Halo! Jesteś łowczynią od urodzenia! Jakimś dziwnym stworem! Przetrwałaś informacje o swojej biologicznej matce, która naprawdę jest jebniętym czymś! Przetrwałaś poród bliźniaków! Pokaż, że i tu nie przegrasz, że będziesz żyła! I, ba!, co tam pokazywanie, że żyjesz... Pokaż, że potrafisz nawet walczyć o lepszy świat, że nie pozwolisz już swoim bliskim cierpieć tak jak cierpiałaś do tej pory ty! Co z naszymi dziećmi, gdy dorosną? Też mają się pieprzyć w tym gównie? – spytałam, zamilkając. Coraz to większe wznoszenie głosu nie było chyba dla przyszłych matek. Ciężko mi się oddychało. I nerwy... Po prostu chciałam, by było dobrze. Tylko jak miało być, gdy Buffy wegetowała, NAC przestało istnieć i aktualnie nie było żadnej organizacji tych dobrych, która zrzeszałaby różne rasy... walczące ze złem... Może tego właśnie było trzeba Buffy? Może powinna ruszyć dupę? Tylko jak ją do tego namówić? – Jesteśmy w Sydney, skarbie. Wystarczy wyjrzeć za okno i widzisz wszelkie wyrzutki świata, które pragną jedynie spokojnie żyć. Tylko że do Australii również zajrzy wojna... Na razie to olana przez wszystkich wyspa, bo przecież Garroway zostali kompletnie zniszczeni... Zrób coś! Nie gotuj, broń Boże! Złap za broń, daj Boże! W tym jesteś świetna! – zauważyłam, łapiąc za łyżkę i wskazując na nią stanowczo, walecznie. – A teraz weź mi pomóż... Przesuń trochę te krzesełko, to położę na nim nóżki – odetchnęłam głęboko, głaszcząc się po brzuszku. Tak, miałam tego dość... ale za nic nie cofnęłabym tej ciąży.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Salon Sob 23 Maj 2015 - 17:56
Kochała swoją siostrę – ostatniego członka rodziny, która przygarnęła ją w dzieciństwie, jednakże były takie momenty, podczas których miała ochotę zwyczajnie wrzasnąć na Dianę, by ta najnormalniej w świecie się przymknęła. Normalnie gadatliwość była ponoć w cenie, rozśmieszając wszystkich dookoła, lecz nie taki rodzaj rozgadania. Ten sprawiał bowiem, że atmosfera stawała się jeszcze bardziej ciężka, jeszcze bardziej napięta, ciężka do zniesienia, jakby już normalnie taka nie była. Ciesząc się ze szczęścia bliźniaczki, nie mogła nie zwrócić uwagi na to, jak zachowywała się dziewczyna. A w pewnych chwilach nie dało się powiedzieć, aby Diana oddzielała swoje własne udane życie od trochę bardziej skomplikowanej egzystencji innych ludzi. Jakby wszystko było tak niesamowicie proste, jasne i przejrzyste, a tylko ludzie dookoła nie potrafili dojrzeć idealnego wyjścia z sytuacji. Tym zaś w przypadku Buffy miało być odpuszczenie. Najzwyklejsza rezygnacja z tego, co tak szybko stało się istotą istnienia blondynki. Według siostry należało to wszystko zwyczajnie porzucić, aby ponownie odnaleźć się w świecie i, ha!, odzyskać szczęście umieszczone w czymś innym, w kimś innym… Teoria mogła brzmieć pięknie dla kogoś, kto nie tkwił w tym w całości, kto stał na zewnątrz jak Diana. W praktyce to nie było takie… W praktyce pewnych rzeczy nie dało się załatwić w mgnieniu oka, pewnych spraw zakończyć ot tak i to całkowicie bez żałości pękniętego serca. Niezależnie od tego, co bliźniaczka powtarzała jej niczym przeklętą mantrę, Meadow nie chciała takiego końca. Wszelkie wspominki tyczące się tego powodowały u niej więc napad białej furii, przed którym drugiej pani Carroll nie mógł uratować nawet błogosławiony stan. Istniały bowiem takie rzeczy, których przy Buffy nie należało mówić, a które wyrzucała z siebie właśnie Diana, niepomna wcześniejszych ostrzeżeń i kłótni, jakie przecież miały już miejsce na tej płaszczyźnie. Nadal wygłaszała swoje odwieczne prawdy, jakby uważała ją za małe dziecko potrzebujące takiego rodzaju pseudomotywacji. Niezależnie od tego, jak głupio to mogło zabrzmieć, Diana Carroll nie była jej przeklętą matką, by czynić jej wyrzuty dotyczące życia, które tak czy inaczej należało do niej. - Cholera jasna, Diana! Za kogo ty się uważasz, dając mi te wszystkie życiowe porady, kiedy sama w życiu byś się do nich nie zastosowała, gdybyś sama za nimi nie poszła, co? Nie jesteś naszą matką, nigdy nie będziesz moją matką, więc nie na miejscu jest wpieprzanie się w moje życie, bo twoje jest zbyt idealne, abyś musiała doszukiwać się w nim problemów! Wreszcie puściły jej, tak długo uporczywie trzymane na wodzy, nerwy i wydarła się na ciężarną siostrę. Z pewnością potem miało jej być z tego powodu głupio, lecz w tym momencie tak nie było w tym momencie była wściekła jak mało kiedy. - Czy właśnie zasugerowałaś mi, że moje dzieci są niezadbane? Że nie są szczęśliwe, bo mają matkę wariatkę, która przy kimś, z kim wzięła przeklęty ślub i kogo kocha nawet po tylu latach nieobecności, co? Zapewne coś takiego nic nie znaczy dla takich jak ty! Wielka łowczyni, której tylko poszczęściło się w życiu bardziej niż psychicznej siostrze! Ciekawe, czy to samo mówiłabyś mi nadal, gdyby to był Michael, nie Nick! Ciekawe, czy nadal byłabyś taka harda i skłonna do rządzenia cudzym życiem, co? Wiesz, co? Jestem łowczynią i jestem dziwnym stworem, więc wynoś się z mojego domu, jeśli nie chcesz mnie bardziej wnerwić. Wynoś się, WYNOŚ SIĘ! No, już! WON, mówię! Kontynuując swoją tyradę, zaczerpnęła powietrza, podrywając się z miejsca i stając w drzwiach, by spojrzeć na widok za oknem. Kiedy ponownie się odezwała, jej głos nie był już podniesiony, lecz jakby jeszcze bardziej oziębły i przeszywający, przesiąknięty spokojną złością. - I nie próbuj nagle naprawiać tego, co robisz, bo twoje dyskretne żarty nie są zabawne, a tylko irytują mnie jeszcze bardziej. Nie chcę cię w tej chwili widzieć. Zostaw mnie i moją rodzinę w spokoju i ciesz się swoim perfekcyjnym życiem, póki możesz. Bo wiesz, co? Tego tam u góry już nie ma, przepadł, ale los nadal ma to do siebie, że robi sieczkę w najgorszym z możliwych momentów. Wynoś się. Wynoś się w tej chwili. Znajdź sobie kogoś innego do uderzania twoimi rad i usługiwania ci. W przeciwieństwie do mnie, masz jeszcze mężusia, który z miłą chęcią wysłucha tych bolączek, jakimi we mnie celujesz. PRECZ! Sama twórz sobie okoliczności do idealnego życia, skoro jesteś w tym taka wspaniała i nic nigdy cię nie dotknęło!
Diana Carroll
Personalia : Diana Garroway Pseudonim : Artemida, Artie Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Liczba postów : 8 Punkty bonusowe : 10 Join date : 27/04/2014
Temat: Re: Salon Pią 29 Maj 2015 - 18:03
Pragnęłam jej pomóc. Od samego początku starałam się być jej wsparciem, towarzyszką, kimś, komu może się wypłakać w rękach. Czuwałam nawet wtedy, gdy ona zrozpaczona spała z głową na jego kolanach... I na początku nie miałam Mickey’a. Nie miałam go... Sama byłam po cholernej stracie rodziny! Łowcy wprowadzili jakąś nową tyranię i ogólnie stracili sens istnienia wieki temu, NAC się rozsypało na części pierwsze, Berengaria przepadła wraz z połowę organizacji, druga połowa była martwa, a na dokładkę straciłam dwóch z najlepszych przyjaciół, którzy w dodatku na sam koniec odnaleźli w sobie miłość i nawet mieli dziecko... Jak mogła mi wyrzucać to wszystko? JAK MOGŁA?! – Stosuję się, Ven – odezwałam się z zaciśniętym gardłem. Prawie że łkałam jak pierwsza lepsza kobieta... Ciąża sprawiła, że nie byłam już twardą Rowan, tylko jakąś nową mięciutką Dianą. Ciąża i matkowanie. – Stosuję się. Też straciłam... STRACIŁAM! – warknęłam, wstając zbyt gwałtownie z kanapy. Chciałam jednak jak najszybciej opuścić to miejsce, skoro Buffy tak grzecznie mnie z niego wypraszała. Własną siostrę... W dodatku uważając mnie za jakiegoś bezuczuciowa, który żył jedynie wokół siebie i własnego szczęścia. Gówno prawda! – Straciłam rodzinę, NAC, Mickey’a... STRACIŁAM WTEDY TEŻ MICKEY’A, Z KTÓRYM SIĘ WTEDY PRZYJAŹNIŁAM. I Gabriel... KURWA, BUFFY! GABRIEL! Myślisz, że mi non stop jest beztrosko, lekko i ogólnie miód, cud, miłość?! Myślisz, że mam cię w dupie, twój egoistyczny, zadarty nos i NICKA? Nie mam! NIE. MAM! TEŻ MNIE TO OBCHODZI! Zdziwiona? Pewnie tak... – zauważyłam, łapiąc się za bok, w którym mnie zakuło. Zaraz potem pogłaskałam swój piękny brzuszek. – LUCAS! LUKE! WRACAMY DO DOMU! – krzyknęłam na całe gardło, zaciskając zaraz ząbki. – Nasuń się. Wychodzę. Nie będę zaburzać swojego perfekcyjnego życia twoim żałosnym. Nie będę wchodzić ci w drogę. Papa. Najwidoczniej nie potrafisz żyć w rodzinie jak twoja kochana biologiczna mamusia... I wiesz co? Życzę Nickowi jak najdłuższego życia, skoro ma żyć z taką jedzą, jaką się stałaś, która nie pozwala sobie pomóc, tylko wszystkich odrzuca. Szkoda jedynie dzieciaków... – zamilkłam. Buzowała we mnie wściekłość, robiło mi się duszno. Musiałam stąd jak najszybciej wyjść i zniknąć królewnie Buffianie z oczu. Sama sobie robiła ten rozpieprz... Po prostu powinnam w końcu uświadomić sobie, że ten dom już spłonął i że z popiołu nie powstanie feniks. Może powinnam się stąd wyprowadzić zaraz po porodzie? Sąsiedztwo nam nie służyło, zaś na drugim końcu Sydney miałam znajomą, z którą może dałoby się coś ogarnąć... Może udałoby nam się stworzyć drugie NAC? Zanim to zło pochłonie też dzieci...
[z/t?]
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Salon Pią 29 Maj 2015 - 22:06
Wiedziała co prawda, że nie powinna denerwować ciężarnej siostry i zazwyczaj starała się trzymać od tego z daleka, nawet przy niekoniecznie łagodnych odzywkach ze strony Diany czy też tych komentarzach odnośnie przyszłości i pseudozwiązku z Nickiem, jednakże tym razem zwyczajnie nie potrafiła się pohamować. Nigdy wcześniej bowiem jej bliźniaczka nie powiedziała otwarcie czegoś takiego, co mogłoby tak otwarcie w nią godzić. Naprawdę. Miała już serdecznie dosyć Wielkich Życiowych Porad, jakie docierały do niej praktycznie ze wszystkich stron. Każdy, ale to każdy, kto choć trochę znał jej sytuację życiową… Cóż, starał się wsadzać nos w sprawy, które były dla niej czymś nadzwyczaj osobistym. Nic więc dziwnego w tym, że bardzo szybko zaczęło ją to wszystko wyprowadzać z równowagi. - I zachowujesz się jak ostatnia osoba, która kompletnie nie ma pojęcia, jak można się czuć z czymś takim. Oświecę cię, księżniczko z Zasiedmiogórogrodu! Jak ostatnie ścierwo! Dokładnie tak! Jak ostatnie ŚCIERWO, ale nadal mam nadzieję, a ty chcesz mi ją zabrać! Bo co? Bo tak będzie lepiej?! Naprawdę myślisz, że tak łatwo można sobie ułożyć po czymś takim życie?! Hop, siup, zaraz znajdę sobie nowego adoratora i będziemy żyć sobie w szczęśliwej miłości, gdy MÓJ MĄŻ JEST W TAKIM STANIE, BO NAS WSZYSTKICH, CHOLERA JASNA, URATOWAŁ?! TAK, TWÓJ TYŁEK TAKŻE, ALE NAJWYRAŹNIEJ O TYM ZAPOMINASZ! DUŻO ŁATWIEJ PRAWIĆ MI MORAŁY O TYM, ŻE POWINNAM ŻYĆ DALEJ, CO?! MIEĆ DALEKO GDZIEŚ TO, CO PRZYSIĘGAŁAM, PRAWDA?! ZROBIŁABYŚ TAK?! – Wydarła się na siostrę, tarmosząc wściekle końcówki swoich włosów, gdy próbowała jakoś uspokoić oddech. Nie miała nawet ochoty patrzeć na blondynkę, która siedziała na kanapie za nią. W tym momencie zwyczajnie wiedziała, że to zdenerwowałoby ją jeszcze bardziej. Była maksymalnie zirytowana i musiała się uspokoić. Sama. Na osobności, nie zaś z tą kobietą w pobliżu. Dodatkowo nawet w tym stanie nie chciała zbyt mocno kłócić się z Dianą. Nie była potworem atakującym kobiety w ciąży, choć ich kłótnia rozrastała się coraz bardziej. Oczywiście, do rękoczynów nie posunęłaby się nigdy, ale za duży stres dla nich obu raczej nie był niczym godnym pielęgnowania. Ciężko jej było jednak opanować drżenie głosu i spuścić z tonu. - No! Wow, Diana! Przypomnę ci zatem, że TO TEŻ BYŁA MOJA RODZINA, NAC TEŻ BYŁO DLA MNIE WAŻNE, Z GABRIEL DOGADYWAŁAM SIĘ NIECO LEPIEJ NIŻ W PRZESZŁOŚCI, WIĘC TO TAKŻE WE MNIE UDERZYŁO, JAK I TWÓJ MICKEY! NA DODATEK STRACIŁAM TEŻ MĘŻA, GDY MIAŁAM MALUTKIE DZIECI! BO CO?! BO SIĘ POŚWIĘCIŁ DLA WAS WSZYSTKICH! I TY MI KAŻESZ TO WSZYSTKO OT TAK ZOSTAWIĆ?! POSŁUCHAJ SAMA SIEBIE! – Gwałtownie obróciła się w stronę drzwi, aby pociągnąć zamaszystym ruchem za firankę i wpuścić trochę rześkiego wieczornego powietrza, które mogło ją ostudzić. Które ją ostudziło. - Odezwała się osoba, której tak bardzo daleko jest do egoistki. – Warknęła chłodno. – Wspaniale, że się wreszcie obudziłaś. Nasze drogi już dawno się rozeszły i nie ma powrotu do tego, co było kiedyś. Moja siostra tak się nie zachowywała. Moja siostra nie była bezuczuciową zdzirą, której wydaje się, że jej porady zbawią świat. Przypomnę, porady dotyczące rezygnacji z tego wszystkiego, co jest najważniejsze. Moje dzieci są i będą szczęśliwe. Nie zarzucaj mi bycia złą matką, kiedy sama nie jesteś idealną. Myślisz, że zaczęłaś czytać durne poradniki dla gospodyń i nagle stałaś się perfekcyjną mamusią? Nie sądzę. A teraz wyjdź.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Salon Sob 30 Maj 2015 - 0:15
Niezależnie od tego, gdzie mieszkał i kim był, problemy wpadały mu na głowę z niesamowitym łomotem, aby… Cóż, spuścić mu łomot. Jako zwykły człowiek, choć czy łowców można nazwać przeciętnymi zjadaczami chleba?, usiłował buntować się przeciw czemuś takiemu, tej swoistej wredocie zwanej losem. Jako inkub zaś… Robił to jeszcze bardziej intensywnie, o wiele wyraźniej i zdecydowanie porypanie, co nie wpływało chyba jednak na jakość jego innych działań. Tropiąc i łowiąc tych, którzy nawet aż za bardzo rzucali się w oczy ze swymi brutalnymi przyzwyczajeniami, czuł się wyjątkowo dobrze. Był spełniony, wyładowując na tym praktycznie całą swoją negatywną energię, jaka związana była ze wszelkimi przeciwnościami rzucanymi mu przez życie. To nie było łatwe, przynajmniej nie za ludzkich czasów Michaela, kiedy to miał świadomość swojej kruchości. Braku przystosowania pośród wyjątkowo dobrego przystosowania, jakie zyskał wraz z łowieckim dziedzictwem. Przedziwny odbiór, nieprawdaż? Wiele miał jednak wspólnego z rzeczywistością, bo choć treningi wraz z odpowiednimi genami sprawiały, że było mu znacznie łatwiej radzić sobie w walce, to nie zawsze mógł przecież przewidzieć specyficzne bonusy okolicznościowe. Jako iście piekielny stwór, z czym nadal trochę ciężko było mu się bliżej oswoić – zbyt wiele czasu myślał o sobie w kryteriach czysto ludzkich oraz niedługo umierających, nie miał problemów z niedostatecznie odpornym ciałem, albowiem zyskał znaczną siłę i ochronę dawaną mu przez najzwyklejsze w świecie przymioty inkuba, ale wrażenie kruchości nadal tkwiło gdzieś tam w nim, gotowe wypełznąć na światło dzienne, kiedy tylko będzie to najbardziej nieodpowiednie. Był silny, ale… Na jak długo? Przypadek jego własnego brata, prawdę mówiąc, dał mu bardzo wiele do myślenia. W końcu obaj urodzili się jako ludzie, ha!, jako bliźniacy, mając dokładnie te same możliwości, chociaż ich ścieżki rozeszły się dosyć szybko i życia płynęły na różne sposoby. Mimo wszystko to nie on, nie łowca nieustannie narażony na kontakt z krwiożerczymi bestiami żądnymi krwi oraz zemsty, nie ktoś od początku żyjący ze świadomością istnienia nadnaturalnego pierwiastka w ludzkim świecie, a jego brat… Przemiły i przesłodki nołlajf-nerd, jak to go kiedyś określiła Jolene – asystentka Berengarii, która czasem wpadała do Heavenly Lunch, by mieć oko na Nicka, pierwszy został znacznie silniejszą istotą. Silniejszą przynajmniej od zwykłego człeka, która rzekomo była też bardziej ogarnięta, posiadająca przymioty czyniące z niej kogoś odporniejszego. Kto by pomyślał, że tak łatwo można to zburzyć. Ta ulotność życia, bowiem teraz Nicholas zwyczajnie egzystował zapewne gdzieś na granicy ze śmiercią, była naprawdę przeszywająca. Nawet dla kogoś takiego, kim obecnie był Mick. A może nawet zwłaszcza dla kogoś takiego, kim obecnie był Mick? To był przecież rodzaj osobistej tragedii, która zadziała się dosłownie w ułamku sekund. Nikt nie spodziewał się takiego ruchu ze strony Nicka. Nikt. Ani jego bliźniak, ani jego żona, ani Berengaria czy Megaera… Kompletnie nikt. I to było przytłaczające. Co do tego właśnie Mickey żywił obawę… Że być może kiedyś sam stanie w obliczu czegoś takiego, gdzie decyzja będzie po jego stronie, gdzie to on będzie musiał dokonać wyboru. Tymczasem jednak musiał dokonać wyboru między… Wkurzoną małżonką a jeszcze bardziej wkurzoną małżonką…? Wystarczyło, by znalazł się w bliższej odległości od domu, wracając do niego w całkiem dobrym humorze, albowiem tego dnia wyssał sobie ze sprawy nieco profitów – wzięty adwokat-krwiopijca w akcji, kiedy rozpętało się małe piekiełko o mocy mogącej zniszczyć całą okolicę. Nic nie zwiastowało czegoś takiego, więc zupełnie nie spodziewał się, że jego dwie blondyny, jak nazywał żonę i bratową, rozpoczną kolejną apokalipsę w salonie podczas zwykłego spotkania przy herbatce. A kiedy dosłownie wszystko dało mu znać, że nie jest dobrze… Przyspieszył znacznie, pojawiając się nagle w drzwiach i odchrząkając. Może powinien wziąć sobie jakiś długi kij od miotły, gdyby zechciały go zaatakować? Iskry między nimi bowiem dosłownie przelatywały w powietrzu. - Kobiety! Spokój! – Jęknął, łapiąc się za głowę, jakby miał dostać sporą porcję migreny od tych ich wrzasków. Nie miał, ale uszy nadal mu pękały. – Di… Buffy… Proszę… – Ponowił próbę, kręcąc już po chwili głową, gdy wczytał się w to, co tak intensywnie słała mu wkurzona, no i zdecydowanie słabo panująca nad natłokiem myśli, żona. Nie było szans na to, aby zażegnać ten konflikt w tym momencie, a on był… Cóż, na tyle zmęczony, na ile inkub mógł być, co znaczyło mniej więcej to, że chciał walnąć się na kanapie z jego kochaną, miską popcornu i synem w łóżeczku, aby nic nie robić. Nie zaś pokutować tutaj, stojąc między dwiema rozwścieczonymi paniami. Toż to było piekło! Ba!, ognie piekielne zdawały się przy tym czymś dużo łagodniejszym. - Cóż, dobranoc, Buff. – Skrzywił się nagle, łapiąc swą drogą na ramiona i zwyczajnie teleportując ją z salonu bratowej do ich własnego przytulnego gniazdka. Po chwili co prawda wrócił po Lucasa, jednak zrobił to już na tyle szybko, aby nie narażać się na gniew ani jednej, ani drugiej strony. Ciężki wieczór…? Mało powiedziane.