Deandre Finn Winchester
Personalia : Deandre Finnick Winchester Pseudonim : Finn, Dean, Dean Winchester :) Data urodzenia : 19.07.1994 Rasa : Człowiek Liczba postów : 20 Punkty bonusowe : 24 Join date : 28/05/2014
| Temat: Prywatny zakątek dla gości Sob 1 Sie 2015 - 20:06 | |
| |
|
Deandre Finn Winchester
Personalia : Deandre Finnick Winchester Pseudonim : Finn, Dean, Dean Winchester :) Data urodzenia : 19.07.1994 Rasa : Człowiek Liczba postów : 20 Punkty bonusowe : 24 Join date : 28/05/2014
| Temat: Re: Prywatny zakątek dla gości Sob 1 Sie 2015 - 20:06 | |
| Siedząc na jednym ze śnieżnobiałych leżaków-kanap, patrzyłem na chmury szybko sunące po niebie. Był wczesny wieczór, słońce dopiero przed kilkoma minutami schowało się za horyzontem, przez co nadal mogłem cieszyć się bladym światłem ostatnich chwil tego dnia. Woda w basenie pluskała cicho, jakby do rytmu fal uderzających o piaszczysty brzeg plaży, jaka rozciągała się zaraz za lekko spadzistym zboczem. Gdybym przybył tu jako ten dzieciak, nerd, którym byłem przed pobytem w Piekle, zapewne rzuciłbym jakimś żartobliwym komentarzem na temat bogaczy i ich zachcianek. Na co komu bowiem wielki basem, kiedy morze miał tuż pod swoim zadartym nosem…? Teraz jednak nie miałem nawet do kogo otworzyć ust. Zresztą nie chciało mi się gadać. Teraz potrzebowałem świętego spokoju. Tej chwilki niezbędnej do poukładania sobie w głowie wielu ważnych informacji, jakie do niej wpadły przez taki krótki czas. W domu cosik mi to nie wychodziło, może z powodu wielkich pokładów luksusu – aż nazbyt dużych jak na mnie, więc postanowiłem wyjść na zewnątrz. Moje kroki jakoś same skierowały się w stronę tej części posesji. Być może tylko z powodu tego, że nie widziałem innej drogi, a nie w smak było mi zgubienie się tutaj. Chociaż równie dobrze mogło się w tym objawić jakieś przeznaczenie, przymus dany mi przez Los, który uwielbiał się ze mną bawić. Obie opcje brzmiały bardzo prawdopodobnie. Tak czy inaczej, dobrze mi to zrobiło. Odetchnąłem pełną piersią, tarmosząc sobie włosy palcami, by opaść wygodniej na poduszki, patrząc się w niebo. Szarość, błękit, biel i granat… Masa kolorów przechodzących w siebie i tworzących razem specyficznie twórczą całość. To było przepiękne i jednocześnie tak dzikie. Magiczny obraz stworzony przez naturę, który nieustannie ulegał zmianom, aby nigdy ponownie nie być już taki sam. Zupełnie jak ludzkie życie, co zauważyłem, uśmiechając się lekko sam do siebie. Wbrew pozorom, lubiłem takie egzystencjalne rozmyślania. Pozwalały mi poczuć się bardziej inteligentnym i, o dziwo, bardziej poukładanym. Miałem w końcu jakieś swoje miejsce w świecie, na który przyszedłem z pewnego powodu. Teraz pozostawało mi go tylko odkryć. I choć nadal czułem się dosyć słabo, a dziwna anielica, ponoć moja uzdrowicielka, nie chciała wyjawić mi zbyt wielu szczegółów, jakie doprowadziły do mojego pobytu w tym miejscu… Cóż, nie było mi zbyt źle. Czułem się dobrze, dużo lepiej niż wcześniej, wyczekując jednej rozmowy. Wiedziałem co prawda, że Cherry była bezpieczna, ale i tak chciałem z nią porozmawiać. Wcześniej coś nam przerwało, lecz teraz mogliśmy już pobyć w spokoju gdzieś, gdzie nie powinno nas spotkać nic złego. Nadnaturalne siły czuwały nad nami. I chyba po raz pierwszy w życiu byłem tak wdzięczny aniołom, choć to nie zmieniało mojego podejścia do nich. W końcu to właśnie ta niebiańska część nie zainteresowała się nami wszystkimi w najgorszym momencie, pozwalając moim przyjaciołom umrzeć.
|
|