Personalia : Astaroth Stworzony/a : przed ludźmi Rasa : Upadły Podklasa : Księżna Piekielna Profesja : Architekt wnętrz i ogrodów Liczba postów : 6 Punkty bonusowe : 8 Join date : 01/06/2014
Temat: Mniejszy taras Nie 28 Cze 2015 - 1:20
Johanna Marion Jordan
Personalia : Astaroth Stworzony/a : przed ludźmi Rasa : Upadły Podklasa : Księżna Piekielna Profesja : Architekt wnętrz i ogrodów Liczba postów : 6 Punkty bonusowe : 8 Join date : 01/06/2014
Temat: Re: Mniejszy taras Nie 28 Cze 2015 - 1:37
Teleportacja była wręcz zaskakująco szybka, łatwa i przyjemna. Jako dosyć potężna piekielnica, nie chwaląc się tym jednak chwilowo przed swoim gościem, Astaroth posiadała bowiem wystarczająco dużo odpowiednich sił, by za jednym zamachem zabrać siebie oraz swych dwóch gości. Nie zmęczyła się przy tym nawet zbytnio, choć zapewne i tak nie dałaby tego po sobie poznać, gdyby podobny czyn nadwyrężył w jakimś stopniu jej siły. Była dumną kobietą. Chwaliła sobie swe umiejętności oraz potęgę, z jaką nimi dysponowała. I nikt nie mógł tego podważyć, nic nie było na tyle niszczycielskie, by to zrobić. Nic marnego, nic… Ludzkiego. Jej przyjaciele – to była bowiem całkowicie inna historia. - Witaj w San Diego, Cherish. Zanim się rozgościsz… – pstryknęła palcami, a jeden z leżaków rozłożył się, by drugi gość mógł opaść na niego z lekkim chybotaniem – …będziesz musiała zrobić pewną drobną rzecz. Błahostkę. W porównaniu z tym, co dotąd przeszłaś i co mogło się stać, to nic takiego. Potrzebuję tylko kilku kropel twojej krwi do związania eliksiru wzmacniającego, którego potrzebuje twój przyjaciel. – Wyjaśniła, łgając niczym z nut. Wcale nie potrzebowała czegoś takiego dla celów medycznych, jednak te własne były dla niej o niebo, o zgrozo! o Piekło!, ważniejsze. I do nich faktycznie musiała tę krew zdobyć. - Tuż po wejściu przez drzwi balkonowe, po prawej stronie, jest niewielki korytarz. Z pewnością go nie przegapisz. Pierwsze drzwi po lewej prowadzą do sypialni gościnnej, drugie natomiast do łazienki, gdzie w szafce przy lustrze znajdziesz prawdopodobnie niewielki nożyk do listów. Jest sterylny, stworzony ze specjalnego rodzaju stopu. Gdzieś tam powinny być także puste buteleczki na perfumy. Nie jest potrzebna cała taka, jednak im więcej, tym lepiej w razie trudności z działaniem. Jesteś dosyć specyficzną… Osobą… Więc nie do końca wiem, ile potrzeba, by zadziałało. Chusteczki higieniczne są w jednym z ozdobnych pudełek. Wykorzystaj tyle czasu, ile potrzebujesz, aby się zebrać. Choć twój przyjaciel… – Pokręciła głową, wzdychając. – Leć już. Zaczekam tu na ciebie. On także, niestety, nie jest w stanie się stąd ruszyć. Mam nadzieję, że wystarczy nam chwili na to, by mu pomóc. Jest naprawdę dobrym człowiekiem, czyż nie…? Idź, Cherry.
Cherish Max Curtis
Personalia : Cherish Max Curtis Pseudonim : Cherry Rasa : Duch Liczba postów : 18 Punkty bonusowe : 20 Join date : 29/05/2014
Temat: Re: Mniejszy taras Sro 8 Lip 2015 - 22:23
– Ohh! – wypuściłam z siebie nieco, właściwie bardzo, przerażona. Tak nieoczekiwanie zostaliśmy przeniesieni w kompletnie inne, nieznane mi miejsce, gdy ostatnio non stop siedziałam w swojej chatce i nie pamiętałam już, kiedy byłam... no, w innym miejscu, które nie byłoby tą wysepką. Miałam wokół siebie zrujnowany domek, przeżarty przez korniki, martwe drzewka i rośliny oraz kolekcję szkieletów drobnych zwierzaków, a teraz... Teraz otaczał mnie jakiś luksusowy budynek. Zapewne dom należący do tej anielicy... W San Diego. – Już idę! – zreflektowałam się. Po rozejrzeniu się wokół, mój wzrok padł na nieprzytomnego chłopaka i dotąd na niego patrzyłam. Teraz jednak szybciutko leciałam do środka, by wykonać rzucone przez kobietę polecenie. Może my miałyśmy czas, ale Deandre go nie miał. Musiałam się pospieszyć. Dla jego dobra... I przez te dopingowanie siebie zestresowałam się, a wraz ze stresem przyszła moja niematerialność. Nóż w jednej chwili tkwił w mojej dłoni, by w następnej upadał z brzdękiem na kamienną podłogę łazienki. Spojrzałam na niego spanikowana i nawet uklękłam, by go podnieć, ale... Nie mogłam. Równie dobrze, w tej chwili, mogłam pożegnać się też z uderzaniem głową o ścianę, bo te również nie doszłoby do skutku. – O, nie! – mruknęłam zrozpaczona, siadając na podłodze. Musiałam się skupić. To dla Deana. Od tego zależało jego życie. Chociaż ten jeden raz, moje umiejętności musiały mnie posłuchać, ja musiałam im rozkazać, zaś one mnie usłuchać i... Dajesz, Cherry. Dajesz, no! – Jest! – Uśmiechnęłam się z satysfakcją, gdy za którymś z kolei razem udało mi się odzyskać materialność, podnieść nóż, odnaleźć pojemnik i napełnić go swoją krwią. Bolało, ale zacisnęłam zęby i cierpliwie czekałam aż będzie pełny. Dopiero wtedy dokładnie go zakręciłam i zajęłam się swoją raną. W sumie nie zajmowałam się swoją raną. Jedynie przytknęłam niedbale porwane chusteczki i pędziłam z powrotem do kobiety. – Mam! – odezwałam się z satysfakcją, wyciągając w jej kierunku pojemnik z własną krwią. Jeszcze nigdy mnie tak nie radowało moje własne skaleczenie. – Uda ci się uratować Deana, prawda? – spytałam, klękając obok leżaka. Nie odważyłam się go ponownie dotknąć.
Johanna Marion Jordan
Personalia : Astaroth Stworzony/a : przed ludźmi Rasa : Upadły Podklasa : Księżna Piekielna Profesja : Architekt wnętrz i ogrodów Liczba postów : 6 Punkty bonusowe : 8 Join date : 01/06/2014
Temat: Re: Mniejszy taras Wto 14 Lip 2015 - 0:14
Czasami zastanawiała się nad dosyć logiczną kwestią. Otóż… Od czasu do czasu, całkowicie okazjonalnie i bez większej przyczyny, myślała o tym, czy kiedykolwiek znudzi jej się obecne podejście do rzeczywistości, jaka ją otaczała. W końcu… Ileż można knuć i mącić, czyż nie? Nawet największy zapaleńcy w tym temacie, cóż, powinni czasem robić sobie należyte wakacje. Ona zapewne także, bo wliczała się do ich grona. Nawet bez przymrużenia oka, będąc ich samozwańczą Królową. Ten tytuł nadzwyczajnie odpowiadał Astaroth, jednakże czuła wewnątrz siebie samej, że powinien być przypisany do czegoś jeszcze… DO MIANA KRÓLOWEJ PIEKIEŁ! Tak, powinna to sobie wygrawerować w jakimś pozornie niewidocznym, lecz ważnym dla niej miejscu, by móc patrzeć na to za każdym razem, kiedy tylko chwytały ją nawet te najmniejsze wątpliwości, co do powodzenia szalonego planu. Przejęcie władzy w Piekle zdawało się bowiem właśnie czymś takim – mrzonką wariatki, niepobożnym życzeniem osoby, która już setki lat wcześniej postradała zmysły, całkowicie irracjonalnym pragnieniem bez najmniejszych szans na powodzenie. Normalny kandydat już dawno by się wycofał, lecz ona przecież chełbiła się tym, iż zwyczajna nie była. I wiedziała tym samym, że jej szanse wzrastają za każdym razem, kiedy ktoś odpuszcza, uznając to za niemożliwość. Tymczasem, nawet przy tak bardzo ulotnych nadziejach, kluczem do wszystkiego była przecież właśnie cierpliwość. Mozolna, trwająca dziesiątki tysięcy lat… Cierpliwość. Powinna być jej matką, opiekunką, patronką. I zapewne byłaby, gdyby nie fakt, że należała do braci piekielnej, do grona odpowiadającego najgorszym grzechom i koszmarom, nie zaś czemuś, co mogło przyczynić się do jakiegokolwiek szczęścia ludzkich robaczków, tego marnoctwa, pluskiew na dwóch nóżkach, którym wydawało się, że posiadły cały świat. Astaroth nie była przecież Mefistofelesem, który w swej pokraczności osiągał prawdziwe szczyty. Choćby… Jak to szło…? Jam jest tej siły cząstką drobną, co zawsze złego pragnie i zawsze czyni dobro…? Zresztą… Nie chciała nawet myśleć o tej żałosności brata. Dużo lepiej było się bowiem skupić na tym, co najlepsze dla niej samej – na coraz mocniejszym przesuwaniu się w kierunku najwyższych szczebli hierarchicznej drabiny Piekła. Pionki już przesuwały się po szachownicy, a ona…? Ona miała na tyle potęgi, tyle sztuczek i zagrań na przyszłość, aby stać się Królową, aby zbić całe siły przeciwnika. Uśmiechając się lekko pod nosem, czekała tylko na powrót Cherish, a kiedy dojrzała ruch przy drzwiach, na powrót przyjęła prawdziwie współczującą pozę. Ugh, jak ona tego nienawidziła! Całe szczęście, ta pchełka przyniosła jej buteleczkę z krwią. Wybornie! Przejęła szkło o krwistoczerwonej zawartości, płynnym ruchem muskając przy tym skórę na wierzchu dłoni panienki Curtis. Tak dawno nie korzystała z tego typu działania, ostatni raz usypiała nim niemowlę wiele lat temu, ale miała nadzieję, że to zadziała. Nie potrzebowała w pełni przytomnej, jęczącej i płaczącej pannicy. Chciała działać w spokoju i może nawet dotrzymać słowa, jakie dała dziewczynie, skoro ta mogła się jej jeszcze przydać w przyszłości… Skoro posiadanie zaufania tej było znacznie lepsze od przetrzymywania jej siłą, czyż nie? - Dziękuję. I myślę, że wiesz to, Cherish… Jestem…Wcale nie pierzakiem, za którego mnie masz…Z anielskich przestrzeni. Tacy jak ja mają działanie pomocy we krwi. – Pozwoliła sobie na blady, nieco eteryczny, lecz nie za bardzo – to byłoby przecież nazbyt sztuczne! musiała się pilnować!, uśmiech i delikatnie poklepała ciemnowłosą po ręce. Tak, nadal chciała ją uśpić. Chciała i usiłowała. Uparta mała. – Muszę cię teraz przeprosić, zabrać ze sobą twojego najbliższego, bowiem obawiam się, że kolejne chwile byłyby ciężkie dla twych oczu. Spróbuj może… Spocząć. Dom i wszystko w nim, poza moimi prywatnymi korytarzami, gdzie zabiorę twojego kompana, jest do twojej dyspozycji. Obsługa ci pomoże. A teraz… – Westchnęła. Jeszcze nie odchodziła, czekała na reakcję, jednak chciała to zrobić. Dużo łatwiej byłoby, gdyby Cherry spała, oj, zdecydowanie o wiele.
Cherish Max Curtis
Personalia : Cherish Max Curtis Pseudonim : Cherry Rasa : Duch Liczba postów : 18 Punkty bonusowe : 20 Join date : 29/05/2014
Temat: Re: Mniejszy taras Czw 16 Lip 2015 - 0:19
O czym marzyłam? Moje pragnienia nie były w żaden sposób tak wielkie i tak mroczne jak mojej towarzyszki, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Ja ograniczałam się do tu i teraz, odkąd zostałam wampiryczną poczwarą. Wtedy chciałam, by to się skończyło, gdy sunęłam po świecie jako duszek, również, oraz gdy stałam się tym czymś strasznym, wysysającym życie ze wszystkiego, co mnie otaczało. Wszystkiego, prócz Deandre... Prócz anielicy, która mi pomagała. W każdym z tych przypadków pragnęłam zamknąć oczy i już więcej ich nie otworzyć, gdyż z każdą kolejną przypadłością, stawałam się czymś coraz bardziej bez tożsamości i człowieczeństwa. Teraz zaś? Pragnęłam, by anielicy udało się uratować Deana. Nie miałam pojęcia, co zrobię, jeśli jednak nie uda się... i jeśli jednak moje mordercze umiejętności zadziałają również w tym przypadku, zabierając go... Nie, nie mogłam o tym myśleć. Nie chciałam... Świat bez tego kochanego rudzielca, gdy kiedyś nie potrafiłam sobie wyobrazić przyszłości bez niego? Gdy wyobrażałam siebie w jego ramionach? Jak tańczymy na balu... Razem! I tańczyliśmy... Gdyby nie apokalipsa, gdyby nie moja śmierć... Kto wie, może moje marzenia by się spełniły? - Obudź mnie, kiedy odzyska przytomność, dobrze? - poprosiłam zachrypnięta. Przerażał mnie fakt, że miałam go stracić z oczu oraz że anielica co i rusz mnie dotykała. Nadal się bałam, że padnie na moich oczach, że osunie się na ziemię i nie pomoże Deanowi, sama zaś... Bałam się o nich. Pozostawałam ciągle sobą. Moja obecność tutaj nie miała się raczej przydać, a jedynie zaszkodzić... Mimo to nie chciałam się kłócić, nie chciałam opóźniać pracy anielicy. Skinęłam więc posłusznie, mimo ze wątpiłam, że zasnę, i oddaliłam się w kierunku domu. Wspominała mi coś o pokoju gościnnym... Położę się i nie będę przeszkadzać. Będę siedziała cicho. Nim jednak... Obejrzałam się ostatni raz, patrząc na Deana na leżaku i coś we mnie... Bało się jeszcze bardziej. Co, jeśli te oczy już więcej się nie otworzą? Te same myśli nadal krążyły po mojej głowie, gdy zasypiałam skulona na gościnnym łóżku.
w/z
Johanna Marion Jordan
Personalia : Astaroth Stworzony/a : przed ludźmi Rasa : Upadły Podklasa : Księżna Piekielna Profesja : Architekt wnętrz i ogrodów Liczba postów : 6 Punkty bonusowe : 8 Join date : 01/06/2014
Temat: Re: Mniejszy taras Pią 24 Lip 2015 - 15:26
Musiała przyznać, że jakiegoś rodzaju ulgę sprawiała jej myśl o niedalekim pozostawieniu Cherrish Curtis samej sobie. Była z gruntu mało anielską osobą. Wolała knuć, zdradzać i mieszać niż pocieszać małe, biedne dziewczynki, jakie dobrowolnie pozwalały światu się niszczyć. Nic zatem dziwnego w tym, że po krótkiej chwili miała szczerze dość tej żałosności. Dużo bardziej pragnęła oddać się czynnościom, jakie od samego początku miała w planach. Panienka nie była jej do nich w żadnym razie potrzebna… Już nie. Jednocześnie, stojąc tak przed tą kupką rozżalania się nad swoim paskudnym losem i nad marną przyszłością towarzysza, Astaroth szczerze zastanawiała się nad tym, jak jej pierzaści bracia mogli wytrzymać takie natężenie dobrotliwych uśmiechów, miłości i współczucia, od którego ona sama dostawała cukrzycy. Miała też nieodparte wrażenie, że dołączy do tego jeszcze próchnica na wyszczerzanych łagodnie zębach, o które przecież wyjątkowo dbała. Były jej wizytówką, a zbyt mocne uśmiechy mogły to zniszczyć. Zresztą… Jej wrogowie powinni bać się tego sadystycznego błysku bieli, nie zaś traktować to jako coś całkowicie przyjaznego, milusińskiego, jak to robiła Cherry. Paskudztwo, okropieństwo, prawdziwa rzeka pełna porażki. Nie do tego się nadawała, nie na to się pisała, ale jakoś musiała to znosić. Jeszcze tylko przez chwilę. Przynajmniej dopóki nie zacznie wprowadzać w życie kolejnych części planu zagłady Lucyfera. Potem będzie mogła pozbyć się tej dziewczynki i zrobi to z jak najbardziej szczerą przyjemnością. Chwilowo natomiast musiała radzić sobie z udawaniem. Czym to było wobec tysięcy lat oszukiwania samozwańczego Króla Piekieł, że jest po jego stronie, czyż nie? Tydzień, dwa, może od biedy miesiąc… I będzie po wszystkim. Jak dobrze pójdzie, pozbędzie się problemu na stałe, zwyczajnie zabijając to dziecko w skórze dorosłego. To sprawiało, że uśmiechała się do niego jeszcze piękniej. - Oczywiście, kochanie. Oczywiście, że cię obudzę. Wiem przecież, jaki twój kompan jest dla ciebie ważny, ty dla niego zapewne również. Nie pozwoliłabym wam cierpieć dłużej niż jest to narzucone przez ten paskudny los. – Odrzekła, kiwając głową ze współczującą miną, a następnie wskazując ręką na przeszklone drzwi do budynku. – Skoro już o tym mowa, zabieram twojego przyjaciela i znikam. Gdybyś naprawdę mnie potrzebowała, zwyczajnie znajdź kogoś ze służby i poproś o to, by się ze mną skontaktowano. W innym wypadku zapewne nie zobaczymy się do rana, gdyż muszę się skupić na przywracaniu naszego gościa do lepszego stanu. Po tym zaś po raz kolejny się uśmiechnęła, ugh – cukrzyca gwarantowana, i odeszła, zabierając ze sobą Deandre.