Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Mniejszy apartament Pon 19 Maj 2014 - 23:34
Nadzwyczaj szybkim, nawet jak na siebie samą, krokiem przeszła korytarzami do przydzielonego jej mini apartamentu. Mini, gdyż przecież, mimo że przybyła z dwiema innymi osobami, od wieków była istotą samotną. Tak bardzo izolującą się od otoczenia i w głębi duszy nawet powolutku przyznającą się sobie do żałości swej sytuacji. Bo tak, to wszystko w niej zdecydowanie godne było pożałowania. Ona też jak najbardziej była godna pogardliwych spojrzeń posyłanych jej przez osoby ją otaczające na co dzień. Była tego warta z kilku prostych względów, których nawet nie chciała już przed sobą ukrywać. I tak miały bowiem kiedyś wyjść na jej prywatne światło dzienne, i nigdy nie miało być na to odpowiedniego momentu. Na powiedzenie sobie głośno, że nadal, mimo wszystko i ponad wszystko, co mogłoby zdawać się logiką, kochała go. Choć było to rzeczą, tak w sumie, trochę bardziej skomplikowaną, zważywszy na to, że jednocześnie tak jakby również po trochu go nienawidziła. A te typowo złe uczucie z sekundy na sekundę ewoluowało w coś tak negatywnego, że aż raniącego ją zwyczajnie dogłębnie. Nawet głupi widok byłego partnera troszczącego się o wampirzycę-pijaczkę… Cóż… Przypominał jej tę troskę, z jaką kiedyś odnosił się również do niej samej. Za wspomnieniem troski szły też inne, trudne dla niej w tejże chwili, jak i w każdej od czasu pamiętnej rozmowy w Wielkim Kanionie, rzeczy. Troska… Uczucie praktycznie od pierwszego wejrzenia. Coś takiego, co ponoć nie zdarzało się często. Coś pięknego, lecz teraz i okropnego. Doskonale pamiętała ich pierwszą rozmowę, pierwszy pocałunek, pierwszą spędzoną wspólnie noc, zaślubiny, a z nimi i wspomnienie odnowienia przysięg po całym nadnaturalnym cyrku, który jednak nie zniszczył wtedy ich miłości, narodziny pierworodnego, a po nim i kolejnych słodkich dzieciaczków, choć zapewne idealizowała je ze względu na bycie, wtedy szczęśliwą, matką. Z dziećmi zaś przychodziło wspomnienie tego jednego, znacznie późniejszego, maleństwa, któremu nie dane było się narodzić. Pamięć o tym, co Drustan powiedział jej tego samego dnia, gdy pragnęła i zamierzała wyznać mu swój stan. Urywki z tego, co zrobili jej oprawcy kilka dni po jego odejściu. Urywki, gdyż doskonale wiedziała i szanowała swój o tyle dobry umysł, że część rzeczy zwyczajnie została przez jej podświadomość wyparta. Otarła wredne łzy zaczynające wkradać się do jej oczu i spojrzała na zegarek stojący w pokoju, do którego całe szczęście zdążyła dojść przed napływem zbyt dużej do powstrzymania chęci na płacz. Kolacja planowo trwać miała jeszcze bardzo długo, a ona nie zamierzała już na nią schodzić, więc postanowiła choć na chwilę zrzucić z siebie eleganckie wdzianko, w którym wcale nie czuła się aż tak znowu dobrze. Prawdę mówiąc, Megaera, chociaż nie okazywała tego na co dzień, miała w sobie jeszcze sporo z tamtej beztroskiej dziewczyny, jaką była przed wiekami, a głównie jednak przed rozstaniem z, wkrótce już ex, mężem. Rzeczy te może nie objawiały się w zbyt świergotliwym podejściu do życia, bo to byłoby, przynajmniej jak na nią, aż nazbyt wiele, lecz w dużo delikatniejszy sposób. Na przykład w, starannie ukrywanej, niechęci do niewygodnych, ale za to jak gustownych i pasujących kobiecie jej pokroju!, ubrań. Szczerze, dużo bardziej wolała spędzać czas w czymś wygodniejszym. Sama, bo przez większość czasu tak właśnie było, i mogąca choć poudawać przed samą sobą, że jest osobą z gruntu wyluzowaną. Teraz też tak właśnie było. Zwyczajnie domknęła drzwi do pokoju, by nikt nie zakłócał jej spokoju, i oswobodziła się z wizytowej sukienki, pozostając tylko w cienkiej, i o wieeele wygodniejszej!, haleczce. Przeczesała palcami włosy, jednocześnie patrząc na lustro wiszące na ścianie. Wyglądała okropnie. Niczym jakaś roztrzęsiona, drobna panieneczka, którą przecież starała się już od dawna nie być. Teraz była silna. Silna i twarda baba, bo nie mogła być inna. Musiała sama o siebie zadbać, a dawna „drustanowa Gusia” zdecydowanie nie należała do osób zaciekle walczących o swoje. Tamta panienka miała miękkie serce, lecz zabrakło jej przysłowiowej, twardej dupy. I solidnie dostała za to w kość. Spojrzała jeszcze raz w lustro, a następnie zwyczajnie padła na łóżko, zwijając się w kłębuszek i nakrywając głowę poduszką. Nawet nie zauważyła, gdy zaczęła łkać. Tym razem jednak nie powstrzymywała łez. Pozwalała im lecieć, bo była sama. W samotności nawet wyniosłe wampiry nie są tymi samymi istotami. Ona też nie była.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Wto 20 Maj 2014 - 21:45
Cholera, co niby miał jej powiedzieć? Gusiu, przepraszam, ale nie możemy być razem, bo zagrażam twojemu życiu? Gusiu, nie chcę cię zranić jeszcze bardziej? Zabić? Jak miał jej przekazać wszystkie swoje uczucia i powody, nim go zostawi na korytarzu, zatrzaskując mu przed nosem drzwi lub wyganiając go z pokoju i kazać iść do piekła? To raczej było nie do ogarnięcia i chyba źle robił, że chciał jej to wszystko przekazać... Minęło już tyle lat, a on nie był tym samym Drustanem co kiedyś. Teraz był Robertem Ewartem, którego nienawidziła. Miała takie prawo i w sumie właśnie o to mu chodziło, więc czemu teraz wbiegał po schodach, łapiąc co drugi schodek, by ją dogonić, by powiedzieć jej cokolwiek? To było pogmatwane. Pogmatwane było to, co działo się w jego sercu, choć jedna prawda pozostawała niezmienna, którą w sumie gotów był powiedzieć z pełną szczerością zawsze i wszędzie. Prawda, której nie powinien zdradzać światu, mimo to właśnie chciał jej powiedzieć, by nie chciała z nim kończyć, by nie chciała rozwodu, by nie rozłączała się z nim, nie zostawiała go, nie niszczyła ostatniej rzeczy, która ich łączyła... Nie chciał tego. Pragnął znów znaleźć się blisko niej i tulić zamkniętą we własnych ramionach, zatapiając nos w jej włosach. Uwielbiał to niegdyś i jak teraz myślał o tym wszystkim, a właściwie przy każdych wspomnieniach, które pojawiały się w jego głowie, tak bardzo tęsknił za najdrobniejszymi gestami, które wtedy nie miały dla niego zbyt wielkiego znaczenia. Gusia... Korytarz, na którym mieściły się sypialnie gościnne, był pusty. Miał pecha i musiał teraz szukać, choć słyszał w jednym pomieszczeniu Nicholasa z żoną, a reszta była pusta, wyłączając jednego jedynego pokoju, w którym była Ona. Przeszedł więc powoli korytarzem, nasłuchując i usłyszał coś, co go potwornie zmartwiło. W jednym momencie z Roberta Ewarta, który miał ochotę zawrócić i nie mówić nic, wrócił do bycia Drustanem, który nie mógł nie przejść w tej chwili obojętnie względem najważniejszej istotki w swoim życiu. Gusia płakała i on był jednym z powodów jej łez... Łez. Nie pukając, otworzył delikatnie drzwi i wsunął się do niewielkiej sypialni, gdzie na łóżku leżała Ona, jego najdroższa i płakała. Nie miał pojęcia, czy go usłyszała, czy nie. W sumie poruszał się cicho z przyzwyczajenia, więc mogła to przeoczyć, zwłaszcza że... Koniec myślenia o bzdurach, gdy... Westchnął, podszedłszy do łóżka. Przysiadł na jego krańcu i położył dłoń na jej plecach, szepcząc cicho, jak za dawnych czasów: - Gusiu, kochanie ty moje, chodź tu w moje ramiona. Te łezki ktoś musi łapać, bo są warte więcej od szlachetnych kamieni, przecież wiesz – stwierdził, głaszcząc ją delikatnie po plecach. Jego głos brzmiał autentycznie troskliwie. – Gusiu... Przepraszam cię. Kocham cię. Robię to... Robiłem to, by cię chronić... Głupi byłem i jestem – przyznał, patrząc zamyślony na poduszkę, pod którą miała głowę. Nie był już głazem, nie był Robertem. Był starym Drustanem, którego uczucia były wypisane w każdej części jego twarzy wraz z ciężarem, który nosił przez to jak potraktował Megaerę. Nie emanował byłą beztroską radością jak za dawnych czasów. Brak było tej radości, którą niegdyś zarażał innych. Pokręcił głową zmartwiony, spuszczając wzrok na łóżko. Nie zasługiwał na nią. Powinna była wyjść za kogoś lepszego, a on za jakąś księżniczkę z zadartym nosem, którą wcisnąłby mu ojciec.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sro 21 Maj 2014 - 0:22
Nie powiedziała nic, co chciałaby powiedzieć. Nie wypowiedziała dwóch najważniejszych dla siebie słów, jedynej prawdy w całym swym dotychczasowym życiu, jedynej prawdy, w którą wierzyła od wieków. Ile to już lat? Ile setek lat minęło odkąd po raz ostatni słyszała te wyrażenie, czuła słodki smak ust ukochanej osoby, czuła dotyk silnych ramion unoszących ją z taką beztroską łatwością, drobną pieszczotę palców zakładających jej pukiel za ucho? Nie chciała nawet tego liczyć, choć to oczywiście samo musiało przyjść do niej. Nękać ją swą, starannie skrywaną pod pozorami niewinnych myśli, podłością. Minęło tak wiele wieków, stanowczo zbyt wiele, a ona wciąż nie potrafiła tego zapomnieć. Myśl o tym, co straciła… To niszczyło ją od środka. Niby powolutku, niby prawie niezauważalnie, lecz wciąż ze swoją regularną zaciętością. Nie mogło jej odpuścić, choćby nawet nie wiadomo jak błagała. Jej próśb nie słuchał chyba nikt, kto chciałby się tym zainteresować. Nikt tam u góry nie chciał mieć do czynienia z kimś tak marnym. Z biedną, skrzywdzoną wewnętrzną dziewczynką, która z zewnątrz maskowała swe uczucia zwyczajną sukowatością i pozorami twardości. A przecież nie błagała o wiele. Nie chciała odpuszczenia win, bo dobrze wiedziała, że to i tak niemożliwe. Pragnęła tylko ukojenia, nawet nie na ziemi, lecz gdzieś tam. Ile to razy myślała o odejściu? Wiedziała, że to typowo tchórzowskie zachowanie, niegodne osoby takiej jak ona, ale i tak mimowolnie rozmyślała, jak to by było. Tak zwyczajnie zamknąć oczy i zasnąć, by nigdy więcej się nie obudzić. Był taki czas, w którym tak okropne myśli nachodziły ją aż nazbyt często, lecz wtedy ktoś jednak postanowił dać jej szansę. W swojej samotni, w przeciągu tych wszystkich wieków, kilka razy gościła osoby, nad którymi pieczę podejmowała się sprawować do końca ich żywota. I choć nie można było stwierdzić, że wychodziła z niej nad wyraz kontaktowa osoba, bo tak wcale nie miała, z czystym sumieniem szło powiedzieć, że starała się nad wyraz mocno, by zapewnić podopiecznym jak najlepsze życie. Większość z, zazwyczaj przebywających u niej już od bardzo wczesnego dzieciństwa, nich zostawała w końcu też jej potomkami, lecz była to już całkowicie inna historia. Większość, bo tylko jeden raz złamała swoją regułę. Oczywiście, dawała każdemu wybór, lecz tutaj akurat go nie było. Ani dla niej, ani dla Michaela, który przypieczętował swój los jedną decyzją podjętą lata temu i całkowicie bez jej wiedzy. Przez to wszystko się pogmatwało, pod koniec jednak wychodząc na całkiem dobre. Miała przynajmniej tyle. Poprawka… Miała AŻ tyle, lecz wciąż jej czegoś brakowało w życiu. I najgorsze chyba było to, że doskonale wiedziała, czego, a właściwie – kogo, było jej tak bardzo brak. Tak brak, że aż czuła się niekompletna. Jakby niepełna. Skuliła się jeszcze bardziej, łkając w drugą poduszkę i jednocześnie zdając sobie bolesną sprawę, że i tak musi być ją słychać. To sprawiało, że czuła się jeszcze gorzej. Nienawidziła bowiem pokazywać po sobie uczuć. Kiedyś może i jej to nie przeszkadzało, ale teraz nie było kiedyś. Własny szloch wydawał jej się tak głośny, choć w rzeczywistości był dosyć mocno stłumiony. W jej uszach jednak brzmiał wystarczająco głośno, by faktycznie nie zwróciła uwagi na dźwięk otwieranych drzwi, zaklęcie najwyraźniej zdjęło z niej większość nadnaturalności – w tym czulszy słuch, i kroków. Obecność kogoś innego poczuła dopiero wraz z materacem uginającym się pod jego ciężarem. Jego… Od pierwszej chwili, w której zorientowała się, że nie jest sama, wiedziała już, kto postanowił być świadkiem jej załamania. I nie było to rzeczą przyjemną. Prawdę mówiąc, jeszcze bardziej dobijało ją to, że jej słabość widzieć musiał akurat On. Drustan każący się aktualnie tytułować Robertem Ewartem. Ostatnia osoba, z którą pragnęłaby już rozmawiać. Drgnęła, czując dotyk jego dłoni na swoich plecach. Nawet przez cieniutką haleczkę czuła ciepło emanujące od niego, a wspomnienia nacierały na nią z siłą iście masakryczną. Chciała, by wyszedł. Nie powinien być świadkiem jej załamania, nie mógł! Nie On! Lecz nim zdążyła opanować się na tyle, by móc wyprosić go z pokoju… Gdy już chciała to zrobić… Wtedy się odezwał… Tym swoim kojącym tonem, który kiedyś sprawiał, że miała nogi jak z waty. Zniżając głos do szeptu, który w połączeniu z tymi słowami zdawał jej się tak intymny. Tchnienie przeszłości, która nigdy nie miała już powrócić… Nigdy więcej… To spowodowało tylko, że z jej oczu pociekło jeszcze więcej łez. Naprawdę chciała to zrobić. Chciała być jego dawną Gusią, która bez najmniejszego zastanowienia padłaby mu w ramiona, przytuliła się do niego. Tą, dla której wszystko byłoby znowu dobrze, bo był przy niej. Uniosła głowę, patrząc na Drustana zapłakanymi oczami, gdy powiedział te dwa słowa, których tak jej brakowało. „Kocham cię”. Dla starej Gusi byłby to znak, dar od niebios, naprawa całego zła, ale czy wciąż jeszcze była tamtą dziewczyną? Czy potrafiła do tego wrócić? Od tak? Zwyczajnie na nowo mu zaufać? Tamte lata przed wydarzeniami z Kanionu były czymś pięknym, lecz najwyraźniej nietrwałym. Najstarsze wspomnienia z ich wspólnego życia należały do tych dobrych, ciepłych i pełnych miłości. Z całym tym zabieganiem o siebie nawzajem, potajemnymi schadzkami, kradzionymi ukradkiem całusami, skrywaną przed światem miłością ze względu na ogólny brak akceptacji ich związku, który jednak doszedł do skutku i trzymał się nawet po wielu niepowodzeniach. Aż do chwili, w której ukochany nagle postanowił wyznać jej, że ma inną i odchodzi z nią w siną dal. Aż do chwili, w której zabrano jej i to, co miał po sobie pozostawić. - Chronić…? – Szepnęła nawet bez wyrzutu, tylko z tym swoim przejmującym smutkiem wypisanym na twarzy. Zamknęła oczy, zaciskając je mocno i starając ponownie wypuścić słowa z ust. Trudne słowa, które dla niej samej były niczym sztylety. Mimo upływu praktycznie trzech tysięcy lat. – Byłam w ciąży… Gdy mnie zostawiłeś… – Zawyła niczym ranne zwierzątko, kuląc się w sobie i zasłaniając dłońmi twarz. Czuła się teraz taka bezbronna, odkryta. – Nawet nie powiedziałeś mi jej imienia. Tej, z którą odszedłeś. By mnie… Chronić... – Pokręciła głową, wciąż płacząc i starając się trzymać. Trzymać… Jeszcze przez kilka krótkich sekund, po których upłynięciu poddała się, padając mu w ramiona i chowając twarz w jego koszuli. Mocząc ją łzami. - Byłam w ciąży… – Załkała przeraźliwie, tuląc się do niego niczym do ostatniej osoby trzymającej ją jeszcze na powierzchni. Bo tym właśnie kiedyś był. Jej oparciem.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sro 21 Maj 2014 - 21:14
- Tak, chronić – stwierdził cicho z gulą w gardle. Czuł się winny. Był tu winny, bo to była jego indywidualna decyzja. Sam siebie skazał na samotność, na życie bez swojej Gusi, a ją na cierpienie i ten cały smutek. To on był tym dupkiem, który uknuł tą paskudną intrygę, by pomyślała, że on z tą dziewczyną był naprawdę razem. Nigdy nie miał żadnej innej. Nigdy. Nie chodziło nawet o fakt, że nie chciał nikogo innego narażać na niebezpieczeństwo, bo w sumie co jakiś czas próbował wychowywać kolejnych potomków, ale po prostu nie chciał żadnej innej. Nawet próbował raz, drugi, ale nie potrafił przestać o niej myśleć i zacząć myśleć o dotykaniu innej. Nie, nie chciał innej i w sumie od razu stwierdził po tych dwóch razach, że nic z tego nie będzie. I nie było, bowiem w jego głowie od zawsze i na zawsze siedziała Megaera, jak daleko by nie była i jak bardzo go nienawidziła. Sam skazał się więc na samotność, jednakże czy to była zła decyzja? Żyła! Nadal stąpała po tym świecie, a mimo to czuł wyrzuty sumienia i ulgę, gdy teraz siedział obok niej. Tyle lat przeżył bez niej, by ją chronić. Tak bardzo nie chciał tego robić ani minuty więcej, ale gdy ten zjazd dobiegnie końca... Wróci do siebie, a ona do siebie i znów będą sobie obcy. Teraz jeszcze bardziej, bo oto miał się rozwiązać prawnie ich związek. Definitywny koniec. Już nic nie miało ich łączyć. Miały pozostać jedynie wspomnienia i świadomość, że sam do tego doprowadził. Dla jej dobra... Czy mógł postąpić egoistycznie i wycofać się z tego? Z tej usilnej potrzeby chronienia jej? Układała sobie życie, więc chyba nie powinien. Rzekłby, że niepotrzebnie przychodził, ale jakoś tego nie czuł. Tu było jego miejsce. I serce. I słowa, które powinny nieść radość, powodowały więcej łez u jego ukochanej. Dziecko. Była w ciąży, gdy ją zostawił... „Byłam w ciąży” wypowiadane tym tonem... Nie potrzebował niczego więcej, by ją zrozumieć, mimo że słowa te nie były do końca jasne. Bez słowa objął ją, przytulając do siebie. Było mu cholernie źle... To wszystko było jego winą, a najgorsze było to, że nie mógł cofnąć czasu, choć... Może mógł, ale bał się próbować. Nie miał pojęcia, co mogłoby się stać, gdyby postanowił zaingerować w zmianę historii. Nie miał pojęcia, czy miałby świadomość tego, że cofnął czas, by coś naprawić i pytanie też, czy było to też etyczne, racjonalne i uczciwe względem innych. Jedna decyzja mogłaby odmienić los wielu istot i... Czy chciał zaryzykować? Chciał dla niej wszystkiego. Zawsze tak było. Zranił ją, być może mógł to naprawić, a mimo to się wahał i czuł się z tym jeszcze gorzej. A najgorszym z najgorszych było to, że obwinianie się nie miało tu nic pomóc. - Gusiu, nie było żadnej innej. Nigdy nie było innej. Nie potrafiłem pokochać innej, choć tak bardzo chciałem, by zapomnieć o tobie. Ja zawsze... Tylko ciebie... Kochałem, kocham i już zawsze będę kochać. A ta kobieta była partnerką Maxime. Pomógł mi, choć uważał to za szaleństwo. Przepraszam... Oni chcieli nasion i moich umiejętności, a ty byłaś w tym wszystkim taka niewinna, po środku i tak ważna dla mnie, ale teraz cichutko. Jestem tu z tobą – szepnął, zatapiając nos w jej włosach. Tęsknił za tym, tęsknił za nią całą, a mimo to po jego głowie przelatywały myśli o tym, jak bardzo ją zranił, ile przez niego cierpiała i nadal... Zaczął nucić bardzo starą grecką melodię, która zawsze z nim była, gdy myślał o niej. Była, jego zdaniem, ich piosenką, mimo że nie tańczyli przy niej pierwszy raz, mimo że nie była jakimś wielkim znanym hitem, mimo że nie posiadała żadnych słów, pochodziła z biedy, a była zlepkiem jedynie kilku dźwięków zagranych po raz pierwszy przed nią na harfie. W ich ogrodzie... Czasem myślał o tym, jak o jednej wielkiej tandecie. Mógł jej zaimponować na tak wiele różnych sposób, bo miał możliwości, a on, nawet lekko zafałszował, zagrał niedawno podsłuchaną melodię, której nawet nie ćwiczył... I zrobił z siebie błazna, myląc się co chwila. Pamiętał jej śmiech. Teraz mógł jej zagrać to na czymkolwiek by sobie zażyczyła bez ani jednego fałszu, ale wtedy... Melodię zasłyszaną, nie ćwiczoną i pochodzącą od biednych rolników. Przerwał nucenie, kręcąc w niedowierzaniu głową. Jak mógł zniszczyć to wszystko? Jak mógł od niej odejść? - Gusiu – szepnął, ujmując jej twarz w dłonie i unosząc tak, by dostrzec te jej załzawione oczka. – Kocham cię... Wybacz mi. Nie chcę końca. Nas – stwierdził cicho, całując delikatnie jej wargi. Chciał to zrobić już dawno, poczuć to wszystko i być w tym ósmym niebie.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sro 21 Maj 2014 - 23:45
Tyle lat rozłąki było dla niej prawdziwą męczarnią. Zwłaszcza teraz to widziała. Teraz, gdy tak siedziała otulona jego silnymi, ale i również delikatnymi, ramionami. Tak bardzo brakowało jej tego wszystkiego i nie wiedziała nawet, co sprawiło, że przetrzymała to wszystko. Może faktycznie gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że kiedyś będzie lepiej? Tak, to wydawało jej się logiczne, chociaż w bardzo niewielu rzeczach, przynajmniej tych od czasu rozstania z nim w Kanionie, dopatrywać się mogła ostatnio choć grama logiki. Ale teraz rozmyślanie nad tym nie było ważne i zdecydowanie nie było na miejscu. Nie teraz, gdy był przy niej choć na tę krótką chwilę. Tak, nie łudziła się bowiem, że już z nią pozostanie. Nie chciała dopuścić tej nadziei do swego umysłu, by później nie wystawić się na kolejny ból. Jeśli czegoś przez ten czas się nauczyła, to z pewnością nieufnego podchodzenia do większości spraw. Nawet, jeśli jej serce wręcz wyrywało się w kierunku tego mężczyzny. Każdy, nawet najmniejszy kawałeczek jej ciała tęsknił za jego bliskością, dotykiem, drobnymi pieszczotami, jakimi kiedyś zwykli się obdarzać praktycznie na co dzień, a które bardzo szybko weszły jej wtedy w krew. Tak bardzo chciała, by tamten czas kiedyś wrócił, ba!, by wrócił teraz i już jej nie opuszczał. By jej Druś nie odchodził. Ale to było rzeczą wręcz niemożliwą. I musiała uświadomić to sobie mimo ponownie pękającego serca. Jej Drustan odszedł na zawsze tamtego dnia, a osoba, która teraz tuliła ją do siebie i pocieszała… To nie był jej Druś. Może i wyglądał dokładnie tak jak on, choć widziała wyraźne zmiany spowodowane… smutkiem?, i w tej właśnie chwili zachowywał się tak bardzo podobnie do dawnego czułego męża, ale nie był nim. Był teraz Robertem Ewartem – osobą, której praktycznie nie znała. Kimś całkowicie jej obcym i odległym. Kimś, z kim w przeciągu tego całego czasu kontaktowała się tylko jeden raz, prosząc o ochronę Melaney, a widziała dwukrotnie. Trzy rozmowy. Trzy krótkie rozmowy przez prawie trzy tysiąclecia. Czy dało się to jeszcze nazwać jakąkolwiek relacją? Co dopiero mówić tutaj o ich małżeństwie i miłości. Ale ona wciąż jeszcze go kochała. Bała się tylko przyznać to sobie tak prawdziwie. Bała się kolejnego zawodu, bólu i tego uczucia rozpadania się na malutkie kawałeczki, których nikt nie był w stanie pozbierać. Lizała tamte rany przez ten cały czas, nawet w tej chwili odczuwając wewnętrzne cierpienie spowodowane nimi. Może i czyniło to z niej istotę skrajnie głupią, lecz akurat tym się nie przejmowała. To nie było ważne w obliczu innych rzeczy. Zadrżała mimowolnie, gdy przytulił ją do siebie. Nie była pewna, co wywołało w niej ten odruch, lecz z pewnością nie był to strach przed nim. Jakżeby miała bowiem bać się kogoś, z kim kiedyś wiązała całe swoje życie, kto ponoć miał być jej przeznaczeniem? Przeznaczeniem… Ile razy przeklinała słowa tamtej starej wieszczki, która jej to powiedziała? Tego nawet nie potrafiła już chyba zliczyć. Wtedy naprawdę w to wierzyła, uczyniło ją to jeszcze szczęśliwszą i bardziej beztroską. Był w końcu jej przeznaczony! Później, już po tym, jak ją pozostawił… Wtedy też się śmiała. Śmiała się gorzko, płacząc i przełykając łzy goryczy, kuląc się samotnie w zimnym łóżku. Stara się myliła. Nie byli sobie przeznaczeniem, bo przeznaczenie nie odpuszczało tak łatwo. Tymczasem w ich przypadku wystarczyła tylko jedna kobieta. Inna kobieta, z którą odszedł, dla której złamał swe obietnice. A ona wcześniej nawet niczego nie zauważyła. To bolało ją jeszcze bardziej. Świadomość, że do tamtej chwili nie miała pojęcia o jego romansie. Nie wiedziała nawet, ile to trwało, nim postanowił oświecić ją. I chyba szczerze nie chciała tego wiedzieć. Była na skraju zupełnego załamania i chyba tylko to sprawiło, że nie odepchnęła go od siebie, że nie kazała mu wynosić się do piekieł. Przynajmniej tak to sobie usprawiedliwiała, choć doskonale wiedziała, że prawdziwy powód był zgoła inny, tuląc się do niego mocno i wciągając ten znajomy zapach. Jego cudowny, męski zapach kojarzący jej się zawsze z domem. Z miłością i bliskością. Tak bardzo chciała powrotu tego. Chciała być dawną Gusią swojego Drrrusia i chciała, by on też był tą starą wersją siebie. By między nimi znowu było lepiej niż dobrze i, jak to określali ci z zewnątrz, cukierkowo. Bo taki kiedyś też był ich związek. Kiedyś, gdy jeszcze można było to tak nazwać. Teraz nie byli nawet znajomymi. Uniosła głowę, otwierając usta i patrząc z autentycznie zszokowaną miną, jednak nie na niego. W tej chwili nie była w stanie spojrzeć mu prosto w twarz, głęboko w te cudowne oczy. Zerknąć na usta, z których wychodziły teraz te słowa. Mówiące jej, że najbardziej bolesna i niszcząca rzecz w jej życiu była tylko kłamstwem. Powoli docierało do niej, że Drustan kłamał, lecz nie przy ukrywaniu romansu, a przy ujawnianiu go. I wierzyła mu… Wierzyła w każde jego słowo, bo brzmiał tak jak jej dawny ukochany. Dokładnie tak samo, choć jednocześnie jakby bardziej boleśnie. Ponownie przytuliła się do niego, tym razem jeszcze mocniej, roniąc kolejne łzy. Lecz nie były to już tak z gruntu złe łzy. Owszem, płakała nad utraconym czasem, lecz mieszało się to również z łzami ulgi. Z miłością, która na nowo zaczęła zajmować tak ważne miejsce w jej serduszku. A gdy jeszcze powtórzył ten stary gest z wtulaniem się w jej włosy… Uniosła dłoń, delikatnie muskając nią linię jego szczęki, by powolutku dojść i do warg, i je również obdarzyć drobną pieszczotą palców. - Ja też… Nie potrafiłam i nie żałuję… Jesteś jedynym… – Szepnęła, wsłuchując się w ukochaną melodię nuconą przez najmilszą na świecie osobę. Ona też pamiętała… Wspomnienia nigdy nie opuściły jej głowy. Pielęgnowała je niczym najważniejszy i najdroższy na świecie skarb, bo tym właśnie dla niej były. Najistotniejszą rzeczą, jaką miała. Prócz Niego. Wciąż był jej i teraz to widziała. Wiedziała też, że i ona przez cały ten czas była jego. Była kobietą tylko jednego mężczyzny. Jej Drusia. A gdy ujął jej twarz w swe delikatne dłonie… Z pomiędzy jej warg wyszło mimowolne westchnięcie. Coś między ulgą, a rozmarzeniem. Przestała nawet ronić kolejne łzy. Był przy niej i to… - Drustan… Mój najsłodszy Druś… Moje kochanie… Zawsze… – Jej głos ponownie przybrał formę szeptu, gdy zatracała się w delikatnym pocałunku, na który nie potrafiła nie odpowiedzieć. Uśmiechnęła się leciutko, stukając go nosem i obejmując ramionami za szyję, by jeszcze dłużej delektować się całusem. Całusem, który przerodził się w całą ich serię. Miękkie obsypywanie pocałunkami i jednoczesne zatapianie palców w jego włosach. Szczerze nie mogła znieść tego jego całego wyglądu dystyngowanego biznesmena, więc burzenie go przynosiło jej nadzwyczaj dużą satysfakcję. Z ust płynnie przeszła w pieszczenie wargami jego policzków, podbródka i szyi, jednocześnie jedną łapką usiłując pozbawić go tej okropnej marynarki. Jej Druś nie powinien tak wyglądać, więc też bardzo szybko zniszczyła jego staranny wygląd, pozbawiając marynareczki, rozpinając kilka guziczków sztywno zapiętej koszuli i pociągając za krawat mocniej na łóżko, gdzie też usiadła na jego kolankach, oczywiście przodem do ust, by kontynuować całowanie. Jak mocno za tym tęskniła. - Kocham cię, Drusiu… – Wymruczała, badając języczkiem jego wargi i jednocześnie zwyczajowo lekko się wiercąc. Po kilku sekundach jednak oderwała się od cmokania, by wziąć głęboki oddech i spojrzeć na niego z powagą, którą niszczyły trochę zarumienione policzki, błyszczące oczy, potargane włosy i wargi leciutko opuchnięte od pocałunków. – Zostań… Zostań ze mną… Nie chcę już dłużej być sama… Nie chcę twojego odejścia… Zostań… Ale jeśli zdecydujesz odejść… Nie wracaj, już nigdy… To twój wybór, ale… Kocham… I zawsze będę…
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Czw 22 Maj 2014 - 18:01
Serce zabiło mu szybciej, gdy Gusia odpowiedziała na jego pocałunek, gdy odpowiedziała całowaniem i objęciem go za szyję. Była tak blisko. Tam, gdzie powinna była być już dawno, gdzie od zawsze było jej miejsce. Jego ramiona po to istniały. Chciały ją zawsze mieć zamkniętą w swych objęciach i on też tego pragnął. To cud, że wtedy znalazł w sobie tak wielkie pokłady siły, by ją zostawić i odejść, robiąc to wszystko. Ich dziecko umarło przez niego. To było pewne, a mimo to nadal go kochała i nadal chciała z nim być, choć zrobił jej tyle złego. Uwielbiał jej dotyk. To, gdy go całowała, obejmowała, gdy mierzwiła mu włosy, robiąc z niego słodkiego poczochranego potworka. Pamiętał, jak zawsze niszczyła jakiekolwiek ułożenia jego włosów. Kochała ten chaos, a on wraz z nią. Kochał, gdy ona go powodowała i gdy uśmiechała się, patrząc na niego. Chciał zobaczyć ten uśmiech, ba!, usłyszeć jej śmiech, choć to było raczej odległym marzeniem, które może i było do osiągnięcia, ale dopiero za jakiś czas. Teraz był dla niej dupkiem i zdrajcą, którego kochała, a który kochał ją. Objął ją w pasie, przyciągając jeszcze bardziej bliżej siebie. Kochał ją. Tak bardzo ją kochał i za nią tęsknił, że teraz, gdy była tak blisko, nie potrafił w żadnych słowach wyrazić ogromu swojej radości. Na jego wargi wypełzł szeroki uśmiech, a oczy przestały przedstawiać smutek, a zalśniły wesoło, patrząc wprost na Gusię. Była tuż przed nim i to było tak bardzo nierealne i takie piękne. Mimowolnie pomógł jej pozbyć się swojej marynarki. Była jak zaczarowany. Za bardzo nie dochodziło do niego to, co się działo między nimi. Miał przed oczami jej obraz i to działało na niego jak jakiś naprawdę mocny narkotyk. Zapomniał o świecie, o być może istniejącym niebezpieczeństwie, o Melaney i jej córce, kolacji i spotkaniu w salonie, o trzymaniu się z dala od Megaery dla jej bezpieczeństwa. Nie było tego. Liczyła się w tej chwili miłość do niej. - Też cię kocham, Gusiu – szepnął, zanim ich usta ponownie się spotkały. Kochał ją od samego początku, od pierwszego wejrzenia, aż do teraz. Tyle lat minęło, a on nadal czuł to samo. Niezmiennie. Jego uczucie nie słabło, a może nawet rosło w siłę. Dotknął jej policzka prawą dłonią, gdy przerwała pocałunek, prosząc go, by nie odchodził, by z nią został. Zawahał się. Na sekundkę. Chciał być z nią, ale jej bezpieczeństwo... W sumie czasy się zmieniły, on zyskał kilka nowych umiejętności przez przypadek, miał większe doświadczenie, pieniądze, znajomości. Mógł zostać panem świata, więc mógł też zapewnić swojej księżniczce bezpieczeństwo. To musiało być do zrealizowania. Był Drustanem, tym DRUSTANEM! Świat należał do niego, gdy tylko ona była tuż obok. Chciał być i mógł być z nią. Nie chciał zaś znikać na wieczność. Uśmiechnął się łobuzersko, tak przeuroczo jak kiedyś. Jeden z ciężarów został zrzucony, więc czuł się lepiej. Niczym młody bóg, choć daleko mu było do takiego typka. Co innego, jeśli chodziło o Megaerę, bo ona była niczym bogini, która chyba naprawdę zaszczyciła go te wieki temu swoim towarzystwem i uczuciem do niego. - Ach, moja kochana wasza wysokość, pewnie, że zostanę – stwierdził, obejmując ją i szybkim ruchem kładąc na łóżku. Sam zaś pochylił się nad nią zafascynowany nią, obrotem ich spotkania i tą intymnością, która ich porywała, zbliżając coraz bardziej do siebie. I tęsknił za tym, pragnął jej i jej bliskości, dlatego też. – Też nie chcę być już dłużej sam. Nigdy więcej – wyznał jej, pochylając się nad nią. Pozbył się jej halki, po czym ponownie jął pieścić jej wargi swoimi własnymi. Jego dłonie błądziły po jej talii, piersiach, całym jej ciele. Tak bardzo silne i jednocześnie tak bardzo delikatne. - Chcesz tego? – Spytał jej, przerywając na moment pocałunki. Mimo że bardzo pragnął Megaery, to nie chciał, by potem żałowała czegokolwiek, czy cierpiała, wspominając utratę ostatniego dziecka. – Gusiu! Jak ja się za tobą stęskniłem! – Stwierdził głośno tym swoim pociągającym męskim głosem. Na jego twarzy gościł uśmiech i chyba w najbliższym czasie nie zamierzał zejść z jego twarzy, chyba że Megaera miała dla niego jakieś raniące komunikaty. Cóż, na razie nie myślał o jakichkolwiek negatywach, które mogłaby wyciągnąć na światło dzienne.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Czw 22 Maj 2014 - 20:51
Nigdy, nawet przez krótką sekundkę, nie pomyślałaby, że wydarzenia potoczą się właśnie tak. Gdy wtedy w jadalni zobaczyła karteczkę z jego fałszywym imieniem, która stała dokładnie obok jej kartki i krzesła… Przestawiła ją, nie chcąc nawiązywać z nim bliższego kontaktu, nie chcąc z nim rozmawiać, ni nic. Teraz wydawało jej się to dosyć komiczne i szczerze głupiutkie, choć wtedy jeszcze sytuacja między nimi była tak skrajnie inna. Ale to było już kilka minut temu. Kilka niezbyt długich minut i jak bardzo wszystko się zmieniło. Na rzecz cudowną i dobrą. Kochaną. Na powolne powracanie do niegdysiejszego stanu, jakby wydarzenia z Kanionu nigdy nie miały miejsca. Choć przecież wciąż istniały w ich umysłach, kładąc się odrobinę ponurawym cieniem na ich nowo odradzającym się szczęściu. Świadomość utraty tylu lat z iście banalnego powodu. Bo tak, nie uważała usilnego pragnienia chronienia jej osoby za coś wielce mądrego. Potrafiła przecież sama dostatecznie się bronić, choć wtedy była to odrobinę inna bajka. W tamtym czasie prawdą było, że sprawiała wrażenie, i nie tylko je, o wiele delikatniejszej osóbki. Można by rzec, że nawet lekko nieporadnej w kilku sprawach. Sprawach, które prawie pokonały ją po odejściu męża, lecz w końcu udało jej się ogarnąć i je. Całe szczęście!, wyszła z tej próby, choć z pewnością nie dało się powiedzieć, że tak zupełnie zwycięsko. Była bowiem przeświadczenia, że w tamtej grze nie było zwycięzców. Byli tylko ci, którzy przeżyli. Wielkim kosztem, ale przynajmniej oboje wciąż stąpali po powierzchni gleby. Czego niestety nie można powiedzieć było o wielu innych przedstawicielach ich rodzaju. Liv… Kiedyś ponoć jedna z jej najlepszych nadnaturalnych kompanek. Teraz trup… Osoba, którą osobiście zabiła w walce… Liv, która chciała ją zamordować z zimną krwią, lecz sama poległa. Wzdrygnęła się w ramionach swego najmilszego, jednocześnie w myślach fukając na siebie i swoje uciekanie myślami w jakieś wybitnie paskudne tematy, gdy tuż obok miała swoją najukochańszą osobę na calutkim świecie. Kochała swojego Drusia i to nie miało się zmienić. Nigdy, o czym też nie zapomniała mu wspomnieć. Właściwie, to wspominała mu to wiele razy. Wieeele razy, gdy tylko choć na chwilkę przerywali cmokanie. Nie miała pojęcia, jak mogła chcieć rezygnować z tak wielkich pokładów cudowności i szczęścia. Jak mogła chcieć tak zupełnie rezygnować z cienia tej szansy na ich dalszy związek… Teraz miała się za troszkę, ha!, bardzo głupią osobę. Począwszy od akcji z zamianą miejsc, poprzez brak rozmów przez te wszystkie lata, na papierach rozwodowych kończąc. Papierach, które postanowiła przy pierwszej lepszej okazji rzucić w ogień, bo kompletnie nie miały znaczenia. Miało znaczenie tylko to, że się kochali. Równie mocno, co kiedyś, a może i nawet jeszcze bardziej. Lata rozłąki nie były w stanie tego zmienić, bo… Byli sobie przeznaczeniem? Dokładnie tak jak to usłyszała wiele tysięcy lat temu. Przeznaczenie, które faktycznie nie dało sobie tak łatwo odpuścić. I chwała siłom najwyższym za to! Uśmiechnęła się do niego, odpowiadając na ten jego cudowny uśmiech. Zdecydowanie był jedną z rzeczy, jakie tak bardzo w nim uwielbiała, jakie w nim wręcz kochała. Cudowny, zaraźliwy uśmiech w towarzystwie tej radości w oczkach i już robiło jej się jakoś tak dziwnie gorąco. Dziwnie… Właściwie to nawet wcale nie było dziwne, bo przecież miała okazję cieszyć się tym dosyć długo. Radować praktycznie od pierwszej chwili, od momentu, w którym się poznali. Już wtedy ją oczarował i mogła spokojnie powiedzieć, że była jego od samego początku. Nim tamten dzień dobiegł końca, ona już wiedziała, że wpadła po same czubeczki uszu. I tak też ponownie było właśnie teraz, gdy pierwszy raz od tylu tysiącleci ponownie ją pocałował. Gdy tulili się do siebie, praktycznie odurzeni pocałunkami i bliskością tej drugiej osoby. Drugiej połówki, bo nią właśnie dla niej był. Jej osobistą, idealnie dopasowaną połówką, dla której wiedziała, że mogłaby zrobić wszystko. Dosłownie wszystko, by tylko pozostał z nią już na wieczność, by na nowo mogli być szczęśliwi. I by na nowo odzyskać swego beztroskiego Drusia, chociaż wiedziała, że to akurat nie miało być rzeczą zbyt łatwo. Serduszko jej pękało na myśl, ile wycierpiał przez pragnienie chronienia jej. Jednocześnie, wedle wszelkich praw ludzkich i nieludzkich, bo przecież nie byli już tak do końca ludźmi, nie mogła nie żałować tej jednej, prostej rzeczy, która mogła sprawić, że uniknęliby całego tego koszmaru. Wystarczyło jej tylko powiedzieć… Lecz tego już nie dało się odkręcić. Przeszłość była przeszłością, a przyszłość… Rysowała się przed nimi w dosyć pięknych kolorkach. Równie wspaniałych, co i teraźniejszość. Spojrzała w lśniące oczy męża i ponownie trąciła go nosem, by już po chwili kosztować smak jego zmysłowych ust i tulić do siebie. - Zamieniłam karteczki… – Wyznała, wciągając powietrze w przerwie między pocałunkami i wreszcie zaczynając się śmiać. Tak beztrosko i radośnie, pełna jak najbardziej pozytywnych uczuć i miłości do swojego osobistego skarbu. – Mieliśmy siedzieć obok siebie, ale podmieniłam karteczki. – Ponownie się roześmiała, całując go w szyję i pieszcząc ją ustami. – To zabawne, jak szybko może się zmienić punkt widzenia. – Spojrzała na Drustana z niewinnym uśmieszkiem na twarzy. – Teraz najchętniej bym tak została. Już zawsze… Tak bardzo za tym tęskniłam... – Westchnęła, wtulając się w niego i delikatnie gładząc jego plecy. Gładziła, pieściła, całowała… I prosiła go, by został. Z sercem wyrywającym się z piersi, dziwną suchością w ustach i tą nadzieją w sercu, której przecież przez tak dłuższy czas nie chciała dopuszczać do świadomości, by się nie sparzyć. Teraz łamała swe wszelkie zasady, wystawiając się na łaskę, lub też niełaskę, jedynego tak czule kochanego mężczyzny w swoim życiu. Ta chwila, podczas której nie mówił zupełnie nic, a tylko gładził jej policzek… Zdawała jej się straszliwie długa, lecz już po kilku sekundach wiedziała, że warto było oczekiwać na odpowiedź. Kolejny pocałunek, jakim go obdarzyła, był już czystym nagromadzeniem wszelkich uczuć nią targających. Tej miłości, tęsknoty i pożądania… Tego pragnienia pozostania z nim już na wieczność. Niezależnie od wszystkiego i wszystkich. Wraz z daną sobie przysięgą, że nigdy więcej nie da już tak łatwo się opuścić. Nigdy więcej samotności. - Mój książę z bajki… – Westchnęła marzycielsko, patrząc na niego z miłością wymalowaną w oczach. – Mówiłam ci już, jak bardzo cię kocham…? I jak bardzo tęskniłam. Drrrrusiu… – Zamruczała niczym duża kotka, pozwalając ułożyć się na łóżku i ciągnąc go na nie ze sobą. Nie była tą samą Megaerą, a on nie był tym samym Drustanem, lecz teraz jakby tego nie zauważała. To wszystko tak bardzo przypominało jej ich wspólną przeszłość, gdzie na porządku dziennym było okazywanie sobie uczuć. Silnych, trwałych i wiecznych, choć przecież napotykali na swej drodze wiele przeszkód. Lecz byli razem i nic nie mogło tego zmienić. Oczarowywał ją na nowo, raz po raz, a ona nie miała nic przeciwko. Kochała to i kochała jego. Tęskniła w każdej minucie swego nadzwyczaj długiego życia, by wreszcie móc zostać wynagrodzoną. Jego pocałunki sprawiały, że zapominała o całym świecie. Liczyli się tylko oni i ich wspólna przyszłość, i nic poza tym. Wszelkie zmartwienia odchodziły w kąt. - Nigdy więcej. – Powtórzyła po nim, włączając się w pocałunek. Lekką i kuszącą pieszczotę warg, która przerodziła się w kolejny głęboki pocałunek. Tak głęboki, że dosłownie pochłonął całe jej zainteresowanie. Przelotem stwierdziła tylko pozbywanie się jej haleczki, w czym też z chęcią raczyła mu pomóc… Pomóc i nie pozostać dłużną. Jej zwinne paluszki nadzwyczaj szybko powędrowały pod jego koszulę, pieszcząc tors i zataczając niewielkie, drażniące kółeczka, lecz równie szybko postanowiła przejść do większych konkretów, bawiąc się koszulowymi guziczkami. I o ile rozpinanie pierwszych kilku przyszło jej stosunkowo prosto, choć rozpraszające pieszczoty kochanka robiły swoje, dekoncentrując ją i jeszcze bardziej rozpalając, o tyle przy ostatnich rady już nie dała… Mając nadzieję, że nie była to jego jakaś ulubiona rzecz, zwyczajnie odrobinę mocniej ją pociągnęła. Guziki potoczyły się po pokoju, a ona uniosła się lekko w górę, przedłużając namiętny pocałunek i pieszcząc jego skórę. Jej dłonie błądziły powoli, kusząc równie mocno, co i ona sama była kuszona. - Przecież wiesz… – Uniosła się praktycznie do pozycji siedzącej, jednocześnie jakby zmuszając go do tego samego, i nachylając odrobinę w stronę uszka, by zatopić palce w włosach ukochanego i wyszeptać: - Pragnę cię, kocie… Zawsze i wszędzie. Kocham cię, przecież wiesz. – Mówiąc to, pociągnęła go delikatnie za krawat, ten element jego aktualnego stylu ubierania się miał przynajmniej jakieś zalety, jeszcze bliżej do siebie. Gdy ponownie pieściła jego wargi swoimi wargami i delikatnie je przygryzała, jej łapki mimowolnie powędrowały niżej, zajmując się rozporkiem. - Dlaczego teraz…? – Szepnęła cichutko, patrząc mu głęboko w oczka. Jej dłonie jednocześnie wciąż bawiły się zameczkiem. – Czekałam. Tyle lat, choć sama tego nie wiedziałam. Wciąż tam, bo… – Wreszcie dopełniła dzieła, powolnym ruchem pieszcząc go łapkami niżej i niżej, i niżej… Drażniąc się z nim wręcz apetycznie. – Ja też tęskniłam, kochanie. Niemożliwie tęskniłam. – Ucałowała go w szyjkę, jednocześnie zajmując się nim wciąż jeszcze przez bokserki. – Chyba powinniśmy odpuścić… Nim się zagalopujemy… – Zamruczała, schodząc z pocałunkami coraz niżej. I coraz bardziej zdając sobie sprawę z trudności odpuszczenia, gdy skraj opanowania został praktycznie osiągnięty. – Linie… Nie tylko ja je zauważyłam, prawda? W Kanionie są takie same i wiesz, do czego doszło… Wychodziła z niej prawdziwa dzika kocica. Odrobinę, ba!, potwornie wręcz zawiedziona kocica… Która jednak chciała zburzyć ten jego opanowany wizerunek do końca i zakosztować tej dzikości, z jaką spotykała się kiedyś. Z uśmieszkiem satysfakcji i niesamowicie połyskującymi oczami, przewróciła go więc na pościel, pieszcząc, całując i podgryzając tu i tam, by wreszcie powrócić do cmokania ust i poddać się jego gestom. Potwornie wręcz za tym wszystkim tęskniła. - Drrrusiu… – Zamruczała, lekko odurzona całą tą gorączką ostatnich chwil. I nie myślała już o niczym złym.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Pią 23 Maj 2014 - 22:31
Roześmiał się ze szczęścia. Tak beztrosko i bez jakiegokolwiek wymuszenia. Dawno nie śmiał się bez powodu, a ostatnimi czasy, bez jego Gusi, zdarzało się to bardzo rzadko, mimo że niektórzy próbowali wywołać na jego twarzy choć cień uśmiechu. Wiecznie opanowany i poważny, nawet przy przyjaciołach, stąpał po tym świecie i przerażał swą prezencją, a także wzbudzał szacunek, budując powoli swą nową twarz, czyli Roberta Ewarta. Tak, teraz był Robertem Ewartem, choć nie zawsze to nazwisko mu towarzyszyło. Zmieniał personalia, by przypadkiem świat ludzi nie dowiedział się o anomalii spowodowanej tajemniczym Drustanem Carrollem, którego wszyscy tak świetnie znali i jednocześnie nie znali. Bywało, że czasem ktoś dowiadywał się o jego poprzednich „życiach”, bo sam je opowiadał osobiście, ale głównie jego otoczenie poznawało tę aktualną twarz, tę nową maskę i widziało jedynie grę aktorską Drustana, który bywał naprawdę przeróżnymi ludźmi. Po prostu przemijał, przybierając to kolejne role. Od podróżników począwszy, przez aktorów, skromnych rolników, znanych szlachciców, po biznesmenów. Teraz był jednym z biznesmenów, choć w sumie ostatnimi czasy jedynie siedział w Tokio i wykupywał oraz sprzedawał niektóre ważne budynki. Czasem nawet sam coś kazał wybudować, bądź odbudować, bo po apokalipsie niektóre dzieła architektoniczne nieco... Niektóre po prostu już dawno nie istniały lub były resztkami swej poprzedniej okazałości. Prowadził też jakąś fundację pomocy sierotom, o której założycielu chyba nikt nie wiedział. Nie interesował się tym zbytnio, bo na głowie miał Mel... I to nie był zbyt świetny pomysł, by brać ją na potomkinię, ale skąd mógł wiedzieć, że spotka synów i że to ją tak rozbije... Choć akurat to było do przewidzenia. Spiął się na moment, że po tym wspomnieniu o podmianie karteczek i po jego zawahaniu się, Megaera nie będzie go chciała znać, ale... Wcale tak nie było. Nadal go pragnęła, nadal go chciała i nie wygnała za drzwi, jak to przewidywał. Zranił ją i miał tego świadomość, więc był jej niesamowicie wdzięczny za szansę. Stąd też prawdopodobnie brał się ten śmiech. Cudowny, wolny, dwustanowy. - Oczywiście, że wspominałaś. Wiele razy. Ja też cię kocham, Gusiu. Mocno, bardzo mocno i ten świat bez ciebie... Był ciężki, okropny – stwierdził smutno, bawiąc się jej włosami. Po chwili jednak wyszczerzył się szeroko i stwierdził: - Ale zaliczyliśmy prawdopodobnie najdłuższą separację w historii. Jesteśmy nie do pobicia, kochana, jednakże tego rekordu nie bijemy już nigdy więcej, dobrze? I przepraszam cię za to, że odszedłem i cię zostawiłem. Nie miałem pojęcia, że ty... Przepraszam. – Zakończył ze skruchą i lekkim uśmiechem, choć po chwili, gdy jego małżonka postanowiła co nieco pomacać go po brzusiu i zniszczyć jedną z jego koszul, chwała, że wziął więcej sztuk ze sobą!, humorek i beztroska ponownie zagościła w jego sercu i mimo że non stop miał świadomość tego, co jej zrobił, to bardziej oddawał się teraźniejszości i jej bliskości. Jej towarzystwo było czymś, co kochał najbardziej na świecie. Chciał z nią wieczności i kończył z unikaniem jej osoby i miejsc, w których bywała. Teraz oficjalnie zamierzał zmienić twarz na swą prawdziwą i zdjąć maskę Roberta Ewarta, choć może jeszcze kilka razy w przyszłości mógł ją wykorzystać, więc nie zamierzał jej kompletnie wyrzucać. Lubił nawet to imię i nazwisko... - Widzę, że niegrzeczna kotka się z ciebie zrobiła... A nie, ty od zawsze jesteś niegrzeczna, Gusiaku. I za to też cię kocham. I za ten chichot. Kocham go, kocham ciebie i kocham to zaproszenie do Irlandii, mimo że cuchnie mi podstępem. Warto było tu przyjechać, skoro odzyskałem w końcu serce i swą kwintesencję życia. Kocham cię, Gusiu – wyznał, szepcząc jej to do uszka. Uwielbiał te jej dzikie całusy i... bardzo odważne gesty. Brakowało mu tego ich łóżkowego szaleństwa, zwłaszcza po tylu latach postu. Jednakże co z racjonalnym myśleniem? Nie powinien od tak... ją... by nie pomyślała, że przybył, by ją wykorzystać, a w dodatku te linie pod budynkiem. Nie powinni tego robić, zwłaszcza, że ostatnie ich dzieło... Nie chciał jej zranić, a słyszał już nie raz o niezwykłych działaniach tak dużej ilości przecinających się linii mocy. Mogli mieć kolejnego potomka i musieli o tym porozmawiać, bo to nie było hop! i się seksimy, a potem wychowujemy... Dziecko miało być zapewne krwiopijcą z jakąś dziką mieszanką mocy, co było jeszcze większą odpowiedzialnością i... - Uuuooo... Guuusiuuu, booo się na ciebie rzucę wygłodniały – przyznał, patrząc na nią rozmarzonym wzrokiem z tym niesamowitym uśmiechem na wargach. Przełknął ślinę, patrząc na niewinne ruchy małżonki. – Nie powinniśmy z powodu tych linii i odpowiedzialności – mówił, próbując jakoś się opanować i nie myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby przestał się kontrolować. Teraz musiał zachować rozum i myśleć o świecie, bo dziecko dwóch pierwotnych wampirów... Uwielbiał dzieci, a zwłaszcza własne, których niestety nie dane mu było wychować, ale musiał myśleć racjonalnie, a może nie musiał... Musiał! Cholera! - Guuusiu, te pocałunki, podgryzania i te... Ekhem... To nie pomaga tak jakby, a odpowiedzialność... No... Mówi ci to coś? – Spytał, choć coraz bardziej miał ochotę odrzucić bycie racjonalnym na rzecz przespania się z miłością swojego życia, która najwyraźniej już dawno postanowiła porzucić bycie rozważną. I między innymi też za to ją kochał.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 24 Maj 2014 - 0:49
Przepełniała ją radość i to najnormalniej w świecie czyste uczucie, jakie w sumie nawet na krótką sekundkę nie przestało, i przestać również z pewnością nie miało, a bynajmniej tego sobie nadzwyczaj mocno życzyła, rozwijać się w jej serduszku. Dowodem nieustannej obecności miłości do jej Drustanka mogło być choćby proste wspomnienie jej dotychczasowego życia. Kanionu, w którym ją pozostawił i Kanionu, którego ona nigdy tak właściwie nie opuściła. Oczywiście, wybierała się czasem na dłuższe bądź też krótsze wyprawy czy też poszukiwania tego, czego akurat chciała, poza tym jednym i chyba najważniejszym dla niej wyjątkiem, którego do tej chwili nie myślała odzyskać, ale jednak zawsze w końcu powracała do swojego prywatnego zakątka. Swojej, wyposażonej we wszelkie udogodnienia i nadzwyczaj komfortowej, norki, w której potrafiła zaszywać się na dłuższy czas. Zaszywać i myśleć. O przeszłości, bo o niej głównie przychodziło jej rozprawiać, przyszłości, której dotychczas nie widziała w zbyt malowniczych kolorach, oraz o teraźniejszości będącej pasmem skrajnie różnych doświadczeń i wydarzeń. Miały one jednak przynajmniej jedną cechę wspólną – nie cieszyły jej tak zupełnie. I choć oczywiście przychodziło jej okazywać radość z czegoś, teraz już dobrze wiedziała, że był to jedynie marny cień prawdziwego szczęścia. Szczęśliwa była bowiem dopiero teraz, po tak długim czasie, na nowo odkrywając znaczenie tego słowa i… I zwyczajnie nie potrafiąc dostatecznie opisać słowami wszystkich uczuć nią targających. Nawet do określenia samej miłości do swojego skarbu… Nie znała tylu słów, by określić ją tak wspaniale jak ją odczuwała. To dzięki niej tak łatwo przychodziło jej zapominać. Choć na tę krótką chwilkę odpływała w świat, w którym problemy życia codziennego i przeszłości jej nie dotyczyły. Nie obchodziło jej to, co miało być za moment. Nie obchodziło… Miała gdzieś nawet świadomość, że już pierwsze pełne uniesienie może zakończyć się dla niej dosyć… Znacząco w skutkach. Cóż, nie od dnia dzisiejszego wiedziała, że kontakty z maluchami nie sprawiają jej zbyt dużych trudności, w końcu miała w zwyczaju wychowywać znaczną większość swych potomków już od maleńkości, a wizja własnego maluszka… Tak prawdziwie własnej kruszyny noszonej pod serduszkiem i tak bardzo podobnej do tatusia… Zdawała jej się czymś cudnym, choć raczej nierealnym. Nierealnym przez opór, jaki z pewnością miał jej stawić wielce racjonalny mąż oraz również i pewne obawy przed podzieleniem się z nim jednym ze swoich największych pragnień. Znała go i wiedziała, że był wspaniałym materiałem na ojca, lecz jednocześnie świadomość tak długiej separacji i dopiero powolutku nawiązywanego powrotu… Choć w sumie nawet nie powolutku, bo tempo mieli iście zawrotne, ale i tak… Odczuwała coś w rodzaju wewnętrznej blokady, która pewnie kiedyś miała puścić, lecz z pewnością nie miało stać się to w tej chwili. Ani w przeciągu innych najbliższych, choć może i pewna tak do końca być nie mogła. Przecież jeszcze jakiś czas temu nie myślała nawet o takim obrocie spraw, jaki nastąpił i dalej następował. Była chyba jeszcze dziwniejszą istotką niż jej się to wydawało. Myślała o czymś, co w sumie w tej chwili się nie liczyło. Miała bowiem inne, dużo bardziej istotne rzeczy na głowie i nie tylko na niej. Na usteczkach na przykład… Te kuszące pocałunki, na które mrucząco odpowiadała i które całkowicie zawracały jej w głowie, tak samo zresztą jak i sam całujący ją. Całujący i doskonale wiedzący, jak do samego końca opanować jej myśli. I jeszcze ten jego śmiech… Kochała i tęskniła za tym dźwiękiem. Tak znajomym i beztroskim, wprowadzającym przyjemne ciepełko w jej serce. - Wspominałam, umm…? To chcę wspominać jeszcze więcej, wiele razy, niezliczone wręcz ilości wypowiadania tego… Tego, że jestem najszczęśliwszą osobą na całym świecie. Że czynisz mnie wariacko wręcz szczęśliwą i że kocham to. Że cię kocham, Drusiu. Nigdy więcej nie odchodź ode mnie, nie zostawiaj mnie, bo chcę wieczności właśnie z tobą. Moim wyjątkowym mężem. – Spojrzała mu w oczka, gładząc wierzchem dłoni po policzku. – Już będzie dobrze, obiecuję. Ja nigdzie się nie wybieram. Zawsze będę cię kochać. I czekać. Przecież wiesz… Uwielbiała te jego drobne gesty. Wtulanie nosa w jej włosy, zabawę nimi, delikatne całuski i pieszczoty warg… Wszystko, czego tak bardzo jej brakowało przez te trzy tysiąclecia. Trzy… Tak potwornie długi okres, a ona teraz czuła, jak gdyby nie było tych ran nim spowodowanych, jakby tamte wydarzenia nie miały miejsca. Choć pewien procent rozpaczy wciąż jeszcze w niej pozostawał. Niezauważalny, praktycznie niemożliwy do wykrycia, ale jeszcze istniejący. Bliżej nieokreślona tęsknota. Choć może i dobrze znała jej powód…? Aż nazbyt dobrze, mówiąc szczerze. - Nigdy. Choćby nie wiem co. Nigdy więcej. – Przytaknęła, targając mu czuprynę i całując jego usta. – I nie rób tego. Nie przepraszaj… Ja… Zwyczajnie zapomnijmy o tym, dobrze? Nie chcę wracać do niczego, co miało miejsce wtedy i później. Znowu jesteśmy razem i to się teraz liczy. – Stwierdziła z cieniem smutku w głosie, który spowodowany w największej mierze był chyba tym jednym zdankiem. Jednym, pozornie mało istotnym i niedokończonym. Przypominającym jej ból i rozpacz. Ale uwaga… Uwaga, w której rozpraszaniu byli sobie osobistymi mistrzami, teraz też została zepchnięta na coś zupełnie innego. Na pieszczoty… Zarówno te bardziej, jak i mniej grzeczne, przy czym z tych ostatnich czerpała największą satysfakcję. Z patrzenia i badania, kiedy tak właściwie TO się stanie. Kiedy tak właściwie uda jej się całkowicie rozkruszyć tę otoczkę stoickiego spokoju i opanowania. Kiedy dane jej będzie ponownie zakosztować swego dzikiego Drrrusia. Jej kochanego, z którym w dalekiej przeszłości nigdy nie nudziła się w łóżeczku. No i nie tylko w nim, ale to już tak na marginesie. Najważniejsze było to, że chciała na nowo swojego niesamowitego szaleńca i usilnie pracowała, by osiągnąć zamierzony cel. Usilnie, ale nie męcząco dla siebie. Przynajmniej nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. - Uhumm… – Mruknęła, uśmiechając się kusicielsko i wciąż grając w swą gierkę. – I ja też. Ja też, Drusiu, choć muszę przyznać, że nie pochwalam… – Zbliżyła się do niego jeszcze bardziej, delikatnie drażniąc go ustami za uszkiem. – Tego… Kamiennego… Opanowania… – Powolutku powiodła łapkami po jego ciele, szepcząc jeszcze rozmarzenie. – Ładnie to tak podstępnie doprowadzać kobietę na skraj szaleństwa? Rozpalać ją przy świadomości rezygnacji z zaspokojenia? Nieładnie, panie Drrrrrrusiu… Niecnie… – Uśmiechnęła się do niego kocio. Chciała tego. Chciała dzikiego i szalonego seksu, i chciała kolejnej akcji na liniach mocy. Choć teraz oboje raczej zdawali sobie sprawę z prawie stuprocentowo pewnego wyniku kochania się w takich miejscach. Ale… Chciała… I w żadnym razie nie zamierzała nawet próbować być wielce racjonalną. - Hmm…? Brzmi kusząco… Bardzo kusząco… – Zamruczała, z błyszczącymi oczkami kontynuując swe działania. Pieszcząc tu i ówdzie, obsypując go prawdziwym deszczem pocałunków, a nawet i drażniąc go języczkiem. – Jak bardzo wygłodniały, kochanie? Hmm…? – Spytała z wyraźną satysfakcją. Raz po raz korzystała z najskuteczniejszych, przynajmniej kiedyś, metod mających na celu doprowadzenie go do tego słodkiego szaleństwa, jednocześnie wciąż uśmiechając się prowokacyjnie. Gdy zaś doszło do tematu linii i odpowiedzialności, mruknęła jeszcze bardziej sugestywnie niż wcześniej: - Dlaczego…? Byłam odpowiedzialna przez prawie trzy tysiące lat… – Ponownie ucałowała usta męża, schodząc do jego szyjki i delikatnie podrażniając ją kiełkiem. Po tym spojrzała mu w oczy i ponownie pochyliła się, zlizując tę odrobinkę jego krwi, jaka pojawiła się na drapnięciu. Jednocześnie jej dłonie wciąż kontynuowały swe niegrzeczne działania. - Nie… Nie chcę być rozważna. Chcę ciebie… – Wymruczała. – Tu. Teraz. Na liniach. Czekałam trzy tysiące lat. Nie chcę czekać ani chwilki dłużej. – Stwierdziła, wzdychając. – Piekielnie nieodpowiedzialna… Czyż nie jestem piekielnicą? – Spytała, chichocząc niczym osóbka całkowicie nim upojona. Bo i tak właśnie było. Czuła się tak lekko i chichocząco. Jak od dawna się nie czuła. A kwestia ewentualnego zajścia? – Znam ryzyko, a właściwie – pewnik, tej nocy… Znam i nie mam nic przeciwko owockom tego… – Szepnęła, pewna swojego, ponownie gładząc jego policzek. Jej oczy błyszczały, a na ustach lśnił TEN uśmiech. – Mogę. – Zamruczała, autentycznie zniecierpliwiona. – Zgadzam się na konsekwencje. Mogę zajść, mogę zostać matką… Chcę. Tylko nie każ mi dłużej czekać... Mimo zamroczenia, brzmiała nad wyraz poważnie. Nie miała przecież aż tak wiele do stracenia, a do zyskania… Aż nadto. Zwłaszcza przy wizji dobrej przyszłości i nieustannej miłości do swego kochanego.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 24 Maj 2014 - 16:47
- Barrrdzo wygłodniały – stwierdził, biorąc głęboki oddech i patrząc oczarowany na Megaerę z lekko panicznym uśmiechem. Miał wrażenie, że to nie w porządku wobec niej, jednakże coraz bardziej nieświadomie odwodziła go od tej myśli, robiąc to wszystko, kusząc go i skłaniając ku jednemu... Chciał tego, bardzo wręcz. Jednakże czy mógł ot tak po tym wszystkim...? Mógł i ona dawała mu coraz większe argumenty, by się nawet nie zastanawiać, tylko brać. Chciał się skusić, odpierając resztki logicznego myślenia. Od dawna roznosiło go pożądanie, które dusił w sobie, marząc o wspólnej nocy z Gusią i, o zgrozo!, teraz chciał przespania się z nią uniknąć. W tej chwili z pewnością nie wychodził na faceta. Jaki facet na jego miejscu odrzucałby taką okazję, bo nie chciał zranić zakochanej w nim kobiety, bo dziecko, bo ewentualne wspomnienia dość nieprzyjemne? Cóż, on wiedział rzeczy, które faktycznie mogły zaniepokoić potencjalnych ojców i matki w sumie też, jednakże to był wypadek i to niezależny od nich. Charakter kształtowały sytuacje, w których istotom dane było brać udział, więc nie powinien mieć żalu do siebie. Teraz miało być inaczej i mruczniasto-słodziaśnie, bo mieli już na wieczność być razem. - Istna z ciebie piekielnica, Gusiu. Moja piekielnica. Masz rację, czemu czekać kolejne sekundy, gdy minęły te paskudne tysiąclecia. Kocham cię – powiedział, prędko pozbywając się resztek ubioru, które mieli na sobie. – Będziemy cudownymi rodzicami, a zwłaszcza ty matką – stwierdził, całując ją o wiele bardziej dziko niż dotychczas. Jego łapki błądziły po jej piersiach, biodrach, po udach, pojawiając się również w bardziej intymnym miejscu, pieszcząc ją z początku powolnie, by po chwili pokazać jej, tak dawno nie ukazywany światu, dziki drustankowy zestaw łóżkowy, pełen dzikości, podgryzania, pomrukiwań. Również całował jej szyję i też ją podgryzał, przechodząc po chwili do rzeczy. Nie lubił przeciągających się gierek wstępnych, zwłaszcza, że tak nieznośnie wzbudzały w nim jeszcze większe pożądanie, nie zaspokajając go. Śmiał się! Prawdziwie się śmiał, nie interesując się kompletnie resztą gości, z których większość pewnie mogłaby ich świetnie usłyszeć, gdyby przechodziła korytarzem. Miał to gdzieś teraz, gdy trzymał Megaerę w swoim uścisku, przypartą do łóżka, dyszącą, potarganą i szczęśliwą. - Guuusiaaa... – Westchnął, pieszcząc wargami jej piersi. Tęsknił za nią, za tym, za tym wszystkim i szczęśliwy był, że miał mieć już tą samotność za sobą.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 24 Maj 2014 - 18:28
Megaera jak to Megaera była… trudna do sklasyfikowania. Potwornie wręcz trudna nawet. Miała swoje wzloty, ale też i upadki, choć do tego dnia wielce niezadowolona twierdziła, że los nieustannie zsyłał jej przewagę tych ostatnich. Tak było przynajmniej do teraz, bo teraz nie można było już tak powiedzieć. Wszystko zaczynało bowiem ponownie kierować się w tą dobrą i kochaną stronę, jakiej tak bardzo dotąd potrzebowała i na jaką czekała aż tak długo. Stanowczo zbyt długo. Oczekiwała na powrót do swego Drustana o wiele setek lat, a nawet i tych tysięcy, za piekielnie długo. Lecz gdyby ktoś powiedział jej wcześniej, że za niecały dzień ponownie spoczywać będzie w ramionach męża, całowana gorąco, obdarzana czułymi słówkami, pieszczona i tak bardzo kochana. Nie, nie uwierzyłaby temu komuś. Ba!, byłaby nadzwyczaj zniesmaczona i raczej myślałaby o tym w kategorii próby zrobienia sobie z niej, dla innych z pewnością wielce zabawnego, żartu. Z początku byłaby zniesmaczona robieniem jej czegoś takiego, później wściekła, a na samiuteńki koniec, spędzany już samotnie w swoim domu na odludziu, pewnie i posmutniałaby trochę, ha!, byłaby chodzącą lawiną smutku i bólu. Ze łzami nieustannie cieknącymi z oczu i takimi tam dowodami jej samotności. Ale to działo się naprawdę. Choć nigdy by nie pomyślała, że ponownie ją to spotka, wszystko znowu się działo. I wracało do tej słodkiej normy z przed Kanionu. Na dodatek po części uznawać to można było za zasługę sukinsynowatego Samaela, który w sumie przypadkiem tak bardzo im się przysłużył. To dzięki jego paskudnym słowom opuściła jadalnię, a niedługo za nią opuścił towarzystwo i Drustan. Poszedł za nią… By od słówka do słówka, od gestu do gestu, doprowadzić do całkowitej zmiany jej nastroju i nastawienia, a przede wszystkim – by uczynić ich życie łatwiejszym, wspólnym i rysującym się przed nimi iście bajecznie. Bo to już w sumie była bajka. Cudowna, dobra bajka, z której nigdy więcej nie chciała być już wyrzucana i której nigdy więcej nie chciała dobrowolnie próbować opuszczać. Nawet w najskrytszych snach nie marzyła, by cokolwiek tak z pozoru ciężkiego przyszło im odbudować z taką, i jeszcze jak przyjemną!, łatwością. - To wrrręcz wspaniale… – Odpowiedziała, z tą swoją całą mrucznością, przeciągając mruczenie szczególnie w tym jednym słówku. Było coraz goręcej i gdzieś tam w głębi tak naprawdę wiedziała już, że wygrała. Zawsze wygrywała, jeśli chodziło o sprawy tego typu. Z tym całym uwodzeniem, sugestywnością i gestami wykorzystującymi naturalną słabość dosłownie każdego mężczyzny. A jeszcze przy znajomości tego właśnie jej jedynego Drustanka… Nie można było powiedzieć, że nie wykorzystywała swych atutów, by w pełni doprowadzić do wyznaczonego sobie celu. Wyznaczonego sobie, lecz mającego jednocześnie mieć wpływ na ich dwójkę, a niedługo już trójkę… Lub czwórkę, ale skrycie jednak oczekiwała odrobinę łagodniejszego startu i powrotu do ich małżeństwa po tylu latach separacji. Akurat przy tym liczyła na traf szczęścia i brak powtarzania genetycznych skłonności. A że wszystko zaczynało być dobrze i szczęśliwie, już po pierwszej myśli pozwoliła ulecieć zastanawianiu się. Jak najdalej od jej rozpalonej osóbki. - I ja ciebie, mój piekielniku… Tak bardzo cię kocham… – Stwierdziła, prawie nieprzytomnie pomagając mu całkowicie już pozbyć się resztek ich ubioru. Marnych resztek, bo większość z nich już dawno poleciała gdzieś na podłogę, lecz i tak istotnych. Istotnych w szczególności ze względów praktycznych. No i tych już czysto rozkosznych. – Minęły i nie wrócą. – Cmoknęła go, pozwalając sobie już na coraz większe szaleństwo. Tak jak za dawnych lat, lekko śmiejąc się dodatkowo z powodu stwierdzenia o rodzicach. Z jaką łatwością przyszło im… mu przyjąć ten fakt! To tylko jeszcze dokładało do jej uczucia. Ten rodzaj drustankowej słodyczy, który nadawał mu niemożliwie dużo słodyczy. – Mówisz…? – Westchnęła rozmarzenie. – Ja sądzę, że to jednak tatuś będzie wspanialszy… Jesteś niesamowity, kochanie. – Dodała jeszcze, ciesząc się tym dzikim pocałunkiem i samej dając w niego wiele od siebie. Jej pieszczoty stały się jeszcze bardziej wyraziste i namiętne. Zwinne paluszki raz po raz odnajdywały coraz to zacniejsze ścieżki po dwstanowym ciele, jego szyi, policzkach, torsie, plecach i tych kuszących pośladkach… Aż do zdecydowanie niegrzecznych czynów, rozpalających zarówno jego, jak i ją… Jednocześnie wręcz rozpływała się pod wpływem jego dotyku i dokładnie tego, czego jej brakowało. Zmysłowej powolności przeradzającej się w nieopanowaną dzikość. I tego mruczenia… Podgryzania, w odpowiedzi na które i ona sama zaczynała pomrukiwać z zadowoleniem… Odurzona tym wszystkim, zupełnie zapomniała już o świecie zewnętrznym. Pragnęła tylko całować, co też tak bardzo chętnie robiła, i być całowaną… Pieścić i… I przechodzić do rzeczy. Z niesamowitą łatwością i płynnością dopasowywać się do kochanka. Do jego ruchów, do jego potrzeb i pragnień. Do jego szaleńczej drustankowatości. Brakowało jej tego! Ona również się śmiała. Chichotała niczym tamta młoda dziewczyna, jaką była na początku ich znajomości, a później i małżeństwa. Dokładnie jak ta sama Gusia, choć przecież wydawało jej się, że już nigdy nią nie będzie. Lecz była... Dokładnie tą samą łóżkową i życiową wariatką, bo był przy niej. Jej druga połówka. Z pewnością i lepsza połówka, bo tak dobra i kochana… Wciąż go pieściła, całowała i dopasowywała się do tych potrzeb, oddychając ciężko. Potargana, z roześmianymi oczami, tym swoim starym uśmiechem rozświetlającym twarz i całkowicie nowym, choć po części i starym, podejściem do świata. Rozkosznie szepcząca imię kochanka, by wreszcie powrócić do całowania jego szyjki i z czymś w rodzaju pytania o przyzwolenie w oczach… Liznąć ją kilka razy czubeczkiem języka i drasnąć kiełkami… Drasnąć, a następnie i otwarcie kąsnąć, spijając krew. Oczywiście, nie zostawiła go tak całkowicie bez rewanżu, delikatnie nastawiając i własną szyjkę do pokąsania… Najlepszy wieczór w jej aktualnym życiu dopiero się zaczynał… A reszta gości? Nie liczyła się jakoś specjalnie, gdy Gusia miała u swego boku, a właściwie – na sobie, ukochanego Drustanka.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 25 Maj 2014 - 14:52
- No wiesz... – Zaczął, udając zakłopotanego, choć tak naprawdę oblewał się w morzu satysfakcji. Tak, ten czyn to jedna z najlepszych rzeczy jaką ostatnio uczynił i zapewne jedna z dosyć bardzo groźnych, bo ktoś tytułujący się Księciem Piekielnym wcale nie był ot zwykłym chłopaczkiem, który mógł pobiec do matki i jedynie jej się wyżalić i wypłakać w spódnicę. Samael raczej nie miał nikomu wyżalać się z tego czynu, bowiem to krzywdziło jego dumę. Zapewne sam miał załatwić tę sprawę, choć „sam” w sumie nie musiał być, bo jeśli miał dobre informacje, to ten Książę miał pod sobą dość niebezpieczną armijkę, która, nie ukrywając, mogła okazać się dla niego równym przeciwnikiem. Jakby nie było, sukuby i inkuby powstały w Piekle z tego samego powodu, co pierwotni i choć tych pierwszych nie mogli nauczyć posłuszeństwa, to tamte istoty własnej woli przy wspomnianym Księciu mieć nie mogły, mimo że nie do końca musiały się zgadzać z jego rozkazami. Reasumując, miał na głowie wkurwionego serafina, który akurat teraz nie mógł używać płomyczków, ale co, gdy znajdą się poza posiadłością? A, zestawem dodatkowym, o ile Bone stwierdzi, że będzie sobie patrzył, bo łapek mu nie warto brudzić dla takiego „kundla piekielnego”, była armia pożądających krwi i seksu bardzo agresywnych istot, które były bardziej dzikszą i bardziej przerażającą wersją wampirów. Wesoło, bo po swojej stronie miał swoje umiejętności, Megaerę, ewentualnie Maxime i kilku drobniejszych przyjaciół, jeśli chodziło o jakieś nadnaturalne wrodzone wyposażenie. I Mel, choć na tę by nie liczył. Ostatnio skupiała się na sobie, zamiast na lekcjach. - Z tym wspaniałym i niesamowitym bym uważał, kochana... – Stwierdził z łobuzerskim uśmiechem. – Pewna piekielna szycha jest prawdopodobnie jeszcze bardziej na mnie wkurwiona, że tak się wyrażę. Podpadłem silniejszemu... Może być w przyszłości ciekawie – dodał, w sumie nie mogąc się tego doczekać, bo jakoś miał dość nudy i tej samotności. Choć oczywiście powrót do Megaery oznaczał koniec tych obu wadzących mu rzeczy w jego życiu, to dodatkowa kolizja z jednym z największych wrogów... Kusiła. I chyba nie powinien był spędzać ostatnich lat swojego życia w takiej nudzie i pustce, bo teraz, gdy odżył dzięki towarzystwu Gusi, robiła się z niego bardzo nieodpowiedzialna jednostka... Taka, jaką był przed tym wszystkim, więc chyba nie powinien się tego obawiać. Co jak co, ale dzięki temu szaleństwu, uparł się przed rodziną na poślubienie Megaery, olał wydziedziczenie i ruszył świat z miłością swojego życia, nie bojąc się, jak przeżyją bez wsparcia jego rodziny. I dali radę, bo ona była jego siłą. - Chyba nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli wpadnie kiedyś do nas na kolację Samael? Jakoś tak wyszło, że miał bliższe spotkanie z moją pięścią i wiesz, że te upadłe aniołki wcale nie są takie nie-wiadomo-jak-bardzo-niezniszczalne? Obawiam się, że polała się krew – przyznał, całując ją dziko, drapieżnie pieszcząc całe jej ciało, drażniąc pazurkami jej skórę. Gdy już myślał, że nie mogą osiągnąć jeszcze większej słodkości w ich stosunku, Gusia zaczęła drażnić ząbkami jego szyję, już kolejny raz dzisiejszego wieczoru, i tym razem na tym nie skończyła, za co też ją kochał. Tyle powodów do miłości! Zamiast przejść dalej z kąsaniem, ona wbiła się w jego szyję, dostarczając mu o wiele bardziej żywszych doznań, bardziej mu bliższych, bo w pewien sposób połączył się z jej własnymi odczuciami, co od zawsze go kręciło. I lubił tę jej drapieżność. W sumie też kochał. I kochał też jej krew, jej zapach i smak, więc gdy tylko podsunęła mu swą własną szyję, wbił się w nią, mrucząc w swój przesłodki chrapliwy sposób. W tym niewielkim pokoju tej okazałej posiadłości, na tym nie za dużym łóżku, w objęciach, pełni miłości i wspólnego uwielbienia, po definitywnie zakończonym rozstaniu, leżała dwójka tak bardzo bliskich i przeznaczonych sobie istot, która przeżyła bez siebie, ale chyba tylko dlatego, że żyła w nadziei, że te dni, przeszłe dni, do nich powrócą i znów będą mogli ot leżeć w swoich ramionach i cieszyć się swoim towarzystwem.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 25 Maj 2014 - 17:50
Powroty do tego ich całego mini, choć może i mega, rodzaju raju były… Przegenialniaste, jak by to powiedział jej przybrany synuś. Właśnie… Przybrany synuś i jego brat bliźniak, którego też w pewnym sensie traktowała jak swoje własne dziecko. Dwie duże pociechy, które z uporem maniaka usiłowały swatać ją z kimś. No dobrze, Nicholas na razie tylko wspominał o takiej ewentualności, ale to i tak już było coś. Coś dosyć zabawnego, patrząc na fakt, że chyba właśnie zniszczyła im zabawę w wynajdywanie jej randkowiczów i sama znalazła sobie Tego Idealnego. W pewnym sensie nie można było tego nawet nazwać znalezieniem, bo już dawno wiedziała, że to jedyny mężczyzna, z którym chce być i jej samotność była tylko wynikiem jej własnego wyboru podczas, wewnętrznie świadomego, oczekiwania na powrót do męża. Ciekawiło ją, niezmiernie wręcz ciekawiło!, jaka będzie reakcja na tak przedziwną wiadomość. Bo tak, to zdecydowanie miała być niecodzienna informacja. Zazwyczaj bowiem takie dziwy działy się tylko w książkach i filmach, a nie normalnym życiu. Choć prawdę mówiąc… Wszystko to, co wydarzyło się od (pseudo)apokalipsy, włącznie z nią oczywiście, nie należało do tych rzeczy, które ogólnie przyjmowano za zdrową rzeczywistość. Ale to i tak miało być ciekawe… Kilka godzin pomiędzy spotkaniami, bo do salonu szczerze nie chciało jej się schodzić i wypuszczać z łóżeczka Drustana, a tak widoczna zmiana. Nawet ona sama ją zauważała. Tę lekkość i większą beztroskę, amorki latające w powietrzu i ogólne zmiany nawet w samym wyglądzie. Uśmiech, który nie chciał wręcz zejść z jej ust, podejrzanie rumiane policzki, no i niesamowicie błyszczące oczy nieustannie wpatrzone w męża. Poza tym pozostawała też kwestia wyjaśnień i odpowiedzi na potok pytań, jakimi zapewne mieli ich zarzucić. Normalnie naturalne gaduły i potwornie ciekawskie osóbki były z tych „ich dzieci”. Tak bardzo przypominające jej starego Drusia, który chyba powoli też zaczynał wracać do tego swojego dawnego nagromadzenia uroku. Bo, tak prawdę mówiąc, jako Robert Ewart był… Potworny. Taki zimny, oschły i bezuczuciowy. Taki… Zupełnie nie jej kochany. Choćby i przy tych papierach, które przyjął bez mrugnięcia okiem. I które wciąż chyba leżały na stole… Cholera! - Drrrusiu…? – Mruknęła cichutko, leniwie wtulając się w niego i delektując tym ciepełkiem oraz miękkością jego skóry. – Koperta…? – Spytała w nadziei, że nie będzie musiała mówić w tym temacie nic więcej. Ogólnie nie chciała mówić zbyt wiele, gdy nie było tego potrzeba i tylko wychwalać swego partnera, i cieszyć się nim, a o tej niewygodnej sprawie miała zamiar nie wspominać już nigdy. No, nigdy po tym, jak już upewni się, że nie wyjdzie ona na szersze światło. Na przykład leżąc sobie na widoku na stole w pokoju pełnym ciekawskich istot, które z chęcią zapewne przebadałyby jej zawartość. Zwłaszcza Samael pewnie miałby tę swoją chorą satysfakcję z cudzego dramatu, który już tak w sumie został zażegnany, ale nie wiedział o tym jeszcze nikt, kto nie był ich dwójką. Do szaleństwa zakochaną w sobie dwójką, która teraz przeżywała jeden z najcudowniejszych wieczorów, a w przyszłości… W dosyć niedalekiej, patrząc na ich wiek i lata separacji, przyszłości sprawić miała otoczeniu dosyć dużą niespodziankę. Dużą zwłaszcza w znaczeniu robiącej dużo szumu wokoło siebie, bo tak z pewnością miało być. Maleńki potomek lub potomkini dwójki pierwotnych wampirów o dosyć szalonym miksie zdolności i zacnych cechach charakterku… Z pewnością miała być to dosyć olbrzymia niespodzianka. Zwłaszcza dla Micka, który przecież miał swą „matkę” za kogoś zupełnie niezdatnego do związków i żyjącego w samotności. A tu patrzcie, państwo! - Ależ ja uważam… – Szepnęła mu do uszka, po chwili odpowiadając uśmiechem na ten jego uroczy uśmieszek. – Uważam, że wygrałam los na loterii, Drusiu… – Kilka sekund później zmarszczyła jednak pytająco brwi i spojrzała na męża z lekka podejrzliwym wzrokiem, nie przestając się jednak choć trochę szczerzyć, bo zwyczajnie nie potrafiła odpuścić sobie tego w jego towarzystwie. – Jaka szycha, kochany? Cóż takiego zrobiłeś? Nie to, że się zmartwiła, bo wiedziała, że Drustan da sobie radę ze wszystkim i szczerze wierzyła w jego geniusz, ale… Nie, jednak była odrobinę zaniepokojona. Zwłaszcza przy wizji odzyskania go dopiero teraz i stracenia już chwilę później. Tak zwyczajnie nie mogło być! I dziecko… Chciała wychowywać je z ojcem. We względnym spokoju… Widziała jednak pewien rodzaj entuzjazmu w jego oczkach i wiedziała, że podpadnięcie w gruncie rzeczy mu się podoba, więc nie zamierzała się wtrącać, o ile nie było to zbyt konieczne. Z doświadczenia miała świadomość, że o ile na niektórych płaszczyznach to ona kusiła i przekonywała, o tyle na innych to Drustan dominował swym charakterkiem i zwyczajami. A prawdę mówiąc i jej trochę znudziło się życie w spokoju i z pewnością sama podchodziłaby entuzjastycznie do małej rozrywki, ale wspomnienia nie dawały jej zapomnieć o konsekwencjach ostatniego podpadania, czy co to tam było. Sama w sumie nawet nie znała przyczyny tamtego ataku. Skutki jednak już jak najbardziej. - Ufam, że wiesz co robisz, ale… – Przerwała w połowie zdania, wzdychając i próbując ponownie odlecieć w rozkoszny świat bez zmartwień. Przecież nic się nie paliło i mogli porozmawiać o tym, gdy ta noc już przeminie. A przeminąć kiedyś miała, mimo jak najszczerszego pragnienia, by trwała wiecznie. - Nic z tym. – Roześmiała się ponownie, powolutku odkrywając nowe rodzaje pieszczot. Kuszących pieszczot i muskań oraz jak najbardziej szalonych wierceń i chichotów, no i całowania… Duuużo całowania swojego cudnego mężczyzny, który zdecydowanie był jej osobistym ideałem. Kochanym i uwielbianym nader wszystko. Jej własnym księciem na białym koniu, choć tak właściwie… Książęcego tytułu już nie miał, a i konia pewnie zabrali… I to przez związek z nią, a następnie i skromny, ale romantyczny ślub. I za to kochała go jeszcze bardziej, i dalej uznawała za swego księcia, właśnie za pozostawienie dla niej wszystkiego. Zostawienie starego życia, by zacząć nowe razem… Nowe, które zmieniło się po przemianie w jeszcze nowsze, i jeszcze nowsze, i teraz ponownie wspólne. Miała nadzieję, że kolejnego już nie będzie, bo kochała obecną rzeczywistość. Była taka słodka. Zupełnie jak kiedyś. „Przesłodka, cukierkowa miłość”, jak to, dla niego zapewne w celu obrażenia ich, określił Samael. Mówiąc już o tym piekielnym skurwysynie, słowa męża wywołały na jej twarzy dosyć zadowolony, koci uśmieszek. - Nie, zupełnie nic przeciwko… Skoro ponoć zostaliśmy uznani za psiska, a on osobiście na to wpłynął… Wydaje mi się, że miałam gdzieś jeszcze miskę dla naszej drogiej suki. – Uśmiechnęła się łobuzersko, mrugając do męża jednym oczkiem i pieszcząc plecki. Po chwili pocałowała go jeszcze, lekko przygryzając jego wargę, zdecydowanie dumna. – Mój ty szaleńcze! – Zaśmiała się. – Chciałabym widzieć jego minę. Zamruczała z zadowoleniem, gdy poczuła ten dziki pocałunek i drażniąco-pieszczące ruchy. Sama, otumaniona rozkoszą, leciutko wbijała mu paznokcie w plecy i ponownie przeciągała pocałunki. Tak, by ta noc była jedną ze zdecydowanie ich najlepszych. I najdłuższych, bo ani jej się śniło schodzić na spotkanie w jadalni, które niby miało przynieść odpowiedzi, ale tak naprawdę było ostatnią rzeczą, do jakiej była teraz skłonna. Zwłaszcza, gdy przyszło co do czego i przeszli do tych uwielbianych przez nią działań. Rozkosznego spijania się nawzajem, co dodawało im tylko tej słodyczy mocniejszego odczuwania więzi, jaka była między nimi. Jęknęła cichutko, stłumiona poprzez własne spijanie kochanka, gdy Drustan wbił się kiełkami w jej szyję, mocniej wbijając pazurki w jego plecy i czując się tak cudownie. Tak na miejscu, bo właśnie tu było jej miejsce. W ramionach ukochanego męża, przy jego boku, tuląca i tulona, kochająca i kochana. Tak bardzo było jej tego brak przez te wszystkie lata, że teraz zamierzała delektować się każdą, nawet najmniejszą rzeczą, cząsteczką, gestem… Kochała to wszystko i kochała Jego, a wkrótce i ich kruszynę. Wszystko zaczynało się coraz cudowniej układać i wydawało jej się tak piękne, gdy tak leżała w ramionach ukochanej osoby. Ciało przy ciele, dusza przy duszy… A kiełki w szyi.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Pon 26 Maj 2014 - 20:41
- Koperta chyba już nie jest ważna i nie zawiera aktualnych informacji, więc to tylko śmieć – stwierdził beztrosko, ciesząc się, że jednak nie miało dojść do tego rozwodu i definitywnego stracenia Megaery. I chwała. W sumie to ona była głównym powodem tego, że wstał od stołu i ruszył, nawet się zbytnio nie zastanowiwszy. Ba!, chorobliwie wtedy chciał być przy niej i nie widzieć tych papierów, słyszeć śmiechów i żalów innych gości, a zwłaszcza Samaela, który ją obrażał. Nie żałował tego. Znów mógł być z nią. Tym razem już na wieczność. – A jak przeczytają, to mają jedynie marną ploteczkę. Poza tym od kiedy przejmujesz się innymi, co? Gusiu, my od zawsze idziemy do przodu, nie bacząc na innych. Czyżby to się w tobie zmieniło? – Spytał w pełni szczęśliwy, non stop obdarzając ukochaną szerokim uśmiechem i pocałunkami. A potem też dziabem w szyjkę, co należało do, oczywiście, równie kochanych chwil. W sumie wszystko, co miał okazję robić w towarzystwie Megaery należało do kochanych chwil, momentów, zajęć i raczej nigdy nie miało się to zmienić. Chyba wychodził na ślepo zakochanego, ale mu to nie przeszkadzało, bo to, co ich łączyło... Niesamowite! Wgryzł się jeszcze bardziej, spijając swą Gusię i nie przestając też łapkami pieścić jej ciała. Drażnił każdą część jej ciała, masował, ściskał, macał. Badał ją od nowa, gdy zwiedził już ją całą i nie przerywał ich stosunku, co w połączeniu dawało im coś niezwykłego. Krew sama w sobie nieźle kręciła, jak i jej spijanie, a jeszcze w towarzystwie seksu, po tylu latach rozłąki... Nie sądził, by kiedykolwiek miał dość swej najdroższej, jeśli chodziło zarówno o współżycie i ogólne jej bycie przy nim. Sam fakt jej bytu tuż obok niego... To naprawę wiele dla niego znaczyło, zwłaszcza, że lata bez niej były tak puste, blade, chłodne, mroczne. Po nieco dłuższej bardzo chwili, wysunął kiełki z jej szyi i zaczął ją łaskotać językiem po rankach. Objął ją łapkami i przewrócił się na plecy, biorąc ją sobie na górę. Z dołu też kochał na nią patrzeć. - Jesteś przepiękna, gdy tak mnie kąsasz, spijasz i gdy masz ten chaos na głowie. A, i jak jesteś moja, i w sumie jak nie byłaś, też byłaś piękna. Pięknoto moja, kocham cię – stwierdził, trzymając ją w talii, choć po chwili zaczął bawić się cyckiem, jak na faceta przystało. Cmoknął ją, gdy przestała go spijać i spojrzał na nią już z mniejszym uśmiechem z niewielką nutką smuteczku. – Chyba powinniśmy zejść, bo spotkanie w salonie... Ile czasu, tak w ogóle, minęło? – Spytał, bo w sumie stracił poczucie czasu.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Pon 26 Maj 2014 - 22:35
- Uhum… Mało istotny śmieć. – Uśmiechnęła się do niego, w pewnym sensie chcąc wręcz radośnie piszczeć z ulgi, choć to przecież zupełnie nie było w jej obecnym stylu. Teraz była wielce poważną Megaerą, przed którą znaczna większość istot odczuwała respekt lub nawet pewien rodzaj respektu zmieszanego ze sporą dawką niechęci. I choć nigdy nie chciała stać się kimś takim, to teraz przeszkadzało jej to jeszcze bardziej. Świadomość, że jej nowe zachowanie, bo w obliczu ponownego miłosnego związku ze swym Drusiem z pewnością miała zachowywać się inaczej i o wiele bardziej szalenie, a nawet w pewnym stopniu nieodpowiedzialnie, co pokazywał choćby ten seks w takim miejscu, przyjęte może zostać ze zdziwieniem… Ba!, z pewnością miało zostać i to nie tylko przez jej najbliższe towarzystwo, bo i choćby Melaney… Mel… Ta to była też materiałem na całkowicie inną historię, a właściwie to nawet ich kilka. I rzeczą nie do podważenia było to, iż ktoś wreszcie musiał porządniej się z nią rozmówić. Tym kimś na sto procent miała być właśnie Megaera. Nie ze względu na jakąś ich wielką i odwieczną przyjaźń, czy coś w ten deseń, a z prostej racji podrywania jej męża i chęci zaciągnięcia go sobie do łóżka. Na co Meg pozwolić nie miała zamiaru. W końcu z jakiegoś powodu śluby były istotne i to nie tylko w świecie ludzkim. Można by nawet rzec, że te nadnaturalne były o wiele ważniejsze ze względu na przysięganie sobie wieczności, która, w porównaniu z kruchym i nadzwyczaj krótkim życiem ludzkim, była czymś przeogromnej wagi. A Melaney chciała od tak wejść z butami w całkowicie obcy dla niej związek. Bo tak, młoda wampirzyca nie miała bladego pojęcia o niczym, co wiązać się mogło mocniej z Megaerą i Drustanem. Poniekąd może i odrobinę kojarzyła Dru, lecz Gusia pewna była, że ta znajomość w większości ograniczała się tylko do tej robertowej wersji jej kochanego. A jak dobrze wiadomo było, Robert Ewart nie był tym samym osobnikiem, oczywiście w kwestii charakteru, bo z wyglądu po części już tak, poza stylem ubierania się i tymi wstrętnie ogarniętymi fryzurami, co prawdziwa jego wersja. Poza tym ta mała pijaczyna, jak postanowiła autentycznie złośliwie określać ją teraz Meg, miała wciąż swojego własnego faceta i wchodzenie w czyjeś związki zwyczajnie zaliczało się w tym momencie do zdrad. Ooops! Jakże przykro! Pierwotna nie wiedziała, czy świadomość, że Jebediah wciąż dyszy miała cokolwiek zmienić w zachowaniu potomkini Dru, ale liczyła, że choć trochę jednak ogarnie tę kobietę. Ogarnie z pijactwa, agresji, skłonności do robienia z siebie sieroty i zniechęcania całego towarzystwa, zapewne włącznie z Michaelem i Nicholasem, do swojej własnej osóbki. Ale to i tak w tej chwili niezbyt się liczyło, a odbieganie gdzieś myślami było przedostatnią rzeczą, jaką chciała robić Megaera. Przedostatnią, bo ostatnią było oczywiście opuszczanie pokoju dla spędzania czasu w salonie lub jadalni z resztą, niekoniecznie w większości cudownego, towarzystwa. Wolała zajmować się swoim Drusiem, co też oczywiście bardzo chętnie czyniła. Nad wyraz chętnie, pieszcząc go i drażniąc tu i ówdzie, co wywoływało tak bardzo kochane i pożądane przez nią reakcje. Przez te wszystkie lata zdecydowanie nie zapomnieli, jak sobie wzajemnie dogodzić. - Marna ploteczka, która z pewnością wywoła w naszym drogim przyjacielu złudne poczucie satysfakcji. – Parsknęła śmiechem, szczerząc się do ukochanego i wplatając palce w jego włosy, by wywołać jeszcze bardziej uroczy nieład na głowie. – Iii… Ja? Nie przejmuję się innymi? Za kogo ty mnie masz, mój kocie? Choć może czasem i faktycznie nie zwracaliśmy tej uwagi… – Pokręciła głową z uśmiechem, śmiejąc się cichutko i tak w sumie to nawet przyznając mu rację. Choć egoistami przecież nie byli. Zwłaszcza on nie. – Nie, nie zmieniło. Trochę zgasło, gdy… Ale teraz znowu zaczynam myśleć tylko o nas. O tobie, Drusiu kochany. – Cmoknęła go w usta. W sumie to cmokając przez cały czas, jak i również pieszcząc i podszczypując dosyć niegrzecznie, by czerpać i dawać pełną uciechę z tej nocy powrotnej. Zupełnie jak za starych, dobrych czasów, gdy to było ich słodką codziennością. Tak słodką i miłą sercu. Tak oczekującą na powrót. A kąsanie… Je kochała nadzwyczaj! Świadomość tej pełni łączenia się ze swym przecudownym partnerem. Uczucie spijania i jego zadowolenia przy smakowaniu jej krwi, gdy ona delektowała się nim. Zarówno jego boską krwią, jak i pieszczotami, ruchami i ogólnie całym seksem. Może i nigdy nie zapomniała tych chwil, lecz te w jej wspomnieniach zdecydowanie równać się nie mogły tym przeżywanym na żywo. Uczucie bycia spijaną, te kuszące ruchy języczka na szyi i jeszcze bardziej rozpalające badanie jej ciała łapkami… Powolne, dokładne, podniecające i zachęcające do kosztowania dalszych uciech. Do dawania od siebie jeszcze więcej i więcej, co oczywiście robiła. Osobiście drażniąc każdy, nawet najmniejszy kawałeczek jego ciała. Począwszy od policzków, plecków, karku, na wspaniałym tyłeczku i bardziej wrażliwych rejonach zakończywszy. Wszystko, by doprowadzić go do jak największej ekstazy. I to w towarzystwie wzajemnego spijania, i tej bliskości. Świadomości, że mają być ze sobą już na zawsze. Od teraz do wieczności, a nawet i dalej. Koniec smutku, koniec opuszczenia i okropnej samotności, a początek czegoś tak pięknego. Pięknego jak jej ukochany. Czując jak jego kiełki opuszczają jej szyję, a języczek zaczyna łaskotać ją coraz żwawiej, poczuła jakby uczucie dosłownie ją wypełniało. Wspaniałe, nęcące i górujące nad wszystkim, czego do tej pory doświadczyła. Przekręcając się razem z nim, ostrożnie zaprzestała spijania, odwdzięczając się drobnymi pocałunkami i lizami ukąszonego miejsca, a następnie i uśmiechem. Patrzyła na niego błyszczącymi oczami pełnymi nieopisanej miłości, nie odzywając się jednak i delektując dalszym poczuciem więzi między nimi. - Cały czas byłam twoja… – Odezwała się w końcu cicho, pochylając nad nim i całując wargami wciąż smakującymi jego własną krwią. – Byłam i jestem, mój seksowny krwiopijco. Kocham cię i kocham to wszystko. Zamruczała przeciągle, gdy rozpoczął swe zabawy, nie przestając kochać go… W obu znaczeniach tego słowa. Potrząsnęła energicznie głową, zamykając mu usta pocałunkiem, gdy postanowił tak ze smutkiem wspomnieć o schodzeniu na dół. Nie zamierzała dać mu wcielić tego w życie. O nie! Patrząc na niego z góry, leciutko przycisnęła go do materaca, wiercąc się w ten sposób, który zawsze działał w odwracaniu uwagi. Wierciła, pieściła, drażniła, uśmiechała się i całowała namiętnie, by wreszcie odezwać się cicho i jakby marzycielsko. - Nie wiem, ale wiem… Że… – Obdarzyła go całusem z dużym udziałem języczka. – Poradzą sobie bez nas. Jesteśmy bardzo zajęci… Barrrdzo zajęci, nie sądzisz?
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Wto 27 Maj 2014 - 20:16
- Cały czas byłaś moja? To dobrze. I przepraszam za te wszystkie lata... Wtedy jeszcze nie czułem się na siłach, by walczyć z zagrożeniem i cię chronić... Nie chciałem cię stracić na wieczność – przyznał, choć teraz nie myślał już o tym, nie chciał myśleć. To był wieczór ich powrotu do siebie, a nie obwiniania jego osoby. Na to zapewne miał jeszcze nadejść czas, bo, owszem, był tu winien wiele. Mógł już dawno oznajmić sobie, że jest gotów być jej bezpieczeństwem, a jego powrót wcale nie będzie u niej niemile widziany. Przecież ją świetnie znał, a mimo to nie pomyślał o tym, chcąc nadal od niej stroniąc, trzymać się z daleka i cierpieć w samotności, gdy... Był szczęśliwy w jej towarzystwie. Kochał ją i czuł się jak chłopiec, który dostał na gwiazdkę wymarzony prezent. Wydawał się być równie beztroski, często uśmiechający się i śmiejący bez powodu. Ot tak, bo chciał, bo miał na to ochotę i nie potrzebował powodu, choć powód jego szczęścia był tuż obok i namawiał do tego, co w sumie chciał zrobić, zamiast spełniać swe obowiązki i schodzić na dół. Wolał zostać tu z Gusią, mimo że być może gospodarz domu mógł się obrazić za nie zjawienie się w salonie o umówionej godzinie. Wolał i został, całowany i całujący tę niesamowitą dziewczynę. Tak, Megaera była dla niego niczym wyrośnięta dziewczynka, bądź bardzo młoda kobietka, mimo że upłynęło tyle lat. - Też cię kocham, Gusiu – szepnął, dotykając dłonią jej policzka i głaszcząc jej usta kciukiem, gdy przerwali kolejny dziś pełen namiętności pocałunek. – I tak, barrrdzo zajęci. Jesteśmy starzy. Zaniemogliśmy... – Stwierdził, chichocząc i kontynuując pieszczoty. Megaera była niesamowita w namawianiu go do pewnych rzeczy i jakoś nie potrafił z nich zrezygnować. Była Łóżkowym Potworkiem. Chyba nawet większym od niego i bardziej kochanym od niego. – Widzę, że masz jeszcze względem tego łóżka i mnie pewne plany. To słodko. Nie mam ochoty się nigdzie ruszać, choć pocukierkowanie przed Samaelem... Zdążymy mu jeszcze podziałać na nerwach, by wpadł szybciej, przed narodzinami naszego skarbu i chyba za dużo gadam, a za mało całuję, ale tak dawno z tobą nie rozmawiałem, prócz tych kilku suchych rozmów. To był takie straszne, ale ten twój uśmiech ściera już te pfe wspomnienia. I kocham cię, księżniczko. Usiadł, mając ją nadal na swoich nogach i ujął jej twarz. Robił to nieśpiesznie, jak wtedy, w ich ogrodzie. Pierwszy pocałunek, taki niepewny i nieśmiały, ale ich i pierwszy. Wtedy to wydawało się takie żenujące dla niego, a teraz wspomnienia te wyglądały uroczo i tak mile. Musieli przeżyć więcej takich chwil. Delikatnie ucałował jej usta, co tak bardzo kontrastowało z ich igraszkami. Zamknął nawet oczka, ujmując też drugi policzek i równie delikatnie zakończył ten niewinny moment. - Już zawsze razem - szepnął, otwierając oczy i patrząc prosto w jej własne.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Wto 27 Maj 2014 - 22:31
- Cały, caluśki, caluteńki czas. – Potwierdziła raz jeszcze, radując się tą ich nowo zdobywaną słodyczą, która miała już z nimi pozostać na zawsze. I to wszystko, ta świadomość sprawiała, że Megaera faktycznie przestawała być sobą. Choć może wręcz przeciwnie? Może to właśnie była ta najprawdziwsza wersja jej osoby? Tak bardzo zbliżona do tej młodej dziewczyny, jaką była, gdy pierwszy raz się spotkali. Tak prawdę mówiąc, to różnice między współczesną Megaerą i dawną Gusią zaczynały zanikać nadzwyczaj szybko. Całe szczęście!, idąc w stronę tej pierwotnej pierwotnej, co może i było dosyć dziwnym zlepkiem słów, ale oznaczało tylko i wyłącznie samą słodycz. Bo tak, wielu zdawać mogłoby się, że jej osoba i wszystko, co słodkie to dwie zupełnie wykluczające się rzeczy, lecz nie zawsze tak było. Właściwie to dopiero w ostatnim tysiącleciu jej charakter tak zupełnie się pozmieniał. Wcześniej bowiem była… Dziwna, ale jednak inna, można by rzec nawet, że lepsza. Choć przecież ocena jej osoby zazwyczaj obiektywna nie była, bo nawet sama wampirzyca nie dawała poznać się tak zupełnie. Nikt więc nie znał jej do końca, wliczając w to nawet jej przybranego syna. Syna, który teraz z pewnością przeżyć miał niesamowity szok spowodowany odwróceniem wszystkiego w jej osobie do góry nogami. Megaera nie była tylko wciąż taka pewna tego, jaka reakcja będzie odpowiedzią na jej zmiany. W końcu nie należały one do aż tak znowu normalnych. Nikt, przynajmniej według zasad racjonalności, nie zmieniał się od tak, z dnia na dzień, a właściwie to nawet z godziny na godzinę. Była w tym chyba jednym z przeraźliwie dziwacznych wyjątków od reguły, co mogło okazać się tak samo dobre, jak i złe. Kwestia podejścia, a jej było nadzwyczaj pozytywne. Miała w końcu przy sobie swego ukochanego Drusia. - Mówiłam już, nie przepraszaj mnie, kochany. Nigdy mnie tak naprawdę nie straciłeś i nigdy nie stracisz. – Szepnęła, delikatnie dotykając jego czoła. – Zawsze tu będę… – Przeniosła dłoń w stronę serca. – I tu, gdy tylko będziesz tego pragnął. – Uśmiechnęła się z czułością. – I nie musisz mnie chronić. Nie kosztem naszego szczęścia. Sama potrafię o siebie zadbać, a ty jesteś o wiele za dobry jak na ochroniarza. Nie potrafiła znieść jego obwiniania się, jakiś zagmatwanych i zawoalowanych prób tłumaczeń, powolnego powrotu do tego smutku. Naprawdę przestała mieć mu za złe pozostawienie, gdy znała powody tego ruchu, a nawet gdy ich, z początku ich pojednania tego wieczoru, do końca nie znała… To, co zamierzchłe i złe jednocześnie, przestawało się liczyć. O stokroć ważniejsza dla niej świadomość powrotu do siebie nawzajem i podjęcie prób ułożenia sobie przyszłości. Przyszłości, która, przynajmniej taką żywiła nadzieję, wyglądać miała niczym ich odległa przeszłość. Ta beztrosko cukierkowa, z budzeniem się przy swoim boku, kradnięciem całusów przy każdej możliwej okazji, drobnymi i większymi czułościami, słodyczą i miłością, która ponoć wywoływać miała u ich wrogów mdłości. Z jej starym Drustanem, pogodnym chłopaczkiem wiecznie skorym do żartów i pełnym pozytywnego nastawienia do świata… Przy tej myśli ujawniły się w niej jeszcze dziwniejsze toki rozumowania, które bardzo powoli zaczynały uświadamiać ją co do jednej z chyba najbardziej istotnych rzeczy w tej niedalekiej przeszłości. Do podobieństwa jej potomka i jej męża. Do ukrytych, mimowolnie wprowadzanych w życie motywów takiego a nie innego wyboru. Do jeszcze większej świadomości jej nieustannego uczucia do jej drugiej połówki. To wywołało w niej tylko jeszcze wyraźniejsze rozbawienie, w którego dalszym rozwoju zdecydowanie pomagało jej zachowanie Drustana. Tak słodkie i pełne uroku, można by rzec nawet, że chłopięce. Bo tak, miała świadomość zarówno jego chłopięcego zachowania, jak i swojego powrotu do nadzwyczaj młodziutko-dziewczęcych ruchów. Do swoistego cofnięcia się w czasie, jakby nigdy nie wydarzyło się nic złego, które było tak bardzo przez nią kochane. I taka wersja męża też była niezmiernie uwielbiana. A gdy udało jej się jeszcze osiągnąć swoje i pozostać w sypialni, nie przejmując się nikim, i niczym innym też, kto nie należał do ich dwojga… Beztroska przepełniła ją jeszcze bardziej. - Umm… Mogłabym słuchać tego więcej i więcej, całą wieczność nawet… – Uśmiechnęła się marzycielsko, obrysowując palcem jego wargi. – Słuchać i mówić, jak bardzo to odwzajemniam. Zaś już chwilę później roześmiała się rozbawiona wręcz do granic możliwości. Jej najsłodszy Druś wracał i to w wielkim stylu. - Oczywiście, para staruszków z nas. – Potwierdziła, po kilku sekundach uśmiechając się już bardziej kocio. – Choć ja osobiście nie widzę, byś zaniemógł, kocie mój. Co mnie raduje… – Przelotnie musnęła wargami jego własne wargi. – Niezmieeernie mnie raduje. Było cudownie tak tulić się do siebie wzajemnie, pieścić, całować i obdarzać coraz to nowszymi dowodami wszechogarniającej miłości. Musiała przyznać, że doceniała to bardziej niż cokolwiek w przeciągu tych ostatnich kilkuset lat, choć przecież miewała czasem co doceniać. Cóż. Miewała, ale zdecydowanie nic nie było tak wspaniałe jak ten właśnie mężczyzna w jej ramionach. No i ona w jego… - Mam zdecydowanie dużo planów, które tylko czekają, by wcielić je w życie… Zbieranych starannie przez tak długi czas, więc radziłabym ci się nie obawiać, że zbyt dużo czasu spędzisz w nudnej pracy… – Szepnęła. – Z pewnością trochę nam to zajmie. Dwa… lub trzy… stulecia… – Zachichotała niczym młoda dziewczynka. – A to dopiero początek. – Sugestywnie uniosła w górę jedną z brwi. – I zdążymy jeszcze przyprawić Samaela, oraz całą resztę zapewne, o kilka cukrzyc. – Uśmiechnęła się z satysfakcją, po chwili jednak zerkając na męża dosyć poważnym wzrokiem. – Ale od dziecka trzymajmy go z dala. To psychopata i sadysta pełen nienawiści, a ja… – Westchnęła. – Nie chcę, by stało się coś złego. Ani dziecku, ani tobie… – To mówiąc, mocniej przytuliła się do Drustana, miziając ustami jego policzek i słodziutko stukając nosem jego nosek, by oboje jakoś się rozchmurzyli. To nie był przecież czas na smutki. – I nie gadasz zbyt dużo. Uwielbiam słuchać twojego głosu, jest jak ambrozja dla moich uszu, więc mów do mnie jeszcze… I całuj, bo moje usta też cię kochają. – Mrugnęła go niego oczkiem. – Nawet nie wiesz, ile samozaparcia potrzebowałam do utrzymywania tamtego chłodu. Aż nazbyt… Więc nigdy więcej, mój najukochańszy księciaku. A gdy postanowił przywrócić i ponownie wcielić w życie trochę ich wspomnień, jej serce zabiło znacznie mocniej. Przez te wszystkie lata nie zapomniała tej pierwszej chwili, pierwszego i faktycznie odrobinę nieporadnego całusa, który stał się swoistym wstępem do przyszłości spędzonej razem. Nieśmiałe, ostrożne i jakby lekko lękliwe cmoknięcie w tamtym ogrodzie na zawsze pozostać już miało w jej pamięci. Razem z rozbawieniem, gdy fałszował pierwszy raz graną piosenkę, narodzinami pierworodnego synka, skromnym ślubem w ich ogrodzie i tym wszystkim, co było jej tak drogie. Przymknęła oczy, tak jak wtedy lekko obejmując go za szyję i bawiąc się uroczo potarganymi włosami. Z pełną delikatnością włączając się w całus tak bardzo podobny do tamtego pierwszego. - Na wieczność i jeszcze dłużej. – Odszepnęła, uśmiechając się z zarumienionymi policzkami.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sro 28 Maj 2014 - 22:12
- Uwielbiam cię, Gusiu! Tyle lat nudy, a tu nagle plany na najbliższe stulecia, jak nie tysiąclecia. Sprawiasz, że moje poprzednie żywoty, jak to się wyrażę, wieją nudą, mimo że nie zawsze sprawiały, że miałem chęć zasnąć i przespać ten czas, póki pewna mała i szalona dziewczynka nie przybyłaby do mego łoża, nie budząc z tego okropnego snu samotności. Przybyłabyś? Kazałbym Maxime porozwieszać ulotki ze Śpiącym Księciem wokół twojego domu... Gorzej, jak trafiłbym na chwilę, gdy miałaś mnie ochotę przebić kołkiem, bo pewnie takowe były. Takie tragiczne zakończenie... Ale wiedz, że wolę całusa... O tu! – Stwierdził, kładąc swój palec wskazujący na swe własne wargi i pukając w nie nim. – Jakbyś tego nie zrobiła, to pewnie zmuszony byłbym lunatykować i przez przypadek, taki dość wielki, ale co tam, położyłbym się w twoim łóżku, albo na stole w jadalni i czekałbym na całusa, a jak nadal by nic nie było, choć pewnie by było, ale mimo wszystko dobrze mieć trzecie wyjście, to pocałowałbym cię. O tak! Pocałowałbym, bo kochałem, kocham i będę kochał – dodał, ponownie obdarzając pocałunkiem, a potem też serią całusów swoją Gusię. Zaśmiał się beztrosko, splatając jedną ze swych dłoni z jej dłonią. - Cukrzyca u upadłego... Kuszące. Ciekawe, jakie miałaby skutki. Zwłaszcza, że to księżunio. O mój Boziu, dobrze, że mnie wydziedziczono, bo miałbym zbyt dużo wspólnego z szanownym Samaelem. Tu książę, tam książę... Choć gdybym został królem, to mógłbym mu robić na złość wyższym tytułem, choć pewnie po nim i tak by to zleciało. To ten, co to tak nie lubi ludzi. - I fakt, takiego lepiej trzymać z dala od... Jak damy na imię naszemu dziecku? I gdzie zrobimy mu dom? Kto chrzestnymi? Mamka czy wychowujemy sami? Tyle rzeczy jest do uzgodnienia! Zwłaszcza teraz... Nie ma zbyt wielu dobrych szkół po apokalipsie. Będziemy go wychowywać wśród ludzi? Córka czy chłopiec? W sumie mieliśmy po równo, to teraz... A co, jeśli znów bliźniaki? Dwójka łobuzów, dwie modnisie, czy łobuz i modnisia? Z taką cudowną matką, to będą kolejne mądre dzieci. I piękne. I uśmiechnięte... Będę ojcem! I to teraz takim z prawdziwego zdarzenia! Kocham cię! – Zalał Gusię słowotokiem, głaszcząc ją po brzuszku, a potem ponownie całując. Długo i namiętnie. Przywróciła mu szczęście, a jakby tego było mało, to je poszerzała do niesamowitych rozmiarów. – Choć w sumie ci wszyscy Carrollowie to nasze dzieci, co nie? Wnuczkowie i aż boję się zapytać, ile razy „pra”...
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Czw 29 Maj 2014 - 0:52
- Ja ciebie też, najsłodszy. – Odpowiedziała, uśmiechając się niczym taka duża, solidnie rozleniwiona kotka w towarzystwie swego wielkiego mrrruczka. Dawno nie było jej aż tak dobrze, ba!, w pewnym sensie zdążyła nawet przywyknąć do tego uczucia swoistego rodzaju braku czegoś, pustki wypełniającej nawet najskrytsze zakamarki jej serca, które teraz tak szybko wypełniały się czymś tak zupełnie innym. Miłością i kochaniem, szczęściem. Prawdziwą dobrocią losu i ponownym zaczynaniem radosnego spoglądania w przyszłość, zwracania uwagi na to, że szczęśliwe zakończenia najwyraźniej wciąż istniały i były z nimi. Choć może lepiej byłoby nazwać je szczęśliwymi początkami? Czymś z pozoru całkowicie nowym, lecz jednocześnie tak bardzo zbliżonym do ich dawnych czasów pełnych kwitnącego uczucia, co miało dopiero zacząć ponownie rozkwitać i cieszyć ich z pełnią swej siły. I Megaera miała szczerą nadzieję, że tak pozostanie już na zawsze. Na wieki wieków… Może bez słowa amen, bo nie była osobą zbyt religijną, ale na wieki wieków z pewnością już tak. - Nudy, powiadasz? – Spytała, unosząc powoli w górę jedną z brwi. – Nie myśl, że tak zupełnie nie interesowałam się losami ukochanego mężczyzny i nie słyszałam niczego o różnych dziwach, jakie działy się w jego towarzystwie? Niewyjaśnionych dziwach, których wyjaśnienia z pewnością kiedyś zaspokoją mą nadzwyczajną ciekawość… Prawda, Drusiu? – Uśmiechnęła się do męża promiennie niczym jakieś jego osobiste słoneczko, zupełnie tak jak dawniej. Cukierkowa parka z jeszcze słodszą miłością roztaczaną dosłownie dookoła nich i nieustannym dosładzaniem sobie wzajemnie. - Mojego domu… To byłoby niezmiernie trudne, ale… – Pochyliła się odrobinę w stronę Drustana, praktycznie dotykając ustami jego własnych ust i szepcząc. – Pewna mała i szalona dziewczynka sama czekała na przybycie swego księcia z bajki, ale skoro celujemy w nowoczesność… Zawsze i wszędzie, na każde wezwanie, bo cię kocham. Ale nie próbujmy sprawdzać tego w praktyce. Nie ponownie. – Uśmiechnęła się, wzdychając prawie ciężko. – I chyba muszę się pozbyć mojej kolekcji kołków na tak specjalne okazje, nie? Zbierałam je przez tyle czasu i nawet nie miałam okazji drasnąć nimi pewnego niegrzecznego księcia… Jakaż szkoda. W końcu jednak dokończyła nachylanie się, łącząc ich usta w kolejnym delikatnym i romantycznym pocałunku. Czułym, lecz nie typowo igraszkowym, powolnym i tak długim, by brakło im tchu. - Tu…? – Szepnęła, przenosząc pocałunek na jego policzek, a następnie te najczulsze miejsce na jego szyi, również obdarzając je pieszczotą warg. – Choć lunatykowanie kusi. Na łóżku… I tak na stole… Schrupałabym cię, kocie mój, bez chwili zastanowienia, co zapewne skończyłoby się… Nadzwyczaj ciekawie. – Mruknęła, po chwili śmiejąc się cicho. – Choć nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co jeszcze by było… Mieszkam w Kanionie, kociaku… W ładnej posiadłości pośrodku tego samego Kanionu, przez który przebiegają linie… Byłoby więc bardziej niż ciekawie. – Mrugnęła do niego oczkiem. Powolutku zsunęła się z kolan ukochanego, całując go jeszcze czule i delikatnie popychając na poduszki, by już po chwili zakopać się w miękką i cudownie chłodną kołdrę, tuląc jednocześnie do boku kochanka i zerkając na niego rozmarzonym wzrokiem. Opadła głowę na piersi Drustana, uśmiechając się z czułością. - Żałujesz…? – Spytała miękko. – Nigdy wcześniej nie zadawałam ci tego pytania, ale teraz… Żałujesz utraty tytułu? Tronu? Majątku… i… dawnego życia? Ona osobiście nigdy nie żałowała pozostawienia wszystkiego, co ponoć miała i ucieczki ze swoim osobistym księciem, który księciem przestał być z jej powodu. Tak właściwie, nie miała nic nim nie otrzymała tego daru od losu. Daru, który przyniósł ze sobą tylko kolejne dobrodziejstwa i miłość. Coś, co uwielbiała przez cały ten czas i chciała kochać dalej. A teraz… Teraz wszystko ponownie się rozpoczynało. Zupełnie jak kiedyś, razem z jej kochanym przyjść miały też inne cudowności… Jak ich dziecko… Nieprzemyślane, poczęte pod wpływem impulsu, lecz jednocześnie już tak bardzo uwielbiane… - A jakie ci się podoba? Mamy jeszcze tak wiele czasu, że możemy wybierać i przebierać. – Stwierdziła, przeciągając się leniwie i ponownie przytulając do męża, z głową na jego piersi. – Dom… Tak bardzo chciałabym wrócić tam, gdzie to wszystko się zaczęło, ale to niemożliwe… Pozostańmy więc przy jakimś cichym zakątku. Chyba nie jestem zbyt dobrym materiałem do miejskiego życia, a może tylko tak mi się zdaje, jednak spokój wydaje mi się czymś najlepszym. Nie sądzisz? – Spytała, chcąc poznać i jego zdanie, a nader wszystko słuchać jak do niej mówi. Tak melodyjnie, mrucząco i wspaniale… - I sami… Chcę wreszcie móc wychować swoje dziecko. – Uśmiechnęła się. – Nicholas? Chciał mnie swatać… No i jest dobrym chłopakiem… Matka zaś… Sama nie wiem, jest tyle opcji… Może ktoś od ciebie? – Stwierdziła, śmiejąc się bezgłośnie. – I jakbym widziała w nim ciebie. Tak samo ciekawski i zarzucający pytaniami. Dwie krople wody. Wychowanie wśród ludzi byłoby dobrą opcją, ale ten miks zdolnościowy… – Westchnęła, kręcąc głową w zamyśleniu. – Sama wzbogaciłam się o kilka rzeczy, które mogą być uznane za dziwy. Zwłaszcza wśród dzieci… Ale nie ma co się jeszcze zbyt dużo zastanawiać. I syn, jestem prawie pewna, że to będzie chłopiec. Cudowny jak jego tatuś. - Zamruczała, gładząc męża po policzku. – I… Bliźniaki? Nie myślałam, że jesteś aż tak żądny potomstwa. – Roześmiała się autentycznie rozbawiona. – Ja też cię kocham, ale może zacznijmy jednak od dzieciaczka w liczbie pojedynczej. – Pacnęła go we włosy, nie przestając się śmiać. – Tak wcześnie, a już ogarnęła cię tatusiomania… Szaleniec! Znając życie zaraz caluteńki świat się dowie, jaki to mój Druś jest dumny z wizji ojcostwa. Dowie się i chyba zejdzie z szoku. – Parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie te miny na wieść o czymś tak niespodziewanym. Czysta epickość! Powolnym ruchem położyła dłoń na jego dłoni, gdy postanowił pogładzić ją po brzuchu i uśmiechnęła się jeszcze bardziej… i tak jakoś… niespotykanie dziewczęco. Jak gdyby miała osiemnaście lat, a nie kilka tysięcy na karku. - Uhum… Udało nam się zmajstrować całkiem spory ród. – Mruknęła do niego, mrugając porozumiewawczo i wciąż chichocząc. – Więc nie pytaj… I raczej automatycznie uznaj, że masz już dwóch synów… Wiesz, jaka jest Melaney, a ja… Uwielbiam tych wariatów. – Posłała mu jakby wzruszony uśmiech. – Nie masz nic przeciwko nim? To jakby moje własne dzieci, choć wychowywałam tylko jednego z nich.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Czw 29 Maj 2014 - 21:14
Zmarszczył czoło, wpatrując się w dłoń Gusi. Oczywiście zaraz jego wzrok powędrował w górę ku jej oczom. - Różne dziwy? Niewyjaśnione dziwy? Czy mówisz o tych moich niektórych wypadkach? Czy o podopiecznych, którzy potrafili należeć do naprawdę „dziwnych” osóbek? – Spytał, mierzwiąc sobie z lekkim zakłopotaniem włosy. Choć zaraz do głowy wpadło mu coś innego, w czym co nieco namieszał, choć nie wiedział, czy Megaera zna powody jego postępowania. – Czy chodzi ci o hrabię Draculę? – Spytał ostrożnie, starając się udawać wyluzowanego. Na jego wargach zaraz pojawił się uśmiech, gdy zaczął: – Cóż, pewnie mi się jeszcze pochwalisz tym, co to takiego było i to nie raz, a ja dowiem się przy tym tych kąsków o mnie. Czy masz zamiar się ze mną tym podzielić teraz, bo wiesz... Ciekawskie chłopie ze mnie. Informacje za informacje? Choć chyba powinniśmy poczekać, aż będziemy w bardziej ustronnym miejscu, gdzie ściany nie będą miały uszu. Bo tak, uważam, że nie jesteśmy tu stuprocentowo bezpieczni, mimo że Melaney nagle się zechciała wygadać w tym paskudnym stanie i to dopiero przy stole, że wie, kto organizuje to wszystko... Berengaria? Czemu niby miała nas tu spraszać? NAS?! Coś mi tu paskudnie cuchnie, zwłaszcza, że nie tylko my jesteśmy tu istotami, które z pewnością nie powinny dostawać zaproszenia od istoty ludzkiej, która ma tak wysokie stanowisko w organizacji, która niszczy takich jak my. Niezależnie od pokrewieństwa, o którym zapewne nie wiedzą – zauważył, badając w trakcie wypowiadania tych słów swoimi paluszkami w różnych częściach jej ciała, jakby miał zamiar ją zapamiętać. Opuszkami palców. Zamruczał, czując pocałunek na szyi. Uśmiechnął się szerzej i tak beztrosko. Wyglądał teraz jak wyrośnięty nastolatek i tak w sumie też się czuł. Po chwili przytulił so siebie Gusię, gdy się w niego wtuliła. Pogłaskał ją po włosach, a potem po ramieniu i plecach. - Nie, nie żałuję i nigdy nie żałowałem. Jakoś nigdy nie byłem zbytnio przywiązany do rodziny i czułem się nawet inny, obcy. Może to dziwnie zabrzmi, ale nie czułem się w pełni ich synem. Chyba to źle o mnie świadczy jako ich synu. Nie byłem do nich przywiązany, pieniądze jakoś mnie nie pociągały, choć muszę przyznać, że świat z nimi prostszy, a tron... Miałem swoje własne miejsce w jadalni u twego boku. Te drewniane, chybotliwe i stare krzesło było moim tronem – stwierdził bez zawahania z uśmiechem, po czym wyszczerzył się łobuzersko, dźgając Megaerę paluszkiem w jednego cycuszka. – W dodatku na co mi korona, gdy miałbym sypiać z kimś innym? Bo oczywiście jestem z tobą dla seksu – zażartował, jeszcze bardziej przytulając do siebie Gusię. – A tak serio to nie żałuję i nigdy żałować nie będę, jak coś. Ty moim skarbem, obok ciebie mój tron, tytuł... Mam tytuł męża i to takiego zacnego męża, bo gusiowatego. Żałuję jedynie, że wtedy odszedłem. Może jakoś dalibyśmy radę razem... Byłem głupi. Zamyślił się, myśląc o tym, ile lat stracili, ile wspomnień, okazji do bycia rodzicami, do innego życia dla ich syna, który teraz zwał siebie Vladem, dla bliźniaków Michaela i Nicholasa... Mogli tyle zmienić, gdyby byli razem. Nawet mimo wampiryzmowi. W sumie dzięki niemu mogli więcej. Mogli zatroszczyć się o swój ród, który nie byłby teraz największym rodem łowieckim, bo do zdarzenia z ich synem nigdy by nie doszło. Nick i Mick nigdy nie zostaliby rozdzieleni ze sobą i Mel, ale... Gdyby cokolwiek zmienili w przeszłości, to przyszłość mogłaby się zmienić tak, że Melaney nigdy by się nie narodziła, albo narodziła, ale poślubiła kogoś innego. Vlad mógł w sumie umrzeć bezdzietnie i reszta ich dzieci również, przez co ich dziedzictwo by umarło. W sumie każda najmniejsza zmieniona rzecz mogłaby kompletnie zmienić losy świata i ludzi. Dlatego nie próbował się przenosić w czasie i starał się, by nie tracić kontroli nad umiejętnościami. To była duża odpowiedzialność i nie zamierzał zawieść. Nie mógłby żyć z myślą, że zniszczył komuś życie, czy choć jedną szczęśliwą i ważną dla niego chwilę. Taka Melaney... Może cierpiała, ale miała wspomnienia, których z pewnością nie chciała się pozbywać. I Meg... - Niemożliwe? A co ze mną jest niemożliwe?! Skarbie, jeśli chodzi Ci o Raven Island i nasz ogród, wszystkie ogrody i posiadłość, to leżysz właśnie obok właściciela wspomnianej wyspy. Bo co, myślisz, że tylko ty możesz mieć prywatną wyspę? Phi! Marzenie. Moja jest bardziej urocza, mimo że twoja zapewne była droższa. Choć... Moja do malutkich nie należy. Chyba strasznie obnosimy się z kasą i razem przewyższamy majątek moich rodziców. Obawiam się, że staliśmy się zasranymi bogaczami zadzierającymi nosa... – Stwierdził żartobliwie, bo oczywiście nigdy nie zamierzał szastać kasą i zadzierać nosa. Westchnął, myśląc o Raven Island już nie o jako pustej wyspie i nim, ale wyspie z Megaerą, nim i ich małą pociechę, o żywej wyspie, a nie tej milczącej. I ich ogród... – Wiesz, że w naszym ogrodzie wszystko, no prawie wszystko, jest tak jak wtedy? Jednakże to kompletne odludzie w tej chwili. Bywa tam jedynie służba raz na jakiś czas. Jeśli życzysz sobie spokoju, to mogę cię tam zabrać choćby i dziś. - I chyba nie znam nikogo, kto byłby świetnym kandydatem... Jest Maxime. Ma chyba córkę, ale dawno się z nim nie widziałem i nie wiem... Melaney i jej córka nie wydają mi się odpowiednie. Lubię je i się o nie troszczę, ale nie pasują mi na matką chrzestną. Że ja i że on podobni? Jakoś mi się nie zdaje... Nie może być dwóch takich wariatów. Świat by oszalał. I wzbogaciłaś się o kilka rzeczy? Koniecznie muszę to teraz usłyszeć, bo to ciekawe, chorobliwie ciekawe. - Oczywiście ja też cię kocham i pokocham też chłopaków jak własnych synów, a skoro już bliźniaków mamy, to myślę, że jedno wystarczy. Taki nowy start najbezpieczniejszy...
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Czw 29 Maj 2014 - 23:45
Uwielbiała te jego marszczenie się w ni to konsternacji, ni to zamyśleniu czy skupieniu. Wyglądał wtedy tak słodko i uroczo. Zupełnie jak beztroski chłopaczek próbujący wyglądać wielce poważnie i jednocześnie inteligentnie, a w wyniku prób wychodzący na… Słodziaka nieustannie i nieodmiennie bawiącego otoczenie swymi minkami, choć ona też prawie pewna była, że sama nie wychodzi lepiej w zestawieniu z mężem. W jego towarzystwie zwyczajnie nie potrafiła podejmować gry pozorów, ciągle udawać tej samej suki i nawet próbować zachowywać się dystyngowanie. No, może raz próbowała się troszeczkę ogarnąć, lecz skończyło się na kolejnej dawce nieopanowanego śmiechu, bo taka właśnie była istota ich związku. Przeogromna miłość w połączeniu z jeszcze większymi dawkami radosnych chichotów i beztroskich zachowań. Spojrzała Drustanowi w oczy, zwyczajnie nie mogąc przestać się uśmiechać. Był jej najdroższym skarbem, idealnie poprawiającym jej nastrój i wpasowującym się w role jej drugiej, lepszej z pewnością!, połówki. - Dokładnie. Różne i jakoś niewyjaśnione dziwy dziejące się w twoim otoczeniu. Jesteś gorszy od pola kukurydzy czy pszenicy. – Wystawiła czubeczek języka, śmiejąc się bezgłośnie. – Mówię o podopiecznych, kocie mój, ale i nie tylko o nich… Słyszało się co nieco o dziwacznych zjawiskach towarzyszących pewnemu pierwotnemu. Zjawiskach, które i mnie potrafiły zaskoczyć. Nie wiedziałam bowiem, że pewne rzeczy mogą istnieć w twoim otoczeniu. – Stwierdziła, patrząc na niego jakby pytająco, a z pewnością z olbrzymią dawką wrodzonej ciekawości. Bo oj tak, potrafiła być z niej nieźle ciekawska osóbka, choć może w ostatnich latach nie dawało się tego jakoś tak specjalnie odczuć. Zwłaszcza przy jej nieustannych próbach zachowania dystansu do otoczenia i otoczenia do niej. Tylko nieliczni mogli dojrzeć i doświadczyć w tym wszystkim tej drobiny dawnego zaciekawienia światem, okruchów humoru i chęci do spontanicznych zachowań. Cała reszta pogodzić się musiała z tym jej chłodem. A Meg jakoś tego nie żałowała. Przynajmniej do tej pory, bo teraz, tak prawdę mówiąc, zaczynała odrobinę się nad tym zastanawiać. Nad tym i nad przyszłymi zdziwieniami. Czy potrafiła od tak wyzbyć się tych całych zachowań z tego trzytysięcznego okresu i zacząć żyć na nowo? Cóż, właściwie to na wzór starych czasów, ale na nowo w całkowicie innych okolicznościach… Co było w sumie sprawą dosyć pogmatwaną i mylącą, ale cały jej żywot chyba był właśnie dokładnie taki. Skomplikowany, gdy nie było przy niej tej osoby, która czyniła go znacznie prostszym i łatwiejszym do przyjęcia. Ale już miało być dobrze, więc po co zaczynała się martwić… Całkowicie niepotrzebnie martwić, patrząc na perspektywy przed nimi stojące. - Draculę…? – Spytała, potwornie wręcz zadziwiona tak nagłym zejściem z głównego tematu. – Dlaczego miałoby chodzić o niego? – Uniosła w górę jedną z brwi, patrząc na męża uważnie, lecz po chwili jakoś odpuściła, nie mogąc oprzeć się temu jego uśmiechowi. Nigdy nie potrafiła tego zrobić i to było chyba kolejną niezmienianą rzeczą w ich związku. Jej słabość do drusiowych wyszczerzy. - Ojojojojoj… Informacje za informacje, powiadasz? Prawdziwy biznesmen z ciebie, ale nie ze mną takie sztuczki. – Zachichotała, szczerząc się wesoło. – Może faktycznie poczekajmy… Obiecuję, że sama z siebie wszystko ci wyśpiewam, ale… Teraz tak baaaardzo nie chce mi się skupiać. – Przeciągnęła się leniwie już któryś raz tego wieczoru, posyłając mu niespiesznie całusa. Z czułością wypisaną wręcz w całej jej osóbce, pogładziła policzek i plecki ukochanego, gdy ten zaczął praktykować swe pieszczotliwe badania. Osobiście też nie przerywała muskań i pieszczot, delektując się każdym kawałeczkiem najukochańszej osóbki pod słońcem. - I nie martw się, proszę, na zapas. W pewnym sensie mogę zaufać tej kobiecie, bo to przecież babka moich kochanych bliźniaków i wydaje się być… Inna. Od swojego męża… Choć jednocześnie nie widuję jej jakoś na co dzień. – Westchnęła kręcąc głową i nie chcąc jakoś specjalnie się w to wszystko zagłębiać. Co miało być, to miało być. Ważne, że ona i Dru znów byli razem. Szczęśliwi. Zdecydowanie bardziej wolała skupić się na przyciąganiu całą sobą znacznej większości uwagi męża i leniwych pieszczotach jego ciała. Na pocałunkach i delektowaniu się tymi jego pomrukami. Na nadrabianiu tego wszystkiego, co stracili przez te wszystkie lata, a co miała zamiar teraz odzyskiwać nadzwyczaj szybko, przyjemnie i to jeszcze mocniejsze niż wcześniej. Zaiste, zacne plany rodziły się w jej głowie. Plany, które zamierzała oczywiście wprowadzić w życie. Najlepiej już teraz, choć wszystkich się nie dało. Objęta jego ramionami i mocniej przytulona, westchnęła z zadowoleniem, pieszcząc paluszkami jego skórę. Jego uśmiech natychmiastowo zadziałał na nią tak… Rozczulająco i przepełniająco radością. Ostatni raz tak właśnie czuła się już dawno temu… Stanowczo zbyt dawno temu. - Oh, ja też nie byłam zbyt dobrą pociechą. – Wyszczerzyła się do niego, poprawiając mu włosy poprzez jeszcze większe potarganie ich. – I za to właśnie tak bardzo cię kocham… Za ten całkowicie inny charakter, brak pociągu do pieniędzy… No i za tron, który służył nam wiernie przez całkiem długi czas. A nawet po zawaleniu się był o wiele zacniejszy od tego pałacowego. – Puściła do niego oczko. – Eeeeej… – Parsknęła, zgrywając wielce obrażoną. – Co to za macanie i co to za jestem-z-tobą-dla-seksu? A gdzie wspomnienie o tej mojej wspaniałej osobowości, rozświetlaniu świata i innych takich? Traktujesz mnie przedmiotowo, pierwotna cholero. – Stwierdziła, nie mogąc powstrzymać chęci śmiechu. Tego wieczoru zdecydowanie śmiała się więcej niż przez te wszystkie lata. – Choć w jednym się chyba zgadzamy… Ja też jestem z tobą dla łóżkowych atrakcji, bo brak mi było tego szaleństwa. – Wtuliła się wygodniej w męża, obejmując go ramionami i całując delikatnie. – Tytuł mojego ukochanego męża… Taaak… To zdecydowanie najwspanialszy z tytułów dla najwspanialszego z mężczyzn. I nie zapominaj, że niedługo dojdzie też kolejny tytulik. Równie cenny. I ciiiiii… – Szepnęła, kładąc mu palec na usta i przyciągając do siebie, by znowu cmoknąć. – Co było to było i tego nie zmienisz… Teraz znowu jest dobrze. Ba!, lepiej niż dobrze. Jest doskonale. Powoli zaczynało jej się robić coraz bardziej cieplutko, a co za tym idzie – i sennie, więc leżała już tylko otulona ramionami jej Drusia, u jego boku i patrzyła na niego spod półprzymkniętych powiek. Słuchała jego wspaniałego głosu, lecz słowa jakby do niej nie docierały. Lecz gdy doszło do niej wspomnienie ich ogrodu… Tego wspaniałego miejsca, które łączyła z tyloma dobrymi wspomnieniami. Dobrymi i pełnymi pięknych widoków, tej miłości… Powoli osuwała się w coraz głębszą senność i pogrążała w obrazach z przeszłości. Z przymkniętymi oczami i delikatnym, rozmarzonym uśmiechem na ustach. Wtulona w ukochanego, z głową na jego piersi, wreszcie całkowicie poddała się senności. - Tak bardzo chciałabym… tam wrócić… – Szepnęła jeszcze cichutko, nim jej oczy do końca się zamknęły, a ona pogrążyła w dobrym śnie. Pełnym miłości i słodyczy. Pełnym wspomnień, najmilszego jej mężczyzny, ich ogrodu i jednocześnie mieszających się wizji wspaniałej przyszłości u boku ukochanego i słodkiego dzieciaczka tak bardzo do niego podobnego…
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
- To teraz nawet mnie ciekawi, co też takiego o mnie słyszałaś, bo kompletnie nie mam pojęcia, o jakich zjawiskach mówisz, a z Draculą miałem taki drobny... epizod, ale to nieistotne. Będę musiał uciszyć swoją ciekawość i wypytać cię o to wszystko potem, bo teraz mamy coś innego na głowie... – Stwierdził, myśląc o niebezpieczeństwie, które czaiło się w tych murach. Nikt z dnia na dzień nie dostawał nagle zaproszenia od obcej sobie kobiety na spotkanie w tak strzeżonym i zabezpieczonym miejscu. Nie podobał mu się fakt, że nie miał swoich umiejętności. Choć wręcz też potrafił walczyć, więc i tak miał przewagę, a przynajmniej miał taką nadzieję, choć jeśli otoczy go setka ludzi... - Mówisz, że inna? Nie przyglądałem się w ostatnich czasach naszym potomkom, więc nie mam pojęcia zbyt wielkiego o tych pokoleniach. Pracowałem z Maxem nad czymś, póki on nie musiał mnie zostawić, a teraz... Teraz miałem Melaney na głowie. Przez spotkanie synów na ślubie zaczęła pić i nie potrafię jej od tego oderwać, ale skoro uważasz, że nic złego nam tu nie grozi, a ty i ja jesteśmy tu sami, razem, to faktycznie lepiej porzucić na razie te troski – stwierdził skuszony przez Gusię. Przy niej trudno było mu się skupić na rzeczach tak błahych jak bezpieczeństwo, wybadanie towarzystwa, stabilności terenu, sprawdzenia, czy Samael czegoś już nie knuje przeciwko jego osobie. Po prostu widział ją, dotykał ją, całował ją i wymieniał się z nią słówkami, słuchając tego przesłodkiego głosiku. - Wiesz... Nie napisałaś mi żadnych kwestii do wyuczenia na pamięć, więc zostało mi tylko te gdzieś podłapane „jestem z tobą dla seksu”, więc to powtarzam. Czyż nie jest to urocze w moim wykonaniu? A co do przedmiotowego traktowania, to pociesz się faktem, że jesteś moim ulubionym przedmiotem, który to jest najbliższy memu sercu – przyznał, uśmiechając się jak mały chłopiec i przekrzywiając lekko głowę. – Mi też brakowało tego całego szaleństwa. Ciebie mi brakowało. Tęskniłem – szepnął, tuląc do siebie swoją kochaną Gusię i wspominając ich początki. Jedną dłonią ją obejmował w talii, a drugą bawił się kosmykami jej włosów, póki nie zorientował się, że ta śmie zasypiać! Przy Księciuniu Druśku! - Ooo... NIE! Megaero! Co to za zasypianie w moim zacnym towarzystwie?! Hę?! – Krzyknął specjalnie, chcąc ją rozbudzić. Choć to było chyba zbędne, bo zaraz szybko zerwał się z łóżka i zeskoczył z niego, porywając przy okazji swoją osobistą wersję Śnieżki. I pobiegł ku łazience, ku prysznicowi. Chłodna woda rozbudzała, a to skojarzyło mu się przy okazji z tym, że zdarzało im się bywać w wodzie, pod wodospadami, w jeziorkach, stawach, morzach, ale jeszcze nigdy nie brali razem prysznica. Prysznica, w którym zaraz odkręcił wodę i przyparł swoją małżonkę do ściany, całując dziko i wygłodniale, jakby nie miał miejsca pewne sceny sprzed w chwili w łóżku. Zamruczał, przylegając do niej swoim ciałem i śmiejąc się na tyle, na ile pozwalało mu drażnienie warg Gusi.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 14 Cze 2014 - 18:14
Nawet nie miała pojęcia, w którym momencie przyszło jej odlecieć i najzwyczajniej w świecie zasnąć. To była tylko kwestia nadzwyczaj krótkiej chwili, by zadowolona, ukojona i w pełni zaspokojona, zamknęła oczy. Otulona ramionami ukochanego mężczyzny, wtulona w niego niczym jakaś nadzwyczaj leniwa i wygodnicka osóbka. Cóż się dziwić… Było przecież rozkosznie cieplutko i wszystko dookoła zdawało jej się czymś tak bezpiecznym, gdy był przy niej blisko. Na dodatek jeszcze!, wszystko zaczynało się tak wspaniale układać, o czym szczerze nie pomyślałaby jeszcze nawet parę godzin temu. Wtedy była szczerze zniesmaczona świadomością tego, co działo się, a właściwie – nie działo, między nią i Drustanem. No… Nie do końca Drustanem, bo Robertem Ewartem, wielkim biznesmenem oddalonym od niej o lata świetlne. Tego kochanego Drusia Carrolla bowiem w żadnym razie jej nie przypominał. Do tej chwili, w której nie doszło do tej całej sytuacji z jadalni, podsunięcia paskudnej koperty z jeszcze okropniejszą dla niej zawartością, którą w sumie nosiła przy sobie przez dłuższy czas, nie mogąc się zmusić do jej wysłania i dobrze!, oraz wreszcie słów Samaela i jej pospiesznego wyjścia z pomieszczenia. A później tego wszystkiego, co wydarzyło się między nimi i co w pewnym sensie wciąż się działo. Gdy tak leżeli sobie wygodnie, przytulając się do siebie i ciesząc swą obecnością, a ona… Ona coraz bardziej pogrążała się w sennych obrazach, odlatując zupełnie w krainę błogiego drzemania i to w przeciągu zaledwie kilku niezbyt długich chwil. Było jej tak wspaniale i bezpiecznie, choć umysł nie do końca przyjmował jeszcze do siebie świadomość tego, że sytuacja zmieniła się całkowicie. To jednak z pewnością z czasem miało się zmienić, a patrząc na tempo ich aktualnych zmian… Czas ten nie powinien być raczej zbyt długi, bardziej prawdopodobnym było już, że nawet nie zauważą jego mignięcia. Jak i tych wszystkich minionych lat, które przecież nie zaliczały się do niedługich. To były prawie trzy tysiąclecia i, według wszelkich praw tego świata, powinno być im ciężko się przełamać, a co dopiero mówić tu już o szybkim powrocie do siebie. Tymczasem oni całkowicie złamali nieoficjalne zasady, godząc się w tempie iście ekspresowym. Na dodatek jeszcze praktycznie w tym samym momencie decydując się na potomstwo. Od tak, bo postanowili nie czekać na okoliczności, które nie fundowałyby im dziecka i całkowicie poddali się chwili. Nie wiedząc, co tak właściwie z tego wyjdzie. I to było… Słodkie. Takie w ich starym stylu, w stylu jej starego Drusia. Najzwyklejsza w świecie, ale też i niezwykła, jeśli spojrzeć by na zachowania obecnych ludzi, beztroska i pełne szaleństwo. Tak bardzo przypominające jej ich początki. Słodkie, nieporadne i pełne niespodziewanych zwrotów akcji, lecz zawsze pozytywnych. I miała nadzieję, że teraz też tak będzie, choć może odrobinę bardziej ogarnięcie ze względu na chęci dobrego wychowania dziecka. Jej senne myśli niespiesznie podążały swoimi pokrętnymi drogami, prowadząc ją niestrudzenie do tylko jednego. Czegoś, czego chciała niezmiernie, czegoś przez nią pożądanego, czegoś tak wspaniałego i… I przerwanego nagle, nim jeszcze zdążyła dojść do tego, czym to miało być. Podskoczyła w górę, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem w poszukiwaniu źródła dźwięku, który wyrwał ją ze snu. Nie zdążyła jednak zbyt wiele ogarnąć, gdyż bardzo szybko poczuła pęd powietrza na swojej nagiej skórze i uniesienie w górę. Pisnęła mimowolnie, zerkając prawie natychmiast na swojego słodkiego szaleńca i ten jego uśmieszek. - Przyjemne zasypianie. – Szepnęła wciąż sennie. Lecz i nawet tego ospałego stanu nie dane jej było zbyt długo utrzymać, gdyż w mgnieniu oka wylądowała z nim w łazience, pod prysznicem, który przypominał jej wiele okoliczności spędzone w różnych miejscach pełnych wody i… i cóż, często seksu. Już sama bliskość męża rozbudziła ją w mig, a chłodna woda tylko dokończyła dzieła. Przyciśnięta do ściany, przylgnęła do niego bliziutko, drażniąc kiełkami jego wargi i odpowiadając na dzikie pocałunki. Uśmiech wpełzł na jej usta, gdy tak usłyszała jego, stłumiony przez gorące i drażniące całusy, śmiech. To był szalony wieczór. Ba!, to ogólnie było jedno z największych szaleństw w ostatnim czasie. Wszystko to, co się wydarzyło, działo teraz i dziać miało w przyszłości. Objęła go łapkami, które jakoś mimowolnie powędrowały sobie na jego cudowny tyłeczek, przyciągając go do niej jeszcze bardziej. Zamruczała przeciągle, nie przestając wymieniać z nim pocałunków i zupełnie nie przejmując się lecącą wodą. - Szaleńcze… – Mruknęła, pieszcząc językiem jego kiełki i wnętrze ust. – Kocham cię, szaleńcze.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 22 Cze 2014 - 16:45
- Cholera, jakie to zimne! – Wrzasnął, przekręcając nieco kurki. Po tym nastąpiła jeszcze bardziej głośna salwa śmiechu, która miała swe zakończenie w mega mrucznym pocałunku. Dłonie przesuwał leniwie po jej nagim ciele, by nagle chwycić ją za uda i założyć sobie jej nogi na biodrach. I przylgnął do niej bliżej, nie przestając całować. Jej wargi, jej szyję. Drażnić ją swoimi kiełkami. Śmiać się. Rzucać jakieś szeptane komplementy. I mówiąc, jak bardzo ją kochał. Kochał ją bardzo mocno i nawet nie miał pojęcia, jak udało mu się wytrzymać tyle czasu bez jej towarzystwa. - Ja też cię kocham, śpiochu – szepnął, cmokając niewinnie w usta, by zaraz powtórzyć wydarzenia z sypialni, tylko tym razem serwowane w tym niewielkim prysznicu. Kochał się z nią jak zwykle w ten sposób, jakby to miała być ostatnia chwila w jej towarzystwie. Namiętnie, z miłością, uwielbieniem, zapamiętale. Chłonął każdy jej dotyk, każdy ruch, nie pozostając jej dłużnym. Chciał, by wspominała go zawsze jak najlepiej, a nie jak kogoś, kto wyrwał z półsnu, by przelecieć szybko i bez zaspokojenia. Chciał, by krzyczała z przeszywających ją orgazmów i też je powodował, chciał, by się uśmiechała szczęśliwa i to robił. Nie zmieniła się, wciąż była tą samą jego Gusią i nadal potrafił wyrabiać z nią niesamowite rzeczy, bo nadal miała do niego słabość. Ten fakt nakręcał go jeszcze bardziej. - Ach, Gusiaku – mruknął, łapiąc za słuchawkę z wodą i kierując ją prosto na nią. – To coooś było gorące. Nie chcę byś spłonęła – dodał, chichocząc, choć zaraz nieco spoważniał. Nieco, bo nadal ten łobuzerski uśmiech gościł na jego ustach. – Dobra, koniec tych żartów. Teraz wycieraning, a potem idziemy utrzeć nosa Samaelowi, bo mam ochotę jeszcze poigrać ze zgaszonym ogniem... Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. To trochę niedojrzałe w sumie... – Przyznał, odkładając słuchawkę na bok. Wyszedł z prysznica, wyciągając rękę, niczym do jakiejś wielkiej damy, do nagiej Meg. - Och, ma księżniczko, jak ja za tobą tęskniłem... Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. I zrobię wszystko, by ci zadośćuczynić te wszystkie lata. To było z mojej strony naprawdę okropne zarówno dla mnie jak dla ciebie, więc nawet nic nie mów. Nie zaprzeczaj. Ranienie samego siebie to jedno, ale ciebie?! No... Więc teraz każdy dzień będzie przepełniony radością – szepnął jej do uszka, wycierając ją ręcznikiem. – I twoim wiernym sługą, skarbie – dodał.. – Choć nie zawsze, bo mamy swoje interesy z Maxem. Chcemy przywrócić Atlantydę, którą przez przypadek zatopiłem, a wiesz... To jego dom. I tak, że mnie nie znienawidził. – Zrobił niewinną minkę i kontynuował wycieranie jej. I jej włosów, robiąc jej na głowie chaos. - Teraz już wszystko będzie dobrze – powiedział głośno w chwili, gdy rozległ się paniczny krzyk na korytarzu, nawołujący Megaerę, którego nie można było nie usłyszeć. – Albo nie – dodał, wycierając naprędce resztę jej ciała, a następnie rzucając jej jakąś sukienkę z walizki. Sam wciągnął na tyłek jedynie swoje spodnie.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 22 Cze 2014 - 20:32
Jej maleńki Druś... W swoich wspomnieniach przez te wszystkie lata naprawdę chciała i próbowała hodować jego obraz jako kogoś wspaniałego. Czystego i nieskalanego niczym ukochanego, który przynosił jej od zawsze tylko ukojenie. Był jej spokojną przystanią, choć rzeczy, które wyprawiał z nią podczas szalonego seksu, nie dało się nazwać aż tak znowu spokojnymi. Normalna osoba powiedziałaby o nich nawet jako o nienormalnych i zupełnie szalonych. To jednak nie liczyło się aż tak znowu mocno. Nic przyjmowanego przez nią jako nie warte uwagi się nie liczyło. Przynajmniej nie w tej chwili. Teraz liczył się tylko i wyłącznie On i ich miłość. Wieczna i nieprzerwana, choć przecież jeszcze nie tak dawno przeżywali kryzys przeogromnych wręcz rozmiarów. I wtedy naprawdę jej własne uczucia dawały się wepchnąć gdzieś głęboko, nie bez walki, lecz i tak nazbyt słabe, by dały radę ją dogłębnie poruszyć i wyzwolić w niej pokłady tamtych wspomnień z ich słodkiej przeszłości. Teraz sama nie wiedziała, nawet chyba wiedzieć nie chciała, jak udało jej się wytrzymać tyle czasu bez jego przewspaniałego towarzystwa, które tyle jej dawało. Dawało jej te pokłady szczęścia, przeogromnej miłości, nie dającego się powstrzymać chichotu, jaki wychodził z jej ust, gdy tylko nie były one zajęte całowaniem słodkich usteczek jej jeszcze słodszego wariata. A te obdarzała pieszczotami, mizianiami kiełków i pocałunkami praktycznie przez cały czas. Dając im odsapnąć tylko na tyle, by mogła szeptać mu, jak bardzo tęskniła i jak przeraźliwie pragnie, by to wszystko już nigdy się nie powtórzyło. Chciała uznać to za zwyczajnie zły sen. Prawdziwy koszmar, który jednak już minął i przeszedł do historii, zastąpiony mruczną jawą. Taaak... Bo jego wszelkie zachowania sprawiały, że ona też zaczynała pomrukiwać z zadowoleniem, wypełniając tę niewielką łazienkę jak najbardziej zacnymi odgłosami. Do których już po chwili doszły jeszcze jak najbardziej miłosne dźwięki. Całowała go jak oszalała. Jak jego mały szaleniec, którym była kiedyś. Szepcząc to wszystko, co ją teraz przepełniało i czym zwyczajnie musiała się z nim w tej chwili podzielić. Wspominać, jak straszliwie go kocha i jak bardzo chce zapewnić im szczęście, na nowo zbudować coś tak pięknego, a nawet jeszcze piękniejszego. Jednocześnie, targana rozkosznymi odruchami, ze śmiechem objęła go nóżkami, pieszcząc jego plecki i pośladki, delikatnie masując kark i wplatając palce w jego bujne włosy, których ułożenie tak bardzo uwielbiała niszczyć. Dawała pochłonąć się namiętności, perfekcyjnie wręcz dopasowując się do niego i zgrywając ruchy z jego ruchami. Powtarzając po części ich stare zagrania, które sprawiały im iście rozkoszną satysfakcję, lecz też próbując znacznie innych trików, mających sprawdzić jego podatność i doprowadzić do jeszcze wspanialszego spełnienia. Nie powstrzymywała się ani odrobinę, kochając się z nim w dosyć ciasnym prysznicu i czerpiąc z tego przeogromną satysfakcję. A jego wyczyny tylko ją podkręcały, bo choć przecież nie zapomniała tego wszystkiego, co wyprawiali razem w najróżniejszych dziwnych miejscach jeszcze za czasów jeszcze sprzed rozstania… Jej wspomnienia były dosłownie marnym niczym, jeśli porównać by je do realnych doznań, których oboje doświadczali właśnie w tym momencie. Przylegający do siebie, obejmujący się, pieszczący i całujący, a nader wszystko… Chcący zapewnić taj drugiej stronie jak najbardziej intensywne i rozkoszne doznania. Choć czy tak naprawdę dało się powiedzieć, że istniała jakaś druga strona? W tej chwili Megaerze zdawało się, że nie. Byli jednością, idealnym wręcz przykładem jak najbardziej wspaniałego związku, który jakoś przetrwał, pomimo przecież dosyć poważnych przejść. Lecz ich nie chciała już wspominać. Nigdy więcej. Chciała wepchnąć je gdzieś głęboko i przy pierwszej możliwej okazji… Cóż, zwyczajnie wyrzucić. Nie miała tęsknić za tymi wszelkimi paskudnymi uczuciami, jakie towarzyszyły jej podczas ich separacji. Prawdę mówiąc, w tej chwili odrobinkę było jej za to wstyd. Wstyd, że nie poznała się na tym, co wtedy wykombinował w Kanionie. Znała go przecież na tyle dobrze, by się domyśleć i nie dać omamić okropną wizją jego zdrady i opuszczania jej dla kochanki, ale jakoś wtedy nagle straciła głowę. Pozwoliła szokowi wymazać sobie z głowy wszelką racjonalność i spostrzegawczość, a przecież tak łatwo mogli temu wszystkiemu zapobiec. To się jednak już stało i odstać niestety nie miało, a ponoć czekanie miało w zwyczaju rozpalać zmysły, co było jak najbardziej widoczne w ich obecnym zachowaniu, więc nie było sensu teraz nad tym rozprawiać. Jak najbardziej wolała zająć się w tej chwili odpowiadaniem na jego ruchy i poddawaniem się tej słodkiej rozkoszy, jaką jej dawał. Delektowała się nim jak najcenniejszym skarbem na świecie, bo tym właśnie dla niej był. Chłonęła to wszystko, co było jej dane, dając w zamian tak wiele, ile tylko dawać potrafiła. Pieściła i całowała go dosłownie oszalała z tych wszystkich doznań. Obejmowała go nogami i, przyciśnięta do ściany prysznica, kochała się z nim dokładnie tak, jakby nie miało być jutra. Tak bardzo za nim tęskniła przez te wszystkie lata. I tak bardzo nie chciała musieć przeżywać tego już nigdy więcej. Odgięła głowę w tył, targana tymi rozkosznymi prądami, z uśmiechem na ustach, po chwili ponownie całując go w usta i drażniąc kiełkami jego wargi. Złączona z nim w tym ich miłosnym uścisku. - Drrrrusiu! – Pisnęła ze śmiechem, gdy tak obficie polał ją strumieniem wody. Wzięła pukiel włosów w palce i zaczęła intensywnie nim potrząsać, kropiąc mu wodą w twarz. Może i nie było to dokładnie to, co napryskanie na nią za pomocą prysznica, ale jakoś chciała się odwdzięczyć za ten niespodziewany prysznic. – Oczywiście. Lepiej się przyznaj, że lubisz widzieć mnie mokrą, niecny Carrollku. – Ucałowała go w usta, przy okazji wyciągając dłoń w strumień wody i układając ją tak, by obryzgać go wodą. – Kocham tę twoją niedojrzałość. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Choć muszę przyznać, że to chyba dziedziczne, a przynajmniej wypływające co jakiś czas, bo zaobserwowałam to nie tylko u ciebie. Większość naszych potomków jest właśnie taka. Już nie możesz się tym szczycić. – Stwierdziła, chichocząc beztrosko i przytulając się do niego ze słodkim położeniem mu głowy na ramieniu i powodzeniem dłońmi po jego pleckach. – A co do Samaela, to sądzę, że jak najbardziej mu się należy. Wiem też, że zwyczajnie nie wypada mu tego odpuścić, choć przecież mimowolnie przyczynił się do powrotu Nas, zwłaszcza w obliczu braku jego talentów. Pozer nie może już zgrywać silnego. Dwornie przyjęła jego dłoń, wyślizgując się z prysznica tylko po to, by ponownie znaleźć w jego ramionach, tuląc go do siebie. - Ja też, mój osobisty książę. I nigdy więcej nie chcę, bo tęskniłam wręcz do szaleństwa. Twoja jeszcze bardziej szalona Gusia… – Szepnęła mu do ucha, bawiąc się jego niesfornymi włosami, które sama wcześniej tak słodko potargała. Uwielbiała go takiego. W jej ramionach, wielce zadowolonego, nagiego i mokrego. Wyglądającego niczym jej własny bóg i będącego dla niej kimś właśnie takim. Cudownie pożądanym bogiem. Włączyła się oczywiście w szeroko pojęty wycieraning, nie odmawiając sobie okazji do popieszczenia go jeszcze troszkę i poobserwowania jego zadowolonej kotowatości. - Wszystko? – Spytała powoli, uśmiechając się łobuzersko i z tym specyficznym błyskiem w oku, który mówił, że Megaera z pewnością coś knuje. I knuła… Jak bardzo knuła! – Z pewnością tego nie zapomnę, a o tych latach już nie wspominaj, nie obwiniaj się. Są za nami. Teraz wszystko zaczyna na nowo się układać. – Uśmiechnęła się, kładąc dłoń na brzuchu. – Czyż nie? Później zaś ponownie oddała się, jakże ciekawemu!, wycieraniu jego ciałka ręcznikiem i wszystkiemu, co dało się pod to podciągnąć. Z leciutkim podszczypywaniem w towarzystwie jej śmiechu włącznie. Tylko w pewnej chwili wciągnęła powietrze w szoku, po kilku sekundach zaczynając się śmiać wręcz niekontrolowanie. - Zatopiłeś… Atlantydę… Zatopiłeś Atlantydę? Ty zatopiłeś Atlantydę?! Wariat! – Wyksztusiła między kolejnymi salwami śmiechu. – Musisz mi kiedyś zdać bardziej szczegółowy raport. Choć chyba nie powinnam się z tego śmiać, ale ci Atlanci byli w większości tacy… Zwyczajne bubki. – Stwierdziła, powoli ocierając łezki z kącików oczu i uspokajając jakoś śmiech. – Jak się czuje Maxime? Nie rozmawiałam z nim od wieków, bo jakoś… Twój najlepszy przyjaciel… I… Takie tam. – Mruknęła, jakby zawstydzona swoim dawnym zachowaniem i unikaniem wszystkiego, co było związane z Drusiem. Roześmiała się, gdy tak potargał jej włosy, odwdzięczając mu się tym samym. - Z pewnością bęęęęęęęęedzie doooobrze… – Przeciągnęła ostatnie słowa, gdy powietrze rozdarł paniczny wrzask, patrząc na męża z czymś w rodzaju przerażenia i w tempie ekspresowym naciągając na siebie sukienkę, którą rzucił jej Drustan. Kilka sekund później wypadła pędem na korytarz, gotowa na wszelkie zagrożenie. Nie miała pojęcia, co się stało, ale… Nick wyraźnie wołał ją, a ona zamierzała być za niego odpowiedzialna. Wychowywała w końcu jego brata bliźniaka, a i jemu chciała być matką. Kimś, kto będzie znacznie lepszy od jego prawdziwej matki. Kimś odpowiedzialnym i przybywającym na każde wezwanie, służącym wsparciem, obroną i pomocą w dosłownie każdej chwili.