First topic message reminder :Nadzwyczaj szybkim, nawet jak na siebie samą, krokiem przeszła korytarzami do przydzielonego jej mini apartamentu. Mini, gdyż przecież, mimo że przybyła z dwiema innymi osobami, od wieków była istotą samotną. Tak bardzo izolującą się od otoczenia i w głębi duszy nawet powolutku przyznającą się sobie do żałości swej sytuacji. Bo tak, to wszystko w niej zdecydowanie godne było pożałowania. Ona też jak najbardziej była godna pogardliwych spojrzeń posyłanych jej przez osoby ją otaczające na co dzień. Była tego warta z kilku prostych względów, których nawet nie chciała już przed sobą ukrywać. I tak miały bowiem kiedyś wyjść na jej prywatne światło dzienne, i nigdy nie miało być na to odpowiedniego momentu.
Na powiedzenie sobie głośno, że nadal, mimo wszystko i ponad wszystko, co mogłoby zdawać się logiką, kochała go. Choć było to rzeczą, tak w sumie, trochę bardziej skomplikowaną, zważywszy na to, że jednocześnie tak jakby również po trochu go nienawidziła. A te typowo złe uczucie z sekundy na sekundę ewoluowało w coś tak negatywnego, że aż raniącego ją zwyczajnie dogłębnie. Nawet głupi widok byłego partnera troszczącego się o wampirzycę-pijaczkę… Cóż… Przypominał jej tę troskę, z jaką kiedyś odnosił się również do niej samej.
Za wspomnieniem troski szły też inne, trudne dla niej w tejże chwili, jak i w każdej od czasu pamiętnej rozmowy w Wielkim Kanionie, rzeczy. Troska… Uczucie praktycznie od pierwszego wejrzenia. Coś takiego, co ponoć nie zdarzało się często. Coś pięknego, lecz teraz i okropnego.
Doskonale pamiętała ich pierwszą rozmowę, pierwszy pocałunek, pierwszą spędzoną wspólnie noc, zaślubiny, a z nimi i wspomnienie odnowienia przysięg po całym nadnaturalnym cyrku, który jednak nie zniszczył wtedy ich miłości, narodziny pierworodnego, a po nim i kolejnych słodkich dzieciaczków, choć zapewne idealizowała je ze względu na bycie, wtedy szczęśliwą, matką.
Z dziećmi zaś przychodziło wspomnienie tego jednego, znacznie późniejszego, maleństwa, któremu nie dane było się narodzić. Pamięć o tym, co Drustan powiedział jej tego samego dnia, gdy pragnęła i zamierzała wyznać mu swój stan. Urywki z tego, co zrobili jej oprawcy kilka dni po jego odejściu. Urywki, gdyż doskonale wiedziała i szanowała swój o tyle dobry umysł, że część rzeczy zwyczajnie została przez jej podświadomość wyparta.
Otarła wredne łzy zaczynające wkradać się do jej oczu i spojrzała na zegarek stojący w pokoju, do którego całe szczęście zdążyła dojść przed napływem zbyt dużej do powstrzymania chęci na płacz. Kolacja planowo trwać miała jeszcze bardzo długo, a ona nie zamierzała już na nią schodzić, więc postanowiła choć na chwilę zrzucić z siebie eleganckie wdzianko, w którym wcale nie czuła się aż tak znowu dobrze. Prawdę mówiąc, Megaera, chociaż nie okazywała tego na co dzień, miała w sobie jeszcze sporo z tamtej beztroskiej dziewczyny, jaką była przed wiekami, a głównie jednak przed rozstaniem z, wkrótce już ex, mężem.
Rzeczy te może nie objawiały się w zbyt świergotliwym podejściu do życia, bo to byłoby, przynajmniej jak na nią, aż nazbyt wiele, lecz w dużo delikatniejszy sposób. Na przykład w, starannie ukrywanej, niechęci do niewygodnych, ale za to jak gustownych i pasujących kobiecie jej pokroju!, ubrań. Szczerze, dużo bardziej wolała spędzać czas w czymś wygodniejszym. Sama, bo przez większość czasu tak właśnie było, i mogąca choć poudawać przed samą sobą, że jest osobą z gruntu wyluzowaną.
Teraz też tak właśnie było. Zwyczajnie domknęła drzwi do pokoju, by nikt nie zakłócał jej spokoju, i oswobodziła się z wizytowej sukienki, pozostając tylko w cienkiej, i o wieeele wygodniejszej!, haleczce. Przeczesała palcami włosy, jednocześnie patrząc na lustro wiszące na ścianie. Wyglądała okropnie. Niczym jakaś roztrzęsiona, drobna panieneczka, którą przecież starała się już od dawna nie być. Teraz była silna. Silna i twarda baba, bo nie mogła być inna. Musiała sama o siebie zadbać, a dawna „drustanowa Gusia” zdecydowanie nie należała do osób zaciekle walczących o swoje. Tamta panienka miała miękkie serce, lecz zabrakło jej przysłowiowej, twardej dupy. I solidnie dostała za to w kość.
Spojrzała jeszcze raz w lustro, a następnie zwyczajnie padła na łóżko, zwijając się w kłębuszek i nakrywając głowę poduszką. Nawet nie zauważyła, gdy zaczęła łkać. Tym razem jednak nie powstrzymywała łez. Pozwalała im lecieć, bo była sama. W samotności nawet wyniosłe wampiry nie są tymi samymi istotami. Ona też nie była.