Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: São Paulo, obrzeża miasta Sro 2 Kwi 2014 - 15:59
Dosłownie lecąc w dół, kolejną z krętego i chyba nigdy się nie kończącego labiryntu, ulicą, prawie traciła już kontakt ze światem. Choć może lepiej powiedzieć, że ten straciła już wraz z torbą i telefonem, które wyrwano jej z ręki na samym początku "przygody", a teraz tylko starała się nie zabić w tym szalonym pędzie, nierzadko z trudnymi do pokonania przeszkodami, jednocześnie nie dając też zabić się tym... Zdecydowanie nie...ludziom, bo ludzie nie byli aż tak silni, ale... Komu zatem? Zresztą, czy to było teraz takie ważne? Teraz... Nawet nie wiedziała, jakie teraz było teraz. Ironia, nieprawdaż? Tak, zdecydowanie ironią było wszystko, co wydarzyło się w przeciągu tego całego czasu, jeśliby wziąć pod uwagę to, że jeszcze niespełna tydzień... Bo to nie trwało dłużej niż tydzień, prawda? Że jeszcze niespełna tydzień temu siedziała sobie w względnie bezpiecznym domu, a jej najcięższym wyborem był zakup rodzaju chińszczyzny na obiad. Nie była nikim specjalnym. Ot, przeciętna dziennikarka jakich wiele. Nawet nie miała dobrej pracy, do czego oczywiście ciężko jej było się przyznać, i robiła wszystko na swój własny rachunek. "Bądź swoim własnym szefem!" Brzmi pięknie, cudowna wizja, nieprawdaż? Też tak myślała, gdy rezygnowała z pracy w małej, ale jednak przynoszącej dochody redakcji. W rzeczywistości praca "niezależnej dziennikarki" była jednak jednym wielkim bagnem. Co tu dużo mówić, jej były szef może i był dupkiem do entej potęgi, ale przynajmniej wyrabiał się z płatnościami na czas i, przy solidnym zaciskaniu pasa, nawet udawało jej się wysupłać pieniądze na jedzenie i dotrwać do kolejnej wypłaty. No i za czasów roboty w redakcji nie zdarzało jej się wplątywać w jakieś szemrane sprawy, które już po chwili zagrażały życiu jej i jej najbliższej rodzinie, sztuk: jeden. Tymczasem teraz... Porwane i zakrwawione ubranie, poważnie rozcięte ramię, z którego wciąż leciała krew, serce pochodzące jej do gardła, płuca jakby płonące ogniem piekielnym, wszechobecne zadrapania i poczochrane włosy... To wszystko mówiło chyba samo za siebie. Trzecia samodzielna robota i już zaczynała żałować, że nie siedzi dalej w starej redakcji, która przy tym wszystkim zdawała jej się prawdziwym rajem. Trzeba było pozostać przy pisaniu o konkursach na najlepsze wypieki, największą dynię i najładniejszy ogródek! Przełykając lecące ciurkiem łzy i starając nie myśleć o niczym, co nie było drogą przed nią, zagryzła zęby i wzięła się za pokonywanie kolejnej siatki. Musiała być dzielna i musiała skupić swoją uwagę na ucieczce, choć odgłos kroków za nią zbliżał się coraz bardziej i podświadomość Rachel mówiła jej, że próby ucieczki są tylko odwlekaniem nieuniknionego. Mieli ją dorwać, a po tym... Po tym najlepszą z czekających ją opcji była chyba tylko szybka śmierć. Miała niski próg bólu, choć w tym momencie nie zwracała na niego uwagi, ale gdy już ją złapią, gdy nie będzie już ani promyczka nadziei... Nawet nie wiedziała, że potrafi tak długo skutecznie uciekać, co dopiero mówić o wspinaniu się na siatki, płoty i jeszcze na dodatek zeskakiwaniu z wysokości. Ona! Cóż... Najwidoczniej prawdą było, że w obliczu niebezpieczeństwa jakby dostawało się ogromnego kopa. Albo to z nią było coś nie tak, w co w sumie, po tym wszystkim, była w stanie z miejsca uwierzyć. Polowali na nią! Jak na jakąś zwierzynę! W swoim szalonym pędzie, przeskoczyła przez stojące kubły pełne śmieci i gwałtownie skręciła w kolejną uliczkę, zderzając się z jakąś osobą. Siła zderzenia, jak można się domyślić - niemała, na moment ją otumaniła, prawie zwalając z nóg. Rzuciła tylko szybkie przepr!, nawet się nie oglądając. W sumie... I tak nie liczyła na dogadanie się, bo nawet nie była do końca pewna kraju, w którym się znajdowała. Wiedziała tylko, że nie jest już w swojej ojczyźnie i zupełnie nie zna języka... Miasta też nie... Sytuacja dosłownie bez wyjścia.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: São Paulo, obrzeża miasta Pon 7 Kwi 2014 - 17:29
Cholera by ich! Wszystkich! Co do jednego! Nie dość, że ludzie się niecierpliwili przed zgubieniem pamięci przez tego idiotę Agustina, to teraz... Teraz, gdy już się dowiedzą, o ile już nie wiedzieli, że on pena nie ma, będzie miał mniejsze szanse na poznanie prawdy. W dodatku mógł się znaleźć w niezbyt korzystnej sytuacji, bo jakby nie patrzeć, właśnie na takich jak on polowali, a on robił się właśnie niepotrzebny. Może i nie był zwykłym człowiekiem i byle kulka mogłaby go jedynie zadrasnąć, ale... No właśnie. Oni nie byli zwykłymi ludźmi. Zakładał, że wiedzą, jak go zabić, bo ktoś od nich... Już to zrobił. Wiedzieli. To wystarczyło. Wiedząc, jak zabić jego ojca, wiedzieli jak zabić też jego, a to było o wiele prostsze, bo nie był swoim ojcem. Przynajmniej nie w stu procentach. Nie był swoim ojcem, mimo to robił to samo, czy to mu się podobało, czy też nie, dlatego dla nich już zawsze miał być potworem, który tylko teraz się przydaje. Potem się go zlikwiduje. Tak, mógł się założyć, że właśnie tak o nim myślano. Jak go nazwał ludzki szefuńcio? Agresją. Był dla nich agresją. Nazwa sama w sobie cudownie brzmiała, a znaczyła napastliwe zachowanie, szukanie możliwości wyładowania się, okazania swej złości. W sumie trafione, gdy czuł głód tak wielki, że nie potrafił go opanować. Faktycznie stawał się wtedy nie-sobą i można było go spokojnie uznać za agresywnego. Jednakże taki był. Ludzie też się wściekali, też zabijali i szukali zemsty. Gdyby był zły, wybiłby calutkie ich rodzinki i tak pomścił ojca. I matkę. Odebrano mu najbliższe osoby, zabrano spokojne dzieciństwo, a on jedynie chciał zemścić się na zleceniodawcach i mordercach. Nikim więcej. Jednakże jak miał to osiągnąć, gdy przestawał być potrzebny? Agustin spieprzył sprawę, dając się okraść jakiemuś marnemu człowieczkowi. Nie miał pendrive’a przy sobie, poprzez tortury się nie dowiedział, gdzie on jest, a teraz? Nie posiadał go. Jego ludzie, a właściwie krwiopijcy, szukali tego wszędzie. I on też to robił, wykluczywszy tę konkretną chwilkę. Teraz wracał z kolacji i był szczęśliwy, mimo że wszystko wokół się pieprzyło z obiema stronami. Uwielbiał to uczucie, gdy uwalniał siebie tego w środku i dawał się ponieść emocjom. W sumie jednocześnie to uwielbiał, ale też go to zniesmaczało. Jednakże czy powinien być zniesmaczony swoją naturą? Chyba raczej nie, bo to nie poprawiało samopoczucia, a dobre samopoczucie to podstawa dla dobrego dnia. Oczywiste. Poza tym i drugiej stronie przynosił przyjemności, więc nie było mowy o krzywdzeniu, mimo że co nieco zabierał swym... klientkom? Otóż to, on dawał, on pobierał opłatę i to dosyć niską. Co to nieco krwi? Nasycony niespiesznie zeskoczył z dachu, po którym sobie stąpał i leniwie ruszył w kierunku dziupli Agustina. Miał nadzieję, że Szefuńcio będzie miał dla niego jakieś lepsze wieści. Może jakieś informacje na temat skradzionego przedmiotu? Oddałby cały majątek, aby tylko w końcu dać ludziom tego cholernego pena. Mógł go skraść prędzej, a nie bawić się z krwiopijcą w przyjaźnie. Nędznym krwiopijcą, który jedynie cudem miał w garści klika dzielnic São Paulo. Że też wpadło mu do tej pustej główki, by pracować z kimś takim... To aż się prosiło o zniszczenie. Z myślenia wyrwało go uderzenie. Zdumiony zauważył, że non stop stał w uliczce i patrzył przed siebie, myśląc praktycznie o głupotach, bo tak, Agustin był głupotą. Jedną wielką porażką i to dosłownie, biorąc pod uwagę fakt, że kimś, kto w niego uderzył, była dziewczyna, blondynka, młoda, nietutejsza, co jasno wskazywało na porwaną, której wcześniej jakoś nie miał okazji poznać. Szef trzymał go z dala od zakładników i chyba nawet celowo. Czyżby wiedział, że nie był po jego stronie? Nie był i... Czuł krew. Miał ją na kurtce. Na ramieniu i tak cudownie pachniała. Wodziła, że aż pociekła mu ślinka, a z ust wyrwało się ciche i spokojne: - Cholera. Nie miał pojęcia kiedy to się stało, ale już sekundę później stał, przypierając ją do siatki, która nieszczęśliwie wyrosła przed nią, blokując drogę ucieczki. To był właśnie jeden z tych momentów, gdy jego ciało wyprzedzało umysł, a jego wewnętrzna wersja brała to, co żywnie jej się podobało i nie zamierzała przy tym myśleć racjonalnie. O nie! Chciał i brał. Kolejność: chciał, myślał, brał lub nie brał, nie wchodziła w grę. Nie brana była kompletnie pod uwagę. Stąd zaraz przyległ do nieznajomej blondynki i pocałował ją. Z początku powoli i delikatnie, by po chwili, wraz z przemianą, która zachodziła w jego wnętrzu i na zewnątrz, przerodzić się w ten dziki, namiętny i szybki pocałunek. Choć pewnie z boku prędzej to wyglądało, jakby ją pożerał... Jakby chciał ją pożreć. W sumie chciał, ale prędzej skosztować jej śliny, krwi i odwagi. I wraz z tą myślą, podrażnił jej przeciętą wargę, z której pociekło nieco krwi i jął badać językiem wnętrze jej ust. Smakowała cudownie i cudownie tonęła mu w ramionach, gdy tak ją trzymał w górze, przypartą do siatki. Z pomiędzy jego warg wyrwał się charkot zadowolenia. Niewyobrażalnego zadowolenia, ponieważ to było coś więcej niż zwykle. Nie to, co przeżywał jeszcze pół godziny temu z inną. Teraz czuł... To co ona? Jej przerażenie, zaskoczenie, a zaraz później podniecenie i to działało na niego jeszcze bardziej zachęcająco. Miał ochotę badać ją jeszcze bardziej, mimo że to wszystko, co teraz czuł, było tak bardzo podobne, a jednocześnie kompletnie inne, niż wszelkie jego doświadczenia. To było intensywniejsze i jeszcze te mrowienie, ten prąd, który go przeniknął, gdy ją pocałował... Non stop ją całował, jak oszalały i pewnie dalej by to robił, gdyby nie kroki za jego plecami i szczęki broni. Autentycznie wściekły, bardzo wściekły, oderwał się od ust dziewczyny. Delikatnym głosem, który kompletnie nie pasowało do wyrazu jego twarzy i oczu pałających nienawiścią, polecił jej przytrzymać się siatki, bo nie wiadomo skąd wiedział, że miała nogi jak z waty. W dodatku wiedział, jak miała na imię, bo powiedział do niej Rachel, mimo że nikt wcześniej mu tego nie zdradził. Dziwne, ale w tej aktualnej chwili kompletnie na to nie zwracał uwagi. Dla niego liczyli się teraz mężczyźni i jego uczucia względem nich. Puścił dziewczynę i zrobił kilka kroków w kierunku mężczyzn, rozkładając szeroko swe gadzie skrzydła. Zdecydowanie bransoletek przyjaźni robić nie zamierzał, a za to warknął: - Co. Wy. Tu. Robicie?! – Dosłownie to wywarczał. To, co mówili, kompletnie go nie obchodziło. Jak śmieli mu przerywać? Bo Szef? Bo zakładniczka? Uciekła! Teraz to była jego zakładniczka, a oni nie mieli czego tu szukać. – Cholera by was! Ona jest teraz moja i mam gdzieś, co myślicie wy, co myśli Szef! Zrozumieliście, czy mam wam to wypisać krwią na czołach?! Lepiej znajdźcie pena, zamiast gonić dziewuchę, której pozwoliliście uciec! Won mi stąd! – Krzyknął, ukazując rządki ząbków w uśmiechu. Cóż, ten wybuch nieco go otrzeźwił i gdy tylko banda krwiopijców zniknęła, schował twarz w dłoni, próbując się uspokoić, ale te wszystkie uczucia... Ta intensywność go tak pobudziła, że jakoś nie potrafił przestać o tym myśleć. W głowie miał wycieńczoną i przerażoną twarz dziewczyny, jej imię, smak, ból, który czuła podczas tortur i chciał, bardzo chciał jej osoby, więc czemu usilnie próbował się ogarnąć, by pozwolić jej odejść? Czemu się męczył? Czemu chciał ją ocalić, zamiast zaprowadzić do Augustina? To mogło dać mu czasu. - Cholera, Rachel, uciekaj! Na wschód. Tam są ludzie – krzyknął uwodzicielskim głosem, który wcale nie miał tak brzmieć. Miała uciekać i miał nadzieję, że właśnie to zrobi. Była przerażona. Na to liczył. Uciekać! Miała uciec i go tu zostawić. Stał tyłem do niej, drżąc i zasłaniając twarz dłońmi. Próbował odeprzeć myśli, które nie chciały go zostawić. Ba!, żeby to tylko były myśli! Całe jego ciało pragnęło jej ciała, usta jej ust, a zęby aż go bolały od chęci zatopienia ich w jej gładkiej szyi. Co on wyprawiał? Co on, do diabła, wyprawiał? Jego priorytetem był pendrive, a ona mogła wiedzieć, gdzie on jest, albo mogła przekonać brata, by powiedział, a on pozwalał jej odejść, próbując resztkami sił powstrzymać... Siebie.
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: São Paulo, obrzeża miasta Pon 7 Kwi 2014 - 20:24
Nie! Krótkie słowo, które tak doskonale opisywało wszelkie jej uczucia i myśli, jakie teraz mogły przebić się przez ten swoisty mur, który wyrósł, między nią a logiką i przemyśleniami, wraz z rozpoczęciem tej szalonej ucieczki. Nie! Nie, nie, nie, nie! Nie mogła teraz paść! Gdyby tylko nie była aż tak wyczerpana... Ścigali ją już tyle czasu, choć równie dobrze mogło być to ledwo kilkanaście minut - sama dobrze wiedziała, że w tym momencie zupełnie nie jest w stanie myśleć o czymś takim jak czas, przez który biegła... Tak czy inaczej, przez moment przemknęła przez jej mózg myśl, że długość pościgu była jak najbardziej przemyślana i to raczej nie przez nią samą, bo ona w tym wypadku stawiała na jakąś cholernie popapraną spontaniczność. Czy to właśnie skrajne wymęczenie jej mieli na celu? Czy właśnie dlatego wciąż jeszcze jej nie złapali i pozostawali w tyle? Chcieli doprowadzić ją do ostatecznego poddania się, byleby tylko mogła złapać oddech? Nie, raczej nie sądziła, by ta banda idiotów była w stanie wymyślić coś tak dobrego. Zdecydowanie dobrego, chociaż nie dla niej, patrząc na to, że utrzymywała się już ostatkiem sił i tylko pragnienie znalezienia kogoś, kto mógłby naprawić wszystko... Ono gnało ją do przodu i nie pozwalało sobie odpuścić, choć jedynym, czego teraz chciała, cóż, było padnięcie w miejscu i odpoczynek. Błogi sen. Nawet, jeśli miałby on być wieczny, co w sumie było dosyć prawdopodobne. Teraz, w obliczu zaistniałych okoliczności, z pewnością nie mieli być w stosunku do niej jacyś specjalnie delikatni i mało agresywni. Uciekła im, złamała zabezpieczenia i zwiała, co pewnie niezbyt zadowoliło ich szefa. Szef... Widziała go tylko raz, choć powiedzieć, że go widziała... To byłoby zbyt mało trafne słowo. Ona widziała ciemność. Wszech otaczającą ją ciemność, z której wyłaniała się para świecących oczu. Doskonale wiedziała, że, o ile oczywiście dane jej będzie przeżyć najbliższe dni, nigdy już nie zapomni tego widoku. Tego odoru zła i głosu, który przenikał ją do kości, a nawet jeszcze dalej. Nigdy nie zapomni uczuć, których wtedy doznała i nigdy już nie pozbędzie się lęku, który wzbudziła w niej obecność... Wampira? Chyba właśnie nim był ten mężczyzna, bo to Coś zdecydowanie nie było płci żeńskiej, choć nie mogła być tego pewna. Nie znała się na tym, co może w obecnych czasach było ogromnie wielkim błędem, ale też jakoś etap chęci poznawania wszystkiego minął jej wraz z kolejnymi monologami brata, które w dużej mierze dotyczyły właśnie bezpieczeństwa związanego z niewiedzą i, co za tym stoi, tym, że nie wtykała nosa w nadnaturalne sprawy. Błąd... Niewiedza była bardzo dużym błędem. Prawie tak dużym jak właśnie to, co stało się teraz. Zamyślenie, skupienie się na myśleniu o polowaniu na nią, dziwnego rodzaju roztargnienie i zapewne zwykłe gapiostwo. To wszystko sprawiło, że wyszła na bardzo nieostrożną osobę, która zderza się z, pierwszą spotkaną od jakiegoś czasu, napotkaną osobą. Zderza i w pędzie stara się jakoś przeprosić... Co w sumie kończy się wraz z siatką. Wszystko kończy się z wysoką siatką, która wyrasta przed nią, odcinając dalszą drogę ucieczki... I tyle, dalszego wyjścia nie ma... Stając w miejscu i patrząc w górę na coś, co praktycznie zadecydowało o jej dalszych losach, miała ochotę rozbeczeć się niczym jakaś mała dziewczynka. To był koniec! Wraz z dojściem do niej tej świadomości, resztki sił też jakoś ją opuściły. Zupełnie jak opuściło ją szczęście. Nie dane jej jednak było zbyt długo nad tym myśleć i chwała niebiosom za to, gdyż pewnie by zupełnie oszalała. W jednej sekundzie stała przy siatce, starając się ponownie nie rozpłakać, lecz w następnej stało się coś, co zupełnie wywróciło jej świat. Praktycznie do góry nogami. I, o dziwo, najwyraźniej nie miała nic przeciwko, choć przecież powinna mieć tak wiele. Począwszy od lęku wysokości, który jakoś odpuścił, mimo że przecież uniesiona została w górę, poprzez kwestię ścigają-ją-każda-chwila-zwłoki-daje-szanse-na-jej-przyszłe-zwłoki, zakończywszy na zupełnej nieznajomości. Ale to jej nie przeszkadzało, nie myślała o tym. Myślała tylko o tej jednej chwili, jakby nie istniało nic poza nią, poza nimi. Pierwszy prawdziwy dotyk, wpadnięcie się nie liczyło, był jak zimne ognie... Elektryzujący, niesamowity, zwyczajnie trudny do opisania. Jej źrenice rozszerzyły się, oczy pociemniały, a z ust wyrwał się mimowolny jęk aprobaty. Mimowolnie również wplotła palce w jego włosy, włączając się całą sobą w ten niespodziewany wybuch namiętności. O mój Boże... Cipriano... Westchnęła drżąco, tłumiona jego pocałunkami. Gorącymi, zapierającymi wręcz dech w piersiach i takimi... Na miejscu. Właśnie tak się teraz czuła. Jakby tu właśnie powinna być. Jej osobiste przeznaczenie, od zawsze. I to było niepojęte. Choć... Co w tej całej sytuacji dało się ogarnąć od tak? Nic. Więc nie powinna się na tym teraz skupiać, ani odrobinę. Powinna... Poddać się ogarniającemu ją podnieceniu, gorącej namiętności, która już zaczynała przejmować nad nią władzę. Paniczny strach i pragnienie ucieczki kontra coś, czego nie była w stanie pojąć, a co zdecydowanie zwyciężało. Z początku nie zauważyła przemiany mężczyzny. Była na to zbyt mocno otumaniona. Uniesiona w górę, praktycznie przyciśnięta do siatki, czując ten niesforny i nienasycony języczek błądzący w jej ustach, objęła go nogami i przymknęła oczy, poddając się temu wszystkiemu. Nigdy wcześniej nie doznała czegoś takiego. Ba! Nawet nie myślała, że to istnieje. A istniało... I czuła to, jak najbardziej to czuła. Tej głód, pragnienie zaznania rozkoszy. Tu i teraz... I wiedziała, w jakiś przedziwny sposób wiedziała, że on pragnie tego samego... Choć całe to natężenie... Całe wrażenie... Chciał seksu, pełnego pasji seksu, ale też i... Krwi? Wraz z ostatnią myślą, dotarło do niej to, czego nie widziała wcześniej, co jej zamglony umysł jakoś pomijał. Zaś kroki, które rozległy się gdzieś od strony, z której przybyła, dopełniły dzieła. Z mieszanką, jakże przecież słusznego!, przerażenia i podniecenia, jakie w niej wywołał, spojrzała na niego dokładniej. Spojrzała i przez chwilę straszliwie tego żałowała, bo widok nie był łatwy. Nie dla kogoś, kto był nią... Zgodnie z zaleceniem, złapała się siatki, czując, że była to bardzo dobra decyzja. Jej nogi bowiem przypominały jej bardziej watę, niż coś, co mogłoby ją utrzymać w pionie. Nie to jednak zwracało całą jej uwagę, nie przy scenie, jaka rozgrywała się tuż przed jej nosem. Z lekko lękliwym zafascynowaniem, niczym jakaś zaczarowana, patrzyła na osobę, z którą nie tak dawno wymieniała przecież gorące pocałunki. Teraz jednak wzbudzał w niej coś dziwnego... To wszystko... Błysk ostrych zębów, jaki zauważyła, para gadzich skrzydeł, ogon i cała ta aura, jaką odczuwała nawet ona... Zapierały dech w piersiach równie mocno, co niedawne pocałunki. Dotarło do niej, że zdecydowanie nie chciałaby mieć go za wroga. Ale przecież nie miała, prawda? I to ją uspokajało, pozwalając przyglądać się już z samym, czystym zafascynowaniem. Gdyby tylko nie... Sens całej rozmowy docierał do niej nadzwyczaj powoli, jednak po chwili już zrozumiała. - Nie... - Wymsknęło jej się z ust, nim zdołała pomyśleć. Chciała dać się przelecieć jednej z tych... Upiornie złych osób! Czerpiących satysfakcję z torturowania jej i jej brata! A ona nieomal nie poddała się uczuciom, które zapewne były tylko jakąś wyrachowaną sztuczką mającą na celu zwodzenie jej, manipulowanie nią. Osunęła się po siatce na ziemię i schowała twarz w dłoniach, bardziej niż kiedykolwiek, pragnąc zniknąć z tego miejsca. Ale nie mogła... Nie potrafiła. Coś wewnątrz niej sprzeciwiało się pragnieniu ucieczki, coś chciało zostać. Zostać przy Nim... Nawet nie zauważyła, gdy banda zniknęła. Powoli podniosła się z ziemi, wspomagając się siatką i spojrzała na swojego wybawiciela. Nie wyglądał dobrze, zapewne z powodu podbicia, choć jednocześnie wciąż kusił tym czymś w sobie. Kusił i nie pozwalał odejść, jednocześnie nakazując jej to w tych kilku słowach. Ale nie mogła... Spojrzała przez ramię, na uliczkę, która mogła zaprowadzić ją do ludzi, a następnie na tego demonicznego mężczyznę. Nie... Nie potrafiła... Powoli podeszła do niego od tyłu, delikatnie kładąc dłoń na jednym ze skrzydeł, by po chwili zwyczajnie go objąć. To wydawało się jej tak dziwnie naturalne. Jakby właśnie musiała to zrobić. Niezbyt mocnym, wręcz nazbyt delikatnym, ale jednak w pełni zdecydowanym ruchem pociągnęła go w dół, pozwalając im opaść na ziemię. Ujęła jego twarz w dłonie i zmusiła do spojrzenia w oczy. Mimowolnie zbliżyła usta do jego ust, ponownie łącząc się w pocałunku. Co... Co to jest?, spytała bez słów. W jakiś sposób wiedziała, że nie musi ich używać. I gdy ponownie jej udziałem stała się ta dziwna błogość, przez moment wydawało jej się, że wie... Przerwała pocałunek, by płynnym ruchem ręki, odgarnąć włosy z szyi i nachylić się w stronę Cipriano. Potrzebujesz tego, stwierdziła zwyczajnie.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: São Paulo, obrzeża miasta Pon 7 Kwi 2014 - 22:12
Pierwszy raz miał takie okropne wyrzuty sumienia. Może nawet ogólnie pierwszy raz? Wcześniej jakoś to go obchodziło tyle, co ceny zboża, czyli wcale, a może czasem minimalnie, że to praktycznie niknęło pod naporem reszty myśli. Bo to jego wcześniejsze poczucie winy było minimalne i zazwyczaj odpierane przez stalowe argumenty, które miał przygotowane, a które niegdyś podsuwała mu matka, mimo że jeszcze wtedy nie znał w pełni istoty tych słów. Teraz jakoś nie potrafił sobie wbić do głowy stałych argumentacji, a za to stał, powstrzymując się resztkami sił, by nie rzucić się na tę dziewczynę i nie zrobić jej krzywdy. Właśnie, krzywdy. W tym przypadku widział to jako krzywdę, zwłaszcza, że pod tą wstęgą fascynacji i uwielbienia wywołanego jego cechami fizycznymi, przerażał ją, był dla niej potworem, coś, co krzywdziło wszystko na każdym kroku. Tak, jak postrzegali go wszyscy ludzie, wszystkie wampiry i pewnie cały świat. Był dla nich zabawką do zabijania, a niepotrzebny miał zostać zlikwidowany, by nie musieli się bać o swojego dupska. Więc skoro Rachel była jak każdy człowiek, to czemu nie zrobił tego, co chciał? Czemu wybrał drugie rozwiązanie i zaczął myśleć przed braniem? Nigdy nie myślał. Zawsze brał. Skoro była zwykłym człowiekiem, to czemu się tak dla niej męczył, czemu puszczał wolną, mimo że z zatrzymania i dostarczenia jej żywej, miał przedłużyć sobie pobyt u strony z kiełkami? Czemu teraz się męczył i nie zatapiał w niej ząbków, a za to walczył ze sobą, co w pewien sposób było bolesne? W pewien sposób. To było cholernie bolesne, zwłaszcza dla niego, który znowu nie miał setek lat na przyzwyczajenie się do tego wszystkiego. Mimo to walczył i nakazał jej iść, ona jednak tego nie robiła, a on miał coraz słabszą wolę i... Zagłębiony w myślach, mających na celu panowanie nad sobą, nawet nie usłyszał, jak podchodzi do niego, co było kategorycznie złe. Każdy mógł do niego podejść i wbić mu w serce wiśniowy kołek. Choć... Może celowo nie reagował na jej kroki? Może jej ufał? Ufać? Człowiekowi? Może chciał śmierci, co było absurdalne, bo nie wykonał jeszcze swego życiowego celu, którym było... Chronienie jej? Chciał ją chronić, ale szukał też zemsty. Za ojca. Za kochaną matkę, która niczemu nie była winna. Była niewinną kobietą, której jedyną zbrodnią było wychowanie go i przypłaciła za to życiem. Nie mógł obok tego przejść bezczynnie i obok Rachel też nie mógł. Co się z nim działo? Od kiedy, tuż obok priorytetowego celu, pojawiała się ona? Nawet jej nie znał. Nie miał pojęcia, skąd pochodzi... Choć nie, to akurat wiedział i to było... dziwne. Najdziwniejsze, co go dotąd spotkało. Spotkanie jej wywróciło wszelkie jego jestestwo do góry nogami i nie poznawał już siebie. Jego dotychczasowe monotonne i nie zmieniające się przekonania, zmieniły się przez jedno dotknięcie, jedną kobietę – Rachel. I teraz znów podeszła, dotykając go delikatnie i nie bała się. Ba!, ona go objęła, jak gdyby jej nie odrażał, jakby się go nie brzydziła, jakby ta jego prawdziwa twarz nie miała znaczenia. Przez ten lekki gest, a potem przytulenie się, które było tak bardzo nie na miejscu i jednocześnie bardzo na nim, jakoś zmiękło mu serce? Uspokoiły się jego rozbiegane myśli, żądze i nawet nie odczuwał tak bardzo głodu, bo miał wrażenie, jakby zatrzymał się czas w jakiejś próżni. Była ona, był on i to wszystko wokół nich, co nie miało sensu. Ściana budynku nie miała sensu. Nawet cudowny księżyc, na który czasem lubił popatrzeć, nie miał sensu. Aby ona, dziewczyna, którą bez jakiejkolwiek korzyści, chciał chronić, miała sens i wartość. W dodatku chyba naprawdę jej ufał, bo pozwolił od tak rządzić sobą i kierować ku ziemi... I gdy zmusiła go do spojrzenia w jej oczy, dostrzegł w nich przyzwolenie, które w sumie czuł całym sobą, ale czy mógł od tak je przyjąć? Jeszcze nigdy nikt... przed nikim... Pierwsza taka sytuacja, gdy ktoś mu się ofiarował, a on nie wiedział, czy powinien przyjmować tę ofiarę. Brać, powinien brać bez zawahania, a nie czekać. Gdy odsłoniła szyję, wgryzł się bez chwili ociągania. Jej wyraz twarzy jakoś sam sprowokował go do tego, namówił, a zapach, jej tętno i wszystko naraz... Nie mógł odmówić sobie tego, gdy była tak bardzo blisko, gdy trzymał ją w swych ramionach drugi raz tej nocy. Ukąsił i zaczął spijać, mimo że dziś już się pożywiał.
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: São Paulo, obrzeża miasta Pon 7 Kwi 2014 - 23:39
Nie miała bladego pojęcia, dlaczego tak zareagowała, dlaczego to zrobiła. Nie myślała logicznie, a mimo to jej myśli wydawały się jej takie nadzwyczaj czyste i poukładane, jak nigdy wcześniej. I też nie zachowywała się typowo dla własnej osoby. To mogło być niepokojące, nawet bardzo niepokojące, a mimo to jakoś nie było i nie przeszkadzało jej w żadnym stopniu, nawet minimalnym. Niesamowicie dziwna rzecz, patrząc na to, że nie należała do osób jakoś nadzwyczaj pragnących zwracać na siebie uwagę i przez to robiących różne, często bardzo niebezpieczne i niecodzienne, rzeczy. Preferowała jasno określone sytuacje, bo nagłe zawirowania zazwyczaj wprawiały ją w konsternację, potrafiąc też nieźle namącić w głowie. Tymczasem aktualne wydarzenia nie należały ani do spokojnych, ani do jasno określonych, ani do takich, które by znała z jakiegokolwiek źródła. Były pogmatwane, były zakręcone, niekoniecznie w sposób pozytywny, i były... Zaskakująco kuszące i powodujące, że chciała zostać, bo czuła, że właśnie tutaj jest jej miejsce. Nigdzie indziej, tylko tutaj. W swoim dotychczasowym życiu nie narzekała na nudę, czy też brak celu, do którego mogłaby dążyć. Miała bardzo dużo, ale w obliczu tego wszystkiego, co wydarzyło się w tym niewielkim zaułku, to jakby przestawało się liczyć i znacznie traciło na znaczeniu. To nie było ważne, już nie. Teraz ważni byli tylko oni i nic więcej nie miało racji bytu. Nawet fakt, że musiała być nadzwyczaj szalona, gdy myślała właśnie w tym stylu. Możliwe, że później miała tego gorzko żałować, bo próba nawiązania bliższego kontaktu mogła skończyć się malowniczym fiaskiem i czymś jeszcze, czego nawet nie chciała brać pod uwagę, ale teraz nie chciała się nad tym zastanawiać. Nawet, jeśli jak najbardziej powinna to zrobić, bo może wtedy przeszłaby jej chęć do takiego czystego szaleństwa. Przelotem zerknęła na spiczasto zakończony ogon i gadzie skrzydła kogoś, kogo uśpiona dotąd część jej podświadomości postanowiła uznać sobie za jakiegoś wybranka, czy coś w ten deseń. Nawet sama Rachel nie potrafiła dokładnie określić tego, co podsuwał jej umysł. Wiedziała tylko, że nie potrafiła oprzeć się świadomości "tego czegoś" między nimi i zwyczajnie odejść, chociaż instynkt odpowiadający za chęć przetrwania za wszelką cenę, cóż, on powinien mówić jej co innego. A jednak nie robił tego. Ba!, najwyraźniej nawet nie miał zamiaru wysyłać jej jakichkolwiek ostrzegawczych sygnałów, bo czuła się bezpiecznie. Dokładnie! Czuła się bezpiecznie w ramionach kogoś, kto przecież stanowić powinien naturalne zagrożenie i czyje ostre kły nie były raczej tylko ślicznie błyszczącym i intrygującym ozdobnikiem, o nie! Cipriano Aberquero, skąd ona w ogóle wiedziała takie rzeczy?!, był jak najbardziej drapieżnym drapieżnikiem, o czym przecież miała okazję się przekonać. Miłe osóbki z pewnością nie zachowywały się w ten sposób. Nie napadały tak z ustami na nikogo i nie doprowadzały do szaleństwa za pomocą tylko kilku ruchów. Nie kusiły samą swoją obecnością i nie wysyłały tak jasnych sygnałów. Sygnałów mówiących tyle co "chcę cię mieć, spijać twoją krew i dziko kochać się z tobą aż do bladego świtu". Bezpiecznie nudne osóbki nie robiły czegoś takiego, ale sęk w tym, że ona nie chciała już grzecznej osóbki. Nawet, gdy miałoby to jej zagwarantować bezpieczeństwo. Instynkt samozachowawczy wyłączył się i teraz pozostała już tylko ta przedziwna siła, która ciągnęła ją za sobą. Bez względu na przekonania i bez względu na konsekwencje. W zamyśleniu musnęła dłonią koniuszek ogona mężczyzny. Nie było w niej lęku, była fascynacja i... coś jeszcze... niepojęte, na czego przyjęcie jeszcze nie nastała odpowiednia pora. Tylko... Czy kiedykolwiek miała taka nastać? Cóż... To wszystko i tak było wystarczająco pokręcone bez tego. Chora fascynacja, tak właśnie nazwałaby to Alice - jej najlepsza przyjaciółka - i zapewne każdy inny, kto patrzył z zewnątrz, kto nie był nią samą. A ona właśnie miała wrażenie, że to jednak nie było to. Zwyczajnie czuła, że musi być w tym coś głębszego, jednak nie potrafiła tego określić, a co dopiero spróbować pojąć. I gdy tak siedziała wtulona, cóż, była całkowicie pewna swoich odczuć, choć uczucia w większej mierze pozostały dla niej czymś, co jeszcze było zbyt skomplikowane do poukładania. Po raz pierwszy, pomimo wcześniejszej gorącej wymiany pocałunków, miała okazję przyjrzeć mu się uważniej, co też zrobiła. Uśmiechając się lekko, powiodła dłonią po jego policzku. Prosty, pozornie zwyczajny ruch w jej wykonaniu zyskiwał wrażenie czegoś bardziej głębokiego. I pomimo braku fajerwerków, które towarzyszyły ich pierwszemu zetknięciu się, Rachel wciąż odczuwała dziwny rodzaj prądu pod palcami. Jakby powietrze dookoła nich było czymś naelektryzowane. Czymś dobrym, co koiło cały jej ból. I nie liczyło się nic innego. Czując ostre kły na swojej szyi, z początku odrobinę się spięła, jednak już po chwili zrozumiała, że nie ma to żadnego sensu. Ufała mu. To było szaleństwo w najczystszej postaci, ale jednak tak właśnie było. Sama zaproponowała drobne ukąszenie, by uspokoić Cipriano, więc sama również powinna się wyluzować. Odpuściła więc, powoli całkowicie luzując początkowo napięte mięśnie i starając się odprężyć, co też po chwili jej się udało. Przynajmniej częściowo. Wtuliła się wygodniej w mężczyznę, wdychając charakterystyczny zapach skórzanej kurtki i mimowolnie pieszcząc dłońmi imponujące skrzydła. I choć już wcześniej straciła trochę krwi przez liczne rany, to teraz nie przerywała pozwalania na spijanie się. Ufała, więc nie myślała o jakiejkolwiek krzywdzie.
The Host Mistrz Gry
Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: São Paulo, obrzeża miasta Czw 21 Maj 2015 - 21:11