Personalia : Galla Anonima Pseudonim : Stokrotka/Daisy Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990 Stworzony/a : z nasionka Zmieniony/a : przez słoneczko Rasa : roślinka Podklasa : agresywna Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek W związku z : Panem Stokrotkiem Aktualny ubiór : liście a la Efffa? Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku Liczba postów : 40 Punkty bonusowe : 50 Join date : 13/04/2014
Temat: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 14 Kwi 2014 - 23:48
Opuszczony hotel, który ludzie pozostawili na pastwę natury, może i nie był miejscem, które wymarzył sobie Agustin, lecz przynajmniej szansa na niespodziewanych gości na pustkowiu takim jak to... Była na tyle niewielka i nieistotna, że nawet nie warto było o niej wspominać. Oczywiście, szansa na nieproszonych gości, bo tych grzecznie proszonych siłą... Tych można było tutaj spotkać bardzo często. Choć nie było to zbyt gadatliwe towarzystwo. Co to, to nie. W żadnym razie. Można było nawet swobodnie stwierdzić, że większość gości wampirów była dosyć sztywna. Jeśli nie przed spotkaniem i nie podczas niego, to po nim już z pewnością. Goście Agustina mieli również bardzo dziwny zwyczaj unikania wychodzenia drzwiami i wybierania tak atrakcyjnych opcji, jak lot z workiem i lądowanie wprost w niedalekim wodospadzie. Cóż, co się komu podoba i tak dalej... Tego cudownie mglistego dnia cała rezydencja przygotowywana była naprawdę dokładnie, gdyż towarzystwo mające w niej zawitać było nadzwyczaj zacne. Oto przybyć miał zdrajca pierwszej klasy wraz z wybranką swojego zdradliwego serca. Jakżeby można było nie przygotować się na tak ważnych gości! Dlatego też już od samego rana wszystko było dopieszczane do ostatniego szczególiku. Agustin sam dopilnował, by całość dostosowana była do potrzeb istoty takiej jak agresja, gdyż dla zwykłej dziewczyny specjalnych rzeczy nie było raczej potrzeba. Swoją drogą, i tak już przecież kiedyś była jego gościem, może nie w tym miejscu, lecz jednak nim była, więc nie potrzebowała już zbyt wiele. Za to Cipriano Aberquero... Dla niego znaleźć się miało wszystko, co najlepsze! Wampir słyszał już oczywiście o wielkiej miłości, jaka rozkwitła między dwojgiem jego dzisiejszych przyjaciół i o tym wszystkim, co wydarzyło się w mieszkaniu Aberquero. Oczywiście, nie była to pełna wersja wydarzeń, ale z tego akurat sprawy sobie nie zdawał, gdyż... Przyznajmy szczerze, nie miał zbytniej głowy do takich rzeczy. On wolał rządzić, jednocześnie nic nie robiąc. Prawdziwy władca, nieprawdaż? Wracając jednak do tematu. Agustin, słysząc o okolicznościach, w jakich jego wysłannicy zastali agresję i jego nową partnereczkę, dosłownie nie mógł nie nawiązać do wyraźnego pociągu Cipriano do niewinnych kobietek i osobiście postarał się o odpowiednie rekwizyty mające z pewnością zaciekawić młodego mężczyznę. Związany grubymi łańcuchami, a wcześniej jeszcze dodatkowo dosyć mocno skopany, z brakiem jakichkolwiek fizycznych możliwości powrotu do swojej naturalnej formy, jak i również regeneracji, i oczywiście wciąż nagi, Aberquero przykuty został do ściany, zaraz obok starej, dobrej i tak bardzo uwielbianej przez wampira, żelaznej dziewicy, którą to też Agustin zamierzał przy odpowiedniej okazji wykorzystać. Bo jakże tak zostawić coś tak wspaniałego i nie skorzystać z takiej rozrywki? Rachel natomiast związano już nie srebrnymi łańcuchami, a zwykłym, odrobinę grubszym niż zazwyczaj spotykane, sznurem nasączonym słodko, praktycznie aż do omdlenia, pachnącą substancją, która powodować mogła u niej nieprzyjemnie swędzącą wysypkę. Po tym rzucono ją w kąt, tuż obok innego, oczywiście - jak najbardziej nieprzytomnego, człowieka, który nie wyglądał o wiele lepiej od swoich nowych towarzyszy. Rany na całym ciele, z których wciąż sączyła się krew lub ropa, pełno strupów, kilkanaście wyraźnie przypalanych miejsc na ciele, pełno siniaków i prawa, potwornie spuchnięta, ręka wygięta pod dziwnym kątem. Patrząc na obrażenia Aberquero i Irvinga, można by stwierdzić, że najmniej ucierpiała tutaj kobieta, posiadająca tylko całą kolekcję siniaków, rozcięty łuk brwiowy i dosyć poważnie zranioną, a właściwie - rozszarpaną, szyję, lecz czy aby na pewno? Agustin rozejrzał się po pomieszczeniu, marszcząc brwi i najzwyczajniej w świecie opuścił gości, by przyszykować się do kolacji. Widok, jaki zobaczył, jakoś spowodował u niego nagłą chęć przekąszenia czegoś. Skinął głową w stronę strażników i nakazał im zamknąć drzwi. Więźniowie zostali sami.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Wto 15 Kwi 2014 - 18:23
Z początku czuł chłód. Nie tylko to coś, co go otaczało było zimne, ale również otoczenie było chłodne. Jak woda w oceanie. Może właśnie znajdował się na plaży? Właśnie, dokładnie tak! Pływał, zapewne dryfował właśnie na wodzie z zamkniętymi oczami i gdy tylko otworzy oczy, uderzą w jego oczy promienie słońca, które to tak strasznie mocno ogrzewały mu pierś, która, mógłby rzec, że płonęła. Musiało dziś naprawdę mocno grzać, skoro skusił się na słodkie lenistwo i czuł tę spiekotę, mimo że w większości zanurzony był w wodzie. Była tak mile chłodna, choć z drugiej strony sprawiała, że czuł się jakoś dziwnie... Nie miał pojęcia, co to takiego było, ale miał wrażenie, że ona go spętała i nie zamierzała uwalniać z macek. Wolne, a on myślał o przemocy. To jakiś absurd. Powinien otworzyć oczy, uśmiechnąć się do tego bezwzględnego sukinsyna, który tak piekł dzisiejszego dnia i spojrzeć na najpiękniejszą rzecz na świecie, bo wiedział, że jest niedaleko, że żyje, że ma się dobrze i... Jest ranna? Ranna, uczucie bólu, pękanie, ranna, spijanie, krew, Rachel i ból, przeogromny ból. Ból... Ogromny ból i poczucie, że jest się śmieciem. To coś mu mówiło, coś świtało gdzieś daleko, ale czy powinien się tym przejmować teraz? Miał wolne. Rachel była bezpieczna, a on pływał w sobie. Wyjechali z Sao Paulo i byli już bezpieczni. Z dala od Agustina, Enrique i łowców. Enrique... Obiecał sobie, że go zabije, ale... Wyjazd. Nie pamiętał, by wyjeżdżał... Krzyk. Głośny krzyk, który słyszał, a był oddalony, mimo że miał źródło tak blisko i wydobywał się z tak kochanej gwiazdki. Nie... Brzmiał „nie”. I on też krzyczał „nie”. Spijał ją, wiedział tak dobrze, że ją spijał. Przysnął? Na chwilę stracił przytomność? Nieważne. Ważne, że wampir posunął się za daleko, robiąc to wszystko w obecności Rachel i ją też... - ENRIQUE! ZABIJĘ CIĘ, TY GNOJU! BĘDZIESZ MIAŁ KOŁEK W TEJ PUSTEJ PIERSI! ZABIJĘEEAAAaaa... – Zaczął wykrzykiwać, kończąc to jękiem bólu. Jeszcze nie doszedł do niego fakt, że już nie byli w jego mieszkaniu, że już nie spijał Rachel i że byli w jakimś obleśnym miejscu. Przed oczami, a właściwie jedynie w głowie, nadal czuł to, jak ją spijał, jak ściskał w tych swoich łapskach... Nic nie mógł zrobić. Cholera, nic nie mógł na to poradzić, bo całe jego ciało przeszywał tak wielki ból... Miał połamane kości. Dlatego nie mógł się ruszać, czując ból. I był związany. Chłód, który czuł, bił od nich. - Rachel... Rachel... Co oni zrobili... Moja matka... Łowcy... Zabili ją... Przyjdą po nas... Idą. Chcą krwi... Enrique... Nie mogłem cię obronić. Nie mogłem... Jej nie mogłem... – Szeptał, patrząc na ziemię. Nie wiadomo, czy nie miał nawet tyle siły, by unieść głowę, czy jego głowa tego ruchu się podświadomie bała i wolała się nie ruszać. Czuł ból. Ogromny ból, który nie brał się jedynie z obrażeń fizycznych. I się bał, od tak dawna po raz pierwszy się bał.
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Wto 15 Kwi 2014 - 19:20
Ocknęła się bardzo powoli i przez dłuższą chwilę zupełnie nie pamiętała tego, co wydarzyło się w mieszkaniu jej chłopaka. Nie otwierając oczu, była świecie przekonana, że znowu przysnęła w jednym z tych dziwacznych miejsc, które to lubiła uznawać za idealne sypialnie nadające się do chwili odpoczynku przy pisaniu artykułów. Przeświadczenie takie nie utrzymało się jednak zbyt długo, gdyż jej mózg dosłownie został zbombardowany przez ból całego ciała. Z wciąż zamkniętymi, a teraz nawet mocno zaciśniętymi, powiekami, uniosła rękę do szyi, napotykając jeszcze większy ból i dziwną mokrość. Zdecydowanie nieprzyjemną mokrość. Do jej dotarł wreszcie specyficzny zapach, a na języku poczuła metaliczny smak. W tym momencie wiedziała już, że w domu nie jest. Wrażenia związane z ostatnimi wydarzeniami powróciły do jej umysłu, przyprawiając ją zawroty głowy i chęć zwrócenia zawartości żołądka, gdyby tę akurat jakąś mieć mogła, gdy tylko otworzyła oczy. Otworzyła i z trudem powstrzymała przerażony krzyk, który cisnął jej się do ust. Prawie natychmiast też zacisnęła powieki, blednąc na kolor kartki papieru. Krew, wszędzie krew. Świeża i już zaschnięta, lepiąca jej się do ubrania, skóry i paznokci. Znajdująca się nawet i w jej włosach. Krew, dziwne rekwizyty, a w tym wszystkim jej najmilszy Riano. Przykuty do ściany grubymi łańcuchami. Nagi i zmaltretowany. Nieprzytomny... Bo był tylko nieprzytomny, prawda? Prawda?! Nie mógł być... Martwy. Choć te wszystkie obrażenia... Ale nie mógł! Jaki byłby sens więzienia kogoś martwego... Półżywego, umierającego tak, ale nie takiego, który opuścił już ten świat. Pełna lęku, drżąc jak osika, spróbowała jakoś się poruszyć, lecz nie mogła. Opuściła wzrok na swoje nadgarstki, a następnie spojrzała i na nogi, zauważając jedną z przyczyn, dla których tak ciężko było jej wykonać jakikolwiek większy ruch. Opuszczenie głowy przyniosło ze sobą również jeszcze intensywniejszy zapach, który wcześniej i tak czuła dosyć mocno. Słodki, mdląco wręcz cukrowy, zapach, który jednak nie przywodził jej na myśl niczego dobrego. Różową watę cukrową z festynów, którą to tak przecież uwielbiała zajadać, gdy była jeszcze małą dziewczynką, ale tym razem nie zawdzięczającą swój kolor sztucznym barwnikom, a krwi. Zrobiło jej się jeszcze bardziej niedobrze, więc postanowiła skupić swoją uwagę na czymś innym. Ze łzami w oczach spojrzała po kolei na obu swoich kochanych mężczyzn i spróbowała wybrać tego, którego będzie próbowała ocucić jako pierwszego. Ciężki wybór... Niezmiernie trudny i, w każdym tego słowa znaczeniu, zły. Jedyny braciszek, który jednocześnie był też ostatnim członkiem jej rodziny, czy ukochany Cipriano, mężczyzna jej życia, z którym to chciała je spędzić? Obrażenia obu przyprawiały ją o chęć ryku i jednoczesnego zabicia tych, którzy dopuścili się tak potwornych czynów. Nieludzkich! Choć... Czy przy wampirach można było twierdzić, że cokolwiek w nich, w ich charakterze, jest ludzkie? Pogrążona w podejmowaniu tej strasznej decyzji, z początku nie zauważyła, że jej kochany jednak sam się obudził. Dopiero jego przeraźliwy wrzask wybił ją ze swoistego transu. Niefortunnie podskoczyła w górę, prawie natychmiast wydając z siebie jęk spowodowany kolejnym bólem. Przed jej oczami na kilka sekund zrobiło się biało, by po chwili ponownie przejść w czerwień. Czerwień ścian obryzganych krwią. Zatrzęsła się, niekontrolowanie łapiąc powietrze i starając nie zemdleć. Nie mogła zemdleć! Nie teraz! Nie, gdy musiała jakoś się trzymać. Jak nie dla siebie, to dla nich. Dla jej dwóch najukochańszych facetów. Cipriano... Przedstawiał sobą tak bardzo żałosny widok, choć była pewna, że ona też nie wygląda najlepiej. Czuła to wszystko, co czuł i on. To było okropne. To wszystko, co im zrobili, co zrobili jemu. Okropność... Jej biedny najmilszy... Jak oni mogli?! Nie zważając zbytnio na ból i więzy, postarała się jakoś przeczołgać te parę metrów. Oczywiście, nabawiając się przy tym kolejnych siniaków, całej masy obtarć i cholera wie, czego jeszcze, ale napędzana dziwnego rodzaju adrenaliną, jakoś niespecjalnie jeszcze przyjmowała to do wiadomości. Później z pewnością miała tego wszystkiego pożałować, ale teraz... - Riano... - Wycharczała, kaszląc z powodu przeraźliwej suchości w gardle i rany na szyi, która wciąż krwawiła. Przysunęła się do mężczyzny, delikatnie dotykając jego ramienia. - Spójrz na mnie, kochany...Ciiiichutko, ciii... - Szeptała do niego ze łzami spływającymi po policzkach. - Byłeś tylko małym dzieckiem... A teraz wyrwali cię ze snu...Nie obwiniaj się. Byłeś i jesteś przy mnie, a to samo w sobie już znaczy wiele.Kocham cię.Wyjdziemy stąd. - Załkała, patrząc na jego złamania, rany i zaglądając w umysł. Też się bała. Potwornie się bała, ale starała się tego nie okazywać, by zamiast tego skupić się na wyjściu z sytuacji, co było... Lekko niemożliwe do wykonania... Starając się nie sprawić bólu ani Cipriano, ani sobie samej, musnęła ustami jego policzek. -Boże... Co oni ci zrobili?! Mogę jakoś... pomóc? - Spytała, patrząc na swoje związane nadgarstki i kręcąc głową, przy czym oczywiście w towarzystwie bólu. - Ethan... Muszę zobaczyć, co z nim, ale... Wampiry i... Kocham cię, niezależnie od wszystkiego.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sro 16 Kwi 2014 - 23:22
Enrique! Ten drań! Miał tyle okazji, by go zabić! Tyle razy odwracał się do niego plecami! Czemu nie mógł przewidywać przyszłości? Zabiłby go wtedy i teraz nie byłoby go tu, w tym oto miejscu pełnym zła. Nawet nie wiedział, gdzie się znajdują. Nie przypominał sobie tego pomieszczenia i tego wszystkiego. Cudownie dał się wrobić. Chcąc dokonać zemsty, usilnie pragnąc dowiedzieć się tych kilku nazwisk, nie zwrócił uwagi na to, że wcale nie był wampirowi tak bliski, że jedna strona może się za jego plecami umawiać z drugą. Bo niby czemu by mieli? Dla tortur? Ludzie sami mogli go torturować i nie zawracać sobie głowy Agustinem. To był jakiś jeden wielki żart, którego nie potrafił zrozumieć. Czemu? Czemu ludzie powiedzieli to wszystko Agustinowi? Nie potrafił tego zrozumieć, ale czy to było ważne? W tej chwili? Nic nie mógł na to wszystko poradzić, niezależnie od tego, czy będziesz wiedział, czy też nie. Mimo wszystko tkwił tu bez jakichkolwiek szans, przywiązany do ściany łańcuchem, dzięki któremu chyba nadal trzymał się w jednym kawałku. Wszystko tak bardzo bolało, że myślał z trudem i z trudem też utrzymywał przytomność, a przecież musiał tu z nią być i jej towarzyszyć. Choć tyle. To był zbyt okropny obraz jak dla tak delikatnej istotki. Powinna łazić po sklepach, za jedyną udrękę mieć ból nóżek, które potem by masował, a nie przeżywać tortury i budzić się w pomieszczeniach takich jak to. Zasługiwała na coś kompletnie innego. - Rachel... – Podniósł powoli głowę, patrząc prosto w jej oczy ze smutkiem. Wyglądał w jej oczach paskudnie i żałował, że nie mogła go poznać w innym czasie i miejscu. Wyglądał naprawdę marnie. – Nie płacz. Bądź twardą, babą. Potrafisz. To nic... Jestem tu z tobą. Coś wymyślimy. Razem. Za bardzo nie mogę się ruszać, ale spróbuj przetrzeć sznur o moje pazury. Będziesz miała większą swobodę – stwierdził, zwracając uwagę na grube liny. Jeśli jego zmysły go nie mamiły, to były one nasączone... Ale nieważne. Nieco więcej ran nie zrobi różnicy, zwłaszcza, że ich pojawienie się, miało go podnieść na duchu. - Też cię kocham, a teraz śpiesz się. Z wolnymi rękoma pomożesz bratu. Nie wygląda za dobrze – przyznał, słysząc jej myśli i przemyślenia. Nie podobało mu się, że próbowała wybierać między nim a bratem. Powinna była wybrać brata. – Bądź silna, skarbie. Dasz radę.
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Czw 17 Kwi 2014 - 0:52
Uśmiechnęła się przez łzy, słysząc myśli dotyczące jej i łażenia po sklepach. To było w tej chwili tak nierealne, że aż zabawne. Bardziej w typie dosyć czarnego humoru, ale jednak w jakimś stopniu śmieszne. I takie... Normalne. Przynajmniej według dawnych kryteriów sprzed apokalipsy, kiedy to wszystko zdawało jej się łatwiejsze. Łatwiejsze... Ha! Tutaj też pojawiała się kwestia postrzegania jakiejkolwiek łatwości, bo Rachel doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego szczęścia, które pozwoliło jej spędzić znaczną większość swojego dotychczasowego życia w pełni radości i bezpieczeństwa. Choć przecież nie zawsze było tak pięknie i kolorowo, i o tym też jak najbardziej pamiętała. Jakże miałaby zapomnieć? Nie potrafiła też zapomnieć tego wszystkiego, czego dowiedziała się poprzez bezceremonialne wyłapywanie myśli jej kochanego. One tylko utwierdzały ją w przekonaniu, że była szczęściarą, a przynajmniej do czasu uprowadzenia, ba!, była wręcz jakąś cholerną szczęściarą i wszystko przychodziło jej tak łatwo. Cudowne dzieciństwo, gdy te jej Riano było pasmem upiorności, poźniej całkiem znośna praca, o ile oczywiście nie wziąć pod uwagę bydlakowatego szefa, wspaniały brat, wspierający ją dzielnie w każdej, nawet tej beznadziejnie głupiej, decyzji. Na dodatek teraz zyskała wspaniałego faceta, z którym była pewna, że chce spędzić życie i dla którego chciała tylko jak najlepiej. I, za żadne skarby tego wszechświata!, nie zamierzała robić jakiś wybitne raniących go rzeczy. Sytuacja sama w sobie była okropna i Rachel nie chciała nawet próbować poprawiać jej, choć była praktycznie stuprocentowo pewna, że byłoby to raczej tylko pogorszenie maskowane chwilową poprawą, kosztem osoby, którą kochała wręcz nader wszystko. Nawet nad własne życie, co było odrobinę przerażające. Westchnęła więc, patrząc na swojego najmilszego, i leciutko kręcąc głową, choć ból szyi praktycznie ją rozrywał od środka. No i na dodatek miała bardzo nieprzyjemne wrażenie, że w obecnych warunkach, cóż, nadzwyczaj szybko wyląduje słaba i na dodatek z jakimś potwornym zakażeniem, które wda się w jej ranę. Paskudna perspektywa, ale zdecydowanie nie powinna teraz zastanawiać się nad uniknięciem jej. Były ważniejsze sprawy do zrobienia. Na przykład pomoc Ethanowi, polepszenie samopoczucia Cipriano i ulżenie swoim kochanym facetom. Jej luby miał jak największą rację. Zdecydowanie powinna być twardą babą i właśnie taką zamierzała teraz być. Być i bycie swe zacząć już od tego momentu. - Przestań tak nawet myśleć. W moich oczach jesteś najwspanialszym facetem na ziemi, a okropne rany... Mnie też nie oszczędzili, więc sama zapewne nie wyglądam zbyt dobrze. - Stwierdziła najzwyczajniej jak to tylko było możliwe, przy czym nawet wykrzywiła kąciki ust w czymś w rodzaju uśmiechu. - Wciąż, kładę nacisk na słowo wciąż, jesteś moim mega przecudownym mężczyzną. I nic tego nie zmieni, a ja mam zamiar zrobić wszystko, by móc powtarzać ci to codziennie i po kilkadziesiąt razy. Inny czas i miejsce nie mają większego znaczenia. Zrozumiano? - Spojrzała mu prosto w oczy, z miłością w sercu. Po kilku sekundach zaś skomentowała propozycję wykorzystania jego agresjowych przymiotów do uwolnienia jej nadgarstków od liny. Nasączonej najprawdopodobniej wiśniowym sokiem! Mocnym sokiem, który miał go poranić! - Nie. - Stwierdziła, lekko się denerwując. To przecież mogło tak bardzo mu zaszkodzić! - Nie, nie, nie, nie, nie. Czy już wspominałam, że... NIE?! Nie przekonasz mnie do zadawania ci kolejnego potwornego bólu dla przetarcia jakiś durnych więzów. Znajdę inny sposób, by się uwolnić. - Krzywiąc się z bólu całego ciała, nachyliła się w stronę Cipriano, trzymając sznur jak najdalej od niego i składając na ustach mężczyzny delikatny i pełen czułości pocałunek. - Z tobą i dla ciebie... Zawsze dam. - Szepnęła, powolutku odsuwając się i starając jakoś podnieść w górę swoje ciało, by nie sunąć ponownie po podłodze i jakoś dotrzeć do braciszka. - Ethan? Jamisiaku? - Spytała, najgłośniej jak tylko w tym stanie mogła, licząc na reakcję. Skorzystała nawet z dziwnego przezwiska brata!
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Czw 17 Kwi 2014 - 20:15
- Przestań, Rachel, bo zaraz się tu zawstydzę – zauważył, uśmiechając się nieznacznie, mimo całej tej sytuacji. Obecność Rachel dodawała mu sił, choć szkoda, że nie tyle, by mógł rozerwać te łańcuchy, złapać ją i jej brata, po czym zniknąć stąd, teleportując się gdzieś na drugą półkulę. Mógłby to zrobić, gdyby tylko mógł się spokojnie położyć i nabrać sił, śpiąc z pół dnia, choć zakładał, że teraz potrzebowały o wiele dłuższego snu. Przemienił się po raz drugi, nie regenerując do końca sił. Nie miał pojęcia, jaki to będzie miało na niego wpływ. I jego kochana Rachel też miała gadane. Nie i koniec, a przecież to nic wielkiego. Ot, kolejna rana, których w aktualnej chwili miał tak wiele, że chyba jeden ból wypierał drugi. Poparzone palce nikłyby gdzieś pomiędzy poparzoną piersią a połamanymi skrzydłami, które były teraz niewygodnie ściśnięte. - To tylko niewinne poparzenie się sokiem. Nic wielkiego... – Stwierdził, powtarzając swoje myśli, które zapewne słyszała. – Ale jak uważasz. W sumie czułabyś to samo, co ja, więc może to i dobrze. Dopiero teraz zwróciłem na to uwagę... - I nie uważasz, że to dziwne? Ta cała więź? Chyba nie masz nic wspólnego z zaistnieniem tego naszego połączenia? Z jednej strony to takie cudowne, a z drugiej nieco uciążliwe. Cierpisz przez moje obrażenia, choć z drugiej strony mogę być pewny, że z tobą wszystko w porządku. I możemy tak potajemnie wspominać swoje „stare dobre czasy” – przyznał ze smutkiem, próbując jakoś zmienić pozycję na wygodniejszą, ale nic z tego. Jedynie poczuł większy ból, więc pozostał na swoim miejscu. - Skoro nie chcesz uwolnić się z tych więzów, to chociaż pozwól, bym się zajął tą twoją raną na szyi. Wygląda okropnie, a takie miejsce może nie być zbyt sprzyjające dla ludzkich ran. Zakażenia... Nawet nie zauważyłem, jak wtedy do mnie podszedł. Przepraszam. To głównie przez moje ząbki... – Wyszczerzył się do niej, ukazując dwa rządki ząbków bestii. I gdy Rachel się do niego jakoś przybliżyła, zaczął ją łaskotać językiem po tej ranie. Bez jakiegokolwiek przedłużania pojawił się też w jej ranie ten przydatny jad, który to był niezwykłym środkiem leczniczym. Nie dość, że oczyszczał, to w dodatku goił też w bardzo szybkim tempie nawet naprawdę paskudne rany. Głównie szarpane. Uroki bycia agresją... Oczywiście sama uważała na sznur nasączony sokiem, co sprawiło, że poczuł się taki... Dla niej ważny? Kochany? Dokładnie tak. Był na świecie ktoś, kto się o niego martwił i chciał dla niego jak najlepiej. Dawno nie znał kogoś podobnego. Matka zginęła dawno temu... I od tamtej chwili był sam. Skończywszy tę drobną rzecz, przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić, pocałował ją delikatnie i przelotnie w usta. - Będzie dobrze. Musi być, bo przeznaczenie byłoby cholernie podłą suką – szepnął, opierając czoło o jej własne. – Kocham cię... Jakoś z tego wyjdą. Już nie pierwszy raz znajdował się na krawędzi. Przeżył do tej pory, to przeżyje również to.
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Czw 17 Kwi 2014 - 22:22
To tym razem naprawdę ostro się wkopał. W bardzo wielkie bagno. Ba!, on jeszcze wciągnął w to swoją siostrzyczkę, która na szczęście uciekła tym typkom. Przynajmniej tyle z tego feralnego zlecenia. Jedno z nich miało odetchnąć z ulgą, ucieknąwszy śmierci i to było dobre w zaistniałej sytuacji. Mogli zginąć oboje. Aż go skręcało, gdy pomyślał o tej suce, która miała jakąś obsesję na punkcie lateksu. Lateksu, albo filmach, w których było tego mdląco dużo. Czy ona myślała, że wyglądała w tym super? Że wyglądał seksownie? A może myślała, że jak ubierze się a la domina, to wszyscy uklękną przed nią na kolanach? Ha, chciałaby. Nie zamierzał jej się nawet kłaniać. Nie po tym, co mu odpieprzyła. Ta, weź zlecenie! Weź zlecenie, namawiała. Ukradnij drobną rzecz, a nie będziesz się musiał niczym martwić. Do końca swego marnie krótkiego człowieczego życia. Obiecała to wszystko, by potem tak cholernie chcieć go oszukać. Suka, normalnie suka! Chyba właśnie takie były te wszystkie ozdobione kiełkami pizdy. Chęć krwi, władzy i poczucie bycia złą. Złą... Jak to strasznie zabrzmiałooo... Serio, nie miał pojęcia, czemu w ogóle z nią wtedy rozmawiał. Pracował dla jednostek konkretnych i nie ubranych jak jakaś wampirza dziffka. Mimo to się skusił i co z tego miał? Miał jakieś przenosiny do innego pomieszczenia, gdzie krwi było więcej na ścianach niż w jego ciele. Nawet nie pytał facetów, którzy go tu wepchnęli, skąd się ona wzięła. Raczej nie chciał wiedzieć i nie chciał też wiedzieć, na co im te zabawki. Próbował nawet delikatnie im powiedzieć, że rezygnuje z ich usług, ale nawet nie zaśmiali się z kiepskiego żartu. Tępe dupki. Pewnie by im coś jeszcze nawciskał i użalał się nad swoim losem, w myślach oczywiście, ale jeden z tych z „poczuciem humoru”, zdzielił go po głowie, a jako że wcześniej sporo oberwał, to natychmiastowo stracił przytomność, przytulając się do tej paskudnej podłogi. I aaa... Kotki dwaaa... A teraz się obudził, mając sny o Dolar. Naprawdę super. Choć dobrze, że nie było w nich żadnych zoofilskich scen, bo wtedy to naprawdę nie byłoby smacznie i musiałby wymiotować swymi wnętrznościami, bo miał wrażenie, że żołądek już dawno przetrawił sam siebie z powodu nudów. Cholera, więzili i torturowali człowieka! Jeśli dbało się o zabawki, to dłużej można było się nimi bawić! Nie chcieli go dłużej potorturować? Czyżby już im się znudził i woleli, by zdechł sam? Zero człowieczeństwa normalnie! I postradania zmysłów, bo obudził go głos i to bardzo znajomy głos, o którym na chwilę zapomniał przez Dolar... Zła psinka. A głos był przecież ważny! Bardzo nawet, bo należał do Shelly. Znał go doskonale, a fakt, że usłyszał go w tym „uroczym” miejscu... Otworzył oczy i faktycznie tu była. Złapano jego kochaną siostrę, która to postradała zmysły! - Cholera! Niech cię diabli, Shelly! Powiedz mi, CZY TE CHOLERNE WAMPIRY ZABRAŁY CI MÓZG?! – Wrzasnął, dotykając niezłamaną ręką głowy, która oczywiście nie chciała mu przynajmniej tyle zmniejszyć cierpienia i z łaski swojej przestać boleć. – Rachello! Kurwa! Na litość boską! – Jęknął przez bolączki i fakt, że jego siostra stała tuż przed nieznanym mu potworem, który tu, z nieznanych mu przyczyn, sobie był związany! Ba!, była tak blisko, że ten majstrował przy jej szyi, a potem twarzy. Może to coś miało ich zabić, hipnotyzując?! W trakcie tych wrzasków, z trudem wstał, starając się nie ruszać prawą ręką. Jakoś udało mu się podejść do Rachel, odciągając ją na bok i przyszpilając do ściany, gdyby coś jej zrobiła ta istota. Z własną wolą. - Rachel, imiona matki! Natychmiast. Mów – warknął, pstrykając jej przed nosem palcami. – Słyszysz mnie, prawda? – Spytał, z uwagą wpatrując się w jej twarz i próbując wyłapać jakieś nienormalności. Świat po apokalipsie był nienormalny, a to coś obok było tego dowodem. I cholera, to miało skrzydła! Jezu! Jakieś takie... Jezu!
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Czw 17 Kwi 2014 - 23:36
- Tylko niewinne poparzenie, tak? - Spytała, unosząc w górę jedną brew i przyglądając mu się niczym jakaś królowa sceptycyzmu. - Pamiętaj, że nie jestem jakąś idiotką i, Riano, przecież wiesz już, jak działa ta więź między nami. Nie próbuj bagatelizować czegoś, co wcale błahostką nie jest. I... Mój Boże... Tak bardzo chciałabym móc coś zrobić... - Spuściła głowę w dół, jakoś tak jeszcze mocniej przybita i z poczuciem własnej beznadziejności. Odrobinę ulżyło jej, gdy postanowił nie kłócić się z nią o te durne więzy, lecz nadal nie czuła się zbyt dobrze. Ha!, jakby ktokolwiek w takim miejscu i w takim stanie mógł choć próbować czuć się dobrze. I jeszcze przy tak potwornie poranionych najbliższych sercu osobach. - Nie przypominam sobie, kochany, bym miała cokolwiek więcej od ciebie wspólnego z zaistnieniem tego połączenia, ale, poza pewnymi drobnymi momentami, chyba je lubię... A przynajmniej toleruję, bo dzięki niemu... Dzięki niemu mogę w każdej chwili powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. - Uśmiechnęła się do niego smutno. - Odczuwanie obrażeń jest niewielką ceną za coś tak wspaniałego. No i chyba muszę przypomnieć ci, że prawdziwie stare dobre czasy jednak istniały. Hę? - Postarała się uśmiechnąć już pozytywniej i bardziej pokrzepiająco, jednocześnie wspominając wszelkie swoje cudowne odczucia, jakich zaznała podczas ich pierwszej nocy. Całą tę gamę wspaniałości i, wciąż jeszcze wręcz cudnie niezgłębionej, miłości do niego. To pomagało jej jakoś jeszcze się utrzymywać i w żadnym razie nie chciała zachowywać siły czerpanej ze wspomnień dla siebie samej. Nie była przecież jakąś wybitną egoistką! A przynajmniej tak właśnie jej się wydawało... Z pewnością miała w sobie jeszcze jakieś nieegoistyczne uczucia. No i dodatkowo olbrzymie pokłady współczucia i powstrzymywanych łez, które same napływały jej do oczu, gdy tak patrzyła na cierpienia swojego kochanego faceta. To było takie niesprawiedliwe! Jak los mógł być aż tak okropny i okrutny, by dawać im coś tak wspaniałego jak uczucie i więź, by po chwili niecnie drwić z ich sił i skazywać na tortury, cierpienia, a może nawet i potworną śmierć?! No?! Jak?! W tej chwili uczucia Rachel dzieliły się na kilka skrajnie różnych części. Miłość do Cipriano i jej brata. Chęć pocieszenia ich i zajęcia się ranami. Pragnienie skulenia się w kącie i przeraźliwego ryczenia nad okrutnymi żartami losu. Piekielna wściekłość i chęć zemsty na porywaczach, którzy śmieli ich skrzywdzić. I cała masa innych, bliżej nieokreślonych, uczuć, które zdecydowanie nie pomagały jej w ogarnianiu obecnej sytuacji. Czuła się jak osoba bardzo chaotyczna i chyba właśnie na taką wychodziła. Upiorne... No i zupełnie nie w stylu dawnej jej. - Nie zaszkodzi ci to w żaden sposób? - Spytała powoli, z olbrzymią wdzięcznością, dając mu leczyć swoją ranę. Cudowne właściwości jadu... Tak, zdecydowanie bardzo cudne, gdyż po poprzednich nie pozostał jej żaden, nawet mniejszy, ślad. Co było takie zaskakujące, ale jednocześnie przynoszące jej wielką ulgę. - To nie twoja wina, więc nie przepraszaj. Enrique... To on. - Wspomniała, pełna szczerego przeświadczenia i z zupełnym brakiem żalu do swojego kochanego. Nie jego wina, zmuszono go, zastraszono. I tyle. Dokładnie. - Nie są bestii... - Delikatnie pogładziła go po policzku, uważając na to, by nie sprawić mu niepotrzebnego bólu. A gdy skończył lizać jej ranę, uśmiechnęła się do niego, w myślach dziękując mu za ten, rzekomo tak drobny, gest, który wiele dla niej znaczył. Miłość. Odrobinę przedłużyła, początkowo przelotny, całus, lecz po chwili już miała zamiar zająć się bratem. Choć wciąż jeszcze wahała się między tym, komu miała spróbować pomóc jako pierwszemu. W gruncie rzeczy, wiedziała jednak, że w chwili obecnej znacznie łatwiej pójdzie jej z braciszkiem, więc, z przeogromnym bólem serca, miała zamiar na moment zostawić swojego Riano. - Obiecuję, że postaram się znaleźć wyjście. Jeszcze będziemy szczęśliwi. Razem. - Musnęła jego myśli, delektując się króciutką chwilą ponownej bliskości. - I ja też... Też cię kocham, mój Riano... Mój... Mój ukochany Cipriano... Jak to pięknie brzmi. - Uśmiechnęła się do niego leciutko, jeszcze raz delikatnie cmokając go w usta. Chwila bliskości została jednak gwałtownie przerwana przez głośny wrzask Ethana. Cóż, najwyraźniej jej braciszek miał w sobie więcej życia, niż mogłaby sądzić, gdy tak na niego patrzyła. Teraz też na niego spojrzała, marszcząc się w wyraźnym niezadowoleniu. Nie tylko z powodu przerwania jej, ale też i intensywności wrzasku, który nieprzyjemnie wwiercał się w jej bolącą głowę. - Niech cię cholera jedna, Ethan! Zawsze wiedziałam, że jesteś adoptowanym kosmitą! Ale że twoja matka to syrena przeciwmgielna, to dopiero teraz! - Odgryzła mu się, również podnosząc ton i zerkając przepraszająco na ukochanego. - Zawsze był lekko niezrównoważony psychicznie. - Ponownie obrzuciła Ethana wściekłym spojrzeniem. - Nie bardziej niż tobie, a teraz racz zamknąć jadaczkę, bo zaraz rozsadzi mi głowę. Z powodu chwilowego zamroczenia potwornym szumem w głowie, nie zauważyła nadejścia brata, choć przecież nie należało ono do najszybszych, a nawet nie do takich, które można by było określić mianem całkiem normalnych. Za to syknęła z bólu, gdy niefortunnie złapał ją w miejsce z wielkim siniakiem i odciągnął od Cipriano, by przyszpilić do ściany. Syfiastej ściany. Zakrwawionej jak cholera ściany. Ściany, z którą kontakt sprawił, że znowu poczuła przeogromną ochotę na opróżnienie zawartości żołądka. Gdyby oczywiście jakąś miała... - Meredith Ana. - Warknęła, wciąż zła. - I słyszę cię nawet aż nazbyt dobrze. A teraz puszczaj. - W tym samym momencie zmarszczyła brwi, dosyć skonsternowana. - Dlaczego niby miałabym cię nie słyszeć? I dlaczego pstrykasz mi przed oczami, jakbym... Czekaj... - Wyszczerzyła się, jakby rozbawiona myślą, która właśnie przebiegła jej przez głowę. - Czekaj... Ethan... Czy ty myślisz, że Cipriano mnie... Zaczarował, czy coś? - Parsknęła, autentycznie rozbawiona, chichotem. - Nic z tych rzeczy. Riano i ja... On mi pomaga... Uratował mi życie... I... - Wzięła głęboki oddech i wypaliła na jednym wydechu, stwierdzając, że nie ma co owijać w bawełnę. - Będzieszbardzozłyjakcipowiemżetakjakbyjesteśmyrazem? - Spojrzała na Ethana, robiąc niewinną minkę. - I dobrze cię widzieć w jednym kawałku.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pią 18 Kwi 2014 - 21:29
- Tylko niewinne poparzenie – powtórzył, robiąc niewinną minkę i patrząc równie niewinnymi oczkami na Rachel. – Ale już siedzę z tym cicho i nie narażam się na gniew mojej kochanej twardej baby. Tak trzymaj i nie łam się. Będzie dobrze. I ja, jak dobrze w sumie wiesz, też nie chciałbym być tak bezczynny, gdy od zawsze byłem silniejszy od innych ludzi i to głównie ja im dupy ratowałem. Zwykłym koleżkom, którzy w większości byli mi obojętni, czy kompletnie obcy. Teraz, gdy pomocy potrzebuje najważniejsza dla mnie osóbka na świecie, ja nawet nie mogę poruszyć palcem... To takie okropne. Nie jestem przyzwyczajony do niemocy. Prawdopodobnie normalnie jestem silniejszy od trzech wampirów Agustina, ale teraz... Co oni ze mną zrobili? Gdybym był człowiekiem, już dawno bym umarł. Jedynie dzięki byciu w połowie inkubem żyję. Cały jestem połamany! Wyobrażasz to sobie? W sumie wyobrażasz. I czujesz – stwierdził ze smutkiem. Nigdy nie pomyślałby, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji. Że pozwoli się pobić, i to tak poważnie, jakiejś grupce małoważnych, w sumie nawet słabych, wampirów. I to się stało. Był tu cały połamany i nawet palcem nie mógł ruszyć, odetchnąć swobodnie bez bólu i z powodu ograniczeń związanych z łańcuchami. To go przerażało. To wszystko, co się stało z nim, co działo się wokół, go przerażało. Ile będzie wychodził na prostą po tym wszystkim? Fizycznie oczywiście, bo psychicznie... Już zawsze miał pamiętać to poniżenie i niemoc. To strasznie go dobijało. Poniżenie i to z rąk kogoś takiego jak Enrique. - Też cię kocham, Rachel – przekazał jej to zaraz po niej. Fakt, do przekazywania uczuć to połączenie było idealne. Nie potrzebne były nawet słowa, bo czuł wszystko, co Rachel. Czuł jej zafascynowanie, uwielbienie i miłość, ale też smutek, który był spowodowany jego stanem. Martwiła się o niego i to było takie na miejscu, jednocześnie tym nie będąc. - Nie, nie zaszkodzi. Mam naprawdę niezwykłą odporność. Więcej cech odziedziczyłem po ojcu niż po matce, dlatego mój głód jest porównywalny z głodem inkubów, choć jest nieco mniejszy. I teraz w sumie o wiele mniejszy. Jeszcze nigdy nikt mnie nie nasycił. Prócz ciebie – stwierdził, patrząc na nią z uwielbieniem, mimo bólu. – Jesteś cudowna. Nieco go przestraszyła gwałtowność Ethana względem Rachel, jednakże zaraz się uspokoił, zwracając uwagę na uczucia dziewczyny do niego. Oczywiście pomijając złość. - Spokojnie, Ethanie – powiedział, z trudem przekręcając głowę tak, by widzieć ich choć kątem oka. - Nic jej nie zrobiłem. Jedynie uleczyłem jej ranę... – Stwierdził, lecz zaraz zamilknął, bo Rachel postanowiła wyrzucić bratu wszystko od razu, mimo że, jakby nie patrzeć, nie wyglądał jak idealny kandydat na faceta siostry.
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sob 19 Kwi 2014 - 12:54
- To wcale nie jest śmieszne, Shelly, więc z łaski swojej przestań się tak szczerzyć i weź życie na poważnie. Teraz, po tej cholernej apokalipsie, już wszystko jest możliwe – stwierdził, patrząc na nią ze zmartwieniem. – I nie mam powodu, by przestać myśleć, że ktoś ci namieszał w tej główce! Jak nie ten sukinsyn, zwący się szefciem krwiopijców, to ten Romeo ze skrzydłami. - Popatrz na niego! Nawet nie wiem, co to jest! Wcześniej niczego podobnego nie widziałem, a ty mi to wciskasz kit, że jesteście razem?! Rachel! To jakaś kolejna piekielna maszkara, a ty jesteś człowiekiem, którą to coś omamioło i nadal mami! Otrząśnij się! On jest jakimś nagim zboczeńcem z Piekła. Proszę... Dla mnie. Wróć! To ja, twój starszy braciszek! Ethan! Nie możesz mi tego zrobić! – Mówił coraz bardziej załamanym głosem, sprawdzając jednocześnie, czy przynajmniej fizycznie jest cała. Miała mnóstwo siniaków, kilka zadrapań i ścięte włosy. Gnoje! Nie ręczył za siebie. Jeszcze ten ubiór... - Cholera, co za drań ci to zrobił z włosami?! Chyba cię nie zgwałcili?! Co robisz w męskiej koszulce?! Praktycznie naga... Zrobili to, prawda? – Spytał coraz bardziej zdenerwowany, łapiąc się sprawną ręką za głowę. – Niech to szlag... Rachel, tak mi przykro. Czy to ta maszkara? Szef? A może jeden z tych osiłków? – Spytał, tuląc do siebie siostrzyczkę. Po chwili jednak odsunął się od niej ze skupioną miną, która jasno mówiła o tym, że coś mu tu nie ten teges... Coś się nie składało. - Cholera, Shelly! Gdyby cię zgwałcili, to nie daliby ci koszulki... Są skąpi nawet z chlebem. Co się, do jasnej ciasnej, dzieje? I czemu ten cały Cipriano zna moje imię? I czemu zachowuje taki spokój? I czemu ty zachowujesz taki spokój? I gdzie my jesteśmy? Wiesz może? Dobra, musimy się zwijać, jakoś stąd wydostać, bo już dawno przestało mi się to podobać i mam ochotę na piwo. Albo dwa – stwierdził, po czym dotknął lewą ręką więzów siostry, próbując jakoś to rozplątać. – Jezu, czym te dupki posmarowały te liny. Klei się to cholernie. Paskudztwo. I nie milcz tak, patrząc na mnie, jak na ostatniego kretyna na świecie, a wytłumacz się grzecznie.
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sob 19 Kwi 2014 - 14:01
Uśmiechnęła się leciutko, widząc tę mega niewinną minkę, która tak bardzo kontrastowała z tym wszystkim... Z kiełkami, pazurami, gadzimi skrzydłami i ogonem, wielkością, a przede wszystkim chyba z otoczeniem, w jakim się znajdowali. Niewinne minki i oczka, gdy wszędzie dookoła wręcz ściekała krew. Przez to Rachel miała odrobinę niesmaczne skojarzenia z rzezią niewiniątek, ale bardzo szybko postarała się jakoś wyprzeć je ze swojej głowy. Zdecydowanie nie było pory na takie dziwactwa. Zamiast tego ponownie skupiła uwagę na swoim kochanym biedaku... Co dodatkowo wzmogło w niej gniew na tych skurczysyńskich oprawców. - Cóż. Czasem chyba dobrze dać innym uratować własną dupę. - Kiwnęła nieznacznie głową, próbując zrobić minę, która jak najbardziej przypominałaby te robione przez wielkich znawców jakiegoś tematu. W sumie... Robiła chyba wszystko, by chociaż próbować nie myśleć zbyt dużo o ich obecnej sytuacji i niepotrzebnie jej nie roztrząsać, bo wtedy istniałoby niezmiernie duże prawdopodobieństwo, że stanie się osobą iście skrajnie chaotyczną. A to zdecydowanie nie było dla niej typowe i w jej stylu. Choć musiała stwierdzić, że jej styl chyba w ostatnim czasie zaczął się jakoś szalenie zmieniać, co było jednocześnie dobre i tak bardzo złe. Odrobinę nie poznawała samej siebie i nie miała nawet cienia bladego pojęcia, na co ją stać i jak zachowa się w obliczu różnych dziwnych sytuacji. - Tak...- Spojrzała na niego, mrużąc ze smutkiem oczy. - Nie muszę sobie tego wyobrażać, bo zwyczajnie to wiem. Ale to nic straszliwie złego, nawet idzie z tym wytrzymać, bo przynajmniej w jakiś sposób wiem... Wiem i mogę choć próbować dzielić to z tobą. - Z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie. - Jak myślisz... Ile potrwa dochodzenie do siebie? Ono w ogóle jest możliwe? To wszystko wygląda tak... Poważnie, źle i boleśnie. Okrutnie... Na dodatek, wczytując się w odczucia Cipriano, Rachel zaczynała jeszcze bardziej i mocniej pragnąć zemsty na tych, którzy tak straszliwie go skrzywdzili. Ich skrzywdzili. Raniąc zarówno fizycznie, jak też i psychicznie. Czyste okropieństwo, za które miała olbrzymią ochotę się odpowiednio odwdzięczyć. Tak, by popamiętali to wszystko raz na zawsze. Co przecież nie leżało w jej, przynajmniej dotychczasowej, naturze i było dla niej lekko upiorne. Te wszystkie emocje nią targające, ich nagromadzenie, natężenie. Gniew, jaki zdecydowanie znajdował się wśród nich, był dosyć mocno wyczuwalny, lecz wciąż jeszcze istniały inne rzeczy, które były od niego dużo ważniejsze. Jak na przykład uczucie do jej najmilszego i ból w sercu, gdy tak patrzyła na jego obecny stan, na to wszystko, co te potwory mu zrobiły. Jednocześnie też kochała go jeszcze mocniej przez tę całą siłę, jaką wciąż widziała. Brak poddawania się, pocieszenie i istnienie jakiejś iskierki nadziei na pomyślną przyszłość, na wyjście cało z opresji. Może i nie był teraz w najlepszym stanie, a co dopiero mówić o pełni sił fizycznych i po części też psychicznych, jednak wciąż był ogromnie pomocny i cudowny. Wprost doskonale spisywał się w roli oparcia, którego w chwili obecnej tak mocno potrzebowała. I była mu za to niezmiernie wdzięczna. - Głód... Ile...? - Zamyśliła się przez chwilę, oczywiście w pytaniu mając na myśli częstotliwość nawracania głodu. Uśmiechała się już dosyć zauważalnie, jednak wciąż niezbyt radośnie. Niezbyt radośnie, lecz oczywistością było to, że cieszyła ją swoja rola w zaspokajaniu głodowych pragnień swojego Riano. - Liczę, że będzie jeszcze wiele okazji do zaspokajania. - Wyraźniej się uśmiechnęła, ciesząc w serduchu. - Dokładnie tak samo jak i ty. - Odpowiedziała mu, ostrożnie muskając palcami jego wargi. - Przeznaczenie bywa wspaniałe. I zaskakujące, i teraz dosyć sukowate, ale jednak wspaniałe. I przeznaczenie... Nawet ponowne trafienie w łapska wampirów musiało być swego rodzaju, ostro popieprzonym!, przeznaczeniem, choć ani trochę jej się nie podobało. Zwłaszcza w momencie, w którym jej brat zaczął odwalać z tymi swoimi całymi przemówieniami, które godziły w jej związek z Cipriano i najwyraźniej jeszcze miały ją do czegoś przekonać. Ha! Czegoś! Odpuszczenia sobie "Romea ze skrzydłami"! Jakby miała jakiekolwiek wątpliwości i chciała to zrobić! Bardzo złą rzeczą było ponowne spotkanie Ethana, gdy Riano w żadnym razie nie szło pomylić z człowiekiem. Normalnie zapewne by się nie zorientował, choć przecież w końcu kiedyś musiałby się dowiedzieć. Tyle tylko, że wtedy mógłby być już przekonany do jej faceta i nie robić zbędnych problemów. No i nie wyzywać od zboczeńców! Przez cały czas stała w miejscu, patrząc na Ethana dosyć dziwnym wzrokiem, który pod koniec jego przemowy zdecydowanie już kwalifikował się do "gdyby spojrzenia mogły zabijać...", tak, jej brat leżałby już trupem, choć przecież go kochała i nigdy nie myślała nawet o zranieniu. Teraz też niby nie, ale fakt faktem, że była.na niego diabelnie wściekła. - A co mam mówić...? - Spytała powoli. - Nie podoba mi się to, że obrażasz mojego faceta. Cholera, Ethan! Nie mam pięciu lat, a ty nie jesteś moim ojcem! I chwała ci za to, ale... Nie muszę wracać, bo ciągle tutaj jestem. Ja. Normalna ja, która sama podejmuje za siebie decyzje. I, przepraszam, ale nic ci do tego. Nie potrzeba mi jakiegoś cholernego anioła stróża w wersji starszy braciszek! - Spojrzała na swój strój, przez kilka sekund nieznacznie się uśmiechając, by po chwili spojrzeć na Ethana poważnym wzrokiem. - Włosy... To działanie osoby, która nas tu porwała. Enrique. - Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - Ale nikt mnie nie zgwałcił. Nie musisz mnie pocieszać, bo... Moje własne decyzje, pamiętasz? A spokój... Nie zrozumiesz... - Pokręciła głową. - A twoje imię? Powiedzmy, że nie tak miała się skończyć przygoda z wampirami. Riano miał ci pomóc... - Uśmiechnęła się do ukochanego, choć do śmiechu jej nie było. - A poźniej mieliśmy zamiar wyjechać. Więc racz ogarnąć swoją hipokryzję, której chyba nie muszę ci wytykać, i przeproś osobę, z którą mam zamiar dalej być. I zacznij się przyzwyczajać. - Spojrzała twardo na brata. - I nie mam pojęcia, a to jest sok wiśniowy.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 21 Kwi 2014 - 18:33
- Żeś niewiniątek...? Chyba daleko mi do takiego niewiniątka, skarbie – stwierdził, uśmiechając się mimo tej smutnej wizji. W sumie teraz czuł się jak ostatnia ciamajda na świecie. Jak pozwolił doprowadzić do takiej sytuacji? Nie mógł w tej chwili osiągnąć niczego, co nie byłoby gadaniem lub czekaniem. – Ta, może i dobrze, ale gdybym miał kogoś, kto mógłby tu wpaść, rozwalić szefa jednej z największych grupek w Sao Paulo, po czym wydostać nas stąd. Przykro mi, ale nikogo takiego nie mam nawet w Brazylii. W sumie na świecie również. Rodzice byli moimi jedynymi bliskimi, więc do teraz nie miałem nikogo. Teraz jesteś ty, ale sama potrzebujesz pomocy... Przykro mi, że tak się to wszystko potoczyło. Obiecałem ci co innego... – Zamilkł zasmucony, patrząc bezradnie na dziewczynę. Dochodzenie do siebie... Czy była jaka kol wiek mowa o dochodzeniu do siebie, skoro nie było dla nich ratunku? A przynajmniej dla niego nie było. Gdyby Ethanowi jakoś udało się stąd wydostać, to zabrałby Rachel, a on? On byłby jedynie balastem, bo teraz praktycznie nawet czołgać się nie mógł. Ledwo co oddychał i zastanawiał się, czy umrze, jak już pęknięte żebro przebije mu płuco. Może kiedyś go próbowano udusić, ale zazwyczaj ten ktoś dość szybko kończył ze skręconym karkiem. W sumie nie miał pojęcia, jak wiele może znieść jego organizm i jak długo mógłby dochodzić do siebie po czymś takim, o ile dano by mu taką szansę. Był mieszanką, która prawdopodobnie była jedyna w swoim rodzaju, więc jakichkolwiek informacji o swoich możliwościach nie miał co szukać. W dodatku wtedy mogłoby to zwrócić uwagę łowców na jego pochodzenie. Większej ilości łowców. - Nie wiem, Rachel. Wcześniej miewałem rany, ale nie tak poważne i nie tak liczne, nie tak wiele złamań. Nie mam pojęcia jak długo, ale chyba w końcu po jakimś czasie odzyskałbym sprawność... Jakoś żyję jeszcze, więc chyba powrót do siebie powinien być możliwy. Z pewnością powinien być możliwy. Nie wiem jedynie, jak długo i jakim kosztem – przyznał. – Przy regeneracjach potrzebowałem więcej krwi – dodał. - Nie mam też pojęcia, jak długo będę nasycony, bo to zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu. Wcześniej non stop odczuwałem głód, który starałem się utrzymywać w ryzach. Im ktoś starszy, tym jest prościej. Mama wspominała, że kiedyś non stop miała brykającego po pokoju takiego małego diabełka z ogonkiem, różkami i malutkimi skrzydełkami, które dopiero co próbowały latać, ale im to nie wychodziło i lądowałem w różnych kątach domu. W dodatku zazwyczaj rozchichotany, bo mam wyższy próg bólu, gdy regularnie się pożywiam i odsypiam, a teraz zapewne mniejszy niż najdelikatniejsza panienka świata. Jakież to żenujące... Bycie takim słabym, gdy jeszcze dzień wcześniej się ciebie bali ci, którzy dziś cię torturują. - I przestań myśleć o tej nienawiści i zemście, najdroższa. Widzisz, gdzie mnie chęć zemsty doprowadziła? Do tego, że szedłem na przód, nie patrząc na inne ewentualności, które może są absurdalne, ale są. Jednakże miejmy nadzieję, że to nie koniec, że może stanie się jakiś cud i uda nam się, uwolnimy się, a potem uciekniemy. Daleko. I będziesz mnie zaspokajać, moja kochana. Mimo że miał obawy, co do tego, czy aby na pewno stąd wyjdzie żyw, to wierzył, ślepo wierzył, że może tym razem również uda mu się jakoś wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Musiało się udać, bo nie mogło to wszystko, co dopiero się zaczęło między nim i Rachel, od tak zniknąć, przestać istnieć. Dlatego nie grzebał wiary, która możliwe, że złudna, ale trzymała go jakoś jeszcze przy pozytywnej wizji końca tej historii. Mimo że miewał obawy, że to koniec, to wypierał je wraz z miłością, którą darzył tę cudowną istotę. - Rachel, nie mniej mu tego za złe. W sumie ma rację... Namieszałem ci w główce... miłością, więc jestem jakąś dziwną twoją osobistą wersją Romea ze skrzydłami, bo skrzydła są i jakiś paskudny dramat miłosny też. Jednakże umierać nie zamierzamy, więc aż tak Szekspira nie bierz do siebie. A zboczeniec z Piekła... Ech... W sumie zboczeńcem jestem, bo syci mnie seks, jestem nagi, a z Piekła... Może i nie bezpośrednio, ale pamiętajmy, że mam piekielne korzenie, bo mój ojciec Alejandro. Po prostu ma prawo być podejrzliwy i nieuprzejmy do mej osoby, bo jestem potworem i nawet się nie oszukujmy. Spróbuję to jakoś ogarnąć... - Ethanie, to prawda. Rachel mówi prawdę, choć nie wspomniała o tym, że TEN GNÓJ PRZYSSAŁ SIĘ DO JEJ SZYI, dlatego, jako że obaj się o nią martwimy, przestań myśleć o tym całym dziwactwie i o mnie w kategoriach piekielnego zboczeńca, a zauważ we mnie osobę, która faktycznie chciała pomóc. Gdybym był tu, by was skrzywdzić, to nie skuliby mnie tak mocno łańcuchami, w dodatku łamiąc mi przed tym prawie wszystkie kości. Złapali mnie w chwili, gdy nie byłem w stanie obronić Rachel. Moje niedopatrzenie w zabezpieczeniach mieszkania. Przepraszam. W sumie mogłem zadzwonić po znajomego, by ją zabrał już w nocy w bezpieczne miejsce. Mój błąd, który teraz trzeba naprawić. - Jeśli poczujesz się przez to bezpieczniejszy, to wspomnę też, że sok wiśniowy jest tu przeze mnie. Pali mnie jak woda święcona wampiry. Jednakże nie mam pojęcia, czemu jest on na nadgarstkach Rachel, a nie moich. Chyba nie chcą, by mi odpadły dłonie... Do tortur – stwierdził, nie rozumiejąc całej tej zaistniałej sytuacji. Wiedzieli, świetnie byli poinformowani, a mimo to wszystko poprzekręcali. Srebrne łańcuchy dla niego? Sok wiśniowy dla Rachel?
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 21 Kwi 2014 - 19:05
- Stąd znajomy zapach... Wiśniowy. Upaskudzili sznur w soku wiśniowym... No, debilizm. Normalnie, debilizm. Może mam to jeść?! A może mam zjeść własną siostrę? Mogli jeszcze cię posolić. I dać jakiś niewielki płomyk do podsmażenia, bo tak na surowo, to jak to tak? I jeszcze piwko – stwierdził zniesmaczony i zmęczony spojrzał na Rachel. - No, właśnie. Jestem twoim starszym braciszkiem i mam prawo się o ciebie martwić, zwłaszcza, gdy wygadujesz dziwne rzeczy. W tej chwili cholernie się o ciebie martwię, a Ty bynajmniej nie pomagasz. Rachel, mam rozumieć, że ty naprawdę... Z tym tu... - Obrócił się, wskazując głową na Riano. - Razem?! I chciał mnie ratować? Niby czemu? Jakoś trudno mi oba te fakty pojąć w normalny sposób. I że niby mu też na twoim bezpieczeństwie zależy... Chyba naprawdę wam palnęła ta miłość do główek, bo innego wytłumaczenia teraz nie widzę – westchnął, nadal nie ogarniając tego wszystkiego. Kompletna abstrakcja. Nie wierzył więc w to, że zamierzał dać sobie z tym na razie spokój. Martwił się będzie o zdrowie psychiczne siostry, gdy już będą wolni. - Niech już ci... wam, na tę aktualną chwilę, będzie. Załóżmy, że Christiano Ronaldo faktycznie jest tym twoim chłoptasiem, póki nie uciekniemy. I nie mam pojęcia, za co mam przepraszać kogoś, kogo nie znam, a kto prawdopodobnie wykorzystuje moją siostrę – stwierdził, przenosząc wzrok na nagiego Romea ze skrzydłami. – Bez obrazy, ale nie zamierzam ci ufać, bo tak sobie uważa moja siostra. I ty. Wydostaniemy się stąd, a potem sobie pogadamy jak facet z facetem – pogroził, robiąc poważną minę, mówiąc jak najbardziej na serio. Zaraz wrócił do dalszego mocowania się ze sznurem. - Wiecie może, gdzie jesteśmy? Zasłonili mi głowę i jedynie drzwi mi się udało zobaczyć, nim je otworzyli i zaprosili grzecznie do środka – powiedział głośno, po czym dodał cichutkim szeptem do siostry. – Najlepsze jest to, że Dolar kompletnie zniknęła mi z oczu, a wiesz, co miała w obroży. Może to i dobrze... I tak nie darowaliby nam życia. - Cholera, to paskudnie się klei, ale już prawie. Jacyś żeglarze z nich, czy co? Żeglarze-ogrodnicy... Czyli mówisz, że sok wiśniowy jest dla ciebie jak woda święcona? Jakoś trudno mi w to uwierzyć. To tylko sok jakiegoś pierwszego lepszego owocu. Rachel, weź ściśnij bardziej te swoje łapki, bo nie mogę rozsupłać... O, i jest! – Stwierdził, jakoś rozwiązując linę. - Nie musieli wiązać tego tak mocno. Teraz masz sińce.
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Wto 22 Kwi 2014 - 14:46
Zdecydowanie nie przepadała za przedłużającymi się sytuacjami tego typu. Znaczy – nigdy wcześniej nie była w czymś dokładnie tego rodzaju, więc nie mogła mówić czego innego, lecz w tym wypadku chodziło jej o nieprzepadanie za przeraźliwie beznadziejnymi sytuacjami. Smutnymi, pełnymi lęku i czystego strachu oraz zdenerwowania. Czuła, że zbyt długo przy czymś takim nie wytrzyma, o ile wcześniej nie załatwią ich wampiry, co było nadzwyczaj prawdopodobne. Jak ona się w coś takiego wplątała?! Przecież jeszcze wcale nie tak dawno siedziała sobie całkowicie, albo – prawie całkowicie, bezpieczna we własnym domu i zastanawiała się nad sensem dalszej pracy na własną rękę. Tymczasem już kilka chwil później wydarzyło się to wszystko, co doprowadziło ją do tego paskudnego miejsca i skazania na towarzystwo swoich dwóch kochanych facetów, którzy jednak zdecydowanie nie pomagali jej tym swoim całym nastawieniem. W powietrzu i tej całej atmosferze dosłownie dało się powiesić siekierę, a nawet i pianino. Pianino, które z pewnością dodałoby im kolejne, niekoniecznie potrzebnej i pożądanej, dawki dramatyzmu. O czym ona sobie myślała? Pianina… Czyżby zaczynała już zupełnie wariować? Cóż, to było chyba nadzwyczaj prawdopodobne, bo już tak bardzo nie skupiała się na całokształcie tego ich położenia. Teraz tylko starała się jakoś odwrócić swą uwagę od potwornie zakrwawionych ścian, które jednak jakoś przyciągały jej wymęczony wzrok. Jeszcze chwilę wcześniej starała się skupić swoją uwagę na bronieniu swoich racji, których tak bardzo nie rozumiał jej brat, ale teraz… Było jej ciężko, a zachowanie Ethana w żadnym razie nie pomagało jakoś się tego ciężaru pozbyć. - Mówisz…? – Spytała, starając się przenieść całą swoją uwagę na Riano, co po chwili jakby jej się udało. Przynajmniej po części. – A myślałam, że ja tu jestem winiątkiem. – Odpowiedziała na uśmiech, również delikatnie się do niego uśmiechając. – Jakoś sobie poradzimy. Nawet bez tego mega cudownego kogoś, kto teoretycznie mógłby istnieć i nagle wpaść na pomysł zrobienia sobie wycieczki do jakiegoś zadupia, które należy do szefa wampirów. W praktyce sama też nie znam nikogo, kto mógłby to zrobić. Gdzieś tam pozostał mi tylko pies, a pies… To pies. Zdecydowanie jakoś mocno pomóc nie może. – Westchnęła, w tej chwili dosyć mocno żałując swojego jakiegokolwiek braku kontaktu z łowieckimi, lub przynajmniej osiedlowo-chuligańskimi , bandami, które mogłyby się teraz bardzo przydać. Jednak… Cóż, nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie znała nikogo, nikt nie znał jej, byli w okropnej sytuacji i musieli jakoś z niej wyjść. Siedzenie w kąciku i rozczulanie się nad brakiem pomocy nie było w tym wypadku zbyt potrzebne i przydatne. - Nie smuć się tym tak bardzo. Najwyraźniej jakiś wyższy cel w tym był. – Stwierdziła, sama zaskoczona swoim aktualnym podejściem do sprawy. – Jeszcze stąd wyjdziemy i będzie wiele czasu na spełnianie obietnic. – Pokiwała głową na potwierdzenie własnych słów, czując się przy tym nadzwyczaj dziwnie z powodu tak krótkich i nierównych włosów, które zastąpiły jej zwyczajową długą grzywę. Może i kiedyś myślała o skróceniu jej, lecz z pewnością nie w taki sposób. Teraz musiała wyglądać prawdziwie potwornie. Jakby wpadła pod kosiarkę, czy coś w ten deseń. Choć wygląd zdecydowanie nie był tutaj rzeczą najbardziej istotną i nie na nim powinna się skupiać. Cóż jej bowiem miało być po ładnych włosach, gdy mogła być martwa w przeciągu tylko krótkiej chwili? Myśli Riano odrobinę ją zirytowały. Czyż naprawdę miała być osobą, która zgadza się na pozostawienie miłości swojego życia, bo tak – zdecydowanie nią był i nie miała co do tego nawet najmniejszych wątpliwości, tylko po to, by ratować swój własny tyłek? I jej brat… Może i był równie uparty, co i ona, ale w pewnych sprawach wygrywać mu nie dawała. Zabranie jej i ucieczka zdecydowanie były jedną z takich spraw. - Więc jakoś ją odzyskasz i postaram się w tym pomóc. Nie ma mowy o czymkolwiek innym. Zrozumiano? Prędzej sama tu zostanę, niż pozwolę cię zostawić. – Spojrzała na niego wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Miała być twardą babą, więc nią była, a twarde baby miały to do siebie, że były uparte jak cholera. Ba! Jak kilka choler. Niezbyt długo jednak sprawiała pozory bardzo twardej kobietki, bo wizja małego dzieciaczka dosłownie latającego po pokoju nieźle wybiła ją z tropu. To było takie… Potwornie urocze i słodkie. Mała agresyjka zachowująca się niczym wulkan pełen energii sama w sobie była zabawna, a jeśli jeszcze dodać do tego informację, że tą agresyjką była ukochana osoba… Wtedy nawet paskudna sytuacja nie przeszkadzała w odczuwaniu przez nią dziwnego rodzaju wewnętrznego rozchichotania. Wspomnienie o takiej rzeczy zdecydowanie poprawiło jej marny humor, co skwitowała dosyć szerokim uśmiechem posłanym Cipriano. - Urocze, kochanie. Aż samemu chciałoby się to zobaczyć. – Musnęła jego myśli ze zdecydowanie lepszym nastrojem. Choć pewnie miała być to tylko chwilowa poprawa. – I nie dobijaj się. To wcale nie jest żenujące. Zwyczajnie czasem tak bywa. Nie zawsze można być w pełni sił. Miejmy tylko nadzieję, że to stan bardzo przejściowy i nie utrzyma się długo. To powinno mi podnieść samoocenę, nie? Wreszcie nie jestem najdelikatniejszą panienką świata. – Uśmiechnęła się do niego pocieszająco, choć bardziej przypomniało to nadzwyczaj słabe wykrzywienie warg. Nie lubiła, gdy osoby dookoła czuły się tak źle i bezradnie. I nigdy chyba nie miała tego polubić. Wolała już sama czuć się jak ostatnia sierotka, byleby tylko oszczędzić tego najbliższemu sercu towarzystwu. - Ciężko przestać. Sam to chyba wiesz. – Skrzywiła się. Nienawiść nie pasowała do niej, ale jakoś nie potrafiła się jej wyzbyć z serca. Nie po tym wszystkim, co teraz widziała, czego teraz doświadczała. Jej własne smutki i cierpienia nie odgrywały może dla niej aż tak dużej roli, lecz te najbliższych już tak. Zdecydowanie tak i nie zamierzała przechodzić z patrzeniem na nie do porządku dziennego. Zmieniały ich i zmieniały też ją. A że na świecie istniała jasna zasada… Cóż… Akcja i reakcja… Reakcja, która u niej wypadała dosyć gorzko i zupełnie nie w stylu starej Rachel, którą jednak już nie była. Nieustanne zmiany… - Musi się stać, bo to… To zwyczajnie nie może się tak skończyć. Jak jakiś beznadziejnie okrutny żart. – Wzdrygnęła się, wciąż nie zwracając uwagi na Ethana, co było w sumie nadzwyczaj dziwne, bo to przecież on był z nią praktycznie przez całe życie i do tej pory to na nim najbardziej na świecie jej zależało. Cóż, teraz musiał się dzielić z inną kochaną przez nią osóbką. Taka kolej rzeczy… - Będę… Za każdym razem. – Szepnęła z miłością, choć przecież takie sycenie nie należało do najnormalniejszych na świecie spraw i powinna zdecydowanie mieć jakieś instynkty samozachowawcze, które wzbraniałyby się przed gryzieniem w szyję. No, ale na niej samej nie robiło to jakoś specjalnego wrażenia. Miesiąc temu zapewne byłoby inaczej, ale teraz już nie. Teraz liczyło się uczucie, a z nim wszelkie tego powinności. - Ethan przesadza. Całe życie to robi, ma mnie za swoją maleńką siostrzyczkę, którą przewróci byle marny podmuch wiatru. Tak było nawet przed śmiercią moich rodziców, a po niej zmieniło się to już w zupełną paranoję. I nie rozumie, że nie jestem z cukru i chcę sobie sama ułożyć normalne życie. Obsesyjnie wręcz stara się chronić mnie przed światem zewnętrznym. – Westchnęła z politowaniem. – Co jest w pewnym sensie słodkie, ale też męczące. No i ostatnio niezbyt mu wychodzi. A nieuprzejmy w żadnym razie nie ma prawa być. Yvonne, maszkaro wato paskudna wybranka jego serca, była dużo gorszą osobą od ciebie, a jakoś z nią wytrzymywałam i nie powiedziałam przy niej, ani przy Ethanie, ani jednego złego słowa. Ba! Milczałam nawet wtedy, gdy postanowił wziąć z nią ślub, bo miałam w sobie jakieś resztki kultury. Tymczasem on… – Zdecydowanie nie była zadowolona z zachowania Ethana, ale i tym razem postanowiła zachować swoje przemyślenia tylko dla siebie i uciąć je, by grzecznie nie-mieć-bratu-za-złe. – W żadnym razie nie jesteś potworem i pozory się tutaj nie liczą. Nie próbuj nawet twierdzić inaczej, bo wiem to na pewno. A zboczeniec… Mój szef był zboczeńcem nie z tej ziemi, drużyna szkolna za czasów szkoły średniej, chociaż pewnie i wciąż, była bandą zboczeńców… I zdecydowanie oni wszyscy nie mieli do tego powodu. Ty masz, więc cichaj. Co zaś się nagości tyczy, pragnę przypomnieć ci sytuację, która nas tutaj przywiodła. No i sama jestem półnaga… – Uniosła jedną brew w górę. – Czy to oznacza, że też jestem jakimś zboczeńcem? Dopiero po tym wróciła wzrokiem do braciszka. - Tak. Masz może nie zrozumieć, ale choć przyjąć do świadomości, że ja naprawdę. Z tym tu. Razem. – Parsknęła z politowaniem. – I raczej nie masz nic do gadania po tym, jak powiem, że rzeczywiście miłość palnęła mi do główki i jestem z tego powodu zadowolona. Kocham go. Śmiem nawet stwierdzić, że mocniej niż ty kochałeś Yvonne. Yvonne, która była dla mnie prawdziwym koszmarem, a o której nie powiedziałam złego słowa. Więc przestań. Starała się zbytnio nie ruszać, gdy Ethan próbował rozwiązać jej nadgarstki, lecz nie należało to do najłatwiejszych czynności. Ciasne więzy sprawiały, że drętwiały jej całe dłonie, a skóra pod sznurem piekła wręcz niemiłosiernie. Na dodatek mdląco słodki zapach wiśni sprawiał, że robiło jej się coraz bardziej niedobrze. Krwawa wata cukrowa na festynie… Festyn przeradzający się w koszmar… Nie miała z tym dobrych skojarzeń. To właśnie na jednym z tych z gruntu pozytywnych i radosnych festynów dopadła ją Apokalipsa… Karuzela… Czerwone róże na białej bluzeczce… Nie! Nie chciała tego wspominać! Chciała o tym zapomnieć! Czuła, że zaczyna coraz bardziej panikować. Wiedziała, że dłużej nie wytrzyma tego zapachu, tych skojarzeń. Ostatkiem sił psychicznych, skupiła się na poleceniu brata i postarała jak najbardziej ścisnąć ręce. Nie zwracała uwagi na wcześniejsze pytania i słowa Ethana. Wciągała tylko powietrze niczym jakaś ryba wyjęta z wody i starała się blokować obrazy napływające do głowy. Coraz bardziej zbierało ją na wymioty i kręciło jej się w głowie. O dziwo, to wcale nie obryzgane krwią ściany przyniosły jej nawrót koszmaru, a ten zapach. Coraz bardziej napływający do nosa… Wdzierający się w nią… Wiśnie… Owoce same w sobie nie były złe, ale ten skondensowany sok z dodatkiem czegoś. Pachnący zupełnie jak specjalna wata cukrowa, z którą spotkała się tylko tamten jeden raz… Koszmar. Potrząsnęła głową gwałtownie, prawie natychmiast odsuwając się od sznura na podłodze i energicznie wycierając nadgarstki w koszulkę. Po chwili jakby zaczęło jej przechodzić, a już po minucie czy dwóch mogła znowu myśleć całkiem normalnie. Na tyle normalnie, by spróbować podziałać czymś, co już wcześniej zarejestrowała w rozmowie ze swoim kochanym. - Ethan… Mam zamiar zrobić teraz coś, czego mi nie darujesz, ale proszę cię… Zachowaj spokój, nie denerwuj się i nie panikuj… Okej? – Spojrzała uważnie na brata, jednocześnie przysuwając się do Riano i przyklękując przed nim bliziutko. – Nic mi nie będzie. Wiem to.Gryź. Potrzebujemy cię.To może pomóc przy regeneracji, więc śmiało. Nie mogę już patrzyć na to wszystko.Ufam ci.Kocham cię.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Czw 24 Kwi 2014 - 20:39
- Dokładnie, urocze i słodkie... Skup się na moich wspomnieniach, a nie będzie tak ci przeszkadzała ta krew. Mały, fikający koziołki, dzieciak, który skakał po całym pokoju, przewracając i tłukąc wszystko wokół, aż w końcu zrezygnowano z jakichkolwiek wazonów i innych ozdób. I głośno się śmiejący... – Kontynuował, samemu chcąc przestać myśleć o tej nieznośnej niemocy, która coraz bardziej dawała mu o sobie znać. Nienawidził tego uczucia. Nie chciał! Enrique go poniżył i czuł się w tej chwili... Niczym. Dokładnie, niczym, dlatego też próbował jakoś odegnać te myśli. Szczególnie ze względu na Rachel. Już za wiele negatywnych emocji odczuwała, za wiele jego myśli usłyszała. Robiła się z niej mściwa i wściekła osoba. Nie chciał, by to wszystko ją męczyło coraz bardziej, aż w końcu zmusiłoby ją do poddania się, czy jakichkolwiek chorych zemst. Tego za nic nie chciał. Musiała stąd wyjść i zamierzał zrobić wszystko, co mógł, by do tego doprowadzić, ale teraz... Trochę kiepsko było pomagać w takim stanie i znów pojawiała się ta cholerna niemoc! - Nie, musisz mnie tu zostawić, Rachel, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musisz. Teraz zamierzam być bardziej uparty od ciebie i twojego braciszka razem wziętych, rozumiesz? Nadarzy się okazja, to stąd znikasz. Musisz mi to obiecać. I nawet nie patrz tym stanowczym wzrokiem. Będę bardziej uparty i jestem gotowy poprzebijać sobie skórę w różnych miejscach złamanymi kośćmi, jeśli nie będziesz chciała tego zrobić... Zrobię to. Nie możesz tu umrzeć! Rachel! Cholera, kocham cię i zrobisz to, jeśli będzie trzeba! Zrobisz... Obiecaj – rozkazał jej, patrząc prosto w jej oczy. - Świetnie też wiesz, że Ethan ma rację, a żarty tu nic nie zmienią. Jestem bestią i tego nie zmieni nawet twój sposób patrzenia na mnie, ale koniec o tym. Jeśli przeszkadza ci ta woń krwi, to poczuj ją moimi zmysłami. Wydaje się słodka, jednakże nie tak mdląco... Może i wiśnia jest pfe, ale krew przebija te przesłodkie cholerstwo. Skupiaj się na tym, a nie będziesz czuła tego zielska. I przykro mi, że apokalipsa spotkała cię w takim miejscu. Żałuję, że już wtedy nie byłem z tobą... I nie myśl, że mnie przekonasz do zmiany zdania... - I nie!NIE! – Krzyknął, ukazując zniekształcone ząbki, gdy usłyszał przebłyski jej nadchodzących myśli. – Wiem, o czym myślisz, ale nie zgadzam się. Rachel! Może i krew mi potrzebna do regeneracji, ale potrzebuję też snu! Sama krew nic nie da. Zmęczony jestem. Nie ma mowy. Nie tknę cię nawet, wiedząc, ze straciłaś tyle krwi, rozumiesz?Odsuń się – powiedział chłodno. – Odsuń się! Nie dziabnę cię w tym stanie... Spijałem cię ja, dwa razy!, spijał też Enrique... Nie chciał tego i nie zamierzał tego zrobić. Nie, mimo że słyszał myśli Rachel, które się w pełni na to godziły. Ale on się na to nie godził! Nie zamierzał... Nawet dla miłości. Właśnie, szczególnie z powodu miłości do niej nie zamierzał tego robić. I Enrique... - Rachel! I tak tego nie zrobię! Ethan, zabierz ją – warknął wściekły, szarpnięciami wyrywając się z dala od niej, przez co naruszył przymocowane do ściany łańcuchy. Dosyć słabo przymocowane, bo tak jakby zaraz puściły... Nie przesunął się jednak ani o kawałek, bo padł na podłogę, nie mogąc się nawet podeprzeć rękoma. Adrenalina nieco zdziała, a teraz znów nie mógł wielkie NIC. Nie wrzasnął z bólu, zaciskając nerwowo zęby. - CHOLERA! Niech was diabli, Agustinie! - Był do niczego! Do niczego, a ten gnój mógł tu wpaść w każdej chwili! Obaj!
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Czw 24 Kwi 2014 - 22:29
Może i faktycznie zaczynała robić się nadzwyczaj wściekła i z pewnością też mściwa, a nawet i odrobinę opętana chęcią zemsty, której nigdy nie będzie mogła raczej wykonać, lecz przecież nie miała aż tak z góry złych pobudek. A może zwyczajnie tylko usprawiedliwiała się tym, że nie jest w stanie wytrzymać już tego całego patrzenia się na cierpienia innych? Może tak naprawdę zaczynała z niej wychodzić jakaś wyjątkowo wkurwiona psychopatka? Czyżby nie była jednak tą samą spokojną osobą, za jaką uważała się praktycznie przez całe swoje życie? To wydawało jej się takie… Aż nazbyt nieprzyjemne. Myśl o tym, że najprawdopodobniej nie jest wcale lepsza od tych paskudnych krwiopijców, tylko w innych okolicznościach… To ją dosyć solidnie dobijało. Co byłoby, gdyby sama była na ich miejscu? Wszystko w niej złośliwie i uporczywie podszeptywało jej, że sama byłaby dokładnie taka jak te pijące krew istoty. Szalona, mściwa, nieokiełznana, okrutna i zwyczajnie czysto zła. W ich sytuacji zapewne byłaby taka już teraz, lecz przy swojej, która przecież przez tyle czasu nie była wcale aż taka paskudna, dopiero zaczynała stawać się iście piekielna. Chwilowo była jeszcze tylko osobą godną pożałowania, ale to najprawdopodobniej miało się bardzo szybko zmienić. Godną pożałowania… Właśnie. Taka była. Słabiutka Shelly, którą wszyscy traktowali z przymrużeniem oka, zupełnie jakby miała kilka latek i kompletnie nic nie rozumiała. Podejmowanie swoich własnych decyzji też nie było w jej wypadku mile widziane. Przecież kto to widział, by taka nieporadna osóbka mogła całkowicie sama wykonywać jakieś ważne rzeczy i decydować przez to o swoim dalszym życiu! Tak było od zawsze i nawet teraz nie miało się raczej zmienić, choć przez krótką chwilę myślała przecież, że już coś się zmieni. Po raz chyba pierwszy w życiu podjęła własne kroki ku przyszłości. Nikt jej niczego nie narzucał, nikt nie radził, a przede wszystkim – nikt nie robił wszystkiego za nią, całkowicie wbrew jej woli. Tamtego jednego wieczoru braciszek i znajomi nie trzeszczeli jej nad uchem i nie dawali swoich jakże życiowych, cudownych i wszech miar mądrych rad, którym ona zazwyczaj ulegała ze względów czysto normalnych – zwyczajnie nie potrafili się od niej odczepić i męczyli ją do tej pory, do której wychodziło na ich. Ale teraz wieczór wraz z nocą się skończyły i wszystko zwiastowało definitywnemu zakończeniu tego wszystkiego. Choćby same słowa Cipriano o pozostawieniu, których nie skomentowała w żaden sposób. Była tylko chodzącą mieszanką złości, smutku i zawodu. Biedna Shelly, dla której nawet zawiązanie sznurówki było rzekomo czynnością zbyt ciężką. Najbardziej jednak z tego wszystkiego bolał ją chyba fakt, że wszystkie pobłażliwie traktujące ją słowa doszły do niej od strony osoby, od której nigdy w życiu nie chciałaby ich usłyszeć. Może nie były to dokładnie te zwroty, z którymi spotykała się na co dzień, bo przecież jeszcze nigdy nie była w podobnej sytuacji, jednak cały ich ogólny sens był tak dobrze jej znany. - Nie… Nie obiecam ci… Niczego. Nigdy więcej, bo przecież składane obietnice się dla ciebie nie liczą. – Wlepiła spojrzenie w usyfioną krwią podłogę. – Może jeszcze masz zamiar komuś mnie oddać, hę? Jak krowę na targu, bo przecież myślenie o tym, jak JA się będę czuła po takiej ucieczce… Ono się nie liczy. – Parsknęła z rozżaloną wściekłością. Znowu zaczynał być tym samym głupim chujem, jakim praktycznie okazał się jeszcze w mieszkaniu. Myślała, że był to tylko jednorazowy epizod, ale najwyraźniej się pomyliła. – Może jeszcze zaraz strzelisz mi przemowę o życiu dalej, znalezieniu sobie jakiegoś faceta, założeniu z nim rodziny i urodzeniu gromadki uroczych dzieciaczków, co? Na dodatek najwyraźniej okazała się totalną idiotką, próbując zrobić cokolwiek. W zamian za podejmowaną przez siebie decyzję, otrzymała gwałtowne odmowy, kolejne potraktowanie jej jak dzieciaczka, który kompletnie nie zdaje sobie sprawy ze swoich własnych działań i jeszcze ten chłód… Po tym wszystkim… To nie było dobre, ale co tak właściwie sobie myślała… Wystawiła się tylko na niepotrzebne upokorzenie. I to przed bratem, który z pewnością nie omieszka tego odpowiednio skomentować. A ona znowu wyjdzie na głupiutką młodszą siostrzyczkę… Wyrwała się Ethanowi, który w pewnym momencie odciągnął ją od Aberquero, i odsunęła się od niego. Dźwięk wyrywanych łańcuchów przyciągnął jej spojrzenie. Wszystko w niej chciało pomóc ukochanemu jakoś się podnieść, sprawić, by nie cierpiał tak bardzo choćby i od samych obrażeń cielesnych. Wszystko w niej wyrywało się ku temu, jednak ona uparcie stała w miejscu. Dopiero po chwili jakoś się ruszyła, lecz w kierunku przeciwnym od obu mężczyzn. Bezwolna i bezbronna Rachel przecież i tak nie potrafiła nic zrobić, a że coś w umyśle podpowiadało jej zupełnie inaczej… Przecież nikt nie potrzebował jej uwagi, a co dopiero mówić już o pomocy. Męska duma zdecydowanie była drażniącą cholerą. - Proszę bardzo. Radźcie sobie sami… Nie chciała być jakimś nędzną królewną uwięzioną w wieży, która uzależniona jest tylko od ratunku jakiegoś wyjątkowo upartego księcia, a właściwie to nawet księcia razy dwa, ale nikt nie pytał o jej zdanie. Siadła więc na ziemi w drugim kącie pomieszczenia, by tępo wpatrywać się w ścianę. Bardzo szybko do jej głowy ponownie zaczęły napływać obrazy z apokaliptycznej masakry, w której to miała nieprzyjemność wziąć udział. I nie pomagała nawet wizja uroczego dzieciaczka ze wspomnień Riano. Uroczy dzieciaczek wyrósł bowiem na upartego faceta, który może i ją kochał, bo przecież to akurat widziała, lecz także traktował jak głupiutką panienkę.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sob 26 Kwi 2014 - 20:01
Obaj! Obaj mogli wpaść i zrobić to, czego się bał od samego początku tego wszystkiego. Teraz, gdy poznał Rachel, miał o kogo się troszczyć, o kogo się bać i to sprawiało, że nie był już tym bezdusznym dupkiem, któremu nie zależało na jakimkolwiek niezrażeniu do siebie innych. Był, żył i dążył do wszystkiego, zbytnio nie interesując się znajomościami i utrzymywaniem dobrych stosunków z kimkolwiek. Żył dla zemsty, ale teraz to się zmieniło... Teraz żył dla Rachel i, kurwa, zapominał o tym przez te swoje żałosne jęki, jaki to jest bezbronny. Nigdy nie był bezbronny i nie zamierzał być, mimo to właśnie na takiego wychodził, myśląc w ten sposób i zadając te żałosne pytanka. Był jak zranione dziecko, a przecież już dawno nim nie był. Nie było tego smarka, który został sam, nie wiedząc, co zrobić, gdzie pójść. Tamte czasy dawno minęły, a mimo to tak właśnie nadal myślał. Bo to były jakieś żarty! Cholernie popieprzone żarty i to z jego osoby! Jak można mu było robić takie rzeczy?! Jak?! Czym sobie zasłużył na to wszystko?! Nie był zły! Starał się nie być, a mimo to właśnie dosięgała go kara! Go! A przecież taki Agustin miał więcej krwi na rękach! Enrique też. Ba!, on nawet pomagał i często nie zabijał wyznaczonych osób, a je puszczał, zostawiając gdzieś po drugiej stronie świata. Ba!, to samo chciał zrobić z Rachel, ale nie mógł się powstrzymać i teraz... Teraz naprawdę ją kochał, a mimo to nadal wszystko się pieprzyło! Jeszcze bardziej! Skoro ktoś tam u góry uznał, że zasługuje na miłość, to czemu nie mógł też mu podarował spokoju? Wolności od tego wszystkiego? Zrezygnował z zemsty! Zrezygnował! Nie zamierzał szukać morderców, którzy zabili jego ojca, którzy zabili też jego matkę. Przecież to była dobra decyzja. Postanowił z tego zrezygnować i oddać się w pełni najukochańszej istotce na świecie, którą ten ktoś postawił mu na jego drodze, więc czemu teraz to niszczył? Co, miał nie rezygnować z zemsty? Ta, bo w sumie kogo obchodziłoby coś takiego jak on? Był nikim, mimo że chciał coś znaczyć, być dla kogoś ważny, coś zmienić, kogoś obronić i być dla tego kogoś symbolem bezpieczeństwa, ale nie mógł! Nie mógł, bo jęczał jak dziecko, którym sam stwierdził, że nie był. Nie był! Był za to potworem, który w tej chwili bezdusznie ranił swoją księżniczkę, a czego TAK BARDZO NIE CHCIAŁ ROBIĆ! Ale nie potrafił, bo przecież był taki, jaki był. Był głupim chujem, którego jedynie na złość i jęki było stać. - Cholera, masz rację. Znów jestem głupim chujem, który cię rani i który leży na tej obleśnej podłodze, bo co? Bo nie chce ugryźć miłości swego życia w szyję?! Cholera!, jak wpadną tu krwiopijcy to zapewne wypiją jeszcze więcej, a może nawet przemienią cię w jednego z nich, a nie chciałbym, byś stała się jednym z nich... Rach... Rachel, po prostu się boję, mimo że nie wyglądam na kogoś, kto wie, co to strach. Pewnie pomyślisz, że robię z siebie teraz idiotę, chcąc cię wziąć na litość, ale wcale tak nie jest! Kocham cię i skoro uważasz, że warto spróbować z krwią i zaryzykować twoją przytomność, to proszę bardzo. Wolę cię zabić, próbując cię uratować, niż patrzeć jak cię zabijają, a przed śmiercią wykorzystują. A teraz... – Przyznał, po czym kontynuował bardziej rozkazującym tonem, od którego wiało chłodem. Próbował wrócić do swojej bezduszności, która pozwalała mu nie myśleć o konsekwencjach swego czynu, ale co, jeśli ją zabije...? I tak umrze, jeśli tego nie zrobi! Świetnie to wiedział. Był tu najsilniejszy i jako jedyny mógł ich stąd wydostać. Może jej krew miała mu przyśpieszyć regenerację o wiele szybciej niż myślał? Miał przeogromną nadzieję. – ...teraz cię wykorzystam, czy tego nadal chcesz, czy też nie. Chodź tu, zdejmij ze mnie to srebro, ponastawiaj mi kości i przede wszystkim daj mi swojej krwi, głupiutka panienko!Tak, chcę twojej krwi, Rachel... – Szepnął tym swoim manipulacyjnym głosem, który sprawiał, że panny robiły to, czego pragnął. Zawsze. – Chcę móc nabić twojemu bratu dodatkowe limo, a potem rozwalić kilka wampirków. Rusz dupę! – Krzyknął do niej, próbując obrócić się na plecy, co nawet mu się udało, a co powiązało się z bólem, który sprawił, że zaczął się śmiać. Tak, ból był mu słodki w tej chwili i smak krwi Rachel, który już czuł w swoich ustach, mimo że jeszcze jej tam nie miał.
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Nie 27 Kwi 2014 - 1:37
- Nie denerwuj się i nie panikuj, gdy sama chcesz się dać spić temu czem...Christiano?! To nienormalne! Powinnaś uciekać, a nie podchodzić... Cholera! – Przerwał, zakląwszy, gdy zauważył wściekłego i szamotającego się Romea ze skrzydłami tuż przed nosem siostry. Zaraz podbiegł do niej, łapiąc ją w pasie i odsuwając prędko od Pan Potwora. To było chore! Jak mogła to zrobić?! I to nie pierwszy raz? Nie widziała, że nie był człowiekiem? Musiała jeszcze sprawę utrudniać faktem, że uparcie mówiła, że go kocha? Jedynie ona mu została na tym paskudnym świecie, bo Dolar gdzieś wcięło, i chciała najwidoczniej zostawić go samego. Spojrzał na Rachel zmartwiony. - A nie mówiłem? Potwór! Ale nie... Ty go kochasz... Aby na pewno? Coś w prawdziwość uczuć w tym przypadku nie wierzę. Nadal – stwierdził, chcąc przytulić do siebie siostrę, ale ta odepchnęła się od niego i poszła w drugi kąt. Spojrzał z nienawiścią na Christiano i chwilę stał w miejscu, nie wiedząc, co począć, aż w końcu podszedł do Rachel i klęknął tuż przed nią. - Rachel, martwię się o ciebie. I wcale nie chodzi mi o nagle pojawiający się fakt, że Yvonne była dla ciebie koszmarem... Choć o tym też musimy kiedyś pogadać. Martwię się, bo to wszystko... Tak nie powinno być. Wciskasz mi tu kit o jakichś uczuciach, które rzeczywiście nie istnieją... Ba!, nawet nie mogą istnieć. Nie chcę cię stracić, blondie. Jesteś moją siostrzyczką, małą wyrośniętą siostrzyczką i już zawsze nią będziesz, więc przepraszam cię za takie traktowanie, ale inaczej nie mogę... Zwłaszcza teraz, gdy cię tracę. Mamy tylko siebie... – Zamilkł, bo Pan Potwór postanowił rzucać sobie głośno „cholerami”, zaraz jednak kontynuował dalej. – ..., więc trzymajmy się razem i nie rób między nami muru, gdy siedzimy po uszy w bagnie. Wyjdziemy, wrócimy do domu i tam możesz nawet robić fizyczne mury z kanap, stolików, jakichś linii na podłodze... Możesz nawet bawić się w dzielenie łazienki, ale nie zostawiaj mnie w tej chwili, nigdy mnie nie zostawiaj. Proszę... – Szepnął, kładąc swą rękę na jej kolanie. Zaraz jednak wstał, bo Christiano mówił głupoty, na które nie zamierzał mu pozwalać. - Zamknij, z łaski swojej, tę mordę! Żadnej krwi nie dostaniesz, jasne?! Zapomnij! – Krzyknął, podchodząc do niego ze złożonymi na piersi rękoma. – Chyba że mam ci to jakoś przekazać bardziej wymownie... - Zaśmiał się, słysząc pogróżki o podbijaniu oka... Jasne, zapewne w tym stanie mógł sobie jedynie pokiwać główką jak piesek samochodowy. - Rachel, nie słuchaj go. Manipuluje tobą...
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Nie 27 Kwi 2014 - 2:13
Tak bardzo nie chciała, by otaczało ją to wszystko. Te problemy, skomplikowane sytuacje... Nienawidziła wręcz tej całej gamy uczuć i tego wszystkiego, co docierało do niej za pośrednictwem praktycznie wszelkich zmysłów. W tej chwili przeklinała więź łączącą ją z Cipriano, bo naprawdę, ale to naprawdę!, nie chciała tego mimowolnego odczytywania jego uczuć, widzenia wszystkiego, co kryło się w jego zranionej duszy i umyśle. Choć teraz prędzej było jej przyznać, że nie było to tylko zranienie. To było jak najbardziej okropne skażenie, które powodowało rozprzestrzenianie się tego całego chłodu i zwyczajnej bezduszności. Tak, dokładnie tak. Bezduszność wraz z pragnieniem powrotu do niej, zachowania jej, też widziała. I zdecydowanie nie pomagało to Rachel w zachowaniu choć tej resztki optymizmu, jaka jeszcze rzekomo kryła się w jej duszy, bardzo głęboko pod narastającymi pokładami depresyjności. Wiedziała, że Cipriano ją kocha i nie chce skrzywdzić pod żadnym pozorem, wyczuwała to w nim, w jego myślach, lecz właśnie to robił. Krzywdził, ranił… Jego zachowanie nie było dla niej pocieszeniem, lecz co w obecnym czasie nim było? Nadal kochała swojego najmilszego, lecz w tej chwili tak jakby nie potrafiła już patrzeć na niego otwarcie. Nie patrzyła, bo nie chciała widzieć. Chciała udawać, że to nie on, że jej Riano nigdy by jej nie skrzywdził. Lecz im mocniej próbowała w to uwierzyć, tym mocniej i uporczywiej do jej mózgu wbijała się myśl, że nie było tutaj nikogo innego, kto mógłby to robić. I choć chwilę wcześniej dotarł do niej długi monolog, który praktycznie od razu w pewien sposób zmiękczył jej serce i odrobinę rozjaśnił duszę, pomimo swojej jakże nieciekawej obrazowej treści, bo ukochany po raz kolejny przyznał jej, że ją kocha i zgodził się na wypróbowanie jej przekonania… To już kilka sekund później wbił sztylet wprost w jej serce. Chociaż może jeden sztylet nie byłby tutaj dobrym stwierdzeniem. On z każdym kolejnym słowem, jakie nawet nie musiało wyjść z jego ust, coraz bardziej ją niszczył. Tak szybko przekonała się, że miłość czasem bywa brutalna i przynosi ból… A przecież nie chciała tego wiedzieć! Pragnęła szczęścia, które najwidoczniej nie miało być jej dane. Pomyśleć tylko, że przez moment naprawdę podzielała marzenia o zachodach słońca. Czuła się bezpiecznie w jego ramionach, była pewna tej miłości mającej trwać i trwać… Ale najwidoczniej to był tylko złudny sen, który bardzo szybko przerodzić miał się w prawdziwy koszmar. I nie chodziło jej przy tym nawet o porwanie przez wampiry, nie chodziło jej o spijanie siłą przez Enrique, nie chodziło o obcięcie włosów, czy brutalne uderzenia o podłogę. Nie miała przy tym na myśli nawet nawrotu wspomnień z apokaliptycznego wesołego miasteczka, które dotychczas były przecież rzeczą, która kładła się bolesnym cieniem na jej sercu i duszy. O nie… Chodziło jej tutaj o to, co postanowił zrobić Cipriano. Coś, co sprawiło, że przestała powstrzymywać płacz. Łzy powoli spłynęły jej po policzkach, by bardzo szybko przerodzić się w prawdziwy wodospad. Nikt jeszcze nigdy jej tak nie potraktował. Nawet działania wampirów, choć przecież nie były szczytem łagodności, były niczym w porównaniu z tym, co przyszykowała jej miłość życia. Bezduszność, chłód, wrzask, brutalna siła manipulacji, której nie potrafiła odmówić, choć we wnętrzu nie chciała robić niczego, co jej rozkazywał. To nie była osoba, którą mogłaby kiedykolwiek pokochać, z którą chciałaby związać się na resztę życia i może nawet założyć rodzinę. To nie był jej Riano, tylko jakaś… bestia. Prawdziwy potwór, który wyglądał jak on, ale nie mógł nim być… Nie mógł… Ale był… Żałowała, że wtedy uciekła wampirom. Nie chciała przeżywać tego wszystkiego, widzieć tego. Wolałaby umrzeć tu i teraz. Tak szybko, by nie musieć więcej znosić tego chłodu. Była więźniem w swoim własnym ciele. Coś mówiło jej, że nie tak powinno być. I nie chodziło tutaj nawet o kwestię brutalności osoby, którą kochała i która kiedyś kochała ją, bo teraz już z pewnością jej nie kochał… Osoba, która kocha nie robi przecież takich rzeczy, prawda? Zwłaszcza w momencie, w którym nie są one potrzebne. Nie odbiera wolnej woli… Chodziło jej jednak o kwestię czystej manipulacji. Czyż przecież nie powinna chcieć robić to, co robiła? Czyż nie tak to działało? Powinna być grzeczną panienką o zamroczonym umyśle, ale jednak nie była. Była za to głupiutką panienką. Była nią dla siebie i była nią też dla niego… Otwarcie przyznał jej, za kogo ją ma. Może nawet cała ta telepatia była jego sztuczką? Grał, udawał, mamił? Sprawił, że naprawdę uwierzyła w uczucie między nimi? Tak naprawdę była dla niego tylko głupiutką dzieweczką… Choć może inaczej, patrząc po tym, co wydarzyło się ostatniego wieczoru. Była dla niego tylko głupiutką dziweczką… Zabawka, która naprawdę w to wszystko wierzyła. Nie chciała tak myśleć, ale to wszystko… Przerastało ją. Chciała umrzeć. Złamane serce tak bardzo bolało… Spojrzała na braciszka, wciąż płacząc i drżąc niczym osika. Tylko on ją kochał i nigdy nie zdradził, a ona… Jak mogła?! Jak mogła mu to zrobić?! A Cipriano… Groził jej bratu… Była tylko marną zabawką… - Eeeethan. – Załkała żałośnie, pociągając nosem. Próbowała walczyć ze swoim własnym ciałem, lecz na nic jej się to nie zdało. – Nie mogę, Ethan. – Przełknęła łzy, podchodząc do tego, komu tak bardzo chciała ufać… Kogo kochała mimo wszystko, a kto najwyraźniej nie widział tej, wcale nie cienkiej, granicy między dobrowolnym oddaniem się komuś z miłości, a zmuszeniu do tego. Przez moment próbowała to sobie tłumaczyć jego paskudną przeszłością, ale to nic nie dawało. Mimo że sama chciała to zrobić, on musiał wziąć to siłą. Z dwóch dróg wybrał tę, która zakładała zniszczenie jej… I faktycznie, zadziałało. Nigdy nie czuła się tak marna i pusta w środku. Nigdy tak mocno nie chciała umrzeć. Potknąć się i już nie wstać. Zasnąć na wieki. Choć może miało ją jednak spotkać zakończenie, które wiązałoby się tylko z chwilowym bólem, a później spokojnym osunięciem się w nicość? Była jednak prawie pewna, że nie okaże jej takiej łaski i nie spije całej od razu. Nie pozwoli umrzeć i pozbyć się tego całego bólu… Wbrew sobie, po kilku sekundach, stawiała już powolne kroki. Łzy rozmazywały jej wszystko przed oczami, co tylko sprawiało, że chwiała się jeszcze bardziej, drżąc przy tym niemiłosiernie. Podeszła ze spuszczonym wzrokiem i łzami wciąż płynącymi z oczu. Po krótkiej chwili pomogła już ukochanemu podnieść się odrobinę z ziemi, by za moment zająć się całą resztą nakazanych jej rzeczy. Jednocześnie cały czas nie przestawała przełykać kolejnych łez goryczy i upokorzenia. Na sam koniec pozostało jej tylko nadstawienie szyi, by mógł wbić się w nią kłami. Nie tak, jak wcześniej, gdy robiła to dobrowolnie i w zgodzie ze sobą. Teraz było inaczej. Nie kochał jej, a tylko wykorzystywał. To ją tak strasznie bolało. - Wyświadcz mi przysługę i zabij mnie już teraz… – Wciąż nie podnosiła wzroku, jednak po chwili postanowiła to zrobić. Uniosła głowę, nastawiając się jednocześnie. - Chcesz kogoś pobić? Śmiało... Zrób to... Wal... Nie robi mi to już różnicy...
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Nie 27 Kwi 2014 - 18:37
Wpadł w to, udało się i już nie myślał o tym wszystkim, co go ograniczało wcześniej. Uwolnił się. Był wolny, wyzwolony... Mógł wszystko! Postanowił oddać się egoistycznie temu drugiemu sobie, uwalniając drapieżne instynkty i to wszystko, mimo że wiedział, że ona go znienawidzi. Wiedział, że nigdy mu tego nie wybaczy, wyklnie go od głupich chujów i zostawi, ale wiedział też, że być może będzie żywa. Być może... Teraz jednak nie obchodziły go kompletnie jakiekolwiek wahania i niepewności. Nie obchodziło go ryzyko, jakiego się podejmował. Kto nie ryzykował, ten nie miał, a jeśli coś miało pójść nie tak... Wszystko dało się zastąpić. Szczególnie ludzi, choć nie omieszkał przyznać, że wolałby zatrzymać przy sobie Rachel, bo cudownie smakowała, niesamowicie się poruszała, a ta jej wściekłość i panika... Mniam! Tak, była jego księżniczką, którą z chęcią zamknąłby w wieży i samolubnie trzymał ją tam jedynie dla siebie. Calutką dla siebie. Gdy podchodziła go niego taka roztrzęsiona, nie potrafił się nie uśmiechnąć. Podobała mu się władza, jaką miał nad nią, choć fakt, że go nienawidziła... Nie dosładzał. - Rachel, uśmiechu, skarrrbie... – Wymruczał, czekając w niecierpliwości, aż w końcu pozbędzie się tych łańcuchów i zbliży się do niego. Pragnął jej. Pragnął jej krwi, bo miała mu dać siłę. Musiała mu dać siłę. Pragnął władzy! Chciał rozerwać Enrique na strzępy za tykanie jego dziweczki...? Nie, nie dzieweczki... Zabaweczki. Rachel była jego ulubioną zabawką i nie zamierzał się nią dzielić z nikim. Nawet z jej tępym, za wiele gadającym, braciszkiem. – Mmm... Pachniesz cudownie – musnął jej myśli delikatnie, chichocząc w myślach, a w rzeczywistości wbijając się ząbkami w jej szyję. Chciał i brał. Nie było żadnego zastanawiania się, rozmyślania i pytań. Należało mu się! To wszystko mu się należało! I chciał zemsty, a ona miała mu pomóc. Ta krew była dla niego uzależnieniem! Kochał ją, wielbił, była przecudowna, niesamowita. Smakowała tak delikatnie, słodko i jednocześnie tak intensywnie. Kusiła zapachem, co sprawiało, że faktycznie zamierzał ją sobie zatrzymać, swoją Rachel. I żaden dupek nie miał stanąć mu na drodze! W tym Ethan, którego odepchnął... Odepchnął... Mógł poruszać ręką i to było tak urocze uczucie, że dotknął nią włosów swojej kochanki, by zanurzyć w nich z pasją palce, a potem wyplątać je z nich i zsunąć na jej blade policzki. Chłodne policzki. Krew miała taką ciepłą... - Nie zabiję cię, moja droga. Zamknę cię w wieży! Zamknę w wieży i będziesz moja! W jakiej części świata chcesz mieć soją wieżę, moja księżniczko? Wybuduję wieżę i zamknę cię w niej! Jesteś moim skarbem... Twoja krew działa na mnie tak magicznie. Patrz, leczy mnie o wiele szybciej. Kocham cię! – Stwierdził ożywiony, na chwilę przerywając spijanie, by złączyć się z obejmowaną Rachel w pocałunku. Krwawym pocałunku. Zaraz jednak wrócił do jej szyi, choć teraz to on pochylał się nad nią, a nie ona nad nim. Odzyskiwał swoje ciało. - I masz tak delikatne ciało... Jedwabie! Jedwabie dla mojej księżniczki! – Stwierdził, chichocząc w duszy. Robiło się coraz milej, gdy w końcu mógł przejmować kontrolę nad swoim życiem. – Wpierw wolisz dostać głowę Agustina czy tego sukinsyna Enrique? – Spytał, z uwielbieniem gładząc jej ciało. Na nie też miał ochotę, ale wpierw zemsta i zabranie swojej księżniczki do pałacu. Chwila, pałac zniszczony został przez Enrique! Chwilowo pożyczy sobie jego willę i kobietę! Hahaha... Pobawi się jego żałosną siostrą tak, jak on Rachel, ale on będzie tak łaskawy i na koniec ją zabije... Może na jego oczach? Kuszące.
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Nie 27 Kwi 2014 - 20:06
- Rachel! Nieee... Nie wybieraj go! Nie idź do niego... On chce cię wykorzystać! Nie słyszysz?! Pewnie, że możesz... Możesz odpuścić go sobie. Nie musisz iść... – Zamilkł, gdy wstała, cała zapłakana, zostawiając go samego przed tą ścianą. Przed tą cholerną, syfiącą ścianą! Uderzył pięścią w krwawą "farbę". Nie rozumiał, jak mogła mu to robić. Jak mogła iść do Christiano, gdy on jedynie chciał ją wykorzystać i nawet tego nie ukrywał! Mówił, że chce jej krwi. Krzyczał do niej, mimo to ona sunęła w jego kierunku i zamierzała mu dać się... Pokręcił głową, wstając gwałtownie z podłogi, przez co na chwilę zamroczyło mu się przed oczami. Podtrzymał się ściany, by przypadkiem nie rąbnąć na podłogę. Głowa mu pękała od wszystkiego, mięśnie, całe ciało bolało od tortur, a mimo to zamierzał wpakować się w jeszcze większe bagno, bo ani mu się śniło oddawać siostrę komuś takiemu! Bestii! By stracić ją w tak bezmyślny sposób! Wkurwiony na maxa, podszedł do Rachel, chcąc ją chwycić i odciągnąć od tego czegoś, ale nieoczekiwana ręka odepchnęła go dość silnie na ścianę. Zawył z bólu, gdy opadł na złamaną rękę. Jezu kochany, co się najlepszego działo. Jego siostra uwolniła potwora, który miał ją tu teraz zabić na jego własnych oczach. Jego małą Shelly... Ostatnią osóbkę na świecie, która była dla niego ważna, ważniejsza od własnego marnego życia. Była ważna i zamierzał o nią walczyć. Chwycił lewą ręką za sznur nasączony sokiem wiśniowym, mimo że wątpił, by cokolwiek zdziałał. Zamierzał walczyć. - Kurwa! – Zaklął, doskakując do Christiano i witając go z buta całą siłą, jaką w sobie znalazł. Wiedział, że go zaskoczył, bo zapewne, jak reszta krwiopijców, uważał go za marnego człowieczka, którym nie był, gdy chodziło o jego siostrzyczkę. Nic nie będzie jej wykorzystywać. Szybko złapał Rachel za rękę i odepchnął za siebie, by stanąć między nią a Panem Potworem. Chciał jej krwi? To wpierw musiał go zabić! - Nie będziesz spijał mojej siostrzyczki! Nie pozwolę na to! - Warknął, gotowy do jakiegokolwiek ataku z przeciwnej strony.
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Nie 27 Kwi 2014 - 21:20
Koszmar… Świadomość tego, że ktoś tak bardzo jej drogi w ciągu dosłownie krótkiej chwili, ledwo kilku marnych sekund!, ze wspaniałego faceta, którego mogłaby kochać już zawsze i otwarcie oznajmiać to światu, zmienił się w prawdziwą bestię. Egoistyczną, przeraźliwie zimną, bezuczuciową, raniącą ją… bestią. Potwór, którego po części sama wyzwoliła. Skąd jednak mogła wiedzieć, że wszystko potoczy się właśnie tak? Jej oddanie, chęć ulżenia, pragnienie pomocy i miłość. To wszystko nie liczyło się dla niego ani odrobinę. Dodatkowym zaś ciosem dla jej zranionego serca była świadomość sposobu wykorzystywania przez niego więzi ich łączącej. Nie była dobra… Więź nie była dobra, a takie wykorzystywanie jej równie dodawało bólu. Zamiast słyszeć i czuć to, co dotychczas, odbierała już tylko dzikość. Czystą brutalność zwykłego drapieżnika, bestii. Nie chciała mieć go za kogoś takiego. Pomimo tego wszystkiego, co jej zrobił i co zapewne miał jeszcze zrobić, nie chciała. Pragnęła nadal widzieć w nim osobę zdolną do ludzkiego zachowania… Mężczyznę, któremu oddała się podczas tej ich jedynej nocy, który oddał się i jej. Wspomnienie tego przy obecnej sytuacji również nie było dobrym wyjściem, ale co innego miała robić, gdy nie potrafiła kontrolować własnego ciała… Właśnie. Podeszła do niego wbrew swojej własnej woli, ponoć z natury tak wolnej, wykonywała wszystkie te rzeczy, które przecież jeszcze chwilę wcześniej tak bardzo chciała zrobić. Tych kilka minut między pomyśleniem i wykonaniem robiło jednak sporą różnicę. Wtedy, moment temu, chciała całkowicie dobrowolnie podejść i pomóc jakoś osobie, którą tak kochała. Teraz, zaledwie mrugnięcie okiem później, została wykorzystana i zmuszona poprzez manipulację jej ciałem. Uczuciami i umysłem jednak nie zawładnął, choć może i tak? Przecież chciała go wbrew wszystkiemu, wszelkim zasadom zdrowego rozsądku, nawet w tym momencie. I on to wiedział. Nie omieszkał nawet bestialsko wykorzystać tej świadomości. Raz po raz uderzał w nią tymi okrutnymi stwierdzeniami, które przecież brał wprost z jej myśli. Wiedział, co zaboli ją najbardziej i sprawiało mu satysfakcję korzystanie z tego. Chciała zamknąć przed nim dostęp do swojego umysłu, lecz zwyczajnie nie potrafiła tego zrobić. A przecież tak bardzo się starała… Jego słowny i myślowy atak uderzał w nią jednak na tyle mocno, że skutecznie ją rozpraszał. Chorą satysfakcję sprawiało mu torturowanie jej psychicznie, a w sumie również i w jakiś sposób fizycznie, i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie poznawała go… Czy to była ta sama osoba, w której ramionach tak bezpiecznie i łagodnie zasnęła poprzedniego wieczoru? Czy naprawdę ktoś mógł aż tak bardzo się zmienić? Zdziczeć przez jedną, przynajmniej z pozoru, błahostkę, która w sumie nawet się nie liczyła? Nie liczyła… Ona też się dla niego nie liczyła. Widział w niej tylko krew, której żądza go opętywała. Widział w niej tylko zabaweczkę, dzięki której mógłby poczuć się w pełni zaspokojony. Nic innego, tylko i wyłącznie to, choć przecież wcześniej tego nie widziała. Teraz jednak z pozoru nadal obdarzał ją uczuciem, ale było to coś wyraźnie wręcz przerysowanego. Coś na pokaz, co miało przynieść jej dodatkową rozpacz i poczucie stłamszenia. Drwiny z miłości. Drwił z niej i z tego, co rzekomo miało ich łączyć i przynosić samo szczęście. Komplementował ją, jednocześnie zadając ból. „Księżniczko”, „skarbie”, „kocham”… Puste słowa, które były dla niego niczym prócz tylko kolejnych narzędzi do torturowania jej. Drżała przy każdym jego dotyku, czując jednocześnie ostre kły wbite w szyję. To nie było to, czego chciała. To nie było to, co czuła ostatniej nocy. To było coś tak okrutnego. Drwina Cipriano i drwina losu. Siły powoli zaczęły ją opuszczać. Czuła, że słabnie i osuwa się w jego ramionach, lecz on nie przestawał. Pożywiał się nią wciąż i wciąż, a obraz przed jej oczami stopniowo zaczynał coraz bardziej się rozmazywać. Zewnętrzne bodźce powoli przestawały do niej docierać, to samo również działo się i z myślami, które dochodziły do niej z umysłu tej marnej podróbki jej mężczyzny, choć to akurat było dla niej prawdziwym błogosławieństwem. Robiło jej się coraz bardziej słabo i zimno, a senność ogarniała ją praktycznie całkowicie. Poczuła tę bestialską wersję pocałunku w usta, lecz nie zareagowała na nią. Spać… Chciało jej się tylko spać… Już zawsze… Nie odpowiadała na słowa Ethana, nie odzywała się na to, co przekazywał jej Cipriano… Tylko coraz bardziej słabła. Robił to… Zabijał ją… Czuła, jak życie coraz szybciej z niej uchodzi… Błogosławieństwo… Lecz nagle coś sprawiło, że kły agresji gwałtownie opuściły jej szyję, rozrywając ją do tego stopnia, że z jej ust wydarł się okrzyk bólu. Okrzyk bólu i zaskoczenia, gdy próbowała nadaremnie złapać równowagę… Na nic jej się to zdało i wiedziała to przecież tak dobrze. Zbyt dobrze. Ethan nie odepchnął jej zwyczajnie… O nie… On nią rzucił… Słabą, praktycznie bezwładną i bezsilną… I choć w rzeczywistości była to tylko kwestia ułamków sekundy, do niej dotarło to wszystko, co działo się i co miało się stać. Pamiętała to, co powiedziała dziecku w lunaparku. "Dobranoc... Zamknij oczy i zaśnij... Wszystko będzie... dobrze..." Dobranoc, Rachel... Zaśnij... Nie potrafiła złapać równowagi, nie mogła się osłonić… - Wybaczam ci… Krótka chwila, mgnienie oka, które dla niej było wiecznością, i stało się nieuniknione. Nie czuła samego momentu śmierci, nie widziała, jak jej bezwładne ciało osuwa się na ziemię. Ostatnim, co widziała, był zakrwawiony kant starego stołu stojącego w rogu sali… Później zapadła ciemność… Echo uderzenia poniosło się po pomieszczeniu, nadając mu jeszcze bardziej tragiczny wydźwięk… Upadła na ziemię niczym rzucona stara lalka, nie człowiek. Z nienaturalnie wykrzywioną szyją i ułożeniem ciała. Z jasnymi włosami brudzącymi się wszystkim tym, co tylko było na podłodze… Wliczając w to świeżą krew… Jej własną krew, której w jej ciele pozostały przecież tylko resztki. Resztki tworzące teraz krwistą różę dookoła jej głowy i szyi… Rachel Irving odeszła… Zabita przez dwie osoby, na których zależało jej najmocniej na świecie… Którym miało zależeć na niej. Ironia, nieprawdaż? A chciała tylko kochać i spełniać marzenia...
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 28 Kwi 2014 - 19:19
- Irving! – Warknął, otrząsając się po uderzeniu, które, musiał przyznać, go zaskoczyło. Skupiony był na karmieniu się, na Rachel, na smaku jej krwi i swoim szybkim zdrowieniu i nie oczekiwał, że ten będzie coś kombinował i wykombinował... Sobie śmierć, bo nie zamierzał teraz tego tak zostawić. Żaden człowiek, nie będzie nim pomiatał! Uderzył w rękę Ethana, wytrącając mu z niej sznur nasączony wiśnią. Trzymał go w lewej ręce, a niestety nie był leworęczny... Jakaż szkoda, czyż nie? Nie, jednak nie. Nie było mu ani trochę szkoda Ethana, mimo że był bratem Rachel... Rachel, którą kochał. Teraz to było jednak daleko i nie docierała do niego prawdziwość tego stwierdzenia. Kochał ją i naprawdę były to teraz tylko puste słowa. Uczucia się nie liczyły, człowieczeństwo się nie liczyło. To zniknęło za dzikością, porywczością i żądzą krwi. Chciał, by ściany spływały we krwi jego wrogów. Człowieczek miał być pierwszy. Już ułamek sekundy później Irving leżał na ziemi, przygwożdżony do niej sporych rozmiarów bestią i jej pazurami, które specjalnie wbijała mu w ramiona. Cipriano chciał jak najwięcej bólu, cierpienia i krwi, chciał zobaczyć strach u swojej ofiary, która to robiła za odważnego durnia. Warknął wściekle, ukazując rząd nieludzkich ząbków i zbliżając je w kierunku twarzy mężczyzny. Widać było, że chciał coś powiedzieć, jednakże jedynie otworzył usta i zamarł tak, wstrzymując wdech. Wstrzymując wdech... I czuł to coś, to wyzwolenie, które cholernie bolało, ale przynosiło ukojenie. Miał wrażenie, że odpływa. Że... umiera. Gwałtownie spojrzał na pierś, jednakże nic tam nie było. Żadnego kołka. Nigdzie nie czuł, by miał jakąkolwiek ranę. I to mu się nie zgadzało, póki nie usłyszał dwóch, z pozoru bezsensownych dla niego, słów w swojej głowie: „wybaczam ci”. Tylko tyle, po czym nastała pustka. Dokładnie, cisza, pustka, która nieznośnie wwiercała mu się w myśli, nie dając spokoju. Doszła nawet do serca, do najgłębszych jego zakamarków i wtedy odezwał się w nim niemy głos paniki. Ocknął się, zauważając Ethana, którego torturował. Zaraz z niego zszedł, rozglądając się za tym, czego tak bardzo mu brakowało. Był sam! Nie chciał być sam! Nie miał już nigdy być sam, jednakże to się właśnie stało. Rachel... On... Nie chciał. Nie chciał takiego scenariusza. Dopadł do swej kochanej księżniczki, łapiąc ją w ramiona. Była chłodna, z rozerwaną szyją i bezwładna. Jej szyja... On... Ona... Dotknął delikatnie jej twarzy, dotykając szyi. Nie czuł pulsu, ba!, nie mógł go czuć. Świetnie widział tę kałużę krwi i jej szyję... Delikatną szyję, która była rozerwana i w dodatku skręcona nienaturalnie. Mimo to chwycił ją, lekko potrząsając. Chciał, by się zbudziła. Chciał, by wróciła i by znów zawitała w jego popieprzonym życiu. - Rachel... Rachel... Kochana... Proszę, wróć do mnie. Nie zostawiaj mnie samego... Nie zostawiaj mnie, jak ojciec, jak matka. Skarbie, zbudź się. Proszę. Nie możesz mnie teraz zostawić samego. Nie teraz... – Mówił, drżącym głosem. Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej zaciskało mu się gardło. – Moja księżniczko... – Szepnął, nie widząc już dokładnie ciała dziewczyny, przez łzy, które wylały się z jego oczu. Ciała? To nie było tylko ciało. To była jego kochana Rachel, którą zabił. On ją zabił! Łzy zaczęły spływać mu po bladych policzkach, jednakże się tym nie przejmował. To było niczym w obliczu tej tragedii. Nie chciał być twardy, gdy obok niego nie miało być tej cudownej dziewczyny, która wprowadziła do jego życia wizję nowego jutra i tak szybko odeszła z tym. Sam nie chciał ego wszystkiego. Miał patrzeć na Rachel o zachodzie słońca, a nie wpatrywać się samotnie w nic nie znaczącą gwiazdę. Bez niej świat był niczym, on był nikim. - Rachel?Rachel... – Szepnął, tuląc ją do swojej piersi. To na nic. Nawet jego krwiste łzy nie mogły nic tu poradzić. Krwiste łzy! Nigdy nie płakał krwią! Jakież to było żałosne, ale jeśli miały mu przynieść ukojenie w postaci wykrwawienia się, to był na to gotów. Mógł wypłakać całą tę krew, którą od niej spił i jeszcze więcej, aż nie zostałaby ani kropla i zasnąłby, jednakże ze słowami „nie wybaczam ci”. Nie zamierzał sobie tego wybaczać... Nie chciał, by zginęła, by została przemieniona i teraz... Przemieniona! Jego krew! Może jego krew mogłaby ją przemienić? Zrobić z niej coś na obraz wampira? Miałby z powrotem swoją ukochaną obok siebie. Mógłby ją przytulać, będąc przytulanym. Uśmiechać się do niej i widzieć podziw w jej oczach... Nie czekając, nie myśląc, dosłownie rozerwał zębami swoją prawą dłoń, kierując ja ku jej ustom. Musiało się udać! Musiało! Rachel musiała żyć. Czym był świat bez niej? Drugim Piekłem. - Pij, skarbie. Pij. Musi się udać. Będziemy razem. Pamiętasz? Mieliśmy opuścić Sao Paulo! Brazylię i cały ten jebnięty kontynent... Wrócisz do mnie i spełnimy marzenie o zachodzie słońca, o własnym domu i życiu gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał, się narzucał, a gdzie ty i ja... Na zawsze. Aby wróć... To ja, Cipriano. Przepraszam cię, przepraszam cię za to, za to zło. Przepraszam. Bardzo cię przepraszam, a teraz wróć. Musisz wrócić. Nie możesz mnie zostawić... Bez ciebie jestem nikim... Rachel, do cholery, wróć! – Mówił, trzymając nadal rozwaloną rękę między jej wargami i nadal roniąc łzy. Osłaniał ją przed światem rozłożonymi skrzydłami i obejmował również ogonkiem, który to jeszcze nie tak dawno gładziła swoimi dłońmi. To nie mogło się tak skończyć. Kochali się i mieli marzenia.
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 28 Kwi 2014 - 20:31
Cholerstwo! Nie dość, że wielkie, to jeszcze silne i z pazurskami. Jak miał obronić siostrę przed czymś takim? W co się wplątała... Mógł jej nie prosić wtedy o pomoc. Mógł... Zawsze prosił, pomagała mu i nigdy to się tak nie popieprzyło jak teraz. Co miał zrobić, gdy jakieś nieznane mu humanoidalne mniej więcej stworzenie wbijało mu pazury w ramiona, nie pozwalając zrobić jakiegokolwiek ruchu? Cóż, próbował swych sztuczek i może w końcu któraś miała go uwolnić... Albo cud. I cud nadszedł, jednakże gdyby tylko wiedział, czym spowodowany był ten cud... Wstał z podłogi i otrzepał się co nieco. Nie ogarniał, co takiego odciągnęło uwagę Christiano. Z początku myślał, że znów go przyciągnęła krew Rachel, ale gdy usłyszał słowa, tę rozpacz w głosie bestii, która kompletnie mu nie pasowała i gdy następnie zobaczył nieruchomą Rachel... Stał, patrząc na obraz rozgrywający się przed nim i... Miał pustkę. W głowię miał paskudną pustkę, której nic nie zapełniało. Nic, póki po chwili nie zaczęła delikatnie wlewać się do jego głowy nienawiść do samego siebie. Koniec żartów nawet z beznadziejnych sytuacji. Zabił swoją siostrę, swoją malutką Shelly. - Shelly... – Szepnął, padając na kolana. Co on najlepszego zrobił? Chcąc ją chronić przed złem tego świata, zabił ją. On... Własnymi rękoma. Był gorszy od Christiano. Zabił własną siostrę, która kochał nad życie... Co warte więc były te słowa, skoro on żył, a ona leżała martwa. Martwa! – Boże... Powiedz, że to zadziała. Powiedz, że zadziała ta krew! Shelly... Zabiłem ją...
The Ghost Mistrz Gry
Personalia : Galla Anonima Pseudonim : Stokrotka/Daisy Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990 Stworzony/a : z nasionka Zmieniony/a : przez słoneczko Rasa : roślinka Podklasa : agresywna Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek W związku z : Panem Stokrotkiem Aktualny ubiór : liście a la Efffa? Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku Liczba postów : 40 Punkty bonusowe : 50 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 28 Kwi 2014 - 21:47
Jak to jest, że w dosłownie kilka sekund sytuacja może tak diametralnie się zmienić, obrócić? Jak to jest, że tak nagle dwie osoby, stojące przecież po całkiem przeciwnych stronach barykady, znajdują choć cień wspólnego języka, jednak okupiony czymś tak ciężkim do przyjęcia? Drwina losu... Zrozumienie po części swojego naturalnego wroga, lecz tylko w obliczu wspólnej tragedii, dramatu... Wspólnej winy. Z pewnością bowiem nie można było w całości zwalić jej na jednego z mężczyzn. Obaj mieli swój okropny wkład w śmierć kogoś, kto zdecydowanie na nią nie zasłużył. Z niezmąconą niczym świadomością można było stwierdzić nawet, że odpowiedzialność za popełnione morderstwo, bo jednak jakby nie patrzeć - to mogło zaliczyć się do zabójstw, spoczywała w równej części na obu. I, choć reakcja była dosyć szybka, żaden z nich nie zdążył pomóc Rachel, której śmierć była nad wyraz szybka i niespodziewana. Nie taka, jakie powinno być jakiekolwiek odejście. Tak wczesna śmierć, gdy miała jeszcze tyle do przeżycia. Tak… otoczona wszechobecnym złem, w obryzganym krwią pomieszczeniu, ze świadomością nienawiści brata do kogoś, kto był dla niej ważny, ze świadomością, że ona nigdy jednak nie była dla tego kogoś istotna. Z przebaczeniem, lecz bez pożegnania. W ciągu tej krótkiej chwili jedna z najczystszych gałęzi rodu Garroway skurczyła się do jednej osoby, która najprawdopodobniej pozostać miała jednak samotna i pełna poczucia winy oraz bólu po przypadkowym przyczynieniu się do zgaśnięcia swej siostrzyczki. Siostrzyczki, która miała przecież tak wiele przed sobą… Ethan Irving został sam. Dosłownie sam, bo nawet Dolar uciekła w siną dal. Wymknęła się razem z przyczyną tego całego dramatu, która bezpiecznie, przynajmniej w teorii, kryła się w najmniej oczekiwanym miejscu. Afera spowodowana przez jeden bzdurny pendrive zaczynała pochłaniać coraz więcej ofiar, lecz wiadomym było przecież, że nie skończy się zbyt szybko. Machina bowiem raz wpędzona w ruch ma to do siebie, że sama się napędza. Machina losu… Losu, który dawał, ale też i odbierał szczęście w najgorszych z możliwych momentów. I zdecydowanie nie zamierzał przystopować z rozdzielaniem swoich zdradliwych kart. Zmieniać raz podjętych kroków też raczej nie chciał… Rachel spoczywała więc w ramionach Cipriano, będąc wciąż tak samo wiotką, trupiobladą i przeraźliwie zimną, a nader wszystko – tak martwą, jak tylko mogła być. I nic nie wskazywało na to, by stan ten miał się zmienić. Krwawe łzy Aberquero powoli skapywały na jej pierś, tworząc na niej rozpływające się czerwone różyczki, które wyraźnie odcinały się od pierwotnego materiału. Krew, tak obficie wypływająca z dłoni przystawionej do jej ust, brudziła jej wargi i powoli spływała do gardła, lecz nic innego się nie działo. Shelly wciąż nie dawała znaku życia. Znak życia za to doszedł zza solidnych drzwi do pomieszczenia. Od strony wyjścia dało się słyszeć przytłumione wrzaski, strzały i odgłos wielu par ciężkich butów uderzających o posadzkę. Po chwili do mężczyzn dotarł jeszcze błagalny wrzask, kogoś o tak bardzo znanym Cipriano głosie, mówiący coś o umowie i zdradzie, lecz i on po chwili ucichł. Do uszu Ethana i Riano doszedł przeraźliwy dźwięk brzmiący niczym skrobanie setek tysięcy paznokci o jeszcze większą liczbę tablic… Kilka sekund później drzwi dosłownie uderzyły o ziemię, a pomieszczenie wypełniło się światłem, które tak bardzo raziło w oczy. Na tyle mocno, że z początku mężczyźni nie mogli zobaczyć towarzystwa, które bardzo szybko otoczyło ich zwartym kołem. Gdy już oczy mężczyzn przyzwyczaiły się do nowych warunków, zauważyć mogli co najmniej dwadzieścia strzelb trzymanych przez taką samą liczbę łowców obu płci. I najgorszym było chyba to, że cała ta broń skierowana została prosto w więźniów. Starszy jegomość, będący wyraźnie szefem całej grupy, wystąpił krok w przód i, z miną pełną nienawiści zmieszanej ze zniesmaczeniem, przyjrzał się trzem osobom. Jego wzrok padł szczególnie na olbrzymią bestię i dziewczynę w ramionach tego czegoś. Martwą dziewczynę, przynajmniej na pierwszy rzut oka. - Zabijcie to. – Warknął, zupełnie nie przejmując się zasadami narzuconymi przez ludzi stojących wyżej. Nie było ich tutaj. Tu rządził tylko i wyłącznie on, a on nienawidził takich plugastw.
Sponsored content
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel