Personalia : Galla Anonima Pseudonim : Stokrotka/Daisy Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990 Stworzony/a : z nasionka Zmieniony/a : przez słoneczko Rasa : roślinka Podklasa : agresywna Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek W związku z : Panem Stokrotkiem Aktualny ubiór : liście a la Efffa? Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku Liczba postów : 40 Punkty bonusowe : 50 Join date : 13/04/2014
Temat: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 14 Kwi 2014 - 23:48
First topic message reminder :
Opuszczony hotel, który ludzie pozostawili na pastwę natury, może i nie był miejscem, które wymarzył sobie Agustin, lecz przynajmniej szansa na niespodziewanych gości na pustkowiu takim jak to... Była na tyle niewielka i nieistotna, że nawet nie warto było o niej wspominać. Oczywiście, szansa na nieproszonych gości, bo tych grzecznie proszonych siłą... Tych można było tutaj spotkać bardzo często. Choć nie było to zbyt gadatliwe towarzystwo. Co to, to nie. W żadnym razie. Można było nawet swobodnie stwierdzić, że większość gości wampirów była dosyć sztywna. Jeśli nie przed spotkaniem i nie podczas niego, to po nim już z pewnością. Goście Agustina mieli również bardzo dziwny zwyczaj unikania wychodzenia drzwiami i wybierania tak atrakcyjnych opcji, jak lot z workiem i lądowanie wprost w niedalekim wodospadzie. Cóż, co się komu podoba i tak dalej... Tego cudownie mglistego dnia cała rezydencja przygotowywana była naprawdę dokładnie, gdyż towarzystwo mające w niej zawitać było nadzwyczaj zacne. Oto przybyć miał zdrajca pierwszej klasy wraz z wybranką swojego zdradliwego serca. Jakżeby można było nie przygotować się na tak ważnych gości! Dlatego też już od samego rana wszystko było dopieszczane do ostatniego szczególiku. Agustin sam dopilnował, by całość dostosowana była do potrzeb istoty takiej jak agresja, gdyż dla zwykłej dziewczyny specjalnych rzeczy nie było raczej potrzeba. Swoją drogą, i tak już przecież kiedyś była jego gościem, może nie w tym miejscu, lecz jednak nim była, więc nie potrzebowała już zbyt wiele. Za to Cipriano Aberquero... Dla niego znaleźć się miało wszystko, co najlepsze! Wampir słyszał już oczywiście o wielkiej miłości, jaka rozkwitła między dwojgiem jego dzisiejszych przyjaciół i o tym wszystkim, co wydarzyło się w mieszkaniu Aberquero. Oczywiście, nie była to pełna wersja wydarzeń, ale z tego akurat sprawy sobie nie zdawał, gdyż... Przyznajmy szczerze, nie miał zbytniej głowy do takich rzeczy. On wolał rządzić, jednocześnie nic nie robiąc. Prawdziwy władca, nieprawdaż? Wracając jednak do tematu. Agustin, słysząc o okolicznościach, w jakich jego wysłannicy zastali agresję i jego nową partnereczkę, dosłownie nie mógł nie nawiązać do wyraźnego pociągu Cipriano do niewinnych kobietek i osobiście postarał się o odpowiednie rekwizyty mające z pewnością zaciekawić młodego mężczyznę. Związany grubymi łańcuchami, a wcześniej jeszcze dodatkowo dosyć mocno skopany, z brakiem jakichkolwiek fizycznych możliwości powrotu do swojej naturalnej formy, jak i również regeneracji, i oczywiście wciąż nagi, Aberquero przykuty został do ściany, zaraz obok starej, dobrej i tak bardzo uwielbianej przez wampira, żelaznej dziewicy, którą to też Agustin zamierzał przy odpowiedniej okazji wykorzystać. Bo jakże tak zostawić coś tak wspaniałego i nie skorzystać z takiej rozrywki? Rachel natomiast związano już nie srebrnymi łańcuchami, a zwykłym, odrobinę grubszym niż zazwyczaj spotykane, sznurem nasączonym słodko, praktycznie aż do omdlenia, pachnącą substancją, która powodować mogła u niej nieprzyjemnie swędzącą wysypkę. Po tym rzucono ją w kąt, tuż obok innego, oczywiście - jak najbardziej nieprzytomnego, człowieka, który nie wyglądał o wiele lepiej od swoich nowych towarzyszy. Rany na całym ciele, z których wciąż sączyła się krew lub ropa, pełno strupów, kilkanaście wyraźnie przypalanych miejsc na ciele, pełno siniaków i prawa, potwornie spuchnięta, ręka wygięta pod dziwnym kątem. Patrząc na obrażenia Aberquero i Irvinga, można by stwierdzić, że najmniej ucierpiała tutaj kobieta, posiadająca tylko całą kolekcję siniaków, rozcięty łuk brwiowy i dosyć poważnie zranioną, a właściwie - rozszarpaną, szyję, lecz czy aby na pewno? Agustin rozejrzał się po pomieszczeniu, marszcząc brwi i najzwyczajniej w świecie opuścił gości, by przyszykować się do kolacji. Widok, jaki zobaczył, jakoś spowodował u niego nagłą chęć przekąszenia czegoś. Skinął głową w stronę strażników i nakazał im zamknąć drzwi. Więźniowie zostali sami.
Autor
Wiadomość
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sob 3 Maj 2014 - 17:34
- Rachel... – Szepnął, odrywając rozerwaną rękę od ust ukochanej i ścierając nią niedbale swoje krwawe łzy, rozmazując je po całej twarzy. To jednak nie było istotne. Nic nie było w tej chwili wystarczająco istotne, prócz nieruchomego ciała, które zamilkło już na wieki. Ciała, które trzymał w swych ramionach. Nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na Ethana, na hałasy za drzwiami. Działo się to, co było do przewidzenia, ale czemu tyle to wszystko trwało? Czy nie mogli przybyć wcześniej? Wcześniej, gdy ona jeszcze żyła, a on był bestią, która nienawidziła? Zabiliby go, ją uratowali i by żyła. Bez niego, ale by żyła, a nie była martwa i to z powodu jego porażki. Zawiódł ją, a wcześniej boleśnie zranił, a przecież chciał dla niej dobrze i chciał spędzić z nią resztę życia. Czemu to zostało przerwane? Nie spełnił swej obietnicy ani wizji o zachodzie słońca! Kimże był! Potworem rzucającym słowo na wiatr... Uśmiechnął się z żałością, gdy usłyszał ten rozkazujący głos. W końcu spotkał szefa łowców w Sao Paulo. Tego właśnie chciał od samego początku. Chciał zbliżyć się do niego, wzbudzić zaufanie i wykraść od niego informacje, ale teraz się to dla niego nie liczyło. Nawet nie spojrzał na łowcę, mając wzrok wpatrzony w twarz Rachel. Nie chciał już zemsty. Chciał, by żyła. Cholernie mocno tego pragnął, jednakże to nie było możliwe. Śmierć była końcem, więc... Nie chciał żyć bez niej. - Zróbcie to! Szybko! Chcę poczuć ten wiśniowy kołek w sercu – powiedział stanowczo i pewnie, przytulając po raz ostatni do siebie Rachel i też ostatni raz całując jej chłodne wargi. Co on najlepszego zrobił? Jak mógł... Łowcy przybyli. Ona mogła żyć, gdyby się ociągał, gdyby próbował znaleźć jakieś inne wyjście z sytuacji. To wszystko samo by się rozwiązało. Może nie do końca po ich myśli, bo nadal nie byłoby wspólnego oglądania zachodu słońca, ale przynajmniej ona mogłaby go oglądać. Rachel... Załkał wtulony w jej pierś. Miał wrażenie, że zaraz się rzuci na tych ludzi, jeśli nie zrobią tego jak najszybciej. Chciał to skończyć, przestać myśleć i iść tam, gdzie było jego kolejne miejsce... W Piekle, gdzie już zawsze miał mieć świadomość tego, że zabił najważniejszą istotkę w swoim życiu, swoją księżniczkę, którą wpierw dotkliwie zranił swym chłodem i instynktem. - Kocham cię... Zawsze będę. Przepraszam – szepnął bardzo cicho do niej, czekając na cios.
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sob 3 Maj 2014 - 19:17
Nic z tego nie było. Cholera! Stracił ją! Naprawdę stracił swoją siostrzyczkę i nie było mowy o jakimkolwiek odzyskiwaniu jej z czyichkolwiek łapsk. Stracił... Sam ją... Zabił. To było tak nieprawdopodobne, że jakoś nie potrafiło to do niego dojść. To wszystko. A przecież widział, jak leży w ramionach Christiano. Martwa! Uszło z niej życie i to głównie dzięki samemu niemu, choć zapewne Potworzasty też miał w tym wkład. I żałował, że tak błędnie ocenił Christiano. Gdyby nie dał się ponieść pozorom, to Rachel być może nadal by żyła, może udałoby im się stąd jakoś wyjść przy wspólnej współpracy i potem mógłby z radością patrzeć, jak cieszy się życiem u boku tego czegoś i żyje, a tak? On naprawdę ją zabił! Zabił własną siostrę. Swoją mają Shelly... I nawet ta krew nie pomagała. Nie budziła się, nie czuł tez pulsu, gdy ścisnął jej nadgarstek. Umarła i nie miała wrócić, mimo że on i Christiano chcieli, by wróciła. Jezu, nie dość, że zabił siostrę, to jednocześnie zniszczył jej związek z kimś, kogo naprawdę zdawała się kochać. Był potworem. On, nie Christiano. Chcąc jakoś zadośćuczynić temu, a może mając nadzieję, że jednak mężczyzna coś jeszcze zdziała i jednak pomoże jego kochanej siostrzyczce, wstał szybko, stając między nim, a łowcami. To zapewne musiało wyglądać irracjonalnie, ale to jedyna szansa, ostatnia deska ratunku i akt zrekompensowania tego wszystkiego, co powiedział przeciwko Christiano i uczuciach siostry. Skoro ona... Chcąc im pomóc, to on równie dobrze mógł się poświęcić i próbować uratować kogoś, kogo kochała, kogoś, w kim przez krótki czas widziała oparcie. - Cholera, zostawcie go! – Wrzasnął, stając między nimi. – To nie jego wina. To był wypadek... On jest tu więźniem tak samo jak my – tłumaczył, chcąc w jakikolwiek sposób przekazać łowcom, że cały ten obrazek wcale nie jest taki, na jaki wygląda, a Pan Niepierzasty nie pomagał, chcąc zarobić kołka w serce. - To nie wina Christiano... To był wypadek... Może te anioły... Jak im?! Cnoty! Macie kontakt z cnotami? Może one coś by mogły na to poradzić. Moja siostrzyczka... Ona... Ona nie może nie żyć! Musi żyć! Ona musi żyć! On też... Nie możecie... Ej, odsunąć się od niego z tymi spluwami! Życie oddam za niego, cholera! Jesteście łowcami! Macie chronić niewinnych od złych nadnaturalnych!
The Ghost Mistrz Gry
Personalia : Galla Anonima Pseudonim : Stokrotka/Daisy Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990 Stworzony/a : z nasionka Zmieniony/a : przez słoneczko Rasa : roślinka Podklasa : agresywna Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek W związku z : Panem Stokrotkiem Aktualny ubiór : liście a la Efffa? Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku Liczba postów : 40 Punkty bonusowe : 50 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sob 3 Maj 2014 - 21:36
Patrick Carroll był, jeśli można tak rzec, rasowym łowcą i prawdziwym synem swej matki. Potomkiem kobiety, która silniejsza była od niejednego najznamienitszego wojownika. Ba!, od całej masy ludzi tropiących i zabijających nadnaturali. Silniejsza, bardziej zacięta i uparta, a przede wszystkim – o wiele od nich mądrzejsza. I to właśnie po niej chyba odziedziczył ten rodzaj sprytu, który pozwalał mu na dokonywanie rzeczy iście niemożliwych. Mógł pozwalać sobie na robienie rzeczy, jakie innym nie uszłyby na sucho. On jednak wychodził z nich bez najmniejszego szwanku. Przynajmniej od czasu jego osobistej tragedii rodzinnej, która była chyba tak naprawdę jedynym epizodem, w jakim popełnił tak karygodne błędy i poniósł za nie olbrzymią cenę. Tak czy inaczej, pewne było, że nie należał do osób o miękkim sercu, choć twardą dupę miał z pewnością, i nieczęsto słuchał tego, co mówili mu inni. Nawet ludzie stojący znacznie wyżej woleli ugiąć się pod jego naciskiem niż zgotować sobie prawdziwe pokazy gniewu i potęgi. Bo tak, on uważał się za człowieka nadzwyczaj potężnego, więc innym też dawał dostateczne dowody tego. Obserwując scenę rozgrywającą się przed jego nosem, nie czuł nawet odrobiny współczucia. Jak można było przecież żałować kogoś tak marnego jak ta bestia? A martwa dziewczyna i chłopak, który najwidoczniej był jej bratem? Cóż… Najwyraźniej sami zasłużyli sobie na taki los. Nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać swoich nawyków i zachowań tylko z powodu jakiś tam kiepściutkich błagań chłoptasia. Zwłaszcza gdy agresja sama wystawiała mu się wręcz jak na tacy. Ba! Bydlątko prosiło o śmierć, a to był chyba jedyny rodzaj życzeń, jaki dochodził do umysłu Carrolla i był przez niego przyjmowany. Gotów był więc ukrócić męczące życie bydlątka już w tej chwili. Tu i teraz. Miał okazać się na tyle łaskaw, by nie zmuszać potworka do dalszego życia z czymś, co najwyraźniej przynosiło mu cierpienia. Jakże mocno przypominało to Patrickowi scenkę sprzed wielu lat! Scenkę, a nawet aż ich kilka! To był w końcu cały prawdziwy okres polowań na bestyjki zrodzone z „miłości” plugawych rodziców. Jak można było się tak szmacić?! No?! Jak?! Nie dosyć, że pieprzyć, i to często nawet nie po kątach, otwarcie z piekielnymi maszkarami, to jeszcze płodzić z nimi potomstwo. To nadawało się tylko do jednego… Do śmierci w męczarniach… I to nie samych dzieciaków, czy też tatusiów, bo w większości jednak nadnaturalną część związku stanowiły te przeklęte inkuby, ale całych rodzin. Cóż… Najwyraźniej akurat ten, teraz już dorosły i ładujący się sam w swoje plugastwa, dzieciaczek miał wielkiego pecha przeżyć… Jego własna strata… Pat dałby wręcz głowę o to, że dziewczyna w ramionach agresji była tą, którą sobie, jak to się „pięknie” określało, wpoił. Bo właśnie o to w większości wypadków chodziło. O to, iż nawet najpotworniejsze istoty łagodniały niczym jakieś baranki. Przeklęta podróbka taniej miłostki, która wzbudzała w nim prawdziwy odruch wymiotny. Z takimi nie dało się bowiem nawet walczyć, o ile partnerka wciąż nie żyła. Przy martwych dziewczyneczkach inkubki i agresyjki stawały się właśnie takie jak ta przed jego oczami. Bezsilne… Słabe i praktycznie pożarte od środka przez rozpacz… Nie mające kompletnie żadnych odruchów obronnych i zwyczajnie same z siebie chcące umrzeć. Skoro chłopaczek tak bardzo tego chciał… Dlaczego nie…? Patrick skinął głową na łowców koło siebie, lecz w tym samym momencie braciszek dziewczyny wyskoczył z całą swoją przemową i zasłanianiem własnym ciałem kochasia. A że jednak był człowiekiem… Nie powinien strzelać do cywili, ale ten wyjątkowo się narażał… Carroll wyjął więc broń, wycelował i… W powietrzu rozległ się huk wystrzału, który skierowany był do Ethana. Nawet Patrick był jednak na tyle logiczną osobą, by nie zastrzelić chłopaka. Logika wskazywała na to, że powinien go tylko trochę postraszyć, ewentualnie zranić, co też oczywiście wykorzystał, i tyle. Strzelił więc chłopakowi prosto w ramię… - Odsuń się, przeklęty aniele stróżu. – Warknął. – Wszyscy wiemy, że wypadki w przypadku takich nie istnieją. To nie powinno nigdy zaistnieć, ale skoro już to zrobiło… Trzeba naprawić ten błąd. I nie widzę tu żadnych was. Ona… – machnął głową w stronę Rachel – …jest trupem, jakbyś tego nie zauważył. I nikt tutaj nie powie ci, młody chłopcze, że to taka wielka szkoda. Nie była lepsza od tego czegoś, skoro coś za nią ryczy. Nikt więc nie pomoże w przywróceniu jej, bo po pierwsze… – wystawił jeden palec – …sama wróci, jeśli coś o to odpowiednio zadbało. Po drugie zaś… Chciałbyś mieć w rodzinie nadnaturali typu tego czegoś? – Prychnął pogardliwie. – Mielibyśmy tylko jeszcze więcej roboty przy eliminowaniu… skutków miłostek… Nie rób więc scen i odsuń się! Póki jeszcze możesz!
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sob 3 Maj 2014 - 22:34
Dryfowała... Powoli unosiła się pośród cytrynowego światła, na fali czegoś przyjaznego, miękkiego, ciepłego i bezpiecznego. Było jej tak błogo, tak przyjemnie. Jak nigdy wcześniej. Dokładnie tak, nigdy wcześniej nie czuła się w ten sposób. Jakby nie spoczywał na niej zupełnie żaden ciężar, jak gdyby nie obchodziło jej nic, co było istotą ludzkiego świata. Aktualnego ludzkiego świata, bo wcześniejszy zdawał jej się jakby spokojniejszy, choć to też była przecież ułuda. To jednak się nie liczyło. Nie w obliczu tego błogiego spokoju, jaki ją teraz ogarnął. Była prawdziwie szczęśliwa, mogąc tak dryfować bez celu, gdy całe jej ciało otulały delikatne i cieplutkie chmurki… Chmurki? To chyba jednak nie były chmurki, ale i tak coś jej się w tym cholernie nie zgadzało. Gdzieś od środka mózgu dochodziło do niej, że przecież żaden normalny człowiek nie posiadał zdolności przenikania przez dachy, sufity czy też inne tego typu rzeczy i zdecydowanie nie potrafił też unosić się wysoko w powietrzu od tak sobie. Może i jacyś nadnaturalni to potrafili, lecz z pewnością nie ona. Ona była tylko zwykłym człowiekiem… Zamachała dłońmi, unosząc je w stronę twarzy i starając skupić się na czubkach palców, których jednak tam nie widziała. Tylko jasność. Uderzająca ją teraz w oczy i nie pozwalająca się skupić. Zachęcająca do powrotu w jej objęcia, mamiąca obietnicami błogości i radości, nie pozwalająca o sobie zapomnieć. Zapomnieć… Rachel miała nieokreślone bliżej wrażenie, że zapomniała o czymś dużo istotniejszym od jakiegoś tam światełka. Nie potrafiła tylko dokładniej powiedzieć sobie, co tak bardzo jej nie pasowało. Miała wrażenie, jakby spotkało ją coś bardzo złego. Pomimo otoczenia, czuła się jak w bardzo złym koszmarze, lecz jednocześnie nie umiała sprecyzować tego, co czyniło to wszystko właśnie czymś tak bardzo złym. Nie było jej już tak dobrze. Usiłowała uparcie przypomnieć sobie to, co było dla niej tylko jedną wielką plamą w kolorze bieli. Bieli… Gdy tak skupiała się na zrozumieniu, cała ta biel zaczęła nabierać innego koloru. Brzegi… Boki… A po chwili i całość… Wszystko to nagle wypełniła czerwień. Krwista czerwień, która rozchodziła się niczym plamy krwi. Krew… Pamiętała ją… Pamiętała tę słabość związaną z jej ubytkiem. Jednocześnie pamiętała też Ten uśmiech. Czułość osoby, która ją tak bardzo kochała, którą kochała i ona. Później jednak nadeszło wrażenie brutalności, strach i płacz… Wybaczenie… Ostatnie słowa… „Wybaczam ci”… Riano… Cipriano… Umarła… Leciała bezwładnie na stół, nie mogła się osłonić, nie mogła nic zrobić… Zostawiła go… To właśnie dlatego unosiła się teraz pośród tej czerwonawej wersji początkowej bieli i światła. Umarła, ale chyba nie znalazła się w niebie. Niebo zdecydowanie nie powinno tak wyglądać. A ona zdecydowanie nie powinna do niego trafić, bo była przecież niezbyt dobrą osobą. Wyzwoliła w ukochanym najgorsze instynkty, doprowadziła go do tej całej nienawiści i złości. To wszystko było jej winą. Nawet własną śmierć zesłała na siebie sama. A nie chciała! Nie chciała umierać i zostawiać kogoś, kogo tak bardzo pragnęła uszczęśliwiać. Kogoś, z kim chciała łączyć swe nadzieje, marzenia, całą swoją przyszłość. Ich przyszłość. Wspólną i szczęśliwą. Wschody i zachody słońca… Światło pod jej powiekami znowu zmieniło się, a uczucie ciepła i błogości ustąpiło innemu jego rodzajowi. Cichutki szept, jaki doszedł do niej jakby zza grubej tafli szkła. Przejmujący szloch i dotyk. Znajomy zapach… Wciąż nie otwierając oczu, z trudem uniosła dłoń, delikatnie dotykając nią włosów ukochanego. Powoli uniosła powieki, prawie natychmiast je zamykając pod wpływem ostrego światła. Po chwili jednak znowu podjęła próbę, tym razem dosyć skuteczną. Dosyć, gdyż ciągle mrużyła oczy. - Nie płacz… – Szepnęła słabo, powolutku gładząc go po policzku. – Nie płacz… Ja też… Też cię kocham… Już dobrze… – Zakasłała, jej dłoń ponownie zwiotczała, a sama Rachel zamknęła oczy, opadając w coś w rodzaju półsnu. Jej klatka piersiowa jednak, z trudem, unosiła się.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sro 7 Maj 2014 - 20:42
Cios nie nadchodził, a on trwał wtulony twarzą w nią, płacząc. Ronił kolejne łzy, nie przejmując się tymi wszystkimi ludźmi, Ethanem, swoją dumą. Rachel... Ona... Jego kochana Rachel odeszła, zostawiając go tu samego. Był znów sam, choć teraz, gdy posmakował towarzystwa dziewczyny, samotność i ta pustka była tak nie znośna, że aż nie do zniesienia. Bolało, to wszystko cholernie bolało. I nie, nie miał tu na myśli ran, które zdążyły się zagoić. Nie miał tu na myśli mięśni, które bolały nadal się regenerując, ale też z wysiłku, który podejmował tak bardzo zmęczony. Tu i teraz chodziło mu o brak Rachel, jego księżniczki, jego gwiazdki na te pościelone czernią noce. Chciał jej, nie chciał niczego innego. Chciał jej powiedzieć, że przeprasza za to wszystko, że jest mu żal, że ją kocha, jak nigdy jeszcze nie kochał żadnej kobiety, ale nie mógł. Nie mógł, bo jej już tu nie było. Przez niego, a łowcy nie wbijali mu tej gałęzi w serce. Tak bardzo ją tam chciał, tak bardzo chciał poczuć ten ostatni ból, ale on uparcie nie nadchodził. Przez Ethana. - E... – Chciał powiedzieć, by zrobił im drogę i zamilkł, ale Rachel... Jego Rachel wróciła! Ożyła! Zaśmiał się szczęśliwy, nadal płacząc. – Spokojnie, Rachel. Jestem z tobą i już nigdy... Rachel? Rachel?! Szybko sprawdził jej tętno, mimo że świetnie słyszał bicie jej serca. Żyła. Ledwo, ale żyła. Potrzebowała czasu i spokoju, by dojść do siebie i to dzięki jego krwi. Wróciła! Potrzebowała bezpieczeństwa! I żyła! Ucałował delikatnie jej usta i drgnął, spinając się w ułamku sekundy, gdy usłyszał strzały. Odwrócił się i spojrzał... Ethan był ranny, a głowa łowców go postrzeliła. Widział nadal uniesioną broń. Delikatnie, jak gdyby była piórkiem, położył Rachel na podłodze i zaraz rzucił się na łowcę, oczywiście atakując z góry, by przypadkiem nie stanąć na linii strzału. Miał całe skrzydła i wszystkie kości po cudownej krwi Rachel. To, co zaistniało między nimi, miało niezwykłe właściwości i przyśpieszyło jego regeneracją, a ją mu wróciło. To chyba była jego zasługa. Rachel żyła i teraz musiał zadbać o jej bezpieczeństwo, a z łowcami nie mogła być bezpieczna. Postrzelili człowieka, niewinnego człowieka. - I pomyśleć, że chciałem ją oddać w wasze ręce! Dranie! – Warknął, chcąc dorwać Patricka i go rozerwać swoimi pazurami. Nienawidził takich jednostek. Chciał to zrobić, a potem rozwalić resztę, jeśliby nie odpuściła.
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sro 7 Maj 2014 - 21:05
- Kurwa!, co to ma, do cholery, znaczyć?! Strzelasz do ludzi?! Pojebało?! – Wrzasnął, krzywiąc się z bólu i łapiąc się za ranną rękę, z której polała się krew. Był w szoku! Cholernym szoku! Jak ten stary typ mógł to zrobić, uznając w dodatku Christiano za istotę, która nie powinna istnieć ? W sumie tu mogła iść upartość i wychowanie, bo od małego im wszczepiali nienawiść do innych istot, ale strzelanie do niego?! To teraz przy kim człowiek miał się czuć bezpieczny, skoro nawet łowców powinien się bać?! Cholerne, zadufane w sobie i ślepe dupki! Normalnie rozerwałby gościa, gdyby nie usłyszał poruszenia za plecami. Z tego, co wywnioskował, Rachel żyła i nie był mordercą własnej siostry. Żyła! Ogromny kamień spadł mu z serca, mimo że szybko straciła przytomność... Ważne, że najwidoczniej żyła, bo Pan Potworny przestał płakać i zabrał się do walki, która nie mogła się skończyć zbyt szczęśliwie. Dla niego oczywiście. Cóż, nie wierzył, że to robi, ale jakby nie było, miał ogromny dług wobec niego. Dlatego też starał się jakoś to załagodzić, ale co miał zrobić? Co mógł zrobić? Żadna strona nie słuchałaby go, więc doskoczył do łowców, w sumie głupio, chcąc odciągnąć ich jakoś od Christiano i dać mu wielkie szanse na wygraną, ale to przecież było oczywiste, że nie wyjdzie! Mimo to próbował... Łowcom nie mógł już ufać, więc musiał stać po stronie bestii. I chciał. Cała ta sytuacja i jego reakcje, prawdopodobnie były spowodowane szokiem i tymi wszystkimi emocjami, ale w tej chwili miał to gdzieś. Musiał to zrobić dla siostry i Christiano, których gotowy był zabić ten stary dureń, który żył średniowiecznymi zasadami.
The Ghost Mistrz Gry
Personalia : Galla Anonima Pseudonim : Stokrotka/Daisy Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990 Stworzony/a : z nasionka Zmieniony/a : przez słoneczko Rasa : roślinka Podklasa : agresywna Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek W związku z : Panem Stokrotkiem Aktualny ubiór : liście a la Efffa? Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku Liczba postów : 40 Punkty bonusowe : 50 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sro 7 Maj 2014 - 21:58
Cóż. Najwidoczniej Patrick pierwszy raz w życiu się pomylił, co też uświadomiła mu szeptem stojąca obok łowczyni. Praktycznie bezgłośny szept przeznaczony był tylko i wyłącznie dla jego uszu, więc też tylko do nich dotarł. Dotarł i sprawił, że Carroll przez moment zmarszczył brwi, by wreszcie dokładniej przyjrzeć się postrzelonemu przez niego chłopakowi oraz całej reszcie jego towarzystwa. Całej, najwidoczniej żywej, reszcie, która zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami była w komplecie. Kto jak kto, ale łowca pokroju Patricka Alberta Carrolla doskonale zdawał sobie sprawę z niesamowitych właściwości krwi plugastw typu tej właśnie bestyjki i jej pochodnych, więc powrót dziewczyny do życia nie był dla niego specjalną niespodzianką. Większą niespodzianką było natomiast to, kim była blondynka i jej brat, bo z tego, że agresyjkowym potworkiem był wnuk jego brata… Z tego nie było zbyt dużego zaskoczenia. W końcu przecież wielokrotnie słyszał, że chłopaczek, niepomny okoliczności śmierci własnych rodziców, pragnie się z nim skontaktować. Przez dłuższy czas jednak nie dopuszczał go do siebie ze względów czysto wygodowych i tylko sobie znanych. Może było coś w tym, że lubił wpierw pobawić się w obserwację ofiary? Bo tak, Cipriano Aberquero z pewnością był dla tego człowieka tylko kolejną marną ofiarką, która w najlepszym wypadku miała posłużyć za obiekt badań w ośrodku patrickowego brata bliźniaka, a jego osobistego dziadka. Stary był jeszcze gorszą wersją drugiego w kolejności, bo tak – Patrick miał to nieszczęście być odrobinę młodszym, bliźniaka, co potwierdzał tylko fakt, że bez mrugnięcia okiem skazał na śmierć swoją własną córkę i jej synka. Jakiż był jego wściek, gdy okazało się, że uznany za martwego dzieciak jednak żyje. Pat mógł więc pozwolić sobie na nadzwyczaj wiele, wiedząc jednocześnie, że Anthony nie będzie miał nic przeciwko temu. Wolna ręka sprawiała, że łowca miał iście wyborny humor, a ten charakteryzował się… nadzwyczajną chęcią do męczenia nadnaturalnych. Biedny, pechowy chłopaczek, który akurat miał czelność nawinąć się mu pod rękę. Biedny, pechowy, szlochający chłopaczek, który najwyraźniej namiętnie powtarzał błędy swoich rodziców. Dużo gorzej, że w jego obronie stanął ten drugi, z którego tożsamości dopiero teraz Pat zaczął sobie zdawać sprawę. Niewygodną sprawę, bo w żaden sposób nie miał prawa zabić kogoś takiego. A jak bardzo by chciał to zrobić…! Była jednak sprawa tego całego wymierania łowieckich, choć teraz nie można było raczej tak tego nazwać, rodów i podtrzymywania ich przy życiu, która stanowiła prawdziwe oczko w głowie Anthony’ego. Pomimo dosyć potężnego natłoku przemyśleń w jego umyśle, zachował mózg jednak na tyle trzeźwy, a reakcje na tyle szybkie, by nie dać się zaskoczyć nagłym atakiem. I gdy tylko Aberquero postanowił zaatakować od góry, Patrick uniósł kuszę, strzelając do potworka odpowiednio przygotowanym drewienkiem… Wiśniowym… Uroczym… Takim, które, naumyślnie oczywiście, wbiło się mężczyźnie tuż koło serca, raniąc boleśnie i skutecznie unieszkodliwiając, ale nie zabijając. Kto wie przecież, co będzie chciał z nim zrobić Anthony… To jego wnuk, więc przyjemność decydowania o losie należała już do Antosia. Patrick postanowił mu go tylko dostarczyć… Odpowiednio dostarczyć… I w czasie, gdy reszta łowców dosyć skutecznie zajęła się stawiającym głupawy opór człowiekiem, ach te uderzenie z broni w tył głowy i związanie sznurem!, sam główny łowca podszedł do rannej agresji, wyciągając z torby mocno zwiniętą siatkę z ciasno splecionych włókien tylko jemu znanej rośliny. Jednocześnie wyjął niewielką buteleczkę, której słodką i klejącą zawartość obficie rozlał na siatkę, którą to natomiast „otulił” Aberquero… Zupełnie nie przejmował się raniącymi uszy wrzaskami, które z pewnością miały pojawić się prędzej czy później. Raczej prędzej, gdyż lepki sok w zetknięciu ze skórą agresji zareagował wyjątkowo szybko. Zasyczał i zaczął zwyczajnie wżerać się głęboko w ciało. - Zapamiętaj sobie jedno. Wszyscy zapamiętajcie. – Stwierdził donośnym głosem, machając jednocześnie butelką z wodą. – Ze mną się nie pogrywa, więc ktokolwiek to zrobi… Nie powinien liczyć na litość. – Spojrzał na agresję ze złośliwym uśmieszkiem na ustach i ponownie zamachał butelką. – Błagaj o litość, psie. Teatralnie przeniósł wzrok na leżącą na ziemi nieprzytomną dziewczynę, po której policzkach lały się dławiące łzy. - Zostawisz ją tak? Błagaj o litość! – Roześmiał się. – Pozwolisz, by umarła? Skończyła jak moja popieprzona bratanica? Tego właśnie chcesz? – Parsknął chłodnym śmiechem. – Annabelle z pewnością byłaby dumna z synka, który stał się bezsilnym skurwysynem. Tym właśnie jesteś, potworku. Bezsilnym i bezwolnym skurwysynem, dzieciaczkiem w odrobinę bardziej wyrośniętej wersji. Może masz ochotę się ukryć? Dlaczego nie zamkniesz oczek? Może wszystko przejdzie? Ktoś inny przejmie odpowiedzialność za wszystko, a ty dalej będziesz tylko słabym bachorem. Czyż nie?
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Sro 7 Maj 2014 - 22:25
Nie miała pojęcia, co się dzieje. Cały jej aktualny świat był pasmem łączącej się krainy snów i jawy. Odróżniała je tylko ta mała rzecz, która mówiła jej, że jawa nie jest przyjazna. Nie była przyjemna. To właśnie w niej słyszała te wszystkie okropne dźwięki, przeraźliwe krzyki, odgłosy, których nie chciała umieć rozpoznawać. Ale je rozpoznawała… No, może nie do końca, gdyż jej skrajnie wymęczony umysł rejestrował je tak jakby połowicznie. Wiedziała, co mogą oznaczać, ale nie potrafiła dokładniej ich rozgraniczyć. Jednak to i tak było okropne. Świadomość, że nie jest nawet w stanie zapobiec temu, że nie ma w sobie tyle siły, by choć spróbować ponownie unieść powieki, że nie może pocieszyć najukochańszych osób w życiu, bo… Odpływa… Raz po raz, znowu i znowu. Zanurzała się w jasnym świetle. Paskudne rzeczy przestawały do niej docierać, a umysł tak jakby wreszcie się uspakajał i mogła odpocząć, lecz nie na długo. Po kilku chwilach, które wbrew pozorom nie wydawały jej się wcale wiecznością, znowu zaczynała czuć ciężkość oddechu, ból w klatce piersiowej powracał, a z nim także i cała reszta. Wrzask… Sama wydała z siebie stłumiony ryk bólu, który pojawił się zwyczajnie znikąd. Ciało paliło ją żywym ogniem, miała wrażenie, że zaraz ponownie odejdzie, lecz ulga nie nadchodziła. Ogień trawiący jej ciało za to wzmagał się, a wraz z nim i natężenie dźwięków dochodzących do jej uszu. Krzyk… Jej własny krzyk i łzy spływające po jej twarzy. Miała wrażenie, jakby za moment miała zupełnie się nimi udławić. Nie potrafiła wziąć głębszego oddechu, w miejsce którego wciągała powietrze niczym ryba wyjęta z wody. Pragnęła, by to wszystko jak najszybciej się skończyło, lecz jednocześnie nie chciała zostawiać osób, które były dla niej tak ważne. Nie chciała. Gdyby tylko mogła cokolwiek zrobić… Ponownie zawyła niczym ranne zwierzę. Tym razem jednak wyraźnie usłyszała rechot towarzyszący jej cierpieniu. Jej agonii… Bo to musiała być agonia. Czuła, że nie wytrzyma tego, że już dłużej nie da rady, że zaraz to znowu się stanie, lecz katusze ani myślały ustąpić. Po chwili ponownie osunęła się w cytrynową jasność, jednocześnie wciąż jednak płacząc i rzucając się po twardym podłożu. Nie tego chciała. Nie to było tym, czego od zawsze pragnęła. Miłość… Gdy już wydawało jej się, że właśnie ją odnalazła, wszystko zaczęło się temu sprzeciwiać. Szczęśliwe zakończenia zamiast się pojawiać, tylko coraz bardziej się od nich oddalało. Kochała Cipriano mimo wszystkiego, co się stało i co jeszcze miało się wydarzyć, ale jednocześnie nie potrafiła znieść myśli, że z każdą chwilą wystawiana była na coraz to gorsze próby. Nie chciała do końca życia czegoś takiego, choć w tej chwili zdawało jej się, że koniec życia nastąpić może w każdej sekundzie. I byłby on wybawieniem. Smutnym, żałosnym, lecz jednak wybawieniem.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Nie 11 Maj 2014 - 16:20
Szok. To malowało się na twarzy Cipriano, gdy wiśniowy kołek wbił się tuż obok jego serca, zaraz zatruwając jego organizm. Wraz z tym pojawił się też ból, który sam w sobie był nie do zniesienia. Cholernie bolało, choć to było prawie niczym, jeśli wziąć pod uwagę to, co działo się później. To, co znów się działo. Znów był bezsilny. Znów krzyczał i wił się z bólu. Znów miał te paskudne poczucie przegranej, bycia ofiarą losu, a słowa łowcy, które do niego docierały, w żaden sposób nie pomagały, a właśnie powoli zaczynały przyswajać się do zmęczonego umysłu chłopaka. Bo tak też był. Nie był żadnym bohaterem, czy nawet godną swego tytułu bestią. Był bezsilnym skurwysynem, który nie mógł nic, jedno wielkie gówniane nic. Mógł jedynie umierać ze świadomością, że jakiś chory mężczyzna ranił w trakcie jego odejścia najważniejszą dla niego istotkę na świecie, a on nic nie mógł na to poradzić. Nic, prócz błagania, którego i tak łowca nie zamierzał posłuchać i wprowadzić życie, mimo to robił. Błagał o litość dla niej, dla jego kochanej Rachel. - Proszę, zostaw ją – jęknął ledwo między krzykami, ciężko dysząc. Czuł, jakby palono go żywcem, bo tak było i to już drugi raz w ciągu tego okropnego dnia. – Błagam... Przestań... Ona jest słaba, umrze... Proszę... – Błagał tego bezwzględnego starszego mężczyzny, z ledwością przez ból łapiąc powietrze. Ten ból był wszędzie. Pragnął, by ten kołek się przesunął i wbił mu się w serce, by łowca się na tyle zlitował, by zrobić ten ruch ręką... Ale nie, nie zdziwiłby się, gdyby nagle zaczął go oblewać sokiem wiśniowym wprost z węża ogrodowego, robiąc tu ciemnoczerwony basen soku zmieszanego z krwią. - Błagam cię... Rachel! Rachel... Przestań... Ona nie jest niczemu winna - mówił coraz ciszej i bardziej chrapliwiej, bo strasznie zaschło mu w gardle. – Rachel? Trzymaj się, kochana. Wszystko będzie dobrze, tylko wytrzymaj. Damy radę... Damy razem radę. Pamiętasz myśli o zachodach słońca? Będziemy je oglądać. Ja i ty. Razem, tylko wytrzymaj. Zostań ze mną. Nie chcę zostawać sam, skarbie. Słyszysz mnie, księżniczko? Przepraszam cię. Tak bardzo cię przepraszam. Bałem się... - Wyznał, ledwo trzymając się świadomości. Ból był wszystkim, był wszędzie i nie chciał w końcu dać mu spokoju. Chciał przestać to wszystko czuć, ale Rachel... Jak mógł znów myśleć o porzuceniu jej, gdy ona, w sumie jak też on jej, potrzebowała jego obecności. Musiał zostać dla niej, póki żyła. Potem było mu wszystko jedno. - Proszę... Błagam – powiedział, wyciągając z trudem w kierunku nogi szefa łowców. – Rachel... Proszę. Ona musi przeżyć. Błagam... – Mówił, nie widząc już w sobie starego siebie. On odchodził, a rozgaszczał się na jego miejscu Cipriano-nieudacznik. - Rachel, kocham cię...
Rachel Irving
Personalia : Rachel Irving Pseudonim : Shelly Data urodzenia : 31.10.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Hakerka, niezależna dziennikarka W związku z : Cipriano Aberquero Aktualny ubiór : nic, I guess ^.^" Liczba postów : 158 Punkty bonusowe : 188 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Nie 11 Maj 2014 - 19:11
Paliło ją jakby żywcem, przez co nawet ona sama dobrze zdawała sobie sprawę z własnych krzyków. Ba!, krzyki były słowem, które stanowczo zbyt słabo opisywało to, co wychodziło w tej chwili z jej ust, mieszając się jednocześnie z innymi wrzaskami… Wrzaskami, które raniły jej serduszko bardziej od wszystkiego, choć jednocześnie połączone ze świadomością, że wszystkie jej aktualne odczucia nie pochodzą od niej samej… Bo tak, zdecydowanie wiedziała to nawet przy dosyć potężnie zamglonym umyśle i ciągłych utratach, oraz oczywiście powrotach do, przytomności. Choć ją ból dosłownie zwalał z nóg, a przecież leżała na twardej podłodze, to nie jej samej go zadawano. To nie ją krzywdzono, lecz jej najukochańszą osobę na świecie. I na dodatek robiono to jakoby podwójnie, gdyż musiał jeszcze być świadkiem jej własnych cierpień, co godziło w jego serce równie mocn o, co z drugi ej strony. Tak, teraz mimo wszystko wiedziała. Wiedziała i było jej wstyd, że kiedykolwiek mogła w to wszystko wątpić. Jednak w odrobinę lepszym świetle stawiało ją to, w jakich okolicznościach w jej umysł wstąpiło zwątpienie. Wtedy naprawdę nie widziała tego, że mógłby ją szczerze kochać. Zbyt mocno paraliżowało ją te zachowanie, przerażająca dzikość i brak jakichkolwiek uczuć. Choć nie… Uczucia przecież były, lecz z pewnością nie takie, jakich mogłaby oczekiwać zakochana bez pamięci dziewczyna. Dostała nauczkę, która miała w przyszłości sprawić, że stanie się ostrożniejsza. A przynajmniej obiecała sobie spróbować taką być. Ostrożniejszą i uważniej patrzącą na to, co mówi oraz na to, co myśli też. Mimowolnie przyjęła do siebie to, że w obecności ukochanego będzie musiała jednak odrobinę powstrzymywać dosyć naturalne odruchy, do których nie był przyzwyczajony. Najwyraźniej przyszło jej zaskarbić sobie uczucia osoby, którą musiała ze sobą oswoić, lecz to chyba nie miało być takie znowu trudne. Chociaż… O ile przeżyją. Dokładnie. O ile uda im się przetrzymać to wszystko i będą jeszcze w stanie myśleć o wspólnej przyszłości. Wtedy będzie się zastanawiać. Teraz dryfowała sobie tylko w nowym, jakby migdałowym, rodzaju miękkiej bieli i czekała na kolejny nawrót bólu, który jednak nie nadchodził. Nadchodziło za to ciepło. Przyjemne, miłe ciepełko, które powoli zaczynało otulać ją całą niczym jakaś przyjazna kołderka. I doskonale wiedziała, czym to było. To nie było ani miłe, ani przyjemne. Nie chciała tego, bo nie chciała też zostawiać swojego Riano. Nie teraz, gdy dopiero wszystko między nimi zaczynało rozkwitać. Tak bardzo tego nie chciała… Nie i koniec… Całe swoje siły psychiczne starała się wkładać w to, by jednak nie poddawać się przyjemnej ciepełkowatości. Nie miała zamiaru znów tego robić. I mimo że równie mocno, co tego, nie chciała też czuć bólu rodem z czeluści piekielnych, wybrała większe zło. Większe dla siebie samej. Jak przez mgłę zaczęły do niej dochodzić pojedyncze słowa, jakby zupełnie wyrwane z kontekstu fragmenty zdań, w których jednak dopatrzyła się nikłego sensu. Nikłego, dobrego sensu, który był dla niej niczym jasny płomyczek wątle rozjaśniający wszechobecne ciemności. I jego się trzymała, choć już po chwili na powrót poczuła ognie piekielne liżące jej ciało. - Cichutko… Nie przepraszaj… – Pomyślała, jednocześnie wydając z siebie przeraźliwy jęk i wręcz kocio wyginając ciało w obliczu bólu. – Jestem… Zostanę… I kocham cię, ale… Daj mi odpocząć… Tylko sekundkę… Przymknę oczy tylko na sekundkę… Żeby zniknęło… – Zakaszlała krwią, ponownie opadając na podłogę i gwałtownie wciągając powietrze. Była tak bardzo zmęczona. – Odpuści… Kiedyś musi przestać… Będzie dobrze… Kocham cię… Tylko na sekundkę… – Musnęła jego myśli, ponownie osuwając się w kojącą jasność. Na chwilkę…
The Ghost Mistrz Gry
Personalia : Galla Anonima Pseudonim : Stokrotka/Daisy Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990 Stworzony/a : z nasionka Zmieniony/a : przez słoneczko Rasa : roślinka Podklasa : agresywna Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek W związku z : Panem Stokrotkiem Aktualny ubiór : liście a la Efffa? Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku Liczba postów : 40 Punkty bonusowe : 50 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Nie 11 Maj 2014 - 19:55
I faktycznie nie potrzeba było zbyt długiego czasu, by Patricka zwyczajnie przestały interesować tortury i dręczenie psychiczne osoby tak marnej. Gdyby jeszcze toto próbowało w jakiś sposób walczyć, sprzeciwiać się siłą, czy cokolwiek! Lecz nie… Najwyraźniej grzeczna bestyjka była nadzwyczaj mocno przywiązana do swojej „ukochanej” i miała zamiar zrobić dla niej dosłownie wszystko, wliczając w to te, z początku oczywiście zabawne, błagania o litość. Pat przez chwilę zastanawiał się nawet nad tym, czy wnuczęcie jego brata potrafiłoby z takim samym pogodzeniem się przyjąć wiadomość o odpuszczeniu, jeśli odda za jasnowłosą pannę życie, lecz odpowiedź sama w sobie przyszła do jego głowy wybitnie szybko i nie warto było nawet jej sprawdzać. Agresyjka była na tyle zdesperowana, że z pewnością nie myślała logicznie i była w stanie to zrobić. Żałosne, zaiste, żałosne jak mało co. Czyżby na całym świecie nie można już było liczyć na ciekawą walkę z czymś takim, jak Aberquero czy jemu podobni? Carroll chyba poważnie zaczynał sądzić, że nie było już takiej siły, by zmusić potworki do godnego mordobicia. Zwłaszcza ostatnio na swojej drodze spotykał same niedojdy. Marne, bezsilne stworki i ich żałosne imitacje wielkich miłości. Toż to była jakaś chora plaga! Cholera jasna! Tępienie powoli przestawało być interesujące, bo za każdym razem można się było spodziewać tego samego. Oczywiście, bywały okazje, w których łowcy mogli się jeszcze wykazać umiejętnościami w zabijaniu piekielnych kreatur, lecz Sao Paulo było w tym wypadku akurat jakąś wybitnie nudną dziurą, do której przyciągały tylko same słodziasne pareczki chcące ukryć się przed światem i sądzące, że tak duże miasto pełne różnorodności będzie akurat do tego celu idealne. Cóż… Błąd! Nie mógł jednak tak od razu podziałać w akurat tym jednym wypadku, gdyż był on o tyle wyjątkowy, że załatwienie go postanowił oddać swemu bratu. A skoro zabawa już mu się znudziła… Błagania na dłuższą metę nie były tym, co tygryski lubią najbardziej, więc może nastała już najwyższa pora zrezygnować i podjąć bardziej radykalne ruchy w celu przetransportowania zakładników w odpowiednie miejsce… No i dziewczyna rzeczywiście nie wyglądała zbyt dobrze, a na utratę kolejnego „rodowitego łowcy” nie mógł sobie pozwolić. Jednym ruchem szarpnął więc za siatkę, zdejmując ją z wymarniałego Cipriano, który i tak w tej chwili nie był mu w stanie nic zrobić. A szkoda, bo walka kusiła… Cóż… Nie mógł na nią liczyć, więc tylko odkręcił butelkę, wylewając wodę z niej wprost na chłopaka i spłukując znaczną część soku. Po tym skinął głową w stronę reszty łowców, by ci przysłużyli się do „zbudzenia” Ethana. Nikt przecież nie miał zamiaru targać go na własnych ramionach… Właśnie! Wzrok Patricka powędrował w stronę nieprzytomnej Rachel. Po kilku sekundach na twarzy starego łowcy wykwitł uśmieszek satysfakcji, a jego głowa ponownie skierowała się w stronę Aberquero. - Dobrze wiesz, że potrzebuje lekarza, prawda? Bez tego nie ma nawet najmniejszych szans na powrót do zdrowia, a co dopiero mówić tutaj o przeżyciu. – Powiedział wyjątkowo powolnym i spokojnym głosem. – Zapewne wiesz też, że nie pozwolimy ci odejść… wam odejść. – Uśmiechnął się złośliwie. – Zatem wybieraj… Chcesz ją czy nie? Jeśli ją chcesz, sam musisz sobie o nią zadbać. Jeśli nie, pozostawimy ją tutaj na pewną śmierć. Do najbliższego domu jest ponad dziesięć kilometrów, co pewnie sam doskonale wiesz. Nie ma szans… – Prawie się roześmiał. – Chcesz ją, więc sobie ją weź. Każde twoje potknięcie będzie dla niej okropnością, a i my nie pozostawimy go niezauważonego. Możemy też na przykład uznać, że pannica jest tylko kulą u nogi, a to… Powiedzmy, że nie będzie dla niej najmilsze. Pomożesz jej czy nie? Czas ucieka.
Cipriano Aberquero
Personalia : Cipriano Aberquero Pseudonim : Riano Data urodzenia : 01.01.1990 Rasa : hybryda Podklasa : agresja W związku z : Rachel Irving Aktualny ubiór : pewnie jakiś strój dla więźniów? czy jak zwierzęta...? nago? Liczba postów : 46 Punkty bonusowe : 54 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 12 Maj 2014 - 19:33
- Rachel?! Rachel, nie zostawiaj mnie, nie odchodź... Zostań. Musisz ze mną zostać – mówił, choć powoli już tracił z nią kontakt. Czuł, jak jej myśli ponownie się rozpływają i ponownie traci przytomność. Zbyt często traciła kontakt ze światem. Potrzebowała pomocy i najwidoczniej łowcy mieli gdzieś to, czy przeżyję, czy... umrze. – Rachel...? Nie, nie mogła umrzeć. Nie mógł na to pozwolić, jednakże był bezsilny, jeśli chodziło o tortury sokiem wiśniowym. Czemu nagle wszyscy wiedzieli, jak się go pozbyć? Czemu nie mógł być teraz tym Cipriano, którego się wszyscy bali i którzy go respektowali? Czemu nie mógł poskręcać im wszystkim karków i poroztrzaskiwać głów o ściany, a za to leżał, wbijając z bólu pazury w podłogę? Chciał dać wszystko Rachel, ale jednocześnie nie mógł, bo... To nie były żadne złe marzenia. Czemu nie mogły się spełnić? Wrzasnął jeszcze głośniej, jakby obdzierano go ze skóry, gdy łowca odrywał siatkę. Z oczu popłynęło mu kilka łez, a sam opadł bezwładnie, ciężko oddychając, na podłogę. Odwrócił głowę i ujrzał leżącą nieopodal dziewczynę, jego kochaną dziewczynę, która w tej chwili miała zamknięte oczka i wyglądała, jak gdyby spała. Tak niewinnie... Miał ochotę wziąć ją w ramiona i delikatnie złożyć w najwygodniejszym łożu świata, znajdującym się gdzieś, gdzie nic nie zakłócałoby jej snu, a on mógłby spokojnie siedzieć obok i patrzeć, jak śpi, a potem się budzić. I być przy niej. Wyciągnął dłoń w jej kierunku, co spotkało się z bólem. Nie dziwić się, skoro miał pełno ran na ciele, które kiedyś miały się zagoić... Teraz były świeże i z niektórych ciekła krew. Ona to wszystko czuła, gdy była przytomna. Czuła ból, mimo że nie miała palonej skóry, czuła to co on, a łowca specjalnie wykorzystywał ich połączenie, by zranić i poniżyć go jeszcze bardziej. Szło mu świetnie. I słyszał jego słowa, a każda komórka ciała wyrywała się ku niej, by ją ochronić przed tym człowiekiem. Chciał ją porzucić, zostawić... Jak jakiś niepotrzebny balast. Nie, nie mógł na to pozwolić. Nie zamierzał jej tu zostawiać, by umarła zapomniana przez świat. Potrzebowała lekarza, więc zamierzał grać pod nuty szefa łowców. Kto wie, może kiedyś zamierzał przestać grać w swoją chorą grę, a publiczność przestanie się gapić. Podkulił ręce i zbierając w nich swoje siły, olewając ból i rany, podniósł się powoli z podłogi. Był silny, silniejszy od zwykłego krwiopijcy, silniejszy choćby od tego marnego człowieczka. To co, że przed chwilo był przypalany? To co, że wszystko bolało i było mu cholernie zimno? Chciał jej bezpieczeństwa, chciał by przeżyła, a skoro to miało się równać jego cierpieniu, to gotów był je ponieść. Gotów był oddać za nią życie. Powoli stanął na dwóch nogach i, starając się nie drażnić niepotrzebnie obrażeń, a zwłaszcza nie ruszać skrzydłami, podszedł powoli do Rachel, gdzie przykląkł, zaciskając zęby i dotykając delikatnie jej policzka. Była nadal nieprzytomna, ale żyła. Na razie żyła. Dla niego. Pochylił się, składając na jej ustach krótki pocałunek i zaraz biorąc w ramiona. Myślał o pocałunku, o smaku jej krwi, uśmiechu, oczach. Nie czuł bólu, a przynajmniej nie chciał go czuć. To było nic, gdy istniała ta iskierka nadziei, że może jednak jeszcze kiedyś będą szczęśliwi... Może ona będzie szczęśliwa. Wstał, dopingowany tą wizją i choć ledwo sam trzymał się na nogach, to ten dodatkowy ciężar był w tym wszystkim jedyną przyjemnością. Spojrzał na łowcę z resztką swej dumy, satysfakcją i nienawiścią, a to wszystko zawierało się w lekko przymrużonych oczach i mniej więcej prostej, godnej postawie, przy czym jego aktualny wzrost w tym pomagał. Czekał na kolejne instrukcje. Mógł z nią iść na drugi koniec świata, ale chciał, by żyła.
Ethan James Irving
Personalia : Ethan James Irving Pseudonim : Jamisiak Rasa : Człowiek Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 02/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 12 Maj 2014 - 20:05
- Ja pierdolę! – Jęknął, budząc się cały mokry, obolały i głową bolącą jak... Kurwa, czy on miał w niej pełno szerszeni, bo miał wrażenie, że zaraz normalnie mu rozsadzi tę mądrą główkę. Chciał w końcu piwo, pilot i wygodną kanapę, a nie ten czterogwiazdkowy hotel. Czemu cztery? Ot, sufit zdawał się nie zawalać. Na razie. Patrzył na jakąś łowczynię, której obraz stawał się coraz wyraźniejszy i zauważył wraz z tym grymas na jej twarzy i chyba cień współczucia, choć wątpił, by w tych młotkach coś takiego istniało. Współczucie wyrywali sobie w dzieciństwie i karmili nim rybki, a prędzej jakieś wściekłe psy, które pewnie chroniły ich jaskiniowych baz. Tak, dałby im maczugi, by się nimi nawalali i czuli ten ból głowy, kurwa! To karygodne! Potrzebował snu i wody, i świeżego ubrania, a nie zdzielenia po głowie gnatem. - Kurwa, pojebało wam się w tych waszych główkach czy to jakieś omamy?! – Wrzasnął, wstając i nagle przypominając sobie o siostrze, i jej Christiano i tym wszystkim. – Shelly! Zabiję, jeśli umrze. Zabiję was po kolei, a wasze flaki przerobię na serwetki, a... – Zamilkł, odwracając się i widząc Pana Potwora, który trzymał jego nieprzytomną siostrę, mimo że sam ledwo co się trzymał na nogach. – Popierdoliło do końca?! – Wrzasnął w stronę Pana Przemądrzałego, wskazując rękoma na Christiano i robiąc niedowierzającą winę. Po chwili pokręcił głową, nie widząc w starszym mężczyźnie jakiegokolwiek ułamka bycia człowiekiem. - Jezu, ten świat naprawdę... Mogę ci jakoś pomóc? – Spytał Christiano, jednakże miał ograniczone pole popisu przez złamaną rękę. – Może wezmę ją na bark? Nie jesteś w stanie jej nieść. Tylko musisz mi pomóc, bo ręka... Te popierdolone wampiry... Widać, że ludzie nie lepsi – stwierdził, już nawet nie oglądając się na stojącą publiczność. Mogli jeszcze klaskać za nowatorski scenariusz, bo przecież Szefuńcio przygotował im niezły spektakl.
The Ghost Mistrz Gry
Personalia : Galla Anonima Pseudonim : Stokrotka/Daisy Data urodzenia : 19 Gru (NIE OD MINIONKÓW) 1990 Stworzony/a : z nasionka Zmieniony/a : przez słoneczko Rasa : roślinka Podklasa : agresywna Profesja : Łamacz Rączek i Nóżek W związku z : Panem Stokrotkiem Aktualny ubiór : liście a la Efffa? Przedmioty : deszczowa kropla, klawiatura, niecny błysk w oku Liczba postów : 40 Punkty bonusowe : 50 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Pon 12 Maj 2014 - 22:02
Patrick przyglądał się temu wszystkiemu z iście kamienną twarzą i nic nawet nie wskazywało na to, by cokolwiek z zachowań w jakikolwiek sposób mogło go zainteresować. Jego oczy wyrażały praktycznie zupełną pustkę, przez którą co jakiś czas przebijał się gniew, złośliwość i nieograniczone wręcz niczym pokłady tego, co każdy normalny przedstawiciel gatunków zasiedlających planetę… No dobrze, nie owijając w bawełnę i nie rozciągając zbytnio, starczy chyba powiedzieć, że Patrick Albert Carroll posiadał w sobie na tyle wiele czystego skurwysyństwa, że mógłby spokojnie napędzić nim sporych wielkości elektrownię. Atomową, sądząc po tym, jak bardzo wybuchowy miał charakterek. I to chyba miało w tym wypadku dosyć duże znaczenie, gdyż każda, dosłownie jedna i nawet najmniejsza, rzecz była w stanie uwolnić w nim teraz prawdziwego diabła w ludzkiej skórze, choć wydawać by się mogło, że już nim jest. To był jednak tylko wstęp do jego piekielności, niewielki przedsionek przed kaźnią piekielną. Tak więc każda kolejna minuta zwłoki, jaką mieli spędzić z nim, praktycznie sam na sam, bo reszta łowców jakoś nie miała najmniejszego nawet zamiaru włączać się w całość i wchodzić Patrickowi w drogę, była… Odrobinę niebezpieczna i mogła tylko podziałać jeszcze gorzej. Zwłaszcza przy wszech miar karygodnym zachowaniu ze strony młodego Ethana Irvinga. Mężczyzna swoimi wściekłymi tekstami można by rzec, że tylko napędzał nieciekawą atmosferę. Carroll wciąż jednak nie dawał się sprowokować i milczał, obserwując starania Aberquero mające na celu podniesienie jego panieneczki. Wybitnie idiotyczne. Wszyscy dookoła wiedzieli przecież, że agresyjka nie jest w stanie poradzić sobie z tym zadaniem, ale sam główny zainteresowany najwyraźniej zbyt mocno pochłonięty został przez swój upór. Upór, który miał go wreszcie kiedyś zgubić. Tymczasem jednak zguba dopiero się zbliżała i nie była dla niego chyba jeszcze aż tak bardzo widoczna, gdyż zapewne nie spodziewał się tego, co jeszcze zgotować mu miał jego własny dziadunio. A brat Patricka z pewnością miał w sobie coś upodabniającego go w pewnych aspektach do bliźniaka. Pochodzili w końcu od dokładnie tych samych przodków i mieli dokładnie tę samą matkę. Matkę, która była chyba największą postacią wśród łowców w tym stuleciu, jeśliby nie uznać nawet, że w tysiącleciu. Zacna, uparta i prawdziwie łowiecka osoba. Nie to, co ich ojciec. Tamten to zwyczajnie nie nadawał się do życia. I umarł… Jaka szkoda… Pat zmrużył oczy, widząc ruchy Ethana i słysząc słówka wychodzące z jego ust. Propozycję ulżenia przy ciężarze blondynki. Propozycję, która zniszczyć miała cały złośliwy zamysł Patricka. Zniszczyć swoistą drogę krzyżową, jaką przygotował potworkowi. Niedoczekanie! Na twarz starego łowcy wstąpiła wyraźnie widoczna wściekłość, gdy jednym ruchem uniósł podaną mu strzelbę i wycelował nią wprost w nieprzytomną dziewczynę. - Nie. Nie możesz mu jakoś pomóc. – Warknął, gotując się wręcz z potwornej wściekłości. – O ile oczywiście nie chcesz pomagać dźwigać trupa. – Dodał jeszcze, wskazując dwóm towarzyszom na Irvinga i każąc zwyczajnie odciągnąć go od żałosnego kandydacika na szwagra. Dwóch potężnych mężczyzn zwyczajnie uniosło w górę znacznie mniejszego faceta i odstawiło go na bok, przystawiając broń do skroni. Patrick natomiast podszedł na bezpieczną odległość do swej „najulubieńszej” ofiary, wciąż celując do Rachel. Machnął głową w stronę drzwi. - Idziemy. I nie próbuj nawet się sprzeciwiać. Sztuczek też nie radzę. – Uśmiechnął się podle i popędził agresję, po czym cała grupa opuściła pomieszczenie, a następnie i opuszczony hotel. Przed budynkiem łowca nagle zamachnął się, z całą swoją siłą uderzając bronią Cipriano i pozbawiając go tym samym świadomości. Ktoś zabrał mu z ramion nieprzytomną ukochaną, ktoś inny rzucił jeszcze Ethanowi kawałek bandażu i niewielką buteleczkę wody utlenionej, a kilku najsilniejszych łowców zwyczajnie wrzuciło Aberquero do odpowiednio przygotowanej furgonetki. Jednocześnie Ethan i Rachel również zostali rozdzieleni… Po czym swoisty kondukt ruszył w drogę do miejsca tylko łowcom znanego…
[w/z]
The Host Mistrz Gry
Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel Czw 21 Maj 2015 - 21:10
Przeskok do maja 2022r.
Sponsored content
Temat: Re: Gdzieś w pobliżu São Paulo, opuszczony hotel