Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Temat: Ogród Pią 2 Maj 2014 - 2:24
Laurel wściekle zamachała nogą, rozgarniając tym samym dosyć grubą warstwę śniegu, jaka wciąż jeszcze pokrywała ogrodową ścieżkę. Mimo dość wieczorowej pory i niskich temperatur panujących na zewnątrz, ona wciąż jeszcze spacerowała po słabo oświetlonych alejkach, starając się zebrać tak bardzo pogmatwane i niejasne myśli. Ta plątanina w jej głowie była nie do zniesienia, lecz jakoś nie chciała opuścić jej sama z siebie. Zbyt wiele rzeczy pozostawało w ukryciu przez tyle czasu, by teraz nagle starać się wyjść na światło dzienne jednocześnie i zwyczajnie ją zniszczyć. Bo tak, po czymś takim z pewnością ucierpi nie tylko otoczenie, ale i ona sama osobiście. To będzie jedna wielka katastrofa, a ona nie ma jak jej zapobiec. Miała tylko dwa wyjścia i oba zdawały jej się od siebie gorsze. Raz jedno, raz drugie. Miała wyjść za Aidana i... Właśnie! I co?! Starać się udawać, że wszystko między nimi jest jak najbardziej w porządku?! Dorobić się gromadki szczęśliwych dzieciątek?! Starać się wypełniać obowiązki rasowej pani domu, żony i matki?! Zapomnieć o tym wszystkim, co tak bardzo ciążyło jej przez te wszystkie lata?! Ciążyło dosłownie i ciążyło też w przenośni... A może powinna odmówić? Narazić siebie i Tobiasa. Skazać ich na wieczną tułaczkę. Na ucieczkę przed okrutnymi łapskami innych łowców. Jedną decyzją sprawić, że do końca życia będą musieli oglądać się przez ramię i bacznie pilnować, by nie zrobić złego kroczku, który sprawi, że zginą w męczarniach. Bo z pewnością Anthony by im tego nie darował, a jego gniew... Jego gniew był tak bardzo znany w łowieckim środowisku. Ten człowiek miał reputację gorszą od niejednego nadnaturalnego, którego w swoim życiu miał okazję zabić. Nie o reputację jednak w większości jej chodziło. Na uwadze miała w szczególności ogólną specyfikę sytuacji. Miała z niej dwa wyjścia i oba były szczerze do dupy. Cóż więc powinna zrobić?! Z pewnością nie chciała widzieć Aidana. Nie po tym wszystkim. Jak jednak mogła go uniknąć, skoro wręcz piekielnie zmuszano ją do bycia z nim? I nie, nawet wypalenie sobie oczu nie wchodziło w grę, bo wtedy czułaby go w inny sposób. Musiałaby sobie też uciąć ręce, urwać nos, wyrwać uszy... A to już byłoby całkiem niewygodne. No i obrzydliwe... Bardzo obrzydliwe. Nie była przecież Vincentem van Ghoghiem! No i nie miała komu tego apetycznego prezentu podarować. I o czym ona myślała?! Czyżby zimno zupełnie uderzyło jej do głowy?! Cóż... Patrząc na to, że wybiegła w tak cienkim stroju, to akurat było całkiem możliwe i chyba nawet bardziej pewne. Potarła zmarznięte ramiona i palcami spróbowała przeczesać włosy, które już zaczynały być sztywne od mrozu. W nagłym odruchu, przysiadła delikatnie na jednym z pokrytych szronem krzaczków, który prawie się pod nią nie ugiął, i wpatrzyła się gdzieś w dal. Zbieranie myśli nadal nie szło jej dobrze i chyba nie miało nigdy pójść.
Aidan Vincent Hunter
Personalia : Aidan Vincent Hunter Data urodzenia : 22.05.1990 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 15 Join date : 06/04/2014
Temat: Re: Ogród Pią 2 Maj 2014 - 21:40
Polowanie na wilkołaka wcale nie brzmiało tak zaszczytnie, jednakże polowanie na alfę i to tego, który zabił ojca Laurel... To brzmiało faktycznie zaszczytnie. Nie miał jednak pojęcia, czemu stary Carroll tak usiadł na Laurel i robił te słodkie minki, proponując jej non stop, by właśnie to mu przekazała. Nie pojmował tego, choć miał wrażenie, że w tym było jakieś drugie dno i najwyraźniej Anthony chciał ją nieźle wkurzyć. I udało mu się, bowiem Laurel wyszła szybkim krokiem z jego gabinetu, mówiąc, że nie wyjdzie za niego... Czyli dziadek wkręcał ją w ślub! Laurel! To brzmiało niezwykle i śmiesznie, mimo to się nie śmiał. Nawet się nie uśmiechnął. Dlaczego? Od tego konkretnego polowania, czuł wobec dziewczyny pewien respekt i nie chodziło nawet o to, że oni..., ale że zrobiła to, co zrobiła przed tym... No, że miała tyle siły, by zabić te wszystkie dzieciaki... To nie były dobre wspomnienia. Nawet dla niego, osoby, która od małego była uczona, by zabijać nadnaturalnych, uczona nienawiści do nich i wbijania im kołków w serca i ciskania kulami prosto w czoła. Od zawsze to robił, ale tamten dzień... Już na zawsze zapadł w jego pamięci i nie chciał zniknąć, zwłaszcza, że jeszcze chwilę temu widział Tobiasa. To wszystko wróciło, a właściwie znów odżyło, bo od zawsze obraz ten czaił się w zakamarkach jego duszy. Mnóstwo niczego winnej krwi. Odetchnął, gdy mógł w końcu opuścić gabinet Szefa. Co u Berengarii mógł przesiadywać całymi dniami, to od Anthonego ulatniał się zawsze jak najszybciej. Taki człowiek, choć faktu też nie poprawiały wspomnienia i sytuacja, w której się znalazł. Sam nie wiedział czemu, ale coś go ciągnęło do tego, by poszukać Laurel i ją jakoś wesprzeć w tej trudnej dla niej chwili. Informacja z namierzeniem wilkołaka, który przyczynił się do zniszczenia jej rodziny i zmuszanie do zamążpójścia przez Szefa, zapewne pod groźbami. Sukinsyn był ze Starego i świetnie to wiedział. W żaden jednak sposób nie mógł namówić go na zmianę decyzji, choć może Berengaria... Jeśli Laurel nie chciała wychodzić za mąż, to może ona mogła jakoś wpłynąć na Antka... Przed gabinetem Anthonego pozdrowił Rowan, która najwidoczniej była kolejna do odstrzału. Obejrzał się za siebie, gdy ją minął, bo zaskoczył go jej ubiór, ale może przechodziła jakieś zmiany... Kto tam mógł zrozumieć kobiety? Może wina okresu? Laurel znalazł dość szybko. Wystarczył wpaść do babci, która nadal siedziała z Tobiasem. Dosłownie wszystkowiedząca kobieta zaraz skierowała go w stronę ogrodu, więc ruszył zaraz na dół, zabierając po drodze dwa płaszcze, z czego jeden zaraz wrzucił na siebie, a drugi był troskliwym zaleceniem Berengarii. Wyszedł, powoli podchodząc do dziewczyny. - Laurel... – Zagadał, wręczając jej skromny płaszczyk. – Od Berengarii – powiedział, uśmiechając się nieznacznie. Nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć w tej chwili. Tego wszystkiego raczej nie można było normalnie skomentować, by pocieszyć dziewczynę. Anthony potrafił być nieźle porąbany z tymi swoimi rozkazami - Carroll cię zmusza do ślubu, co? – Spytał i odchrząknął, na chwilę zamilkając. – Nie mam pojęcia, kogo ci tam dobrał, ale jak Diona to... W sumie nieważne kogo, ale to nie w porządku. Może pogadaj z Berengarią. To dobra dusza, a może jakoś na niego wpłynąć – poradził. Uważał to za jedyną deskę ratunku. Przeciwstawianie się Staremu nie wchodziło w grę.
Laurel Solberg
Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Temat: Re: Ogród Sob 3 Maj 2014 - 0:31
Nie była szczęśliwa już od bardzo dawna i nie sądziła, by jeszcze kiedykolwiek miała cieszyć się od tak, bez powodu. Całe jej obecne życie opierało się praktycznie tylko i wyłącznie na utrzymywaniu gry pozorów. A to nie było łatwe, nawet w niewielkim stopniu. Może i sprawiała wrażenie osoby nadzwyczaj pyskatej, upartej i twardej, lecz w dużej mierze tak nie było. Teraz już niestety nie. Może wcześniej wynikało to z jej charakteru, ale on zmienił się wraz z tymi wszystkimi wydarzeniami, potwornościami, które dotknęły ją i jej rodzinę. Każda, nawet najmniejsza rzecz, wpływała na nią na tyle mocno, że Laurel sama przestawała już poznawać samą siebie. Nie wiedziała, kim tak właściwie już jest. Zaplątana i zagmatwana. Może i na papierze wszystko wskazywało na dorosłość, lecz ona sama w tej chwili nie czuła się jeszcze odpowiednio dojrzała. I nie ważne było, czy miała przy tym na myśli radzenie sobie z samą sobą, czy wyraźnie widoczną, już raczej najbliższą, przyszłość spędzoną w roli żonki Huntera i mateczki gromadki jego dziatek. Nie czuła się odpowiednią osobą do większości rzeczy i tyle. Koniec historii. Odnajdywała się tylko w swoim łowieckim fachu i tak raczej miało pozostać już na zawsze. Może i kiedyś nadeszłaby tęsknota za czymś innym, lecz nie byłoby to aż taką trudnością. Nie tak potężną jak zmuszanie jej do zawarcia związku z kimś, kto zdecydowanie nie był i nie miał być człowiekiem dobrym dla niej. On nie miał nigdy pasować do niej, a ona miała już zawsze być nieodpowiednia dla niego. Nic nie mogło tego zmienić. Na samą myśl o tym, że Carroll szykował jej życie spędzone w towarzystwie Aidana Huntera... Robiło jej się słabo i zimno. Ba! Czuła się tak, jak gdyby całe jej ciało i całą jej duszę nagle skuwał lód, którego nic nie było w stanie rozbić. Wcześniej, nim jeszcze doszło do... do tego wszystkiego, nie powiedziałaby, że może kogokolwiek tak bardzo nie łykać. Teraz swobodnie mogła powiedzieć, że wolałaby już ponownie spotkać się z bandą wściekłych krwiopijców niż spędzić choć kilka krótkich chwil w Jego towarzystwie. Poza tym docierała do niej jego "sława", choć przecież z początku nie skojarzyła faceta z przemowy Antosia z tym Aidanem, więc nieustannie była jeszcze bardziej do niego zniechęcana. Przez to wszystko, nieważne czy zebrane do kupy, czy zwyczajnie z osobna, nie potrafiła wyobrazić sobie takiego życia. Poza tym, co jeśli Tobias zostałby zrzucony na drugi plan? Był przecież jej oczkiem w głowie, jej ukochanym skarbeńkiem i... Chyba nadeszła pora, by jednak przyznała się sama przed sobą, bo przed innymi było to wykluczone i całe szczęście!, do całości spraw związanych z pochodzeniem oraz życiem jej braciszka. Jej braciszka... Nie był jej braciszkiem. Przecież to wiedziała. Dlaczego więc wciąż patrzyła na niego właśnie w tych kategoriach?! Wciągnęła głęboko wieczorne powietrze, nadal nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła niej. I chyba właśnie z tego powodu nadejście Aidana tak ją zaskoczyło. Powstrzymała naturalny odruch nakazujący jej podskoczyć w miejscu, jakby to przecież wyglądało?!, i obróciła się w stronę przybysza. Napotykając jego spojrzenie, spuściła wzrok w dół. Jak zwykle udawała zupełne wyluzowanie i brak zainteresowania. Niechętnie, bo niechętnie, przyjęła oferowany jej płaszczyk i narzuciła go na ramiona. Pachniał... Stanowczo zbyt znajomo... - Dzięki. - Mruknęła niezbyt głośno, czekając na to, co miał jej do powiedzenia. No i się doczekała... Doczekała się informacji, że skurwysyński Antoś najwyraźniej nie miał zamiaru sam poinformować "wnuka". Przeklęty sukinsyn zwalał to na nią! Ale nie... Ona nie miała zamiaru ułatwiać mu sprawy. - Nie powiedział ci...? Nie powiedział ci, prawda? - Parsknęła, kręcąc głową z pogardą wymalowaną na twarzy. - Dion... Dobre sobie! - Spojrzała na niego niezbyt przyjaźnie. - Zmusza mnie, odmowy nie przyjmuje i obawiam się, że nawet święta Berengaria nic tu nie da. A najgorsze jest to, za kogo mam wyjść. - Syknęła, podnosząc się z miejsca i starając szybkim krokiem oddalić od tego faceta... Starając, bo nieszczęsny oblodzony i ośnieżony chodnik miał inne plany. Pisnęła, próbując złapać równowagę i nie skończyć na tyłku...
Aidan Vincent Hunter
Personalia : Aidan Vincent Hunter Data urodzenia : 22.05.1990 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 15 Join date : 06/04/2014
Temat: Re: Ogród Pią 9 Maj 2014 - 20:52
Cholera, to było bardzo nie w porządku, że tak bardzo zraniona przez życie dziewczyna była zmuszana do czegoś takiego we współczesnym świecie, w którym nie dawało się kobył w posagu, ani tym bardziej nie zmuszało nikogo do ślubu, by utrzymać swe miejsce w społeczeństwie. Laurel wydawała mu się z tymi dużymi pięknymi oczami taka niewinna i jakoś nie potrafił przejść obok tego z obojętnością, zwłaszcza, że kiedyś coś między niby było i nie była mu ona obojętna. Martwił się o nią, wkurwiony był na Anthonego i czuł się odpowiedzialny za nią, mimo że teraz już nic ich nie łączyło. W sumie nigdy nic ich nie łączyło, prócz tych kilku dni, które były skutkiem tego całego polowania. Tak normalnie go nie lubiła i nawet nie ukrywała się z tym, a on udawał od zawsze przed nią amatorka, który uważał się za wielkiego ważniaka. Nie lubiła go, mimo to zawsze z nim rozmawiała, gdy wpadali na siebie w trakcie łowów i teraz też tak było, mimo że do końca nie rozumiał, o co chodziło... A może wiedział, ale nie chciał łączyć tych faktów? - Zaraz... – Chciał w końcu dopuścić tę myśl do głosu, uznając ją za jakiś żart ze strony Laurel, ale ta się odwróciła, chcąc wielce obrażona, i to na niego, a jakżeby inaczej!, iść sobie. Zostawiając go tu. Z ogromnym niedomówieniem. Na szczęście, a może w sumie nie, bo mogła się nieźle uderzyć, gdyby nie zareagował, pośliznęła się. Instynktownie złapał ją w swoje ramiona i zamknął w uścisku, odwracając do siebie. Dawno nie byli tak blisko siebie i to go nieco zmieszało, ale też w pewien sposób... Nie, wcale tak nie było. Zwykłe, przyjacielskie objęcie. W sumie nawet nie przyjacielskie. Łączyły ich tylko polowania i tak miało zostać. Puścił ją, upewniwszy się, że stoi stabilnie i uśmiechnął nieznacznie. - Co mi tak uciekasz, gdy nie skończyliśmy rozmowy? Hę? A wracając właśnie do niej, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Anthony... Ciebie... Ze mną? To byłoby szalone. Szalenie nieprawdopodobne, a teraz powiedz mi tak serio, który to, to może go zabijemy, by uświadomić Anthonemu, że ty za nikogo nie wychodzisz. A jak znajdzie następnego, to też kaput. Co ty na to? – Spytał, mrugając do niej okiem i uśmiechając się pokrzepiająco. Miał nadzieję, że nie będzie chciała znów go tu zostawić z niedomówieniem. – Załatwimy wszystkie bestie jak za starych dobrych czasów i przepraszam cię za tego amatora... Nie powinienem był, ale pokusa była zbyt wielka. Szczególnie, że mnie nie kojarzyłaś wtedy z Carrollami... – Przeprosił szczerze, mierzwiąc sobie włosy i robiąc dziwne miny tak mimowolnie.
Laurel Solberg
Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Temat: Re: Ogród Pią 9 Maj 2014 - 22:38
W chwili obecnej szczerze nie potrafiła znieść samej siebie, a to wszystko z powodu tego dziwnego napadu durnych przemyśleń, jakich szanujący się łowca zdecydowanie mieć nie powinien. Prawdę mówiąc, dobry tropiciel nie dawał się też podchodzić od tak, nie miał ochoty podskakiwać ze strachu, bo ktoś zaszedł go od tylu, gdy oddawał się destrukcyjnemu nastrojowi... To było niedopuszczalne, a ona mimo wszystko zachowywała się właśnie niczym łowiecki podlotek, parszywy amatorek, który nie dosyć, że nie potrafił zrobić tych kilku kroków bez wywracania się i odejść godnie, to jeszcze lądował w ramionach ostatniej osoby we wszechświecie, jaka by mu odpowiadała. Ba!, wolałaby już ślimaki! Mech! Porosty! Wyszłaby nawet za kalmara, byleby tylko uniknąć tego zadufanego w sobie bubka. Wielki pan łowca się znalazł! Wielki... Pan... Łooowca... Mimowolnie zadrżała, wreszcie w pełni zdając sobie sprawę ze swojego aktualnego położenia. Wcześniej jakoś nie skupiała się na tym wszystkim, a teraz... Natrętne wspomnienia tamtych dni i nocy powróciły ze wzmożoną siłą, sprawiając, że w ustach zrobiło jej się tak okrutnie sucho. I tylko w ustach... Przez krótką chwilę stała tak opierając się o niego całym ciężarem swojego ciała, otulona jego umięśnionymi ramionami, z sercem bijącym podejrzanie szybko. Przez jej umysł przelatywało tysiące myśli na sekundę, a każda z nich w jakiś sposób wiązała się z nim jednym. Wśród tego wszystkiego przewijało się też jedno - kuszące obrazy, których nalotu nie potrafiła powstrzymać. Kuszące obrazy związane ze śniegiem i tym właśnie momentem, za którymi jakby automatycznie nadeszło podniecenie. Pragnienie ponownego skosztowania tych pocałunków, powolnego badania każdego skraweczka jego ciała, zakosztowania smaku jego warg i wilgoci języka. Gorąca męskości napierającej na nią i w jakimś pierwotnym instynkcie odnajdującej do niej drogę. Bezpieczeństwa, spokoju, rozkoszy i bliskości tamtych, o ironio!, zimowych nocy. Poczucia tej szczególnej więzi, przynależności i zrozumienia, która jednak tak szybko zgasła. Zniknęła, zastąpiona konsekwencjami nieodpowiedzialnych zachowań. Konsekwencjami, które dane było odczuć tylko jej. Jego to ominęło. Nie czuł tego przejmującego wstydu, nie musiał widzieć zawiedzionych spojrzeń jej najbliższej rodziny i bronić się przed wodospadem pytań. Nie przeżywał osobistej tragedii, która przypłacona została łzami, upokorzeniem i bólem. Dwukrotnie... Wielokrotnie... Wspomnienie tego było dla niej niczym najlepsze wiadro lodowatej wody. Działało otrzeźwiająco i pozwalało pohamować niechciane odruchy. Pomyśleć, że jeszcze chwilę wcześniej, zaledwie kilka sekund!, chciała zacząć się z nim całować! Przecież go nienawidziła! Jak mogła o tym zapomnieć?! Całe szczęście szybko ją puścił, a ona dodatkowo profilaktycznie odsunęła się od niego o kilka kroków w tył i bok, składając ramiona na piersiach i wyraźnie starając się zachować dystans. - Dla mnie skończyliśmy nim jeszcze się zaczęła. - Warknęła. - I nie pozwalaj sobie. Czy prosiłam o pomoc? Chciałam łapania? A może wyczytałeś moje skryte pragnienia dzięki swoim nadzwyczajnym zdolnościom psychologicznym? - Zadrwiła z natury nieprzyjaźnie. Po chwili machnęła głową na bliżej niezidentyfikowanego ptaka czającego się wśród krzaków. - Wiesz, co to jest? Doskonale, bo ja też nie. - Parsknęła, zupełnie nie czekając na odpowiedź. I tak było zbyt ciemno, by to rozpoznać. - Ale wiem doskonale, że nie jest jedyną istotą w promieniu dwudziestu metrów, która ma cię w dupie. Czy mimo to spróbujesz się z nią zaprzyjaźnić? Uprzedzam cię, że łatwiej ci pójdzie z tym niż ze mną. Nawet nie próbuj zostawać moim przyjacielem. Nie potrzeba mi troskliwego misia ani najlepszego kumpla na zawsze. A zwłaszcza nie ciebie. Przeprosiny nie zostały przyjęte. - Spojrzała na niego ze złością wypisaną w oczach. - I nie martw się. Nie spełnię żądania Anthony'ego i nie wyjdę za takiego dupka. Po moim trupie. Prędzej będziesz musiał mnie odurzyć i siłą zaciągnąć do ołtarza niż zrobię to dobrowolnie. Prędzej każą ci mnie związać i zgwałcić niż sama ci ulegnę. Mogę udawać, że wszystko jest dobrze, ale zrobię to tylko dla dobra Tobiasa. I chcę, byś pamiętał, że każdy mój uśmiech będzie przepełniony jadem. Każdy mój pocałunek będzie oznaką nienawiści, a każda pieszczota tylko grą. I nic tego nie zmieni. - Starała się włożyć w swoje słowa jak najwięcej negatywnych uczuć. Jednocześnie uciszała w swej głowie tą drugą wersję Laurel, która chciała temu wszystkiemu zaprzeczać. Która przypominała jej to wszystko, co przez krótki moment było dobre...
Aidan Vincent Hunter
Personalia : Aidan Vincent Hunter Data urodzenia : 22.05.1990 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 15 Join date : 06/04/2014
Temat: Re: Ogród Sob 31 Maj 2014 - 18:44
Ta chwilowa bliskość z Laurel... Dawno nie był z nią tak blisko i teraz, gdy przez ten niedoszły wypadek trzymał ją w swych ramionach, poczuł się jakoś inaczej. Inaczej i to wcale nie oznaczało gorszego inaczej, a właśnie lepsze inaczej. Tak, czuł się, jakby ten świat wcale nie był taki paskudny, jakim od zawsze go widział, a było na nim coś, co sprawiało, że myślało się, że można zrobić wszystko dla tego kogoś, kto był całym twoim życiem. Właśnie to przeżywał, choć wybranka jego łowieckiego serca była do niego zdecydowanie nieprzyjaźnie nastawiona. Miał chwilowe wrażenie, że właśnie może dla niej zrobić wszystko, wszystko, co sprawiłoby, że poczuje się lepiej. Ta chwila jednak szybko zniknęła, ponieważ z polecenia Anthonego miała wyjść za jego osobę, o czym nie chciała nawet słyszeć, a tym bardziej brać pod uwagę poślubienie go. Brzydziła się nim i nie chciała z nim nawet rozmawiać. Sprawiał, że czuła się źle, więc ją puścił, starając się lekkim uśmiechem i żartami zamaskować to, co kłębiło się w jego wnętrzu. To nie istniało. Nie miał serca. Był tym samym dupkiem, którego grał przed Laurel kiedyś. Był nim non stop. Pan łowca z wielkim egiem. Problem w tym, że wcale nim nie był. Jedynie może na zewnątrz. Właśnie dlatego każde słowo Laurel, przepełnione nienawiścią, przeszywało jego duszę, dzieląc ją na drobne kawałeczki, sprawiając, że stawał się coraz bardziej chłodny. Niczym ten mróz, który panował na zewnątrz. I czemu właśnie teraz brał to do siebie? Nigdy jakoś nie dawał się jej kąśliwemu charakterkowi, olewając go i stwierdzając przed samą Laurel, że cieszy się, że go lubi, a także drwiąc z jej łowieckich, rzekomo zawodowych, umiejętności. Teraz nie miał na to ochoty. Na żadną kąśliwą uwagę, jak gdyby już nie był tym Aidanem, a jego jakimś bratem bliźniakiem, którego porwali kosmici i któremu przy okazji zrobili pranie mózgu. Może nie kosmici, bo bardziej prawdopodobną wersją było wyczyszczenie jego pamięci przez pierzaste. Chciałby zapomnieć każde to słowo i te, które pamiętał z ich wspólnych polowań. Nie chciał pamiętać jej niechęci z czasów, gdy udawał łowcę-amatora, a tym bardziej tej chwili, gdy już wiedziała kim jest i to go nienawidziła. Nie jakiegoś nieistniejącego amatorka, który nie istniał naprawdę. Jednakże to nie było takie łatwe i musiałby się modlić do anioła, a potem prosić go o łaskę nad jego pomiażdżonym sercu i... Powinien skończyć o tym myśleć. To była Laurel. Uwielbiał jej silną osobowość, to, gdy się denerwowała i uwielbiał patrzeć, jak poluje. Mimo że go nienawidziła, to przecież miał też dobra wspomnienia z ich spotkań, jak na przykład te noce... Nie chciał ich usuwać. - Świetnie – stwierdził chłodno, wymuszając jakiś sztywny uśmiech. Spojrzał na krzaki, skąd niedawno odleciał ssak, który to na chwilę zwrócił uwagę Laurel. – Nie bój się. Nie zamierzam cię wcale zmuszać do żadnego ślubu. W sumie ja też go nie chcę. Lepiej jest samemu, bo nie trzeba słuchać bab, które wiecznie mają do ciebie jakieś wąty, a uprzejmość... Nieważne. Jak będziesz gotowa do wyjazdu, to wiesz, gdzie mnie szukać, a tymczasem nie będę ci przeszkadzał – stwierdził, wymijając ją bez słowa pożegnania. – A, i to był nietoperz. Mają gniazdo w studzieńce... Też myślę, że łatwiej byłoby się zaprzyjaźnić z krwiopijcą niż z tobą. Miłego wieczoru – dodał, odwracając się w jej kierunku, po czym poszedł dalej, już się nie odwracając i starając się nie myśleć o tym wszystkim, ale niestety myślał. Za dużo.
[z/t]
Laurel Solberg
Personalia : Laurel Solberg Pseudonim : Sol Data urodzenia : 20.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Głowa rodu Solberg Aktualny ubiór : Ciemnoczerwona sukienka koktajlowa; trampki na obcasie; skórzana kurtka. Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 15 Join date : 05/04/2014
Temat: Re: Ogród Sob 31 Maj 2014 - 22:20
Szczerze nie potrafiła znieść tej drugiej siebie wewnątrz prawdziwej niej, lecz ku jeszcze większemu niezadowoleniu, a częściowo również i rozpaczy, nie potrafiła dokładnie ustalić, która Laurel była którą. Nie potrafiła i… I chyba nie chciała. Wszystko mówiło jej bowiem, że to mogło przynieść tylko większe zło i ból, jeszcze mocniejsze rozdzieranie jej gdzieś tam w środku na dwie całkowicie różne części. Część chcącą, lecz nie mogącą oraz część wręcz przeciwnie – mogącą, lecz nie chcącą. Choć może odkrycie tego właśnie prawdziwego Ja miało przynieść chociaż odrobinkę spokoju? Nie, nie sądziła. Nie sądziła, bo chyba gdzieś tam, w pewnym miejscu w jej zgorzkniałej i przepełnionej nienawiścią do większości osób zamieszkujących glob ziemski, a w szczególności już do tego jednego człowieka, duszy ta wredna Laurel obawiała się książkowego końca. Wygranej tej, która nie chciała tego wszystkiego, która nie pałała nienawiścią i chciała… Stanowczo zbyt wiele. Chciała, lecz nie była w stanie zrobić zupełnie nic. Była tylko sobie tam bardzo głęboko i tkwiła bez możliwości wydostania się na zewnątrz, mieszając tylko Solberg jeszcze bardziej w głowie. Jakby i tak nie było stanowczo zbyt źle. A było nadzwyczaj paskudnie przez… Przez to wszystko, co wydarzyło się w ciągu tego całego dnia. Latami starała się nie roztrząsać przeszłości, by nie rozdrapywać sobie na nowo ran, które nigdy nie miały do samego końca zniknąć. Już na zawsze miało być w jej wnętrzu to coś, co nie pozwalało jej w pełni cieszyć się z życia. Może i próbowała o tym wszystkim zapomnieć, lecz nie mogła tego zrobić od tak zwyczajnie. Nie miała jakiejś czarodziejskiej różdżki czy innego magicznego atrybutu, który w kilka sekund sprawiłby, że cała przeszłość rozpłynęłaby się w powietrzu, zastąpiona przez fale błogiego spokoju. To nie było aż takie proste i chyba nawet po części nie chciała pozbywać się całej swojej przeszłości. Czy powodowała to ta jej cząstka odpowiadająca za słodycz, wzruszenie i cieplejsze uczucia kierowane ku… Hunterowi?, czy może coś zupełnie innego, choć z pewnością w jakimś sensie z tym związanego, nie wiedziała. Wiedziała za to, że były chwile, w których nie czuła tego wszystkiego, co wisiało nad nią praktycznie na co dzień. Momenty takie jak ten sprzed kilku minut, gdy na chwilę świat jakby się zatrzymał, gdy trzymał ją tak w swych ramionach, nie pozwalając upaść i… Nie, to było zbyt ulotne, nieistotne. Zazwyczaj bowiem przecież nie zdarzały jej się takie rzeczy i to właśnie była najprawdziwsza z prawd. Nienawidziła tego typa i to nie miało się nigdy zmienić. Nie mogło. Nie po tym, co jej zrobił. Choć wiedziała, że nie była to w pełni jego wina, całkowicie świadomie przeżyła z nim te kilka nocy… Cudownych nocy po dziś dzień tkwiących w jej pamięci… To było coś, co nie mogło od tak wyparować, coś wspaniałego. Z poczuciem powiązania i… Miłości? Tak, wtedy tak to właśnie odczuwała. Jak rodzącą się powolutku najprawdziwszą miłość… Lecz ona zgasła nim się zrodziła. Sam zdusił ją w zarodku, odchodząc własnymi ścieżkami. Zostawiając to wszystko i nie tylko to. Miał bowiem jeszcze inny wkład w pozostawienie czegoś po sobie. Czegoś… Kogoś… O kogo sama musiała walczyć, o kogo sama musiała się troszczyć, bo on nigdy nawet nie spytał. Nie zadał ani jednego głupiego pytania o to, co działo się z nią po ich rozstaniu, o ile pełnoprawnym rozstaniem szło to nazwać, bo przecież nigdy nie byli parą, dlaczego nie polowała przez tyle czasu. O nie! Przy ich kolejnych spotkaniach wszystko było dokładnie tak jak dawniej, jeszcze przed wydarzeniami z tamtej zimy. Choć może poprawniej będzie stwierdzić, że może i nie dokładnie, bo z jej strony… Z jej strony była tam już nienawiść. Rodząca się równie wytrwale jak tamta miłość, lecz nigdy nie zduszona w zarodku. Zamiast zostać jej kochankiem, jej ukochanym, on wybrał drogę ku wzajemnej nienawiści. Może i tak było lepiej? A to co czuła w sercu…? W pewnej części minie z chwilą, w której znowu znikną sobie z oczu. Co z oczu, to z serca… Choć nie dokładnie w jej przypadku, co tylko mocniej dokładało. I jeszcze świadomość, że mogą nie wchodzić sobie przez jakiś czas, chwilę, moment, może kilka, lecz patrzenie na siebie ma być już rzeczą nieuniknioną. Do samiuteńkiego końca. Bo taki właśnie był wyrok Anthony’ego. Wyrok, który jeszcze tych kilka lat wcześniej nie zostałby przyjęty z aż taką niechęcią. Jeszcze tych kilka lat wstecz nie byłoby to zbyt dużym problemem, bo wtedy… Wtedy gotowa była przyznać sobie powoli, że go kocha. Lecz to minęło i już nigdy nie miało powrócić. Oni za to mieli ponownie zostać kochankami, związanymi jednak na siłę i węzłem małżeńskim w złym tego słowa znaczeniu, rodzicami… Połączonymi nie miłością, a nienawiścią. Nie chciała tego… Nie… Nie chciała… Chciała… Już sama nie wiedziała, czego… Własne niepoukładane myśli były dla niej tak bardzo frustrujące. Wiedziała tylko to, że nie chce go ranić. Ale to właśnie robiła. Wszystkimi swoimi słowami, ciskaniem w niego nienawistnymi stwierdzeniami niczym jakimiś sztyletami. Wyjątkowo ostrymi i piekącymi. Które po chwili jakby odbiły się, idealnie uderzając w nią samą. Choć może poprawniej byłoby powiedzieć, że to zwyczajnie Aidan, ten olewający ją i nie przejmujący się niczym Aidan!, odbił piłeczkę. Przełknęła ślinę, w milczeniu słuchając jego bijących chłodem słów. Nie odezwała się ani jednym słówkiem przez całą jego przemowę, nie powiedziała też nic, gdy ją minął. Stała tylko w miejscu, patrząc jak powoli oddala się ścieżką, by po chwili całkowicie zniknąć jej z pola widzenia. Dopiero wtedy ruszyła się z miejsca, nie przechodząc jednak zbyt wiele, gdyż już po chwili opuściły ją siły. Czuła się z samą sobą tak bardzo źle… Zrobiła kroczek, ślizgając się na lodzie i w ostatniej chwili łapiąc żywopłotu, który jednak bardzo szybko puściła. Osuwając się powoli tyłkiem na chodnik… - Aidan… – Szepnęła, choć doskonale wiedziała, że nie może jej usłyszeć. Choć może o to właśnie chodziło? Zadrżała, lecz nie z zimna panującego na zewnątrz. O nie. Gorszy był lód w jej środku. I bicie się z myślami, które za nic nie chciały opuścić jej głowy. Nie zwracając więc uwagi na siarczysty mróz szczypiący jej policzki, tyłek zaczynający przymarzać do chodnika i to, że najprawdopodobniej skończy się to chorobą… Siedziała. Siedziała i czekała na cud, który powiedziałby jej, co ma zrobić. Bo o ile jeszcze około godziny temu wiedziała, o tyle teraz wiedziała tylko, że nie wie zupełnie nic.
[z/t]
The Host Mistrz Gry
Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014