Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Temat: Mniejszy apartament Nie 25 Maj 2014 - 0:15
First topic message reminder :
Idąc do pokoju, cóż, zachowywała się jak jeszcze dziwniejsza wersja siebie samej, ale to akurat nawet nie zwracało zbytnio jej uwagi. W sumie, nic chyba nie było w stanie zwrócić jej na dłużej, bo Keller miała jeszcze mniejszą ochotę do skupiania się na najróżniejszych rzeczach. Choć może odrobinkę inaczej… Keller miała przeolbrzymią ochotę robić wszystko, nie robiąc jednocześnie niczego i nawet nie robiąc nie robienia niczego też. Ot, takie małe dziwactwo potęgowane jeszcze bardziej poprzez tę dziwną lekkość na ciele i na duchu. Lekkość, która powodowała, że dziewczyna nie potrafiła przestać chichotać. Nie był to może chichot jakoś specjalnie głośny i wwiercający się w uszy, w żaden sposób nie przeszkadzał chyba nawet mijanym przez nią osobnikom, nagle zaczęło się ich robić nadzwyczaj wielu i to dosyć podobnych do siebie… identycznych nawet, ale jednak nie było to coś dla niej zwyczajowego. Może i lubiła podchodzić do życia na luzie, lecz z pewnością nie była jedną z tych rozświergotanych, cukierkowych panieneczek, które zachowywały się jak naćpane szczęściem. O nie!, ona korzystała z życia, choć nie do końca tak jak by tego chciała, ale to w tym momencie nie było zbyt ważne, czerpiąc z niego garściami i dając coś od siebie, ale jednocześnie miewając swoje gorsze i lepsze dni. A chociaż tych ostatnich było zdecydowanie więcej, to żaden z nich nie charakteryzował się raczej nagłą przytulankowatością i chęcią zagłodzenia caaaalutkiego świata miłością. Ale zastanawianie się nad dziwactwem tego wszystkiego w tej chwili niewiele ją obchodziło. W głowie miała tylko tę lekkość i chęć zwiedzenia sobie terenów przynależących do posiadłości. Z samochodu niby widziała odrobinkę wszystkiego, ale to jakoś jej nie wystarczało. Można nawet powiedzieć, że tylko rozbudziło jej ciekawość i teraz nakierowana była tylko na dokładniejsze zbadanie terenów zielonych. Patrząc tak przez mijane okna, musiała przyznać, że taka dzika Irlandia w zimie wyglądała dosyć fascynująco. I chichocząco! Bardzo chichocząco. Chichocząco i… Niedobrze. Niespodziewanie zakręciło jej się w głowie. Świat zawirował przed oczami Keller, która w nagłym odruchu złapała się parapetu, opierając o niego i oddychając ciężko. Nagła chęć do spacerów przeszła jej równie szybko, co i przyszła, pozostawiając po sobie tylko cień tego uśmiechu sprzed dosłownie chwili, który też szybko zniknął z twarzy Kells. Miała ochotę zwrócić całe śniadanie, choć przecież go nie jadła. W sumie nic większego dzisiaj nie jadła i to może był główny powód jej coraz gorszego samopoczucia? Możliwe, lecz jakoś tak… Coś mówiło jej, że to nie do końca była prawda i do mdłości przyczyniło się coś zupełnie innego… Co? Tego nie potrafiła w tej chwili powiedzieć. Jakimś cudem udało jej się zebrać w sobie na tyle, by podjąć próbę przejścia jakoś jeszcze tych kilku kroczków, które dla niej wydawały się setkami mil, do przydzielonego sobie pokoju. Nawet w tym stanie była zdania, że tak padać na środku korytarza nie jest dobrze. Po chwili, która zdawała jej się wiecznością, wreszcie jakoś dopełzła do drzwi, naciskając klamkę i praktycznie wpadając do pokoju, wprost na podłogę. Zimną podłogę, która była dla niej taka przyjemna i bezpieczna. Dobra. Zamknęła oczy, zalegając tak na podłodze pod drzwiami i starając się powstrzymać kręcenie w głowie oraz coraz większe i silniej nachodzące ją mdłości. Już nie miała ochoty się śmiać… Teraz chciała już tylko, by paskudztwo się uspokoiło. Nawet nie zauważyła, gdy odleciała w ciemność.
Autor
Wiadomość
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 20 Lip 2014 - 2:33
Kochała swego Analka w przeciwieństwie do braku miłości, ponoć tak typowej dla rodzin, którą miałaby kierować w stronę swego ojca. Ponieważ tej… Cóż, najnormalniej w świecie nie było. Nawet nie mogła powiedzieć, by nastąpiło jakieś malownicze bam! i typowe idealizowanie rodziców wyparowało, bo ono najzwyczajniej nigdy nie istniało. Nawet jej przez myśl nie przebiegło to, by w jakikolwiek sposób podziwiać swoich rodziców lub chociaż nie darzyć ich pogardą, a co tu już mówić o jakiś cieplejszych uczuciach. Co prawda przyszło im stworzyć i powołać na świat tak mega wspaniałą istotkę, jaką oczywiście była Keller. Ach, ta wrodzona skromność! Lecz poza tym nie zasługiwali na nic. Przynajmniej według niej, która przez całe wieki nie miała jakiegokolwiek związku z kimkolwiek z jej rodziny. Prócz Anaximandera, oczywiście, lecz on w jej oczach nigdy nie był zwykłym bratem. Był kimś więcej i szczerze żałowała tego czasu, jaki zmarnowali poprzez granie przed sobą kogoś obojętnego, oczywiście w sensie seksualnym i związkowym, oraz grzecznie rodzeństwowego. Było jej tego szkoda. Przynajmniej po części, bo przyszło im na własnym przykładzie potwierdzić tylko teorię, że czekanie wzmaga głód i czyni go bardziej szaleńczym. Potwierdzenie teorii nie było jednak czymś, co rekompensowałoby jej jakoś całkowicie stracone lata, więc i tak nie było zbyt dobre. Chociaż ich łóżkowe igraszki były iście wyśmienite. I takie szaleńcze. Zupełnie niepodobne do jej Analka, chociaż to akurat nie było dla niej zbytnim problemem. Uwielbiała wręcz nowości, a na takim gruncie to już zupełnie. I miała w swym zanadrzu jeszcze bardzo wiele ciekawych sztuczek, które z pewnością miały umilić im czas. Gdyby tylko nie Samael i ta jego sukinsyńska obecność. Domu nie miał, czy co?! Normalnie miałaby go za jakąś paskudną pełzającą kreaturę, ale nawet te zazwyczaj miały swoje domiszcza. Patrzcie na takiego ślimaka. Zupełnie jak Samael. Normalnie skóra zdjęta! Oślizgły, ze skórą zdecydowanie potrzebującą armii dermatologów i co najmniej jednej szlifierki do podłóg, posiadający parę oczu wyciągających się na widok jej z Anaximanderem w łóżku, najwyraźniej nie mający przystosowania do pukania… Cholera!, nawet pantofelki miały te swoje nibynóżki! Tak czy inaczej, już na sam jego widok chciało się zawołać „Sami, Sami, pokaż rogi! Dam ci sera na pierogi!”, chociaż część o zamianie sera na kapustę i wspomnieniu, że będzie od niej tłusty… Tę już zdecydowanie dało się pominąć, bo pełzak potocznie zwany Samaelojcem i tak nie należał już do primabalerin. Bardziej już do June Thompson, choć z zachowaniami godnymi samej Honey Boo Boo… W sumie pewnie by ją bawił, gdyby nie chwila, w której postanowił zabawić się w Snape’a, nawet włosy mu pasowały!, i aportować się do ich sypialni, bo zwykłymi odwiedzinami się tego nazwać nie dało. Przy jej braku pukania może i tak, ale przy jego już nie. Zwłaszcza w momencie, w którym to właśnie Keller dosyć intensywnie pukała się ze swym bratem. Którego braciszkowatość chwilowo jakoś wypadła na boczny tor, bowiem były ważniejsze rzeczy. Jak mniej więcej to, że go kochała i wreszcie nie musiała niczego udawać, ale też i to, że bardzo mocno zastanawiał ją jeden fakt… Czy… Gdyby pogroziła Samaelowi szamponem do włosów, to zacząłby uciekać? Uśmiechnęła się sama do siebie, w zamyśleniu obrysowując paluszkiem usta kochanka. Uwielbiała go jak nic. Chociaż w tym momencie uwielbiała też wizję, w której ścigała ojca z butelką szamponu przeciwłupieżowego. Tej obraz był taaaaaaaki interesujący… I pewnie dalej by tak sobie leżała, bo czuła się nadzwyczaj milusio tak zagrzebana w kołdrę i przytulona do boku Anaximandera, ale coś jej tę chwilę przerwało. Znowu… Chociaż liczyła przynajmniej na to, że tym razem zostanie jej to wynagrodzone, bowiem wyjście, powolne i leniwe, z łóżka oraz ubranie się raczej warte były dosyć ciekawie rysujących się wyobrażeń, co mogło się dziać. A wyobraźnię to ona miała dosyć dużą. Przeczucia również. Wsunęła więc na siebie czarne spodnie ze skóry, no i top w tym samym kolorze, bo jakoś nie w smak jej było walczyć w typowo elegancko-wizytowych ciuchach i związała włosy gumką w koński ogon. Już po kilku sekundach stała ponownie przy łóżku, wyciągając spod niego niezbyt wysoką, ale dosyć szeroką i długą walizeczkę, z której to wygrzebała dwa smukłe sztylety zakończone bogato zdobionymi rękojeściami. Wsunęła je w swoje wysokie buty, tak, aby nie rzucały się zbytnio w oczy, ale były możliwie łatwe do wyciągnięcia, po czym przywiązała swój srebrny bicz do uda i stanęła prosto. Wydęła wargi i spojrzała na brata w rozbawieniu, odruchowo przesuwając palcami po przyjemnej fakturze skórzanych spodni. - Ależ oczywiście, Analku. – Stwierdziła, dobierając przesadnie milusi ton. Nienawidziła nazywania ją Pieszczochem i on świetnie to wiedział. Nie zamierzała tego polubić nawet po tym, jak się ze sobą przespali. Chociaż widok słodko zakłopotanego brata zasługiwał na jej szeroki uśmiech, który też otrzymał. Jednocześnie przesunęła butem czarną, stylizowaną na te występujące w horrorach i jakby przebitą dwoma srebrnymi kołkami, walizeczkę w stronę Anaximandera. - Częstuj się. – Powiedziała, zerkając na zamek w walizce, na końcu którego radośnie podzwaniał sobie breloczek w kształcie pary wampirzych kłów. Cóż mogła poradzić na to, że uwielbiała mieć takie lekko prowokacyjne dodateczki…? Jak dla przykładu jej aktualny top z wielkim napisem w kolorze krwistej czerwieni i z typowo horrorową czcionką, który głosił „Ugryź się.” Uwielbiała ten ciuch… I nie zamierzała dać go nikomu zniszczyć, dlatego też bardzo szybko przybrała odpowiednią pozycję, gotując się na atak. Jednocześnie zwinnie prześlizgnęła się między Anaximanderem i Samaelem, wsuwając w środek, by w odpowiednim momencie wyjść, oczywiście!, naprzód, gdzie miała najwięcej zabawy. Z racji niewielkiej przestrzeni między mężczyznami, kocio otarła się o swego kochanka, niby to przypadkowo przesuwając łapką po jego klejnotach. - Wiem, że mnie kochasz. – Mruknęła prawie bezgłośnie, przesuwając się na lepszą miejscówkę i jednocześnie posyłając bratu pocałunek z diablikami widocznymi w jej oczkach. Wiedziała, że nie przepadał za zostawaniem w tyle, ale właśnie w tej chwili na tyłach go pozostawiła. I tak jej to wybaczy. Za to oślizgły pa… (meba)…pcio coraz bardziej ją irytował, a jego teksty jakoś nie przypadły jej do gustu, więc z wielką przyjemnością uniosła swe dłonie do twarzy, prowokacyjnie liżąc oba środkowe palce i pokazując je Samaelowi z pogardliwym uśmieszkiem. - Posłuchaj mnie, Sammy Boo Boo. - Powiedziała, kładąc nacisk na zdrobnienie, które raczej nie powinno być godne Samaela. - Myślisz, że trzeba mnie o tym informować? Co będzie następne? Zaczniesz mnie uczyć, jak dzieci robić? – Spytała, parskając. – Nie mam już czterech latek, tatusiu. Spóźniłeś się… Mniej więcej o kilka tysięcy lat. Jakaż szkoda. A teraz daj mi robić swoje, turlaj zad do Betlejem i tam dbaj o swą wielce książęcą dupę. Najlepiej pozbawiając się jej i zamykając ją w swojej przegenialniastej gablotce upadłych ameb, bo tylko tarasuje przejście. Chociaż Sammy Bone... Czyżby wróżenie sobie przyszłości? Odgryzienie i obgryzienie też nie jest złe, a coś czuję, że się nam tutaj grill szykuje. Więc twój wybór, jaśnie hrabio Upadlicki. Świat wiele na tym braku nie straci. A ty może zbędne kilogramy. Po czym równie zwinnie prześlizgnęła się i obok typka usiłującego zwać się jej ojcem, stając przed nim i uważnie obserwując otoczenie, by wreszcie wyślizgnąć się na dziwnie skąpany w mroku korytarz i niczym kot zniknąć w mroku tej przymusowej nocy. Nie oddalała się jednak daleko, stojąc w strategicznie dobranym miejscu, gdzie miała odpowiedni widok zarówno na korytarz, jak i schody. - Can't even shout. Can't even cry. The Gentlemen are coming by. Looking in windows, knocking on doors...They need to take seven and they might take yours... Can't call to mom. Can't say a word. You're gonna die screaming but you won't be heard. – Zanuciła cicho jedną z odpowiednich dla niej w tym momencie pioseneczek, które wydawały jej się odpowiednio „upiorne”. I czekała… Czekała na ruch ze strony towarzystwa lub, na co bardziej liczyła, nieznanego agresora lub agresorki. Tak bardzo liczyła na jakąś pyszną walkę…
Sammy Bone
Personalia : Samael Pseudonim : Sami Stworzony/a : przed sworzeniem świata Rasa : Upadły Anioł Podklasa : Książę Piekielny Profesja : Książę Oszustów/Władca Sukkubów i Inkubów Aktualny ubiór : czarna marynarka, czarny top, ciemne dżinsy, wygodne skórzane pantofle Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Nooo dooobrzeee... Zachowywał spokój. Jak zwykle. Nie dawał się nikomu zdenerwować i przyjmował wszystko ze stoickim spokojem, bo był stworzony ze spokoju. Pusta polana, na której wiał delikatny wietrzyk poruszający niewielkimi i delikatnymi zdźbełkami trawy. Nic więcej, prócz tej równowagi, której nic, ani NIKT, nie mógł zakłócić. Nawet jego córka, która jawnie go obrażała, nie słuchając jego poleceń, a za to wychylając się przed ustalony z góry szereg, jakby myślała, że ma choć cień doświadczenia i wystarczająco lat na koncie, by mu... rozkazywać, mówić, co powinien zrobić i czepiać się jego pośladków. Tych to mogłaby dopiero wtedy, gdyby nie spodobały jej się w łóżku. Nie widziała, to powinna sobie odpuścić uwagi tego typu. Spokój spokojem. Reakcja reakcją. Tym, co było w tej chwili pewne, to fakt, że nie zamierzał tego od tak olać i zostawić bez komentarza. Młoda podpadła i powinna zauważyć, że nie do wszystkich może się zwracać w ten oto luzacki sposób, jakby była niewiadomo kim. Nawet Lucyfer miał klasę i znał pojęcie kolei rzeczy. Uśmiechnął się pod nosem, zachowując ten, cechujący jego osobę od wieków, spokój i złapał Keller za koszulkę z tyłu, gdy to chciała wyjść na korytarz. Natychmiastowo, zwinnie i szybko przyciągnął ją do siebie, by zaraz też zaszczycić ją chłodem swojego miecza, który musnął jej szyjkę. To awaryjnie, by przypadkiem nie oberwał niepotrzebnie którąś z zabaweczek tej rybeńki. Choć wątpił, by miała w zestawie coś przeciwko upadłym aniołom. Nie znajdowało się anielskiego miecza od tak na drodze. - Posłuchaj teraz mnie, dziecinko – zaczął, by zaraz rzucić ostrzeżenie w kierunku syna. -Anaximanderze, nie wcinaj się – rzucił oczywiście spokojnym głosem, nawet się do niego nie odwracając, ani w żaden inny sposób nie zmieniając pozycji. Z tą dziewuchą przyciśniętą do swojego ciała było mu bardzo ciekawie... Cóż, nie było co zwlekać, bo prawdziwe zagrożenie nie miało zniknąć. Powiedział szybko to, co chciał jej przekazać, w skrótowych zdaniach. Naukę mógł wygłaszać godzinami. Nie było na to czasu. – Niezależnie od tego, czy masz trzy latka, Clarisso, czy też trzy tysiące tych latek, dla mnie nadal jesteś bachorem, który stąpa po tym świecie i w tej chwili zaburza na nim porządek. Inni na twoim miejscu byliby martwi, więc zacznij szanować starszych i nie kłap tak tą buźką, bo byłoby jej szkoda. Nie każdy jest tak łaskawy i ma sentyment do swoich dzieci. Nie chcę cię krzywdzić, jednakże się nie znamy. Jak mnie do tego przymusisz, to to zrobię. Nie martw się, twoje cenne kilogramy wylądują w zacnym piekielnym krematorium, a duszyczka... Znam kogoś, kto z chęcią ją popieści – stwierdził. – A teraz cię puszczę, a ty zachowasz się racjonalnie i będziesz grzeczna. Rozumiemy się dobrze? – Spytał dla pewności, nim rozluźni chwyt. Jeśli chciałaby powalczyć, to był na to gotów w każdej chwili. Zawsze dobrze było wrócić do starych metod załatwiania spraw i zawalczyć na śmierć i życie. Wiadomo, jak takie pojedynki kończyły się w przypadku Sammiego.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Ech... Było nie spać tak długo, bo teraz najzwyczajniej w świecie miał niemałego lenia, nawet w chwili, gdy to coś jawnie im zagrażało. Raczej babcia Berengaria nie spaliła kotletów wołowych, a jej syn nie grał w rugby na korytarzu z synem numer dziewięćset czterdzieści trzy. Kto by się połapał i zliczył tych wszystkich Carrollów? Nie on, bo mu to było zbędne. Gdyby potrzebował wiedzieć wszystko o łowcach, to wyuczyłby się ich całej rodzinki na pamięć. Teraz rozkoszował się słodką niewiedzą, której mógł zawdzięczać w przyszłości wiele. Warto się cieszyć, że się ich nie zna. Gdyby znał, to wtedy musiałby mieć opory w chwili, gdy któreś przypałętałoby się i przeszkadzałoby mu w pracy. Tak byli anonimowymi ludźmi, których miał chronić, a przynajmniej sam sobie takie zadanie przypisał, czy im się to miało spodobać, czy też nie. Wracając jednak do długiego spania i niemałego lenia, to zaspany wcisnął spodnie na tyłek, koszulką się nawet nie przejmował. O butach nie zapomniał! Yay! Po prostu był zaspany i starał się jakoś myśleć, by ogarnąć sytuację i... Czy miał wczorajszej nocy telefon przy sobie? Dobra, nieistotne. Strzelił sobie w jeden i drugi policzek, po czym postanowił na moment skoczyć do łazienki. O dziwo, mimo jego wrażenia opierdalania się, wszystko robił szybko. Jak zwykle, bycie w gotowości wyuczone i wbite do główki. Nie do zapomnienia, bo stało się jego odruchem bezwarunkowym. I chwała wodzie, bo chłodna go rozbudziła i pozwoliła, jego zdaniem, już szybciej wybrać broń z kolekcji Keller. Raaany, jak on uwielbiał ten jej styl stereotypowego łowcy. To było takie dzikie i, by uczcić tę jej zajebistość, jak zwykle zresztą, skrzywił się pytająco, patrząc na te gadżety, a potem na nią. Po prostu nie mógł się powstrzymać, a dzięki temu jego wzrok padł też na jej koszulkę, która wywołała w nim uśmiech. Taki szczery. Nie byle jaki, bo ukazał jego ząbki, co w zestawieniu z napisem dało bardzo niegrzeczny niemy wydźwięk. Ugryź się... Ugryź mnie... Powinien skupić się na czymś innym. Mrugnął porozumiewawczo do blondynki i zaczął wybierać sobie broń z jej kolekcji. Zdecydował się na dłuższy nóż do prawej dłoni, jeden krótszy do lewej i drugi krótszy w wcisnął za spodnie. Wokół lewej ręki zaś zapiął sobie bardzo zacny skórzany pokrowiec z kolekcją noży do rzucania, którego jednak nie zgubił... Ktoś, pewnej małej postury i o bardzo niewinnym spojrzeniu, podwędził mu go z jego własnej kolekcji. Niecna. Co jeszcze z jego rzeczy miała? Musiał ją kiedyś sprawdzić. I jej dom przy okazji. Od dwustu lat nie mógł znaleźć pewnego sztyletu... Nie mógł tez ukryć fascynacji bronią ojca, która lśniła czernią. Aż go kusiło, by podejść i ją pomiziać, ale chyba wolał nie podchodzić do tego ostrza, gdy dzierżył je jego właściciel. I miało całkiem zabawny kształt. Normalnie jak... - Kocham... Jaaasne - mruknął, zostając teraz praktycznie na samiutkim końcu. Rany, zadawał się nie z tymi, co powinien. To on zawsze przewodniczył wyprawom, a nie pozwalał wysyłać się do tyłu... Może miał jeszcze zostać tragarzem? Cóż, i tak nie miał co się z nimi kłócić, więc, nie mówiąc nic więcej, został na swoim miejscu, by zaraz znów być pierwszym, bo Sammy... Keller! - Cholera, co ty odstawiasz?! - Wrzasnął do ojca, robiąc krok w ich kierunku, ale po jego słowach, odsunął się o ten sam krok. Teraz im tu brakowało jeszcze konfliktu! A jak znał życie, to Samael miał okazać się tym bezwzględnym, a Keller tą nieustępującą. Tą drugą jednak łatwiej było opamiętać. Przynajmniej w teorii. - Keller, odpuść sobie. Słyszysz? Nie ma sensu chojrakować, gdy prawdziwe zagrożenie jest tuż za ścianą. Ty, Samaelu, również. Opamiętajcie się. Mamy co innego do roboty. Niepotrzebne nam dodatkowe waśnie - mówił, choć wątpił, czy któreś go posłucha.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Zdecydowanie nie była jedną z tych osób, które dawały sobie w kaszę dmuchać. Szczerze nie potrafiła znieść niechcianych przez nią ingerencji w jej życie. Może była to po części kwestia tego, że najzwyczajniej w świecie nikt w dzieciństwie ani w sumie też później nie starał się nawet utrzymywać z nią jakiejś bliższej relacji. No, poza kilkoma niewielkimi wyjątkami, które nie były tu akurat jakoś zbyt mocno ważne. Ważniejsze bowiem było to, że większość osób schodziła jej z drogi podczas działań, nie chcąc najzwyczajniej w świecie narazić się na jej gniew. I do tego właśnie tak bardzo się przyzwyczaiła... ... że teraz ani myślała zmieniać swe ogólne przekonania, a zwłaszcza już nie z powodu takiej wszy na dupie, jaką był dziwak każący się tytułować zakichanym Księciem Piekielnym. Z doświadczenia wiedziała, że nie był to jakiś specjalnie cudowny i chwalebny tytuł, bowiem takich upadłych było jak psów, więc nie robiło to na niej najmniejszego wrażenia. No, poza lekką irytacją z powodu tego, jak bardzo Samael zadzierał z tego powodu swój jaśnie nos. Który najchętniej udarłaby mu przy pierwszej lepszej okazji, bo przecież skoro facet uważał się za jakieś niewątpliwie wielkie i zacne zło, to i jak zło musiał wyglądać. A ci najbardziej kochani przez świat bydlacy nie mieli właśnie nosów... No i źle kończyli... Równiuteńko wszyscy, przez co Keller miała jeszcze większą ochotę na pozbawienie tatunia noska. Zwłaszcza w tejże chwili, gdy tak udaremnił jej normalne polowanie, przyciągając ją do siebie nim zdążyła zareagować. Nie miała bladego pojęcia, co artyście chodziło po tej jego nieumytej i tłustej główce, która z pewnością była marzeniem każdej kobiety... z reklamy smalcu, ale i tak była nadzwyczaj mocno niezadowolona. Chociaż... Gdy tak stała przyciśnięta bezpośrednio do niego... Cholera! Ledwo powstrzymała wybuch pogardliwego śmiechu. Miała chyba naprawdę niepoprawnego i zdecydowanie chorego ojca, jeśli jej obecność tak na niego działała. To, że przespała się z Anaximanderem... To była zupełnie inna bajka. Tutaj zaś liczyć można było tylko na jej wzgardliwy rechot. Nieważne w sumie nawet czy było to jej bezpośrednie działanie, czy też może coś innego w typie odczuwania władzy dzięki wycelowanej w jej szyję broni... no i nie tylko w jej szyję. I tak miała ochotę śmiać się wręcz do rozpuku, czego nie powstrzymała. Nie robiąc sobie nic z obecnej sytuacji i tylko chichocząc z tą miną hrabianki, która spotyka plebs na swej drodze. Niezbyt trudno jest się chyba domyślić, kto był w tym wypadku plebsem, czyż nie? - Racz mi tutaj nie dziecinkować i z łaski swojej zabierz mieczyki z mojego ciała. Oba. - Parsknęła kolejnym niedowierzająco-wzgardliwym śmiechem, potrząsając głową. - Nie myśl też, że jestem pierwszą lepszą trzpiotką, która nie zna zasad gry. Nie zabijesz mnie i ja to wiem. Doskonale. Nie widzę też, bym była dla ciebie... khym... bachorem. No, chyba że masz zapędy do pedofilii. Na dodatek tacy jak ty też nie są czymś normalnym dla świata zewnętrznego, bo w Piekiełku sobie być tam wam nikt nie broni, więc sam w sobie zaburzasz wszystko bardziej niż ja. Ja przynajmniej nie jestem sukinkotem. A o pieszczoty się nie martw... Sama jestem w stanie je sobie odpowiednio załatwić. A teraz racz ruszyć zad i mnie puścić, bo przelecieć się i tak nie dam. Mam do siebie jeszcze jakieś resztki szacunku, więc sayonara, kotuś. Po tym spojrzała na cholerującego brata, wzdychając powoli i odzywając się jak najbardziej spokojnie. - Ależ ja już skończyłam. Mimo wszystko... Z debilem się nie walczy, bo jeszcze sprowadzi do swojego poziomu i pokona doświadczeniem. I... Jeśli zauważysz, ja od samego początku chciałam zająć się zagrożeniem. To ten tam, Mieczyk... - machnęła głową na Samaela - ...bawi się najwyraźniej w napalonego assassina.
The Host Mistrz Gry
Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Czw 21 Maj 2015 - 21:26