Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014
Temat: Kuchnia Czw 11 Cze 2015 - 22:16
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Kuchnia Pią 19 Cze 2015 - 22:20
Nie potrafiłem funkcjonować w tym świecie. W poprzednich starałem się jakoś wszystko układać, nieścisłości przełykałem z cierpliwością, nowości przyjmowałem na klatę, nie dając niczego po sobie poznać, ale... Ile można było znieść? ILE?! Raczej nie był to szereg liczb nieskończonych. Przerażać zaczęło mnie to, co powinno nieść radość, co powinno mnie rozczulać, wprawiać w realne zadowolenie i radość. Mówiłem, że się cieszę, śmiałem się, żartowałem niczym wybitny aktorzyna – nauczyłem się tego przez te wszystkie fikcyjne życia. Ale dzieci... Przerastało mnie to. I prawdę powiedziawszy, robiłem obiad dla Buffy, bojąc się momentu, gdy w końcu stanie w drzwiach. Zapewne miała mi się rzucić w ramiona, ale nie miałem pojęcia, jaka ona będzie. Ta, którą poznałem, przeżywając z nią miliony dramatów? Ta z liceum? Ta... Było ich pełno, zaś ja... Pracowała ciężko, by utrzymać całą rodzinę, gdy ja spałem i śniłem o tych wszystkich głupotach, które teraz zaprzątały mą głowę. Tak, to były głupoty, gdyż były niepotrzebne, zbędne, a które, mimo to, niszczyły wszystko, poddając mnie wątpliwościom. Czy byłem zdolny poznać i zaakceptować otaczający mnie świat? Czy chciałem go poznawać? Z krzyków dzieciaków już wiele wpadło do mojej głowy... Za dużo. Dochodziła do tego jeszcze śmierć Gabriel i Mickey, z którym powinniśmy być mega super kumplami, a który nadal pozostawał dla mnie obcym człowiekiem... Teraz nawet już człowiekiem nie był, a za to nadnaturalnym, którego nie potrafiłem sklasyfikować. I, by dodać tu do ognia, nie dość, że znała go lepiej ode mnie moja własna żona, bo był jej jakimś kumplem z dzieciństwa, to w dodatku teraz znały go moje dzieciaki, które, warto też wspomnieć, właśnie poleciały do jego domu, do jego żony i dzieci. Pokręcone. Czemu nie mogłem mieć normalnego życia? Takiego, które nie plątałoby każdej sekundy mojego życia? I gdzie, do cholery, była Meg? Potrzebowałem jej teraz, bo czułem, że przestawałem siebie kontrolować. Tłumiłem wszystko w sobie, grając powierzchownie przed wszystkimi, ale na zewnątrz... zbierał się coraz bardziej potężny wiatr. Musiałem się uspokoić i kroić te marchewki. I grać przed Mickeyem luzaka. – Szaleństwo... Tyle się zmieniło – mruknąłem, machnąwszy nożem na kuchnię za moimi plecami. – Kompletnie inne miejsce zamieszkania. Wywieźliście mnie aż do Australii! Za młodu nie opuściłem Nowego Jorku. Nigdy – przyznałem z uśmiechem, patrząc na swoje fałszywe oblicze odbite w kranie. – Mam takie duże dzieci... i podwórko. Brata bliźniaka jako sąsiada... Szaleństwo. – Gabriel nie żyła, mojej Buffy nadal nie było, choć się ściemniało i, prawdopodobnie przeze mnie, psuła się pogoda. Co, jeśli przez wypadek coś jej zrobiłem...? – O nie! – rzuciłem, mając przed sobą swoją własną krew. Skaleczyłem się. Chyba pierwszy raz w swoim życiu w kuchni. Włożyłem palucha do ust, wznosząc oczka ku niebu. – Niezdara ze mnie. Pierwszy raz... Nie wiesz, o której dokładnie wraca moja żona? – spytałem, chcąc jakoś zamaskować spięcie.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Sob 20 Cze 2015 - 0:35
~~
Nie miałem bladego pojęcia, co też może chodzić po głowie mojego brata, ale przeczuwałem, że raczej nie ma to zbyt wiele wspólnego z czystą beztroską, jaką zazwyczaj się charakteryzował. Znaczy się – okej, nie wiedziałem też, jaki tak naprawdę był na co dzień przed śpiączką, bo niezbyt dobrze się znaliśmy, jednak teraz… Cóż, to spinanie się jakoś mi do niego nie pasowało. W rozmowach o nim, które czasem zdarzało mi się przeprowadzać z jego żoną, wychodził na kogoś nadzwyczaj luzackiego. Teraz zaś ciężko byłoby nie zauważyć jakiejś sztuczności w tym zachowaniu, jakby gry na pokaz. Mogło to być co prawda tylko moje subiektywne odczucie, ale coś mówiło mi, że tak nie było. Nie poruszałem jednak chwilowo tego tematu. - Co racja, to racja. – Wzruszyłem lekko ramionami, wyglądając przez okno, przy którym opierałem się o blat. Zielona plątanina roślin co prawda utrudniała wyglądanie wprost na wodę, jaka znajdowała się za ścianą gąszczu, jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio. W tym momencie chodziło tylko o to, bym miał na czym zawiesić oczy, ponieważ jakoś ciężko było patrzeć mi na własnego bliźniaka. Tak samo chyba zresztą jak i Nickowi na mnie. Jakoś tak… Atmosfera sztuczności zapanowała w pomieszczeniu, dodatkowo dokładając nam poczucia oddalenia. Nie byliśmy sobie tak bliscy jak większość bliźniąt, ha!, my nie mogliśmy już chyba być bardziej oddaleni. Przeczesałem palcami włosy, wzdychając i opierając się wygodniej o chłodną powierzchnię. Gdzieś za sobą słyszałem odgłos noża uderzającego o tackę do krojenia, co mogłoby mi dawać złudne poczucie jakiegoś typu domowości, czy jak miałbym nazwać coś takiego, lecz tak nie było. Czułem się wyjątkowo dziwnie sam na sam z moim bratem, bez dzieci rozbawiających mnie swoimi wybrykami. Jakże ja teraz tęskniłem za gwarem stwarzanym przez te maluchy! - Chcieliśmy zostać w Ameryce, ale łowcy by nam nie dali tam żyć. Rozpoczęła się prawdziwa nagonka. Choć może jeszcze jakoś by się to dało ogarniać, gdyby nie to, co stało się z LA. To rozwścieczyło wszystkich do tego stopnia, że polowania na czarownice, jakie były w przeszłości, to dziecinna igraszka w porównaniu do tego, co urządzili łowcy istotom nadnaturalnym. Prawdę mówiąc… Nie dziwię im się zbytnio. Mną też to wstrząsnęło, kiedy po raz pierwszy o tym usłyszałem po moim powrocie. Dosłownie kilka chwil i miasto zmieniło się w perzynę. Ci wszyscy ludzie, mieszkańcy… Nie mieli najmniejszych szans na ucieczkę. Dziękuję wszelkim siłom, że nie było tam akurat nikogo od nas. – Pokręciłem głową z iście grobową miną, po raz kolejny oddychając ciężko. Nie otwierając oczu, kontynuowałem już jednak po kilku sekundach. - Choć dziewczyny… Ponoć były wtedy na wzgórzach… Wczesnym wieczorem, kiedy Los Angeles rozświetlało się dopiero tysiącami jego światełek, a słońce chowało się za horyzontem… – Zagryzłem zęby, czując nagły gniew, jaki powoli mnie opętywał. – Na początku ponoć sądziły, że to tylko niewinna łuna stworzona przez rozbłyski światła słonecznego lub coś w tym rodzaju, ale potem… Potem… KURWA MAĆ! – Gwałtownie uderzyłem pięścią o twardą powierzchnię blatu, która wgniotła się i popękała. Musiałem potem coś z tym zrobić, ale teraz… Teraz o tym nie myślałem. Byłem coraz bardziej wściekły już na samą myśl, co mogło się wtedy stać z osobami, na których mi zależało. – PIERDOLONY OGIEŃ, ZIEMIA TRZĘSĄCA SIĘ JAK PRZY TRZĘSIENIU ZIEMI, POCHŁANIAJĄCA CAŁE PRZEKLĘTE BUDYNKI Z TYSIĄCAMI NIEWINNYCH ISTNIEŃ W ŚRODKU! A TO TYLKO Z POWODU TEGO, ŻE JAKIEJŚ ANIELSKIEJ SUCE ODWALIŁO! MOGŁY ZGINĄĆ! ONI WSZYSCY MOGLI ZGINĄĆ PRZEZ JEDNĄ KUREWSKĄ JĘDZĘ Z NADWYŻKĄ MOCY! JASNA CHOLERA! Czułem, jakby mój przyspieszony oddech w jakiś sposób wibrował, jakby zaczynały mi się wysuwać kły, jakby pazury miały zaraz wyjść na światło dzienne, jakbym… Jakbym zaraz miał zaprezentować mojemu bratu pełnię inkubowskiej natury, a przecież tego nie chciałem. To byłoby stanowczo zbyt wiele na ten dzień. Musiałem się uspokoić. Musiałem. Się. Uspokoić. MUSIAŁEM. Powinienem myśleć o czymś dobrym, kochanym, miłym, uspokajającym. O Dianie, o naszych dzieciach i życiu, które było teraz pełnią słodyczy, czymś pięknym. Tak, dokładnie tak. Spokój, piękno, miłość, kochanie, jeszcze więcej spokoju i ogarnięcia… To klucz do wszystkiego. Umiałem nad tym przecież panować. Pochylając się i opierając nagle czoło o chłodny kamień, zacząłem się powoli uspokajać, odzywając już po chwili bardziej ogarniętym głosem. - Przepraszam, Nick. To doprowadza mnie do białej gorączki za każdym razem, kiedy sobie o tym wspomnę. To wszystko faktycznie jest jednym wielkim szaleństwem, ale Australia wydaje się teraz jednym z najbezpieczniejszych miejsc. No i dziewczyny ją znają, wychowały się tutaj przecież, ja też częściowo. Z pewnością się do niej przyzwyczaisz. Buffy zapewne chętnie ci pomoże, reszta naszej mini społeczności tak samo, chociaż z nią chyba masz najlepszy kontakt. – Kolejny wdech i wydech. Tylko spokój był tutaj istotny, nie mogłem się nakręcać bez potrzeby. Musiałem zachowywać się tak, by Dee była ze mnie dumna, prawda? Bo była ze mnie dumna, z mojej umiejętności powstrzymywania nieco zbyt porywczej natury inkuba. W tym wypadku Samael zrobił mi wyjątkowo dużą przysługę, pozbawiając mnie jakichkolwiek dodatkowych bonusów i w zamian za to nie ucząc jeszcze opanowania, jakbym był jego bardzo wyrodnym i wydziedziczonym bachorem. Spójrzmy prawdzie w oczy – podlegałem jego sile, ale typ mnie szczerze nienawidził. Gdyby ktoś musiał nurkować w szambie, by znaleźć coś dla niego, zapewne byłbym to właśnie ja. Takie jednak było życie. Cholernie niesprawiedliwe i nie mogłem się temu w żaden sposób sprzeciwić. Przynajmniej nie było też tak, że jakoś wybitnie uwielbiałem mojego stwórcę. Pozbywając się większej części połączenia ze mną, Samael jednocześnie wpłynął na to, że nie byłem w niego zapatrzony. Nadal musiałem wykonywać jego rozkazy, ale przynajmniej otwarcie mogłem go nazwać zakichanym dupkiem z krainy porypańców. - A dzieci… Z pewnością pokochacie się z wzajemnością. Są słodkie i bardzo zgrane, choć na pierwszy rzut oka można tego nie zauważyć, bo lubią się ze sobą kłócić. Ale prawda jest taka, że to prawdziwie kochane szaleńce. Przynajmniej dopóki nie robią z mojego syna jakiejś primadonny, a to się zdarzyło. – Pozwoliłem sobie nawet na uśmiech, wreszcie unosząc głowę i obracając się w kierunku Nicka, by spojrzeć na to, co robił. Dokładnie w momencie, w którym ten rozciął sobie palec. Uniosłem oczy w kierunku nieba, schylając się do szuflady i rzucając mu gazik, którym mógłby przetrzeć ranę. Picie własnej krwi nie było raczej zbyt apetyczne. Wiedziałem to z doświadczenia, bo swego czasu dosyć często się kaleczyłem. Ot, niezdarność uczniaka w nowej rasie. Słysząc pytanie ze strony brata, wzruszyłem ramionami, kręcąc głową. - Sorry, stary, ale nie mam pojęcia. Zazwyczaj w tej swojej drugiej robocie siedzi do dwudziestej drugiej, a potem wraca, ale przy gosposiowaniu nie ma chyba ustalonych ściśle godzin. Czasami idzie o tej i o tej, wracając po krótkim czasie, czasem o jeszcze innej i jest w domu późno w nocy. Niezbyt przyjazne fuchy, ale co ja powiem upartej babie…? Jest dokładnie jak moja Diana, chociaż przecież nie są tak naprawdę spokrewnione. To chyba kwestia jakichś babskich funkcji, o których nie mam prawa wiedzieć, bo są mega tajemnicze i zbyt skomplikowane do ogarnięcia. – Zacmokałem, stukając się palcem w brodę, by nagle unieść rękę w górę, jakbym doznał nagłego olśnienia. – Mogę do niej w sumie napisać. Pogoda się psuje, to byłoby bardziej niż na miejscu. Może trzeba będzie po nią wyjść, by jej nie zmyło lub nie zwiało. Jest bardziej ludzka od przeciętnego człowieka, odkąd straciła te swoje przymioty, więc to prawdopodobne.
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Kuchnia Nie 21 Cze 2015 - 18:50
Milczałem, starając się jakoś trzymać, gdy mój brat bliźniak zaczął mówić o Los Angeles. Nie potrafiłem jednak mieć tego gdzieś, tych ludzi i te istoty... Jeszcze większy żal zbierał się moim wnętrzu. Nie czułem się za dobrze. Było mi ciężko, a myśl, że... Może i nikogo nie było tam od Michaela, ale ode mnie... byli wszyscy. Przez ostatnie lata mojego życia, Los Angeles było moim domem, z którym zżyłem się nawet bardziej niż z Nowym Jorkiem. Nie znałem NY tak bardzo jak LA, którego nie było już, zniknęło... Mój dom. Grzmiało? Chyba to nie była moja wina, że tak pociemniało, a na niebie pojawiły się chmury? Ten wiatr był taki... bliski. Przypominał mi niemożliwie bardzo to, co działo się w mojej piersi. Miało podobny... charakter, kształt, podobną prędkość. O ile było to możliwe. Czułem się jakoś tak... rozbity, załamany, zagubiony. Pogoda robiła się nieprzyjemna, chłodna, porywcza. Wzrastała we mnie złość, gniew, wzburzenie. Powinienem je jakoś... uziemić, by nie stało się nic złego. Nie miałem wątpliwości, że to moja wina. Próbowałem jedynie zwalić to na prawa natury. Niestety, prawda była taka, że to ja. Pierdolony ogień – chyba powinienem cieszyć się, że nie umiałem kontrolować... piorunów? Cholera, czy ja widziałem rozbłysk? Kurwa, to było logiczne. Powietrze, chmury... Nie uczyłem się tego przy Meg, bo poruszanie powietrzem na tak dużych obszarach wymagało niesamowitego skupienia i siły, zaś ja byłem laikiem w tych sprawach, a teraz to mi uciekało spod kontroli. Mogli zginąć przez jedną kurewską jędzę z nadwyżką mocy... A przeze mnie? Nick, ogarnij się. Potrafisz. Doprowadza go do białej gorączki... Co miałem powiedzieć ja? We mnie się gotowało, a wraz ze mną gotować zaczynało się na zewnątrz, gdzie była Buffy. DZIECIAKI BYŁY W DOMU OBOK, który nie miałem pojęcia, ile może wytrzymać, mając przeciwko sobie żywioł powietrza. – Mick, przepraszam cię, ale skończ. Zamilknij na chwilę – szepnąłem, patrząc przerażony na szamotające się na wietrze bluszcze. Było naprawdę ciemno. Było cholernie strasznie. Musiałem natychmiastowo się ogarnąć. Zacisnąłem nawet powieki, by nie widzieć tego wszystkiego i się nakręcać, jednocześnie też zakrywając uszy, by nie słyszeć tego dudniącego wiatru, ale... Cholera! Poczułem niesamowicie nieprzyjemny głos, a następnie poczułem ten rozprysk... własną krew... i jeszcze większy wiatr. – AAAWRRR!!! PRZEPRASZAM! NIE MOGĘ NAD TYM ZAPANOWAĆ! – wrzasnąłem, klękając na podłodze. Miałem wrażenie, że zaraz zdmuchnie nasz dom. Nawet nie zdążyłem go poznać.... Brata też. – UCIEKAJ, MICK!
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Nie 21 Cze 2015 - 20:02
Szukałem wszędzie – tak, bardzo bym chciał móc tak powiedzieć i rozłożyć się na środku torów, by jakiś zbłądzony lub przeklęty pociąg przejechał po mnie i zakończył tę moją niewolniczą wędrówkę. Nie mogłem jednakże dać z siebie wszystkiego. Były we wszechświecie takie miejsca, do których może i mógłbym wpaść, używając swych umiejętności... Czyż dla Gusi nie byłem gotów złamać swe odwieczne obietnice? Zerwać wszelkie obietnice i zapewnienia złożone swym dawnym i tym nowszym znajomym, po czym to zrobić? Uruchomić swój wszelki potencjał, by w końcu odnaleźć panią mego serca i znów, po raz kolejny, cierpiętniczo, zdecydowanie jak najbardziej zasługując na wszelkie niedogodności, przekonać ją do siebie? Jedyne, czego byłem w tej chwili pewien to to, że nie zamierzałem przeżywać wieczności dłużej. O żaden wiek, ani choćby dekadę dłużej. Tak bardzo za nią tęskniłem... Jedyne, co mnie i świat ratowało przed zagładą, to ja, moje opanowanie i lata doświadczenia. Byłem rozbitym lustrem wewnętrznie, ale nie pozwalałem swoim uczuciom przejmować kontroli nad swoimi zdolnościami, które, gdy zostawały wprowadzone w bieg, przyspieszały, przyspieszały i przyspieszały, w końcu przejmując kontrolę nad samym ich panem. Widziałem pierwotnego, którego umiejętności przerosły, którego zniszczyły na moich oczach, które sprawiły, że nie zginąłem z ręki przyjaciela... jednocześnie go tracąc na wieki. Jego uwolniona moc przeszła na mnie i już do końca życia tę cząstkę jego miałem nosić w sobie. Jak Gusię w swoim sercu. Prawdę powiedziawszy, nie miałem zamiaru przybywać do Australii. Wiedziałem, że nie zniosę widoku tych szczęśliwych twarzy, rozchichotanych dzieciaków, tych młodych ludzi, którzy jeszcze tyle mieli przed sobą życia. Nie chciałem tego. Wolałem to uniknąć i... sam nie wiem, co mi się stało. Jakaś myśl wpadła do mojej głowy, obraz zawiedzionych dzieciaków, które, mimo wszystko, były cudowne i niczemu winne. Stanąłem na tym przeklętym lądzie i zamierzałem wpaść na te przeklęte urodziny. Niechętnie, oczywiście. Stało się jednak ostatecznie tak, że wpadłem do salonu Buffy spooorooo przed czasem, bez pukania i chyba przez przypadek załamując czasoprzestrzeń. – GUSIA?! GUSIA! Gu... Gdzie ona... jest? – Mick stał przerażony, patrząc na skulonego na podłodze Nicka, i to nie Gusia była epicentrum tej wichury, tylko jej potomek, którym był Nick. Nie panował nad sobą. Zapewne niedawno się obudził i nie radził sobie z tym, co się stało ze światem przez te ostatnie lata. Stracił kontrolę i ktoś musiał go ogarnąć, nim moc go pochłonie, zabijając niewinne osoby i jego samego, a tym kimś miałem być ja. Nawet nie musiałem się skupiać na wietrze i błyskawicach, by je wyczuć, zmierzyć ich ogrom, zrozumieć charakterność. Każdą zmianę pogody czułem już od dawna i w sumie mogłem się łatwo domyślić, że wiatr nie jest spowodowany wkurwieniem Megaery, że jest bardziej chaotyczny, nieskierowany w jeden punkt, tylko sam nie wie, do czego dąży. Nick panikował, a wraz z nim w pewien pokrętny sposób panikowała pogoda. Miałem przewagę nad nim doświadczeniem i mocą, ale również inną umiejętnością, której on nie posiadał. Potrafiłem zakraść się do jego serca i zmanipulować sobie w swój własny wymyślny sposób. Mogłem go uspokoić, sprawić, że poczuje się lekko, przyjemnie i zacznie się śmiać z powodu łaskotek, ale mogłem też zrobić z niego własną marionetkę zapatrzoną w swego pana. Między innymi dlatego nie znosiłem swoich umiejętności. Robiły ze mnie kogoś, kim nie chciałem być. Jakiegoś potężnego gnoja, który mógł przez jeden niewielki foch przywłaszczyć sobie cały świat. Wystarczyłoby, bym sięgnął dalej niż zwykle, bym nie sięgał jedynie z musu, z potrzeby, ale dla czystej przyjemności, dla siebie. Tworzyło się tornado. Musiałem działać teraz. Zmniejszyć, zminimalizować, schwytać w swe łapska i zdusić, przynosząc mieszkańcom Sydney spokojną i bezpieczną noc. Czy już ktoś stracił życie, dostając w głowę gałęzią? Żywioły potrafiły być okrutne... Ja też. Nie kontrolował tego, a ja właśnie pokazywałem mu, że jest słabiutkim wampirkiem, że nie ma tak wielkiej mocy, jaką myślał, że jest ktoś, kto będzie wyżej i przed kim nie ochroni rodziny. Ponadto siłowałem się z nim teraz. Walczyłem z jego umysłem, którego nie kontrolował. Zapewne potem będzie cholernie zmęczony... Już był. Czułem to. I panikę, którą również dusiłem, by nagle, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, wprowadzić go w spokojny stan. Niestety, świadomości, że przed chwilą rozpętał niemałe piekieło, nie mogłem mu usunąć. Musiał to przełknąć. Na razie kontrolowałem jego uczucia, ale nie zamierzałem robić tego całe życie. – Nick... – powiedziałem spokojnie, mimo że przez jakiś czas odczuwałem to, co odczuwał on. W sumie resztki tego uczucia nadal we mnie siedziały, jak i żal, że nadal nie wpadłem na Gusię. – Nie myśl o tym. Już jest dobrze. Uspokoiło się – zauważyłem, pomagając mu wstać. – I ostrzegam, że kontroluję twoje emocje wbrew twojej woli. Źle się czujesz. Lepiej usiądź. – Nienawidziłem ograniczać nikogo za jego zgodą, a co dopiero bez niej.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Nie 21 Cze 2015 - 21:13
Jeśli kiedykolwiek myślałem, że to ja mogę być przerażający… Cóż, byłem w cholernym błędzie. Samael zdecydowanie poskąpił mi tych maksymalnie niszczycielskich zdolności, chyba chcąc mi zrobić na złość…?, przez co przynajmniej nie byłem aż tak bardzo niebezpieczny. Oczywiście, o ile dało się coś takiego powiedzieć o inkubie z krwi i kości. Nadal miałem niesamowicie ostre rządki zębów, wydłużoną parę kłów, ostre pazury, które nawet twardy metal mogły przeciąć z dziecinną łatwością i ogon, którym chlaśnięcie także z pewnością mogło wywołać niezłe szkody. Gdybym się bardzo uparł, zapewne mógłbym też kogoś nadziać na moje małe rogi, jakie po przemianie nadal chowały się w moich gęstych włosach niczym ukryte sztylety. Mógłbym być jak szarżujące połączenie byka z niesamowicie groźnym drapieżnikiem, o wiele groźniejszym od większości istot żyjących na tym świecie, gdybym chciał, ale… Po co? Zazwyczaj właśnie zadawałem sobie takie pytanie, hamując jakoś gniew. Nie byłem przecież bezrozumnym mordercą. Pożywienie mogłem zdobywać w sposób całkowicie dobrowolny, wykorzystując pokłady swego naturalnego przyciągania – niczym wyjątkowo atrakcyjny trujący kwiat wabiący do siebie owady, a teraz jeszcze przy mojej kochanej małżonce… Bajka. Najbardziej cywilizowany osobnik na świecie, który mógł być niczym przytulaśny kotek, jeśli tylko miał odpowiednio dużo krwi i erotycznych zadowoleń. Tymczasem mój brat… Osoba, za którą gotowy byłem niegdyś oddać własną duszę bez szansy na powrót do tego świata, ta bowiem pojawiła się zdecydowanie nieoczekiwanie i niezależnie ode mnie samego, była piekielnie niebezpieczna. Właśnie teraz miałem malowniczą okazję, by to zobaczyć, bo prezentował mi swój brak panowania nad zdolnościami… Cóż, niczym na złotej tacy. Złotej od błyskawic bijących za oknem, od rozbłysków piorunów w deszczu, jaki nagle zaczął zacinać o okna. Ha!, deszczu? No, chyba jednak nie, bo jego konsystencja nagle przestała być już taka luźna, wodnista. Gradowe kulki wielkości kurzych jajek zaczęły niekontrolowanie uderzać o wszystko, na co wpadły. Widziałem to nawet przez bluszcz… Tratowany, niszczony bluszcz, jaki wisiał przed oknem, z którego wkrótce też zapewne miały już zostać resztki. Na wszelkie siły, co tu się działo?! - NIBY JAK?! – Wydarłem się na niego w odpowiedzi, choć nie tkwiła w tym złość, a tylko chęć przekrzyczenia tego hałasu, jaki stworzony był przez cały ten chaos. Łupnięć, grzmotów, uderzeń, świstów, coraz głośniejszego wycia wiatru. Niby jak miałem stąd zwiać, gdybym nawet tego chciał, co?! Gdybym chciał, bo przecież nie mogłem nic z tym nie zrobić. Musiałem jakoś to powstrzymać. Musiałem, kurwa! Nie miałem tylko bladego pojęcia, jak. No, siły piekielne, jak, jak, jak, JAK, kurwa, JAK?! Z sekundy na sekundę robiło się coraz gorzej, ba!, mój własny brat bliźniak to wyprawiał, a mi zdawało się, że śmierć już roztwiera swe macki, by pochłonąć wszystko wokoło. Jak nie siły piekielne, to może niebiańskie?! KTOKOLWIEK! Moje przerażenie sięgało zenitu. Byłem bezsilny, byłem bezsilny, cholernie bezsilny! To wszystko stawało się coraz gorsze, a ja nie mogłem nic zrobić, NIC! Mogłem spróbować, jakaś część mnie to wiedziała, miała świadomość tego, że jakąś szansą byłoby… Zabicie… Mogłem go zabić, a przynajmniej usiłować to zrobić, co zapewne udaremniłyby mi jego siły, ale… CHOLERA JASNA! TO BYŁ MÓJ BRAT! OJCIEC TRÓJKI KOCHANYCH MALUCHÓW! MĄŻ MOJEJ PRZYJACIÓŁKI, KTÓRA BY MI TEGO NIE DAROWAŁA! JA BYM TEGO SOBIE NIE DAROWAŁ! CO MIAŁEM DALEJ ROBIĆ?! NO?! CO?! ZROBIŁ BYM WSZYSTKO, WSZYSTKO!, BYLEBY TYLKO JAKOŚ POWSTRZYMAĆ SZERZĄCE SIĘ SIŁY ZNISZCZENIA, ALE NIE ZABIŁ BRATA! JUŻ NIE CHODZIŁO NAWET O TO, ŻE BUFFY ZAPEWNE BY MNIE WYKASTROWAŁA, ZABIJAJĄC POWOLI, KAWAŁECZEK PO KAWAŁECZKU. CHODZIŁO O TO, ŻE… ZWYCZAJNIE NIE! NIENIENIENIENIE! Złapałem się za głowę, drżąc na całym ciele, chcąc jakoś powstrzymać dźwięki wdzierające mi się do uszu. Zaczynałem się przemieniać, wiedziałem to, nie chciałem tego. DIANA! DIANADIANADIANADIANA! NIE MOGLIŚMY WSZYSCY ZGINĄĆ! NIE MOGŁEM ZABIĆ BLIŹNIAKA! NIENIENIENIENIENIENIE! - NIE MA JEJ TU! – Wydarłem się nagle, słysząc znajomy głos dobiegający gdzieś zza moich pleców. Patrzyłem na Nicka, który kulił się na podłodze przede mną, i drżałem, targany gwałtownymi spazmami. – ZRÓB COŚ! – Obracając się gwałtownie, ze zwierzęco-wariacką dzikością, spojrzałem na Drustana, jednocześnie prawie dosłownie rwąc sobie włosy z głowy. Pazurami, ostrymi jak brzytwy pazurami. Widząc swoje odbicie w resztkach szyby prawie wybitej już przez grad, zawarczałem dziko, łapiąc się jednego z blatów, który połamał mi się w rękach. Skruszył, opadając na ziemię w postaci pyłu i drzazg, kiedy dalej ryłem jego fragmenty, trzymając się go kurczowo i zaciskając zęby… Kły… Aż wreszcie nastała cisza… Jasne światło znów otuliło kuchnię przyjemnymi promieniami… Drustan to zatrzymał…? Czy może wszyscy już byliśmy martwi, wisząc w jakiejś próżni…?
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Nie 21 Cze 2015 - 23:05
Jej świat z każdym dniem coraz bardziej się kruszył. Nadal była silna, lecz jakby wewnętrznie pusta, żyjąc tylko dla swoich dzieciaków. One były jedynym prawdziwym powodem, dla którego wstawała codziennie wcześnie rano, zwlekając się z łóżka do roboty, zarabiając potrzebne pieniądze, piorąc, sprzątając, zajmując się domem, ogrodem, wychowaniem i tym wszystkim, czym powinna się zajmować, by oni wszyscy mogli jakoś cieszyć się życiem na dobrym poziomie. Patrząc prawdzie prosto w oczy – zapewne już dawno by się poddała, gdyby nie maluchy. I w przeciwieństwie do tego, co twierdziła Diana… Buffy czuła, że ta dalsza historia praktycznie uległa już zniszczeniu, nie istniała, nie bez najważniejszej dla niej osoby. Dźwigała w końcu na swoich ramionach olbrzymi ciężar, z jakim ledwo szło jej się uporać. Mało kto zaś był w stanie tak naprawdę to zrozumieć. Większości osób z jej towarzystwa zdawało się, że to wszystko jest tak proste, wręcz banalne. Opierając się na swoich własnych doświadczeniach, podsuwali te wszystkie rady, rzucali przemądrzałymi frazesami, dziwiąc się lub wręcz irytując, kiedy nie wyciągała kompletnie niczego z ich przemądrych nauk. Wiedziała, że oni wszyscy chcieli dla niej dobrze, że nie robili tego specjalnie na złość, troszcząc się w jakiś sposób o przyszłość całej jej rodziny, lecz i tak… Kochasz, kochasz, to się i wreszcie odkochasz, skoro już tak dalej nie można. Nie istnieje coś takiego jak jedna miłość na całe życie. To bujda, zrozum wreszcie. Jednostki od zawsze dostosowywały się do warunków, w jakich żyły. Jeśli nie mogły mieć czegoś, korzystały z alternatywy. Ty też masz swoją. Z czasem będzie dużo łatwiej. Mi też z początku było trudno, ale jakoś się przemogłam. I co widzisz teraz? Jestem szaleńczo szczęśliwa, czuję się o wiele lepiej i mogę dosłownie to wykrzyczeć. Jestem spełniona. Jestem spełniona! Jestem SPEŁNIONA! Widzisz? Ty też możesz być. Musisz tylko tego zechcieć. Podświadomie przecież już tego chcesz. Jest wiele rybek w tym oceanie, a ty przecież jesteś rekinem – możesz zdobyć każdą, jakiej tylko zapragniesz. Nie mów mi, że nie pamiętasz tamtej laski z liceum. Cheerleaderka, za którą oglądali się wszyscy chłopcy i nie tylko. Nadal jesteś ładna, choć trochę zbyt zgorzkniała. Musisz tylko się uśmiechnąć i znowu będzie dobrze. Ruszaj na polowanie, potrafisz. Pożegnaj się z nim. Pogódź się z tym, że się nie obudzi, Buffy. Zatracasz siebie coraz bardziej, gdy twoje myśli lecą do tego łóżka, a masz dla kogo żyć. Przypominam ci o dzieciakach! I musisz też zacząć żyć dla siebie, bo padniesz. Umów się z kimś, wyjdź gdzieś... Nie musi to być randka! Powiedz mi, z kim się ostatnio przyjaźnisz? Z kim się widujesz? Momentami nie była w stanie już tego wszystkiego wysłuchiwać, odcinając się od tego w specyficznych stanach zawieszenia, kiedy to wbijała spojrzenie w jeden punkt gdzieś daleko, pogrążając się całkowicie w swoich własnych myślach i tylko od czasu do czasu kiwając głową lub mrucząc coś w formie potakiwania, aby nie pozostawać całkowicie bierną, bo to mogłoby tylko ich wszystkich jeszcze mocniej nakręcić. A ona przecież nie chciała się kłócić. Była naprawdę ugodową osobą, której od czasu do czasu puszczały jednak nerwy. Tak jak w przypadku ostatniej rozmowy z siostrą, podczas której pokłóciły się do tego stopnia, że ich kontakt był już bardzo znikomy. Naprawdę tego nie chciała, ale słowa siostry… Pożegnaj się z nim. Pogódź się z tym, że się nie obudzi, Buffy. Nie było łatwo nic nie odpowiedzieć. Zatracasz siebie coraz bardziej, gdy twoje myśli lecą do tego łóżka, a masz dla kogo żyć. Diana miała po części rację, ale sposób, w jaki jej to przedstawiła… Przypominam ci o dzieciakach! To przecież dla maluchów wciąż się jeszcze nie poddała. Nie trzeba było jej o nich przypominać, naprawdę starała się być jak najlepszą matką. I musisz też zacząć żyć dla siebie, bo padniesz. Dla samej siebie… Dla siebie czuła się już od dawna martwa. Martwi zaś nie dbali już o to, co powinni. Nie żyli. Umów się z kimś, wyjdź gdzieś... A czy jej siostra widziała jakiegoś trupa umawiającego się na spotkania? Prócz zombie, którym Buff nie chciała być. Zdecydowanie nie. Nie musi to być randka! Oczywiście. Jakby była w stanie uwierzyć w to, że Diana wcale nie pragnęła umówić jej na randkę po tym, co wcześniej mówiła i robiła w tym kierunku. Powiedz mi, z kim się ostatnio przyjaźnisz? Nadal miała znajomych, przyjaciół, ale… Pomyślmy… Większość z nich już dawno leżała w grobie lub też zaginęła. Nowi kandydaci niepotrzebni. I wreszcie ostatnie… Z kim się widujesz? Fakt, z nikim, ale… Pracowała na dom, nie leżała do góry brzuchem na kanapie i nie smarkała w tysiące chusteczek, ona tylko starała się zapewnić wszystko swojej rodzinie. Na to zaś potrzebna była góra pieniędzy, której nie miała. I to właśnie dlatego ciągle jej nie było w domu, nie spotykała się ze znajomymi, nie tuliła pociech za każdym razem, gdy chciała… Bo musiała pracować. Nie na jeden normalny etat, lecz na dwa, czasem biorąc także dodatkowe prace, zlecenia, cokolwiek. Pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu potrafiła być taka beztroska, śmiać się z różnych głupotek, a teraz stała się poważna i… Zgorzkniała? Właśnie tego się bała. Że nie była już tą normalną sobą. Problemy ją przygniotły, miażdżąc doszczętnie. Bała się… Tego, że dawnej Buffy już nie było. Praktycznie przez całe popołudnie zajmowała się dokładnie tym, czym powinna, nie myśląc jednak zdecydowanie o tym, o czym też myśleć jej należało. Choć przecież próbowała to robić, usiłując skupić się na tym, co potrzebne. Tak już jednak było, że jej umysł nie chciał poddać się w ten łatwy sposób. Cały dzień była jakaś niespokojna, wracając myślami do domu i tego, co tam na nią czekało. Do swoich dzieci, śpiącego Nicka, siostry, szwagra, kotów, a nawet i kwiatków na oknie, które należało chyba wreszcie podlać jakimś wazonem, by zaczęły normalnie rosnąć. Niepokoiła się jednak nie przez to, wiedziała, że coś jest nie tak… Pod koniec roboty starała się nawet dodzwonić do domu, lecz nikt nie odbierał. To spowodowało, że rzuciła ją w połowie, w kilku słowach wyjaśniając sytuację pracodawczyni, a następnie chwytając torebkę i wybiegając bez oczekiwania na jakąkolwiek odpowiedź. Niekulturalnie, lecz… Coś kazało jej gnać. Wybiegła więc na dwór, kiedy rozpoczęła się największa zawierucha. Czarne chmury spłynęły na, dotąd przecież tak jasne, niebo, zaścielając je całkowicie. Zrobiło się ciemno niczym w grobie, od którego odróżniał to miejsce tylko świszczący wiatr, który poruszał liściastymi gałęziami i sprawiał, że woda w basenie przypominała bardziej tę na otwartym morzu, spienioną i groźną. Zielone elementy roślin latały w powietrzu, zataczając od czasu do czasu koła w jakimś szalonym pędzie, wpadając Buffy w zwichrzone włosy, które natychmiast wymsknęły jej się spod kontroli. A deszcz…? Deszcz zrobił swoje, gdy nagle lunął z nieba w towarzystwie błyskawic. To nie było normalne, to się tutaj nie zdarzało. Grad, błyskawice, porywisty wiatr, huk, woda, latające w powietrzu elementy ogrodu, krzesła, krowy sąsiadów!, zabawki, jakie jej dzieci pozostawiły nieopatrznie na zewnątrz… Cholera jasna! Czy ona widziała kota, który właśnie szybował w jej stronę, miaucząc przeraźliwie i machając kończynami?! Bez zastanowienia rzuciła się w stronę biednego zwierzęcia, nim zdążyło polecieć wyżej, łapiąc je w locie i przyciskając do siebie, kiedy dosłownie na czworaka zaczęła poruszać się po ziemi, chwytając wszystkiego, co było umocowane na stałe. Jakimś cudem udawało jej się nie dać porwać zawierusze, choć było blisko, kiedy doniczka uderzyła jej brzegiem o policzek, zostawiając na nim ostry, cięty ślad. Aż wreszcie dotarła do domu, szarpiąc za drzwi wejściowe i padając wraz z kotem na podłogę, gdy tylko udało jej się wejść do środka i kopnąć drzwi butem, by jakoś się zamknęły. Oddychając głęboko, podniosła się z kafelek. Dzieci… Gdzie były jej dzieci? Miała wrażenie, że dochodzą do niej jakieś głosy od strony kuchni, choć w uszach dalej jej szumiało, a ciemność pochłaniała pomieszczenie. Mruczek zdążył już gdzieś uciec, zapewne skrywając się pod kanapą, spod której będzie musiała go potem wyciągać, ale to nie było w tym momencie ważne. Idąc praktycznie po ścianach, stanęła w drzwiach kuchni, kiedy pierwsze promienie słońca ponownie rozjaśniły pomieszczenie. Stanęła i zamarła niczym słup soli, wpatrując się przed siebie. Blada, z liśćmi we włosach, zakrwawionym i rozciętym policzkiem, ubrudzonym, mokrym ubraniem i płytkim oddechem, który stał się jeszcze bardziej urywany, kiedy żołądek zacisnął jej się w supeł. Złapała framugę drżącymi palcami. - Nicholas…?
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Kuchnia Pon 22 Cze 2015 - 0:51
Zawróciło mi się w głowie i jeszcze drżałem, gdy we mnie, w mojej piersi, głowie, wszędzie, rozlał się ten nienaturalny spokój. Złapałem się mocniej Drustana, by nie osunąć się z powrotem na podłogę. Z nosa pociekła mi krew, z czego nie zdawałem sobie sprawy. Na razie. Teraz zaskoczony byłem tym, że z tak wielkiej paniki, przepełnionej tak ogromnym strachem, wyrzutami sumienia i świadomością, że... Zaskoczony byłem, że tak gwałtownie zmienił mi się nastrój. Unosiłem się w morzu spokoju i zdezorientowania, co zdecydowanie było czymś miłym i jednocześnie dziwnym oraz nieprzyjemnym. – Ja... To... Kontrolujesz – szepnąłem, nadal wspierając się na Drustanie. Czułem się taki... Wolno kojarzący... Zmęczony! Musiałem usiąść, dlatego też pokonałem tych kilka kroków, by usiąść kanapie. Nie zawróciłem niestety uwagi na to, że znajdowało się na niej kilka odłamków szkła. – Dobrze, że kontrolujesz. Halo! Co on kontrolował? I ostrzegam, że kontroluję twoje emocje wbrew twojej woli – tak powiedział. Wbrew mojej woli? Czemu... O rany! Czemu zrobił to wbrew mojej woli? Część odpowiedzi miałem przed sobą, a resztę mogłem zaobserwować, wstając z kanapy i wychodząc z domu, czego chyba nie chciałem robić. Już ten skrawek świata, który widziałem ze swojego miejsca, był... straszny. I to moja wina. Moja wina! Zacząłem szybciej i bardziej nerwowo oddychać, ale to zaraz znów zniknęło, zastąpione tym dziwnym spokojem. Nie był ani pozytywny, ani negatywny. Po prostu neutralny, nie narzucający mi więcej niż powinien. Spojrzałem na Drustana, który uspokoił mnie wraz z pogodą, a potem na bałagan i po raz kolejny zaczęło się we mnie gotować, by nagle przestać. Czemu... Aaa... Kontrolował mnie i nawet non stop powtarzał, bym nie myślał o tym, że już było w porządku. JAK BYŁO W PORZĄDKU, GDY... NAD MIASTEM... ... Emocje. On miał rację. Musiałem nad tym zapanować. Sam się uspokoić. On jedynie mógł mnie podtrzymywać, ale... LA nie istniało, Sydney mało brakowało, a przestałoby istnieć przeze mnie. I jeszcze... – Buffy? – Jej głos mnie rozproszył, przez co znów się szarpnąłem emocjonalnie. Jej widok sprawił, że urosła we mnie jeszcze większa nienawiść do samego siebie. Była ranna! Przeze mnie i mój brak kontroli. Nienawiść więc wzrosła, ale też nie tylko ona. Wraz z gwałtownym ruchem głowy bardziej zakręciło mi się głowie, zaś z nosa poczułem, że znów mi pociekło. Uniosłem rękę i złapałem się za nos. Drustan coś do mnie nadal mówił tym swoim spokojnym tonem, choć teraz wyczuwałem w jego głosie nutkę rozkazu. Buffy była ranna, a co z dzieciakami? Mick?
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pon 22 Cze 2015 - 12:49
Dzieci... Trzeba było mieć do niech anielską cierpliwość, zważywszy na ich chaotyczne zachowania. Zero ogłady. Same, nieumyślnie podburzane, uczucia kierujące ich ciałkami i reakcjami. Miałem w tej chwili to jak na papierze. Gdy jakoś jedno dawało ci się uspokoić, nagle drugie wyskakiwało z czymś, by i te pierwsze wyprowadzić z chwilowego spokoju. I nie, wcale nie musiało mieć to dziecko siedmiu latek. Mogły być spokojnie w wieku Micka, Nicka i Buffy. Trójka bachorzątek, którą po prostu przerastała sytuacja. – Nick, spokojnie. Nic już się nie dzieje, a to najważniejsze. Nie myśl o tym, co miało miejsce i co się mogło stać. Ważne, co stanie się w przyszłości. Więcej na to nie pozwolisz. Nie pozwolisz, bo jesteś mądry. Uda ci się to kontrolować, uda ci się zrozumieć ten świat, to... wszystko. Spokojnie – mówiłem monotonnym głosem, patrząc kątem oka na Buffy. Jej nieoczekiwana obecność wyprowadziła mojego pacjenta z równowagi, gdy już zaczynał sobie wszystko układać. To nieco mnie zdenerwowało. Uspokajanie Nicka się przedłużało. – Mick, możesz jej pomóc? Nie chcę ingerować bardziej niż to potrzebne – mruknąłem niezadowolony z powodu zaistniałej sytuacji i z powodu tego, że nadal nie dorośli. Gdyby wszyscy mieli głowy na swoich miejscach, ten incydent nie miałby miejsca, ja zaś nie robiłbym sobie złudnej nadziei, że Gusia... że tu... Może miała wrócić, skoro Nick się obudził? – Jak mniemam, niedawno się obudziłeś ze śpiączki, prawda? Powoli, powolutku... Dasz radę. Pewnie czujesz się skołowany – stwierdziłem, obserwując go non stop uważnie, mimo że i tak miałem podane na tacy jego emocje, odczucia. Właściwie był tu wielokrotną ofiarą. Nie powinien czuć złości do siebie, a do świata, do mnie. To my się zmieniliśmy, to świat był okropny, ja zaś wparowałem z butami w jego życia, częściowo odbierając mu wolność. Chwyciłem za ścierkę i zgarnąłem nią z kanapy* pojedyncze kawałki szkła. Byłem zdania, że im prędzej zostawię głowę Nicka w spokoju, tym lepiej. – Połóż się i nie analizuj już. Będzie na to czas później. Skup się na aktualnej pogodzie. Lekki wiaterek, powoli zachodzące słońce, trzepot ptasich skrzydeł. Już wszystko jest normalnie. Dobrze – zauważyłem, wykorzystując do manipulacji Nicka umiejętności. Skupienie się na tym spokoju mogło go ułagodzić prędzej niż jego walczący ze sobą umysł.
*Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że dałam w kuchni kanapę XD Ale podoba mi się. Świetna alternatywa dla dzieci, gdy B. musi je mieć na oku : )
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pon 22 Cze 2015 - 15:48
/postaw tam jeszcze kibelek w którejś szafce i mogę tam zamieszkać, Mruś XD
Mama powinna tu być. Nie po raz pierwszy doszedłem do tego tragicznego wniosku. Mama powinna tu być, ponieważ tylko ona mogła tak naprawdę coś zaradzić z tym wszystkim, co może i Drustan jakoś powstrzymywał, ale nie tak skutecznie, nie na stałe. Wiedziałem to i niczym pięcioletni chłopiec, jak dawno temu podczas wielkiej burzy nad naszym domem, chciałem wołać Megaerę. Wtedy przybyła najszybciej jak mogła, opowiedziała mi wymyśloną na poczekaniu bajkę o pieskach, która do tej tkwiła gdzieś tam w mej pamięci, przytuliła do siebie, uspokoiła i ululała do snu. Wtedy spokojnie zasnąłem i niczego się nie bałem, bo była tuż obok - odpowiedzialna i silna opiekunka, przy której nie groziło mi żadne zło. Doskonale pamiętałem to, jak broniła mnie przed całym złem, jak dodawała otuchy. Wiedziałem też, że wszystko byłoby inaczej, gdyby tu była, ale... Ona odeszła i nikt nie miał pojęcia, co się z nią stało. Zniknęła w bitewnej zawierusze, kiedy mnie przy niej nie było. Może mógłbym jej pomóc, ocalić ją tak jak ona ratowała mnie, gdy we wczesnej młodości zapędzałem się w kolejne głupie kłopoty. Nie mogła jednak liczyć wtedy na moje wsparcie podczas najgorszego, zaś ja nie umiałem teraz, ponieważ wewnątrz wiedziałem, że ona nie przybędzie, choćby nawet bardzo tego chciała. Byliśmy zdani tylko na siebie. Ja, Nick, Drustan... Wszyscy. Na siebie i naszych bliskich, ale nie na nią, nie na mamę... Meg. I choć Dru spodziewał się jej tu najwyraźniej, mając nadal nadzieję, jak też inni zresztą, na to, że przeżyła... Nie było jej tu i najwyraźniej nie do końca nauczyła też Nicka opanowania. Te musiało być sztucznie wywoływane. Sztuczna atmosfera przed jego wybuchem, sztuczna atmosfera po jego wybuchu. Gdzie się podział luz, jaki towarzyszyć miał nam zawsze...? - Ta, wyśmienicie... - Niby tylko mruknięcie, ale zabrzmiało niesamowicie głośno w moich uszach. - Masz idealne wyczucie czasu, Drustanie. Teraz pytanie, czy ekipa sprzątająca i szklarz też takie mają i są w stanie przybyć wystarczająco szybko, by to wszystko ogarnąć, bo ze mnie jest dosyć kiepska sprzątaczka. Wziąłem bardzo głęboki oddech, starając się wypaść spokojnie i opanowanie, choć moje pazurzaste palce nadal zaciskały się na tym nieszczęsnym meblu. Nie było jednak aż tak źle, bym nie był w stanie zapanować jakoś nad resztą przemiany i powstrzymać ją w dosyć nieogarnięty sposób. Spokój, spokój, spokój, klucz dosłownie do wszystkiego, tylko spokój może nas ocalić ode złego. Może... Musi... I wreszcie zaczął działać, kiedy moje zęby stały się bardziej normalne, ludzkie, a dłonie zsunęły się z blatu, nie mając już czym go trzymać. Pazury zniknęły, a ja uniosłem głowę, patrząc dookoła. Nie było aż tak złe, choć mój brat... - Nie przejmuj się, Nick, nic się nie stało. Jakoś to pozbieramy. No i jestem pewien, że twoja droga małżonka prędzej zje mnie za ten nieszczęsny mebel niż ciebie. Byłe Śpiące Królewny mają fory. Może powinienem udać lunatyka...? - Uśmiechnąłem się pocieszycielsko, starając jednocześnie nie wyglądać na zmartwionego, gdy zobaczyłem to, co się z nim działo. Bladość, zataczanie się, krew spływająca po twarzy. - Chociaż i tak bym pewnie nie dostał ciasteczka, a ty będziesz się w nich pławił, znając Buffy. Farciarz. - Kontynuowałem, co zostało mi nagle przerwane, więc na koniec rzuciłem tylko. - O wilku mowa, a przyszedł liseł. Chodź, Drustanie, może się odsuniemy trochę z tej strefy prywatnych treli. I hej, Buff, dzieci są u mnie... Także ten... No... Spoko... Możecie dalej nicholasować i buffować. A ja... Może zadzwonię po szklarza... - Kiepska pomoc z mojej strony...? Raczej tak, ale kompletnie nie miałem pojęcia, co innego mogę powiedzieć lub zrobić. Oni wszyscy musieli to sobie pozałatwiać sami, wiedziałem to. Kwestia psychiki.Patrzyłem na obrazek, jaki się przede mną rysował, kiedy pochyliłem się do zlewu, zgarniając z niego szkło ręką i wyrzucając do kosza. Po chwili ująłem też miotłę w rękę i począłem tańcować z nią po kuchni pokrytej odłamkami szkła. W przenośni tańcować, bo nie miałem na to humoru. - Ta pogoda jest kompletnie nieokiełznana. W tamtym roku letni sezon burzowy też zaczął się wcześniej. Pamiętasz, Buffy...? Lało piekielnie przez okrągły miesiąc. To te zmiany klimatyczne, mówię wam. Dwa lata temu z kolei był przecież alarm, całe szczęście fałszywy, z powodu trzęsienia ziemi na południowym wybrzeżu. Fala urosła po tym do niespotykanych wcześniej rozmiarów, ale szczęśliwie uderzyła w tereny niezamieszkane. I też potem lało. A te wiatry wtedy... Naprawdę ciężka sprawa, ale wszyscy jesteśmy już na to przygotowani, czyż nie, Buff? Są siatki ochronne i takie tam, schrony nawet sobie niektórzy pobudowali. Niby taka zaawansowana technologia teraz, a nadal trochę za słabi w uszach jesteśmy, jeśli chodzi o eliminację efektu cieplarnianego. Ale wszystko idzie w dobrym kierunku. Wiecie, że nawet ogród zbytnio nie ucierpiał? Jest w miarę okej, tylko trzeba będzie zamieść kawałki magnolii. Chluba mojej żony najwyraźniej postanowiła porzucać swoimi pachnącymi kwiatkami. Teraz ogród wygląda jak zaczarowany po weselu... Albo po Bożym Ciele, tylko że nie dzieci sypały kwiatki, a kwiatki ewoluowały i same zaczęły się sypać. Pewnie jako jakaś ofiara dla ich bogów, jak to kiedyś ludzie robili. Niedługo będziemy tu mieli kwiecistą incepcję. Jak się tam czujemy? Nick? Buffy? I ty, Dru? Ostatni gościu, może mi pomożesz? - Paplanina level hard. Nicholas naprawdę powinien zluzować, a ja na swój szalony sposób chciałem mu w tym pomóc takim gadaniem o wszystkim i niczym. Zwalaniem na sezony burzowe, bo przecież się tu zdarzały...? Też były równie gwałtowne. Kto wie, może to mógł być jeden z nich...? Tak wbrew pozorom...? Ugh.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pon 22 Cze 2015 - 17:16
Serce łomotało jej w piersi jak szalone, kiedy stanęła w progu kuchni, choć wtedy jeszcze nie miała pojęcia. Była przerażona tym, co tak nagle stało się z pogodą, latającymi w powietrzu elementami wyposażenia ogrodu, zabawkami... A nawet niewinnymi zwierzętami, kotem jej dzieci! Całe szczęście, ocaliła nieszczęsną istotkę przed biletem w jedną stronę z ich podwórka, jednak w głowie nadal kołatała jej się myśl o dzieciach. Było dosyć późno, nie powinny znajdować się poza domem, a jak już coś - wyłącznie u Diany mogłyby jeszcze przebywać, gdyby już musiały gdzieś indziej. Zostawiała je jednak z odpowiedzialnymi opiekunami, nieprawdaż? Taką miała nadzieję, bowiem chwilowo jeszcze jej nie zawiedli. Oby nie było tego pierwszego razu... Jednak myślenie o tym gdzieś przepadło, gdy mózg Buffy zarejestrował wreszcie to, co też dojrzały oczy blondynki. Wtedy bowiem świat jakby się dla niej zatrzymał, jak gdyby sam pogrążył się w równie mocnym szoku. Szoku, który na dłuższą chwilę sparaliżował całe jej ciało. Buffy zastygła tak w jednym miejscu, wlepiając tylko oczy w tej jeden punkt. Tak bliski czy tak odległy...? A potem, po tych kilkunastu przedłużających się sekundach... Poczuła coś na kształt wręcz niesamowitej ulgi przemieszanej z oszołomieniem i niepokojem, gdy bliżej przyjrzała się... Mężowi. Żywemu, patrzącemu na nią, odzywającemu się, choć to jego spojrzenie poruszyło ją chyba najbardziej. Widziała je wcześniej zaledwie dwa razy w życiu - podczas kłótni w mieszkaniu w Tokio oraz w czasie, gdy rodziła dzieci. I szczerze mówiąc - za każdym razem wtedy nie chciała go ponownie oglądać. Było zbyt... Szczenięce. Mieszanina skrzywdzonego dogłębnie szczeniaczka, wewnętrznych wyrzutów, strachu i jakiegoś rodzaju obrzydzenia - tak to właśnie odbierała, uznając przy tym za wręcz chorobliwie okropne. Zaczerpnęła ponownie powietrza, wyciągając liść z włosów, który nieprzyjemnie dyndał jej się przy oku i drażnił skórę. Zrzuciła go na podłogę przed sobą, przez moment przyglądając się delikatnym żyłkom na jego wewnętrznej stronie. Jarzębina... Jej własna jarzębina, której drzewa rosły wiele lat temu przy domu, jaki Gabriel podarowała im w prezencie ślubno-zaręczynowym. Mogła zarzucić anielicy wiele, ale nie skąpość, nie brak troski. W tym były do siebie bardzo podobne, chciały dla swoich najbliższych wszystkiego, co najlepsze. - Nicholas... Nick... Nicky... Nie patrz w ten sposób... Proszę... Jestem pewna, że nic wielkiego się nie stało. - Wyszeptała, połykając ślinę. Może i nagle jakby jakiś ciężar spadł z jej ramion, miała takie wrażenie, jednak ta krew. Nie jej. Co z tego, że miała rozcięty kawałek policzka...? Nie o to chodziło. Wina aż wisiała w powietrzu wraz z tą ciężką atmosferą między nią i trzema osobami, z których spodziewała się spotkać tylko jedną, gdy gnała do domu. Zrobiła kilka kroków w przód, kucając przy kanapie, gdzie siedział jej ukochany. Uniosła rękę, szukając na oślep pojemniczka na chusteczki, który powinien znajdować się na stoliku, a gdy na niego nie natrafiła, powolnym ruchem ujęła Nickiego za rękę, którą trzymał się za nos, ścierając mu krew z twarzy swoim własnym rękawem. Zapachniało mieszanką konwalii, fiołków i proszku do prania. - Nie tak, słonko. - Powiedziała łagodnie, może nawet jakby trochę matczynym tonem. - Musisz pochylić głowę trochę niżej, nie podnosić i nie trzymać prosto, dobrze? Szybciej przejdzie. – Była matką trójki nieznośnych, choć wszechkochanych, urwisów, więc od jakiegoś czasu jej podejście do różnych zachowań ulegało znacznej zmianie. Musiała nauczyć się przemawiać tak, by móc potem postawić na swoim, bo maluchy często testowały różne niekoniecznie dobre dla nich rzeczy, zwyczajnie była więc zmuszona jakoś je przekonywać. Czasami kapitulowała, skłaniając się ku zwyczajnemu przekupstwu w postaci na przykład ich ulubionych lodów, ale w tym wypadku raczej czuła, że to nie przyniosłoby skutku. W tym przypadku… Nawet nie do końca wiedziała, co też takiego się właśnie stało. Z westchnieniem zmęczenia opuściła więc głowę, mimowolnie opierając czoło na kolanach męża. Całe szczęście, Drustan postanowił w jakiś sposób to wszystko ogarnąć, a dzięki temu także i w jakiś sposób tłumaczył jej to wszystko. - Nie potrzebuję pomocy. Już jest dobrze. Szokująco, ale dobrze. – Zapewniła powoli, podnosząc głowę i dmuchając w górę na swoją grzywkę, by ta nie wpadała jej do oczu, gdy ręce… Ręce miała zajęte. Złapała za nie Nickiego, delikatnie przesuwając kciukiem po jego skórze* nim uniosła oczy. – Jak się czujesz? Chcesz odpocząć? – Nadal klęczała na ziemi, nie rozglądając się zbytnio dookoła, choć gdzieś niedaleko chodził Drustan, zbierając szkło i robiąc te wszystkie swoje inne drustanowe rzeczy. - Dzięki, Mickey, za opiekę nad dziećmi. Ulżyło mi. – Odpowiedziała mimochodem, jakby zamyślona, po chwili energicznie potrząsając głową aż włosy zafalowały jej dookoła twarzy. – Fakt, w tamtym roku było znacznie gorzej, prawdziwy huragan, który zasłużył nawet na swoje własne imię. Dzisiaj nic wielkiego się nie stało… No… – Wytrzepała kolejny liść ze swoich włosów. – Wsiadł do autobusu człowiek z liściem na głowie… Będę mogła robić bukiety z roślin przyniesionych we włosach. Dzieci z pewnością się ucieszą. Tylko może wpierw nauczę się unikać niezdarności podczas pracy, bo… O!, przez nieuwagę miałam spotkanie z doniczką mojej pracodawczyni i nieszczęsny kwiatek ucierpiał. – Jakby nie uderzyła jej w policzek podczas wichury… Nie… To miała zamiar zostawić dla siebie. Ponownie uścisnęła rękę Nickiego. – Hej. – Uśmiechnęła się delikatnie.
*hueh, nie pytaj XD
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Kuchnia Sro 24 Cze 2015 - 22:52
– To chyba nie jest normalne dla wampirów, co nie? – mruknąłem do Drustana? czy do wszystkich? z zatkanym nosem, nie ogarniając kompletnie sytuacji. Trochę się pokomplikowało i nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. Otaczały mnie poważne zniszczenia, które spowodowałem ja, gdy Buffy stała ciężko finansowo, o czym niejednokrotnie raczyły mnie poinformować... nasze dzieci i Mick też. Tyle szyb poszło, zniszczyłem ogród, cała kuchnia była pokryta liśćmi i innymi lekkimi przedmiotami z podwórza, a mniemałem, że nie tylko u nas był taki bałagan, a w sporej części Sydney, jak nie w całym mieście. Na domiar złego, miałem duże dzieci, których nie znałem, Buffy była ranna i zastała mnie w takim stanie, mimo że sama miała mnóstwo zmartwień. Mick też... Miał rodzinę, a w tej chwili sprzątał po mnie, gdy to ja powinienem się przychylić... Tylko że ja nie byłem w stanie, bo nadal miałem zawroty głowy. Krew chyba przestała cieknąć. Buffy... Chyba się zmieniła. – Niedobrze. Nie jest dobrze – odpowiedziałem zdecydowanie panicznie na jej pytanie. Non stop to wszystko mieszało się w mojej głowie, tworząc mieszankę iście wybuchową. – Co, jeśli ktoś zginął? To nie był ot zwykły huragan! To ja za niego odpowiadałem – zauważyłem, przymykając oczy. Czułem się tak słabo. – I nie pomagasz, Mick – wymamrotałem. Próbowałem się skupić na uspokojeniu się, ale jedynie było gorzej. Nie pomagał mi też fakt, że Drustan non stop mnie uspokajał. W sumie mnie to bardziej denerwowało, bo pokazywał mi tym samym, że nie umiem nad sobą zapanować. – Aktualna pogoda... Okej, spróbuję – stwierdziłem, dotykając opuszkami palców policzka Buffy. Przez nieco drżącą rękę dotknąłem jej rany. Nieumyślnie, przez co się skrzywiłem i ponownie zamknąłem oczy. Musiałem się uspokoić, a, niestety, jej obecność mi nie pomagała. Bolało mnie przez to serduszko. – Może lepiej się położę... Przepraszam. – Pocałowałem ją krótko i powoli, choć pragnąłem, by ten wieczór wyglądał kompletnie inaczej. – Ugotowałem ci kolację... Chyba nie przetrwała – szepnąłem, odsuwając się niechętnie i kładąc na kanapie. I próbowałem się skupić na pogodzie, choć wiedziałem, że ona jest tuż obok mnie i że się martwi, i że Mick i Drustan sprzątają przeze mnie to, co ja powinienem sprzątnąć... I wszystko od początku. A przecież było pięknie. Nawet tu było słychać śpiew ptaków... Taki przedwieczorny, radosny, mimo wichury. Słońce leniwie zachodziło, co widać było w odbiciu promieni na ścianie. A wiatr... Czułem ten delikatny wicherek, spokojny, w żaden sposób gwałtowny...
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Czw 25 Cze 2015 - 0:10
Nie mógł się uspokoić i nie dziwiłem mu się, rozumiałem go, jednocześnie się na niego złoszcząc. Ostatnimi czasy ogólnie byłem jakiś nerwowy i, niestety, wiedziałem, co jest tego powodem. Megaera. Tym razem zniknęła, nie mówiąc mi dlaczego. Zrobiłem coś złego? Nie chciałem jej zranić. Pragnąłem jedynie odbudować jej zaufanie do mnie, sprawić, by wszystko mogło być takie jak dawniej. Piękne... Wszystko znów miało być piękne! Ale zniknęła w momencie, w którym się tego nie spodziewałem. Nikt się tego nie spodziewał. Zostawiła Nicka i... Uciekła? Ktoś ją porwał? Porwał... Porwanie było tu punktem abstrakcyjnym. Nikt nie mógłby okazać się zdolny schwytać tę kobietę. Była nieuchwytna... I samo przez się mówiły o tym moje bezowocne poszukiwania. – Teraz w dodatku to tu! Cała ta maskarada! Ciekawe, czy mój jacht jest cały, ale na pewno cały. Nie ma to jak dramatyzować z tak błahego powodu. Phi! Pierwszy lepszy wiaterek... Co ja mam powiedzieć? Co ja miałem powiedzieć, gdy przeze mnie zginęła najinteligentniejsza populacja na tym świecie? Calutka wyspa poszła na dno, prócz dwóch jednostek... Dwóch! Rodzeństwa! Ohh, to drobnostka! W dodatku to się wydarzyło tyle lat temu! Nic wielkiego przecież! Nikt już tego nie pamięta, co nie, Drustanie? Nie pamięta... Maxime nigdy nie powinien mi tego wybaczyć, mimo że nadal, jakimś cholernym cudem, jesteśmy przyjaciółmi. Właśnie, to z pewnością chodziło o mnie. Ta cała jej „ucieczka”. Zapadła się pod ziemię, bo wiedziała, jakim idiotą jestem – mamrotałem cicho pod nosem, zamiatając liście i kawałki szkła z podłogi oraz zrzucając też wszelkie paprochy z mebli. Nie zdawałem sobie sprawy, że faktycznie uzewnętrzniam własne myśli. Nawet wtedy, gdy Nick już zasnął. Jedynie rzuciłem nieco głośniej: – Cicho. Zasnął. Musi odpocząć – poinformowałem głośniejszym szeptem otoczenie, nie odrywając wzroku od szczotki. Panie, jej tu nie było! Co ja miałem począć? Gdzie siebie ponieść? Bez swojej Gusi byłem... Byłem Drustanem nadal, ale takim nieszczęśliwym, niepełnym Drustanem. Tyle lat bez niej było katorgą, czymś nieznośnym, sprawiającym, że... Że po prostu nie chciałem tego dłużej. Miałem przecież okazję się przekonać, co to życie z Gusią, a co to życie bez niej. Zdecydowanie byłem za tą pierwszą opcją, pełną ciepła i miłości, gdzieś na świecie, w pięknym zakątku. Może na naszej wysepce, w naszym ogrodzie, wśród tak świetnie znanych nam roślin. Tyle się namęczyłem, by utrzymać ten ogród... Choć i tak niektóre rośliny wymarły przez zmianę klimatu. Może miało jej się już tam nie podobać? A może właśnie tam teraz była? Ostatnio naszą wyspę odwiedziłem dwa lata temu. Zahaczałem o nią w trakcie poszukiwań, ale... Nie wiem. – Kiedy on się obudził? – spytałem, podnosząc zaciekawiony wzrok.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
- To wysiłek. Jesteś wyczerpany i zwyczajnie za dużo się wydarzyło. To minie… Zmartwiła się, nie mogła w tym wypadku kłamać przed samą sobą, wręcz przeraźliwie się zmartwiła i miała wrażenie, że przez jakiś czas ten stan się u niej utrzyma. Nicky się obudził… Po tak długim czasie. Po tym, kiedy zupełnie nieoczekiwanie zapadł w śpiączkę. Wtedy się tego nie spodziewała, teraz poczuła lęk przed powtórką z tej upiornej rozrywki. Choć przecież było zupełnie inaczej… Gorzej. Mogła oczekiwać, że w każdej chwili ponownie go straci, skoro stało się to już raz. Był taki słaby… Widziała to, nawet jeśli nic nie mówiła. Irracjonalny strach wkradał jej się do serca niczym podstępny cień. Co, jeśli to tylko chwilowy zryw? Jeśli zaraz ponownie to powróci? Stanie się jeszcze raz? Ponownie będzie się musiała z tym zmierzyć? Wtedy tego nie wytrzyma, miała tę świadomość. Zwyczajnie przepadnie razem z ich nadzieją na słoneczną przyszłość. I choć starała się nie dać po sobie poznać, co siedzi jej w głowie, nieustannie upewniała się, że Nicky nadal jest z nią, nie przepadł. Ot, wycieranie mu krwi z twarzy, dotyk, spojrzenia, nasłuchiwanie… Niby dyskretne, codzienne i całkiem zwyczajne rzeczy, ale w tym momencie mające dla Buffy wręcz niesamowite znaczenie. To dzięki nim mogła odetchnąć z ulgą i dać się choć trochę porwać tej pozytywniejszej fali uczuć, jaka chciała wreszcie dobić się do jej wnętrza. Pozwoliła temu wniknąć w siebie, przyjmując to w głąb serca. Mogła przez tę chwilę poczuć się prawdziwie jak w domu, bez tego braku czegoś wewnątrz… kogoś…, a to było zaskakująco odżywcze, kochane. Pragnęła, by dawne czasy mogły powrócić, by znowu było dobrze. Czy faktycznie mogło…? Wierzyła w to, że tak. Upierała się przy tym z tą nutą desperacji, jaka świadczyła niejako o tym, przez co Meadow przeszła przez te lata częściowej rozłąki. - Hej, oddychaj, dobrze…? Powolutku oddychaj… Będzie dobrze. Nic takiego się nie stało, naprawdę. – Powiedziała, głaszcząc go wierzchem dłoni po policzku i zatrzymując na chwilę palce na wargach. – To nie twoja wina, że tak się stało. Nie twoja, nie chciałeś tego. A Sydney to miasto nadnaturalnych… Umieją o siebie zadbać, kochanie, nie obwiniaj się. Odpocznij… Chciała być oparciem, chociaż w tym momencie czuła, że raczej nim nie jest. Spojrzenie Nickiego mówiło samo za siebie. Chyba lepiej byłoby, gdyby jej tu nie było. Dokładnie to mówiło. Pełne jakiejś wewnętrznej winy i przepraszające, jakby właśnie za to. Za to, że nie chciał jej w tym miejscu. To było dla Buffy jak nagle wymierzony policzek. Czy robiła coś nie tak…? Nie. Pokręciła nieznacznie głową, połykając ślinę i biorąc głęboki oddech. Nicky był jej mężem, drugą połówką, nie mogła myśleć o nim w taki sposób, zarzucać mu takiego myślenia. To, że sama nieopatrznie pozwoliła jakiejś zbłąkanej niszczycielskiej myśli przelecieć przez głowę, nie oznaczało, że całe otoczenie dookoła niej tak myśli. To absurd. Kochali się, prawda? Kiedy musnął opuszkami palców jej policzek, poruszyła głową niczym kot w odpowiedzi na drobną pieszczotę. Uśmiechała się nawet wtedy, kiedy nie musiała. Taką postawę przyjmowała już od jakiegoś czasu. W końcu kiedyś nawet najbardziej wymuszony uśmiech miał się zmienić w prawdziwą projekcję szczęścia, prawda? Teraz bliżej było Buffy właśnie do niej, nie musiała się zmuszać. Nie przy Nickim, nawet w tym stanie. Choć zauważyła nagły grymas na jego twarzy, kiedy dotknął jej piekącej rany… Tu go bolało… - Ciiiiiiiii… Kocham cię. – Wyszeptała, choć nie odezwał się słowem. Unosząc się lekko w górę, odwzajemniła krótki, delikatny pocałunek, by po raz kolejny pogłaskać go po policzku. – Dobrze… Odpocznij… Ile potrzebujesz… Będę przy tobie… Zawsze… – Uścisnęła jego rękę, a następnie przesunęła się, by mógł swobodnie położyć się na kanapie. – Dziękuję, kochanie. Zobaczę, co z niej zostało. Zawsze możesz to zrobić jeszcze raz, nie obrażę się. Udam, że tego razu nie było. – Powiedziała uspokajająco. – Zaśnij… Jesteś bezpieczny… Wszyscy są… I siedziała tak na podłodze przy kanapie, w pewnej chwili orientując się, że ponownie ściska ukochanego za rękę, choć tym razem już słabiej – byleby tylko poczuć ciepło jego skóry przy swojej własnej. Ptaki śpiewały swoje trele, a słońce kładło się na ścianach ostatnimi promieniami. Nawet odłamki szkła z okien wyglądały w jakiś sposób magicznie. Jak tysiące kryształów i magiczny pył zaściełający fragmenty podłogi, szafek wraz z drobinkami kurzu wirującego w powietrzu. To mogłoby być naprawdę piękne, gdyby nie zmartwienie tym, że Nicky tak mocno się przejmował, że był tak niepewny i rozchwiany. Jej mąż… Jej osobisty nerd, a może już ex-nerd…?, który dotąd przecież przez większość czasu zachowywał ten swój niesamowicie uroczy optymizm. Czasami wręcz nawet niepoprawny, ale to było właśnie wspaniałe. Nie chciała tracić tamtego mężczyzny, swojego żartownisia, choć nie zamierzała z niego rezygnować nawet w takim stanie. To była jego natura, prawda…? Miało mu się polepszyć… Podniosła się z podłogi, kiedy usnął, pochylając się nad nim i muskając wargami policzek, a potem na moment puściła jego rękę, patrząc na Drustana z wyrzutem nawet wtedy, kiedy przechodziła obok niego w stronę wyjścia z kuchni, by przynieść jakiś cienki kocyk. Wróciła z nim, przykrywając ostrożnie Nicka i siadając w nogach kanapy, by dalej wysłuchiwać, jakże ambitnego!, biadolenia ze strony pierwotnego. Jakby naprawdę chciała to robić… Lubiła Dru, ale nie w takiej wersji. Cały świat stawał właśnie na głowie. - Oczywiście, Dru, z pewnością chodziło o ciebie. – Furknęła, kręcąc głową ze skrzywioną miną, jakby szczerze była tym zniesmaczona. Bo była. Taki tok myślenia… - Jeszcze mi powiedz, że zrobiła to specjalnie. Najpierw ci naobiecywała wszystkiego, a potem zniknęła nagle, bo chciała się w ten sposób zemścić. Zajście w ciążę też było elementem planu. Może faktycznie tylko kłamała i w tym wypadku, skąd wiesz? Czy ty słyszysz sam siebie? Wiesz, co mówisz? Bo chyba nie… – Po raz kolejny pokręciła głową. – Wiem, że jest ciężko. Wiem jak mało kto, Bóg mi świadkiem, ale ponoć ją kochasz… Dlaczego robisz z niej potwora…? Tak jest łatwiej…? – Pochyliła się bardziej, by poprawić przykrycie Nicka i już ciszej dodała. – Wiem, że zasnął. Już jakiś czas temu. Był wykończony, biedaczyna. I nie wiem, nie mam pojęcia… Mick…?
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Nie wiedziałem zbytnio, co też mam ze sobą począć. Poprawiając bukiet peonii, które spadły razem z wazonem na ziemię, w nowym naczyniu, drapałem się po brodzie. Ten dzień z pozoru zaczął się zupełnie tak jak wszystkie inne, a jednak przybrał całkowicie szalony bieg, jaki z każdą chwilą nakręcał się coraz bardziej. Mój brat się obudził… Mój brat, którego zdezorientowanie rozprzestrzeniało się niczym wielka fala tsunami na oceanie, aby wreszcie wybuchnąć w ten dramatyczny sposób i jeszcze bardziej wszystko spieprzyć. Jakby i tak nie było widać, że Nick źle się czuje, to doszło do tego jeszcze teraz cholerne poczucie winy. I nie było raczej tego jak łatwo, szybko zażegnać. Domyślałem się tego, patrząc na próby wszystkich tu obecnych, na swoje własne próby, jakie były chyba aż tak marne, że tylko pogarszały sytuację. Postanowiłem się więc przymknąć. W trybie natychmiastowym. Teraz. Jeszcze aby… - Sorry, stary. – Tak, tego mi brakowało, skoro już pogorszyłem sytuację. Nie chciałem teraz padać na kolana w przeprosinach, bo to nie byłoby raczej w dobrym smaku przy obecnej sytuacji. No i na ziemi leżało pełno szkła zmieszanego z innego rodzaju obiektami niewiadomego pochodzenia. Część z nich po chwili poznałem, dopasowując je do elementów z ogrodu swojego lub tego tutaj, inne zaś nadal pozostawały mi nieznane i chyba nawet nie chciałem dokładnie wiedzieć, czym były. Przynajmniej jeden śmierdział tak, że tylko jakimś cudem udało mi się chwycić go w dwa palce, nie wymiotując przy tym – choć zebrało mi się już na odruch, a następnie wyrzucić jak najdalej od siebie, od tego domu. Jeśli miałem mieć szczęście, jakieś stworzenie się na to natknie i zabierze jeszcze dalej. A może to właśnie było jakieś stworzenie…? Wyglądało mi na zdechłego szczura lub też coś w tym stylu… Co zdążyło umrzeć już na tyle dawno, że zaczęło się rozkładać… Okej, koniec analiz, mózgu, proszę. Chociaż zdecydowanie nie wolałem skupiać się na fragmentach rozmów, jakie do mnie docierały, były one dużo lepsze od rozmyślania o tym, co wpadło do domu przez wybite okno i… Cholera, stworzyło także lepiący się ślad od framugi przez kawałek blatu szafki oraz podłogi. A myślałem już, że skutecznie udało mi się pozbyć tego godnego zwymiotowania smrodu. Już zapach siarki z Piekieł był lepszy i bardziej przyjazny, choć rypał gardło i nozdrza jak diabli. Dosłownie jak diabli, którzy też tam siedzieli, zabawiając się z nieszczęśnikami. Na czym to ja jednak skończyłem…? A! Nie chciałem wsłuchiwać się w prywatne podszepty, ale ich strzępki docierały samowolnie do moich uszu, a potem i do mózgu. Nie poprawiały niczego. Czułem się jak zbity pies, bo to… Mimo wszystko byliśmy rodziną. Może nie psychicznie bliską, bez tej więzi bardzo zgranych ludzi, ale rodziną. Myśl o cierpieniu bolała także i mnie. Miałem ochotę coś jeszcze powiedzieć, lecz dałem sobie spokój, jednocześnie myśląc o tym, co byłoby, gdyby mnie tu nie było… I co powie moja żona, kiedy o wszystkim się dowie…? Teraz spała, czułem to, ale z pewnością zacznie wykorzystywać pewne aspekty naszego połączenia, kiedy się obudzi. Kochana wariatka. To będzie dla niej niezły szok. Jak i dla mnie… - Ze dwie i pół godziny temu przyszedłem za dziećmi do pokoju. Wtedy już nie spał. – Odpowiedziałem, darując sobie jednocześnie zbyteczny komentarz na temat pomruków Drustana, który równie dobrze mógłby wrzeszczeć na cały głos, skoro każdy tutaj miał w jakiś sposób wyczulone zmysły. W tym mniej lub bardziej słuch. – Już wtedy sprawiał wrażenie nieźle zdezorientowanego, choć potem zaczęło być coraz gorzej. Da się z tym coś zrobić…? Myślałem, że mama nauczyła go panowania nad sobą. Zawsze zwracała na to największą uwagę. Jak mogła to tym razem przeoczyć…? Może już wtedy coś kombinowała… – Nie, jednak nie mogłem darować sobie dosyć nieprzyjemnego komentarza na temat wywodów Dru, kiedy ten niejako obrażał w nich moją opiekunkę, zarzucając jej w swoisty sposób manipulację tudzież skłonność do ucieczki.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pią 26 Cze 2015 - 0:12
//nienawidzę tego posta
– Niestety nie zdążyła mi opowiedzieć takich szczegółów, ale skoro wypuściła go ze swoich rąk do ludzi, to musiała go tego nauczyć – zauważyłem, próbując jakoś przetrawić ich wcześniejsze komentarze odnośnie Megaery. – Po prostu leżał w śpiączce. Przypomnę, że to nie jest normalne dla wampirów. W sumie dla nikogo. Pomyślcie, co wy byście czuli, budząc się po siedmiu latach – dodałem jakimś melancholijnym tonem. Patrzyłem na nich i wątpiłem jednak, by ich wcześniejsze uwagi miały jakąkolwiek wartość w obliczu naszej wspólnej, mojej i Megaery, przeszłości, o której Buffy i Michael raczej nie mieli pojęcia. Meg nie należała do osób, które opowiadają wszystko o swoim życiu wszystkim. – Buffy, nie odzywaliśmy się do siebie prawie trzy tysiąclecia – odezwałem się po chwili ciszy. – Z mojego powodu – przyznałem z bólem serca, przypominając sobie ten głupi pomysł, na jaki wtedy wpadłem. Cholernie coś było ze mną nie tak. Przekleństwo... jakieś. Urok, zły czar, klątwa, albo po prostu ja. Inwalida pod kątem uczuć, relacji, miłości. – Nie dziwiłbym się jej, gdyby po tych latach stwierdziła, że jednak nie warto dla mnie psuć sobie nerwów i marnować życia – zauważyłem, śmiejąc się z żalem i bawiąc szczotką. – Pamiętam nasze pierwsze spotkanie... W ogrodzie na Raven Island. Ja byłem zadufanym w sobie księciem, zapatrzonym w czubek swego nosa czy jakoś tak, a ona służką, która zapomniała, gdzie jest jej miejsce w pałacu. Ehh... Szaleństwo. Szaleństwem też jest to, że jakiś czas później, po tym jak porwano nas i przemieniono w te bestie, upozorowałem zdradę, by się ode mnie odwróciła, by mnie znienawidziła. Ja, książę-kretyn, zrobiłem to, by ją chronić. Brawa! Gratulacje! – A to wszystko przez te niszczycielskie umiejętności! Rujnują one całe moje życie, robiąc z niego jakąś parodię uciekiniera. Ponownie oddałbym całe bogactwo, by móc z nią mieszkać w starej chacie i jednocześnie bałbym się, że przeze mnie coś jej się stanie. Hej, ale nie zrobilibyście na moim miejscu tego samego? Kochasz Nicka, ty kochasz Dianę. Mniemam, że tak silnie jak ja Gusię. Do szaleństwa... – wyszeptałem, patrząc za okno. Zmierzchało. – Jestem pewien, że żyje. Chcę, by wróciła. Może wróciła na Fernando de Noronha? Albo do Kanionu? Powinienem raz jeszcze sprawdzić te miejsca – stwierdziłem. – Mick, może przypominasz sobie jeszcze jakieś miejsca, w których bywała?
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pią 26 Cze 2015 - 0:38
Moi rodzice mieli niesamowicie poplątane życie. Od kiedy wpadli na ślad jakiejś sprawy, niesamowicie niewiarygodnej i upiornie niebezpiecznej zarazem, wszystko zaczęło się rozpadać. A kiedy jeszcze ktokolwiek mógłby coś z tym zrobić… Nie mieli nikogo. W efekcie, cóż, cała ich rzeczywistość uległa rozpadnięciu. Roztrzaskała się na tysiące drobniutkich kawałeczków. Jednocześnie także sprawiło to, że również ja i mój brat mieliśmy niemałe nieprzyjemności. Rozdzielono nas, całkowicie podzielono grono rodzinne, a potem… Potem już nigdy nie wróciliśmy do dawnego składu. I chyba nie mieliśmy kiedykolwiek być w stanie to zrobić. Pewnych szkód nie dało się przecież naprawić. - Nawet nie próbuję sobie wyobrazić takiej pobudki… To musi być masakryczne. Zwłaszcza przy braku kogoś, kto zapanuje nad tym chaosem zdolnościowym. – Odpowiedziałem mimochodem, ponownie myśląc o tym, co mówił wcześniej Drustan i co ja mogłem sobie powiedzieć. Ja miałem szczęście. Trafiłem do kogoś, kto się mną zaopiekował. Kto zadbał o to, bym wyrósł na ludzi, mimo tego młodzieńczego buntu, jaki targał mną swego czasu. Robiłem wtedy wiele głupot, nie powiem, jednak jakimś cudem nie odbiło się to na mnie aż tak mocno. Bo miałem możliwość powrotu do domu, gdzie mogłem poczuć się bezpieczny. Owszem, były moralizatorskie pogawędki, które ciężko znosiłem, ale jednak… Zwyczajnie mogłem cieszyć się tym, że mam coś takiego. A gdy jeszcze mama wyznała mi wreszcie całą prawdę, przedstawiając mnie części rodziny… To był dla mnie niezły szok, nie powiem, ale nigdy nie miałem jej tego za złe. Nigdy nie przestała być dla mnie także mamą. Jedyną prawdziwą. Tej biologicznej nie spotkałem od chwili, kiedy miałem kilka latek. Cóż więc mogłem powiedzieć…? Zamierzałem bronić czci kogoś, kto tyle dla mnie poświęcił. Ku dodatkowemu szokowi, robić to najwyraźniej na przekór temu, co twierdziła inna bliska Meg osoba. Nie miałem pojęcia, że aż tak bliska, jednak niewiele to zmieniało. Nikt nie mógł bezkarnie mówić rzeczy godzących niejako w kogoś, kto mnie wychował. Byłem oddany, nie głupio zapatrzony, ale właśnie oddany. I znałem Megaerę na tyle dobrze, na ile dała mi się poznać. Uważałem także, że to nadzwyczaj dużo. Dlaczego więc poczułem się dziwnie ogłuszony, kiedy na światło dzienne wyszły inne aspekty jej relacji z Drustanem…? Oczywiście, od jakiegoś czasu wiedziałem, że ze sobą byli, ale ta cząstka historii, jaka do mnie teraz dotarła… Szaleństwo, istny obłęd. - Trzy tysiąclecia to… Cholernie dużo… – Uniosłem brwi, wytrzeszczając jednocześnie oczy. Diana mówiła, że wyglądałem w takich momentach jak wielka żaba po botoksie i chyba miała rację. Patrząc na swoje odbicie w odłamku szkła… Cóż, musiałem to sobie przyznać. Nie o tym jednak była teraz mowa. - I wy wtedy tak… Kompletnie nie…? No to ostro dałeś do pieca, koleś. Serio, zaczynam się w tym wszystkim gubić, ale no… Kwestia tego, że przecież do ciebie wróciła, nie? Chyba miała w tym jakiś interes z czystymi intencjami, bo mimo wszystko nie podejrzewam jej o takie knowania… Pozorowanie zdrad… Łoł, to zakrawa na niezły dramat, którego chyba nie chcę wysłuchiwać, bo pewnie jest na tyle łzawy, że by mi potem żona latami płakała po nocach, gdyby wygrzebała to z mojej głowy. – Wzdrygnąłem się. Choć nie brzmiałem chyba zbyt serio, mówiłem całkowicie szczerze i również szczerze nienawidziłem, kiedy Diana łkała z powodu mieszanki hormonów i wyjątkowo łzawych historii, jakie gdzieś przeczytała. Nie, nie, nie. Moja kochana powinna się śmiać, nie zaś ronić łezki. Choć już i tak pewnie miała po tym rzucić się na Dru z pytaniami o szczegóły, jeśli nie zamaskuję przed nią tego fragmentu rozmowy. Może zacznę przypominać sobie jakieś sprośne piosenki…? To powinno poskutkować, no i przynieść też jakieś późniejsze korzyści. Kochana zbereźnica. - Pewnie bym tak zrobił… – Powiedziałem, zamykając na moment oczy. – Pewnie z pewnością i… Trudno mi powiedzieć, Dru. Mieszkaliśmy w kilku miejscach, w tym w domu w Melbourne, choć on już dawno został sprzedany. Co jeszcze…? Kilka razy wyjeżdżała do Tajlandii, by zebrać myśli, ale nie mam pojęcia, jakie to było miejsce. Miało strasznie skomplikowaną nazwę, a ja wtedy niezbyt skupiałem się na takich rzeczach. Mieliśmy też ranczo w Teksasie… Takie na prerii, wiesz. Czasami przyjeżdżaliśmy tam, kiedy miałem dłuższe wolne. Poza tym nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Naprawdę chciałbym ci pomóc, bo też za nią tęsknię i mogłaby wiele rzeczy tu naprostować, ale… Nie wiem. Na serio. – Odpowiedziałem, nieco zmieszany własną niewiedzą. Jednak Meg faktycznie była chodzącym sekretem.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pią 26 Cze 2015 - 1:29
- Uczyła. Długo i wyczerpująco. – Potwierdziła, nawijając sobie pukiel jasnych włosów na palec i przyglądając mu się pod światło. Powinna ruszyć do sprzątania, ale czuła się tak bardzo zmęczona po całym dniu monotonnej pracy. Bała się także choć na chwilę dłużej spuścić ukochanego z oczu, więc zwyczajnie chciała być w pobliżu. Drżała z niepokoju. Chyba jej to wybaczą, prawda? Kiedyś odwdzięczy się za to wszystko, co Drustan i Michael dla niej przez ten cały czas zrobili. Niech tylko znajdą się odpowiednie okoliczności. Obiecała to sobie już jakiś czas temu i zamierzała tej obietnicy dotrzymać. - W domu w Kanionie, przed domem, głębiej między skałami… Było tego strasznie dużo i wracał do mnie wykończony, kiedy puszczała go z treningu. Sama co prawda nie obserwowałam tego zbyt często, bo tylko czasem zza solidnej ochrony na skałach, ale wiem, że to musiało być zrobione bardzo porządnie. Musiało i przynajmniej było. Teraz już sama nie wiem… Megaery już nie ma, by mogła cokolwiek zdziałać. Jesteśmy zdani na siebie, a to chyba rośnie. Nie pamiętam już, by kiedykolwiek wcześniej stało się coś podobnego. Nawet tuż po przemianie, jeszcze przed nauką opanowywania tego, te wszystkie… Rzeczy nie były tak nieokiełznane. – Wyjaśniła krótko, przełykając ślinę i przecierając oczy po raz kolejny, kiedy zerknęła ich kątem na Drustana. Chyba już przestała być na niego taka zła za tamte jojczenie, jakie najwyraźniej już trochę mu na ten dzień przeszło. Pamiętała przecież bardzo dobrze, że i jej zdarzały się takie momenty. Nie była tak olbrzymią hipokrytką, by je pominąć. - Yhym, zdecydowanie nie jest, co mnie niepokoi. Usiłowałam wcześniej czegoś się o tym dowiedzieć, nie wspominałam wam o tym jeszcze, bo nic to nie dało. Zero informacji, kompletny null. Znane były tylko przypadki celowego wprowadzenia w podobny stan, ale przecież zdecydowanie nie było to to. Nie mieliśmy żadnej potężnej wiedźmy u siebie, łowcy zdecydowanie też nie. A i tak to była ponoć specjalność jednej osoby. Jakiej, nie wiem. – Kręcąc głową, potarła swoje ramiona, jakby zrobiło jej się nieco chłodniej. Po chwili także zsunęła z nóg lekkie buty, podciągając nogi na kanapę pod brodę i wkradając się częściowo pod nickowy koc. Nie chciała kraść mu go zbyt wiele, ale był dosyć spory, więc aż tak bardzo się tym nie martwiła. Wszyscy oni mieli zdecydowanie większe rzeczy powodujące u nich niepokój. - Czułabym się… – Spojrzała na Nickiego, ponownie trąc oczy, choć tym razem bardziej w bezradnym ruchu. – Strasznie… I dzieci, o których wspominałeś, Mick, że tam były… Są takie duże… Sama nie mam pojęcia, kiedy tak szybko wyrosły, a przecież przy nich byłam… Przytomna. Przez siedem lat tyle zdążyło się wydarzyć. To będzie ciężkie. Już jest. – Jeśli miała mieć powód do dodatkowych obaw, z pewnością było coś właśnie w takim uświadomieniu sobie, ile jej mąż przegapił. Choć to i tak nie było to, co… - Chryste! – Nie, innej reakcji zwyczajnie nie mogła z siebie wydostać. Ta była pierwsza i chyba najbardziej naturalna. Wszechogarniający szok na wieść o czasie, w jakim Drustan i Megaera byli z dala od siebie, najwyraźniej wręcz chorobliwie pokłóceni, może także nawet coś więcej. – Jak to możliwe, że wy przez tyle czasu…? Nie, nie mogłabym. – Wzdrygnęła się na samą myśl, że coś podobnego mogłoby się przytrafić i w przypadku jej związku. Siedem lat to wystarczająco długi okres, by czuła się strasznie źle. Więcej nie było jej potrzeba. Co dopiero mówić tu o czymś takim. - To straszne, niezależnie od wszystkiego, choć… Rozumiem to i jednocześnie nie rozumiem. – Jasne loki po raz kolejny zafalowały dookoła głowy Buffy, kiedy pokręciła nią w zmieszaniu. – Ale wiem, że zrobiłabym to… Zrobiłabym wszystko, byleby moi bliscy byli bezpieczni, szczęśliwi i żywi. Do szaleństwa… – Powtórzyła po Drustanie, potwierdzając jego słowa. Tak, zdecydowanie miał rację. Istniało na tym świecie coś takiego, co przeczyło wszelkim prawom logiki. Tego nawet nie dało się ubrać w słowa, choć… Czy były one w ogóle potrzebne…? Gesty i tak znaczyły równie wiele, jeśli nie więcej. Nawet te drobne, codzienne. Dlatego też sądziła, że jest w stanie zrozumieć ból kogoś, kto nie mógł tego robić – dzielić się choćby tymi drobnymi czułościami, bo ukochanej osoby przy nim nie było. Nie tylko psychicznie, lecz i także cieleśnie. To musiał być najprawdziwszy horror z poczuciem winy w dodatku. - Wiem, że ty… – Zaczerpnęła powietrza, wzdychając po chwili głośno i ponownie zaczynając. – Dru, wiem, że nader wszystko chcesz ją znaleźć i nie chcę cię do niczego przymuszać, ale… Czy możesz zostać…? Choć na chwilę? Tylko na kilka dni. Odpoczniesz, a przy okazji, tak trochę egoistycznie to powiem, mógłbyś zobaczyć, co będzie… Odzyskałam Nicka, ty Meg nie, ale nadal boję się, co może się wydarzyć. Po tym huraganie, jaki był tu dzisiaj. Ktoś musi przypomnieć mu… Przypomnieć nam, jak nad tym zapanować. – Nam, bo przecież zawsze istniała metoda na wyciszenie tego z zewnątrz, czyż nie…? Tak bardzo na to liczyła, choć czuła się głupio, nie na miejscu z prośbą tego typu, kiedy jej towarzysz był w żałobie i rozsypce.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Nie 28 Cze 2015 - 23:46
Straszne – to słowo faktycznie oddawało to, co teraz czułem, to, co działo się z moim życiem. Straszne, że żyliśmy bez siebie tyle czasu. Straszne, że Meg nie było teraz obok mnie. Meg... Tej mojej kochanej Gusi: roześmianej, pięknej i zakochanej do szaleństwa we mnie. Straszne, bo odczuwałem perfekcyjnie każdą zmianę pogodową, bo emocje osób obecnych w tym pomieszczeniu, jak też w całym tym mieście, nie były mi obce, bo czułem to, co miałem pod butami. Nawet każdy drobny ruch płyt tektonicznych. Powolne napieranie. – Szczerze powiedziawszy, nie powinno mnie tu być, nie powinienem w ogóle utrzymywać z wami kontakty... Bogowie, muszę się pozbyć tej obsesji! – przerwałem sobie ten bezsensowny wywód odnośnie bezpieczeństwa. Musiałem przywyknąć do faktu, że w dzisiejszych czasach nigdzie nie było bezpiecznie. – Oczywiście zostanę, ale nie będę się czuł zbyt... fair w stosunku do was. Mam nadzieję, że nie sprawdzę tu żadnego paskudztwa, ani że nie spotkam Samaela. Na wszelki wypadek będę mieszkać na swoim jachcie. Blisko i bezpieczniej – pomyślałem głośno, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami z Buffy i Michaelem. Gusia musiała poczekać, choć wizja kolejnych dni bez niej... Stała się czymś niemożliwym. – Choć myślę, że Nicholas dosyć szybko oswoi się z nową sytuacją. Jest mądry i bystry. Chwała, nie wdał się we mnie i nie porzuca rodziny – zauważyłem, kontynuując zamiatanie i zastanawiając się nad siłą, która wprowadziła Nicka w śpiączkę. Jedną z opcji mogła być Megaera, bo potrafiła leczyć. Nie miałem jednak pojęcia, czy jest w stanie kogoś, w ramach leczenia, wprowadzić w sen. Druga opcja... Kto? Buffy wspominała o kimś, kogo ja prawdopodobnie znałem, i właściwie nie miałem pojęcia, co aktualnie robiła ta mącicielka, ani ile miała aktualnie lat. Może, gdybym ją grzecznie poprosił, udzieliłaby nam konsultacji. – Znałem kiedyś... Nie do końca wiedźmę. Atlantkę. Tylko że ona... Hmm... – Jak miałem określić nasze relacje, nie musząc opowiadać całej historii naszego spięcia? Ani o komplikacjach związanych z krzyżowaniem się naszych dróg... I o... Trochę tego wszystkiego było. – Cóż, nie przepada za mną i jednocześnie mnie... kocha? I do końca nie wiem, czy żyje, czy dopiero ma się narodzić, ani też gdzie ją znajdę... – powiedziałem powoli, choć wypowiedziane na głos wydawało się być absurdem. Trochę jak przepowiednie wyroczni Delfickich. – To siostra mojego przyjaciela... – przerwałem tym razem przez telefon, który zawibrował w mojej kieszeni. Gdybym nie wierzył w bogów, mógłbym się przerazić, gdyż osobą, która do mnie napisała, był Maxime... – ...który właśnie się odezwał, prosząc o pomoc w odnalezieniu córki i siostry. Cholera! Dopiero dziś się obudził... Czyli szukamy noworodka urodzonego dnia dzisiejszego i panny Cherish Curtis. Super. Cherry straciłem z oczu w trakcie apokalipsy i dotąd nie odnalazłem. Cholera – rzuciłem, przyspieszając zamiatanie. Musiałem pomyśleć. Ogarnąć jakoś te wszystkie sprawy.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pon 29 Cze 2015 - 1:02
- Daj spokój, Dru… – Zaczęła, lecz nie skończyła dokładnie tego, co chciała powiedzieć. Daj spokój, Dru, bo to jest jeszcze gorsze od możliwego zagrożenia nie brzmiało zbyt dobrze. Ogólnie w tej sytuacji chyba niczego nie dało się tak nazwać. Wszystko było w jakiś sposób nieciekawe, nieodpowiednie, nie na miejscu lub zwyczajnie czysto negatywne, bo wiedziała… Chyba aż za świetnie wiedziała, jak to jest, kiedy te wszystkie uczucia panują nad całą resztą życia. Kiedy nie można zaznać pełnego spokoju, bo troski, niepokoje i zmartwienia są dużo silniejsze od chęci bycia szczęśliwym, od cieszenia się z drobnostek. Kiedy taka jedna wielka tragedia przysłania wszystko inne. Sama przecież tak się czuła. Zmarnowana i wynędzniała, gdy przyjaciele usiłowali na swoje sposoby jakoś ją pocieszyć, by ponownie wpasowała się w ich radosne grono. Teraz Buffy było już znacznie lżej, jakby w jednej chwili jakiś olbrzymi ciężar nagle opuścił ją i spadł z jej barków, ale przecież jeszcze poprzedniego dnia tak nie było. To nagła zmiana była powodem tej lekkości, jaką miała w swej piersi, choć nie wszystko faktycznie ją opuściło. Nadal były rzeczy, które mogły w jednej sekundzie sprawić, że nie będzie już tak dobrze. Wiedziała o tym i dlatego nie przestała rozumieć Drustana. On w końcu odzyskał swoją ukochaną, lecz tylko na chwilę, by później ponownie utracić te światełko. Nie było to nic zbyt pocieszającego, jednak chciała szczerze wierzyć w tę drobną myśl, jaka pojawiła się gdzieś tam – że w ich przypadku będzie inaczej i że życie jej pseudoprzyjaciela, bo przecież oficjalnie się nie przyjaźnili, także kiedyś wreszcie się ułoży. - Nie musisz czuć się przy nas źle, Dru. I jeśli chcesz… Możesz dalej kontynuować swoją podróż, nie trzymamy cię tutaj na siłę i zdecydowanie żadne z nas nie chce, abyś cierpiał z powodu utknięcia tutaj. – Powiedziała powoli, spokojnie, patrząc przez chwilę na samego pierwotnego, a następnie na swój wcześniejszy obiekt uwagi. Nie mogła jakoś na dłużej skupić spojrzenia na kimkolwiek lub czymkolwiek innym. Zbyt mocno tkwiła w jej wnętrzu ta lekko irracjonalna obawa o przyszłość i następne minuty, sekundy, a może godziny… Nie wiedziała, ile czasu przecież zajmie ta nickowa drzemka. Miała tylko dozgonną nadzieję, że nie będzie ona powtórką z poprzedniej. Tak bardzo tego nie chciała… - Masz jacht…? – Szczerze mówiąc, nie spodziewała się podobnego stwierdzenia z jego strony. Owszem, wiedziała, że jest bogaty niczym sam Krezus, ale by mieć jacht, na którym da się raczej swobodnie mieszkać…? Zdecydowanie nie brała takiej opcji pod uwagę. Zresztą… Bardzo szybko od niej odeszła, bowiem Drustan wspomniał o kimś, kogo miał niewątpliwe szanse jednak tutaj spotkać. Nie pomyślała o tym wcześniej. Zaplątana, nie powiedziała jednak nic o tym, jakby dając rozmowie przeskoczyć na inny temat. Nicholas… - Mam taką nadzieję i… Oby nie. – Oby faktycznie się nie wdał… Nie chciała być suką w potwierdzaniu słów towarzysza, jednakże zwyczajnie tak o tym pomyślała – kolejna rzecz do jej osobistego koncertu życzeń. Aby jej mąż faktycznie nie zamierzał opuścić rodziny, choć przecież przeszli razem tyle, że powinna była być tego w stu procentach pewna. Nicky nie był typem mężczyzny uciekającego od odpowiedzialności. Przynajmniej nie ten, którego znała przed jego śpiączką. A w śpiączce nikt się nie zmieniał, prawda…? Wątpliwości, wątpliwości… Zdecydowanie powinna się ich czym prędzej wyzbyć, bo mogły wpędzić ją do grobu jeszcze skuteczniej od całej reszty rzeczy, jakie ją dosłownie napastowały. Jak na przykład kwestia samego dziwnego stanu śpiączki, który nie powinien raczej wystąpić u wampira… - Miłość i nienawiść…? To w pewnym sensie takie… – Zmarszczyła się, milknąc na moment, aby pominąć kontynuację i tylko ponownie przeskoczyć na istotniejsze części tego dialogu. Zwyczajnie nie była w stanie skupić się na takim bajaniu. Była rozkojarzona, zmęczona i niejako wyczerpana psychicznie. A jakże inaczej w podobnej sytuacji…? – Czy myślisz, że mogłaby nam pomóc…? Nie mówię o bezinteresowności, bo z twojej wypowiedzi wnioskuję, że to raczej niezbyt możliwe, ale… Coś za coś? Jak uważasz? – A kolejne urywane zdania pierwotnego… Narodziny, niemowlaki, apokalipsy… Chyba zwyczajnie to było dla niej za dużo. Zaczynała nieźle się w tym gubić, a i ciążące jej powieki w niczym nie pomagały. Oparła się więc wygodniej o kanapę i siedziała tak, słuchając wcale nie monotonnej wypowiedzi. Nie monotonnej, a jednak… Zrobiła się śpiąca. Zmęczona.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pon 29 Cze 2015 - 3:14
Znaczna część rozmowy, jaka toczyła się w pomieszczeniu, zwyczajnie mnie nie dotyczyła. To były tematy, w których raczej nie chciałem się wypowiadać. Oczywiście, to nie tak, że miłość była mi obca. Dwukrotnie nawet ją tak naprawdę przeżyłem, przy czym to właśnie ten drugi związek był moim przeznaczeniem i najprawdziwszą kopalnią szczęścia, pokarmem dla serca, duszy i ciała. Chodziło tylko o to, że jeśli czegoś tak naprawdę nie umiałem znieść, to właśnie tych wszelkich rozmów o nieszczęśliwej miłości tudzież tragediach z nią związanych. Było tego stanowczo zbyt wiele w mym otoczeniu, więc naturalnie takie rzeczy poruszały we mnie jedną z tych mentalnych strun. To zaś było prawdziwie koszmarne. Prawie tak samo zresztą miała się sprawa z drustanowym jojczeniem. - Człowieku... Wampirze... Pierwotny wampirze! Z całym szacunkiem, ale... O czym ty w ogóle pieprzysz, co? Przecież faktycznie nie przywiązaliśmy cię tutaj srebrnymi łańcuchami do krzesła z czosnku w kształtcie krzyża wysadzanego osikowymi kołkami. Weź, nie chcesz tu być, to nie musisz. Możesz wpadać i wpadać, kiedy chcesz. Choć twoją nienawiść do Samaela szczerze podzielam i z miłą chęcią zobaczyłbym, jak kopiesz mu dupę, bo stanowczo za dużo czasu tutaj spędza, siedząc na tym swoim fotelu i przekonując do siebie dzieciaki, które patrzą na niego jak biblijno-aniołkowaty obrazek. Grr. - Wzdrygnąłem się mimowolnie. Paskudne. - Tak czy siak, chyba wiesz, o co mi biega, nie? I masz jacht? A my nic o tym nie wiemy? Nieźle, nieźle! - Zacmokałem z akceptacją, zerkając kątem oka na Buffy, kiedy rozmowa zeszła na moment na Nicka. - Tak, tak, zdecydowanie jakoś sobie poradzi. I nie ucieknie, bo inaczej skopię mu zad tak, że wróci tu w podskokach, na kolanach i z kwiatami w zębach jednocześnie, droga szwagierko. No. Może nie dokładnie tak, ale wróci. Chociaż nie zwieje... Khym, mniejsza z tym. - Zamrugałem kilka razy, zabierając się dalej za sprzątanie i w pewnym momencie wychodząc, aby wynieść całe pozbierane szkło do wielkiego kosza przed domem. Kiedy zaś wróciłem do kuchni, do moich uszu dotarło ciekawe zdanie... Czyli szukamy noworodka urodzonego dnia dzisiejszego i panny Cherish Curtis. - Jak moja córa. - Rzuciłem lekkim tonem, podnosząc z podłogi plastikową miskę. - A tak właściwie, to... O co chodzi? Jakie dziecko i jaka Cherry? Bo apokalipsę to raczej bardzo dobrze znam i pamiętam.Znaczna część rozmowy, jaka toczyła się w pomieszczeniu, zwyczajnie mnie nie dotyczyła. To były tematy, w których raczej nie chciałem się wypowiadać. Oczywiście, to nie tak, że miłość była mi obca. Dwukrotnie nawet ją tak naprawdę przeżyłem, przy czym to właśnie ten drugi związek był moim przeznaczeniem i najprawdziwszą kopalnią szczęścia, pokarmem dla serca, duszy i ciała. Chodziło tylko o to, że jeśli czegoś tak naprawdę nie umiałem znieść, to właśnie tych wszelkich rozmów o nieszczęśliwej miłości tudzież tragediach z nią związanych. Było tego stanowczo zbyt wiele w mym otoczeniu, więc naturalnie takie rzeczy poruszały we mnie jedną z tych mentalnych strun. To zaś było prawdziwie koszmarne. Prawie tak samo zresztą miała się sprawa z drustanowym jojczeniem. - Człowieku... Wampirze... Pierwotny wampirze! Z całym szacunkiem, ale... O czym ty w ogóle pieprzysz, co? Przecież faktycznie nie przywiązaliśmy cię tutaj srebrnymi łańcuchami do krzesła z czosnku w kształtcie krzyża wysadzanego osikowymi kołkami. Weź, nie chcesz tu być, to nie musisz. Możesz wpadać i wpadać, kiedy chcesz. Choć twoją nienawiść do Samaela szczerze podzielam i z miłą chęcią zobaczyłbym, jak kopiesz mu dupę, bo stanowczo za dużo czasu tutaj spędza, siedząc na tym swoim fotelu i przekonując do siebie dzieciaki, które patrzą na niego jak biblijno-aniołkowaty obrazek. Grr. - Wzdrygnąłem się mimowolnie. Paskudne. - Tak czy siak, chyba wiesz, o co mi biega, nie? I masz jacht? A my nic o tym nie wiemy? Nieźle, nieźle! - Zacmokałem z akceptacją, zerkając kątem oka na Buffy, kiedy rozmowa zeszła na moment na Nicka. - Tak, tak, zdecydowanie jakoś sobie poradzi. I nie ucieknie, bo inaczej skopię mu zad tak, że wróci tu w podskokach, na kolanach i z kwiatami w zębach jednocześnie, droga szwagierko. No. Może nie dokładnie tak, ale wróci. Chociaż nie zwieje... Khym, mniejsza z tym. - Zamrugałem kilka razy, zabierając się dalej za sprzątanie i w pewnym momencie wychodząc, aby wynieść całe pozbierane szkło do wielkiego kosza przed domem. Kiedy zaś wróciłem do kuchni, do moich uszu dotarło ciekawe zdanie... Czyli szukamy noworodka urodzonego dnia dzisiejszego i panny Cherish Curtis. - Jak moja córa. - Rzuciłem lekkim tonem, podnosząc z podłogi plastikową miskę. - A tak właściwie, to... O co chodzi? Jakie dziecko i jaka Cherry? Bo apokalipsę to raczej bardzo dobrze znam i pamiętam.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Nie 12 Lip 2015 - 20:37
Gubiłem siebie... Powoli, kawałek po kawałku, niezauważalnie każdego dnia odrywało się ode mnie coś i... gdzieś tonęło w tych wszystkich oceanach, morzach i zatokach, przez które płynęliśmy. Czułem się pusty. I samotny niczym rozbitek wyrzucony na brzeg jakiejś bezludnej wyspy, choć na każdym kroku ktoś mi towarzyszył... I moje słowa... Nie ociekały już mądrością jak niegdyś. Gubiłem się sam w sobie, czegoś nie dopowiadałem, inni rozumieli mnie inaczej... Zazwyczaj gorzej, uważając mnie za kogoś... Czy mógłbym nie chcieć być obok nich z własnej woli? Czy naprawdę za takiego mnie uważali? Za tego księcia... z zadartym nosem, który nie chciał się widzieć z jakimś plebsem i im to mówił... prosto w twarz... Uśmiechnąłem się z żalem. Nieznacznie i słabo, zmęczony tym ciągłym i chorobliwym poszukiwaniem swego szczęścia. – Nie o to chodzi... Rany, pewnie, że chcę tu być i że... Po prostu chodzi o te moje umiejętności. Wystarczyłoby moje kilkusekundowe skupienie, by zmieść Sydney z powierzchni ziemi. Przeraża mnie myśl, że ktoś... mógłby chcieć wykorzystać jakoś moje własne umiejętności. Strzegę ich jak oszalały, odrzuciłem Gusię... Nieważne – stwierdziłem, kręcąc głową. – Po prostu muszę wbić sobie do głowy nową sytuację, z jaką mierzy się świat. Choć ni ukrywam, że boję się, że może jednak ktoś znalazł sposób... by... no... ją porwać – zauważyłem, kontynuując zamiatanie, które nie szło mi zbyt genialnie. Mozolnie i niedokładnie. – Mam, mam jacht, na który zapraszam – rzuciłem, drapiąc się po głowy. Miałem wrażenie, że roboty nie ubywa, a raczej przybywa. Nick spał, Buffy wygląda jakby zaraz miała paść na tej kanapie, Mick gdzieś chwilowo zniknął, by wrócić... – Może wezwę służbę, to ogarnie ten bałagan – mruknąłem. – Chodziło mi, Mick, o taką jedną Atlantkę... Buffy o niej gdzieś czytała prawdopodobnie, a która mogłaby dać nam konsultacje w sprawie śpiączki Nicka – przyznałem. Wpadła mi do głowy myśl, by uśpić zmęczoną dziewczynę, wlepiając jej do głowy odpowiednie uczucia... ale natychmiastowo ogarnąłem się, wracając do swojej zasady ograniczonego wpływania na ludzi. Niewiele jej brakowało do zaśnięcia. Było mi jej teraz szkoda, ale powinna sama zasnąć. – Może wezwę tę pomoc – powtórzyłem, sięgając po telefon i szukając w nim numeru do asystenta. – Atlantka ta... jest... Hmm... Coś jak odpowiednik czarownicy. Można ją tak nazwać, o ile, oczywiście, nie przebywa się w jej pobliżu. I została ona dawno temu przeklęta, nie mam pojęcia przez kogo i czy nie ma to czegoś wspólnego z zatopieniem Atlantydy..., i ginie za każdym razem w dwudzieste piąte urodziny, by potem się narodzić i znów żyć te dwadzieścia pięć lat. I tak dalej, i tak dalej. Teraz zaś dostałem info, że dziś się narodziła, tylko nie wiadomo gdzie, więc... To może być dziwne, ale... Może to być twoja córka* – przyznałem, robiąc niewinną minę. Raczej mistrzem przekazywania... złych? wiadomości nie byłem. – I... No... Jeśli to ona, to pewnie by mnie poznała... Bo ma umysł kilkutysięcznoletniej kobiety... Mick, ale to nic pewnego. Nie bądź... Wiesz... – Stało się. Wystukałem kilka słów na klawiaturze, wzywając swoich ludzi. Mogłem przynajmniej tyle dla nich zrobić. Być pradziadkiem bardziej przydatnym usługowo niż duchowo... Jakoś... bez Meg... Nie potrafiłem już być tym Drusiem. Byłem chyba bardziej Robertem Ewartem...? Phi, nawet z nim nie miałem nic wspólnego.
* Ej, Caroline raczej nie będzie szczęśliwa, że dostała imię po swojej konkurentce Megaerze. XD
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pon 13 Lip 2015 - 1:34
Jeśli miała być ze sobą całkowicie szczera, z minuty na minutę, coraz ciężej było jej zrozumieć to, co działo się dookoła niej. Kiedy padła na kanapę, słuchając dalej tego wszystkiego, co też stwierdzał przybity Drustan, naprawdę starała się śledzić jego słowa w na tyle dużym skupieniu, by nie wyjść przy tym na kogoś, kto całkowicie go zlewa. Było mu w końcu tak straszliwie ciężko, a ona, dzięki całym pokładom swych równie nieprzyjemnych doświadczeń, mogła to w jakiś sposób zrozumieć. Jeszcze nie tak dawno, żałośnie nawet wręcz niedawno, była w bardzo podobnym położeniu. Dzięki temu wiedziała jednak także, że czasem słowa nie zaliczały się do najpotrzebniejszych elementów. Często same gesty stanowiły coś wystarczającego, zaś w innym wypadku… W innej sytuacji należało zwyczajnie się przymknąć, słuchając i najnormalniej w świecie będąc obok, nawet bez słowa. Tego momentami jej samej brakowało, kiedy wpadała w ten straszliwie nędzny nastrój, gdy nie liczyło się praktycznie nic. I poniekąd wciąż przerażało ją przecież to, że coś takiego może jeszcze nadejść. To właśnie z tej przyczyny nie dawała ponieść się do krainy snu, trzymając oczy szeroko otwarte, kiedy automatycznie się zamykały. Jakby nie chciała spuścić otoczenia, ha! to nie o nie przecież głównie chodziło!, z pola widzenia, bo mogło się okazać, że tylko uroiła sobie jakąś zmianę na lepsze. Przecież przez te wszystkie lata wielokrotnie, zwłaszcza na samym początku, zdarzało jej się śnić. I budzić się z myślą… Cóż, z bardzo okropną myślą. Z tym, jak straszliwie się zmieniała, na powrót stawała tą samą zamkniętą w sobie istotką, jaką była po śmierci rodziców i podczas wybuchu apokalipsy. Z tą tylko różnicą, że wtedy miał kto ją ocalić przed całkowitym zagubieniem, przed zatraceniem samej siebie. Od siedmiu lat już nie… I była tym naprawdę przerażona, choć starała się grać kogoś, kto mógł pochwalić się twardością, uporem i nieustanną walką o to, by dążyć do jak najlepszego życia. Poniekąd wierzyła chyba w to, że z czasem maska przekształci się w coś realnego. Przykład pierwotnego, który stał tu przed nią w jej własnej zdemolowanej kuchni, pokazywał jednak Buffy, że coś podobnego nie miało mieć miejsca. Nigdy. Sam Dru wspominał przecież o tych wielu aspektach związanych z byciem samotnym, jakie znała nawet za bardzo dobrze. Tysiące lat, które z nimi przeżył, nie były niczym pocieszającym. Wręcz przeciwnie, mogła uznać je za coś wyjątkowo mocno dobijającego, odartego z nadziei. I jeśli miał być to tylko kolejny z niekończącej się masy snów przepełnionych pobożnymi życzeniami… Nie chciała się z niego budzić, by stawać przeciw myślom o udręce. Nie była z nimi szczęśliwa, pogrążała się w ich toni, tonęła. Wzdychając ciężko, nadal usiłowała nadrabiać jakoś rozmowę między Drustanem, Michaelem i, tylko czysto teoretycznie, nią samą. Problem w tym, że w którymś momencie zwyczajnie zgubiła wątek, bo pogrążyła się we własnych myślach. Zadziwiające, jak na kolejny sen, bo zazwyczaj wiedziała w nich zaskakująco dużo i łatwiej było jej się połapać, jednak może był to jakiś inny rodzaj…? Równie gwałtowny, wyniszczający, ale bardziej niepewny. Tak, w tym momencie coraz bardziej przekonywała samą siebie, że zwyczajnie gdzieś usnęła. Powinna się obudzić. Dzieci… Ale jednocześnie także tak bardzo nie chciała tego zrobić… Zasypiając powoli we własnym śnie. Jak podwójna Śpiąca Królewna. Tak bardzo nieszczęśliwa i szczęśliwa za jednym zamachem. W końcu poddała się jednak temu, co nakazywało jej zamknąć ciężkie powieki całkowicie. Nie zamierzała zasypiać, ale… Nie minęło kilka krótszych chwil, a oddech Buffy uspokoił się, kiedy sama blondynka zasnęła. Skulona w dziwnej pozie na kanapie, z rękami skrzyżowanymi na piersi i kawałku koca, którego nie chciała przecież zabierać dla siebie całego i nogami ułożonymi pod nietypowym kątem, jaki zapewne mógłby zapewnić jej bolesne przykurcze, gdyby nie to, że od czasu do czasu zmieniała pozycję, mrucząc pod nosem bliżej nieokreślone rzeczy. Padła.
/O, lol! XD Faktycznie. O tym nie pomyślałam. Wyszło pińknie. <3
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Pon 13 Lip 2015 - 22:56
Czy naprawdę słyszałem to, co zdawało mi się, że słyszę...? Dobry borze liściasty gałązkami szumiący! Oczywiście, że miałem jakieś wyobrażenie na temat tego, jak mocne były zdolności Drustana, ale w życiu bym nie pomyślał... Coś takiego, coś takiego, TAKIEGO! Całe Sydney mogłoby zostać w chwilę zmiecione i to pewnie bez jakiegoś ogromnego wysiłku, ot, z całkiem niedużym skupieniem ze strony pierwotnego wampira. Zupełnie jak LA swego czasu, kiedy to wkurzyła się ta anielska suka. Nawet jako łowca, od wczesnego dzieciństwa wychowywany przecież w atmosferze nadnaturalności, nigdy nie myślałem o tym, że po świecie chodzi tyle istot zdolnych do wywołania kolejnej apokalipsy na własną rękę. Tymczasem miałem jedną z nich tuż przed czubkiem swojego własnego nosa. Czułem się w tej chwili jak jakiś przeklęty Pan Hilary z brakiem okularów, które mogłyby mi pokazać prawdę o świecie. To nie było miłe. Podwójnie nawet, bo bestię we mnie także coś takiego poruszało, tylko bardziej wkurwieniowo. Znacznie bardziej wkurwieniowo... Ale byłem spokojny. Musiałem utrzymywać stan równowagi ciała i duszy, bo tego właśnie wymagała ode mnie moja rola. Nie niszczycielskiego inkuba, jaką chciała we mnie widzieć większość pseudorekruterów do następnych apokaliptycznych walk, a ta całkowicie normalna, domowa. Miałem w końcu ukochaną żonę, dzieci i nawet papugę latającą luzem po domu, bo nikt z domowników nie miał serca uwięzić jej w klatce. To właśnie z tego powodu, iż otaczali mnie sami dobrzy, godni opiekuńczości ludzie, nie pozwalałem sobie zazwyczaj na okazywanie tych intensywnie paskudnych uczuć, a one mijały. Z dnia na dzień było mi coraz łatwiej, przez co żywiłem nadzieję na to, że kiedyś zupełnie nie będzie mi przeszkadzać ten dziki pierwiastek związany z moją rasą. - Ja sam nie wiem, co już sądzić o tym... Wszystkim. Naprawdę. - Stwierdziłem, kręcąc głową. - To, co mówisz, jest na tyle paskudne, że nasuwa mi skojarzenia z losem Los Angeles, a to... Grr. Dosłownie nie. A mama by tak nie odeszła. Dlaczego nikt nie jest w stanie przyjąć tego do wiadomości, co? Brane jest pod uwagę tylko jakieś nikłe prawdopodobieństwo, nie zaś fakt. Okej, byliście tam sobie ze sobą przez ten dłuższy czas, ale od tego minęło już tyle wieków, że miała się prawo zmienić, jeśli kiedyś by tak zwiała. Ta osoba, jaką znam, nie uciekłaby. – Powtórzyłem, brzmiąc może trochę jak uparty dzieciak, jednak ta olbrzymia część mnie pragnęła za wszelką cenę bronić kogoś, komu zawdzięczałem wychowanie. Poza tym nie kłamałem. Może i nie znałem Megaery aż tak bardzo, jak mogło mi się to zdawać, ale wiedziałem wiele o jej obecnym charakterze. Czułem to… I wyszedłem z pomieszczenia. Częściowo po to, by faktycznie zrobić coś pożytecznego, z innej zaś strony chciałem chyba tylko pozbierać nieco zbyt rozbiegane myśli. Tak czy siak, wszystko to nie zajęło mi zbyt długo, więc wkrótce ponownie znalazłem się w środku, w trochę lepiej wyglądającej kuchni, słuchając jednym uchem tego, o czym rozmawia towarzystwo. Niestety, przerwa w obecności nie wyszła mi na dobre, toteż zwyczajnie musiałem zwrócić na siebie uwagę i poprosić o jakieś wyjaśnienia. To zaś… Było takie… Wow. Te odpowiedzi… Wow. Te moje stanie w miejscu i gapienie się… Wow. Mickey-pieseł… Wow. Przetarłem oczy. - Atlantka… Być może MOJA CÓRKA… Umierająca… Odradzająca się… – Za każdym razem coraz bardziej wytrzeszczałem oczy, aby wreszcie mocno pokręcić głową. – Nie. Nie ze mną takie rzeczy. Mnie w to nie mieszajcie, choć chcę wszystkiego, co najlepsze dla mojego brata. Ale moja córka jest normalna. Nie ma umysłu jakiejś w cholerę starej istoty. To mały, słodki noworodek, nie maszyna do przeliczania, knucia i kalkulowania. NIE. – Zakończyłem warknięciem, obracając się na pięcie i wypadając z kuchni w kilku susach. Może i nie było to zbyt kulturalne, ale ta kwestia nie obchodziła mnie w tej chwili. Wracałem do domu. Do żony, syna i całkowicie normalnej córeczki!
[z/t]
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Kuchnia Sro 15 Lip 2015 - 23:06
Tyle się zmieniło we mnie przez te tysiąclecia... Myślałem, że nabrałem rozumu, że zdobyłem mądrość, opanowanie i spokój, że odnalazłem to coś, że odnalazłem życie, ale tak naprawdę okazywało się, że nadal byłem jednym z tych nieopierzonych bachorów, które myślały, nie wiem, że coś wiedzą, że potrafią latać, że wiedzą, co to życie. Maxime mnie ostrzegał, mówił wyraźnie, podkreślał, powoływał się na osoby. Nie słuchałem, gdy mówił mi wtedy, gdy mówił później... Nie słuchałem go, widząc własne prawdy w tych wszystkich sprawach. Posiadł większą wiedzę niż ja! Był Atlantem twardo stąpającym po ziemi, mimo swego obycia i czasem zbyt lekkiego, prostego podejścia do życia... Ale stąpał i nie żałował niczego, prócz musu porzucenia małej Cherry. Nie miał jednak wyjścia, bo Caroline i ta klątwa. Ja wybory miałem... Nic mnie przecież nie ograniczało. ...i wybierałem źle. Teraz zaś zapomniałem wziąć głowy z jachtu, a może z samej Europy. Mówiłem to wszystko Mickowi, choć nie byłem pewien, choć taka prawda... Szaleństwo! Brzmiała jak szaleństwo, jak żart rzucony w jego kierunku z mojej strony. Miałem przyjaciół i łatwo mogłem ich stracić, gdyż oto właśnie zawieszony byłem kilometry nad ziemią i stąpałem sobie po chybotliwej linie. – Mick... Cholera! Wybacz... – rzuciłem jedynie do jego pleców. Wyszedł stąd, nie potrafiąc przyjąć takiej ewentualności do siebie. Sam wiedziałem, jak to jest mieć dzieci... Jak to jest się dowiedzieć, że faktycznie są kimś innym niż myślałeś, jak to jest się o nie troszczyć, gdy popełniają błędy i jak wyciągać z tarapatów. Jak to jest je tracić... na wieczność lub z nadzieją na ponowne ich ujrzenie. Heh... Albo patrzeć, jak twój własny ród odpowiada za jedne z najgorszych zniszczeń odbywających się na tej planecie. Powinienem to przerwać! Wkroczyć tam i przerwać! Byłem ich przodkiem, ich ojcem, dziadkiem, pradziadkiem... A mimo to nie stanąłem w Nowym Jorku przed Anthonym ani przed Patrickiem, nie złapałem ich za rękę, nie skarciłem. Powinienem... Buffy spała, ja stałem sam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Czułem się jak rozbitek wyrzucony na brzeg bezludnej wyspy. Stałem niepotrzebny dla nikogo, nawet nie zamiatałem, czekając na innych, by mi pomogli. Może faktycznie byłem księciem? Nie zajmowałem się niczym istotnym przez ostatnie tysiąclecia, miałem wszystko gdzieś, zatapiając się w tęsknocie za Megaerą, a teraz? Teraz jej bezowocnie szukałem i nadal nic nie robiłem. Pływałem to tu, to tam, chroniąc rzekomo wnuczkę przed Samaelem, którym to pewnie mogła czuć się bezpieczniej niż ze mną. Ja już kiedyś zabiłem... bo Ją straciłem. Zacisnąłem wargi i wyszedłem zaraz, gdy pojawili się moi ludzie. Wiedzieli, co mają robić. Ja nie mogłem... Nie mogłem tu teraz być. Musiałem posiedzieć samotnie w swoim pokoju. Samotnie.