Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Ogród Pon 3 Mar 2014 - 18:37
***
(ciąg dalszy ślubu)
Dowiedział się nieco i fakt, Meg miała rację co do tego, że więcej brudów nie należało wyciągać na ślubie. Będzie na to czas później, zwłaszcza, że powinien już być przed ołtarzem i tam nerwowo, niestety, czekać na swojego Liska. To niezwykłe. Dopiero teraz tak w pełni doszło to do niego, że się żenił, że Buffy miała zostać jego żoną i mieli żyć ze sobą długo i szczęśliwie. Na zawsze. Razem. Nie mógł sobie wymarzyć piękniejszej przyszłości. Miał mieć najcudowniejszą żonę pod słońcem, której nie wymieniłby na żadną inną. Kochała go, on kochał ją. Była jego słoneczkiem i matką jego dzieci, bo miał mieć dwie słodkie pociechy. Oto zaczynało się jego nowe życie. Ścisnął pudełeczko, które nadal trzymał w dłoni i ruszył z Meg ku ołtarzowi, gdzie stał już Anaximander i Castiel. Ten drugi jakoś dziwnie łypał na o wiele wyższego od niego Newella, a może to było dla niego normalne? Choć chyba był podejrzliwy względem jego świadka. Cóż, chyba powinien tam wkroczyć, nim anioł się rzuci na... syna Gabriel. Powiedziała mu. Rozstał się z Meg, schował pudełeczko z medalionem w wewnętrznej kieszeni marynarki i dołączył do panów. - Jak tam, panowie? Zdążyliście się poznać? – Spytał Nicholas, patrząc na tę dwójkę. Zaraz jednak zrobił zdziwione oczy, gdy jego wzrok padł na zebraną publikę. Stąd wydawało się, że jest ich wszystkich więcej. Nigdy by nie pomyślał, że tyle istot wpadnie na jego i Buffy ślub. Może i części nie kojarzył, dobra, może i nie kojarzył prawie nikogo, ale wśród zebranych była jego rodzina, rodzina jego przyszłej żony, znajomi z Los Angeles, podwładni Gabriel, Gabriel i nawet Skylar Finley, którą spotkał aby raz, a za którą akurat nie przepadał. Ale miło, że wpadła. Stres go na szczęście opuścił. W sumie na dłuższą metę nie zwykł się nigdy denerwować. Pracował sporo w Heavenly Lunch, a tam bywały czasem tłoki, a jak się niedawno okazało, bywało tam wielu nadnaturalnych, mimo że wcześniej o tym nie wiedział. Wtedy się nie stresował, to teraz, wśród przyjaciół, tym bardziej nie miał powodów. I czekał na swą kochaną Buffy... Tu jedynie niecierpliwość się włączała. I tęsknota. - To chyba czas zacząć ten wielki dzień, a właściwie wieczór – stwierdził do Anaximandera i Castiela, uśmiechając się. Co ten wyższy odwzajemnił uśmiech, puszczając do Nicka oczko i klepiąc go po ramieniu, to ten drugi stał niewzruszony i wlepiał swoje zmrużone oczy prosto w niego. On chyba jednak tak miał, pomyślał Nick. – Castiel, wszystko w porządku? – Spytał na wszelki wypadek.
Ostatnio zmieniony przez Nicholas Andrew Carroll dnia Wto 25 Mar 2014 - 13:54, w całości zmieniany 1 raz
Castiel
Personalia : Castiel Pseudonim : Cass, Cassie Stworzony/a : po archaniołach Rasa : anioł Podklasa : serafin Profesja : Anioł Czwartku W związku z : Big Mac Aktualny ubiór : granatowy krawat, biała koszula, ciemne jeansy, prochowiec, miękkie buty ze skóry Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Pon 3 Mar 2014 - 19:45
Castiel to Castiel. Próbował zrozumieć, czemu tyle istot przyszło, by jakieś dwie osoby sobie powiedziały „tak”. No dobrze, powagę „tak” akurat rozumiał, bo przecież od samego Boga się to wzięło, ale że przybywali wszyscy, by to usłyszeć?! Przecież to było wyznawane przed Bogiem, oni wszyscy byli tu zbędni, zwłaszcza, że robili za cykającą bombę. W każdej chwili mogły wybuchnąć zamieszki i z pewnością się takowe pojawią. To byłoby niemożliwym, gdyby ceremonia, a potem przyjęcie ślubne, szło w jak największym spokoju, bez jakichkolwiek konfliktów, gdy na parkiecie byli krwiopijcy, nieznane, otrzymane drogą laboratoryjnych działań, błędy, mieszanki, dzieciątka aniołów i upadłych, a nawet sami upadli i to z elity. Oczywiście w oczy znów mu się rzucił Samael, który wysyłał mu na odległość buziaczka. Na gest ten lekko uniosła mu się prawa brew i zaraz opadła, gdy uznał, że nie warto sobie zaprzątać głowy tym dziwnym, niewykazującym agresji, zachowaniem upadłego. Za to powrócił wzrokiem do świadka, który był istotą o dziwnej aurze, której nie znał, z którą nigdy się nie spotkał, a która coś musiała mieć wspólnego z aniołami. Był bardzo wysoki i pewny siebie. Wyglądał na dojrzałego. Choć, patrząc na jego uśmieszek, można by wyjąć z tego inne wnioski. Czyżby ta istota miała jedynie zabawę we krwi? Czy jednak doświadczenie? Przerwał taksować wzrokiem Anaximandera, bo przyszedł pan młody i zaraz do nich zagadał. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy, ukazując te swoje hybrydzie kły. Cóż, Castiel w żaden sposób nie okazał obrzydzenia względem przyjaciela Gabriel, mimo że nie zwykł tolerować krwiopijców, jacy by oni nie byli. - Niedługo zacznie się ceremonia – stwierdził, nie spoglądając na zegarek. – Masz obrączki? – Spytał i nie wydał z siebie nic więcej, kierując wzrok za Nickiem w kierunku wysokiego młodzieńca, który uśmiechnął się i poklepał kieszeń, wyjmując z niej pudełeczko. Dobrze, to pozostało jedynie czekać na pannę młodą. Odprawi ślub i wróci do swych obowiązków, a wpierw zahaczy o McDonalda.
Melaney Roseline Carroll
Personalia : Melaney Roseline Carroll Pseudonim : Mel, Lacey, Rose Data urodzenia : 30.12.1978 Zmieniony/a : 31.10.2014 Rasa : wampir Profesja : redaktor naczelna W związku z : Andrew Anthony Jebediah Carroll Liczba postów : 8 Punkty bonusowe : 12 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Pon 3 Mar 2014 - 21:03
Melaney zrobiło się słabo, gdy słyszała te wszystkie nowości, które najwyraźniej dla Micka były wystarczająco zabawne, by się śmiać za każdą kolejną. I normalne. Zaś ona z każdym kolejnym słowem czuła się coraz gorzej, czując jak tyle rzeczy jej uciekło, tyle rzeczy doszło do skutku w tak prędkim czasie, które nie powinny się wydarzyć w niektórych przypadkach, a to wszystko przez to, że zrobiła kiedyś błąd. Właśnie za niego płaciła i mało co nie padła tu Michaelkowi na trawnik. I jeszcze te ciotkowanie... Ale nie nienawidziła Megaery... Ta, chciałaby. Mimo że to jej wina, to... W sumie... Sama sobie na to zasłużyła i, Jezu, Nicky! Co się z nim działo?! Był krwiopijcą, wysysał swoją narzeczoną, która była w ciąży... Nie chciała chyba w to wnikać. Niestety była żałosną matką i to teraz, w tej chwili, ją dobijało. Dała się poprowadzić Mickiemu w kierunku krzeseł. Sama nie była w stanie myśleć, bo w jej głowie panowała pustka wywołana... Bólem? Cierpieniem? Beznadziejnością? Niemocą? W sumie wszystko się na to składało wraz z podnieceniem, miłością i wzruszeniem spowodowanego rozmową z Michaelka i ślubem Nicholaska.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Czw 6 Mar 2014 - 10:43
Ledwo kilka minut... Nie było już odwrotu... Ale wiedziała, że nawet przy sytuacji, w której byłby możliwy, nie chciałaby go. Przecież robiła to wszystko jak najbardziej dobrowolnie, z pełną świadomością tego, że już jutro będzie miała za sobą dawne życie i zacznie nowe... Szczęśliwą przyszłość u boku osoby, którą kocha i która odwzajemnia jej uczucie. Chciała tego ślubu. Chciała go jak mało czego w swoim życiu. Dlaczego więc aż tak się bała? Bo tak, strach powrócił do niej ze zdwojoną siłą, gdy doszło do niej, że to już nie kwestia dni, tygodni czy godzin, a mniej niż pięciu minut. Może to była kwestia tłumów gości, których widziała przez okno sypialni. Zdecydowanie nie powinna przez nie patrzyć, przed czym zresztą ostrzegła ją Keller. Ale nie! Jak zwykle ciekawość zwyciężyła. Nie znała większości z tych ludzi, no i nie tylko ludzi, i zupełnie nie wiedziała, co robili na ślubie. No dobrze, może byli jakimiś znajomymi jej przyszłego męża lub znajomymi ich znajomych, ale i tak nie miała pojęcia, po co zadawali sobie trud przybywania aż tak daleko... I, tak prawdę mówiąc, nie pomagali swoją obecnością. Może i nigdy nie miała większych problemów z radzeniem sobie z tłumami, ale teraz jakoś... Nie mogła, no zwyczajnie nie mogła się nie stresować. Nerwy zaczynały ją powoli zjadać i chyba nawet cieszyła się z tego, że już niedługo będzie miała to wszystko za sobą. Teraz pozostawało jej już tylko przejść spory kawałek bez zaliczenia wywrotki i nie pomylić się przy zwyczajowej formułce, choć ta ostatnia, patrząc na osobę udzielającą im ślubu, mogła nie być aż taka znów tradycyjna. Tak czy inaczej, czas leciał i należało już rozpoczynać. Przełknęła głośno ślinę i spojrzała z wdzięcznością na Keller, która sprawnym ruchem poprawiła jej jeszcze dosyć luźną fryzurę i, co było jak na antychrystkę wybitnie dziwne, poklepała ją pocieszająco po policzku. No i Buffy wyszła. Wlepiając wzrok w jedno, starannie określone, miejsce i starając nie myśleć o potykaniu o swoje własne nogi, co z każdą chwilą wydawało jej się łatwiejsze. Po chwili nawet była już znacznie pewniejsza siebie i szczerze się już uśmiechała. A uśmiech ten spowodowany był przez bardzo wiele rzeczy. Począwszy od radości z tego, że nareszcie nie musi chodzić bez celu po pokoju i tęsknić z powodu dłużącego się rozstania, poprzez wizję wspaniałej przyszłości ze swoim ukochanym Nickim, właśnie na nim zakończywszy. Na nim, który jak zwykle wyglądał oszałamiająco i na jego... Trampkach? Zwyczajnie nie mogła powstrzymać się przed cichutkim chichotem i uniesieniem w górę jednej brwi, z rozbawieniem wyraźnie widocznym na twarzy. I chyba to właśnie całkowicie odwróciło jej uwagę od otaczającego tłumu. Jej kochany Tygrysek i jego pomysły. To było takie... W jego stylu, tym starym, dobrym stylu, który sprawił, że zrobiło jej się jakoś tak lżej i przyjemniej na duchu. No i podeszła. Bez potykania się o długą sukienkę i własne stopy w bucikach na niewielkim obcasie, bez przypadkowego rozwalenia sobie, spiętych w luźny koczek, włosów. Zwyczajnie. Normalnie. I nie było źle, stres jej nie zjadł, a teraz całkowicie odpuścił. Szczęśliwa przyszłość w towarzystwie ukochanego męża i ich dzieci... była na wyciągnięcie ręki. Buffy uśmiechnęła się promiennie do swojego kochanego, pochyliła się dyskretnie i wyszeptała prawie bezgłośnie. - Trampki, serio? Po tym stanęła już dumnie u boku swojego wspaniałego narzeczonego i czekała.
Ostatnio zmieniony przez Buffy Delilah Meadowes dnia Pią 7 Mar 2014 - 21:12, w całości zmieniany 1 raz
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Ogród Pią 7 Mar 2014 - 19:56
Wszystko było już gotowe. Brakowało tylko jednej osóbki, do której to wyrywało się od dłuższego czasu jego serce. Czuł, że jak zaraz nie przybędzie, to nie wyrobi i pobiegnie tam, gdziekolwiek była, i weźmie w ramiona z wizją, która jasno mówiła, że więcej jej nie wypuści z tych ramion. Nigdy. Jednakże musiał zachować powagę. Miał zostać mężem. I ojcem. To zobowiązywało go do przynajmniej lekkiej powagi. Leciutkiej. Gdy wzrok Anaximandera spoczął na czymś za jego plecami, a wśród tłumku dało się słyszeć głosy podziwu i zaskoczenia, odwrócił się gwałtownie na pięcie i spojrzał na Nią. Tak, tego właśnie chciał, tego potrzebował i właśnie świat mu to dawał, a raczej Ją. Najpiękniejszą, najcudowniejszą, najukochańszą istotkę, jaka chodziła po świecie, która była dla niego ważniejsza od jakiejkolwiek rzeczy na tym świecie. Buffy... Z dniem, kiedy to po raz pierwszy ją ujrzał, do teraz kochał ją równie mocno, nigdy nie przestając. Zapełniała większość jego myśli i nawet uparcie wyrzucała je swym obrazem, by zaraz zająć ich miejsce. Była rano, gdy się budził u jej boku, podczas śniadania, gdy jej cielesną postać zostawiał w domu, idąc do pracy, gdy był w pracy, na spotkaniach służbowych, wieczorze kawalerskim, gdy wracał do mieszkania, gdy jadł z nią obiad, kolację, gdy kładł się obok niej... Wszędzie towarzyszyły mu myśli o niej. I tęsknota. Nienawidził odchodzić na krok, a co dopiero na dwa, trzy czy kilkaset metrów?! Męka. I chyba miał obsesję na punkcie przyszłej współmałżonki. Oczywiście uśmiechnął się szeroko w tym swoim uroczym stylu, że gdy widziała go Gabriel czy inna przypadkowa osoba, a zwłaszcza kobieta, nie mogła się nie uśmiechnąć w odpowiedzi na ten słodki wytrzeszcz. Teraz jednak ten uśmiech nie był spontaniczny, bez powodu, a spowodowany przez jedną jedyną osobę na tej wyspie, która szła w jego kierunku. Teraz najbardziej rozbrajające uśmiechy Nicka były zarezerwowane właśnie dla niej. Inne damy powinny być zazdrosne, zwłaszcza te, które na niego polowały w Los Angeles. Objął ją ręką w pasie i cmoknął w policzek, gdy jej cudowna osoba stanęła tuż obok. Zachichotał beztrosko, słysząc o trampkach. - Czyż nie uroczo? Myślałem, że tu zalśnię, ale najwidoczniej przy tobie nie jest mi to dane, Lisku – szepnął, przesuwając dłoń po jej talii, by następnie splątać swoje palce z jej własnymi. – Wyglądasz przepięknie – dodał. To było... Magia! Jak to się stało, że znalazł taki skarb? To było niesamowite, przecudowne, najdroższe, kochane, najmilsze, najnieprawdopodobniejsze... Była jego. To był najpiękniejszy dar, jaki mógł otrzymać od świata. Choć były jeszcze dwa brzdące, które też dorzucały wiele do pieca w jego sercu. Co jeszcze za niespodzianki szykował dla niego świat? Nie sądził, by cokolwiek przebiło Buffy, Gabrielle i Sebastiana jeszcze bardziej. Z wielkim trudem odwrócił wzrok od jego prawie żony i odwrócił się do Castiela, który chrząknął, chcąc zaczynać. I zaczął, a słowa, które wypowiedział, cóż, mogły z początku przerazić zebranych, bo wyglądało to tak, jakby mówiący nie był kompletnie przygotowany, a potem, w dalszym ciągu, rozczulić, mimo że były krótkie, oszczędne i cytowane. Gdy anioł skończył, jak zaczarowany, wziął od Anaximandera obrączkę i odwrócił się do Buffy. - Ja, Nicholas, biorę ciebie, Buffy - Lisie ty mój kochany, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci, która w najbliższej wieczności nie jest zapisana w moim kalendarzu – powiedział i włożył na palec swej ukochanej złoty pierścień z wygrawerowanym napisem „na zawsze twój, Nicky”. Po wypowiedzeniu przysięgi przez dziewczynę, objął ją i w końcu pocałował długo i namiętnie. Usłyszał jakieś anaximanderowe „uuu” i zaraz jego oklaski, a potem reszty gości. Yay! Był zniewolony, co miało tak bardzo słodki smak. I lekki. Na koniec wyszeptał: - Kocham cię, żono. – I zaśmiał się szczęśliwy.
Castiel
Personalia : Castiel Pseudonim : Cass, Cassie Stworzony/a : po archaniołach Rasa : anioł Podklasa : serafin Profesja : Anioł Czwartku W związku z : Big Mac Aktualny ubiór : granatowy krawat, biała koszula, ciemne jeansy, prochowiec, miękkie buty ze skóry Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Pią 7 Mar 2014 - 20:38
Cóż, panna młoda przybyła. Pan młody już dawno był. Nadszedł czas, gdy miał oto połączyć tę dwójkę do śmierci ślubem, by mogli cieszyć się sobą jeszcze bardziej. I być oficjalną parą przed Bogiem, do którego anioł posiadł wielki szacunek i wobec którego był wiernym sługą. Spojrzał ku niebu, co miał często w zwyczaju czynić, gdy wspominał Stworzyciela i ujrzał ciemne niebo obsypane milionami gwiazd. Czas zaczynać, pomyślał. Odchrząknął cicho, chcąc zwrócić uwagę zakochanej parki. - Już pora – stwierdził sucho i zaraz kontynuował głośniej niskim głosem. – Nie mam pojęcia, co takiego unosi się w powietrzu, że dzieje się tak, a nie inaczej, ale oto tu jesteśmy. Zebraliśmy się tutaj, na tej wyspie należącej do istoty złej, odrodzonej w Piekle, która jest rzekomo przyjaciółką tej dwójki, by właśnie wziąć udział i być świadkami, jak ci oto tu przysięgną przed naszym najdroższym Stwórcą sobie wierność, miłość i oddanie. Kochacie się, więc nie przedłużajmy dłużej. Jak to powiedział pewien bardzo dobry człowiek, którego niestety nie ma już na Ziemi, musicie być silni miłością, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma. Tą miłością, która nigdy nie zawiedzie. Przysięgnijcie więc to Bogu i sobie. – Zamilkł i czekał na wyznanie Nicholasa, a potem dziewczyny. Potem, po wszystkim, dodał aby: - Cudownie. Jesteście od teraz mężem i żoną – stwierdził i zaczął myśleć, czy powinien zostać, czy odwiedzić McDonalda. Może i mieli dobre tu jedzenie, ale żadne nie dorównywało temu z sieciówki. Ach te... Miał wielką ochotę. Jednakże wahał się, czy powinien Gabriel zostawić i nie wspierać jej na tym polu przedbitewnym. Jak zaczną się zamieszki, będzie potrzebowała wszelkiej pomocy. Nie ufał Samaelowi, tej krwiopijczyni, do której należała ta wyspa i kilkunastu innym jednostkom. Sam pan młody mógł w każdej chwili się na kogoś rzucić, choć starał się wierzyć Gabriel, co do osądu, że ona i Buffy mają nad niego oko. Mimo wszystko chyba powinien zostać na moment. Dłuższy moment. I obserwować.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Temat: Re: Ogród Pią 7 Mar 2014 - 22:42
Dobra, bycie świadkiem było krępujące i jakoś nie czuł się w tej roli. Może i lubił czasem wyglądać elegancko, przez co garnitur, który ograniczał niektóre jego ruchy, mu nie przeszkadzał. Stanie też nie było problemem, ale nie lubił być w centrum uwagi, choć z początku miał nadzieję, że wszystkich oczy będą skierowane w kierunku pary i nikt nie złamie tej reguły. Ta, chciałby. Oczywiście wielu, a szczególnie ci, którzy wyczuwali aury i nie byli zajęci zbytnio ceremonią, wpatrywali się w niego non stop lub co jakiś czas zerkali, a on niestety czuł ich spojrzenia. W sumie nie tylko dziwaczną aurą zwracał uwagę, ale też wzrostem, który do często spotykanych nie należał. Pewnie przy ciężarnej Buffy wyglądał jeszcze straszniej. Może jak Slender nawet. Gorzej z matką. Miał się nie rzucać w oczy, a tak jakby już to robił. Jednakże co mu po ukrywaniu się, skoro pewna upadła oznajmiła mu dość delikatnie, że wiedzą. Wiedział, że informacja na temat jego pochodzenia była tak wielkim kąskiem, że pewnie miała dość szybko rozejść się i to nie tylko po Piekle, więc... Niewinny ślub nie był tu żadnym wielkim zagrożeniem, jeśli biorąc pod uwagę nieznane powody upadłych aniołów, którzy go nie zabili przy pierwszym bliższym spotkaniu, a jedynie poinformowali o tym, że wiedzą. To było chyba jeszcze gorsze. Ta ciekawość, czego chcą od niego. Musieli czegoś chcieć, skoro zostawili go przy życiu. I jak miał to oznajmić Gabriel? To było jeszcze bardziej przerażające niż ciekawskie spojrzenia ludu. Nadchodząca rozmowa z nią miała należeć do najstraszniejszych w jego życiu i miał nadzieję, że nie będzie ofiar. To by było takie... Nie w stylu mamy. Rozejrzał się po przybyłych, szukając jej wzrokiem i zauważył. Patrzyła prosto na Nicholasa z rozczuleniem i błogim uśmiechem na twarzy. No tak, myślała pewnie o tym, jakie to szczęście spotkało Carrolla. Słyszał, że byli ze sobą w dość bliskich relacjach przyjacielskich. Nie dziwił się więc, że pragnęła jego szczęścia. I on miał popsuć jej ten dobry humor... I co tu robił Samael?! Który w dodatku opierał rękę o jej krzesło i właśnie pochylał się, szepcząc jej coś na ucho, przez co ona uśmiechnęła się. Skoro kochanka nie zabiła za nieposłuszeństwo, to syna chyba też zostawi w spokoju? Cóż, musiał przerwać rozmyślania, bo jakby nie było, to był świadkiem. Podał w porę obrączki i już po chwili było po wszystkim. Zrobił głośne "uuu", gdy zaczęli zjadać sobie wargi i zaraz zaczął klaskać, by obudzić ospałą nieco publiczność. - No, no, no, młody! Teraz przed tobą noc poślubna... i szampan, i życie uwiązane przy tej dzikusce! Wszystkiego najlepszego, Buffy! Nie martw się. Ty zawsze lepsza od Pieszczocha, co nie, Kells? – Dał buziaka Buffy w policzek, uścisnął dłoń Nickowi i odsunął się, robiąc miejsce reszcie gości.
Raven Johanna Carroll
Personalia : Raven Johanna Carroll Pseudonim : Ravi, Jo Rasa : Duch Profesja : Troublemaker Aktualny ubiór : Fioletowa sukienka do ziemi; złote sandałki z pasków na szpilce; fioletowo-złoty szal. Liczba postów : 5 Punkty bonusowe : 8 Join date : 07/03/2014
Temat: Re: Ogród Pią 7 Mar 2014 - 23:34
Ravi… Co Ravi robiła w miejscach takich jak ślubna rezydencja, w której na dodatek trwała ceremonia mająca na celu połączenie ze sobą osób, które może i ona znała, lecz które za żadne skarby tego świata znać jej nie mogły. Ba! Widzieć też nie, a Raven przecież robiła dookoła siebie wyjątkowo dużo szumu. Cóż, przynajmniej tak właśnie było, gdy jeszcze oddychała i żyła. Teraz mogła co najwyżej zrobić odrobinę szumu poprzez strącenie kilku talerzy lub też nagłe włączenie radia, ale to nie przynosiło zbyt wielu efektów, ludzie zazwyczaj składali to bowiem na karby kapryśnej technologii, krzywych półek lub przeciągu, a na dodatek znacznie wyczerpywało jej siły. Po tym mogła tylko snuć się półżywa, jakby w ogóle jeszcze była żywa!, ledwo znajdując siły na to, by zachować swoje stare ja, którego strata wiązałaby się z prawdziwym koszmarem. Choć… Może tak właśnie byłoby lepiej? Nie dla świata, bo ten przecież miał ją w dupie nawet po tragicznej śmierci, ale dla niej samej. Nie wiedziała jednak, co mogłoby się stać, gdyby utraciła kontrolę nad własną świadomością i odrzuciła te mgliste resztki wspomnień, które wciąż jeszcze utrzymywały się w jej głowie. Duchowej głowie, bo ta prawdziwa już od jakiegoś czasu spoczywała w płytkim grobie, który jej mordercy wykopali gdzieś na bagnach przy którymś z dużych miast w Stanach Zjednoczonych. Nawet ona nie znała dokładnej lokalizacji swoich resztek i chyba nawet wolała, by tak pozostało. Kto wie, co stałoby się, gdyby zbyt mocno się do nich zbliżyła… Może jeszcze wciągnęłoby ją tam z powrotem? Do zmaltretowanego, zapewne już nieźle gnijącego ciałka, którego nie pokrywała już pewnie dawna skóra, a wszystko to, czym tak bardzo kiedyś szczyciła się Johanna, cóż… Przepadło na wieki wieków i amen. (Nie)pokój jej, już długo błąkającej się po tym nieszczęsnym i podłym świecie, duszyczce. Choć jej obecna sytuacja nie była znowu aż taka zła. Wedle wszelkich znaków na niebie i na ziemi, z pewnością jedyną alternatywą byłoby pójście do piekła, a ona mówiła temu stanowcze „hell to the no!” i wybierała wieczną tułaczkę jako niespokojna dusza. Cóż, właściwie nawet nie można było nazwać tego wybieraniem, gdyż ona tę właśnie możliwość miała tylko raz. Jeden raz, przy którym bardzo jasno oznajmiono jej, że powrotu do decyzji i rezygnacji nie będzie. Więc wybrała, nie wybierała. Wybrała, może i czasem gorzko żałując takiej a nie innej decyzji, i czuła się z tym całkiem w porządku. Tylko… Gdyby jeszcze miała do kogo otworzyć usta… No, owszem, nie była jedyną istotką, która wybrała sobie taki los, lecz jakoś nie ciągnęło jej do wiecznego wysłuchiwania historii o tym, jak ktoś umarł i dlaczego chciał zostać w tym świecie. Widzieć łez i smutku przy patrzeniu na inne dusze, gapiące się na marny los ich żywych członków rodzin, kolejne tragedie oraz żale…? Tego też nie chciała. Była więc duchową outsiderką, która, przynajmniej jak dotąd, nie spotkała jeszcze żadnej osoby, która nie należałaby do jej świata i mogła widzieć jej skromną osobę. To było smutne. Nie mogła jednak przez całą wieczność wałęsać się bez celu, więc sama postanowiła zrobić to, co przez cały czas tak bardzo wyklinała, wyszydzała i z czego momentami przeraźliwie się śmiała. Obserwować swoją rodzinę. Bliską rodzinę. Rodzinę, której spora część nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że Raven Johanna Carroll kiedykolwiek istniała. Dziewczyna była prawie jak ta czarniuteńka owieczka, która owym mięciutkim zwierzaczkiem została zupełnie nie ze swojej winy. Ot, zwykły, jakże dla niej gorzki!, przypadek, który przesądził o całym jej życiu. O śmierci zresztą również, choć może w odrobinę innym stopniu. Stała więc teraz z dala od światła lamp, chociaż te przecież nie mogły wpłynąć na kwestię zobaczenia jej, w cieniu wielkich drzew i patrzyła. Była smutna, tak przeraźliwie smutna, lecz nie chciała nic z tym uczuciem zrobić. Było dla niej dobre, zdecydowanie lepsze od gniewu i braku pogodzenia się z losem, które powodowały u niej tylko kolejne destrukcyjne zachowania. Choć… Czy ktokolwiek poza innymi duchami je zauważał? Nadal szczerze w to wątpiła. Nawiedzała bardzo wiele osób, które ponoć były mistrzami w swoim fachu – kontaktach z duchami, lecz jakoś nie mogła znaleźć swojej osobistej Whoopi Goldberg, która pomogłaby pozałatwiać jej niezałatwione sprawy i znaleźć święty spokój. Oj nie! Jakoś więc musiała sobie poradzić bez tego. No i radziła. Lepiej bądź gorzej, ale jednak. I ta jej duchowatość jakoś się kręciła. Szkoda tylko, że tak bardzo samotnie… Podeszła jeszcze kilka kroków w stronę zbiorowiska, uśmiechając się przy tym delikatnie. Długie, rude włosy rozwiewał jej nieodczuwalny przez żywych wiatr, a ciemnofioletowa sukienka plątała jej się wokół nóg. Przynajmniej tyle z tego miała… Przynajmniej nie wyglądała tak, jak w chwili, gdy wydała z siebie ostatnie tchnienie. - Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia... - Szepnęła.
Sammy Bone
Personalia : Samael Pseudonim : Sami Stworzony/a : przed sworzeniem świata Rasa : Upadły Anioł Podklasa : Książę Piekielny Profesja : Książę Oszustów/Władca Sukkubów i Inkubów Aktualny ubiór : czarna marynarka, czarny top, ciemne dżinsy, wygodne skórzane pantofle Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Ogród Sob 8 Mar 2014 - 5:12
Usiadł tuż obok Gabriel i rozejrzał się wokół z ciekawością, co też za persony przyszły na ten... ślub. Nie miał pojęcia, co oni takiego widzieli w tych ceremoniach i czemu tak licznie tu przybyli. Ot powiedzenie sobie kilka suchych kwestii, które ta dwójka równie dobrze mogła sobie powiedzieć w łóżku przed szczenięcym seksem. No, plus nałożenie na palce dwóch zwykłych złotych pierścionków. Bezsens i marnotrawstwo czasu, jeśli chodzi o śmiertelników. Tacy jak on akurat czasem martwić się nie musieli... A co do zebranych, to cóż, jednych kojarzył, innych wolałby nie kojarzyć, inni byli mu obcy. Żadnych jednak jednostek, które warte były jego uwagi, prócz dwóch wyjątków. Jednym z nich była oczywiście Gabriel, którą starał się non stop pocieszać i zapewniać, że nie ma co się bać o Anaximandera. Wiedział, że pod tą swoją cudowną blond główką miała pełno niepotrzebnych myśli, które powinny zniknąć, a nie tworzyć bezpodstawne obawy. Niestety nic nie było takie proste, że wystarczyło powiedzieć, pstryknąć palcami i znikało, a zwłaszcza u płci pięknej. Potrzebowała ciągłego naprostowywania, więc je jej zapewniał i to jak najbardziej pewnym głosem. W sumie był przekonany, że jego syn da sobie radę, skoro każdy demon drżał na wspomnienie o nieznajomym oprawcy. Widać, że chłopak był na dobrej drodze. Drugą osobą był właśnie jego syn, który wyrósł na naprawdę wysokiego młodzieńca. Samael jeszcze nigdy nie miał okazji go widzieć i teraz był zaskoczony zarówno jego wzrostem, postawą, jak i tym uśmiechem. Wraz z informacjami, które otrzymał, miał respekt do swego pierworodnego. Widział w nim idealnego syna i miał nadzieję, że te przypuszczenia się sprawdzą. Poza tym reakcja Castiela. Jak nie miał być perfekcyjnym synem, skoro wywołał tę bezcenną minę na twarzy anioła? Stali obok siebie i pierzak miał najwyraźniej niemałe problemy z rozkminieniem jakiej rasy jest jego syn. To z pewnością dla biednego Cassiego nie było łatwe. Zaś przemowy tej zacnej istoty wolał nie komentować. Ledwo co powstrzymał śmiech, słysząc przemowę Castiela. Uważał, że sam by lepiej to powiedział, mimo że nie był fanem numer jeden Boga. Postanowił nie słuchać tego dalej, a za to zaczął co nieco szeptać Gabriel do ucha z ich poprzednich wspólnych dokonań, a wspominać było co. Osobiście uważał ją za najlepszą kochankę, z jaką spał. Nie dość, że należała do bardzo seksownych kobiet, to w dodatku ta jej niedostępność i uśmiech, który coś dziś niezbyt często bywał na jej ustach. Oj, Gabiś... Oczywiście zamierzał zrobić wszystko, by go odzyskać. Nawet nie wiedział, kiedy przedstawienie dobiegło końca. Wstał wraz z Gabriel i obejmując ją w talii, ruszył z nią ku jej przyjacielowi. Wydawać by się mogło w oczach postronnych, że są parą i to bardzo zżytą. Blondynka oparła głowę na jego ramieniu, czekając na swoją kolej, a Sami, tuląc ją do siebie, leniwym wzrokiem rozglądał się wokół, niby to od niechcenia, choć tak naprawdę bacznie analizował wszelkie twarze, ruchy, zachowania i słowa. Może jeszcze jakieś ciekawe kąski mógł wyłapać na tej imprezce.
Gabriel
Personalia : Gabriel Pseudonim : Crystal, Gabi, Gabs Stworzony/a : Przy powstaniu świata Rasa : Anioł Podklasa : Archanioł Profesja : Anioł Śmierci, Przewodnik Chóru Aniołów, Opiekun Los Angeles Aktualny ubiór : biały sweter, różowa bokserka, jasne dżinsy, białe szpilki Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Ogród Sob 8 Mar 2014 - 14:17
Przez ślub i zapewnienia Samaela, chwilowo zapomniała o problemie związanym z synem. Chyba chciała od tego nawet odpocząć, dlatego starała się o tym uparcie nie myśleć. W sumie nawet podświadomie wierzyła, że da sobie radę tak, jak to robił przez te wszystkie lata. Jej i Samaela nie było, a on nadal żył, mimo że teraz widziała dokładnie błąd w zostawieniu go samego. Zwracał uwagę jak mało kto. Jej kochany Anuś... Niezmiernie radował ją fakt, że Nicholas znalazł swe szczęście na Ziemi. Był jedną z tych osób, które zasługiwały na nie jak najbardziej. Od zawsze był dobrym dzieciakiem. Tak też było z Buffy, więc z czułością patrzyła, jak ta dwójka łączy się na zawsze przed Bogiem ze sobą. To otwierało nowy rozdział w ich życiu i nie miała kompletnie nic przeciwko temu, mimo że teraz miała zostać sama. Sama... Patrzenie na roześmianego Nicholasa, przed jej oczami stawiało drugiego bliźniaka. Całą sobą miała ochotę go ponownie zobaczyć, ale jednocześnie bała się na niego spojrzeć. Bała się tego, co zobaczy w jego oczach na jej widok, mimo zapewnień Buffy. Skoro mogła to odwlec, to zamierzała to wykorzystać. Z każdą kolejną minutą jej pewność siebie malała i zapewne ostatecznie miała mu nie powiedzieć o uczuciach, o dziecku. Nie odwróciła się, szukając wzrokiem. Brakowało jej odwagi i przez to cierpiała, myśląc o tym, jak wygląda, czy jest szczęśliwy, czy jest z osobą towarzyszącą, czy sam... Pełno pytań i jedynie wystarczyło się odwrócić, bo nie widziała go przed sobą, by otrzymać na nie odpowiedzi. Tego jednak uparcie nie czyniła. Samael zaś cały czas myślał, że to przez Anaximandera jest tak zamyślona. Choć w sumie miałby rację, gdyby nie ślub, dziecko i Majki. Teraz zaś zaczęła myśleć o tej czwórce i wcale jej to nie pomagało. Miała ochotę znów wziąć choć trochę i odciąć się od tej karuzeli różnych emocji. To było takie silne, że świadomość, że jest w ciąży nawet jej nie pomagała. Na szczęścia miała u boku przyjaciela, który podszeptami odwlekł jej ulotnienie się. Zachichotała na wspomnienia sprzed czterech tysięcy lat i nawet oblała się lekkim rumieńcem. - Sami... – Szepnęła z naganą, bo nie pozwalał się jej skupić na ceremonii. I rozmyślaniach. Nie miała jednak tak naprawdę mu tego za złe, bo i tak nie szło jej zwrócenie swej całkowitej uwagi na ślubie, nad czym ubolewała. Niestety myśli były silniejsze. Choć tych chcieć nie chciała, bo wprawiały ją w zły stan, który nakłaniał ją do ucieczki. Tej złej ucieczki od wszystkiego. Mimo tego całego zakołatania, uśmiechnęła się, gdy zaślubiny dobiegły końca. Tak być powinno. Szczęśliwe zakończenie. Wstała, a wraz z nią Sami. Nie miała pojęcia, co by z nią teraz było. Jego obecność nakłaniała ją do walki z nałogiem i nie okazania słabości. - Buffy, Nicholasie, wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. – Złożyła im życzenia i oddaliła się, nie chcąc przeszkadzać, ale też zebrany tłumek ją przerażał przez rozdrażnienie, którego powodem było wiadomo co. - Sami, dzięki, że jesteś. Wiele się dzieje... – Zaczęła, gdy oddalili się w mniej tłoczne miejsce. – Ćpałam... Ćpam. To jest ode mnie silniejsze, a od dziś jestem w ciąży. I jeszcze Anaximanderek... I... No, za dużo tego. Boję się przyszłości. Jak wtedy - stwierdziła, w końcu to z siebie wyrzucając.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Ogród Sob 8 Mar 2014 - 19:30
No dobrze. Może i śluby były cudowne, wzruszające, urocze i w obecnych czasach niezbyt często spotykane, więc i cenne oraz pożądane przez część wciąż wierzącą w boskie plany, ale dla Michaela akurat takie wydarzenia nie były zbyt wciągające, fakt faktem, że niezbyt często w ogóle się na nich pojawiał, mówił po części za siebie, i jego obecność tutaj ograniczała się do tylko tej cielesnej części jego jestestwa. Myślami był bowiem hen hen daleko od terenów posiadłości Megaery, choć obiekt jego rozmyślań nie był wcale przecież aż tak bardzo oddalony, z czego młody Carroll jakby lekko się cieszył. Lekko, gdyż wciąż nie potrafił jakoś uwierzyć w pomyślne zakończenie, w którym jego zadurzenie w Gabriel rozwinęłoby się w coś więcej. A przecież nie należał do tego typu ludzi tak strasznie niepewnych siebie! Ba! Ponoć cała ta jego pewność stwarzała wokół niego jakąś taką dziwną otoczkę, która działała na innych odrobinę onieśmielająco. Tymczasem to on sam czuł się jakoś tak nad wyraz onieśmielony i lękający się wykonać jakiegoś, choćby i małego, kroku w kierunku wybadania gruntu, na którym przyszło mu stać i który w sumie nie powinien być przez niego aż tak źle odbierany. A był… I też nie był… Jednocześnie, co nieźle kołowało mu w tej roztrzepanej i wiecznie przysypiającej główce. Biedny Mickey nie chciał być aż taką sierotą i ofiarą losu, a jednak właśnie na nią wychodził. Choćby i towarzysząca mu kobieta, nieznana mu dotąd ciotka, którą wyraźnie teraz zaniedbywał, wychodząc na jakiegoś strasznego myśliciela, a może i nawet na gbura, który nie raczył podjąć z nią jakiegokolwiek tematu, a tych było przecież tak wiele. Mógł pomówić z nią o George’u, sprawach rodzinnych, poradzić się co do opieki nad ogrodem, którego przecież dotąd nie miał, lecz planował kiedyś założyć, lub choćby i zalać ją swoim zwyczajowym potokiem słów traktujących o wszystkim i o niczym. Tymczasem był taki mrukliwy. Może i się uśmiechał, może i starał się nadal wyglądać na pełnego radości z życia, ale chyba dosyć kiepsko mu to wychodziło, patrząc chociażby na reakcje kobiety. Reakcje, które, tak prawdę mówiąc, nieźle go ciekawiły, lecz nie zdecydowanie nie powinien teraz poruszać ich tematu. Na to miała być pora już podczas typowego przyjęcia po samej ceremonii. Ciotka w końcu chyba spisała go na straty, gdyż przestała się odzywać, więc, po chwili większej niechęci do tego wszystkiego, co sprawiało, że zaczynał tak bardzo się zmieniać, mógł raczej swobodnie dalej pogrążać się w rozmyślaniach, które zostały jednak bardzo szybko ponownie przerwane. Przez kilka sekund stał w miejscu, zwyczajnie wbijając spojrzenie w widok, który malował się przed jego oczami i jakoś nie mogąc w niego uwierzyć. Może i nie dawał wiary pomyślnemu zakończeniu, lecz wciąż jednak była na nie jakaś, dosyć niewielka, szansa. Teraz jednak i te resztki zostały mu wydarte, wgniecione w ziemię i jeszcze w paskudny sposób pozostawione na konanie w boleściach. I mimo że z zewnątrz zupełnie nie dawał po sobie poznać tego, że w jakikolwiek sposób go zraniono, to tam w środku czuł się, jakby umarło mu coś ważnego, coś, co zdecydowanie było przy nim zbyt krótko i zbyt szybko wydarto mu to z rąk. Beznadzieja… Ślub stracił dla niego jakoś ten urok i nawet śliczne dekoracje nie pomagały mu go na nowo zobaczyć. Oj nie! Równie dobrze mogłoby ich wcale nie być, a on nawet by tego nie zauważył. Było mu tak ciężko na sercu… Noga za nogą, noga za nogą i wreszcie jakoś ruszył w stronę, tak niezwykle szczęśliwej, młodej pary. Szybko jednak tego zaniechał, widząc podchodzącą do nich Gabriel i jej… faceta, z którym nigdy nawet nie mógł by się równać. Dlaczego nie zauważył tego już na samym początku?! Przynajmniej nie czułby się teraz aż tak paskudnie i jego serce nie byłoby tak boleśnie złamane. Co on sobie myślał, gdy gdzieś tam w sobie hodował niewielkie ziarnko nadziei. Nadziei, która zgniła… Nim zdążyła jeszcze odpowiednio wyrosnąć. Może to i dobrze? Przynajmniej problem z jego umieraniem i ewentualnym cierpieniem ukochanej po jego śmierci, cóż, rozwiązał się poniekąd sam. Wyciągnął z kieszeni telefon, udając, że zainteresowało go coś, co zobaczył na wyświetlaczu. Po chwili podszedł bliżej do ciotki, uśmiechając się przy tym. - Ciociu, czy mogłabyś być tak dobra i przekazać młodym moje najserdeczniejsze życzenia? No i przeprosiny. Muszę znikać, bo robota wzywa. Wielka szkoda, ale cóż począć… – Pokiwał głową, wciąż jeszcze się uśmiechając. – To do zobaczenia, ciociu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. – Uściskał lekko kobietę, ucałował ją w oba policzki i odszedł. Może i nie w stronę zachodzącego słońca, lecz wciąż jednak niczym bohater jakiegoś filmu. Przegrany bohater, który nie miał już ochoty zupełnie na nic. Dwie minuty później znalazł się już na motorówce, odpływając w stronę lądu. - The winner takes it all… – Mruknął cicho, patrząc na posiadłość powoli niknącą w oddali.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Nie 9 Mar 2014 - 2:41
Nigdy nie myślała, że kiedykolwiek przyjdzie jej czuć i doświadczyć czegoś takiego, tak wielkiego, a teraz to było w zasięgu jej dłoni. Wystarczyło, by tylko przeszła w miarę spokojnym krokiem, bo zdecydowanie chciała iść „odrobinę szybciej”, mały kawałeczek dzielący ją od właśnie tego spełnienia nigdy niewypowiedzianych snów i marzeń. Maleńki kawałeczek, kilka niedużych kroczków, by w pełni oddać się nieopisanemu szczęściu, by nareszcie w pełni oddać się ukochanej osobie, do której ciągle było jej tęskno i która to zajmowała szczególne miejsce w jej sercu. Którą uwielbiała, kochała wręcz nader wszystko, nad życie nawet. Jej Nicky… Był jej przeznaczeniem, a ona jego. Tak zwyczajnie musiało być i nie sposób było się z tym kłócić. Zwrócił jej uwagę, zdobył jej uczucia, nawet, jeśli wtedy jeszcze nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, już podczas ich pierwszego spotkania. Choć może bardziej właściwym było nazwanie tego spotkania „prawie pierwszym”… W końcu on jej wtedy nie widział. Ona jego za to jak najbardziej i to chyba właśnie wpłynęło na całe jej dalsze życie. Podświadomie uciekała myślami w tamten dzień, do tamtego miejsca i chłopaka, którego imienia nawet wtedy nie znała. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że od tamtej chwili była już praktycznie jego i tylko jego. To było coś szalonego, zupełnie nielogicznego, ba! z logiką całkowicie sprzecznego, a jednak wspaniałego. I bankiet… Te uczucia, które owładnęły nią na jego widok, serce bijące o wiele szybciej niż powinno, dziwne wrażenie beztroski i lekkości, gdy tylko się uśmiechał. Wpadła jeszcze bardziej, powoli zaczynając zdawać sobie z tego sprawę i chyba nawet pragnąc, aby to trwało. Była wtedy taka oszołomiona. Pełna poczucia winy z powodu braku pomocy tamtego feralnego dnia, wciąż jeszcze pluła sobie z tego powodu w brodę!, i na dodatek oczarowana nim, całkowicie uległa jego urokowi osobistemu. Nie żałowała tego nigdy. To właśnie to, nawet te okropne wydarzenia w hotelu Paradise, przyczyniło się do tego, że historia właśnie tak się potoczyła i stali teraz obok siebie, delikatnie objęci i pełni dobrych wizji na przyszłość. Przyszłość, którą dzielić mieli nie tylko ze sobą nawzajem, ale też i ich słodką parką dzieciaczków, które wciąż jeszcze nosiła pod sercem, a które, za wcale nie tak długo, miały dopiero zaszczycić ich swoją obecnością. To było coś wspaniałego. Jej Nicholas był wspaniały i już wkrótce jak najzupełniej jej, ich kruszynki też miały być prawdziwym skarbem, wiedziała to od samego początku. I nikt, i nic nie mogło zniszczyć tego, co właśnie się zaczynało, a zaczynała się prawdziwa idylla. Ich mały raj na ziemi. - Cóż… Mam tylko nadzieję, że reszta osób na weselu choć w niewielkim kawałeczku podziela twoje zdanie, kochanie, bo niektórzy jeszcze gotowi mi cię porwać sprzed nosa. – Mruknęła, uśmiechając się promiennie i kładąc mu głowę na ramieniu. – Może i ja wyglądam przepięknie… – uśmiechnęła się jeszcze wyraźniej i ściszyła głos do prawie bezgłośnego szeptu, który skierowany był tylko i wyłącznie do uszu jej skarbu – …ale to ty wprost ociekasz urokiem osobistym i seksem, Tygrysku, czysta mrrruczność. Zapewne kontynuowałaby swoje wychwalanie zalet ukochanego Nickiego, a tych wyliczyła nadzwyczaj dużo, gdyż, przyznajmy szczerze, był jej ideałem, lecz Castiel najwyraźniej odrobinę się niecierpliwił. Poza tym jej serce też wyrywało się ku przyszłemu mężowi i jak najszybszym usunięciu kawałka ze słowem „przyszły” lub „narzeczony”. Chwilka, momencik dosłownie i wszystko miało się zmienić. „Mąż”… To brzmiało jej znacznie lepiej. Jej Nicky, jej Tygrysek, jej mąż… I jej ideał. Czego więcej mogła chcieć od życia? Miała przecież wszystko, czego mogła tylko pragnąć. I powoli zaczynała przekonywać się do tego, że na to, choćby i po części, zasługiwała. Zasługiwała na to, by odpokutować swoje winy związane z alejką w Nowym Jorku i uczynić swojego mężczyznę najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Szczęśliwszą nawet od niewyobrażalnie szczęśliwej jej samej. Zasługiwał na to… Zdecydowanie. Nie odwracając w całości spojrzenia od narzeczonego, przysłuchiwała się słowom Castiela, które z początku odrobinę ją zaniepokoiły. Do czego zmierzał ten dziwny anioł…? Po chwili jednak jej obawy dotyczące przebiegu ceremonii odeszły w zapomnienie, a ona sama ledwo łapała oddech z powodu niewyobrażalnej wręcz mieszanki pozytywnych uczuć, jakie ogarnęły ją w tej chwili. Z jej oczu popłynęły natomiast łzy prawdziwego, niczym niestłumionego, szczęścia, gdy Nicholas składał jej przysięgę. - Ja Buffy biorę ciebie Nicholasie, najmilszy Tygrysku, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę… Będę… Zawsze… - Odpowiedziała, wsuwając na palec Nickiego dowód swej miłości i tego, że należeli już do siebie. Zawsze, na zawsze. I mimo że i jej pierścień, który mu teraz podarowała, miał na sobie drobny napis traktujący o jej miłości do swojego męża, to nie on był tutaj najważniejszy. Oj nie. Napis z pewnością miał znaczenie, lecz zanikało ono jakby w obliczu kilku drobniuteńkich, prawie niewidocznych gołym okiem, znaczków, na których poszukiwania i zlecenia straciła wyjątkowo dużo czasu. Ich znaczenie jednak wciąż miało pozostać tylko jej tajemnicą. Słodką tajemnicą, dobrą tajemnicą. - Mój kochany mąż… – Szepnęła, wkładając w gorący pocałunek wszystkie swoje obecne uczucia i miłość. – Kocham cię. – Mruknęła gdzieś między całowaniem. I zupełnie straciła poczucie czasu oraz rzeczywistości ich otaczającej, które przywrócił jej dopiero głośny dźwięk wydany przez ich świadka oraz jego klaskanie, do którego po chwili dołączyła się i reszta tłumu. Z wielką niechęcią zaniechała więc dalszego całowania męża, obiecując sobie odbić to w najbliższej nocnej przyszłości, i uśmiechnęła się czule do Nicka, wciąż patrząc na niego z łobuzerskim błyskiem w oczach. - Wielkie dzięki, wielkoludzie. – Roześmiała się, ściskając lekko Anaximandera, co przy jej brzuchu i wysokości musiało wyglądać dosyć komicznie. – Tylko kwestie sypialniane racz, proszę, zostawić samym nimi zainteresowanym. – Pacnęła go lekko i odwróciła się do reszty gości. Uprzejmie skinęła głową w podziękowaniu Gabriel za dosyć suche życzenia i pogrążyła się w iście szalonym odpowiadaniu innym na życzenia, uściski, całusy, głaskania pokaźnego brzuszka i inne dziwactwa, które musieli z Nickiem jakoś przetrwać. Przynajmniej do chwili, w której większość gości zaleje się w trupa i ich dyskretne zniknięcie nie zostanie zauważone. Przytuliła się do męża, szczerząc zęby w uśmiechu. Był przecież jej najukochańszym ideałem.
Ostatnio zmieniony przez Buffy Delilah Carroll dnia Pon 24 Mar 2014 - 0:50, w całości zmieniany 1 raz
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Ogród Czw 13 Mar 2014 - 19:37
Wszystko, co się teraz działo wokół niego, było jednym wielkim chaosem, w którego centrum był on i jego małżonka. Robił mnóstwo rzeczy i to w jednym czasie. Dziękował za życzenia, cmokał w policzki, klepał po plecach, witał się, żartował z setkami ludzi. W sumie też nieludzi. Fakt, że tyle istot przybyło na ich ślub, sprawiał, że czuł pewną dumę, czuł się ważny i istotny. Szczęśliwy! Był cholernie szczęśliwy! Cieszył się, że swoim ślubem mógł ich wszystkich oderwać od ciężkiej rzeczywistości. I że sprawdzała się teoria znajomych ze średniej, że Nicholas uchodził za centrum towarzyskie, do którego lgnięto, by choć trochę polśnić... Choć to prędzej był jakiś absurd, nieistotny absurd. Największą wisienką na torcie jego świetnego samopoczucia była Buffy w tej białej sukience, uśmiechająca się nieco nieśmiało ze lśniącymi ze szczęścia niebieskimi oczkami, jego osobista dama jego serduszka i jego żona. Tak, to właśnie ona była jego osobistym centrum, wokół którego zakręciło się jego życie i nie zamierzał tego zmieniać. Niezmiernie miło było wracać do domu, w którym ktoś na niego czekał, ktoś, kto za nim tęsknił i za którym tęsknił też on. Niesamowite. Jeszcze teraz dochodził fakt, że od dziś, od teraz, od tej chwili byli małżeństwem. Na zawsze razem. Buffy i Nicholas Carroll, a już za niedługo Buffy, Gabrielle, Sebastian i Nicholas Carroll. Rodzina – to słowo właśnie zaczynało nabierać dla niego prawdziwego sensu, który to krążył wśród ludzi od lat. Rodzina, która go kochała, z którą spędzał czas, o którą dbał, z którą był mimo wszystko. Choć musiał przyznać, że z Gabriel czuł się również jak z rodziną, choć nie czuł tego tak bardzo jak teraz. Gabriel była przybraną matko-siostro-przyjaciółką, a Buffy była żoną, Gabrielle miała być jego córką, a Sebastian jego synem z krwi i kości. Objął swoją żonę obiema łapkami i pocałował w trakcie, gdy nie dopadli ich kolejni składający życzenia. Czuł motyle! Codziennie! Przy niej! I był chyba za bardzo podekscytowany, bo wciąż myślał o tym, jaki to jest szczęśliwy. Był cholernie szczęśliwy! Jak jeszcze nigdy w swym życiu. Niestety zaraz przerwał pocałunek i wrócił dalej do swej aktualnej roli pana młodego. Zaczął przyjmować kolejne życzenia, gratulacje i podziękowania. Z czasem, dość wyczerpująco powolnym, gromadka zaczęła się zmniejszać. Chyba wychodził na niegościnnego, bo zaczynał cieszyć go ten fakt. Chciał Buffy, a nie Luke, który prawił głupoty na temat jego żony, płaczącej sąsiadki czy kelnerki z Heavenly Lunch, która wyglądała, jakby była na dopalaczach. Wyraźnie nadpobudliwa. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek emanowała takim szaleństwem i energią. - Dużo ich wszystkich – stwierdził, patrząc z łobuzerskim uśmiechem na Delilah. – No, no, no... Jak tam minął dzionek, pani Carroll? Tak cholernie tęskniłem, Lisie – powiedział cicho z uwodzicielską nutką w głosie. Po chwili jednak się ogarnął, bo nie mógł jej teraz zaciągnąć do łóżka. Może i mógł, ale nie wypadało. Powinien przestać teraz o tym myśleć. Zdecydowanie. – I jak tam nasze kochane szkraby? – Spytał, patrząc na brzuszek i go leciutko głaszcząc jedną dłonią. Cudownie. Był szczęśliwy! Po chwili dołączył do nich Castiel, przerywając ich krótkotrwałą intymność. Zaniepokoiło go, że nie mógł znaleźć Gabriel, ale może ta położyła się gdzieś zmęczona? Ostatnio nie było z nią za dobrze, więc zakładał, że właśnie tak było. Albo była gdzieś z Anaximanderem albo ze swym przyjacielem... Albo Mickiem. Nie było go wśród składających życzenia. Uśmiechnął się na myśl, co i z kim mógł teraz robić. Zboczuchy. Na jego ślubie! - Castiel, sprawdź, czy nie ma jej z tym przyjacielem, Anaximanderem – świadkiem moim lub z moim bratem – rzucił i zaraz odwrócił się do dziewczyny, która życzyła mu wszystkiego najlepszego i to szeptem, co go zaskoczyło. I zaskoczyła go postać dziewczyny. Zdecydowanie człowiekiem nie była. - Dzięki... Eee... A ty jesteś... kim? Wiesz, nie udało mi się jeszcze poznać całej swojej rodziny – usprawiedliwił się, po czym lekko zmarszczył oczy, widząc i czując to coś, czego nie potrafił określić – jej rasowości. Było coś z nie tak... Jakby była duchem? – Raaany, coś niewyraźnie dziś wyglądasz. Co z tobą? Czym jesteś? – Spytał wprost, patrząc na nią z ciekawością.
Castiel
Personalia : Castiel Pseudonim : Cass, Cassie Stworzony/a : po archaniołach Rasa : anioł Podklasa : serafin Profesja : Anioł Czwartku W związku z : Big Mac Aktualny ubiór : granatowy krawat, biała koszula, ciemne jeansy, prochowiec, miękkie buty ze skóry Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Czw 13 Mar 2014 - 21:21
Pachniało mu. Tak słodko pachniało mu Big Mac’iem. Chciał go, chciało go bardzo, ale obowiązki. Złe i nędzne. Choć może... McDonald wzywał, Castiel lecieć musiał! Jednakże jeśli o zapachy chodziło, to należałoby też wspomnieć o krwiopijcach, dziwnych mieszankach, jakichś eksperymentalnych cudakach i upadłych, którzy kręcili się wśród niewinnych ludzi i aniołów, których zdecydowanie przewyższali ilością. I Gabriel – ta, prawdopodobnie zbyt naiwna, archanielica była tu bardzo łatwiutkim celem. Choćby i dla Samaela, z którym się prowadzała i nikt nic z tym nie zrobił! Patologia. Totalna patologia. Pytanie, czy powinien to zgłaszać głównemu przełożonemu? Może ten wtedy jakoś by jej przetłumaczył, że upadłe anioły były upadłe. Złe! Jako że tu był i wiedział, że z pewnością spokojnie nie będzie, to powinien zostać. Z obowiązku. Jednakże co, jeśli ktoś wyższy rangą by go z tego obowiązku zwolnił? Nie powinien sprzeczać się z „przywódcą”, a dzięki temu będzie mógł się wgryźć w ten cud! Wołowina, ser i ten sos. Niebo w gębie, jak to mówili śmiertelnicy. Choć nie powinien tak kombinować... Mimo to zaczął wzrokiem szukać Gabriel, a potem też nawet i krążyć wokół, szukając jej coraz intensywniej. Co i rusz przechodziły obok niego różne bestie, ocierając się to niechcący czy bezmyślnie o niego i jego prochowiec. Paskudztwo. W dodatku patrzyli na niego tak dziwnie, mierząc go od stóp do głów. Dziwne istoty. Nie chciał tu być, jednakże po Gabriel nigdzie nie było śladu. Po Samaelu również. Zauważył za to młodą parę nadal nieopodal ołtarza, więc podszedł do niej. Nicholas mógł wiedzieć coś na ten temat. - Widzieliście Gabriel? – Spytał spięty. Nie podobało mu się to zniknięcie, zwłaszcza, że był z nią Samael i zaistniała sytuacja oddalała go od pewnych kanapek. Może powinien powiadomić o tym innych? Szybciej rozwiąże się sprawa. Spokojne słowa, a nawet podsycone jakimś kpiącym tonem, Nicholasa nie pomagały w jego przekonaniach. W dodatku Samaela uznał za przyjaciela. Sam był wampirem, który olał właśnie bezpieczeństwo swojej przyjaciółki - Gabriel i odwrócił się do jakiegoś ducha. Castiel zwrócił się więc tylko do Buffy: - Nigdzie jej nie ma. Jej rzekomy przyjaciel jest upadłym księciem – zdradził jej szeptem, po czym zapytał. – Jesteś pewna, że masz kontrolę nad Nicholasem? Gabriel uważa, że nikogo nie zaatakuje. Ja mam wątpliwości.
Raven Johanna Carroll
Personalia : Raven Johanna Carroll Pseudonim : Ravi, Jo Rasa : Duch Profesja : Troublemaker Aktualny ubiór : Fioletowa sukienka do ziemi; złote sandałki z pasków na szpilce; fioletowo-złoty szal. Liczba postów : 5 Punkty bonusowe : 8 Join date : 07/03/2014
Temat: Re: Ogród Czw 13 Mar 2014 - 21:51
Raven jak zwykle pogrążona była we własnym świecie, obszarze, do którego wstępu nie miał żaden żywy osobnik i do którego inne zbłąkane dusze też raczej nie lgnęły. Logicznym więc się zdawało, że z początku nie zrozumiała słów do niej skierowanych i, jak zwykle zresztą, uznała je za zwyczajowe mówienie do kogoś innego, kto stał za nią. Chcąc dowiedzieć się, kto taki jest przyczyną gadania przez jej nieskromną osobę, jakby wcale jej tam nie było, obróciła się na pięcie, zerkając przy tym w tył. Zerkając i prawie natychmiast układając usta w szerokie O, ponieważ nikt za nią, ani obok niej też, zdecydowanie nie stał. W tym momencie do głowy przychodziło jej tylko jedno wytłumaczenie słów rzuconych "w powietrze" - Nicholas Andrew Carroll zwyczajnie nie widział tylko zwykłego, przezroczystego powietrza tam, gdzie inni je widzieli, ale... Czy mogło to oznaczać, że... - To ty mnie widzisz...? - Spytała, głęboko wciągając powietrze, w realnym szoku. Opamiętała się dopiero po kilku długich sekundach zupełnego nieogarniania zaistniałej sytuacji. Jeśli... Jeśli to była prawda, rzeczywiście ją widział i mówił właśnie do niej, to chyba oznaczało mniej więcej tyle, że właśnie znalazła swoje upragnione medium. Pytanie tylko, na jak długo... Słyszała bowiem o przypadkach, w których media były wyposażone w tylko chwilowe zdolności, które bardzo szybko znikały. To dopiero byłoby solidnie wnerwiające! - Czekaj! Ty mnie widzisz?! Tak serio?! Serio-serio?! - Pomachała jakiemuś zupełnie nieświadomemu niczego facetowi wprost przed nosem. - O! Tak o? On mnie nie widzi, nikt normalny mnie nie widzi! - Pisnęła, obracając się wokół własnej osi i roześmiała głośno niczym rasowa wariatka. - Cholera! Ty mnie widzisz! Cholera, widzisz mnie! O. Mój. Bożeeee! No dobrze. Zdecydowanie nie zachowywała się normalnie, ale to było dosyć zwyczajne przy czymś takim, co właśnie ją spotkało. A spotkało ją coś, co nie zdarzało się codziennie. Coś cudownego! Opadła tyłkiem na trawę, wciąż głupio się szczerząc. - Raven... Raven Johanna... Znaczy... Jestem Raven Johanna i całkiem słusznie zauważyłeś, że nie jestem normalną osobą. - Uśmiechnęła się jeszcze bardziej, machając ręką w stronę człowieka. - On też nie jest normalny, ale raczej w innym sensie. On jest chory psychicznie, ja jestem martwa, a ty najwyraźniej właśnie awansowałeś do roli mojego osobistego medium, co jest absolutnie i diabelnie wspaniałe.- Westchnęła przeciągle, zupełnie opadając na trawę. - Duch... Choć wolę wyrażenie "zbłąkana dusza", jest bardziej dramatyczne.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Temat: Re: Ogród Pią 14 Mar 2014 - 9:28
Anaximander z głośnym śmiechem oddalił się od pary młodej, przy okazji holując też za sobą Keller. Para młoda ich tymczasowo nie potrzebowała, więc w końcu mógł zniknąć z centrum wzroków większości gości. Mieli taką dziwną skłonność do popatrywania na niego. Patrząc na Nicka, rzucał im się też w oczy on jakby miał wymalowany jakiś, zdecydowanie nie na miejscu, napis na środku czoła. Może miał? Może Keller wykorzystała jakiś moment i odwaliła mu jakieś łacińskie stwierdzenie... Cóż, jeśli chodziło o te natrętne paczałki, to straszne, straszne, straszne. Wolał siedzieć na dachu opuszczonego budynku ze świadomością, że jest otoczony przez armię demonów, niż być obiektem ciekawskich spojrzeń. Mimo tych odczuć, które panowały w jego wnętrzu, nie dawał tego po sobie poznać. Oczywiście jego przecudowna i przystojna twarz oblewała się w spokoju i rozbawieniu. Cztery tysiące lat doświadczenia - mógł prawie wszystko. I kurczałkę, jaki to on stary był. Bardzo, jeśli spojrzeć na żywotność ludzi, jeśli wziąć pod uwagę żywotność jego rodziców, to raczej malutko. Rodziców... Gdy tak ciągnął Keller, sam nie wiedział gdzie, drogę zaszedł im ich ojciec, na co Anaximander zdecydowanie nie był przygotowany. Mniemał, że Pieszczoch też, choć jak znał życie, to zaraz miała sypnąć jakąś kąśliwą uwagą w kierunku upadłego. Chyba raczej nie chciał tego usłyszeć, cokolwiek by to nie było, więc miał nadzieję, że ta w końcu nada odpowiednią nalepkę zagrożeniu i nie przylepi tej z napisem „do zhejtowania”. Słysząc coś, co brzmiało jak zwykłe stwierdzenie z ust upadłego, jednakże pod kątem sensu jak komplement, wyluzował się nieco. Najwidoczniej Samael nie popierał zasady siedź-cicho-przez-cztery-tysiące-lat-i-nie-wychylaj-się. Widać, że nie zamierzał obchodzić się z nim jak z jajkiem, za to pogadać o polowaniach na demony. - Serio tam o mnie głośno? – Spytał z niejaką ciekawością. W sumie zastanawiało go pytanie, na którego jego ojciec mógł znać odpowiedź. Jednakże pytanie, na co mógł sobie przy nim pozwolić, a co powinien przemilczeć. Przynajmniej na razie. Nie mógł zlekceważyć tego, że jego ojciec był jedną z ważniejszych główek tam na dole i Księciem Oszustów, którego jakoś tako nie miał okazji jeszcze poznać i iść z nim na mecz, co akurat byłoby dziwne. Cóż, powinien włączyć myślenie, bo tytuł jego ojca powinien dawać mu do myślenia. – No tak... Od zawsze uważałem demony za głupie – stwierdził, podświadomie zgadzając się ze swym ojcem. To zdecydowanie było dziwne. Był upadłym.
Sammy Bone
Personalia : Samael Pseudonim : Sami Stworzony/a : przed sworzeniem świata Rasa : Upadły Anioł Podklasa : Książę Piekielny Profesja : Książę Oszustów/Władca Sukkubów i Inkubów Aktualny ubiór : czarna marynarka, czarny top, ciemne dżinsy, wygodne skórzane pantofle Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Ogród Pią 14 Mar 2014 - 12:33
Lubił, gdy wszystko szło po jego myśli. Wtedy mógł mówić, że jest zadowolony czy nawet szczęśliwy. Nawet czasem stać było na szczery uśmiech satysfakcji. Teraz jednak nie był szans na takowy, bo jego najlepsza przyjaciółka nadal była spięta z powodu syna, któremu nie groziło nic więcej prócz aktualnego, nic znaczącego, zagrożenia. Choć mógł jeszcze dodać tu kilkudziesięciu podrzędnych upadłych, których przełożony nadal mu był nieznany. Jednakże miało się to zmienić w niedalekiej przyszłości. Oj tak... Sam osobiście miał zamiar się z tym pofatygować, choć... Nie, może wyśle swoją trzódkę owieczek. Oddalił się z Gabriel w ustronne miejsce i niezadowolony zmrużył oczy. Nie spodziewał się, że archanielica pozwoli się wciągnąć temu paskudztwu. Nigdy nie przepadała nawet za widokiem tego, więc stwierdził, że jest gorzej niż myślał i raczej nie miały z tym nic wspólnego wiadomości dotyczące Anaximandera. Te otrzymała dopiero teraz. Brać zaczęła wcześniej. I ciąża – oznaczało to dla niej wielkie męki, jeśli miało to przebiegać podobnie jak w przypadku ich syna. On zaś dowalił jej jeszcze tymi wiadomościami. - Gabriel... Co się dzieje? I kogo tak szukasz tym wzrokiem? – Spytał, kładąc jej dłonie na policzkach i zwracając jej twarz w swoim kierunku. – Spokojnie. Czas ci nie ucieka. Wszystko zdążysz zrobić. Pogadajmy – powiedział do niej powoli, gdy zaczęła się wypierać i mówić coś szybko, aż za szybko, o panu młodym, jego żonie, o bracie pana młodego, dziecku i szukaniu go, westchnął i ją puścił. Porąbane związki z ludźmi go przerażały, dlatego zaliczał ludzkie damy raz i nie wracał, chyba że czymś mu zaimponowały. - Gabriel... To TYLKO człowiek. Za daleko ci nie ucieknie, bo one dreptają na tych swoich plączących się nóżkach. Lepiej posłuchaj, co mam ci do powiedzenia na temat... – Zaczął, ale mu przerwała wrzaskiem. Jednego mógł być dotąd pewien – Gabriel nigdy nie traciła nad sobą kontroli. To się właśnie zmieniało. Zmieszana zaraz przeprosiła, spuszczając wzrok, co akurat było do niej podobne. Przeprosiła go i stwierdziła, że źle się czuje, położy się i pogadają później, po czym cmoknęła go w policzek i poszła. Nie dając mu szansy nawet na powiedzenie "do zobaczenia". Ona poszła, a Samael został osłupiały i nie miał pojęcia, co to miało znaczyć. Zamierzał dać jej tę chwilę na uspokojenie się i wypoczęcie, więc musiał się czymś zająć, a tym czymś miał być Anaximander, z którym i tak planował w końcu z nim pogadać. Zaszedł mu i dziewczynie mu towarzyszącej, która kogoś mu przypominała, drogę. Wyrósł przed nimi ni stąd, ni zowąd, bo praktycznie przeteleportował się trzy kroki przed nimi. - Witajcie – uśmiechnął się od ucha do ucha. – Samael, twój ojciec, Anaximanderze – przywitał się grzecznie po ludzku, nawet wyciągając dłoń w kierunku syna. Ukłonił się i ucałował dłoń towarzyszącej mu dziewczyny, choć była dzieckiem któregoś z upadłych. Mieszaniec. Wyprostowawszy się, zaraz podjął dalej, kierując słowa do syna, patrząc z ciekawością na blondynkę: - Głośno o tobie w Piekle. Wśród demonów, Anaximanderze – stwierdził normalnym tonem. – Jednakże tym tępym istotom nie udało się jeszcze rozwiązać zagadki ściśle związanej z twą tożsamością. Zabawni są. – Uśmiechnął się, wznosząc oczy ku niebu. O Gabriel chwilowo przestał rozmyślać. Miała czas dla siebie.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Ogród Pią 14 Mar 2014 - 19:27
Niepisaną chyba niemal zasadą przyjęć ślubnych było to, że takowe bez mniejszej lub większej katastrofy czy też bijatyki odbyć się nie mogły, a że chwilowo żadnej takiej nie zarejestrowała... Cóż, Keller była zawiedziona i to nie tak zwyczajnie zawiedziona, o nie!, ona była zawiedziona jak cholera, ba!, zawiedziona jak tysiąc piekielnych choler na tym ich tam padole nieszczęść i rozpaczy... czy jak to tam szło. Nieważne zresztą. Nie było ciekawych akcji, były cholery, które panienki Keller nawet w najmniejszym stopniu nie zadowalały, a szkoda. Wielka szkoda, gdyż przez to Królowa Wielkich Choler zaczynała tracić dobry humor, który zyskała podczas słuchania tej dziwnej przemowy wychodzącej z ust Castiela. Stary, dobry i jak zwykle pocieszny Cass swoimi słowami doskonale potrafił wywołać zmieszanie na twarzach obecnych i przy tym zadowolenie Keller, głównie z powodu tego epickiego widoku, jakim byli goście niewiedzący zbytnio czy się śmiać, czy też płakać. Pysznie! Po prostu wyśmienicie! Poza tym nie miała jednak zupełnie żadnego powodu do okazywania jakiegokolwiek zainteresowania całą tą szopką. No dobrze, może i przyjaźniła, o ile przyjaźnią nazwać można było relację, w której jedną ze stron była Clarissa Jemima Keller, się z panem młodym i była tą całą świadkową na jego ślubie, ale jej rola tutaj i tak nie obejmowała niczego wielkiego. Gdzie więc powód do wkładu jej nadzwyczaj cennego zainteresowania? Nie ma, no, nie ma. Ot, postała sobie przez dłuższy moment przy jakimś ołtarzyku, wcielając się w tą znamienitą rolę, jaką jej przydzielono, a następnie złożyła swoje wybitnie niecodzienne życzenia i odsunęła się kawałeczek, aby nie przyćmiewać młodej pary swoim blaskiem zajebistości. Niezbyt długo dane jej było jednak unikać tego, gdyż dorwał ją jej brat i prawie natychmiast gdzieś pociągnął. Nie mogła powiedzieć, że opuszczenie tego nudzącego ją tłumku jej się nie podobało, ale potraktowania jak stary samochód też bratu podarować nie mogła, powoli już rysując sobie w głowie plan zemsty idealnej. Teraz należało go tylko wykonać, ale wcześniej... - Do diabła, Bro! Co to ma być? - Parsknęła, chcąc dodać coś jeszcze, co niestety tak złośliwie jej przerwano. Z wściekłością w oczach odwróciła wzrok w stronę nędzarza, który tak paskudnie jej przerwał i... Zamarła. Chyba po raz pierwszy w życiu coś ją zaskoczyło i nie była z tego powodu zbyt zadowolona. Ba! Po pierwszym szoku bardzo szybko przyszła jej zwyczajowa złośliwość. Nikt nie będzie jej zaskakiwał i wybijał z jasno określonego tonu. Nigdy w życiu! Ani tym, ani poprzednim, ani następnym czy też po nim. Niedoczekanie! Nic więc dziwnego, że, pomimo całkiem spokojnego i niczym wyjątkowo wrednym się nie charakteryzującego przyjęcia powitania, nie była zbyt pozytywnie i przyjemnie nastawiona do tego gościa - Samaela, jednocześnie będącego jej wybitnie wyrodnym tatuśkiem, który najwyraźniej nawet jej nie rozpoznawał... Co było kolejnym powodem do nienawiści, skoro przecież była wiernym odzwierciedleniem jej własnej matki - kobiety, która bądź co bądź nie miała w zwyczaju się puszczać, więc musiała zostać jakoś perfidnie oczarowana. Grr! W oczekiwaniu na odpowiednią chwilę, blondynka włożyła słuchawki do uszu i pogrążyła się w przeżywaniu piekielnie interesujących losów Petunii Backstreet - bohaterki jednej z tych banalnych oper mydlanych. I właśnie w momencie, w którym Królewiś Oszukistów wspomniał o popularności Anaximandera, Keller wybuchnęła przerysowanym piskiem ekscytacji przemieszanej z przerażeniem. - Mariolka! Nie, nie jedź tam! Antonio cię nie zdradza! - Spojrzała na ekran telefonu, a następnie zrobiła oczy smutnego spaniela i podniosła wzrok na towarzyszących jej mężczyzn. - No i pojechała. Po Antonio... - Wyginęła usta w podkówkę niczym mała dziewczynka. Po chwili jednak, znów przerysowanie, rozchmurzyła się i, z miną mówiącą, że coś dopiero do niej dotarło, uniosła dłonie do ust. - O. Mój. Boże. O. Mój. Boże! O. Mój! Boże! O! Mój! Bożebożebożenalku! Czy ja dobrze słyszałam, że jesteś sławny? Piekielny celebryta! Nie no, no nie, no! Analku ty mój! Mordo ty moja! - Skoczyła na brata niczym jakaś wyjątkowo napalona fanka. - Normalnie nie wierzę! Podpiszesz mi się na tłuczku do mięsa?! Musisz mi się na nim podpisać! I na traktorze! I zdjęcie... Koniecznie muszę sobie zrobić z tobą zdjęcie, bo mi przyjaciółki nie uwierzą. Taka sława! Taka. Sława. Obok. Mojej. Osoby. Moje marzenie właśnie się spełnia. Ajajajaja... Nie. - Parsknęła. - Sorry, Ajax, ale idź śmierdzieć swoją sławą gdzieś indziej. I zabierz ze sobą Oszukistę, bo domowego przedszkola mieć tutaj nie zamierzam. Jedzcie sobie rodzinne ciasteczka miłości i puszczajcie latawce do woli, ale jak najdalej stąd. - Zgrabnie odrzuciła włosy w tył, po czym otwarcie przyjrzała się towarzystwu. - Choć... Listonosz. Zawsze mówiłam, że jesteś listonosza. I tak, jestem niekulturalna. I nie, nie obchodzi mnie to. Who cares? Jestem tym trudnym dzieckiem. - Wzruszyła ramionami.
Gabriel
Personalia : Gabriel Pseudonim : Crystal, Gabi, Gabs Stworzony/a : Przy powstaniu świata Rasa : Anioł Podklasa : Archanioł Profesja : Anioł Śmierci, Przewodnik Chóru Aniołów, Opiekun Los Angeles Aktualny ubiór : biały sweter, różowa bokserka, jasne dżinsy, białe szpilki Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Ogród Sob 15 Mar 2014 - 16:06
Musiała w końcu to zrobić. Musiała powiedzieć mu i mieć to z głowy, poznać jego reakcje na wiadomości, które miała mu do przekazania i w końcu uspokoić swe myśli, które teraz nie chciały być zajęte niczym innym tylko jego osobą. Nie potrafiła skupić się na innych sprawach, bo w głowie pojawiało się coraz więcej pytań, wątpliwości, zwątpień. Chciała to zrobić, nie mogła stchórzyć. I to wszystko, co się właśnie z nią działo, było jak choroba. Obsesyjnie chciała się znaleźć choć w jego pobliżu, zobaczyć choć przez sekundkę jego twarz i stwierdzić, że ma się dobrze. Do bardziej rozmarzonych myśli należały te o przytuleniu, pocałunku, budzenia się rano tuż obok niego... Oglądania telewizji, czego nie robiła za często. Chciała wypełnić nim całe życie i jednocześnie myślała o tym, czy już przypadkiem kogoś nie miał, czy był zainteresowany jakimkolwiek związkiem, co o niej myślał... Cały ogrom pytań i marzeń dotyczących jednej osoby. Obsesja. Miłość była obsesją. Kochała go i to sprawiało, że czuła się jakoś tak... inaczej. Bardziej ludzko. Czuła się słaba. Micky! Nigdzie go nie widziała, mimo że... Dopiero teraz się zorientowała, że kompletnie nie ma pojęcia, co mówi do niej Sami, bo szukała obiektu swoich westchnień. Nigdzie go nie było! Czemu nigdzie go nie było? Powinien gdzieś być. To był ślub jego brata, do cholery! Chciała go zobaczyć... Powiedzieć mu, że... że go kocha. Szaleństwo! Gdzie on był, jak właśnie chciała mu to powiedzieć? Teraz! Rozmyślania chwilowo przerwał jej Samael i nie była z tego powodu zadowolona. Teraz chciała znaleźć Micka i mu to w końcu powiedzieć. Opowiedzieć o wszystkim, a szczególnie o swoich uczuciach i dziecku, ale Sami... - Dużo – zaczęła. – Zaczęło się dawno. Przed apokalipsą. Poznaliśmy się. On uratował mi życie, ale potem rozeszliśmy się i nic. W trakcie apokalipsy poznałam Nicholasa, dzisiejszego pana młodego, a jego brata. Uparty dzieciak. Jakoś tak się stało, że przez jego upartość i ten cały urok osobisty, a może przez tę twarz, twarz swego brata bliźniaka, przygarnęłam go i zamieszkał ze mną. Zaprzyjaźniliśmy się, on zaopiekował się moim barem, który dałam mu dzisiaj w prezencie ślubnym, ale nic jeszcze o tym nie wie. Uważałam go za brata, syna, przyjaciela. Uważałam... Nadal uważam. Trochę głupio to zabrzmiało. Potem doszło do ataku wampirów na Los Angeles, gdzie został ranny i nie mogłam sobie tego wybaczyć, że na to pozwoliłam. Zamknęłam go na miesiąc w posiadłości... Ja i te moje denne pomysły. To nie pomogło, bo został porwany z Buffy przez jakieś kitsune. Sami, ile ja niewinnych stworzeń zastraszałam i zabijałam, by go znaleźć, ale nic! NIC NIE ZNALAZŁAM. Przepadł jak kamień w wodę. Wtedy zaczęłam brać, ale po miesiącach Nicholas odnalazł się cały i zdrów. Jednakże pod wpływem impulsu chciałam zabić Buffy, która była wtedy w ciąży, za stan Nicholasa, bo został przemieniony w wampira. I prawie to zrobiłam! Prawie ją zabiłam... Chciałam to jakoś naprawić, więc poprosiłam brata bliźniaka, który pomógł mi ogarnąć dom do mieszkania. Michael jest świetny. Mimo że nie czuję się ostatnio dobrze i wtedy nie byłam w pełni sobą, to pomógł mi, a potem my się przespaliśmy, jak byłam pod wpływem i teraz go kocham, i go właśnie szukam, ale nigdzie go nie ma. Nie widzę go. Co jeśli odszedł? Ale czemu miałby to robić? Jest ślub jego brata bliźniaka. Jest tu cała jego rodzina... – Opowiedziała Samiemu szybko, zbytnio nie zastanawiając się nad sensem swej wypowiedzi. Całe te streszczenie ostatnich wydarzeń dało jej do myślenia. Czemu jej Majkiego tu nie było? Gdzie był? Byli na wyspie... Niewielkiej... A co, jeśli to przez Samaela? Co, jeśli czuł to samo i... A oni... To głupie. Jednakże co jeśli...? Z zamyślenia znów wyrwał ją przyjaciel, o ile nadal powinna go tak nazywać. - JAK MOŻESZ?! SAMAELU! Ludzie nie są aż tacy nędzni, jakimi ich przedstawiasz! Michael też nie! Przestań w końcu to robić! – Zaczęła się na niego wydzierać, po czym zmieszana zamilkła, spuszczając wzrok na swe dłonie. Znów to robiła. Znów traciła nad sobą panowanie. - Sami, ja... - Zaczęła, przerywając chwilową ciszę. Westchnęła ciężko i kontynuowała. - Przepraszam cię. Nie czuję się za dobrze. Pójdę... Pójdę się położyć. Pogadamy później – stwierdziła, cmokając go w policzek. Zaraz odwróciła się i poszła w kierunku posiadłości, nadal wyglądając tej twarzy, ale nigdzie nie widziała Micka. W budynku też go nie było. Załamana nie wytrzymała. Miała niewielki domek na obrzeżach miasta i właśnie tam stąd zniknęła.
[z/t] dla Gabriel
Melaney Roseline Carroll
Personalia : Melaney Roseline Carroll Pseudonim : Mel, Lacey, Rose Data urodzenia : 30.12.1978 Zmieniony/a : 31.10.2014 Rasa : wampir Profesja : redaktor naczelna W związku z : Andrew Anthony Jebediah Carroll Liczba postów : 8 Punkty bonusowe : 12 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Nie 16 Mar 2014 - 20:38
Sam widok synów był dla niej wielkim przeżyciem. Nie widziała ich tyle czasu, a teraz... Byli już młodymi mężczyznami, którzy ganiali za pannami, mieli własne dorosłe problemy, brali śluby. Miała nawet okazję porozmawiać z Misiem i, cóż, dowiedziała się co nieco o ich aktualnym życiu, a szczególnie Nicka. U ich małych synków tyle się działo, a jej nie było przy nich, by ich wspomóc. Nicholas brał ślub. W czarnym garniturze i białej koszuli oraz z uśmiechem przypiętym do twarzy wyglądał przesłodko i jednocześnie tak dojrzale. To takie cudowne, że znalazł swą drugą połówkę, brał z nią ślub i wkrótce miał mieć dwójkę dzieci. Choć jego wampiryczność... Sama miała okazję się przekonać jak to jest. Dobrze, że był szczęśliwy. I razem z małżonką wyglądał tak cudownie. Kompletnym przeciwieństwem Nicholasa wydawał się być teraz Michael. Przestał jakoś żartować, opowiadać, za to stał cicho, jak gdyby wrósł w ziemię. W dodatku wybrał się w kierunku pary młodej i nagle zaniechał sprawy z powodu wezwania? Coś jej tu nie grało, zwłaszcza, że to był ślub jego brata bliźniaka. Szybko pożegnał się z nią i odszedł, ucałowawszy ją w policzki. I go nie było. Znów. To, co się teraz wokół niej działo, co się działo w jej sercu... Za dużo. Stwierdziła, że nie powinna była tu przybywać, ale ten telefon do córki, sama ona i te zaproszenia od Megaery... Była tu i czuła się paskudnie. Miała ochotę podejść do Nickiego, życzyć mu wszystkiego dobrego i uśmiechnąć się do niego, ale nie potrafiła. Nie, gdy wiedziała, że ten nie zauważy w niej matki, bo niby czemu miałby ją poznać? To wszystko popsuło się dawno temu i teraz nie mogła wparować w ich życie, mówiąc, że mamusia wróciła. Odwróciła się plecami do ołtarza i zobaczyła osobę odpowiedzialną za jej paskudne samopoczucie. Nawet nie wiedziała, kiedy do niej podeszła. Po prostu nagle pokonała tych kilka kroków i... - Meg! Co ty sobie myślałaś, zapraszając mnie tu?! Moją córkę! Czemu jej to wszystko mówiłaś?! Nie powinnaś jej w to mieszać. Nie powinna tu przyjeżdżać. Ja również. Sama mówiłaś, że mam się trzymać z daleka, więc co chciałaś tym osiągnąć?! Zawsze musisz nakręcić, namieszać... Zawsze musi wyjść na twoje, ty zdziro! – Zaczęła wykrzykiwać, obnażając kły i popychając pierwotną. – Michael nazywa cię matką! Nienawidzę cię! – Co to za wesele bez rodzinnej sprzeczki? Zapewne żadne nie mogło się bez niego obyć...
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Ogród Nie 16 Mar 2014 - 22:26
Niezbyt przejmowała się tym, że tak wiele osób miało ją za zwykłą sucz, przeżyła już zbyt wiele, by takie rzeczy robiły na niej wrażenie. Ba! By w ogóle zwracać na coś takiego uwagę. O ile z początku jej wampirzego życia cała ta nienawiść do niej była przykra i druzgocąca, o tyle z czasem stawała się coraz bardziej zwyczajna, aż wreszcie stanowiła stały element jej egzystencji. Dzień bez nienawiści do niej był dniem straconym dla bardzo dużej liczby osób, więc... Cóż... Słowa wybitnie czepliwej i zwyczajnie niekulturalnej kobiety, w której rozpoznała poznaną przed laty Melaney Roseline Carroll, wpuściła jednym uchem, by pozwolić im wylecieć zaraz przez drugie. Szczerze nie rozumiała, o co czepiała jej się Mel i chyba nawet nie chciała tego zrozumieć. Myślała za to o tym, że jej dobremu przyjacielowi zdecydowanie musiało się coś stać, skoro wychował sobie taki okaz na potomka. No dobrze, może i mniej niż dziesięcioletnie wampiry były lekko trudne w obyciu, ale przecież stopień tego zależał od ich wcześniejszego charakteru, a doskonale pamiętała, że Melaney nie należała do tych wrednych i niespokojnych jędz, i szkolenia po przemianie. Cóż więc się mogło stać, że Drustanowi nie udało się opanować swojej potomkini? A może to widok tego całego rodzinnego szczęścia dookoła niej ją tak rozeźlił? To chyba nawet nie było w tej chwili zbyt ważne, patrząc na to, jak właśnie śmiała się odezwać Roseline. Odezwać do dużo starszej, stojącej znacznie wyżej w hierarchii i potężniejszej osoby, dodajmy jeszcze. Zdecydowanie, młoda Carroll miała więcej szczęścia niż rozumu, gdyż każdy inny pierwotny wampir, może z wyjątkiem wspomnianego wcześniej Dru, już po pierwszej salwie niekulturalnych słów z pewnością by ją zabił. To jednak była Meg, a Meg wolała mścić się powoli i starannie planować zadawane ciosy. Poza tym dochodził do tego jeszcze fakt, że miała tego wieczoru wybitnie szampański nastrój i nie w głowie było jej niszczenie ślubu swojemu ulubionemu potomkowi. Postanowiła więc przymknąć oko na zachowanie kobietki, przy pierwszej okazji wspominając je tylko dyskretnie jej stworzycielowi, i przeczekać burzę do czasu, gdy ta wreszcie się uspokoi i ogarnie swoje nerwy. I z pewnością dotrzymałaby swojego postanowienia, gdyby nie to, że młodsza wampirzyca postanowiła sobie zrobić z niej worek treningowy. Tego Megaera wybaczyć jej nie mogła. Z dzikim sykiem, odepchnęła od siebie kobietę, wkładając w to całą swoją siłę i dokładając specjalne zdolności. To nie mogło skończyć się dobrze... Wciąż w pozie gotowej na obronę własnej osoby, obserwowała jak odepchnięta kobieta zostaje uniesiona przez wir powietrza, który po drodze poprzewracał też część stolików wraz z ich zawartością, i uderza w wiekowe drzewo stojące kilkadziesiąt metrów dalej, łamiąc je praktycznie na pół. - Nigdy. Więcej. Nie. Pozwalaj. Sobie. Na. Coś. Takiego. - Wysyczała wściekle, biorąc kilka głębokich wdechów i schodząc do swojego zwyczajowego tonu. Otrzepała sukienkę z liści przyniesionych przez mini tornado i jeszcze raz spojrzała na Melaney. - To było ostrzeżenie. Następnym razem cię zabiję. - Odezwała się z cukierkowym uśmiechem na ustach. - I nie muszę ci się z niczego tłumaczyć... Po tym, w niewypowiedzianym toaście, uniosła w górę kieliszek czerwonego wina i, wciąż się uśmiechając, rozejrzała dookoła, gestem dłoni nakazując muzykantom podjąć przerwane granie.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Wto 18 Mar 2014 - 23:29
Cały ten tłok i tłumy ludzi, tak bardzo zaaferowanych przecież tym ślubem, podchodzących, by złożyć im życzenia, uściskać, publicznie poklepać po głowie, czy też pomacać sobie jej brzuch ze stwierdzeniem, że "no to się pan młody postarał" i to wypowiedzianym tonem, który dosyć mocno jej nie pasował i który dosyć jednoznacznie pokazywał, że ich goście nie mają za grosz poczucia prywatności, jej i jej Nickiego... nie swojej... Cóż, to wszystko zaczynało jej strasznie ciążyć, dosłownie chyba też, i potwornie dokuczać. Mimo tego całego szczęścia, jakie stało się teraz jej udziałem, miała najszczerszą ochotę zwiać z widoku, by nareszcie wylądować ze swoim kochanym. W sypialni... Czyżby ślubny nastrój niezbyt jej się udzielał, ale poślubny już tak? Ojoj. Jaka szkoda... W tym momencie jej największym pragnieniem nie było już wystawianie się na widok publiczny, jakby kiedykolwiek chciała zwracać na siebie oczy całego tego tłumu, teraz chciała tylko być przy swoim nowopoślubionym Tygrysku. Spokojna, odprężona, zupełnie się nie stresując i nie obawiając poddania ocenie. To właśnie w jego towarzystwie czuła się najlepiej i przez to zwyczajnie nie chciała na dłużej odsuwać się od niego. Kryzysowy tydzień w zupełności wystarczył jej na najbliższą... Wieczność. Wieczność, dosłownie!, którą spędzić miała przy boku swojego męża. Tak bardzo go kochając, będąc tak niewyobrażalnie szczęśliwą. Już teraz była. Była i nie potrafiła już skupić się na niczym innym, na nikim innym... Na nickim innym... Przytuliła się do swojego ukochanego, leniwym spojrzeniem śledząc najbliższych gości. Irytowali ją. Zwyczajnie ją irytowali, bo przez nich nie mogła być już w pełni z mężem i musiała stać na miejscu jak jakaś pokazowa krowa na wybiegu. To zdecydowanie jej się nie podobało. Za to wizja nagrody czekającej na nich po tym całym koszmarku, ta jakoś pozwalała jej to przetrzymać. Jakoś, bo dobrze zdecydowanie nie było i być nie miało. Nie jej wina, że, praktycznie od czasów po apokalipsie i wysadzeniu jej całej rodziny w powietrze, bo wcześniej Buffy była przecież prawdziwą szkolną i miastową gwiazdką pławiącą się w swojej popularności, szczerze nienawidziła bycia w centrum wydarzeń. Prawda? Przez to odzywały się w niej wspomnienia przeszłości, którym towarzyszyły nagłe napady lęku i bardzo złe samopoczucie. Tego jednak nikt, podczas planowania wesela, nie wziął pod uwagę, gdyż zwyczajnie nie obnosiła się ze swoimi wszystkimi obawami, fobiami i fobijkami. To nie było coś, o czym chciała chętnie wspominać. Oj nie! Cóż, ale trzeba było wytrzymać. Zwłaszcza, że obok siebie miała najwspanialszą osobę pod słońcem, która przynosiła jej uśmiech, szczęście i poczucie sensu w życiu. I to nie okazyjnie, a zawsze. Po raz kolejny w przeciągu tych miesięcy, które ze sobą spędzili, Buffy musiała, ba! chciała!, przyznać, że spotkanie go było najlepszą rzeczą w całym jej życiu. On był najlepszym, co jej się przytrafiło i tak już miało pozostać. Uszczęśliwiał ją, kochała go niezmiernie i za nic w świecie nie chciała tego zmieniać. Tak właśnie pragnęła, by pozostało. Na wieki i do końca wszystkiego. W przeciwieństwie do niej, Nicky wydawał się czuć w towarzystwie całkiem dobrze, jak nie wspaniale. Zdecydowanie otaczało go coś w rodzaju dziwnego blasku, który przyciągał kolejnych gości jak jakiś prawdziwy lep na muchy. Wredne muchy lecące do takiej słodyczy... I to od dzisiaj całkowicie jej słodyczy! Wciąż jeszcze nie mogła do końca w to uwierzyć, choć przecież obrączki na ich palcach były niezmąconym niczym dowodem. No dobrze, chyba powinna wreszcie przestać skupiać się na swoim złym samopoczuciu i lekkim nieogarnianiu otaczającego ją świata, a zacząć brać przykład z męża. Przecież powinna okazywać szczęście i to nie tak słabo, jak jej się zdawało, że robiła to w tej chwili. Choć w praktyce wychodziło jej to całkiem dobrze i naturalnie... Lecz dla niej wciąż wypadało słabo. Cóż. I tak musiała przyznać, że przy swoim osobistym skarbie tak właśnie wypadała. Słabiutko, gdy on wręcz oszałamiał wszystkich dookoła. Dokładnie tak, jak codziennie oszałamiał ją samą, chociaż może z jeszcze większą siłą. Był taki naturalny w tym, co robił. Taki... Jak dawny on... Przez chwilę, z jeszcze większym uśmiechem na ustach, pomyślała, że może to właśnie było to - moment, w którym wszystko całkowicie się już naprostuje i nigdy więcej nie będzie niepokojące. Chociaż w ostatnim czasie nie zauważała już przecież kompletnie żadnych oznak tego, jakoby coś miało być na rzeczy z niespokojnie krwiopijczą częścią Nicka. Oczywiście jasnym było to, że przy tym pod uwagę nie brała ich, nadal!, szalonej codzienności i życia. Szalonej w sensie całkowicie pozytywnym, a nawet nadpozytywnym. Jakby już nigdy nic nie miało wychodzić źle. I tego właśnie chciała! Tych wspaniałych pobudek w jego silnych ramionach, pocałunków, wspólnych posiłków, z których prób przyrządzania zrezygnowała już jakiś czas temu, oglądania głupich filmów, grania w gry planszowe przy ciepłym świetle rozpalonego kominka, tych dni, wieczorów i nocy, gdy czuła się naprawdę spełniona i szczęśliwa. Tego wszystkiego, co jej dawał, a co ona starała się odwzajemniać w jak najlepszy sposób. I o czym myśląc właśnie w tejże chwili, przestawała się stresować. Było dobrze! Była radosna i pełna dobrych wizji na przyszłość! Przy swoim Nickim, ukochanym małżonku! A niedługo również i przy dwójce szkrabów, które wyraźnie dawały znać o swojej obecności. Cudowne... Przylgnęła do Nicka, gdy objął ją i pocałował, samej całując go jak najczulej. Od tego poczucia bliskości bardzo szybko zaczynało jej się robić lekko na duszy i... Kołować w głowie, co jednak po kilku chwilach jej przeszło, więc to zbagatelizowała. Miała przecież różne dziwne ciążowe humorki organizmu. To akurat nie było teraz ważne. Ważny za to był pocałunek, którego szczerze nie chciała przerywać. No, ale wreszcie trzeba było, co też i uczynili. Wciąż jednak czuła tę więź, która tak bardzo ją oczarowywała. Na równi chyba z Nicholasem i jego nagromadzeniem uroku osobistego. Miał go tak dużo, że aż nie potrafiła tego pojąć... I chyba nawet nie chciała, bo analiza tego nie była im potrzebna. - Nie znam większości z tych osób. - Roześmiała się cicho w odpowiedzi na nicholasowe stwierdzenie. - Pani Carroll... To takie... Niesamowite. - Spojrzała na niego z niesamowicie błyszczącymi oczami i lekko go cmoknęła. - Strasznie mi się dłużył, panie Carroll, a zwłaszcza te ostatnie godziny. I ja też tęskniłam. Jak nigdy. To trwało stanowczo zbyt długo, ale już jest dobrze. Nadzwyczaj dobrze i wspaniale. - Szepnęła, pełna bliżej niezidentyfikowanej energii, która nagle ją opanowała. Już nie czuła się aż tak źle. Zdecydowanie nie. Pieszczotliwie nakryła jego dłoń swoją dłonią, wzdychając przy tym bezgłośnie i nieznacznie się uśmiechając. - Rozrabiają. Coś czuję, że będą z nich straszliwe wiercipięty, już są, i zdecydowanie nie mają tego po mnie. Gdybym tylko wiedziała, że przyjdzie mi targać ze sobą wszędzie taką parkę wariatów, a trzeciego mieć przy sobie... - Spojrzała na niego, unosząc w górę brew i wystawiając czubek języka. - Sam byś je sobie nosił, Carroll. Ale pocieszam się tą uroczą myślą, że to jeszcze przed nami... Już niedługo. - Wyszczerzyła złośliwie zęby i dała mężowi dłuugiego całusa, po którym niestety ich uwagę zwrócił na siebie Castiel. No i Gabriel, o którą jak zwykle się rozchodziło. Czy ta kobieta musiała to robić nawet w dzień ich ślubu?! To było chyba nawet jeszcze bardziej irytujące od otaczającego ich tłumu i macania przez obcych ludzi po brzuchu. Myśl, że nawet tego dnia Gabriel nie mogła sobie odpuścić tego całego odwalania, znikania, gdy najwyraźniej była potrzebna. I w tym momencie nie ratował jej nawet fakt, że była w ciąży. Słaba wymówka do nieobecności. Lecz gdy Nicky odwrócił się nie wiadomo z jakiej przyczyny i w jakim celu, patrząc w zupełnie puste miejsce i wyraźnie poruszając ustami, przez ten cały gwar dookoła nie słyszała słów, a Castiel zadał jej te dziwne pytanie, odwróciła swoją uwagę od problemów problematycznej archanielicy. - Upadłym księciem... - Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je przez zęby. - Co on tutaj robi? Na ślubie już i tak jest zbyt wiele osób, których możemy nie być w stanie utrzymać. Nie da się go stąd jakoś... No nie wiem... Wyeksmitować? - Zmartwiona, spojrzała z nadzieją na towarzysza. Całkiem go polubiła, gdyby tylko nie miał obaw co do jej męża. - Mieszkam z nim, Cass, wiem z kim mam mieć dzieci i z pewnością nie jest to zagubiona, a przez to też niebezpieczna, osoba. Ten etap mamy już dawno za sobą. Mogę poręczyć za to, że Nick się w pełni kontroluje. Ufam mu, bo inaczej nie pozwoliłabym mu na to wszystko, co jest. - Uśmiechnęła się promiennie do anioła. - Więc nie musisz się obawiać. Bardziej już reszty gości, bo może nie być dobrze... Z chwilą, gdy skończyła wypowiadać ostatnie słowo, już wiedziała, że sobie wykrakała. Tak znane jej tornado nie brało się bowiem znikąd, a kobiece wrzaski i tłumek zbierający się niedaleko trawnika... Cóż. Wszystko wskazywało na to, że właśnie rozpętało się pierwsze piekiełko. Buffy rzuciła okiem na Nicka, który jednak pogrążony był w rozmowie z... powietrzem?!, i postanowiła sama sprawdzić, o co tym razem poszło. Nie zdążyła jednak przejść więcej niż trzech kroków, gdy zawroty w głowie powróciły do niej. Jeszcze silniejsze i jeszcze bardziej zamazujące jej obraz przed oczami. Zrobiło jej się aż nazbyt ciepło, gorąco wręcz, nogi zamieniły jej się w watę, a do ust wdarł się jakiś dziwnie słodkawy smak. Dziewczyna wydała z siebie bardzo cichutkie ojoj... i jak długa runęła na twardą ziemię. Przed oczami wirowały jej mroczki, a po chwili wszystko ogarnęła już całkowita ciemność. Straciła przytomność...
Ostatnio zmieniony przez Buffy Delilah Carroll dnia Pon 24 Mar 2014 - 0:54, w całości zmieniany 1 raz
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Ogród Nie 23 Mar 2014 - 14:09
Dzisiejszy dzień był dla niego mega radosnym dniem, dlatego zamiast robić za poważnego dorosłego, on właśnie uśmiechał się szeroko do nieznajomej, mimo że na razie nie ogarniał, o co jej chodzi z tym widzeniem. Oczywiście bez żadnej kpiny. Od tak, po prostu miał przecudowny humor, więc i beztrosko się wyszczerzał. Nie dość, że sam miał ochotę się śmiać, to i zamierzał tym też zarażać innych... Jeśli wziąć pod uwagę zachowanie jego aktualnej rozmówczyni, to właśnie to zrobił. Chodzący żywy wirus. I ciekawe, czy w ogóle potrafił uchodzić za poważnego dorosłego. Zapewne nie. Nicky był przecież znany z tej wiecznej radości, która go otaczała od zawsze i zawsze. Wykluczywszy oczywiście ten gwałtowny okres po porwaniu i klika dni słabości, gdy był jeszcze sam. I mistrzom się zdarzają powinięcia, czyż nie? - Oczywiście, że cię widzę – stwierdził, patrząc na tę istotkę z zaskoczeniem i zainteresowaniem. Ciekawość świata i rozgryzanie zagadek nadal go kręciło i choć miał ochotę zaszyć się z Buffy w jakimś zacisznym miejscu, to postanowił chwilę poświęcić Raven. Przypominała mu siebie i to jakoś wpływało na niego... Czuł się jeszcze bardziej na luzie i bardziej zaangażowany w tą jej dziwność. - Super, więc wychodzi, że jestem bardziej nienormalny niż myślałem wcześniej. – Zaśmiał się, patrząc na nadpobudliwą dziewczynę. – A teraz spokojnie, dziewczynko, bo mi zaraz ślub zdemolujesz. Spokojnie. I pomalutku, bo przez te wszystkie emocje i to wszystko wolniej myślę. Mamy chorego psychicznie, ducha i medium... – Zamyślił się na chwilę, myśląc, czy to jakaś zwariowana kuzyneczka, która go wkręca, czy ona na serio jest duchem. Cóż, nie rozpoznawał rasy, człowieka by wyczuł, więc zdecydowanie nie była czymś, co znał, ale... Czy duchy istniały? Biorąc pod uwagę to, co go spotkało i kogo poznał po apokalipsie, to chyba był gotów przystać na to, że duchy istnieją i to bez jakiegokolwiek wahania się. - Ty jesteś tak serio takim duchowym duchem jak Kaceperek? – Spytał, wskazując na nią. – I wszystko przenikasz, psotujesz się ludziom i takie tam? I chwila, chory psychicznie? I medium? Jestem medium? Czy to znaczy, że muszę zacząć robić laleczki woodo i dymić w domu jakimiś ziółkami? A może pomóc ci przejść na tę drugą stronę? I... Coś trzasnęło. Drzewo trzasnęło i usłyszał krzyki, co nie wróżyło niczego dobrego. Buffy! Nie było jej tuż przy nim i nawet nie zauważył, kiedy zrobiła tych kilka kroków i postanowiła sobie lecieć na ziemię w tył. W ostatniej chwili zareagował, rzucając się na trawę jak jakiś zawodowy, zaangażowany całym sobą w grę, sportowiec i zapewne niszcząc sobie garnitur. Jednakże złapał swoją gwiazdkę i to się jedynie tu liczyło. Spojrzał z wyrzutem na Castiela, który właśnie mu zniknął sprzed oczu, w żaden sposób nie komentując jego wyczynu. Dotknął ręką policzka ukochanej i stwierdził, że wszystko z nią w porządku i nic jej się nie stało. Podniósł głowę w kierunku „zbłąkanej duszy”. - Raven Johanno, czy byłabyś tak miła i została dla mnie dziś szpiegiem? Skoro jedynie ja cię widzę, to działa to na naszą korzyść. W nic cię nie wplączą. Zerknij, co tam się dzieje, dobrze? Ja będę w domu. Za dużo się działo, a jeszcze te hałasy nie wróżą niczego dobrego. Buffy powinna odpocząć – stwierdził, bez problemu podnosząc się z ziemi ze swoją żoną w ramionach. Nie czekając ani chwili dłużej, ruszył w kierunku posiadłości.
Castiel
Personalia : Castiel Pseudonim : Cass, Cassie Stworzony/a : po archaniołach Rasa : anioł Podklasa : serafin Profesja : Anioł Czwartku W związku z : Big Mac Aktualny ubiór : granatowy krawat, biała koszula, ciemne jeansy, prochowiec, miękkie buty ze skóry Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Ogród Sro 26 Mar 2014 - 17:45
- Obawiam się, że to trudne do zrealizowania, zwłaszcza, że nigdzie go nie ma – stwierdził i zamilkł. Wyeksmitować upadłego anioła, wyeksmitować Samaela... Castiel uważał, że to w pojedynkę raczej nie było możliwe, a raczej na pewno. Upadły był niczym wrzód na tyłku, który miał wiele doświadczenia i pewne umiejętności w pakiecie, które mogły, przy użyciu siły względem niego, być niepotrzebnie wykorzystane, a przy tym nieść też wiele nieprzyjemnych skutków ubocznych. Mógłby się łudzić, że Gabriel go utrzyma z dala od czynienia chaosu w tym miejscu, ale jakby nie patrzeć to ta dwójka właśnie przepadła... I nie wiadomo było, kto kogo przepadł pierwszy. Gabriel Samaela czy Samael Gabriel? Zakładał, że Samael Gabriel, bo ta miała do niego jakąś bezpodstawną słabość, skoro rozmawiała z nim jak równy z równym. I jeszcze się z nim obściskiwała. I teraz jej nie było, Panna Młoda twierdziła, że Pan Młody się kontroluje, a nieopodal zaczęło się to, co przewidywał – rozróba. Wir powietrza mówił, że to nie była zwykła przepychanka, a zdecydowanie coś o wiele bardziej paskudnego, w czym brały istoty nie do ogarnięcia przez zwykłych śmiertelników. Zrobił kilka kroków w kierunku hałasu i zarejestrował, że coś nie tak z tą mieszanką, z którą przed chwilą rozmawiał. Nim jednak zdążył ją złapać, zrobił to Nicholas, więc bez komentarza przteleportował się w centrum sprzeczki dwóch krwiopijczyń. Można było dostrzec na twarzy anioła grymas niezadowolenia. - Skończcie z tym, albo zginiecie! – Warknął głośno, w ostrzeżeniu zwiększając płomienie świec. – To ślub, a nie pole bitwy. Ślub Nicholasa, Megaero, i to w twoim domu – dodał z naciskiem na „ślub Nicholasa” i „twoim domu”, a szczególnie na jej miano, zwracając jej uwagę na młodego krwiopijcę i fakt, że jest tego wieczoru, jeśli wyłączyć Nicholasa i Buffy, gospodynią. Dla istot jej wieku gościnność powinna mieć znaczenie, ale kto ją tam wiedział... Zmrużył oczy, patrząc to na jedną, to na drugą kobietę. Nie zamierzał odstąpić i gotów był je obydwie spalić, mimo że Gabriel z pewnością by sobie tego nie życzyła. To były jedynie kolejne istoty, którym zbyt bardzo ufała, a który właśnie ją zawodziły.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Temat: Re: Ogród Czw 27 Mar 2014 - 18:11
Właśnie, powinien teraz dalej szukać Lilith, zamiast zgadzać się być świadkiem na weselu i być tu teraz. Nie przybliżało go to w żaden sposób do demonicy, ani do żadnego z jej główniejszych popleczników, a przecież im dłużej pałętała się po świecie, tym więcej niewinnych ludzi, ba!, żeby tylko ludzi, traciło życie wbrew czemu? Jej chorym ambicjom? Zdecydowanie musiał z tym skończyć, a aby tego dokonać potrzebował informacji na temat jej miejsca pobytu, o którym nikt nie miał pojęcia. Suka schowała się dobrze. Była też przed nim jeszcze rozmowa z matką, która powiedziała, że rozmówi się z nim później. Jakoś nie spieszyło mu się do rozmowy z nią. Nigdy jakoś nie miał serca powiedzieć jej, że to koniec... Wychodził na maminsynka. Powie, co myśli i zapyta o Lilith. Teraz już musiał być stanowczy. Ona mogła coś wiedzieć na ten temat i zamierzał wyciągnąć z niej wszelkie informacje, nawet jeśli sama Gabriel zamierzałaby go trzymać od demonicy z daleka. Cóż, na tym etapie to było niemożliwe. To szansa, której nie zamierzał marnować. I niezły ubaw. Choć też, zapewne nawet więcej niż jego cudowna matka, o Lilith wiedział jego jeszcze bardziej przecudowny ojciec, którego nie znał, a który właśnie wbrew zasadom narzuconym przez Gabriel tu był i z nim rozmawiał. Chyba nawet chciał dobrych stosunków między ich dwójką. Jednakże nie mógł go wypytywać wprost o rzeczy, które dotyczyły Piekła, demonów i zapewne też jego... przyjaciółki, choć miał przeogromną nadzieję, że Samael nie ma nic wspólnego z Lilith... Cholera! – Ta, to było właśnie pierwsze słowo, jakie pojawiło się po chwili ciszy w głowie Anaximandera, gdy Pieszczoch zaczynał to... coś. W sumie to zasługiwało na dużą literkę, więc zaczynała to Coś. Cóż, mimo że z początku był paskudnie zaskoczony i spięty, to potem, widząc minę upadłego w towarzystwie ciągu dalszego przedstawienia swojej siostrzyczki, z ledwością powstrzymywał śmiech, aż w końcu się mu poddał. Śmiał się jak opętany, Szalona! - Jezu, Kells... – Stwierdził, przyciągając siostrzyczkę do siebie i potargawszy jej fryzurę łapskiem, przytulił ją do siebie. Nadal nie miał pojęcia, jak zareaguje na to „Oszukista”, więc wolał ją mieć przy sobie, bo jakby nie patrzeć, to była jego jedyna przyjaciółka. - Nooom... Ta szalona dama, to moja siostra, a twoja córka. Poznaj Clarissę Jemimę Keller w swej zacnej i dzikiej osobie – przedstawił swą siostrzyczkę, mając nadzieję, że Samaela nie obraziła ta jej dzicz/ I że spodoba mu się wizja Keller jako jego córki... Potrzebowała ojcowskiej ręki. - Właśnie, jak widać na załączonym obrazku, potrzeba jej ojcowskiej ręki... - powtórzył na głos, drapiąc się po głowie. - Co nie, Pieszczochu? A potem gdzieś za jego plecami coś sobie trzasnęło.