Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Temat: Mniejszy apartament Nie 25 Maj 2014 - 0:15
Idąc do pokoju, cóż, zachowywała się jak jeszcze dziwniejsza wersja siebie samej, ale to akurat nawet nie zwracało zbytnio jej uwagi. W sumie, nic chyba nie było w stanie zwrócić jej na dłużej, bo Keller miała jeszcze mniejszą ochotę do skupiania się na najróżniejszych rzeczach. Choć może odrobinkę inaczej… Keller miała przeolbrzymią ochotę robić wszystko, nie robiąc jednocześnie niczego i nawet nie robiąc nie robienia niczego też. Ot, takie małe dziwactwo potęgowane jeszcze bardziej poprzez tę dziwną lekkość na ciele i na duchu. Lekkość, która powodowała, że dziewczyna nie potrafiła przestać chichotać. Nie był to może chichot jakoś specjalnie głośny i wwiercający się w uszy, w żaden sposób nie przeszkadzał chyba nawet mijanym przez nią osobnikom, nagle zaczęło się ich robić nadzwyczaj wielu i to dosyć podobnych do siebie… identycznych nawet, ale jednak nie było to coś dla niej zwyczajowego. Może i lubiła podchodzić do życia na luzie, lecz z pewnością nie była jedną z tych rozświergotanych, cukierkowych panieneczek, które zachowywały się jak naćpane szczęściem. O nie!, ona korzystała z życia, choć nie do końca tak jak by tego chciała, ale to w tym momencie nie było zbyt ważne, czerpiąc z niego garściami i dając coś od siebie, ale jednocześnie miewając swoje gorsze i lepsze dni. A chociaż tych ostatnich było zdecydowanie więcej, to żaden z nich nie charakteryzował się raczej nagłą przytulankowatością i chęcią zagłodzenia caaaalutkiego świata miłością. Ale zastanawianie się nad dziwactwem tego wszystkiego w tej chwili niewiele ją obchodziło. W głowie miała tylko tę lekkość i chęć zwiedzenia sobie terenów przynależących do posiadłości. Z samochodu niby widziała odrobinkę wszystkiego, ale to jakoś jej nie wystarczało. Można nawet powiedzieć, że tylko rozbudziło jej ciekawość i teraz nakierowana była tylko na dokładniejsze zbadanie terenów zielonych. Patrząc tak przez mijane okna, musiała przyznać, że taka dzika Irlandia w zimie wyglądała dosyć fascynująco. I chichocząco! Bardzo chichocząco. Chichocząco i… Niedobrze. Niespodziewanie zakręciło jej się w głowie. Świat zawirował przed oczami Keller, która w nagłym odruchu złapała się parapetu, opierając o niego i oddychając ciężko. Nagła chęć do spacerów przeszła jej równie szybko, co i przyszła, pozostawiając po sobie tylko cień tego uśmiechu sprzed dosłownie chwili, który też szybko zniknął z twarzy Kells. Miała ochotę zwrócić całe śniadanie, choć przecież go nie jadła. W sumie nic większego dzisiaj nie jadła i to może był główny powód jej coraz gorszego samopoczucia? Możliwe, lecz jakoś tak… Coś mówiło jej, że to nie do końca była prawda i do mdłości przyczyniło się coś zupełnie innego… Co? Tego nie potrafiła w tej chwili powiedzieć. Jakimś cudem udało jej się zebrać w sobie na tyle, by podjąć próbę przejścia jakoś jeszcze tych kilku kroczków, które dla niej wydawały się setkami mil, do przydzielonego sobie pokoju. Nawet w tym stanie była zdania, że tak padać na środku korytarza nie jest dobrze. Po chwili, która zdawała jej się wiecznością, wreszcie jakoś dopełzła do drzwi, naciskając klamkę i praktycznie wpadając do pokoju, wprost na podłogę. Zimną podłogę, która była dla niej taka przyjemna i bezpieczna. Dobra. Zamknęła oczy, zalegając tak na podłodze pod drzwiami i starając się powstrzymać kręcenie w głowie oraz coraz większe i silniej nachodzące ją mdłości. Już nie miała ochoty się śmiać… Teraz chciała już tylko, by paskudztwo się uspokoiło. Nawet nie zauważyła, gdy odleciała w ciemność.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 15 Cze 2014 - 21:06
Gdyby miał podać najbliższą mu osobę w swoim tak bardzo długim życiu, to odpowiedź od razu, bez dłuższego zastanawiania się, brzmiałaby „Clarissa Jemima Keller”. Bez zawahania, jednogłośnie, bez jakichkolwiek wątpliwości. Była przy nim prawie od samego początku i ich drogi splatały się bardziej często niż rzadko. Była mu bliższa od rodziców, od matki, bo Samaela nie zamierzał uznawać za ojca. W głowie się nie mieściło... Jednakże Pieszczoch... Była przy nim zawsze, gdy nie było z nim za dobrze, a gdy udawał twardziela. Rozświetlała mu życie i nadawała mu sens swoim dzikim obyciem. To ona sprawiała, że miał ochotę się śmiać i ledwo się przed tym powstrzymywał. Powstrzymywał, bo... Nie chciał być jej bliższy niż to było konieczne, by pomyślała o nim inaczej... Była jego siostrą i w tym temacie przesadzał. Miał o tym nie myśleć, a ten moment był jeszcze większą okazją do porzucenia tej drogi myśli, a skupieniu się na dotarciu do właściwej sypialni. Odpiął kilka guzików koszuli i zdjął marynarkę, trzymając ją w dłoni. Wirowało mu przed oczami i było strasznie duszno. Nie miał pojęcia, co mogło tak na niego zadziałać. Znał wiele trucizn, a ten smak... Nic mu nie mówił. Cholera. Numer pięć! Oczywiście zaraz wpadł przez drzwi do pokoju, bez pukania, prawie je taranując. W oczy od razu rzuciła mu się nieprzytomna siostra, leżąca na podłodze tuż przed nim. - Clarisso?! Keller! – Krzyknął, klękając tuż obok niej i potrząsając nią gwałtownie. – Kels, do cholery! – Wrzasnął, sprawdzając jej puls. Coś wyczuwał, więc nieco się uspokoił. Nieco, bo nadal nie miał pojęcia, co podano ich dwójce. Co mu podano! Powinien iść ostrzec innych, bo nadal nie czuł się dobrze... Co, jeśli miało to gorsze działania od zasłabnięcia? - Keller?! Cholera, przestraszyłaś mnie... – Powiedział, gdy ocknęła się, patrząc na niego nieprzytomnie, rozmarzonym głosem. – Chodź, zabiorę cię do łóżka – szepnął, mimo swego stanu, podnosząc ją z podłogi i zanosząc do łóżka.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 15 Cze 2014 - 23:30
Padła w miejscu i ostatnim, co czuła było coś w rodzaju upiornego przeświadczenia, że gorzej być już nie może. Zadziwiające, jak szybko potrafiła przejść ze swojego zwyczajowego stanu, poprzez niewiarygodnie lekki i wesoły, aż do czegoś, co nadzwyczaj przypominało jej agonię. Cholera! Była zbyt młoda, by tak umierać! Zbyt cenna dla świata! Zbyt urocza i za bardzo zajebista na śmierć, która unikała jej już od diabła dużo czasu. No, może nie tak dokładnie od diabła, bo od Samaela, ale to i tak nie było za słodziasne, lecz dające jednocześnie satysfakcję. Bo jak to tak nie cieszyć się z tak długiego życia, które zdawało jej się, że miało jeszcze kwitnąć i kwitnąć. Może i nie wypuszczając owocków, bo dzieci w dużej mierze ją przerażały, a jej związki nie utrzymywały się na tyle długo, by choć próbowała cokolwiek kombinować z utrzymywaniem i zakładaniem wielce przepełnionej miłością i świergotaniem ptaszków, pytanie w sumie – jakich?, ale przecież same kwiatki i tak były godne długiego życia. Fiołki takie, dla przykładu. Kochała fiołki i swoje perfumy dosyć mocno nimi zalatujące, więc chciała, by utrzymywały się jak najdłużej. Inna sprawa, że próbowała je też kiedyś hodować, kwiatki! nie perfumy!, ale jakoś tak wyszło, że jej to nie wyszło. Lecz to nie było tutaj istotne. Ważne, że je chciała i że wiedziała o tym, iż wiele osób na tym świecie chciało też jej. Inna sprawa, że nie były to osoby, o których marzyła zimowymi wieczorami i z którymi chciałaby tak zwyczajnie tulić się przy kominku w maleńkiej chatce gdzieś pośród obsypanego śniegiem pustkowia… Jednak wiedziała, że musi się nimi zadowolić. Podle tęskne wizje podsyłane jej przez umysł nigdy nie miały się spełnić, a ona w pewnym sensie pogodziła się z tym już dawno temu. A przynajmniej tak usiłowała sobie wmawiać, wdając się w relację z coraz to nowszym facetem, który to jednak nie dorastał jej wyśnionemu nawet do pięt. Może dlatego właśnie jej związki się nie układały. Gnała za marzeniem już stanowczo zbyt wiele czasu i to odbijało się na jej zachowaniu. Robieniu najróżniejszych rzeczy, których ta pierwotna ona nigdy by nie zrobiła. Lecz robiła. Głównie po to, by odegnać niewygodne myśli, które mogłyby zrobić z niej smutasa na kształt jej brata, ale również zapewne po to, aby udowodnić coś sobie. Coś równie chorego, co i ona sama. Co jej myśli i złudne marzenia, pragnienia… A teraz to wszystko miało się skończyć. Czuła się tak bardzo źle… Było jej tak słabo i zimno. Jak gdyby nagle powróciło do niej to wszystko, co usiłowała odpychać przez ten cały czas i udawać, że nie istnieje. I nie chodziło jej tutaj akurat o te smutnawe sny, z którymi na swój popaprany sposób próbowała sobie dawać radę. Chodziło jej tutaj o to wszystko, co było po części nieodłącznym elementem jej egzystencji. Głęboko skrywany smutek, przejmujący chłód trawiący duszę i ciało, te wszystkie cienie kładące się na niej, próbujące zawładnąć jej uczuciami, zniszczyć ją od środka. Nie miała szczęśliwego dzieciństwa i później też nie układało jej się zbyt dobrze. Do czasu, w którym poznała Anaximandera, który… Był jej bratem, bardzo bliskim starszym braciszkiem, co powinno w pełni ją radować, lecz nie do końca jej wychodziło. W tym przypadku też miała problem i to spory. Zatajany przed światem coraz bardziej umiejętnie. Do chwili, w której całkowicie wszedł jej w krew, praktycznie przez cały czas ujawniając się w jej zachowaniu, docinkach i dogryzaniu, choć nie obejmując jej myśli. Lecz co z tego, skoro teraz nie miała mieć już tego problemu? Nawet nie wiedziała, gdzie się znajduje. Dookoła panowała tylko ciemność. Żadnego tunelu ze światełkiem, który wreszcie okazałby się nadjeżdżającym pociągiem. Choć w sumie już czuła się, jakby przejechał ją nie jeden, a kilka pociągów. „Stoi na stacji lokomotywa”… Nie było też jakiś bliskich jej osób, co w pewnym sensie nie było rzeczą zbyt dziwną i niespodziewaną, bo nie miała ich zbyt wielu i wszyscy oni raczej wciąż jeszcze jakoś dychali. Na przykład w klubie ze striptizem… Jedna dycha, dwie dychy, trzy dychy… No, ale dychali, więc powinna się raczej cieszyć, ale jakoś niespecjalnie jej było teraz do śmiechu. Prędzej do zwrócenia zawartości swego żołądka. Tylko… Czy martwi potrafili jeszcze wymiotować? Wiedziała, że ponoć nie noszą pledów, ale czy mogą haftować to już nie… I chyba nie chciała się o tym przekonywać, chociaż ta czerń była zbyt czarna… A ona zaczynała rozmyślać o głupotach. Zupełnie tak jak kiedyś, gdy spróbowała się dosyć porządnie upić ze znajomymi. I nawet kołysało ją podobnie… Choć o wiele bardziej trzęsąco, potrząchająco… Zakłócająco jej umieranie. Cholera! Czy nawet nie można było zejść w spokoju! Najwyraźniej nie, bo uporczywe wrażenie nie chciało ustąpić. Doszły do niego za to dźwięki i… Nie chciała tego. Nie chciała, by się martwił. Nie on. Powoli uchyliła powieki, marszcząc je pod napływem zbyt ostrego światła. - Chojrak Tchórzliwy Pies? – Spytała lekko nieprzytomnie, powoli się uśmiechając. – Masz cudowne oczy, mój Chojraku… I to wszystko dookoła, te iskierki… Taaakie pięęęknee… – Roześmiała się, muskając palcami jego wargi. – Bałeś się o mnie? To słodkie, takie kochane… Urocze. Jesteś uroczy, mój Chojraku… – Uniesiona z podłogi, uśmiechnęła się do niego, zerkając wciąż lekko nieogarniającym wzrokiem. A później znowu się roześmiała, przytulając, by nie spaść na ziemię. Był taaaaaki duuuuży… - Do łóżka, hę? Nie chcę do łóżka. Łóżko jest tu takie samotne, smutno mu. I zimno. – Jęknęła, wzdrygając się, lecz już po chwili na jej usteczkach ponownie wykwitł uśmiech. Tym razem znacznie cwańszy i w towarzystwie chorobliwie błyszczących oczek. – Zabierzesz mnie ze sobą…? – Wymruczała, jedną ręką obejmując go za szyję, by podciągnąć się trochę w górę i… I obdarzyć go pocałunkiem. Takim prawdziwym, głębokim i skrywającym w sobie namiętności tłumione całymi wiekami. Z wciągnięciem głęboko powietrza i ponownym zatopieniem się w jego ustach. Z pieszczotą języka i palcami wplatającymi się w jego czuprynkę. Z dzikim pomrukiem i wodzeniem dłoni, z powolnym przesunięciem jego łapki tak, by dotykała jej koronkowego stanika. – Aaaaaanuś… – Jęknęła, wciągając powietrze niczym ryba wyjęta z wody i ponawiając pocałunek. Zsuwając swą łapkę niżej, by powoli wsunąć ją pod jego pasek. Rozpiąć go pospiesznie, sunąc dłonią dalej, badając i powzdychując cicho z aprobatą. Przerywając pocałunki tylko po to, by pochylić się bardziej i szepnąć mu wprost do uszka, muskając językiem jego płatek. – Zabierz mnie do łóżka… I kochaj się ze mną… Pragnę cię…
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
- Kells, przestraszyłaś mnie... – Poskarżył się, gdy uchyliła powieki i zaraz zamilkł, bo jak zwykle zaczynała gadać głupoty, na które tym razem się uśmiechnął. On. Ten sztywniacki Anaximander się uśmiechnął z powodu „Chojraka Tchórzliwego Psa”, mimo że ten nowy przydomek chyba go obrażał. Cieszył się z tego, bo najwyraźniej jego mały Pieszczoch nie zamierzał go porzucić. – Czemu Chojrak Tchórzliwy Pies? Tchórzliwy?! Czy ja wyglądam na tchórza? – Spytał, nie komentując w żaden sposób bycia słodkim, kochanym i uroczym, choć na słowa o oczach nieco się zmieszał. - Dobra, ty gaduło... – Zaczął, przytulając ją mocno do piersi, bo bał się, by przypadkiem jej nie opuścił. Nadal wirowało mu przed oczami i było jakoś tak lekko, i zabawnie, zwłaszcza, że odzyskał towarzystwo Keller. – Idziesz do łóżka grzecznie spać. Zostanę z tobą chwilę, póki nie poczujesz się lepiej... Właśnie, jak się czujesz? – Spytał. Mimo powagi tej sytuacji, szczerzył się jakoś dziwnie szczęśliwy. Miał ochotę grać na gitarze kawałki z niebyt eleganckim słownictwem. I miał cholerną ochotę na piwo. Piwo w klubie ze striptizem? Nieee...? Wcale tego nie chciał. Chciał być za to z dala od Pieszczocha, bo bycie z nią tak blisko wcale mu nie pomagało. - Ze so... – Zamilknął, bo coś mu sprawnie zatkało usta. W sumie nie tylko usta, bo całe jego ja, które wzbraniało się tak bardzo przed temu podobną sytuacją, a które teraz, wbrew wyznawanym wcześniej wartościom, samo angażowało się w to szaleństwo, jakby to było nic wielkiego. A czy to było coś wielkiego? Już nie pierwszy raz miał sny ze swoją siostrą w roli głównej i najwidoczniej to był kolejny z nich. I choć nie pamiętał, w którym momencie zasnął, to chyba zamierzał się w to wkręcić. Od lat brakowało mu tej bliskości z nią. Stąpał po świecie, wiedząc, że nigdy nie zdarzy się to, co tak wrednie podsuwał mu nocami jego umysł. Bawił się nim i drwił z niego, świetnie zdając sobie sprawę, że taki związek nie ma racji bytu. Że też on musiał kochać swoją siostrę w sposób, w który nie powinien jej kochać. Był moralną istotą, a to do moralnych sytuacji nie należało, więc niszczyło jego status bycia porządnym facetem. Zaliczał się do tego też fakt, że uwielbiał jej dotykać w swoich snach. Kochał te sny! Dlatego też całował ją równie dziko, co ona jego, choć... Czy nie był przypadkiem bardziej dziki i głodny? Miał wrażenie, że wychodzi w tej chwili na drapieżnika, którego nie obchodzi nic, prócz konsumpcji swojej zdobyczy. Drażnił jej wargi tak gwałtownie, z siłą, dając im jedynie sekundkę na nabranie powietrza, a potem znów... To było szalone. Jego imię wyszeptane z jej ust, jej koronkowy stanik, ręka, która zdecydowanie sunęła ku miejscu, gdzie nawet nie powinna pomyśleć, że może sunąć. I to go pobudzało. Wszelkie ruchy Keller, jego ruchy, nawet te poczucie bycia nieźle pijanym. Bycie otrutym nieznaną mu trucizną odeszło gdzieś daleko, a on za to przesunął nieco dłoń, wciskając ją pod jej stanik i oczywiście ściskając w swoich potężnych łapkach jej delikatną pierś. Nie czekał chwili dłużej, gdy usłyszał szeptany rozkaz do jego uszka. Zrobił tych kilka kroków dzielących ich od łóżka i już po chwili pochylał się nad nią, pozbawiając naprędce kolejnych warstw ubrań, póki nie została w skromnej bieliźnie. Całemu temu szaleństwu towarzyszyły oczywiście coraz to bardziej odważne i dzikie pocałunki, jakby mogły być jeszcze bardziej szalone. A może to nie one stawały się bardziej wyraziste i intymne, a on zaczynał inaczej odczuwać to wszystko? Jak na sen było to bardzo... - Pieszczochu – szepnął, przysysając się do jej szyi i drażniąc ją pocałunkami. Jego dłonie krążyły po jej ciele, gładząc opuszkami palców plecy, odpinając i ściągając stanik, ugniatając piersi, ściskając pośladki, by następnie wsunąć się leniwie pod cienki materiał chroniący jej kobiecy skarb.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
- Nieee… To moje… Ten, no… Odniesienie! Moje odniesienie do twojej ruszszaffości. – Zachichotała, wyglądając prawdę mówiąc odrobinę pijacko, lecz tym akurat się zbytnio nie przejmowała. Widząc swoje odbicie w lustrze, zapewne zaczęłaby jeszcze bardziej rechotać z tego potworka, na jakiego wychodziła, ale że się nie widziała… Mała strata dla niej, duża strata dla świata. W końcu przecież praktycznie od zawsze olśniewała wszystkich TĄ urodą. No dobrze… Może i faktycznie odrobinę przesadzała, lecz i tak nie brała tego na serio. Dla siebie była zwyczajnie Keller. Osobą obracającą się non stop w towarzystwie, dla której dosyć często nie było żadnych granic szczerości, ale i tak była dosyć kochana. I to, prawdę mówiąc, nie tylko przez samych facetów, których rzekomo miała na pęczki i wymieniała ich niczym gruźlik w najpoważniejszym stadium choroby chusteczki… I za takie chusteczki też chyba ich w sumie miewała. Nic cennego, a nawet czasem coś cholernie niebezpiecznego i przez to wadzącego. Nie to, czego od zawsze chciała najbardziej. Z kobietami zaś nawet nie próbowała się wiązać. Może i była ostro szajbnięta, lecz nie na tej płaszczyźnie. Na… Czymś innym, co przyniosło jej wiele bólu. Starannie ukrywanego przed wszystkimi, który na początku potrafił tak zwyczajnie sobie do niej ostrożnie podejść, przyczołgać się czy nadlecieć, by z całej pary uderzyć ją w twarz. I o ile w pierwszym takim okresie coś sobie z tego robiła, o tyle w kolejnych i kolejnych już nie. W pewnym sensie pogodziła się z myślą, że jest z nią coś poważnie nie tak, zaczynając przyjmować to na swój dziwaczny sposób i starając odsunąć zbędne myśli. One nie pomagały. Lecz teraz nie miała najmniejszej ochoty rozmyślać nad niczym tak durnym. Teraz znowu było jej tak leeekko, przyjemnie, wirująco i chichocząco. Jeszcze nim podniósł ją z ziemi, tuląc do swojej cieplutkiej piersi, w którą z niezmierzoną chęcią się wtuliła. Czując tak słodziaśnie i bezpiecznie, choć w pewnym sensie bezpiecznie czuła się do czasu, w którym nie zachciałoby jej się zerknąć w dół. To całe wirowanie świata przed oczami i jeszcze świadomość, że tej braciszek jest taaaki wysoki i potężny nie czyniły razem z podłogi czegoś bardzo przez nią lubianego. Stanowczo wolała pozostać na swoim obecnym miejscu. Zwłaszcza że… Wynikło to wszystko. Nawet nie zorientowała się, gdy obdarzyła go tym pocałunkiem. I kolejnym, i kolejnym, i jeszcze następnym. Pozwalając sobie przy tym na coraz wyraźniejsze gesty i ruchy. Na dodatek zupełnie, przynajmniej z początku, nie przejmując się jego reakcją. Pragnęła tego. Już od dawien dawna pragnęła poczucia jego ust odpowiadających na jej tęskne pocałunki, łapek pieszczących jej rozpaloną skórę i elektryzujących dotykiem… Tego wszystkiego, do czego nie się przyznawała i co tłumiła w sobie, torturując się jakby już przez nawet samo przebywanie w jego towarzystwie. Ale mimo to była. Niczym jakiś wierny piesek, zawsze była pod ręką. I nie przeszkadzało jej to zbytnio, o ile później nie dopadały jej te żale. A ostatnio niestety dokuczały jej dosyć mocno i to chyba po części właśnie dlatego wyciągnęła go na ten wyjazd. By nie być sam na sam z Anaximanderem. A teraz właśnie z nim była… I to w dużo inny sposób niż mogła wcześniej pomyśleć, lecz w chwili obecnej wcale o tym nie myśląc. Była zbyt zajęta. Zbyt rozpalająco zajęta… Drażniła jego wargi, pociągając je delikatnie ząbkami i pieszcząc językiem, wymieniając z nim coraz gorętsze pocałunki, bardziej namiętne i pełne tej tłumionej dotąd tęsknoty, która wreszcie wybuchła i nie dawała się już powstrzymać. I Keller w żadnym razie powstrzymywać jej nie chciała. Chciała za to całować go wygłodniale, robiąc tylko kilkusekundowe przerwy na zaczerpnięcie powietrza. Wszystko działo się tak szybko, lecz nie przerażało jej to, a jeszcze mocniej nakręcało. Pocałunki, pomruki, dłonie wdzierające się tam, gdzie jak najbardziej nie powinny… Zadrżała, czując jego dłoń dotykającą jej piersi, powoli ją przykrywającą… Lecz to nie to wprawiło ją w najbardziej bliski obłędowi stan. Tym było dopiero dojście do łóżka i pospieszne zdzieranie z niej ubrań. Tak bardzo dzikie i rozochocone, podniecone. I już po krótkiej chwili leżała na łóżku w samej bieliźnie, która nie osłaniała zbyt wiele. Wystawiona na jego dotyk i pocałunki, które przechodziły już wszystko, czego do tej pory doświadczyła. Jeszcze nigdy nie spotkała się z takim ich natężeniem, rodzajem, czy uczuciami mu towarzyszącymi. Drżeniu w niecierpliwości, by tylko poczuć ich więcej. - Ummrr… – Wygięła się w łuk, odsłaniając szyję na pocałunki i jednocześnie ponownie wkradając się łapkami pod materiał jego spodni. Powoli pieszcząc nimi jego skórę, lecz unikając bezpośrednich pieszczot, by rozpalić go wręcz do granic możliwości. Zamruczała jeszcze wyraźniej, coraz intensywniej też muskając palcami jego ciało, rysując drobne wzorki paznokciami i samymi czubeczkami palców, by wreszcie pociągnąć go na siebie… Nie poprzestając na tym jednak, a obejmując go tak, by móc odrobinę przeturlać się z nim po łóżeczku, odwracając role… Siedząc na nim, patrząc na niego z góry i uśmiechając się z zadowoleniem. Z tymi całymi potarganymi włosami, rumieńcami na policzkach i niewielkimi kropelkami potu na dekolcie. Z ustami opuchniętymi od całowania i diablikami w oczach, gdy pochyliła się nad nim, całując w usta długo i niespiesznie. Jednocześnie poluźniając jego krawat i, tym razem już znacznie bardziej pospiesznie, chwytając go za koszulę i rozrywając ją szarpnięciem. I tak była brzydka, a, znając jego zapobiegliwość, miał jeszcze kilkadziesiąt tak samo paskudnych… I to przy sobie. Powoli oderwała się od jego usteczek, patrząc mu głęboko w oczka i schodząc z pocałunkami. Całując go niziutko w szyję i zostawiając na niej niewielką malinkę, by zejść jeszcze niżej, pieszcząc wargami jego tors i jednocześnie kierując swe łapki niżej, by pozbawić go spodni, a następnie i zsunąć nisko jego bokserki. Przejechała paznokciami po wnętrzach jego ud, pozostawiając na nich lekko podrażnione ślady. Po chwili też zajęła się łapkami jego męskością, by wreszcie musnąć ją języczkiem i kolejnym pocałunkiem… Ponownie podsuwając się wyżej, obsypywała drobnymi całusami linię jego szczęki, tuląc się do niego, chichocząc i... - Kocham cię… Anaximander… – Szepnęła, pieszcząc palcami jego pierś i ponownie całując usteczka.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
- Ruszszaffości...? Sugerujesz, że... Nieee ooogaaarniaaam, ale nie jest źle. Chyba – stwierdził, drapiąc się po głowie z lekkim zakłopotaniem i uśmiechem na twarzy, bo to mu się wydawało takie absurdalne. Poza tym wyobraził sobie siebie ubranego w jakiś różowy kostium czy garnitur, co było takie dziwne... I takie zabawne. I coś mu w tym właśnie nie pasowało. W tej zabawności. W sumie nigdy nie rozbawiały go takie błahe rzeczy, które w sumie nic nie miały takiego w sobie śmiesznego, by być powodem do jakiegokolwiek okazania radości. Prędzej by uznał, że powodem do wstydu lub zażenowania, ale nie śmiechu, czy choćby uśmiechu. Nie, zdecydowanie nie byłoby to powodem do uśmiechu, a mimo to ten się pojawił... Choć w sumie mógł być on spowodowany czymś innym, niż jakimiś głupimi wizjami na temat koloru różowego, a do czego raczej nie chciał się przyznawać z wiadomego już sobie powodu, który w pewien sposób przed sobą zatajał. Nie wymawiał tego głośno, starał się o tym nie myśleć i polowania świetnie mu w tym pomagały. Nie nadawał się do takich wariactw, które były szyte przez nić życia na miarę jakiejś naprawdę wielkiej patologii i godne dramatów mitologicznych. Czy wyglądał na kogoś, kto chciałby się w to bawić?! Może i był stary, ale nie był jakimś popapranym człowiekiem, który gotów był sypiać ze swoją siostrą i właśnie o tym pomyślał, mimo że miał nie myśleć! Cholera, bo to... Może i było popaprane, ale naprawdę czuł się świetnie, gdy miał ją obok, gdy mu się śniła, gdy czasem go dotykała, dźgając palcem w bok, czy czasem przytulając się na powitanie... Źle myślał. Była siostrą, jego Pieszczochem, który miał innych facetów, a on jej był bratem. Byli rodzeństwem i to, że go całowała, że działo się to wszystko, to nic. Jakie nic?! To było coś! Powinni przestać, nawet jeśli to był tylko sen! Ale nie chciał tego przerywać, bo było tak świetnie. Smak jej pocałunków, miękkość skóry, szept przeznaczony dla jego uszu. Powinien przerwać, ale nie chciał, patrząc tak na nią z dołu. Była taka piękna, szalona, radosna. Od zawsze rozjaśniała mu życie. Teraz również, gdy patrzyła tak na niego wygłodniała, pożądająca właśnie jego, naga, siedząca właśnie na nim. Cholera, był facetem i nie potrafił się jej oprzeć, zwłaszcza teraz, w tej fazie, gdy to przechodziła do jeszcze bardziej intymnych doznań, całowała non stop w ten sposób i była swoimi łapkami wszędzie. I mimo e to go wcale nie usprawiedliwiało, to ją kochał, jak ona kochała go... Po prostu za dużo myślał, a nie musiał. Większość istot nie myślała tyle w połowie, co on. Roześmiał się szczęśliwy i gwałtownie przytulił do siebie Keller, by zrobić kolejną przewrotkę. Dość tego. Nie zamierzał rozpaczać nad swym losem, gdy mógł być szczęśliwy. Pozbył się naprędce reszty ubioru i po prostu robił to, czego tak bardzo pragnął. Chciał ją rozpalić do granic możliwości na wszelkie sposoby. Nie opierał się. Już nie. Non stop ją całując, przesunął dłoń niżej i jął pieścić palcami jej łono. Na początku niespiesznie, leniwie i niby nieco nieumiejętnie, by po chwili przyśpieszyć, by w końcu zamienić palce na coś bardziej konkretnego. Wilgotnymi rękoma rozsunął jeszcze bardziej jej nogi i wszedł w nią powoli. - Też cię kocham, Freyo – szepnął, obsypując ja całusami niczym szaleniec i poruszając się w niej coraz szybciej.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
To było coś takiego… Taki stan, w którym nawet ona dawno już pożegnała się z logiką, choć prędzej już można było chyba powiedzieć, że logika wypadła z pokoju bez słowa pożegnania niczym torpeda i to już z chwilą, w której Keller padła na podłogę ni to uśpiona, ni to zemdlona. Jędza musiała oczywiście skorzystać z okazji, by zwiać tak paskudnie, pozostawiając ją zupełnie bez szans. Chociaż w sumie to nawet nie chciała z nich korzystać. Czuła się tak… Dosłownie jak nigdy wcześniej. Było jej zadziwiająco lekko i przyjemnie, jakby pozbywała się jakiegoś przeogromnego ciężaru, który siedział na niej już od niezmierzonego wręcz czasu. Zamieniała jedno siedzenie na drugie, lecz to akurat nad wyraz jej się podobało. Siedzenie na nim i wymienianie coraz to bardziej gorących pocałunków. Pieszczot, które niezmiennie prowadziły ich do jeszcze większego rozpalenia, przejmującego podniecenia i tego, co nigdy nie powinno się między nimi wydarzyć. Byli przecież rodzeństwem i to w pełni świadomym swego bardzo bliskiego pokrewieństwa. A mimo to… Nie potrafiła jakoś powstrzymać tego wszystkiego, uczuć do niego. Może i chowała to gdzieś tam głęboko w sobie i nie pozwalała temu wyjść, usilnie szukając sposobu na to, by wypalić tę iskrę, lecz to i tak nie dawało zupełnie nic. Wciąż go kochała. Mogłaby nawet szczerze rzec, że z każdą chwilą bardziej i mocniej. Nie to jednak było najgorsze, bo przecież i między normalnym rodzeństwem, w którym nie występowały dziwne skłonności u jednej ze stron, można było powiedzieć, że istniała miłość. Zdrowo rodzinna. Lecz to nie było coś tego rodzaju, przynajmniej nie z jej strony. Z jej strony było to coś, co powszechnie uznane zostawało za chore, patologiczne. Miłość do brata nie jako członka rodziny, a jako członka mężczyzny mogącego dać jej rozpalające doznania, łóżkowe rozkosze i jak najbardziej szalone pieszczoty. Miłość zmysłowa i pełna pożądania, pragnienia skosztowania go i rozkoszowania się nim sekunda po sekundzie, każdym, nawet najdrobniejszym kawałeczkiem jego ciała. I choć przez tyle lat, ba!, tyle tysięcy lat udawało jej się jakoś skrywać w sercu to wszystko, teraz wystarczyła tylko niewielka rzecz. Niewinne przytulenie, pochylenie się nad nią, pokazanie, że zależy mu na niej, by blokady runęły w dół. Nadzwyczaj szybko i nieposkromienie. Tak samo, jak nieposkromiona była i ona sama. Czuła się wspaniale, jak jeszcze nigdy w życiu i nie myślała o tym wszystkim pod kątem czegoś okropnego. O nie! To było piękne, on był piękny. Leżąc tak pod nią i patrząc tym spojrzeniem, którego nigdy nie myślała ujrzeć, z zadowoleniem wypisanym na twarzy i żądzą posiadania w oczkach. I jej oczy wyrażały to wszystko, co czuła. Pociemniałe z pożądania, podniecenia i przyjemności, jaką dawały jej jego pieszczoty. Nie chciała teraz zastanawiać się nad poprawnością ich czynów, więc nie robiła tego. Tonęła za to w jego cudownie miękkich ustach, raz po raz całując go ze zmysłowym wygięciem warg i zachęcającym spojrzeniem. Zapraszającym wręcz do dalszych igraszek, kolejnych badań ich doznań. Jej doznań, które stawały się już tylko silniejsze i intensywniejsze. Uśmiechnęła się, słysząc jego śmiech, który nie należał do zbyt częstych dźwięków, a szkoda. Faktycznie żałowała braku okazji do cieszenia się tym na co dzień. O ile ona zachowywała się tylko trochę inaczej niż zazwyczaj, choć uczucia ją przepełniające i to, jak się z nimi czuła, były zgoła bardziej pozytywnie chichoczące, o tyle jego dosłownie nie poznawała. Był taki… Inny, lecz nie w tym złym sensie. Był kimś, kto tylko swoim zachowaniem sprawiał, że mocniej chciała z nim być. A gdy przytulił ją tak do siebie, przewracając… Niewiele się zastanawiając, pospiesznie pomogła mu pozbywać się resztek ich ubrań, które opadły gdzieś na podłogę, niekoniecznie nawet nadające się do ponownego wykorzystania. Czego teraz praktykować nie chciała, bo zwyczajnie uwielbiała to, co działo się między nimi. Ich nagie ciała przylegające do siebie coraz bardziej, przyspieszone oddechy, te wszystkie mimowolne pomruki, wzdychania, szepty, jej własne pojękiwania w oczekiwaniu na jego ostateczny ruch. Niecierpliwiła się… Chciała poczuć go czym prędzej przy sobie. Jeszcze bardziej… Jeszcze wyraźniej… Chciała poczuć go w sobie, mimo że nie należała przecież do najbardziej zbliżonych mu wzrostem osób, ba! można było ją nawet nazwać drobną, a on… I tak nie zamierzała się wycofywać. Nie w takim momencie, gdy wreszcie po raz pierwszy mogła być z nim tak jak chciała, jak podpowiadało jej serce. No i rozpalone zmysły, które miały na nią w tej chwili przeolbrzymi wpływ. Jęknęła, stłumiona przez pocałunki, gdy poczuła jego palce drażniące ją, elektryzujące do tego stopnia, że przechodziły ją rozkoszne dreszcze. Powoli się z nią bawiące, igrające, doprowadzające do szaleństwa. Cichutko pojękując, lecz nie przerywając też namiętnego całowania Anaximandera, przyciągnęła go do siebie. Bardziej stanowczo, tak bardzo nieprzytomnie. I też równie bezwolnie, choć z tym kocim uśmiechem na wargach i prawie czarnymi oczkami uważnie obserwującymi jego poczynania, pozwoliła się poprowadzić… Wbijając mu mocniej paznokietki w plecy z każdym jego centymetrem, tłumiąc okrzyk pocałunkiem. Wygięła się odrobinkę, przylegając do niego bardziej, by ułatwić mu poczynania i uśmiechając się do niego. Powoli wyciągając dłoń i gładząc go po policzku. Włączyła się w ten ich prawdziwy deszcz pocałunków, czując w sercu takie wspaniałe ciepło. - Mój Anuś… – Wyszeptała, chichocząc cicho i zgrywając ruchy z jego ruchami. Gładząc jego plecy i pośladki, całując usteczka, pieszcząc szyję… Wręcz idealnie do siebie pasowali. I w tej chwili nie myślała nawet o tym, kim dla siebie są. W tym momencie byli dwiema osobami spragnionymi swej bliskości i miłości, nic innego się nie liczyło.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Wyglądała tak drobno w jego ramionach i tak nieszkodliwie, jakby nie była tą samą Keller, którą znał. Keller, którą dotychczas znał, miała cięty język i minę mówiącą, że z pewnością nie zrobi tego, czego od niej oczekujesz i że wręcz pali się do tego, by zrobić ci na przekór. Nie słuchała się, a jeśli do czegoś udało się ją namówić, to było to cudem, zwłaszcza, jeśli namawiającym nie był sam Anaximander. Choć co tam on wiedział o jej znajomościach. W sumie bardzo niewiele, ale był podobno jej najbliższą mu osobą, najbliższym jej przyjacielem, a przynajmniej zostało to jakoś automatycznie przyjęte w ich relacjach... A może coś sobie wmawiał? Nieistotne. Rzadko bywało tak, by jego Pieszczochowi zamykały się usta. Paplały, paplały i paplały, choć ich ulubionym zajęciem było chyba przygryzanie jego osobie. Teraz zaś milczały zajęte pocałunkami i w sumie nadal przygryzały, ale tym razem jedynie jego wargi i to było takie... Miał wrażenie, jakby ten sen był czymś więcej niż tylko snem. Doświadczenia były takie żywe i piękne, takie wyraziste. Zwłaszcza ona, która była taka drobna, jeśli wziąć pod uwagę jego budowę ciała. Nie dość, że wysoki, to jeszcze dobrze zbudowany. Ona była niczym... Pieszczoch! Jego mały i osobisty Pieszczoch, którego miał ochotę macać po boczkach w zaskakujących chwilach i łaskotać w trakcie oglądania telewizji. Miał kiedyś sen o przyszłości, w której był z nią. Nie byli rodzeństwem, nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet sobie obcy. Byli parą, która żyła razem w niewielkim mieszkaniu w jakimś anonimowym mieście i cieszyła się swoją bliskością. Nie istniało coś takiego, jak bariery, jakikolwiek powód, by nie mogli być szczęśliwi. Freya kelleriściła, on anaximanderzył i to im pasowało. Szalona kobieta i mocno kochający ją mężczyzna. Wizja równie szalona, jak to, co działo się teraz tu, w tej sypialni. Kolejna szalona wizja, którą chyba po raz pierwszy postanowił kontynuować, nie chcąc się powstrzymywać, nie uciekając przed uczuciami i pożądaniem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy pogładziła jego policzek swoją dłonią. Patrzył jej prosto w oczy, podziwiając ich kolor, jej blond włosy, obserwując mimikę jej twarzy, z ciekawością zwracając uwagę na każdą najdrobniejszą rzecz. Usta, które wygięte były w zdecydowanie usatysfakcjonowany sposób. - Kells... - Nie mógł się powstrzymać i ponownie połączył je ze swoimi w namiętnym pocałunku, będąc z nią splecionym w zsynchronizowanym łóżkowym tańcu. Jedną ręką opierał się o łóżko, a drugą obejmował ją w pasie. Byli blisko, jak jeszcze nigdy tak blisko nie byli. Chciał to wprowadzić w rzeczywistość. Pragnął tego w tej chwili.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Nie myślała o tym jako o czymś przeraźliwie okropnym i godnym pogardy, a nawet i potępienia nie gorszego od tego przy procesach czarownic w dawnych czasach. Prawdę mówiąc, wtedy zdarzyło jej się cudem uniknąć zostania uznaną za nadzwyczaj groźną i gorszącą ludzi wiedźmę i spalenia na stosie. Ale kto normalny, będący jak najbardziej normalną nią!, nie skorzystałby z okazji i nie poudawał prawdziwej oblubienicy całego piekiełka? No, kto? Nikt. Dokładnie, właśnie i meega. Nikt! I w tym właśnie była rzecz, która sprawiła, że przeżyła sobie trochę czasu wcielając się w rolę najprawdziwszej wiedźmy. Takiej z obowiązkowym czarnym kotem, rozpuszczoną blond grzywą sięgającą do kolan i natchnionym wirowaniem sobie w deszczu podczas przeraźliwej burzy. Z ziołami porozwieszanymi w strategicznych miejscach swej maleńkiej chatki stojącej na naprawdę tyciej polance w środku lasu i tym wszystkim, co czyniło jej obraz tak bardzo czarownicowym. To była jednak tylko, bardziej lub mniej niewinna, zabawa. Natomiast wszystko to, co działo się teraz między nimi nie zaliczało się do rzeczy dających jeszcze się powszechnie uznać. Kochała swojego własnego brata w dokładnie taki sposób, w jaki nie powinna była tego robić, a co chyba najważniejsze – w tej chwili niewiele obchodziły ją ogólnie przyjmowane zasady. W sumie mało kiedy obchodziły ją jakiekolwiek reguły, które istniały przecież po to, by je iście epicko łamać, ale kilku z nich trzymała się przez ten cały czas. Przynajmniej do tej pory. Bo teraz ogarnęło ją prawdziwe szaleństwo, w którym nie było jakiegokolwiek miejsca na głębsze przemyślenia. Ba!, tutaj wcale nie było miejsca na myślenie o czymś, co nie wchodziło w poddawanie się namiętnościom. To był czas, w którym nie chciała zwracać uwagi na nic, co nie było Anaximanderem i ich słodkimi łóżkowymi igraszkami. Wybrykami, które, prawdę mówiąc, z początku niekoniecznie szły po ich myśli ze względu na jednak dosyć spore różnice gabarytowe i wysokościowe, lecz i to bardzo szybko się zmieniło. W jakiś przedziwny sposób dostosowywali się, dopasowywali do siebie wręcz idealnie, poddając cielesnym rozkoszom i chcąc jak najbardziej usatysfakcjonować drugą stronę, zapewnić jej jak najwięcej. Dlatego też, wielce rozchichotana na wzór małej dziewczynki, nie tylko cieleśnie mu się oddawała, lecz też i wymieniała pieszczoty i pocałunki. Zarówno te większe, gorące i namiętne, jak i drobne muskania, gładzenie po policzkach, wplatanie palców we włosy i te szepty. Ciche pomruki i miękko wypowiadane wszystko to, z czym czekała przez tyle czasu. Teraz czas był jak najbardziej odpowiedni, a przynajmniej tak właśnie wydawało się jej lekkiemu i rozbawionemu umysłowi. Czas na to, by mruczeć jego imię, szeptać mu, jak bardzo go kocha i że nigdy nie chciała nikogo innego. Bo to była jak najszczersza prawda. To przy nim chciała być. I choć można było powiedzieć, że już była… Chciała być jeszcze bliżej, jeszcze częściej i dłużej, w całkowicie inny sposób. Nie jak młodsza siostrzyczka, jak kochanka, jak partnerka. Dla normalnej jej była to rzecz nad wyraz przeszkadzająca i bolesna, lecz ta specyficzna wersja Keller… nie, Freyi, ta specyficzna wersja Freyi czuła się wspaniale. Tak lekko i kochanie w ramionach swego potężnego kochanka. Niespiesznie obsypując go pocałunkami, pieszczotami, które osiągnęły już teraz jeden z najbardziej intymnych stopni, i tą całą resztą rzeczy, na które jak najbardziej zasługiwał. Bo co do tego nigdy nie miała wątpliwości. Zasługiwał na kochanie, jak najbardziej szczere, lecz do tej pory uparcie twierdziła, że to nie ona może być tą, która mu to da. Choć chciała tego. I teraz też tego pragnęła, co było jej bliższe niż kiedykolwiek. On był jej bliższy niż kiedykolwiek. - Freya… – Szepnęła, wodząc palcem wokół jego cudownie uśmiechniętych ust i tonąc w jego spojrzeniu. Tak głębokim i wyrażającym wszystko to, co sprawiało, że drżała jeszcze bardziej, jeszcze wyraźniej. – Tylko dla ciebie. – Dodała jeszcze, nim ponownie utraciła oddech w rozkosznym pocałunku. Spleciona z nim w miłosnym uścisku, czując jego słodki ciężar na sobie, rozkoszując się pieszczotą języków i tym pocałunkiem. Przymknęła oczy, całkowicie poddając się ich wspólnym ruchom. Zmysłowym, lecz również stanowczym. Niespiesznie doprowadzając ich do wspólnie przeżywanej ekstazy, pełnego spełnienia, po którym zmęczeni opadli obok siebie, a ona przylgnęła do jego boku, wtulając się w jego nagą pierś i obejmując go łapkami. - Kocham cię. – Powtórzyła raz jeszcze, patrząc na niego spod półprzymkniętych powiek i uśmiechając się niczym jakaś wyjątkowo leniwa, ale i zadowolona kotka. Ułożyła się wygodniej, przylegając do niego czulej i naciągając na nich kołdrę, po czym jeszcze raz obdarzyła go pocałunkiem, ziewając lekko i całkowicie zamykając już oczy. Nie minęło zbyt dużo czasu, gdy najnormalniej w świecie zasnęła. Czując się tak przyjemnie, błogo i bezpiecznie… I to była jedna z jej chyba najlepszych nocy, o ile nie właśnie najlepsza z nich. Poprzedzona spełnieniem najskrytszych pragnień, spokojna i pełna tego ciepła, jakiego nie mogła zapewnić jej żadna kołderka. Przespana niczym niewinne dziecko, choć przecież tego wieczoru w żadnym razie nie szło nazwać jej niewinną. I pewnie dalej spałaby sobie tak słodko, z rozmarzonym uśmiechem na ustach, gdyby nie wczesne światło poranka, padające jej wprost w oczy. Przeciągnęła się leniwie, rejestrując niespotykany dotąd dosyć dziwny ból głowy i… Coś jeszcze, co wprawiło ją w konsternację nim jeszcze nawet otworzyła oczy. Charakterystyczne ciepło nie dające się pomylić z niczym innym… Ciepło czyjegoś ciała, nagiego, męskiego, umięśnionego ciała. Obejmujące ją ramiona, dłonie przy jej piersiach, dotyk pulsującej męskości na jej skórze. Cichy, uśpiony oddech. Tak blisko, że praktycznie czuła powietrze muskające jej szyję. Zanim jeszcze dotarło do niej to wszystko, co nieuchronnie dotrzeć miało, wiedziała już, że coś było nie tak. Nie sypiała z mężczyznami. Może i wiele osób widziało ją u boku nadzwyczaj dużej ilości facetów, którzy potrafili się zmieniać dosłownie z dnia na dzień, lecz zdecydowanie nie chciała zostawać dziwką. Pocałunki, pieszczoty – i owszem, lecz nie przypadkowe seksy. Teraz zaś… Nie była w swoim mieszkaniu. Wyraźnie to czuła. I nie chodziło tutaj tylko o wyraźny męski zapach, a również o pościel o zupełnie innej gładkości, światło nieustannie uderzające w jej powieki, gdy w swoim mieszkaniu okna miała całkowicie z innej strony i to jeszcze zasłaniane roletami… O to wszystko, co mówiło jej, że powinna się skupić. Powinna pamiętać, ale głowa tak paskudnie ją pobolewała. Biorąc głęboki wdech, powoli otworzyła oczy, wbijając wpierw spojrzenie w sufit, by następnie powoli skierować je na kogoś, z kim najwyraźniej się przespała i… - Jasna cholera… – Wstrzymała oddech, gwałtownie mrugając powiekami w nadziei, że tylko miała omamy. Nie miała. Cholery i tym razem ją zawiodły. I… - O kurwa, nie… Nienienienienienie… – Usiłowała wyplątać się z ramion brata, brata!, mając jednocześnie wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. – Cholera jasna… Mgliste wspomnienia wczorajszej nocy powoli zaczęły napływać do jej głowy, czyniąc ją jeszcze cięższą i sprawiając, że serce biło jej nienaturalnie szybko, a w oczach widoczna była wyraźna panika.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Obudził się jak zwykle wcześnie rano. Zawsze wstawał mniej więcej o tej samej godzinie, mimo zmian stref czasowych czy pór roku, które to powodowały wcześniejsze lub późniejsze wschody słońca. Musiał wstawać rano, bo inaczej nie byłby Anaximanderem, a kimś innym, nie mającym z nim nic wspólnego. I w sumie to mogło być dziwne, ale przyzwyczajenia... To sprawdzało się też zazwyczaj w takich porankach jak dzisiejszy, czyli z nieco cięższą głową. Jednakże bywały większe wahania, jeśli chodziło o odchylenia od jego statystycznej szóstej rano. Pewnie teraz było grubo po niej, co zapewne by sprawdził, ale nie był w swoim pokoju. Pewnie by się tym martwił, gdyby ten pokój jednak posiadał, ale takowego ostatnio nie miał, choć... Jakieś mieszkanie było, ale stały tam nierozpakowane skrzynki, kartony i walizki, czekające na zbawienie lub apokalipsę. I nie, wcale to nie było niechlujstwo ze strony Anaximandera, bowiem te pakunki stały pedantycznie równo, a rzeczy w nich zostały, z pełną dbałością o ich bezpieczeństwo przed zniszczeniem, poukładane. Sypialnia zaś istniała, ale gościł w niej może jedną noc, a reszta... Resztę nocy spędzał na polowaniu, co brzmiało dosyć smutno, a zwłaszcza dzisiejszego dnia, gdy to nie spędził nocy na polowaniu. Noc tej nie przebijało żadne polowanie, jakie przeżył w swoim bardzo długim życiu, więc trochę tego było. Dziś wraz z przebudzeniem się, czuł uśmiech na swojej twarzy, miłe i lekkie powietrze w swoich płucach, tak bardzo przyjemne ciepło drugiej osoby. Pewnie dalej próbowałby sobie wmawiać, że to pewnie nadal sen, ale wcale tak nie było i świetnie o tym wiedział. Nie był byle kim, byle młodzikiem i marzycielem, by nie odróżniać jawy od snu, a cóż... Wczoraj uparcie twierdził, że to sen, to wszystko, co działo się między nim, a jego... siostrą. Nie miał pojęcia, co o tym sądzić. Mimo półprzytomności spowodowanej nieznanym mu narkotykiem, pamiętał wszystko. Pamiętał, jak szeptała jego imię, że go kocha, że jest dla niej całym światem. Jeśli to wszystko, co mówiła, była prawdą, to cóż... Mógł się wtedy nazwać najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Pomijając oczywiście pewien mały fakt, który był w tym wszystkim chyba najgorszy. Najgorszy, o ile brać go tak do siebie, czego on tak jakby nie robił, a co był absurdalne. Miał świadomość tego istnienia, ale olewał to i nie interesowało go to zbytnio. Czuł się mega świetnie, mimo że nie powinien. Nigdy nie działał wbrew swojej molarności, a to było chyba największe jej pogwałcenie, jakie mógł uczynić i, cholera!, myślał o tym spokojnie, mimo że przespał się z siostrą! Świetnie też zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego był taki dziko szczęśliwy, dlaczego czuł się tak lekko i nie spinał się, ani nie denerwował. Była tuż obok, naga, śpiąca i po nocy z nim spędzonej. Czuł się przy niej ważny. Często zdarzało mu się patrzeć, jak spała. Wyglądała wtedy tak pięknie i niewinnie. Jak wczoraj. Teraz też olśniewała swoją milczącą i śpiącą zajebistością, ale mimo to teraz było inaczej. W pewien sposób byli razem, choć nie miał pojęcia, na jak długo. Nie miał pojęcia, jak to wszystko przyjmie. Zdecydowanie bardziej podziałał na nią ten narkotyk... Choć chciał, by to wszystko pamiętała, by to zaakceptowała. Jak on to zrobił, co było takie dzikie i do niego niepodobne. Chciał tego. Być z nią i mógł nawet odwrócić się od wszystkich, udawać dalej normalne rodzeństwo, ale chciał, by uważała go za kogoś bliższego, gdy mieli być sami i wychodził teraz na jakiegoś zboczeńca... Jednakże od samego początku nie kochał jej jak siostrę, kochał ją inaczej od pierwszego wejrzenia, mimo to... Chyba powinien to wszystko przed nią przemilczeć, nie mówiąc jej, że jej chce znacznie bliżej i bardziej, a nie tak bratersko. Jednakże co, jeśli miała kompletnie zerwać z nim kontakt...? Nie, nie powinien sobie tym niszczyć momentu. Może miało wszystko pójść w dobrym kierunku... To była jego szalona Keller. Mimo to musiał się nacieszyć jej bliskością, co, jeśli miała go zaskoczyć i była to pierwsza i ostatnia taka chwila? Czemu akurat teraz myślał tak cholernie egoistycznie? Nie pasowało to do jego obycia... Ale jaki tak właściwie był? Jaki był, a jaki miał być w oczach Freyi? Przekręcił się na bok, obejmując ją swoimi ramionami i przytulając do siebie tak, by jej nie obudzić. W sumie mu to nie groziło, bo był z niej niezły śpioch. Jego kochany śpioch i naprawdę czuł się zbyt świetnie z faktem, że... oni... Pieprzyć to! Pieprzyć... Jezu, robił się z niego jakiś gimbus! Na razie postanowił nie myśleć o niczym, co nie było wczorajszą nocą. Nie musiał się zrywać wcześnie rano. Dziś był wyjątkowy poranek, więc nie chciał go przerywać. Chciał, by trwał jak najdłużej. Chciał patrzeć, jak budzi się jego Pieszczoch... Choć tego akurat nie dane mu było przeżyć, bowiem ponownie zasnął, myśląc o jej pośladkach, co było chore, ale się tym nie przejmował. Nie przejmował się niczym. Nie przejmował się też niczym, gdy ktoś zaczął cholerzyć tuż obok niego. Uśmiechnął się, nie otwierając oczu. Czy wspomniał, że lubił ten cholerzący głos? Był mu on bardzo bliski. - Ciiicho – szepnął półprzytomnie, przytulając ją jeszcze bardziej do siebie. Leniwie wtulił swoją twarz w jej szyję i ją nawet cmoknął. – Jesteśmy na wakacjach w Irlandii, budynek się nie pali, a śniadanie... Cóż, o śniadanie dla ciebie mogę się potem bić – mruknął, poruszając palcami ręki i stwierdzając, że trzymał dłoń chyba na jej piersi. Chyba na pewno. Były takie milutkie i cieplutkie, i mięciutkie. – ...aaa dobrze się czujesz? Wczoraj coś mi dosypano lub dolano do wody. Twoja też miała taki dziwny smak? – Spytał nadal mrukliwym głosem, nie otwierając oczu i nawet zbytnio nie myśląc. Mówił to, co mu się pojawiało w tej zaspanej główce. I chyba właśnie dlatego trzymał się zawsze ustalonej godziny wstawania. Długie spanie robiło z niego leniwego kocura. - I rozluźnij się. Spięcie urodzie szkodzi, Pieszczoszku – rzucił wciąż mrucząco, swoimi nogami miziając jej, a jedną łapkę z piersi przesuwając na jej podbrzusze.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Robiła w swoim życiu bardzo wiele dziwacznych, a może czasem i niepokojących rzeczy, lecz jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się coś tak… Popapranego. Zupełnie nie wiedziała, jak ma zareagować na to wszystko, co przynosił jej po kolei jej umysł. Wspomnienia wieczoru pełnego tego całego szaleństwa, łóżkowych wariacji, zapierających dech w piersiach doznań i tych pocałunków, które normalnie nie byłyby przecież niczym specjalnie dziwnym, bo chyba większości osób zdarzało się, przynajmniej raz na jakiś czas, z kimś przespać. Lecz w znacznej, cholernej!, większości przypadków Ktoś ten nie należał do ich własnej rodziny, nie wliczając w to oczywiście małżeństw, nie był tak blisko spokrewniony i nie miał z drugą stroną takich relacji, jakie występowały u niej i Anaximandera. Byli rodzeństwem! Może i nie aż tak bardzo blisko spokrewnionym, bo przyrodnim, lecz i tak. To, co zrobili było wystarczająco chore nawet jak dla niej. I nigdy, ale to nigdy nie pomyślałaby, że on może chcieć odwzajemniać jej uczucia. To było takie… Jednocześnie poruszające w jej sercu tę najczulszą stronę, pełną radości i mającą ochotę sprawiać, że Keller skakałaby sobie niczym jakiś narwany zajączek na haju, tuląc wszystkich dookoła, a przede wszystkim – przeraźliwie wręcz tuląc swoje kochanie… Choć i działające też w drugą stronę. Tę z bolesną świadomością, że mimo wszystko nie dane im było cieszyć się sobą w tej bliższy, intymniejszy sposób, zupełnie nie w typie rodzeństwa, gdyż to było jak najbardziej chore i nie na miejscu. Nawet dla niej samej, która przecież zasady miała w większości głęboko tam, gdzie słońce nie dochodzi. To mąciło w jej głowie i to dosyć poważnie. Nie miała już nawet ochoty na swój zwyczajowy styl bycia, podchodzenie do wszystkiego tak lekko. Sarkastycznie, uszczypliwie, kąśliwie, ale jednocześnie też dowcipnie i z dużą dawką dystansu, również do siebie samej. Teraz to jakoś do niej nie przychodziło. Ba!, w chwili obecnej miała jak najszczerszą i największą ochotę zwinąć się w kulkę pod kocem, znikając z tego paskudnego miejsca. Budząc się w swoim własnym domu, w swoim własnym łóżku i pościeli, jak zwykle sama i ze słodką niepamięcią tego, co się wydarzyło. Gdyby tylko mogła cofnąć czas o tę krótką chwilę, choć w sumie może i dłuższą, nadzwyczaj długą, by nigdy go nie poznać. To znacznie ułatwiłoby im życie. Choć tego akurat nie chciała. Cofania się i zapominania, nie ułatwiania. Ułatwić chciała, lecz nie kosztem wspomnień. Te mimo wszystko były tak bardzo słodkie i warte wspominania, te wszystkie lata mniej lub bardziej spędzone w swoim towarzystwie, choć jeszcze nigdy tak jak tym razem, a teraz jeszcze ta noc. Z pewnością, o ile odrzuciłaby wszelkie te paskudne uczucia ogarniające ją teraz i związane z ich statusem, było to coś pięknego. Cudownie pełnego bliskości, z miłością i tym wszystkim, co czyniło te kilka chwil jednymi z najpiękniejszych w jej całym życiu. O ile nie najpiękniejszymi. Może i nie pamiętała wszystkiego, gdyż wyraźnie odczuwała bliżej niezidentyfikowane białe plamy, luki w swojej pamięci, jak na przykład to, w jaki sposób znalazła się w pokoju, ale to wszystko już jej wystarczało. I nie wiedziała do końca, czy ma ochotę poznawać wszelakie szczegóły i szczególiki. Nie miała pojęcia, jak mogłoby to wpłynąć na ich dalszą relację, która właściwie już teraz stała w jej myślach pod jednym, przeogromnym znakiem zapytania. Nie chciała się z nim żegnać, bo przecież kochała go praktycznie przez cały okres ich znajomości. Z początku i może odrobinę mniej świadomie, ale jednak. I jeśli dobrze pamiętała… Powiedział jej, że ją kocha. Nie wdając się w zbytnie szczegóły, lecz i tak wystarczająco napełniając ją wtedy szczęściem i jeszcze większą miłością. Co jednak mieli zrobić? Nie sądziła, by po tym wszystkim dalej potrafiła udawać, że jej uczucie to nic takiego, a nawet nie istnieje wcale. Już wcześniej bywało to wystarczająco ciężkie, a teraz zwyczajnie wyglądało jej na zupełną abstrakcję. Zgrywanie dobrych przyjaciół, zdrowej relacji typowej dla normalnego rodzeństwa oraz całej reszty pozornego spokoju. Nie chciała się w to wplątywać, bo już w tym momencie brzmiało jej to jak jakaś sieć, w którą prędzej czy później któreś z nich by się zaplątało. A wtedy adios amigos! i rybka smaży się na patelni. Jako rasowa piekielnica może i lubiła przyjemne ciepełko, ale smażenia czy palenia się wolała uniknąć. Zdecydowanie bardziej wolała… Ciepełko… Bijące od jego nagiego ciała, ramion otulających ją tak bliziutko, łapek ogrzewających sobą jej piersi, oddechu muskającego szyję… Kochała to nawet przy ogarniającym ją poczuciu winy i wątpliwościach, bo było takie… Upragnione. I naprawdę nie chciała z tego rezygnować, choć jawiło jej się to teraz jako największe szaleństwo tego świata. Jako coś, co praktycznie przez każdego zostałoby uznane jako czyn godzący w moralność i dobry smak. Sypianie z własnym bratem, jednocześnie uznawanym przez nią za tę idealną drugą połówkę. I nie wiedziała, czy uznanie te przypadkiem nie wynikało z ich pokrewieństwa, choć raczej śmiała w to wątpić. W żadnym razie nie widziała w nim bowiem siebie. Mogłaby nawet rzec, że wedle logiki… Podobieństw między nimi nie było, a przynajmniej nie takich, które uznać by można było za typowo rodzinne. To na początku tak bardzo ją zmyliło, pozwalając jej się wkręcić w coś godnego potępienia. Ale ona nie chciała nikogo potępiać. Chciała tylko… - Chol… – Zaczęła znowu, lecz zmuszona była przerwać w połowie słowa. Zmuszona jeszcze mocniejszym przytulańcem, który skutecznie udaremniał jej wyplątywanie się z uścisku brata, i jakby lekko karcąco uciszającym szepnięciem. - Anaximander… – Syknęła, starając się brzmieć stanowczo i niezadowolenie. Jednocześnie jednak westchnęła zrezygnowana. Z dziwnie słodkim uczuciem w sercu, które nie pozwalało jej ponownie usiłować od niego zwiać. Pozwalało za to ponownie westchnąć, tym razem jednak bardziej marzycielsko i oczarowanie, gdy tak zatopił twarz w jej szyi, składając na niej drobny pocałunek. A gdy zaczął tak słodko bablać o wszystkim i zarazem o niczym… Liznęła swój palec, przykładając go do jego czółka i prawie natychmiast zabierając z sykiem, jak gdyby dotknęła co najmniej wnętrza rozpalonego pieca kaflowego. - Normalnie parzy. – Stwierdziła, uśmiechając się pod nosem i patrząc na jego słodziasny uśmieszek i zamknięte oczka. Wyglądał tak cudownie i pociągająco zarazem. Zadowolony, niczym jakiś olbrzymi, leniwy kot i właśnie w jej ramionach. Czuła się tak bardzo szczęśliwa. - Wiesz, moja racjonalna bestio, marzeniem każdej kobiety są raczej mężczyźni bijący się o nią, nie o śniadanie, ale skoro już najwyraźniej miewamy w zwyczaju robić wszystko inaczej… – Uśmiechnięta, wyciągnęła niespiesznie dłoń, delikatnie obrysowując paluszkiem jego zmysłowe wargi. Jednak to macanie na ślepo jej biustu najbardziej ją rozbawiło. Jej piersi, które tak intensywnie reagowały na jego dotyk, przyspieszone bicie serca, nagła suchość w ustach… - Nie, za to twoja… Smakowała mi i najwyraźniej narobiła też innego apetytu… A czy dobrze się czuję? Co masz przez to na myśli? – Spytała, nie przestając wodzić palcem i po chwili marszcząc brwi. – Ból głowy, konsternacje przez luki w pamięci, czy wyrzuty sumienia z powodu ostatniej nocy…? – Dodała, kładąc dłoń na jego nagiej piersi i niespiesznie rysując palcami wzorki. Zaskakująco rozpalona tym całym mizianiem jej nóg, obejmowaniem i przytulaniem. - Jak mam się przy tobie rozluźnić? – Mruknęła, kosztując powoli smaku jego leniwie uśmiechniętych warg. – Nęcisz mnie, cholero. – Roześmiała się, przytulając do niego ciasno, choć łóżko było przecież dosyć duże. Westchnęła, zaciskając powieki i uśmiechając się smutno. - Co z nami będzie, mój Chojraku? – Wyszeptała, z nosem zatopionym w jego włosy.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
- Normalnie parzy? – Spytał, z ciekawości otwierając nawet oczy i patrząc nimi oczywiście na Keller. Z uśmiechem wymalowanym na wargach, Jakoś nie znikał, mimo że nigdy nie bywał na nich tak długo. – Czy to jakaś aluzja do tego, że jestem jednak gorącym facetem, a nie przerośniętym sztywniakiem? – Spytał, unosząc rękę z podbrzusza i zaczynając nią badać linię jej żuchwy, policzki i przy okazji odgarniając jej kilka włosów z twarzy. - Czyli mamy na statku kogoś, kto zarzuca haczyk na mą osobę. Pytanie, czy chce mnie zabić, czy jedynie unieszkodliwić. Cholera, niby na co im ja? Nic ciekawego w czterotysięcznym ciele. Pewnie chcą, by tak zajebista jednostka jak ty dla nich pracowała, więc ja za zakładnika – stwierdził. Stwierdził również, że w sumie pobawi się we fryzjera, więc potargał swoją dużą łapą jej włosy, robiąc totalny chaos. – Och, jak uroczo. Co jak co, ale po tobie spodziewałem się wyluzowania, a nie wyrzutów sumienia. Stało się, nie odstanie się, a nawet jeśli mógłbym to zrobić, to bym tego nie zrobił, bo... Cóż, może każesz mnie za to spalić w ogniu piekielnym, ale kocham cię i nie zamierzam tego odwoływać. Nie przekonasz mnie i o! A teraz, nie pozwalając ci nawet dojść do słowa, zapytam o twój stan zdrowia. Jak wiele nie pamiętasz? Czujesz jeszcze jakieś zakołowania czy już ci przeszło? Byłaś wczoraj chwilę nieprzytomna – przyznał zmartwiony. Nie chciał, by to coś, co mu podano miało jakieś skutki uboczne, które może ona źle odczuć lub które uprzykrzą jej życie. I to przez fakt, że pozwolił jej pić ze swojej szklanki. Obdarzył niewinnym całusem Keller i westchnął z lekkością. Objął ją leniwie w pasie i posadził na sobie. - Ty i problemy z rozluźnieniem się? Wczoraj jakoś nie miałaś z tym problemu. A jeśli chodzi o nasz los, to... Cóż, moja Freyo, ja to widzę tak, że po prostu pogodzimy się z tym wszystkim, bo jeśli dobrze rozumiem, to ty masz tak samo jak ja. Będziemy razem w tajemnicy przed światem, a grzech... Ja i tak skończę w Piekle, ty też, więc nie robi nam to różnicy, a ja na serio nie chcę nikogo innego. I o ile ty tego chcesz, bo nie chcę cię do niczego zmuszać, czy choćby wywierać na tobie presję, a teraz myślę, że nim zejdziemy i powęszymy, to możemy się jeszcze polenić... – Zauważył, wodząc palcem od jej szyi, przez piersi, brzuch, kończąc na jej kobiecym kąciku. – Chyba w tej chwili wychodzę na napalonego zboczeńca, który jest amoralny i nienormalny – dodał, nieco się mieszając. Podrapał się nawet po głowie nieco zniesmaczony faktem, że tak to może wyglądać ze strony Kells.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 21 Cze 2014 - 0:54
Z lekkim, nadzwyczaj delikatnym i jakby nie pasującym do jej zwyczajowej wersji osoby, popieściła go po policzku, zastanawiając się jednocześnie nad drogą tego wszystkiego. Nad tym kierunkiem wskazującym im drogę, którą niechybnie zmierzali. Kochała go. Od dawien dawna kochała go wręcz do obłędu, nad którym tylko jakimś cudem panowała, stwierdzając wielokrotnie z bólem, że nie ma prawa ujawnić swoich uczuć do niego. Bo co by sobie o niej pomyślał? Za kogo by ją miał? Wtedy wolała tego nie wiedzieć, teraz pragnęła znać każdą jego myśl, jaka obejmowała ich relację… Ich… Związek? Nie miała pojęcia, czy dało się to tak nazwać, biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności temu towarzyszące. I w sumie nie zamierzała nad tym raczej zbyt długo rozprawiać. Były istotniejsze w tej chwili rzeczy. No i osoby. Dokładnie to jedna, najwyraźniej nadzwyczaj skromna, osoba, którą chciała w tej chwili widzieć. I którą widziała. Tak bliziutko, że wystarczyło jej tylko odrobinę się przysunąć, by sięgnąć ust Anaximandera i ponownie skosztować tych wspaniałych pocałunków. Lecz nie zrobiła tego, przynajmniej nie chwilowo, gdy do końca nie wiedziała przecież, na czym dokładnie stoi. Ooo tak! Wielce wygadana, pyskata i odważna Keller nagle zaczynała czuć się niczym jakaś mała dziewczynka. Ot, podlotek bez doświadczenia. Taki nieśmiały, pełen wątpliwości, z brakiem wiary w siebie, choć może i nie, bo tę ostatnią wciąż jeszcze w sobie miała!, patrzący niepewnie w oczy potencjalnej miłości. Z jej strony to nawet i nie potencjalnej, bo faktycznej, jednak dla jej skołowanego mózgu było to w tej chwili chyba aż nazbyt ciężkie do ogarnięcia. Cholera, raz jeszcze! - Ty? Gorącym facetem? Myślałam bardziej o jakiejś chorobie z tego szaleństwa, sztywniaku. Moi kumple z kostnicy są bardziej żywi od ciebie. I chyba również bardziej gadatliwi. – Parsknęła śmiechem, udając nawet, że ociera łezki rozbawienia z kącików oczu. – Żyjesz w świecie obłudy i kłamstw, koleś! Oooo tak! I jeszcze w świecie tej twojej wielkiej skromności, którą wręcz mi tutaj promieniujesz. Nie możesz poczekać z tym chwilę? Ostatnio siadły mi baterie w prostownicy. Z chęcią bym sobie podładowała. Albo jeszcze lepiej! Własna fabryka prądu z wykorzystaniem tego twojego naturalnego promieniowania! Jestem geniuszem. – Stwierdziła, skromnie kończąc swoją wypowiedź, by po chwili jednak ponownie się odezwać. – Nie sztywniakuj więcej… – Poprosiła, wyginając wargi w nadzwyczaj cukierkowo słodkim uśmiechu. Nie takim sztucznym wręcz do omdlenia, a szczerym, słodkim, pełnym ukochania. Takim jaki w zwyczaju miała ukazywać dawna Freya. – Ze sztywniaków śmieję się wręcz niemiłosiernie, sam przecież wiesz. Słodkiego szaleńca i, no, niech ci już będzie, gorącego faceta jestem nawet w stanie tolerować. – Mruknęła mu do ucha, śmiejąc się już bardziej zwyczajnie. Znacznie podobniej do pełnej wyluzowania Kells. Choć wyrzuty sumienia nadal gdzieś tam w niej istniały. Zamrugała oczami, wzdychając bezgłośnie pod jego niewinną pieszczotą. - Nie sądzę, by dało się zabić kogoś, kto jest już bardziej sztywny od kostnicowych kumpli. Choć może myślą, że jesteś jak zombie i chcą cię zakopać? Albo złapać cię, wstawić złote zęby i wystawiać w cyrku? Hit roku normalnie! Najsztywniejszy sztywniak na świecie, amen! – Wyszczerzyła zęby, po chwili jednak odrobinę schodząc z tonu i przybierając ten w pewnym sensie lepszy, odpowiedni do okazji, jaką zdecydowanie był poranek spędzany w ramionach miłości. – Powiadasz, że nic ciekawego, tak? Ze skrajności w skrajność normalnie. – Pokręciła głową z westchnięciem i powiodła niespiesznie dłonią po linii jego tyłka. – Ja tam widzę wiele rzeczy wartych uwagi. Tylko… Powinnam kłamać, mówiąc, że chodzi mi tutaj o twą jakże przewspaniałą osobowość, czy zwyczajnie powiedzieć, że kocham twój tyłeczek i kocham to, co wyprawiasz ze mną w łóżku? – Przygryzła dolną wargę, robiąc łobuzerską minę. Oczywiście, powracała do kellerowania, a więc i uszczypliwych komentarzy, które jednak teraz wyraźnie dały się wziąć za starannie zawoalowane komplementy, a gdy jeszcze Anek postanowił jej się tak słodko podlizać, nazywając zajebistą… Przysunęła się, całując go w szyję. Uśmiechnięta i z ciepłem w sercu. Co też on z nią robił? Zupełnie traciła głowę i to dla osoby, której miała w zwyczaju dogryzać z powodu braku kobiet lecących na kogoś takiego. Tymczasem ona sama robiła z siebie wyjątek. Kochając go mocno, kochając go intensywnie, kochając go praktycznie od pierwszego wejrzenia, choć przecież zazwyczaj wyśmiewała osoby nawijające jak opętane o miłości zaznanej jeszcze przed zapoznaniem. Sama nie była lepsza i to chyba powinno ją niepokoić. Chociaż w sumie i też bawić. Może nawet powinna wcielić w życie nowy dowcip o blondynce? Lub coś bardziej epickiego. „Przychodzi Keller do…” - Eeej! – Parsknęła z niby to niezadowoleniem, ale też i rozbawieniem w głosie. – Czy ty wiesz, kim ja jestem? Ja jestem Kimś! Kimsie nie mają jakiegoś włosowego fetyszu, więc racz zostawić kimsiowe włosy w spokoju. Kapisz? – Chcąc wziąć go z zaskoczenia, wyciągnęła migiem rękę, targając i jego czuprynę, a na dodatek chichocząc już całkiem głośno i zupełnie nie przejmując się tym, czy ktokolwiek niepowołany ją usłyszy. Zajączek na haju dodatkowo naćpał się włosowymi potargańcami, a pod koniec nich jeszcze również szybkim pocałunkiem złożonym na ustach Anaximandera. - Ja za to pozwalam sobie dojść do głosu, mówiąc… Spłonę razem z tobą, kochany. I w sumie chyba się z tym pogodziłam. Miałam nadzwyczaj dużo czasu. – Stwierdziła, kręcąc głową z politowanym uśmieszkiem na ustach. – Wielce popularna, no i zmieniająca facetów jak rękawiczki, Keller dała się tak łatwo usidlić i jeszcze nie chce z tym walczyć… Teraz możesz się już zacząć śmiać, bo mnie śmiech przyprawia o spore łupanie w głowie. Jakbym wypiła znacznie za dużo. Nie opróżniliśmy nikomu barku ani nie obrabowaliśmy pubu, prawda? – Spytała, unosząc w górę jedną brew. – I prędzej spytaj mnie, co pamiętam. Nawet ja nie mogę pamiętać tego, czego nie pamiętam, więc to pytanie jest głupie. – Roześmiała się mimo wszystko. – Pamiętam… Że leżałam na łóżku… W… Bieliźnie? I pamiętam pocałunki, coraz więcej nich. Ale… Mówiłam coś? Bo ostatnim, co kojarzę jeszcze jakoś, było turlanie się po łóżku, pieszczoty i ten seks… Nie zajdę w ciążę, prawda? – Spytała, targana nagłą potrzebą upewnienia się w tym. – Nie to, że nie chciałabym mieć z tobą dziecka, ale jesteśmy rodzeństwem, no i jeszcze raczej nie nadaję się na matkę. W sumie… Okoliczności to ja tutaj nie widzę, więc chyba jest dobrze. – Stwierdziła, marszcząc brwi. – Wróćmy więc do tego, czy zrobiłam coś dziwnego… Nadal tu jesteś, więc to chyba dobry znak, ale… Ja to ja. I mnie to mnie boli głowa, poza tym chyba nic więcej mi nie jest. – Kiwnęła głową, dodając. – A jak ty się czujesz… kochanie? Mogę cię tak nazywać? – Upewniła się, w myślach psiocząc na własną podlotkowatość. Lecz po chwili był ten pocałunek i Keller ponownie zapomniała o tym całym panienkowym dziwactwie. Uniesiona z taką łatwością w górę i usadzona na nim, uśmiechając się z diabelskimi rozbłyskami w oczach. - Myślę, że da się coś zrobić z tymi problemami. – Mrugnęła do niego lewym okiem, kładąc dłonie na jego nagiej piersi i delikatnie obdarzając go pieszczotą. Uwielbiała czuć jego rozpaloną skórę pod swoimi palcami, widzieć ten niespotykany dotąd uśmiech na jego ustach i wiedzieć, że to ona jest tego przyczyną. - Podmienili mi cię kosmici, czy już całkowicie zadziałało na ciebie namiętne poszukiwanie Lilith. – Roześmiała się, pochylając i całując jego wargi. – Ale uwielbiam tę zmianę, więc zostańmy przy niej. I przy tym wszystkim, co jest teraz, choć wolałabym nie musieć się ukrywać. To męczące, wiem coś o tym, bo te wszystkie lata… Nieciekawe i tamto w sumie niekonieczne, ale to już tak, więc… Chcę tego i chcę ciebie. A w Piekle w sumie jest cieplutko, więc… Taka cena to nie cena. Nie za to. – Mruknęła, pochylając się, muskając piersiami jego tors i wygłodniale całując wargi. Propozycja błogiego lenistwa z niezbyt mocno zakamuflowanym podtekstem przypadła jej do gustu, toteż z chwilą, w której powiódł palcem w stronę jej łona, niespiesznie ujęła jego gotową do akcji męskość w palce, patrząc mu prosto w oczy, uśmiechając się i powolutku wsuwając jego członek w siebie. Poruszając przy tym spokojnie bioderkami, w których rytm ruchów falowały i jej piersi. Zatopiła się w kolejnym pocałunku, tym razem znacznie dłuższym, szepcząc mu do ucha jeszcze tylko wcześniej… - Jesteś moim napaleńcem i tylko to się liczy… A ja też nie jestem święta… I nie chcę być… – Popieściła go po policzku. – Amoralność… Dla innych może tak to wygląda, ale dla mnie… Nigdy nie patrzyłam na ciebie jak na brata, nigdy nie miałam cię za niego, a kwestia tego wszystkiego… Nieistotna. – Szepnęła, dodając jeszcze: - Poza tym nie chcę mieć dzieci, więc nie przyjdzie nam ryzykować ani się zamartwiać z powodu bycia tym, kim naturalnie jesteśmy dla siebie. – Mimowolnie unikała nazwania ich wprost rodziną czy też rodzeństwem. – I cię kocham. Mocno. A później złączyła się z nim w tym pocałunku, powoli przyspieszając swoje ruchy i niespiesznie pieszcząc palcami jego skórę.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 22 Cze 2014 - 22:51
Zastanawiało go to, co i kto mu dosypał, bądź dolał do tej wody. Zabić go nie zamierzał, chyba że była to nieporadna próba popełnienia morderstwa, która nie zadziałała na takich mieszańców jak Keller, a tym bardziej na niego. Wydawać by się mogło, że to jakaś amatorszczyzna, jednakże... Ktoś musiał naprawdę włożyć wiele serca w podłożenie mu tego czegoś, bo nie sądził, by gospodyni przybytku była tak otwarta w swych działaniach i przy stole, przy których miał wielu bliskich i znajomych, ktoś próbował go zabić. Pewnie chodziło o coś więcej i jak stwierdzał zamieszany w to był ktoś postronny. Być może zdrajca, bo podobno dom był dobrze strzeżony. Musiał więc ustalić pochodzenie i skutki zażycia nieznanej mu substancji, rozejrzeć się po domostwie, budynkach gospodarczych i okolicy, zaznajomić się z niektórymi z ochroniarzy i poszukać wśród nich znajomych, a przede wszystkim być czujnym. Ktoś spróbował raz, mógł spróbować drugi raz, a znajdowały się tu najważniejsze osoby w jego życiu: Freya, mama, Nick z Buffy i z przymknięciem obu oczu i uszu też ojciec. Mimo całej tej prezencji, nie życzył mu śmierci. Jego pochodzenie mogło się jeszcze kiedyś przydać, bo znajomości z piekielnikami nie bywały częstością, a co dopiero z piekielną elitą. Do tych cholernie strasznie było się dostać, a szczególnie dostać i nie zostać bez głowy. Drobna zniewaga lub foch i delikwent tracił życie. Słyszał co nieco i lekceważenie tego było głupotą. Pewnie to nawet były nieco złagodniane historie. Freya... Musiał też ją mieć na oku i to bardzo bliskim, bo nie chciał jej przypadkiem stracić przez nieuwagę. Od zawsze starał się ją mieć na oku tak, by tego nie zauważała i chyba mu to nawet wychodziło. Raczej nie zdawała sobie sprawy z nadopiekuńczej obecności brata, skoro ten zapraszał ją i wkręcał w bardzo niebezpieczne polowania, wciskając często w bardzo niebezpieczne akcje. W sumie chyba z tym był nieostrożny, bowiem zbyt pewny był siebie. Uważał, że polowania były jego żywiołem i że nic nie może go w ich trakcie zaskoczyć na tyle, by stracić żołnierza. Powinien zmienić to nastawienie. To, że jeszcze nikt z jego znajomych nie umarł na polowaniu z nim, nie znaczy, że tego nie zrobi. Zaśmiał się, słysząc docinki swojego Pieszczocha. Widać stara Keller wracała, bo ta nowa przestała się spinać. Tak, to była jego stara, docinająca mu na każdym kroku Kells, którą uwielbiał za jej szalony całokształt. Uwielbiał... Ba!, kochał wręcz. - Z chęcią wystąpię w roli twojej osobistej... elektrowni. Co powiesz na to, bym na start naładował ciebie? Widzę, że coś przymulasz i próbujesz to nadrobić paplaniną fałszu. Blablabla... Analku, ty gorący? Serioserioserio?! No nie wierzę! – Zaczął udawać Keller, zmieniając też głos i ton, by był bardziej kellerowaty. – I nie, wcale nie masz zajebistego uśmiechu i wcale cię nie kocham – kontynuował, choć zaraz roześmiał się, zamilkając na chwilę. Z pewnością nie zamierzał stracić jej, gdy cała ich znajomość poszła w tak dzikim kierunku. Najgorsze było to, że nie miał żadnych wyrzutów sumienia w tej chwili. Może kiedyś miały się pojawić, ale teraz się cieszył z takiego obrotu spraw. Chyba naprawdę był zboczeńcem, który wykorzystywał własną siostrę. To było złe, mimo to nie myślał o tym w ten sposób i jakoś nawet nie mógł się przekonać do pojawienia się większej ilości takich myśli, a przy okazji wyrzutów sumienia. - Wiem, że uwielbiasz mój tył... Uwielbiasz mój tyłeczek? Dobra, a tak serio, to wiem, że kochasz moją osobowość, to, co wyprawiam z tobą w łóżku i mój tyłeczek, ale wolałbym, byś wzięła zagrożenie poważnie. Wiem, że pod tymi żartami myślisz racjonalnie, a kto tam cię wie, cholero moja. Wiecznie żartujesz z niebezpieczeństwa i w ogóle zawsze sobie żartujesz, nie biorąc niczego na poważnie, ale miej uwagę na dziwactwa, okej? Będę spokojniejszy – wyznał jej. – Nie chciałbym, by coś ci się stało – dodał, głaszcząc ją po policzku. Była taka delikatna. Jak oni wszyscy, którzy stąpają po świecie. On też był delikatny, a jego życie i życie innych ulotne. Dziś było, jutro mogło go nie być. Może właśnie dlatego postanowił się tym nie przejmować i żyć każdą chwilą, każdą szczęśliwą chwilą u boku Freyi. I aby nieco rozwiać swoje obawy, potargał Kells, co zakończyło się uroczą wymianą pocałunków i śmiechem, bowiem i ona postanowiła pobawić się we fryzjera. - To jesteśmy kwita – podsumował, uśmiechając się szeroko, marszcząc nos. Po chwili zrobił usta w dziubek i spróbował przywdziać uwodzicielski wzrok numer Bóg-jeden-wie-jaki. – Teraz pewnie wyglądam jak model. Który profil lepszy do portfolio, skarbie. Lewy czy prawy? – Spytał, przekrzywiając twarz raz w jedną, raz w drugą stronę. – Boże, kobieto! Zrobiłaś ze mnie jakiegoś wariata! A potem słuchał jej monologu, z ledwością wysłuchując go do końca. Była to oda o wszystkim i o niczym. Słuchał, słuchał, słuchał i stwierdził, że faktycznie pytanie było bez sensu, dziecko mogło być możliwe, ale w niewielkim przypadku, bo on ojcem?!, zaś „kochanie” brzmiało uroczo. Pewnie by jej to powtórzył, ale zajęła jego usteczka pocałunkiem, co akurat było takie urocze. I kochane. - Myślisz, że da radę? – Spytał zalotnie, po czym dodał. – Myślę, że to nie kosmici, ani Lilith, bo to suka, a za to twoje destrukcyjne działanie. Twoje towarzystwo to zuo w najczystszej postaci. Powinnaś być córką samego Lucyfera, a nie tego bubka Samaela. Jezu, tak na marginesie, to cholerny z niego ważniak. Nie lubię takich typów, ale może nam się kiedyś przydać. Zawsze jakieś wtyki w piekielnej elicie, co nie? I ważne, że nie musimy już udawać przed sobą. To było męczące, a udawanie przed kimś, to pewien rodzaj zabawy, czyż nie? – Zauważył, mrugając do niej okiem. – Ty lubisz takie udawanki. Pamiętasz czarownicę albo grecką boginię? Muszę ci przyznać, że wtedy wyglądałaś uroczo, a te miny Greków... Masz jeszcze ten strój? – Spytał mrucząco, patrząc na jej nagie ciało. – Od samego początku miałem ochotę go z ciebie ściągnąć. A potem nastąpiły pocałunki, jej nagie ciało tuż przy jego. Uwielbiał ją. Te odważne ruchy i wzrok wlepiony w jego własne oczy. Zaczął całować ją jeszcze mocniej, jeszcze zachłanniej i bardziej szalenie. Westchnął lekko, gdy wsunęła jego dumę w siebie i zaczęła poruszać tymi swoimi idealnymi biodrami, na których położył dłonie i zaczął nimi masować jej skórę na nich, na plecach, na piersiach. Nie przerywał drapieżnego kąsania jej warg i pieszczenia językiem wnętrza jej ust. - Też cię kocham – wymruczał pomiędzy pocałunkami, dając jej nadawać im tępo. On zaś podziwiał jej ciało, oczy i rysy twarzy. Wyglądała pięknie, niczym jego osobista pani życia, która to poruszała się coraz szybciej by dać mu rozkoszy. By dać sobie rozkoszy.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Wiedziała, że nigdy nie przyjdzie im być prawdziwą parą. Prawdziwą w pełnym tego słowa znaczeniu, choć… Może powinna to odrobinę inaczej ująć? Wiedziała więc, że nigdy nie przyjdzie im być prawdziwie widzianą parą. Powszechnie dozwolonym związkiem, na który krzywo patrzyłyby tylko jakieś zazdrosne jędze, chociaż i tych raczej nie miało być, bo Keller osobiście miała w nosie jakiekolwiek pannice, które próbowały ją prowokować, ale nie to, że nie potrafiła solidnie odbić pałeczki i odwdzięczyć się im czymś piekielnie ją zadowalającym!, zaś Anaximander… Jak to można powiedzieć…? Odstraszał większość znanych jej osób. Ileż to ona się natrudziła, próbując mu znaleźć godną kobietę i sądząc, że może wtedy jej osobiste uczucia do niego jakoś choć odrobinę przygasną. Przez długi czas naprawdę łudziła się, że ma to jakiś sens, ale w sumie raczej by go nie miało nawet, gdyby jakaś słodka trzpiotka postanowiła ulec temu specyficznie słodko pokracznemu urokowi Anaximandera. Zapewne wtedy Keller nadal darzyłaby go nadzwyczaj silnym i nadzwyczaj nietypowym dla zwykłego rodzeństwa, nawet przyrodniego, uczuciem. I z pewnością byłaby tak bardzo zazdrosna. Oooj taaak! W chwili obecnej doszło to do niej z całą swoją siłą. Dokładnie to, że nie potrafiłaby chyba patrzeć na inną w ramionach kogoś, kogo tak mocno kochała. Może i zazwyczaj tylko zgrywała wrednawą egoistkę, lecz tutaj z pewnością nią była. Chciała mieć go tylko dla siebie. Chciała zasypiać u jego boku po wspaniałych łóżkowych wariacjach, otulona tymi silnymi ramionami i zamknięta w tak bardzo intymnym uścisku. Pragnęła zachowywać się dokładnie tak, jak już od dawna podpowiadał jej umysł, nie ukrywając przed nim niczego, nie udając najzwyklejszej siostrzyczki, nie próbując zaprzeczać temu, co niewątpliwie istniało między nimi, a teraz wniesione zostało na zupełnie inny poziom. Ten wyższy i bardziej przez nią pożądany, a patrząc na to, jak zachowywał się jej kochanek – bardziej pożądany przez nich. Bez tego wszystkiego, co mogłoby ranić swoim paskudnym fałszem. Choć może nie do końca, gdyż przecież zwyczajnie nie mogli rozgłosić światu, że właśnie teraz postanowili się odnaleźć, odkryć swe uczucia i być ze sobą niezależnie od wszystkiego. Naprawdę chciała nie musieć w towarzystwie odgrywać jego siostry i jak ona też się zachowywać, ale nie było innego wyjścia. To wiedziała nawet ona i tego niestety musiała przestrzegać. Nie było mowy o łamaniu tejże zasady. Nigdy. Może i społeczeństwo przyjmowało już jakoś istnienie sił nadnaturalnych oraz istot dosłownie wyjętych rodem z najgorszych horrorów, ale, prawdę mówiąc, wciąż nie dało się określić nastrojów jako zadowolonych. Tak samo zapewne miałoby być, gdyby nagle postanowili ujawnić się ze swoją miłością. Tak samo, a nawet zapewne jeszcze gorzej. Nie była już podlotkiem i nie była też jakąś ogromną naiwniaczką, by tego nie wiedzieć, by nie zdawać sobie sprawy z nieprzyjemności z tym związanych. Przeżyła swoje w całym tym nadzwyczaj długim życiu i widziała w nim naprawdę wiele. Niezliczone wydarzenia, z których większość niestety nie należała do najwspanialszych albo nawet też takich, o których spokojnie można by było komuś opowiadać. I wśród tych wszystkich rzeczy znajdowały się też zachowania ludzkie i w sumie nie tylko ludzkie, bo też i nadnaturalne. Zachowania, które można powiedzieć, że nie zmieniały się mimo upływu czasu. A wśród nich była nieodłączna pogarda i potępienie skierowane przeciwko takim jak oni. Objawiało się ono na różne sposoby, lecz i tak nie chciała nawet próbować zapoznawać się bliżej z reakcją akurat na nich. Nie chciała, by coś się stało jej najdroższemu. Który teraz zdawał jej się tak uroczo szalony. Zupełnie jak nie on. Gadatliwy, uśmiechnięty, żartujący sobie z niej i z nią… Można by rzec, całkowicie inna osoba. Jeszcze bardziej jej bliska i przez nią ukochana. Nie chciała, by wracał do smutakowania, wręcz przeciwnie!, chciała go dokładnie takiego jak teraz. Ociekającego wręcz zajebistością, która dotąd kryła się gdzieś tam tak bardzo daleko i głęboko, a teraz nagle postanowiła sobie wypełznąć i cieszyć jej oczka, uszy i serce. - Paplaniną fałszu? Ja?! Ja jestem nadzwyczaj przegenialniaście szczerą osobą! Piekielnie szczerą, rzec by można. W końcu jest się tą antychrystką. A naładować mnie możesz inaczej. Na przykład… – Stuknęła się palcem w usta, robiąc sugestywną minę. – Tu. I zajebisty uśmiech? Nigdy nie powiedziałam, że cię nie kocham, wariacie. A w kochanie ciebie, moja droga alter Keller, wlicza się też wielbienie twego zacnego uśmiechu, który chcę widzieć częściej. Znacznie częściej, bo dopiero wtedy robisz się cholernie gorrrącym facetem. – Wyszczerzyła zęby, tuląc się do niego i szepcząc mu do uszka. – Którego najchętniej nie wypuszczałabym z łóżka… Może i przez większość życia zachowywała się nadzwyczaj luźno i podchodziła do wszystkiego jak do dobrego żartu, pomimo nawet ranienia jej czy pragnienia zrobienia tego, lecz w głębi duszy bywała całkiem poważna, a jej słowa szczere i często jak najbardziej komplementujące. W dosyć zawoalowany sposób, ale jednak to robiące. Tak też było i tym razem. Naprawdę uważała swojego Anusia za gorącego faceta, wręcz wcielenie jej marzeń i skrytych snów. Bo tak, śniła o nim wielokrotnie i teraz w żadnym stopniu się nie zawiodła. Ba!, nawet została bardzo kusząco zaskoczona. Przeciągając tak dłonią po jego gorącej, umięśnionej klatce piersiowej, która mogła być marzeniem niejednej osoby. A ona miała te szczęście leżeć sobie z głową na jego piersi i delektować się tym słodkim lenistwem. Najszczęśliwsza kobieta na świecie. - Yhym… – Mruknęła, przeciągając palcem po linii jego tyłeczka. – Kocham cię całego, ale ten tyłeczek… Marzenie. – Roześmiała się, wtulając w niego. Był taki cieplutki, kochany i najwyraźniej całkowicie jej. Jednak po chwili spoważniała. Zaledwie na kilka sekund, lecz wystarczająco. – Wiem, co robię. Znaczy… Akurat wczoraj w nocy nie do końca wiedziałam i dzisiaj rankiem też nie, ale wyszło mi to na dobre… Więęęęęc… Mam uwagę na wszelkie dziwactwa, które nie są moimi dziwactwami. Nawet na twoje. I nie myśl, że tak znowu łatwo jest zrobić coś, czego nie chcę. Poza tym nie kupiłam jeszcze odpowiedniej sukienki do ubierania, co jasno wskazuje na to, że nie mogę jeszcze umierać. – Potrząsnęła ramionami. – Mam nadzieję, że ty też nie masz sukienki w szafie? To wszystko, co jest teraz, wliczając twoje słodkie szaleństwo, stanowczo mi wystarczy. Nie wiem, jak bym zareagowała na widok mojego gorącego faceta w kiecce. Może jeszcze z koronkową parasolką i w szpilkach. Tupecik chyba nie byłby konieczny, ale cholera go wie. Już szop pracz lepszy. – Stwierdziła, siląc się na wielce poważną minę, lecz już po chwili nie wytrzymując i wybuchając śmiechem zakończonym cmoknięciem i szeptem. – Ty też na siebie uważaj. I… Nigdy mnie nie zostawiaj… Chwila, nawet częściowo pozornej, powagi minęła jednak nadzwyczaj szybko i Keller powróciła do zwyczajowej siebie. Zwyczajowej, lecz jednocześnie i niezwykłej, bo spore znaczenie miało leżenie w ramionach kogoś, kto nigdy nie powinien stać się obiektem jej uczuć. A jednak los zadecydował całkowicie inaczej i była mu wdzięczna jak nigdy. Najzupełniej i najszczerzej pełna wdzięczności. A gdy jeszcze rozluźniła się tym pełnym śmiechu targaniem sobie nawzajem włosów i kradzieżą pocałunków… Było dobrze. Ba!, było świetnie, a nawet nadzwyczaj zajebiście. Jeszcze bardziej zaśmiała się, gdy jej kochany postanowił odgrywać jakiegoś wielkiego modela z tym, iście kuszącym!, całym wzrokiem i minkami. Niespiesznie też zabawiła się w próby nadążenia za jego zmianami stron i ucałowania policzków, co kończyło się… Dosyć zabawnymi cmokaniami. Aż wreszcie dała sobie spokój, patrząc na niego z miną starannie odgrywającą typowy, babski foch. - Nie dość, że wariat, to i wiercipięta paskudna! – Stwierdziła wielce poważnym tonem, ponownie zaczynając się śmiać. – Uwielbiam robić z ciebie wariata. To takie wspaniałe i ty wtedy też taki jesteś. Szaleniec. Mój. Wspaniały. Wariat. - Zatem kocham tak działać. – Stwierdziła, wzdychając cicho. – O ile łatwiej by było, nie sądzisz? Gdybym nie była córką Samaela. Nie dość, że tacy jak on wzbudzają we mnie silne pragnienie walnięcia między oczy… deską… z gwoździami… którą później mogłabym jeszcze raz wykorzystać… wbijając ją im w tyłki... to jeszcze dodatkowo uniknęlibyśmy tego wszystkiego, co nas czekało i co czeka. – Wbiła na chwilę spojrzenie w ścianę, odzywając się dopiero po kilku dłuższych sekundach. – Wyjedźmy. Gdzieś daleko, gdzie szanse na spotkanie kogoś, kto wie o naszym pokrewieństwie są niewielkie. Islandia? Piekielnicy raczej nie lubią takich klimatów. Mało kto ogólnie je lubi… Cholera! Czy ja naprawdę myślę, że to coś da? – Jęknęła z niezadowoleniem, wtulając twarz w jego pierś. Przełknęła ślinę i powoli ponownie powróciła do, choć pozorów, normalnej siebie. – No. Nieważne. Faktycznie ważniejszy jest już brak tego udawania między sobą. Nawet nie wiesz, ile razy chciałam to przerwać… – Uśmiechnęła się lekko, wspominając wszystkie te chwile i jednocześnie zastanawiając się nad wspomnianym przez niego strojem. – Nie sądzę, kochanie. To było tak dawno temu… Dawno temu… Cholera! Jakaż ja jestem stara! – Parsknęła, mrugając jakby w szoku, by ponownie uśmiechnąć się sugestywnie. – Za to mam bogactwo innych rzeczy i masz moje pozwolenie, by robić z nimi, co zechcesz. Robić ze mną, co ze chcesz. Sądzę, że to dobra… Rekompensata. – Wymruczała mu do uszka. Co było w pewnym sensie wstępem do prawdziwych igraszek. Słodkiego doprowadzania siebie wzajemnie do szaleństwa z rozkoszy. Kochania się już drugi raz w tak niewielkim odstępie czasowym i wymieniania pieszczotami. Przesuwania palcami po jego nagiej skórze, badania nimi każdego, nawet najdrobniejszego skraweczka jego ciała i jednoczesnego patrzenia w jego cudowne oczy. Pocałunków drażniących ich przygryzane wargi, języków muskających się w swoistym tańcu… Odkrywania tego wszystkiego, co od dawna ją tak bardzo kusiło. Poznawania swego gorącego mężczyzny, który teraz tak naprawdę był jej. A ona była jego… Należeli do siebie nawzajem i to było w tym wszystkim najwspanialsze. I ta ich miłość. Uśmiechnęła się do niego, ujeżdżając go intensywniej i patrząc… Na tego, którego tak bardzo kochała. Od zawsze.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
- Co zechcę? Umm... Myślę, że to barrrdzo świetna rekompensata – szepnął z wargami tuż obok jej uszka, by po chwili włączyć się w „powtarzanie” wczorajszej nocy. „Powtarzanie”... Teraz było inaczej i... swobodniej, choć myślał, że wspomniana deska z gwoździami będzie pieścić jego ciało. Zdecydowanie wolał palce Keller i za nic nie chciał tego zmieniać. Oj nie... ZA NIC. To, co się wydarzyło między nimi wczoraj... Było pewnego rodzaju spontanicznym rozwiązaniem problemów. Właściwie problemu. Jednego. Ogromnego, który męczył ich tak dużo czasu. Bardzo dużo i aż za dużo. I naprawdę bolało go serce, że niestety powodu wczorajszego łóżkowego spotkania nie mógł uznać za dobry. Podejrzana i nieznana substancja nadal pozostawał podejrzaną i nieznaną substancją, która mogła się być może przyczynić nawet do czyjejś śmierci. Karteczki z nazwiskami non stop zmieniały miejsca, więc gdyby wypił to ktoś słabszy? Człowiek... Keller całość? Cóż, będzie musiał się temu wszystkiemu bardzo dokładnie przyjrzeć, gdy tylko Ferya wypuści go z łóżka... Choć z drugiej strony sam jakoś specjalnie nie miał ochoty stąd wychodzić. Było mu tu bardzo dobrze i wygodnie. Towarzyszyła mu przeurocza kochanka, więc czego tu chcieć więcej. W pobliżu tej najukochańszej istotki niczego mu już nie brakowało. - Jesteś niesamowita – westchnął, podziwiając ją z dołu. Uwielbiał jej włosy w nieładzie, oczka, w których prawie zawsze skakały te piekielne ogniki, o obwieszczając światu, że Keller mu nie odpuszcza czy ten uśmiech... Taki niewinnie zalotny. Wzrok skierowany prosto w niego. I przeszczęśliwy. Poderwał się z poduszek, ujmując jej twarz w swe wielkie męskie łapska i pocałował ją. Wygłodniale, dziko i namiętnie. Nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek nasyci ten wstrzymywany przez cztery tysiąclecia głód. Pamiętał, jak zachwyciła go za pierwszym razem i pamiętał swoje uczucia na wieść, że mieli wspólnego ojca... W sumie zaufali sobie dość szybko. On się zakochał za szybko i mimo że tyle cierpiał i dusił to w sobie, to warto było, skoro miał okazję doczekać się takiej chwili.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Stwierdzenie, że oczekiwała tego momentu może i mogłoby gdzieś tam zaistnieć, jednak jednomyślnie byłoby ono kłamstwem i to dosyć przeogromnym, bowiem w żadnym razie nie myślała, że sprawy kiedykolwiek mogą przybrać taki obrót. Pomyślny obrót, oczywiście. W nawet najmniejszym stopniu nie mogła i nie chciała też nazwać tego wszystkiego czymś złym. Pomimo tych myśli, które wpadły jej do głowy tuż po przebudzeniu się w ramionach, bądź co bądź, swojego rodzonego brata. Nawet zaczęła reagować na to inaczej, co okazało się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Swego rodzaju nagrodą czy też rekompensatą w pewnym sensie straconych na darmo lat. Tysiącleci nawet, ale to w chwili obecnej nie miało największego znaczenia. Wszystko ustępowało w obliczu jej wielkiej wygranej. Bo tak. Zdecydowanie miała przeolbrzymią nawet wygraną. Kuszącą i wspaniałą, tak bardzo przez nią kochaną od tak długiego czasu. Może nawet mogła powiedzieć, że od samiutkiego początku. I to nie było w żadnym stopniu kłamstwem. Albowiem go kochała. Swego misiowatego wielkoluda, w którego ramionkach wiedziała już, że uwielbia tonąć. Choć topić się nie chciała. Nie po tym, co teraz otrzymała i co, a przynajmniej taka właśnie nadzieja rodziła się w głębi jej całego jestestwa, miało być teraz jak najzacniejszą częścią jej życia. Przy tym nawet świadomość, że z zewnątrz wciąż będzie zmuszona grać najzwyklejszą pod słoneczkiem siostrę, by porzucać to tylko i wyłącznie w ich starannie budowanej prywatności być prawdziwie jego Freyą… Nie liczyła się. - Cóż… Jesteś sztywniaczkiem. Moim słodkim i gorącym, ale jednak wciąż sztywniaczkiem, więc raczej mogę pozwolić sobie na obietnicę takiej a nie innej rekompensaty, bo nie widzę u ciebie jakichś specjalnych skłonności do ekscesów. – Roześmiała się, obdarzając go szybkim całusem w szyję, a następnie i usteczka. Choć gdy postanowił wziąć wyraźniejszy i bardziej intensywny udział w ich miłosnej grze… Zamruczała niczym rasowa kotka. Przeciągle i z niezmiernie wielkim zadowoleniem. – Chociaż może jednak… – Szepnęła jak gdyby do siebie, ponawiając te ich gorące pocałunki i pieszczoty. Uwielbiała go i w tym momencie szczerze nie miała pojęcia, jak udało się jej wytrzymać tyle czasu będąc jednocześnie tak blisko i tak daleko niego. Choć teraz zdecydowanie była baaaaaaardzo bliziutko i szczerze chciała, by tak już pozostało. Był jej osobistym skarbem, któremu może i dosyć często dogryzała, lecz tylko i wyłącznie w formie swoistej gry aktorskiej. Udawania, by się nie domyślił, co sprawiło, że aż tyle stracili. W tej chwili jednak nie chciała w żadnym razie myśleć o tym, co ich ominęło. Teraz zamierzała opierać się tylko na tym, co mogli razem zbudować. A mimo wszystko mogli wiele. I to nie tylko na gruncie łóżkowym, chociaż to przecież w łóżeczku chciała go widzieć i zatrzymać… Chyba głównie z powodu tej inności, jaka teraz nim zawładnęła. Jak najbardziej uwielbiana i cudownie kochana przez Keller. Tak bardzo niepasująca do tego zwyczajowego, bądź co bądź, smutasowego sztywniaczka, jakiego pokazywał całemu światu. W tym momencie był szaleńcem. Jej osobistym wariatem, co tylko powodowało, że kochała go jeszcze mocniej i bardziej. I już nie miała oporów. Nie żałowała, chociaż przecież powinna czuć coś w rodzaju wewnętrznej blokady przed takim rodzajem miłości do swego brata, przed takim rodzajem okazywania tego uczucia. Lecz teraz te wszystkie nędzne obawy zniknęły, zostawiając miejsce silnemu uczuciu, które mimo wszelkich przeciwności, a ich przecież mało nie było, trwało niezmiernie przez tyle tysiącleci. To, w jakim momencie wyszło na jaw było w pewnym sensie nadzwyczaj ironiczne. Mieli bowiem nadzwyczaj wiele innych, zdecydowanie lepszych, okoliczności. Tymczasem dopiero bliżej niezidentyfikowany… narkotyk? Bo trucizna to raczej nie była, albo potwornie marna. Tak czy inaczej, dopiero dziwna substancja wywołała w nich odruchy, które doprowadziły ich do właśnie tego miejsca i stanu rzeczy. Narkotyk… Zdecydowanie powinni go zbadać, lecz, jeszcze bardziej zdecydowanie!, nie teraz. Teraz bowiem był czas na coś znacznie zacniejszego… - Ty też, mój gorrrący sztywniaczku… – Ponownie tego dnia się roześmiała, pochylając się lekko i całując go w usta. Długo i namiętnie. Gorąco. – Kochaniee? – Spytała po chwili, kontynuując: - Freya… Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Skąd więc ty…? Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdyż zatkał jej usta pocałunkiem. TYM pocałunkiem. O którym marzyła przez tyle czasu, a który stał się teraz jej udziałem. Przylgnęła do niego, pozwalając kołdrze już całkowicie zsunąć się z łóżka gdzieś na podłogę, włączając się całą sobą w ten upragniony gest. Obejmując go ramionami za szyję, by pieścić palcami jego plecy i kark… Siedząc mu teraz na kolankach, wciąż kochając się z nim i całując głęboko. Tak bardzo wygłodniale. Była zakochana. Jeszcze bardziej niż wcześniej. Jeszcze cudowniej niż przedtem. - Gdybym tylko nie była córką Samaela… Dałabym wszystko… – Szepnęła z pewnym smutkiem, ponownie zatapiając się w jego ustach. – Prócz ciebie. – Dodała jeszcze w przerwie między kolejną wymianą pocałunków, pieszcząc jego policzek.
Sammy Bone
Personalia : Samael Pseudonim : Sami Stworzony/a : przed sworzeniem świata Rasa : Upadły Anioł Podklasa : Książę Piekielny Profesja : Książę Oszustów/Władca Sukkubów i Inkubów Aktualny ubiór : czarna marynarka, czarny top, ciemne dżinsy, wygodne skórzane pantofle Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Cholera! Bo jakby nie mógł sobie darować przyjaźni z Gabriel i mieć gdzieś jej zdanie! Jej zdanie i jej chore wymysły, które miały zmusić go do bycia grzecznym chłopcem względem jej rzekomych ludzkich i krwiopijczych przyjaciół. Przyjaciele... Dobre mu co. A przez kogo była w takim stanie?! Zawsze wplątany był w to ktoś, z kim zdecydowanie nie powinna się zadawać, a tym razem była to gromada walniętych przeróżnych istot, w tym dwóch pierwotnych kiełków, które nie miały za grosz szacunku względem jego osoby. Upadli darowali im nowe i lepsze życie, a odpłacili się nieposłuszeństwem. Od bandy krwiopijców jednakże gorsza była zbyt bliska relacja Gabriel z tym ludzkim chłoptasiem. Mały, stuprocentowo ludzki, przesłodki i przeuroczy chłopaczek, który... Czemu musiała lecieć na takich gamoni, którzy ją zabijali? Tak, zabijali. Nie było innego lepszego sformułowania na to, co się z nią działo. Przez „Majkiego” umierała w oczach, a on nic nie mógł z tym zrobić, bo przez tego samego chłopaczka ona go nienawidziła... Co jej na szczęście przechodziło i nie miało wpłynąć na zakończenie ich przyjaźni, która przetrwała już tyle przeciwności losu i lat. Nie chciał tego kończyć, bo uwielbiał Gabriel. Równie mocno co Astaroth i nie wyobrażał sobie życia, w którym Gabriel byłaby jego wrogiem, przymykając oczywiście oko na ich aktualne położenie po przeciwnych stronach... Piekło i Niebo. To nie było znowu też aż tak daleko... Jednakże gdyby umarła, to byłoby to daleko. Nie chciał do tego dopuścić, co oznaczało, że musiał być grzecznym chłopcem, jakim chciała, by był przy jej znajomych. Chciała, to musiał to wykonać, przymykając oko na pewne niedogodności. Pewne i bardzo wielkie. Miał nadzieję, że doceni jego poświęcenie i pozwoli mu się bardziej do siebie zbliżyć i sobie pomóc. Gdyby nie była archaniołem, to wszystko byłoby łatwiejsze. Porwałby ją, zamknął w swoim pałacu i nie wypuszczał, by nie więdła mu przez te paskudne ziemskie istotki. Była zbyt delikatna by kochać, a zwłaszcza kogoś, kto skłonny był ranić na każdym kroku. Już za wiele czasu spędziła na Ziemi, mimo że nic dobrego z tego za każdym razem nie wychodziło. Zamiast siedzieć w Niebie i robić to, co do niej należało priorytetowo, to ona zajmowała się ludźmi, jakby była zwykłym aniołkiem-pierzaczkusiem. A nie była. Właśnie, nie była, ale nadal była Gabriel, o którą się troszczył. Między innymi dlatego nie skręcił karku Drustanowi i nie wysłał tych wszystkich krzykliwych wariatek, a zwłaszcza tej ostatniej na księżyc. Wykłócać się tak o jednego marnego człowieczka, który nie dość, że rozkochał w sobie Gabriel, zrobił jej dzieciaka, to w dodatku ranił! Zdecydowanie nie miał ochoty wykłócać się o człowieczka, a tym bardziej zabić tej wariatki, by się w końcu przymknęła, przy okazji niszcząc swoje szanse u Crystal, więc zwinął się do swojego pokoju, gdzie postanowił się przespać z nudów. Chciał się dowiedzieć kto i co od niego chciał, poza tym miał do pogadania tu z niektórymi... Gabriel, Anaximanderem i Clarissą, Michaelem, gospodynią tego przybytku... I dziewczyną ze stołu. Rowan była blisko z Gabriel, więc mogła się przydać. Szkoda, że była człowiekiem, ale zawsze mógł z niej zrobić kogoś doskonalszego. Z kim z wielką chęcią by się przespał, użyczając co nieco krwi... Blondynka. Zasnął, myśląc o swoich sukkubuskich koleżankach. Rano zaś, przed śniadaniem, ubrał się leniwie i niespiesznie w nowy garnitur, bo wczorajszą marynarkę nie w pełni ominęła woda z kieliszka tej wariatki... Czemu to włóczyło się jeszcze po świecie? Prosiło się o stos. Krzyczało wręcz o niego. I wyszedł z pokoju, szukając pokoju Gabriel... Wpadł nawet do niego, ale okazało się, że ta śpi i to nie sama. Wyglądała tak przepięknie, niewinnie i szczęśliwie. Nie chcąc jej przerywać, zamknął cicho drzwi i ruszył szukać syna... Szukał syna, a znalazł od razu dwie swoje rybki. Może to i lepiej. - Hohoho... Widzę, że niezłe piekielniki z waszej dwójki. Zacnie. Jednakże stwierdzam, że Gabriel nie przebijecie w grzeszkach. To taka drobna uwaga – stwierdził, wchodząc po jednym puknięciu w drzwi do pokoju i ładnie zamykając za sobą drzwi. Nawet nie pytał o to, czy może wejść. – Gabriel przespała się z wrogiem Niebios, czyli ze mną i nie było w pobliżu jakże zacnej Panny Nieczystości. Teraz w sumie też jej tu nie ma. Została zniewolona przez pewnych łowców. Zaś w ten wyskok Gabriel nawet nie miałem zbyt wielkiego wkładu. Przyjaciółka w potrzebie... Mimo całego obycia i tytułowania się Księciem Oszustów, jestem cholernie wierny i pomocny prawdziwym przyjaciołom i rodzinie. No właśnie... Rodzinie. Gdybyście czegoś potrzebowali, to wpadajcie – kontynuował, nic nie robiąc sobie z aktualnej pozycji swoich dzieci, choć... Dumny był i zaintrygowany. Chyba miał dość dziką córkę. Może i z nim by pogrzeszyła? - Wpadajcie. Jesteście z mojej krwi, więc gotów jestem pomóc w każdej chwili, a środki ku temu mam dość wielkie, nie chwaląc się oczywiście. Tym razem jednak ja potrzebuję waszej pomocy, a chodzi o... Gabriel. Znacie tego człowieka? Michaela Shannona Carroll? Moje pupilki zbierają informacje, ale wolałbym wiedzieć już coś na teraz. Nie jest z nią dobrze, a on... Obawiam się, że nie jest jej obojętny. Ta... W sumie nie obawiam, bo to pewna i potwierdzona informacja. - Clarisso, masz świetne ciało. Nie zbliżaj się do mojego przyjaciela Asmodeusza. Będzie cię namawiał do zostania striptizerką. Ma słabość do pięknych dziewcząt o młodym ciele, a zwłaszcza gdy są półupadłymi. W sumie muszę go uprzedzić, że mam córkę i by jej do niczego nie zmuszał. A teraz przestaję gadać, a zamieniam się w słuch. Nie zamierzam tego tak zostawić. Ona umiera... Znów – stwierdził, odpinając jeden guzik koszuli. Nie lubił tak kompletnie pod szyję.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Całował, całował i całował, choć chyba nie mógł odpuścić sobie odpowiedzi na zadane pytanie. Jeśli teraz by odpuściła, to później i tak wróciłaby do męczenia go, póki by jej tego nie wyznał. Zawsze tak robiła, a on miał słabość do niej i w końcu ulegał. - Cóż, wpadłem na informacje o tobie przypadkiem, szukając informacji o Lilith. Jesteś tak sławna, że co drugi papierek to Freya to, Freya tamto... A tak serio, to, wiesz, ciekawy byłem i postanowiłem poszperać w twoich starych okolicach. Jest jedno wspomnienie o uwiedzionej przez demona kobiecie, a właściwie „opętanej” – stwierdził, zabierając na chwilę łapki z jej ciała, by w towarzystwie zirytowanych oczu zrobić cudzysłów w powietrzu. – Opętana... Po prostu bajeczka, której zadaniem było uratowanie jej tyłka. Po prostu, za przeproszeniem, puściła się z upadłym aniołem, który wydał jej się atrakcyjny, uroczy, tym jedynym i blablabla, ale my nie o tym. Wspomniane było o spalonym dziecku mniej więcej w latach, w których przyszłaś na świat, a jako że jesteś taka gorąca, to wszystko mówiło, że dziewczynka imieniem Freya, to ty. Zastanawia mnie tylko, czemu nie postanowiono spalić noworodka, a dopiero kilkuletnią dziewczynkę... Czyżbyś miała dobrego anioła stróża. Świadomość, że ktoś się non stop czai za twoimi plecami i obserwuje... O nie! Powie mojej matce o romansie! – Zaśmiał się, rozglądając podejrzliwie po pokoju. – Nie uważasz, że ta zasłona wygląda podejrzanie? Jakaś taka wypukła... Nie wystają tam przypadkiem czubki butów? – Spytał, śmiejąc się sam siebie. – Cudownie się przy tobie czuję. I masz piękne imię. Szkoda, że pełnego nazwiska nie wspomniano. Pewnie równie urocze – szepnął, miziając ją po całym ciele. Nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Ona właśnie siedziała na nim, poruszając się tak zgrabnie, jak mała psotnica, a zaraz wyglądając tak kellerowato niewinnie. I kochał ją właśnie taką. - Pamiętasz coś z tego okresu? Matkę? Rodzinę? – Spytał i nie dane mu było usłyszeć odpowiedzi, bo do pokoju wpadł nieoczekiwany gość. Ni stąd, ni z owąd. - Żartujesz sobie? – Spytał, widząc, że Samael nie zamierza się jednak wycofać, a zostać na dłużej. – Chyba nieco prywatności się należy, mimo że jesteś Księciem? Cholera, i jak możesz być tak spokojny, gdy widzisz dwójkę swoich dzieci w takiej sytuacji? Bo grzeszek i to nic wielkiego? Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że jesteś moim ojcem. Mimo wszystko stwierdzam, że powinieneś wyjść - zauważył, wskazując drzwi Samaelowi. – Z mamą poradzimy sobie sami – stwierdził, okrywając nagą Keller kołdrą. – Przejdzie jej. Nie jest małą spłoszoną i zagubioną owieczką. Jest dorosła.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Nie wspominała swego poprzedniego życia zbyt dobrze. Mogła nawet z wielką śmiałością stwierdzić, że wspominała je jak najbardziej źle i paskudnie. Dlatego też w żadnym razie nie wracała do wspominania zamierzchłych czasów. Bo niby co miała sobie przypominać? Ludzi, którzy nienawidzili jej praktycznie już od samego początku, z pewnością nawet jeszcze nim się narodziła? Brak matki czy jakiegokolwiek oparcia po tym, jak osoba chroniąca ją kosztem dosłownie wszystkiego odeszła do rzekomo lepszego świata? A może późniejsze próby wysłania jej do tejże osoby? Choć dałaby raczej głowę o to, że celem rodzinki było wysłanie jej tam, gdzie tak naprawdę było jej miejsce. Wprost do czeluści piekielnych. Mimo wszystko tam jednak się nie udała. Za to miała szczerą nadzieję, że ta cała przeklęta banda już tak. I w żadnym razie nie było jej wstyd za takie myślenie. To przez nich była tym kim była, a jej przeszłość należała do tych iście chorych. Paskudnie chorych, nie takich jak to wszystko, co wyprawiała teraz z Ankiem. To też podchodziło bowiem zdecydowanie pod rzeczy chore, lecz akurat przez nią uwielbiane i z pewnością w przyszłości baaaardzo chętnie wspominane. Z wielką radością, pomimo pewności, że nie zawsze będzie to mogła to robić. Teraz jednak nie chciała o tym rozmyślać. Zdecydowanie wolała cieszyć się chwilą obecną, bowiem była ona tak bardzo wspaniała. Nawet mimo wspominania o jej przeszłości. Przy swym przeogromnym, i to w wielu znaczeniach tego słowa!, skarbie czuła się na tyle pewnie, by nawet cofanie się do koszmaru nie było dla niej czymś tak nadzwyczaj strasznym. Zwłaszcza przy sposobie, w jaki jej brat wspominał to wszystko. Wszystko, co miała nadzieję, nigdy nie powinno było wyjść na światło dzienne. Starała się bowiem zataić te informacje do tego stopnia, by zostać uznaną za zupełnie kogoś innego. Antychrystkę, która pojawiła się dosłownie znikąd. Tymczasem w wypadku Anaximandera nawet tak wielkie ruchy nie wystarczyły... Bo było z niego tak bardzo dociekliwe bydlątko! Uparte i pewne swojego, bo przecież mimo wszystko odrobinę ryzykował tym nazywaniem ją Freyą, gdy nie miał stuprocentowej pewności. Teraz już jednak miał, a dla niej nazywanie jej prawdziwym imieniem było tak bardzo słodkie i kochane. Pomimo jej nienawiści do własnego imienia, które jednak w jego usteczkach brzmiało prawdziwie zacnie. I była nawet gotowa je ponownie pokochać, bo przez krótki moment przecież nie było dla niej czymś złym. Tylko w obliczu tego wszystkiego, co było spowodowane jej przeszłościowym koszmarem. - Nie musisz mówić nic za przeproszeniem. Nawet jej nie znałam, a nikt nie był zbyt skory do opowieści. - Stwierdziła z ledwo wyczuwalną, lecz jednak obecną, nutką smutku w głosie, którą jednak nadzwyczaj szybko zastąpiło ponowne szczęście. Tyle czasu była dosyć nieszczęśliwie szczęśliwa w jego towarzystwie, że teraz, gdy już mogła być zupełnie pełna ogólnej radości, chciała korzystać z jak najbardziej cudnej sytuacji. Pieściła więc i wygłodniale całowała powod swego największego szczęścia, wymieniając się z nim coraz to nowszymi sposobami zapewnienia im pełnej rozkoszy i satysfakcji. Chciała zaspokoić go do tego stopnia, by aż jeszcze mocniej z niej oszalał. Choć teraz też był już tak zupełnie szalony. Jej szalony Anuś, który patrzył teraz prosto na nią tymi swymi kochanymi przez nią oczętami. I nieustannie też uśmiechała się do niego, nie mogąc w pewnym sensie wciąż uwierzyć w swoje przeraźliwe szczęście. - Normalnie wieczny agent. Tylko wszędzie widzi podstęp i szpiegów. - Roześmiała się, przesuwając nieznacznie i muskając ustami czubek jego nosa. - I sądzę, że te buty mogą być wynikiem naszej... Działalności... Wyjedźmy, kochany. Gdzieś bardzo daleko. Gdzie nie będzie trzeba grać. Chcę być twoja... W pełni... - Zamruczała przeciągle, jeszcze bardziej przyspieszając swe ruchy i już mając mu odpowiedzieć, gdy... Zastygła w połowie ruchu, wbijając zaskoczone i skonsternowane spojrzenie w drzwi i nagłego gościa, który postanowił ich tak zaskoczyć. Dosyć nieprzyjemnie, jeśli miałaby wziąć pod uwagę to wszystko, co sobie z Anaximanderem obiecywali. Jak dla przykładu gra przed innymi. Lecz Samael... Nie wyglądał na zbytnio zniesmaczonego. Bardziej już na nienaturalnie zadowolonego i radosnego. Zupełnie tak jak gdyby ich widok sprawiał mu jakąś piekielną satysfakcję. I jeszcze ten jego wzrok... Czekała tylko na jego oblizanie ust językiem i zatarcie łap w jakimś chorym odruchu. - To nie przedstawienie z darmowymi wejściówkami... - Stwierdziła nadzwyczaj spokojnie, nawet bez drgnięcia powieki, patrząc na Samaela. - Słyszałeś o czymś takim jak prywatność? Słownik naprawdę nie gryzie, wujek Google i ciocia Wikipedia też nie. Proponuję więc zabrać swe książęce cztery litery i zająć się dokształcaniem gdzieś bardzo daleko stąd. - Uśmiechnęła się iście cukierkowo, by po chwili kiwnąć raz głową, nie opuszczając kolanek swego kochanka. - A i owszem, znam Micka, ale myślę, że możemy odłożyć to na jakąś późniejszą chwilę. Teraz jestem... Dosyć mocno zajęta, jeśli wiesz, o co mi chodzi. No i nie sądzę, by takie słowa jak te porypane komplementy były odpowiednie. Nawet jak dla mnie. A o zostawanie striptizerką się nie martw. Przynajmniej taką więcej niż jednego mężczyzny... - Porozumiewawczo mrugnęła okiem do Anka.
Sammy Bone
Personalia : Samael Pseudonim : Sami Stworzony/a : przed sworzeniem świata Rasa : Upadły Anioł Podklasa : Książę Piekielny Profesja : Książę Oszustów/Władca Sukkubów i Inkubów Aktualny ubiór : czarna marynarka, czarny top, ciemne dżinsy, wygodne skórzane pantofle Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Samael słuchał ich dziecinnych słówek, patrząc na nich ze stoickim spokojem. Cóż, opanowanie było jednym z jego nieodłącznych przyjaciół, jeśli wyjąć spotkania z kilkoma istotkami, w tym z przecudownym i przeuroczym Cassem. Jak on uwielbiał tego pierzaczka. Nie zawsze jednak panował nad odruchami, które jawnie okazywały irytację czy uważanie swojego rozmówcy za niespełna rozumu. Tym razem chodziło o irytację, bo nie uważał swoich dzieci za głupich. Jeszcze nie. Po prostu słabo doszkolonych, a niestety jedynym winnym w tej kwestii był sam on, bo jako ojciec powinien się o nich zatroszczyć i nauczyć tego i owego. Nie nauczył, więc miał oto to wszystko i wywrócone, w geście wspomnianej wcześniej, irytacji oczy. Wziął głęboki oddech, wypuszczając zawiedziony powoli powietrze ze swojej upadłej piersi. - Zawiedliście mnie nieco. Mam nadzieję, że to tylko drobny błąd spowodowany waszym aktualnym stanem. Nie myślicie trzeźwo w łóżku, więc szybciutko! Kończcie te igraszki, bo mamy wiele do omówienia, a na początek kilka istotnych kwestii, zanim mnie postanowicie zabić, chcąc się dalej pieprzyć – stwierdził, biorąc ze spokojem wymalowanym na twarzy książkę ze stolika. Nie spuszczał oczek z dzieci. Musiał stwierdzić, że był mimo wszystko z nich dumny. Para łowców. Musieli być naprawdę świetni, skoro Lilith Anaximandera tak nienawidziła. - Po pierwsze i chyba najważniejsze, bo od tego zależy moja wiarygodność. Czy ja wyglądam wam na kogoś, kto panikuje przy pierwszych lepszych zdarzeniach i leci do swych dzieci, prosząc ich o pomoc? Podpowiem: NIE! Jeśli tak myśleliście i wasz świat legł właśnie w gruzach, to przykro mi. Nie macie ojca idioty i tchórza, który chowa się za krzesłem brata Lucyfera. O nie! Tu możecie być stuprocentowo pewni, że nie i nie leci do niego z każdym problemem. Tym bardziej do swoich dzieci i innych postronnych. - Po drugie, nadal jestem Księciem Oszustów, więc nie musicie mi ufać, jednakże musicie myśleć. Sami. Chyba mi nie powiecie, że to spotkanie, na które zostały zaproszone różne istoty, które siebie znają i które nie są w stu procentach w przyjaznych stosunkach, nie jest podejrzane. Dodam jeszcze, że posadzono je przy jednym stole i to stole, przy którym zostało wspomniane nazwisko pewnego irytującego łowcy, którego raczej kojarzycie. Anthony Nicholas Carroll. Nawet ja słyszałem o tym chwaście, a interesując się sprawą tego człeczka, miałem okazję poznać też nazwisko jego małżonki, które kilka razy przewinęło mi się przez uszy. Berengaria Ava Carroll. Spotkanie zaaranżowane przez łowców!, które raczej nie można było zaliczyć do udanych. Gdy wychodziłem z jadalni zostały przy stole dwie osoby. Do salonu raczej nikt nie dotarł. I przypomnę, że łowcy. Nie spodziewałbym się po nich, że mierzą tak daleko, ale zapraszanie tu Gabriel i mnie, was i jej przyjaciół... Cóż, uważam, że powinniśmy się zająć rozpracowaniem ich celu, zaplanowaniem bezpiecznej ewakuacji, a następnie przekonaniem Gabriel i jej małych i irytujących przyjaciół do opuszczenia tegoż przybytku. Że też zgodziłem się przyjechać gdzieś, gdzie zabrano mi umiejętności... Groźby załatwiłyby sprawę szybko. Choć ten cwaniak... Drustan. - Kolejne zirytowane spojrzenie, ku niebiosom. - Tyle na początek ode mnie. Sami oceńcie, czy kłamię, czy to wszystko też wam się wydaje paskudną pułapką. Nie sądzę, bym mógł się czuć tu bezpiecznie, a co dopiero Gabriel. Może wam powiedziała, byście na mnie uważali. Rozumiem ją, bo świetnie widziała, jak manipuluję niektórymi, ale względem was nie używam żadnych sztuczek i nie zamierzam. W ostatecznej ostateczności. Chcę jedynie waszego bezpieczeństwa, bo gdybym miał ją gdzieś i was gdzieś, to już dawno by mnie tu nie było. Samemu przecież łatwiej przejść niezauważonym. Już raz straciłem kiedyś córkę i nie zamierzam drugi raz popełnić tego samego błędu. Ufam, że nie muszę was porywać i zamykać w pałacu, byście nie rzucali się w tor kulek czy tam bełtów. I lepiej nie informujcie Gabriel o swoim romansie. Ma już za wiele na głowie, a kazirodztwo... Nie dałoby jej spokoju. – zauważył – A teraz przemyślcie sobie to – rzucił, zajmując się trzymaną książką. Nie, nie była ciekawa.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Sam miał obawy, co do intencji spotkania. Choć może nie tak do samego spotkania, jak próby otrucia go, powodu tej próby i mózgu, który wydał rozkaz. Nadal nie sądził, by wina stała po stronie gospodyni przybytku, a zebranie ze sobą tego kręgu... Fakt, to było dziwne, jednakże może było jedynie zwykłym niedopatrzeniem ze strony tej kobiety? Spotkanie mogło być organizowane na szybki i chyba właśnie takie było, biorąc pod uwagę fakt, że zadzwoniono nagle i natychmiastowo proszono o wizytę. Miał niecały tydzień, by się ogarnąć i dotrzeć. Wszystko szybko, telefonicznie (dość niebezpiecznie) i na końcu świata. Posiadłość znajdowała się daleko od cywilizacji, a wczorajsza burza i problemy z prądem były dowodem na to, że dziura ta była dziurą porządną i zasługiwała na swe miano. I tytuł zorganizowanej. Zorganizowana dziura. Mnóstwo ochroniarzy i to różnorodnej rasy. Miał okazję kilku na kilku typków zwrócić uwagę i wyczuć rasowości. Nie łączyło ich nic, prócz tego miejsca i osoby, której podlegali. Istoty, które były dla siebie naturalnym zagrożeniem w przyrodzie, tu przybijały sobie piątki i pracowały ze sobą. Może wspomniana kobieta mogła być łowczynią, jednakże to miejsce do łowców zdecydowanie nie należało. Gdyby te ochroniarskie potworki były do czegoś zmuszane przez łowców, to nie udawałyby przyjaciół, a były zimnymi sukinsynami o poważnych i bezwzględnych minach. - Nie, to nie przybytek łowców – zaczął w zamyśleniu. – Gdybyś nie miał przed sobą swojego jedynie swojego nosa, tatusiu, to zauważyłbyś, że to nie ośrodek łowców. Tu się dzieje coś innego, a wróg z pewnością nie leży po stronie gospodyni. Nie mam pojęcia, czemu nas posadzono w tak niestabilnym gronie, ale mogło to wypływać z niedopatrzenia. Berengaria jest człowiekiem, prawda? Ty, jakże przewielki i przegenialny upadły anioł, nie zauważył innych nadnaturalnych istot w tej posiadłości, prócz nas wszystkich z jadalni, po czym nie powiązał tego z działaniem łowców, a co dopiero kobieta, zapewne w równie podeszłym co stary Carroll, wieku. Nie zamierzam jej bronić, ale nie wrzucałbym jej od razu na listę wrogów. – Zakończył, patrząc na Samaela ze zmrużonymi oczami. Między nimi zrobiła mu się paskudna zmarszczka. I teraz pytanie, czy powinien kolesiowi ufać, czy też nie. Gabriel mówiła mu, co sam raczył przypomnieć, że mogła to powiedzieć. I powiedziała. Jednakże tytuł Księcia Oszustów, to tylko tytuł. Raczej nie potrafił okłamać każdego. Z pewnością nie każdy brał się na jego sztuczki. W dodatku to, co mówił, niestety, ale było prawdą, tak przynamniej sądził i zgadzał się z niektórymi kwestiami... I nadal pozostawał kimś, kto siedział w piekielnej drużynie ważnych dupków. Czynił z pewnością wiele złego, poza tym był też ich ojcem. Westchnął, unosząc dłoń w kierunku ust Keller i gładząc je z ciekawością palcem. Patrzył teraz prosto w jej oczy, próbując wybadać, co ona o tym wszystkim myśli. Tymczasem sam podjął decyzję i zaczął mówić, wracając wzrokiem do Samaela. Zamierzał wychwycić każdy jego gest mimiczny, co mogłoby mówić o jego uczuciach. Prawdziwych uczuciach. - Masz rację i powinniśmy się ogarnąć, ale... Ale nie we wszystkim. Wpierw musimy pogadać z tą Berengarią i zapytać o pewien mały incydent. Miałem w wodzie jakiś narkotyk, ale nic mi się nie stało, bo Clarissa wypiła połowę. Jak widać jej też nic nie jest. I nie uważam, że ma cokolwiek z tym wspólnego, ale kto ją wie. Zapewne wychwycisz u niej fałsz, jeśli zacznie kłamać. W ostateczności może nam powiedzieć, kto mógłby sabotować jej dom i dlaczego, a przede wszystkim podać powód, dla którego nas tu sprowadziła - zaproponował, nadal nie ruszając się z miejsca.
Clarissa Jemima Keller
Personalia : Freya Raksha Pseudonim : Kells Rasa : Hybryda Podklasa : Antychryst Profesja : Łowca Liczba postów : 17 Punkty bonusowe : 19 Join date : 08/03/2014
Jak dla niej to tu wszystko śmierdziało czymś jak najbardziej paskudnym. Choć może niezbyt poprawnie było nawet w tym przypadku stwierdzać, że zalatywało jakimś złem czy też nieczystością, gdy to wręcz zwalało z nóg swą siłą. A jej jakoś ciężko było się od tak podnieść, choć w tym akurat swój dosyć silny udzialik miał przecież Anaximander. No i jego niecnie kuszące działania, którym zwyczajnie nie była w stanie się oprzeć. Na bogów! Robiła to przecież na tyle długo, by jej rezygnacja z tego teraz mogła choć po części ujść im na sucho. Albo też i na mokro, bo akurat marzyła jej się taka dłuuuuuuuga kąpiel w towarzystwie swego zacnego kochanka. I pewnie nawet w którymś momencie zaczęłaby robić chociaż drobniutkie kroczki w kierunku wcielenia wizji wannowych przytulasów, miziania, cmokania i innych takich również, gdyby obecna chwila na kolanach brata najzwyczajniej w świecie nie została jej przerwana. A Keller nigdy, ale to nigdy nie bywała zbyt zadowolona z psucia jej wyjątkowo idealnych momentów. Zwłaszcza takich, które zaczynały się ziszczać pomimo wyraźnego trudu w dawniejszych czasach. Ich seks i miłosne wyznania zdecydowanie należały do właśnie takich rzeczy, toteż zauroczona i dopieszczająca Freya zaczynała ponownie znikać, by zrobić miejsce swej kellsowej wersji. Wściekłej na swego wybitnie upierdliwego i zadufanego w sobie ojca... Z ostatecznym wybuchem, podczas którego niechybnie doszłoby do nadzwyczaj ciekawej kłótni z użyciem wielu niespotykanych dotąd wyrażeń, oczywiście mających tylko pokazać, jak bardzo zadowolona z nagłej wizyty Samaela jest Keller, jak i ruchów i gestów odzwierciedlających jej aktualną miłość do rodziciela... Cóż. Wstrzymywała się z tym tylko i wyłącznie ze względu na Anaximandera. Wiedziała bowiem, że przecież nie popiera on jej zachowań, a wręcz nadzwyczaj często i w prawie stu procentach, z wyłączeniem tej nocy oraz poranka, potępia je. W chwili obecnej zaś chciała być naprawdę kimś bardziej do niego pasującym, bo przecież niezmiernie wręcz zależało jej na tej ich imitacji związku. Marnej, bo marnej, ale jednak mającej szansę zaistnieć. Choć odrobinę martwić powinien ją chyba fakt, że Anek nie zareagował niczym na jej proszoną propozycję. Lecz wpływ na to miała być może obecność Samaela, więc chwilowo przymknęła na to oko. Na tego zbzikowanego upadlaka jednak już nie mogła, czego szczerze żałowała i co w sumie ją dosyć mocno denerwowało. Nie dawała tego jednak po sobie poznać, a przynajmniej taką właśnie miała nadzieję. Robiła iście pokerową twarz, przy czym w milczeniu wysłuchiwała tego wszystkiego co mieli jej, no i sobie nawzajem, do powiedzenia mężczyźni. Wyjątkowo nie odczuwała jakiejś specjalnej ochoty do włączania się w rozmowę. Wolała zachować siły na później, bo coś tam wewnątrz mówiło jej, że nie był to wcale jeszcze koniec. Już bardziej początek. Pytanie tylko, czego... To niezmiernie wręcz ją nurtowało, przez co trudno było jej się skupić na ogarnianiu całej reszty z miliarda rzeczy, jakie miała do roboty. Teraz była tylko dosyć mocno zirytowana. No i niezaspokojona seksualnie, choć akurat ochota na to ostatnie zaczynała jej przechodzić na myśl o takiej widowni, jaką mieli. Okropnej wręcz i zdecydowanie niezbyt mocno mogącej sprzyjać porannym igraszkom, których przecież nie zdążyli nawet skończyć. Wciąż siedziała mu na kolanach, obejmując go i dosyć ciasno do niego przylegając. Z łapkami na jego plecach i męskością w sobie, lecz tym razem okryta bardziej kołdrą. I, wbrew ogólnie stwarzanym przez nią pozorom!, nie mająca zupełnie pojęcia, co ma z tym całym fantem zrobić. Wiedziała tylko, że ona jakoś od początku nie podejrzewała podstępu czy pułapki ze strony ich gospodyni i teraz też wciąż była tego stuprocentowo wręcz pewna. W tym wszystkim swój udział miały jakieś inne, zdecydowanie złe i to gorsze nawet od upadłych czy Lilith!, siły. Pytanie tylko... Kim były? Tym jednak postanowiła podzielić się tuż po tym, gdy Anaximander wyraził swe zdanie, chwilę wcześniej pieszczotliwie miziając jej wargi, co spotkało się z wyjątkowym uśmiechem przeznaczonym tylko i wyłącznie dla niego. To dla niego też i jego poczucia choć cząstkowej moralności odpuściła sobie dalszy seks. Z pewnością mający wyjść dosyć prowokacyjnie, jeśli spojrzeć by na obecność ich gościa. Zamiast tego płynnym ruchem zsunęła się z kolan kochanka, przytulając się do jego boku i mocniej okrywając ich pościelą. - Później... - Szepnęła mu wprost do uszka, całując je przy okazji delikatnie. - Nie znam cię praktycznie, ale wyglądasz mi dosyć stereotypowo, więc jestem skłonna ci uwierzyć. Nie tak zupełnie, bo to by czyniło ze mnie osobę nadzwyczaj chorą psychicznie, lecz na tyle tylko, by zro... - Zaczęła, patrząc na Samaela, lecz nie dane było jej najwyraźniej skończyć. Powietrze wypełniło się bowiem dosyć przeraźliwym piskiem, który zdecydowanie nie należał do tych zabawkowych. Po kilku sekundach rozległy się też dźwięki wielu par butów uderzających o podłogę gdzieś niedaleko, a za chwilę już zapewne na schodach. Do jej nozdrzy doszedł też charakterystyczny swąd dymu i czegoś jeszcze... Dokładnie tego, co zdecydowanie miała zapamiętać do końca swych dni. Czegoś, z czym spotkała się całe wieki temu. Palone ciało...
Sammy Bone
Personalia : Samael Pseudonim : Sami Stworzony/a : przed sworzeniem świata Rasa : Upadły Anioł Podklasa : Książę Piekielny Profesja : Książę Oszustów/Władca Sukkubów i Inkubów Aktualny ubiór : czarna marynarka, czarny top, ciemne dżinsy, wygodne skórzane pantofle Liczba postów : 13 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 19 Lip 2014 - 14:45
Nie kłamstwem było, że nie przyjął zbyt dobrze porównania siebie do Berengarii. Aczkolwiek nie dał tej satysfakcji nawet swojemu synowi i zataił to odczucie, zostawiając je dla siebie. Oblewał się w spokoju przez sekundę, póki nie zorientował się, że powinien zacząć nieco grać, by nie zrazić do siebie towarzystwa. Nie miał swoich płomyczków, więc groźby nie wchodziły w grę, więc... Skrzywił się nieco niezadowolony, zaciskając wargi. Nie było z tym większego problemu, jako że naprawdę nie podobało mu się to, że on i jakaś ludzka kobieta zostali przedstawieni tak blisko, tuż obok siebie, aż za blisko. Zdecydowanie za blisko i cieszyć się z tego nie zamierzał. Co zaś się tyczyło tych „ochroniarzy”, to może były to jakieś tam sobie istoteczki, które tu nie pasowały, ale przestał na nie zwracać uwagę, gdy tylko ujrzał jakiegoś kiełka, a potem podstępne kitsune, a potem... Cóż, śmieci. Tak można było to wszystko określić. Wątpił, by potrafiły go obronić przed pierwszym lepszym jego wrogiem, a takich, nie ukrywając, miał wielu. Dwie bardzo irytujące go istoty, które nie miały ani krzty szacunku do stwórców, Gabriel z kolejnym dołem, gospodyni-człowiek, łowcy, paskudne różnorodne istotki, które były chyba jeszcze większym gównem niż pierwotni... Myślał, że nie może dowiedzieć się już innych gorszych rzeczy, ale otóż nie! Nie mogło to wszystko się skończyć, uciąć i przerwać? Nie, musiało kontynuować tą, irytującą Samaela coś bardziej, działalność. Jeśli stało za tym czymś coś w sztuk jednej i potężnej, to zamierzał wbić temu czemuś kołek prosto w serce, niezależnie od tego, czy był to jakiś lucyferzy przyjaciel-bożek albo Jezus. Doszła próba otrucia jego dzieci plus cały ten chaos na korytarzu, który był gorszą alternatywą od wizyty u Berengarii. Mógł nie przeklinać rozmowy z głupim człowiekiem, to może to coś by się nie działo, a sam nie wstałby gwałtownie z fotela, autentycznie przerażony patrząc w drzwi i mając na ustach nieme słowo, któremu nie pozwolił iść dalej. Niemo słowo i dźwięk upadającej książki, której nie fatygował się złapać. Upadła. - Gabriel! – Zawisło nad nim, a zaraz też. – Anaximander. Clarissa. Nie wypowiedział żadnego na głos, a za to ogarnął się w ułamku sekundy. Maska obojętności z grymasem niezadowolenia, która zdecydowanie nie wróżyła dobrze intruzom. Dobył swego miecza, ściskając go z uwielbieniem, gdy pojawił się w jego prawej dłoni. Przypominał samurajskie miecze, jednakże był o wiele starszy i stworzony z nieznanego Ziemianom metalu. Jak mogliby go znać? Kiedyś biały, teraz lśnił czernią. Stworzony, by zabić wszystko, co zasługiwało na egzekucję według jego pana. Nie musiał pospieszać swoich dzieci. Sami szybko, ze stanu spoczynku i rozleniwienia, byli w gotowości, mniej więcej ubrani i gotowi, by wyjść nieznanemu naprzeciw. - Gotowi? Tylko nie chronić mi się tu nawzajem, jasne? Każdego zajmuje jego własny tyłek. Jak zobaczę coś niepokojącego, to nie daruję – powiedział, odwracając się do nich i mierząc ich od stóp do głów. Byli dobrymi wojownikami. Mieli dać sobie radę. On sam też, mimo że nie miał swojej szybszej wersji załatwiania spraw. Delikatnie otworzył drzwi, oczekując w każdej chwili ataku, by zaraz wyjrzeć na korytarz i ocenić, co się, do cholery, działo.
Lucas Anaximander Newell
Personalia : Anaximander Pseudonim : Anek, Luke Data urodzenia : ok. 2000 lat p.n.e. Rasa : hybryda Podklasa : rejneszome Profesja : student, złota rączka Aktualny ubiór : czarny garnitur, biała koszula, czerwony krawat w paski, wygodne skórzane pantofle, srebrny zegarek Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 23 Join date : 07/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 19 Lip 2014 - 22:33
Przytulił do siebie Kells, żałując, że nie mogli skończyć tych porannych igraszek. Choć w sumie mógł złapać Samaela i wyrzucić z pokoju, co pewnie nie zakończyłoby się zbyt dobrze. O ile dałby mu radę. Kto tam wiedział, co takiego robiły w tych chmurkach i w tych piekielnych płomykach pierzaczki? Jakieś pieprzone ninja mogły z nich być ze szczyptą nadludzkiej siły i szybkości. Potem nie wiesz, w której sekundzie straciłeś głowę, ani czy ta sekunda tak w ogóle raczyła minąć. Uroczo. Świetnie było mieć przeciwnika, którego nie można było ogarnąć i nie miało się z nim jakichkolwiek szans. Zagryzł wargi, gdy jej wargi opuściły jego i uśmiechnął się nieznacznie na myśl, co też takiego mogliby robić później. Tyle różnorodnych opcji do zrealizowania i tak bardzo dużo zmarnowanych lat. Musieli nadrobić te lata i, cóż, nie mógł się tego już doczekać, bo zapowiadało się na naprawdę pikantną przyszłość. Nadal czuł się z tą świadomością wyśmienicie i jakoś nie czuł problemu związanego z tym, że to jego siostra... Normalnie jak nie on, jednakże nie miał w sobie żadnego demona. Chyba. Był sobą. Tak mu się wydawało. Cóż, i nie miał czasu zastanawiać się nad innymi powodami takiego, a nie innego, stanowiska, bowiem usłyszeli te hałasy na korytarzu, a zaraz potem do noska Anaximandera doszedł swąd, który świetnie znał. Zaraz oczywiście zerwał się na równe nogi, nieco dziwiąc się chwilowej minie ojca. Musiał jednak odłożyć to na później. Musiał z Kells szybko się ubrać i... Cholera! Calutką broń miał w swoim pokoju. Prócz niewielkiego noża w bucie i niewielkiego pistolecika z kilkoma nabojami. - Pieszczochu, powiedz, że masz dla mnie coś ładnego i ostrego. Moje skarby zostały w pokoju... – Przyznał się, łapiąc się zakłopotany za głowę. Cóż, nigdy nie bywał tak nieostrożny, jednakże czego miał się obawiać w trakcie kolacji? Pieczony kurczak raczej nie miał ich zabić. Chwilę potem stał za ojcem, co mu niezbyt dobrze pasowało. Zazwyczaj szedł na przedzie, a nie gdzieś po tyłach i to zazwyczaj on mówił, kto co ma robić, a nie inaczej. W dodatku ojciec miał ich za jakieś rozwydrzone dzieci, które zamierzał ukarać, jeśli będą niegrzeczne... Co on sobie myślał?!