Personalia : Gabriel Pseudonim : Crystal, Gabi, Gabs Stworzony/a : Przy powstaniu świata Rasa : Anioł Podklasa : Archanioł Profesja : Anioł Śmierci, Przewodnik Chóru Aniołów, Opiekun Los Angeles Aktualny ubiór : biały sweter, różowa bokserka, jasne dżinsy, białe szpilki Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 08/03/2014
Temat: Mniejszy apartament Sob 21 Cze 2014 - 17:36
Marzyła o tym, nawet śniła o świecie, w którym wszyscy jej przyjaciele, znajomi, ci, których nie znała, wszyscy!, żyli sobie w pełni szczęśliwi na tym świecie. Chciała tego, pragnęła jak każdy anioł, nawet próbowała to wprowadzić w życie na razie w Los Angeles, ale to było na nic. Miała wrażenie, że stworzono ich wszystkich tylko dlatego, by ranili siebie nawzajem, próbując żyć lepiej. Kto nie chciał żyć lepiej? I właśnie próbując, wszystkim im się to waliło, a zwłaszcza jej. Uważała się za osobę, która chciała zbyt dobrze dla wszystkich i może przez to cierpiała aż tak mocno. Za bardzo się we wszystko angażowała, tym wszystkim przejmowała i za bardzo zżywała się z niektórymi osobami. Powinna trzymać wszystkich na dystans i być Przewodnikiem o wiele surowszym i stosującym większą dyscyplinę, nie powinna przyjmować nadnaturalnych, mając ich w nosie i nie patrząc na ich serca, nie mieć nadziei, że może jednak mogą być inni niż im to narzuca natura, powinna nie kochać, a być obojętna na uczucia innych. Nie powinna dalej przyjaźnić się z aniołami, które upadły. Ale nie potrafiła. Nie miała serca, by być nieczułą na to wszystko, na otaczającą ją miłość, wiarę, nadzieję, ból, nienawiść i resztę tak różnorodnych i, tak bardzo w niektórych przypadkach, intensywnych uczuć. Nie potrafiła ich zostawić i robić tego wszystkiego jak na przykład Castiel. Wiedziała, że on nie miał nic wspólnego z Ziemią. Nic go tu nie trzymało, gdy ją trzymało tu wiele. Dawno nawet nie była w Niebie, bo Ziemia tak bardzo ją wciągnęła, a właśnie przez Ziemię najbardziej cierpiała... Najbardziej cierpiała, mimo to kochała. Dlatego tak bardzo zależało jej na tym, by Sammy nie robił tu nikomu krzywdy, by nie ranił nawet słowem. Chciała od niego, by milczał, by wyszedł, ale nie robił tego, co tak bardzo przeszywało jej serce i wiedziała, że ją posłucha na tyle, na ile pozwolą mu okoliczności. Był jej przyjacielem i chyba właśnie dlatego się z nim dalej przyjaźniła. Nie olewał jej, a starał się jej pomóc, nie dowalając więcej. On i Astaroth byli za każdym razem, gdy Ziemia przynosiła jej ból i chyba była dla niego zbyt okropna, zwłaszcza, że tyle mu zawdzięczała. W pewien sposób ją kochał i to było miłe. I budujące, choć nadal czuła się okropnie. Z zamyślenia wyrwała ją dłoń, którą poczuła na ramieniu. Podniosła powoli głowę i zamarła. Poczuła nieznośny ból, który przeszedł po jej ciele, ale mimo to serce zabiło jej szybciej i żywiej. Tyle przeróżnych uczuć kłębiło się w jej ciele. Ból i jednocześnie miłość, ale zbywała to pierwsze i zbywała to drugie. Cieszyła się, że będzie szczęśliwy bez niej. Szczęśliwszy. Skinęła głową, że się zgadza, choć nie miała pojęcia, czy wstanie, czy da radę iść, ale czy to było aż tak straszne, tak ciężkie? Robiła gorsze rzeczy w gorszych warunkach, a teraz... Teraz Majki prosił ją o rozmowę. Miała okazję z nim porozmawiać, więc wstała od stołu sama i nie przyjęła pomocnej ręki. Jakoś jej się to wydało takie... Zbyt bliskie. Nie chciała poczuć nadziei, choć pragnęła poczuć ciepło jego ciała i silne ramię... Ramiona... Nie. Odwróciła się w stronę Bone’a, starając nie myśleć o przeszłości. - Samaelu, wiem, że nie zrobisz nic głupiego, ale mimo to jeszcze raz proszę. Zostaw ich w spokoju. Wszystkich. Zostawiam cię pod okiem Rowan. To moja przyjaciółka i jestem pewna, że polubisz ją równie dobrze co mnie – powiedziała. – A teraz wybaczcie – dodała i odeszła od stołu. Ruszyła przed siebie, kierując się w sumie sama nie wiedziała gdzie. Do swojej sypialni? Tak chyba było najlepiej i bardziej prywatnie, choć nie miała pojęcia, co takiego chciał od niej jeszcze Majki. Nie łączyło ich nigdy nic, prócz Nickim i Sarah, ale o tej drugiej nie miał pojęcia i mieć nie miał. Nie zamierzała niszczyć mu życia, a dziecko... Z nią! Otworzyła lekko drzwi i weszła do pokoju, nawet nie odwracając się do niego, nie spoglądając, nie mówiąc nic. Nie było słów, które mogłaby mu powiedzieć, mimo że chciała wiele. Milczała, bo to było najlepsze. Nie powinna nic więcej kręcić. Odwróciła się dopiero, stojąc na środku pokoju. - Słucham. Chciałabym jak najszybciej wrócić na dół, bo Samael został nieźle obrażony, a nie chcę, by zrobił cokolwiek głupiego. Przyjaźnimy się od samego początku świata i nie chcę go znienawidzić za byle spięcie... – powiedziała cicho, podnosząc wzrok na jego twarz. Poprawiła sweter, jakby było jej zimno, mimo że nie marzła, bo otaczało ją miłe ciepełko. Miłe ciepełko... Wolała innego ciepełka i czegoś innego ją otulającego niż kawałek materiału. – A więc Berengaria? Nawet jej nie poznałam po głosie... – Dodała, nie chcąc brzmieć zbyt oficjalnie.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 21 Cze 2014 - 23:07
Powoli zaczynał zastanawiać się czy jego prośba skierowana ku Gabriel była dobrym wyjściem. Wyglądało bowiem na to, że był najzupełniej ostatnią osobą, jaką mogła chcieć widzieć, a co dopiero rozmawiać i to na osobności. Nawet nie próbowała kryć się z tym czymś, co on odbierał jako swoistą niechęć do jego osoby. Nie przyjęła też jego pomocnej dłoni, wyraźnie unikając bliższego kontaktu z nim. Czyżby było aż tak źle? Czyżby aż tak bardzo brzydziła się nim po tym, co się między nimi wydarzyło wtedy w posiadłości jego brata i bratowej? Fakt, miała w swym towarzystwie znacznie lepiej pasujące do niej osoby. Rzekomo nieziemsko przystojnych, a przynajmniej według oceny jego zaznajomionej z tematem znajomej, książąt piekielnych, którzy mogli dać jej dosłownie wszystko, mieli wysoką pozycję w tym ich nadnaturalnym społeczeństwie, a przede wszystkim – byli nieśmiertelni i nie mieli ostrza noża przy szyi, które już powoli zaczynało się w nią wżynać. Według praw logiki jej izolowanie się od niego miało więc jak najbardziej lepiej na nią podziałać, ale on jakoś tego nie widział… I nie chciał też, by to wszystko tak się działo i tak skończyło. Nim jeszcze nawet nie zdążyło się do końca zacząć. Może i był w tym momencie wręcz przeogromnym marzycielem, któremu w tej poczochranej głowie siedziała cała masa nierealnych wizji, lecz w pewnym sensie było to lepsze od wszystkiego innego. I choć raniło go wręcz niemiłosiernie… Nie chciał niczego innego. No, poza zobaczeniem znów tego jej cudownego uśmiechu na ustach, przytuleniem jej, bynajmniej nie na pożegnanie, a w tych bardziej nieprawdopodobnej części obrazków siedzących mu w głowie – nawet utulenie do słodkiego snu. Sprawienie, by nie było między nimi źle, a było lepiej niż dobrze, ba!, lepiej niż świetnie. W jego własnym świecie kolorowych złudzeń, które tak uparcie rysował jego własnymi, niewidzialnymi i jednocześnie jednak jak najbardziej dla niego widocznymi, kredkami, wszystko musiało się jakoś ułożyć. Nie było tam niczego, co mogłoby zniszczyć szczęśliwe zakończenie. Ich szczęśliwe zakończenie. Nie było tam upadłych gwiazdorków porno, nie było ogarków piekielnych jedzących karmę z miski w kuchni i śpiących na jego łóżku w jego nogach, nie było smutno wyglądającej Gabriel, która trzęsła się jak osika z niewiadomego powodu. Choć może wiadomego…? Pytanie tylko, którą z opcji to było… Niechęcią do niego? Obrzydzeniem? Strachem przed nim? Choć nie miał pojęcia, jaka mogłaby być jego przyczyna. A może wszystkim na raz? Nie chciał tego. Nie chciał jej ranić i być kimś, na kogo mogłaby kiedykolwiek patrzeć jak na jakieś paskudztwo. To chyba nawet mogłoby być całkiem zabawne. Fakt, że zazwyczaj odważnie idący w określonym celu mściciel, wyraźnie rozeznany z niebezpieczeństwem i nie mogący sobie pozwolić na jakiekolwiek wahanie, które mogło go kosztować nawet życie, chociaż on całe szczęście chwilowo kończył tylko z paroma kolejnymi bliznami do kolekcji, w tej chwili się obawiał. Najzwyczajniej w świecie bał się tego, co mogła o nim myśleć tam, w tej swojej kochanej przez niego blond główce. Chciał się tego dowiedzieć, jednocześnie nie chcąc, bo to mogłoby poskutkować jeszcze większym bólem serca, który i tak go już dosłownie rozsadzał. Lecz gdy tak w milczeniu weszli do apartamentu, który najwyraźniej przydzielony został właśnie jej, i milczenia tego nie przerywali już przez dłuższą chwilę, aż wreszcie się do niego odwróciła… Taka drobna, smutna, otulająca się tak tym sweterkiem, brakowało jeszcze tylko tego, by zaczęła ze spuszczoną głową grzebać czubkiem buta w dywanie… Zawahał się, słuchając jej słów. Tak bardzo oficjalnych, lecz i tak nie ukrywających tego, co mógł przeczytać między wierszami. A przecież szczycił się dosyć dobrym rozpoznawaniem ludzi po zachowaniu. I mimo że ona nie była człowiekiem… W tempie iście ekspresowym pokonał te kilka kroków ich dzielących. Zamykając ją w misiowym uścisku i unosząc delikatnie w górę. Zatopił nos w jej włoskach, wciągając cudowny zapach szamponu i zwyczajnie jego kochanej Gabriel. - Cichaj, kobietko. – Mruknął, delikatnie całując jej usta. Po tym nagłym wybuchu, ostrożnie postawił ją na ziemi i odsunął się odrobinę… Grzebiąc butem w dywanie! I, jakby lekko nieśmiało, unosząc na nią wzrok. - Tęskniłem.
Gabriel
Personalia : Gabriel Pseudonim : Crystal, Gabi, Gabs Stworzony/a : Przy powstaniu świata Rasa : Anioł Podklasa : Archanioł Profesja : Anioł Śmierci, Przewodnik Chóru Aniołów, Opiekun Los Angeles Aktualny ubiór : biały sweter, różowa bokserka, jasne dżinsy, białe szpilki Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 08/03/2014
Świat bywał dziwny. Marzyła o tym, by tu być, w takiej sytuacji, a teraz stwierdzała, że właśnie chciała być daleko od tego, od niego i od swych myśli. Po raz kolejny miała wrażenie, że zaraz się rozpadnie na te drobne kawałeczki i rozsypie po pokoju... Choć może tym razem miała zamienić się w kompletny proszek, piasek plażowy albo sól? Może w kałużę wody, która miał szybko wsiąknąć w dywan, by następnie wyparować z niego i zniknąć gdzieś powietrzu... Nie miała się o tym przekonać, bowiem osoba, która powodowała u niej te uczucie, jednocześnie trzymała ją w jednym kawałku. Trzymała oczywiście metaforycznie, bo nijak to się miało do stanu faktycznego. Ten był fatalny i tak bardzo przez nią niepożądany. Musiała teraz wyglądać strasznie. nawet nie pamiętała, czy się dziś uczesała, schodząc na dół. Pewnie była jednym wielkim obrazem nędzy i nie dziwiła się już, czemu postanowił z nią porozmawiać. To był ten Michael Shannon Carroll, o uczuciach do którego zdała sobie sprawę w tak fatalnym momencie. Czemu nie mogło to się wydarzyć w innych okolicznościach, a teraz, gdy ona była... Ćpała! Co mógł sobie o niej pomyśleć? Zwłaszcza teraz? Nie dziwiła się więc, czemu ten świetny mężczyzna poprosił ją o rozmowę. To był Majki, idealny przyjaciel, który nie potrafił przejść obojętnie obok smutku, w sumie jak Nicholas, ale... Jeden pocieszał, a drugi próbował rozśmieszyć i mimo że uwielbiała obie metody, to Michael... Kochała go, a to sprawiało, że jego troska o nią... Miała ochotę płakać, ale nie mogła od tak się rozkleić tu i to w dodatku przy nim. Nigdy nie okazywała słabości przy innych w postaci płaczu, który u aniołów nie był znowu zbyt częsty. Stała więc, trzymając się tak jak to robiła przed stołem. Nie miała pojęcia, skąd brała te siły, ale stała, patrząc na niego i dostrzegając w jego oczach tę troskę, tęsknotę? i wyrzuty sumienia? Czyżby był aż tak spostrzegawczy, że wiedział, co się działo w niej, tak skrywanie, tak głęboko? Nikomu nic nie mówiła, nie zdradzała, była z tym sama, jeśli nie liczyć drobnego wspomnienia o Micku i dziecku Samaelowi i Michelle o dziecku, a tak poza tym to nic więcej. Nie mieli z nim kontaktu, a Michelle nawet nic o nim nie wiedziała. Nie mógł się dowiedzieć, ale czy to było istotne? Bardziej ważne było to, że przez jej mazgajenie się ze sobą, jej kochany Majki stał przed nią taki poważny, zamiast cieszyć dalej się życiem, a on? Stała i mimo że jej ramiona aż krzyczały za nim i bolały, chcąc w końcu poczuć ciepło jego ciała, jego silne męskie ramiona. Nie chciała im tego dać. Nie mogła, bowiem między nimi istniała wielka przepaść w postaci lat, pozycji, doświadczenia, relacji. I tych kilka kroków, które dzieliło perfekcyjnego mężczyznę od niej, archanielicy, która już nigdy więcej nie miała plątać się w jakiekolwiek związki, bo to nigdy nie kończyło się dla niej dobrze, a czasem też dla drugiej strony. Powinna go odprawić, nim miało się cokolwiek między nimi poprawić. Dla bezpieczeństwa. I tak wiele przeżył w swoim życiu, a jeszcze więcej miał przeżyć... - Mick! – Wrzasnęła nagle przestraszona tym nagłym podniesieniem, choć zaraz ogarnęła się, zdając sobie sprawę z tego, że był tak blisko, jak chciała, by był. Obejmował ją, unosząc w górę i nawet trzymał twarz tuż obok jej. Czuł jego męski zapach, czuła ciepło jego ciała i silne ramiona, o których ostatnio tak często i nieznośnie myślała. – Majki, nie powinniśmy... My... Ty... To... – Zamknęła się posłusznie zgodnie z jego rozkazem. I tak nie miała pojęcia, co mogłaby w tym przypadku powiedzieć. Nie wiedziała, choć oni nie powinni... Nie powinien był jej tak całować. Nie powinien jej wcale całować. Choć te delikatne wargi, które wcale nie napierały na nią jakoś dziko i namiętnie, a delikatnie, subtelnie działały na nią tak jakoś... Nawet nie wiedziała kiedy, a z jej oczu same nieznośnie pociekły łzy. Łzy szczęścia? Łzy beznadziei? Sama nie wiedziała, wiedziała zaś, że chciała go. Tak bardzo mocno. Wytarła mokre policzki o rękaw swetra, ściągając naprędce denerwujące ją szpilki. Nie czuła się dziś w nich komfortowo. Zaraz też praktycznie rzuciła się na niego, skrywając twarz w jego piersi, tak, jakby naprawdę mógł ją ukryć przed tym światem i tym wszystkim... - Ja też tęskniłam. Tak bardzo mocno. I to wszystko nie może się tak skończyć... Wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy, Majki. Ja ostatnio... Ale tęskniłam, tak mocno i jeszcze... Chyba cię kocham, co brzmi absurdalnie, ale było mi tak pusto – mówiła nieco niezrozumiale do jego torsu, obejmując go w pasie, by zaraz przenieść łapki na jego szyję i stając na placach ponownie ta delikatnie ucałować. Nie wierzyła, by to wszystko było prawdą, co się właśnie działo, a był tu przecież! Jej Majki! Ten z dobrym sercem, mimo tego wszystkiego, co przeżył. - Nie powinnam – powtórzyła jak mantrę, mimo to ponownie się do niego przytuliła. – Brakowało mi twojej bliskości, choć nie powinno... Nie powinnam... Przepraszam. Jesteś taki kochany i dobry, a ja pewnie wyglądam strasznie. Jak... jakaś czarownica! – Stwierdziła, przypominając sobie ludzkie porównanie i nawet uśmiechając się tym razem na myśl, że mogła naprawdę wyglądać upiornie. Znając jej ostatnie dokonania, to nawet bardzo. – Jak mi lekko! I przepraszam za łzy... Przy nikim ja jeszcze... To takie krępujące – przyznała, nieco się mieszając.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Wręcz wspaniale było tak tulić ją do siebie bliziutko choć przez krótką chwilę. Czuł się wtedy niczym jakiś specyficzny pan świata, a ona była jego panią. Jego pięknooką królową o smutnym uśmiechu, który chciał jak najbardziej i najszybciej zmazać z tych jej usteczek, by zastąpił go wyraz jak najprawdziwszego szczęścia. Chciał, by się śmiała. Tak słodko i beztrosko jak wtedy. Jej śmiech był niczym balsam dla jego uszek, powodował w nim też jeszcze większe pragnienie życia właśnie z nią u boku. Mimo tego wszystkiego, co bardziej dzieliło ich niźli łączyło. Chciał, by była szczęśliwa i chciał jej przy sobie. Już na zawsze, choć to nie było przecież możliwe. Jednak teraz pragnął myśleć tylko o tym, co tak słodko działało na jego zranioną dotąd duszę. Te wszystkie jak najlepsze uczucia, gdy trzymał ją tak blisko, zamkniętą w ramionach. Z początku jakby pełną obawy i niespokojną z powodu tego, co zrobił tak zupełnie odruchowo. Próbującą sprzeciwiać się temu wszystkiemu, temu uściskowi, a następnie i nadzwyczaj delikatnemu pocałunkowi, pieszczocie, jaką obdarzył jej prawdziwie anielsko miękkie wargi. Lecz po chwili jakby słodko uległa jego tęsknym czułościom. Taka delikatna i krucha, zupełnie nie przypominająca wielce silnego anioła, a prawdziwą kobietkę z porcelany, którą to właśnie jak z niej traktował. Jakby miała mu się rozpaść w ramionach z byle powodu. Nie chciał, by się rozpadała. Chciał za to, by trwała przy nim tak bliziutko już do końca jego dni. Dni, które przecież faktycznie miały się skończyć stanowczo zbyt szybko. Tego jej jednak nie mówił, przynajmniej nie teraz. Teraz chciał tylko tulić ją do siebie i obdarzać tym wszystkim, co kryło jego młode, lecz chyba aż nazbyt doświadczone przez los serce. To jednak nie trwało zbyt długo. Mógł nawet swobodnie i z przeogromnym bólem stwierdzić, że działo się przez stanowczo nazbyt krótki czas. Wypuścił ją jednak, odstawiając ostrożnie na miękki dywan. Miękki, lecz będący niczym w porównaniu z jej jedwabiście gładką skórą i włoskami przypominającymi mu spływający dziko wodospad. Kaskadę złotych włosów w towarzystwie niebieskich jak tafla jeziorka, nad którym zwykł przesiadywać będąc w kanionowym domu matki, oczek. Jego kochanych, zapłakanych, gabrielowych oczek, które patrzyły teraz wprost na niego z tym, czego tak bardzo od dawna pragnął. I ponownie zamknął ją w uścisku, gdy tak zrobiła to, do czego wyrywało się całe jego ciało. Objął ją, przytulając do siebie i delikatnie całując czubek jej blond główki, po czym w milczeniu począł gładzić ją po plecach, pozwalając jej wyrzucić z siebie to wszystko, co leżało jej teraz na serduszku. A gdy go pocałowała, nie czekając na nic, odpowiedział na pocałunek i jednocześnie uniósł ją w górę, biorąc na ręce. Odgarnął jej włosy z oczu i uśmiechnął się, ponawiając pieszczotę warg. - Dla mnie wyglądasz pięknie, ma Hekate. – Zakręcił się z nią dookoła, po chwili ponownie pochylając się i poczynając scałowywać jej łezki. – Nie roń więcej łez, piękna. I nie przepraszaj mnie za nie. – Spojrzał na nią tymi czekoladowymi oczami i ponownie się uśmiechnął, podrzucając ją delikatnie w górę i łapiąc, by wreszcie znowu ucałować jej usteczka. – Ja też cię kocham. Kocham cię, piękna! – Roześmiał się tak lekko i beztrosko, po czym w zastanowieniu przygryzł lekko wargę, by po chwili znowu się rozpromienić. – Nie mam pojęcia, jak to działa tam w waszym anielskim świecie, ale tu… – Zrobił kilka kroczków w stronę łóżka, sadzając ją na nim ostrożnie i biorąc za rękę, by… Ucałować jej łapkę i klęknąć przed nią na jedno kolanko. – Archanielico Gabriel… Mój promyczku… Czy wyjdziesz za mnie? – Spojrzał na nią z nadzieją wyraźnie wypisaną na twarzy. – Nie mam przy sobie pierścionka… – Uśmiechnął się do niej jakby z zażenowaniem. – Nie mogę też zagwarantować większości rzeczy, jakie może ci dać choćby ten upadły bubek na dole, ale cię kocham. I chcę, byś była szczęśliwa. Wyjdź za mnie, Gabriel.
Gabriel
Personalia : Gabriel Pseudonim : Crystal, Gabi, Gabs Stworzony/a : Przy powstaniu świata Rasa : Anioł Podklasa : Archanioł Profesja : Anioł Śmierci, Przewodnik Chóru Aniołów, Opiekun Los Angeles Aktualny ubiór : biały sweter, różowa bokserka, jasne dżinsy, białe szpilki Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 08/03/2014
Czuła się przy nim jak jakaś mała dziewczynka. Co przy Nicholasie zawsze starała się wyglądać silnie i poważnie, to przy Michaelu nie potrafiła siebie przedstawiać w ten sposób. Przy nim nie była tym silnym aniołem, którego znali członkowie jej chóru, nie była archaniołem, który stał na czele armii swojego chóru w dzień apokalipsy. Przy nim była Gabriel, jak to się wyraził Majki, kobietką, która potrzebowała miłości i troski o jej osobę. Chciała tonąć w jego ramionach, czując się bezpieczną, mimo że w rzeczywistości nie mógł jej tego zapewnić. Nie mógł jej przed niczym ochronić, choć... Co, jeśli chodziło tu nie o zagrożenie z zewnątrz, a wewnątrz? Co, jeśli właśnie miał obronić ją przed samą sobą? Samą sobą. Te wszystkie uczucia, które właśnie się w niej kłębiły, bardzo przypominały jej przeszłość. Przeszłość, w której już nie raz zaznawała szczęścia, a z którym musiała się w końcu żegnać. Czasem nawet bardzo szybko w sposób bardzo brutalny, nieprzewidywalny i bezduszny. Tyle nadziei na w końcu trwałą i długą miłość, która rozsypywała się. Jak okna w dzień apokalipsy... Trach! i na chodniku leżało pełno drobinek. A przecież wśród nich był też dziadka Micka brat! Patrick! I Anaximander, którego tak bardzo jej przypominał... Ale... Michael wiedział, że jest aniołem, więc nie groziło jej, że ją wyklnie za pochodzenie, a może nawet spróbuje zabić. Nie miał też zginąć od jej miecza przez zazdrość Caroline, która już od dawna nie żyła. Jednakże co... Mogło się wydarzyć cokolwiek innego. Choć uwieźć jej, by zrobić armię półaniołów, raczej nie chciał. Raczej na pewno. Po prostu przesadzała. Mogła go jedynie stracić przez śmierć naturalną, która miała nastąpić za kilkadziesiąt lat, więc teraz... Teraz powinna cieszyć się tymi latami. U jego boku. Jak mogła myśleć o takich podłych rzeczach, gdy był tak blisko? Gdy trzymał ją w swoich ramionach? Gdy tak delikatnie ucałował w czółko? Gdy był takim słodkim szaleńcem, scałowując jej łezki, które to nadal spływały jej po policzkach? Gdy patrzył na nią tymi swoimi cudownymi czekoladowymi oczkami, by za chwilę podrzucać ją do góry jak małe dziecko? Gdy mówił jej, jak bardzo ją kocha... Też go kochała. Bardzo. Mocno. Nie wiedziała nawet, skąd się wzięło w niej to uczucie, ale wiedziała, że gotowa była na wszystko, jeśli chodziło o ich relacje. Między innymi dlatego odrzuciła logiczne myślenie, nie mówiąc „nie”. Nie potrafiłaby mu powiedzieć „nie” i nawet nie pytała, co z Rowan. Najwyraźniej tylko się przyjaźnili... Oczywiście zatkało ją to na początku i patrzyła na niego szeroko uśmiechnięta, nie mając pojęcia co się dzieje. Bo to był jakiś... kosmos! I on to tak serio powiedział, a właściwie zapytał, że... - Mickey! Boże... Tak! Pewnie, że tak! – Krzyknęła nagle, wstając gwałtownie z łóżka i wpadając w jego ramiona. – Też cię kocham. Bardzo mocno kocham – dodała, całując go w usta i przewracając na dywan. – I jesteś szalony! Jesteś bardzo szalony! – Szepnęła, przerywając na moment pocałunek. Była w tej chwili cholernie szczęśliwa. Miała Micka! Miała Sarah! Sarah! - Mickeymickeymickey... – Mruknęła, ponownie i z niechęcią przerywając pocałunek. – Ja... Bo my... Będziemy mieli córkę. Sarah... – Powiedziała, obserwując z uwagą jego reakcję na tę nowość. – Małą Sarah... Będzie cudowna – dodała nieco spięta.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Zadziwiało go wręcz niemożliwie do opisania to, jak szybko może człowiekowi skrajnie załamanemu powrócić doskonały nastrój. Ba!, nawet bardziej niż doskonały, bo iście szampańsko zajebisty. Dokładnie taki, jaki leżał sobie u podstaw jego natury, a który w ostatnim czasie chyba dosyć mocno zaniknął, zostawiając miejsce życiowemu smutasowi. Temu wiecznie zamyślonemu i wielce melancholijnemu Michaelowi, który wcale nie chciał taki być. Chciał za to czerpać z życia całymi garściami. Cieszyć się dokładnie każdą, nawet najdrobniejszą chwilką i robić to z kobietą swoich snów tuż przy boczku. Jego wspaniałą, genialną, idealną panią. Będącą w tej chwili jeszcze bardziej niż jego. I chciał, by tak już pozostało, bo jego serce cieszyło się za każdym razem, gdy widział ten cudowny uśmiech na jej ustach. A świadomość, że to jeszcze właśnie on go wywoływał… Najnormalniej dodawała mu skrzydeł! Może nie tak mięciutkich i śnieżnobiałych jak te należące do właścicielki jego serduszka, ale i tak sprawiających, że chciało mu się latać. Czego niestety zrobić nie mógł nigdzie poza samolotem czy czymś w tym rodzaju, więc zamiast tego zwyczajnie kręcił się z nią na rękach i podrzucał ją w górę z tym szczerzącym się uśmiechem na ustach. Takim prawdziwie pełnym radości i beztroski. Zupełnie, jakby dawny i pierwotny Mickey powrócił do świata żywych. Bo w pewnym sensie tak właśnie się czuł. Jak ktoś wyrwany z bardzo długiego i paskudnego snu, który został przerwany przez coś najwspanialszego na świecie, co w pełni mu go rekompensowało i jeszcze zostawiało nawiązkę. Tak bardzo słodką i przez niego pożądaną nawiązkę, którą chciał móc cieszyć się już zawsze. W tej chwili nie myślał nawet o tym, co niechybnie miało wydarzyć się za te kilka miesięcy. Teraz był w pełni szczęśliwy i czuł, jakby dosłownie nic nie mogło mu tego szczęścia zakłócić, zaburzyć, czy też zniszczyć. Ono było bowiem tak silne, że miało już tylko trwać i trwać. Trawić jego ciało swą przeogromną słodyczą. I to właśnie z tego powodu postanowił zrobić to, co już praktycznie od samego początku, gdy tylko odkrył swe uczucia do tej drogiej jego sercu kobietki, siedziało gdzieś tam głęboko w jego jestestwie i tylko prosiło się o wypuszczenie na wolność. To właśnie zrobił. Pozwolił słowom płynąć. Niezależnie od tego, co miała na nie powiedzieć jego najpiękniejsza, choć w głębi duszy miał tę marzycielską nadzieję, że jego pragnienia zostaną spełnione, a pytanie spotka się z jak najbardziej twierdzącą odpowiedzią. Tego właśnie pragnął, klęcząc tak przed nią na jednym kolanku i patrząc na nią z pytającym uśmiechem i tymi diablikami w oczach, które zwiastowały, że knuje coś bardzo ciekawego. No i faktycznie knuł, lecz wpierw musiał się dowiedzieć. Czuł, że bez tego najnormalniej w świecie przestanie istnieć, bo to ona właśnie była jego istnieniem. Jego osobistym powietrzem, jego ukojeniem, drugą połówką pasującą tak idealnie, pomimo tego, że dzieliło ich chyba dosłownie wszystko. To się jednak nie liczyło, bo liczyła się Ona. I tylko Ona. Liczyła się ich miłość. Najwyraźniej dla niej tak samo jak i dla niego, co wprawiło go w jeszcze wspanialszy nastrój. Roześmiał się szczęśliwy, otulając ją ramionami i pociągając za sobą na dywan, gdzie to zaczął całować ją niczym rasowy wariat. Robiąc tylko sekundowe przerwy na oddychanie i znowu powracając do pocałunków. Długich, rozkosznie gorących i pełnych uczucia. - No. A to. Faktycznie. – Stwierdził, śmiejąc się i przytulając ją do siebie jeszcze bardziej. – Szalleję! Oszalałem! Szaaaleję za moją piękną! – Zakończył swój okrzyk, kolejnym pocałunkiem, by po chwili… …by po chwili wpaść w konsternację przemieszaną z ciągłym rozbawieniem i chęcią nieustannego całowania swej przezajebistej wybranki serca. Wziął głęboki wdech, patrząc na nią swymi czekoladowymi oczkami. - Gabiś… Mówisz mi, że ty… Że jesteś w ciąży? – Spytał z bijącym sercem, zerkając na nią uważnie i z jak najbardziej poważną miną. Wielce zdziwioną, zszokowaną nawet i zdecydowanie poważną, którą jednak po chwili zmiótł z jego twarzy nadzwyczaj szeroki uśmiech. – Mój Boże, Gabiś! Ty jesteś w ciąży! Będziemy mieli dziecko! Córeczkę! Będę miał córkę! – Roześmiał się, unosząc ją w górę i jednocześnie obdarzając dłuuuuuuuugim pocałunkiem. – Nie wątpię, że będzie cudowna. Po takiej mamusi… – Szepnął, autentycznie z łezkami czającymi się w kącikach jego oczu, gdy podniósł się z dywanu ze swoją Gabriel na rękach, by delikatnie położyć ją na miękkim łóżeczku. Tylko po to, by zaraz ponownie zacząć ją całować i wreszcie zejść z delikatnymi całusami do jej brzuszka. Miał mieć córkę!
Gabriel
Personalia : Gabriel Pseudonim : Crystal, Gabi, Gabs Stworzony/a : Przy powstaniu świata Rasa : Anioł Podklasa : Archanioł Profesja : Anioł Śmierci, Przewodnik Chóru Aniołów, Opiekun Los Angeles Aktualny ubiór : biały sweter, różowa bokserka, jasne dżinsy, białe szpilki Liczba postów : 12 Punkty bonusowe : 16 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Sob 19 Lip 2014 - 13:12
Kiwnęła twierdząco na jego pytanie, nie mówiąc ani słowa więcej. Zrobił poważną minę, a to nie wróżyło nic dobrego. Nigdy nie wróżyło nic dobrego. Choć... Nie, nie cieszyło go to. Mógł nie chcieć dziecka, zwłaszcza z nią... Nie była człowiekiem, a kimś... czymś innym, co zdecydowanie nie zaliczało się do normalnych partnerek, z którymi normalni ludzcy mężczyźni zakładali domy i przeżywali w nich szczęśliwie swoje życie. Był człowiekiem, ale ona nie była i znów miała przeżywać zawód, jak w przypadku Patricka. Mu nawet nie odważyła się o tym powiedzieć po trzech ciążach, ukrywając swoją naturę i kręcąc w trakcie ciąży i w trakcie porodu. Nie odważyła się powiedzieć, że jest archaniołem Gabriel. Mickey wiedział, więc czemu... Może po prostu dramatyzowała, dopatrując się w tym wszystkim kolejnego kruczka, którymi miał to wszystko zniszczyć? Nie, nic nie mogło tego zniszczyć. To była ta chwila, te czasy, w których miała być szczęśliwa do jego końca. Albo jej, choć nie sądziła, by dane jej było umrzeć przed Michaelem. Jej dane było żyć dłuuugo przed nim i dane jej będzie po nim. Taka już była jej ścieżka... Reasumując, to tylko szok, który zaraz miał przejść, by zaskoczyć ją mickową dziką radością. Dokładnie, to był szok, który zaraz ustąpił, uwalniając ten uśmiech, który tak bardzo rozpalał ją od środka. Zrobiło jej się tak gorąco i tak lekko. Pragnęła go. Pragnęła go całego. Był taki... Czuła się przy nim ważna, cudowna, wyjątkowa i wcale nie chodziło tu o respekt, jakim darzył ją jej chór. To było kompletnie odmienne poczucie bycia istotną, mimo że towarzyszyły temu podobne uczucia, jednocześnie tak bardzo się różniące. Miłość przeciętnego anioła do niej, a miłość Micka do niej. Zdecydowanie ta druga działała na nią o wiele intensywniej i była jej bliższa i ważniejsza, co niezbyt świetnie mówiło o niej jako przywódcy... Jednakże teraz była... narzeczoną. NARZECZONĄ! MAJKIEGO! - I po takim tatusiu... – Dorzuciła, śmiejąc się głośno szczęśliwa. Tak, była szczęśliwa. Bardzo, będąc tak blisko tego, którego ukochała. Otwierając swe serce po tylu latach... Przytuliła się do niego, gdy podnosił ją z podłogi, by zaraz delikatnie złożyć na łóżku. Ucałował ją, a potem brzuch. Z nadmiaru szczęścia aż zaparło jej dech. Kochał ją i kochał Sarah. Miał zostać najcudowniejszym ojcem na świecie, a ona miała stać tuż obok tego cudownego faceta i być matką. Nie tak, jak w przypadku Anaximanderka, dziecka, które odebrał jej Vlad, czy dzieci, które urodziła, będąc z Patrickiem. Teraz jej wizje się myliły... W sumie ona się myliła, odczytując je. Teraz jej dziecko miało mieć normalną rodzinę. - Majki, nawet nie wiesz, jak bardzo... Jak bardzo czuję się teraz szczęśliwa. Z tobą. Przez ciebie. Jesteś niesamowity – mruknęła, unosząc się z łóżka, by ponownie ucałować te wargi. – Kocham cię – szepnęła, ponownie go całując. Tym razem bardziej namiętniej i mniej delikatnie.
Michael Shannon Carroll
Personalia : Michael Shannon Carroll Pseudonim : Mick, Mickey Data urodzenia : 21.12.1994 Rasa : Inkub Profesja : Łowca, krwiopijca-adwokat <3 W związku z : Diana Carroll <333 Aktualny ubiór : Czarne spodnie i koszula oraz tenisówki w tym samym kolorze. Liczba postów : 21 Punkty bonusowe : 21 Join date : 08/03/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Nie 20 Lip 2014 - 21:03
Po pierwszej salwie przeraźliwej wręcz radości, jaką spowodowały przewspaniałe dla niego wieści, no i oczywiście w największym stopniu będącej zasługą jego osobistej perełki… Cóż, po niej nadeszły kolejne i jeszcze następne, co może i było w pewnym sensie takim zupełnym szaleństwem, ale w chwili obecnej jakoś się tym nie przejmował. Liczyły się inne rzeczy. Liczyła się jego Gabiś… I córka… Miał mieć córkę! Taką prawdziwą! Z krwi i kości! Ta świadomość przesłaniała mu dosłownie wszystko inne, co mogłoby doprowadzić go do smutku, czy nawet szaleństwa. Ponieważ przecież miał dosyć spore powodu ku przeraźliwemu panikowaniu i dobijaniu się. Zawdzięczał je głównie tej jednej decyzji, jaką dosyć nieprzemyślanie podjął w przeszłości, która prawdę mówiąc zdawała mu się teraz odległa o prawdziwe lata świetlne. Odległa, lecz w pewnym sensie nadzwyczaj mocno zapisująca się w jego pamięci. Codziennie. Z każdą chwilą. Z każdym wydarzeniem. Lecz nie żałował. Nigdy, nawet w tym momencie, choć może powinien. Jednak w obliczu tych wszystkich wydarzeń i tak pozytywnego obrotu spraw, które były dla niego wcześniej takimi natury beznadziejnej, a teraz obróciły się w jakże niespodziewany, acz zdecydowanie satysfakcjonujący dla niego sposób… Zwyczajnie zaczynał wierzyć w to, że naprawdę może być już dobrze. Po tym wszystkim złym, co było jego udziałem i co przeszedł na niezliczonej liczbie polowań… Musiało być dobrze. Przecież w życiu nie mogło być tylko paskudnie… Zaczynał wierzyć, że naprawdę może być dobrze. I chciał spróbować… Próbować jeszcze mocniej zrobić coś, by nie umrzeć. Teraz miał jeszcze bardziej dla kogo. Jeszcze mocniej chciał trzymać się życia, nie umierać. Żyć. Długo i szczęśliwie, aż by mu przyszło umrzeć tak normalnie. Ze starości i to w jakimś zacnie podeszłym wieku. Bo mimo wszystko miał jedną rzeczy, co do której przychodziło mu się upierać i którą chciał trzymać przy sobie do końca. Jako człowiek się narodził i jako człowiek chciał umrzeć. Choć może to brzmiało dosyć egoistycznie, patrząc na jego perełkę, ale nie chciał być tym, na co polował. Nigdy. Teraz jednak nie powinien był zbyt dużo myśleć. W tej chwili była bowiem pora na rozpieszczanie jego Gabiś i wywoływanie uśmiechu, jak największego!, na tych jej delikatnych usteczkach, które całował z przerwami tylko na zaczerpnięcie oddechu. Choć najchętniej by się od nich nie odrywał. Od niej nie odrywał. Już nigdy. Była przecież jego osobistym skarbem, który kochał i adorował nader wszystko. Zamknął ją w uścisku, gdy tak postanowiła unieść się odrobinę, włączając się w ten czuły pocałunek, lecz już po chwili zmieniając go w coś bardziej namiętnego. Drażniącego i pełnego napierania na siebie warg. Powolnego rozsunięcia ich języczkiem i błądzenia nim w jej usteczkach. Niespiesznego badania wnętrza jej ust, gdy jego łapki powędrowały niżej na jej plecy, powoli wkradając się pod ubranie i bawiąc zapięciem od stanika, którego postanowił już szybciej go pozbawić. Powoli zsunął jej ramiączka, jednocześnie pozbawiając kolejnych warstw ubrań, aż wreszcie ujrzał swą nagrodę. Miękką i delikatną, aż proszącą się o pieszczoty… Którymi wkrótce ją obdarzył, schodząc z pocałunkami do jej szyi, którą podrażnił przez chwilkę delikatnym podgryzaniem i drapaniem swym jednodniowym zarostem, a następnie i do dekoltu. Drażnił językiem każdy milimetr jej skóry, schodząc bez pośpiechu do jej kuszących piersi, którymi z wielką chęcią się zajął. Spojrzał jej głęboko w te przecudowne oczka, powoli ujmując w usta jedną z jej piersi i drażniąc niespiesznie brodawkę językiem. - Ja też cię kocham, moja Gabiś… – Wymrrrruczał, nie przerywając zabawy, a nawet jeszcze bardziej ją nakręcając, bowiem jego łapki podążyły sobie niżej, rozpoczynając działania mające na celu zupełne pozbawienie jej ubrań. I tak też się po części stało, gdyż mimo wszystko jego ruchy nie należały przy tym do najpowolniejszych. Odrzucił ubrania swej wybranki w bliżej nieokreślone miejsce, pozostawiając ją tylko w skromnych majteczkach. Pogładził niespiesznie dłońmi jej plecy, ujmując pośladki i jednocześnie powracając do całowania jej szyi i dekoltu. Po chwili jednak przesunął ją delikatnie w górę na materacu, samemu zniżając się coraz bardziej. Do tego stopnia, że już po chwili pieścił wargami jej brzuch. Na tym jednak nie zaprzestając… Warknął gardłowo, niczym jakiś pierwotny kot, powoli dochodząc do jej kobiecości, w której drażniąco zanurzył się języczkiem, jednocześnie powracając też do pieszczenia jej ciała łapkami. Patrzył na nią, uśmiechając się pod nosem z zadowoleniem. Uwielbiał ją taką i chciał doprowadzić ją do pełni rozkoszy. Chciał, by wykrzykiwała jego imię, targana tymi słodkimi spazmami. Jego Gabiś… Warto też chyba wspomnieć, że on sam pozostawał jak najbardziej ubrany, co tylko dodawało tej scenie pikanterii. Tak jak lubił.
The Host Mistrz Gry
Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Mniejszy apartament Czw 21 Maj 2015 - 21:31