Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Większy apartament Pią 6 Cze 2014 - 23:24
First topic message reminder :
***
Zerwał się zaraz z krzesła zaraz za swoją żoną. Był to gest odruchowy, który po chwili dopiero do niego dotarł i który w sumie uznał za słuszny. Jego miejsce bowiem znajdowało się przy niej na dobre i na złe, i tak dalej i chciał, by tak zostało. Już zawsze. Objął ją w pasie, by robić za oparcie i jednocześnie otuchę po tym wybuchu. Martwił się o nią, zwłaszcza, że bywała przez ciążę coraz bardziej słaba. Nie chciał, by stało się coś złego jej lub jego dzieciaczkom, więc troszczył się zarówno o nią, jak i o tę niesforną dwójkę, a takie spore towarzystwo podziałało niezbyt dobrze na jej samopoczucie. - Już spokojnie... – Mruknął do niej w łazience, odgarniając jej włosy z twarzy. – Jeden kochany przez Nickiego wdech i jeden kochany przez Nickiego wydech, potem drugi, trzeci , kolejne kochane przez Nickiego wdechy i wydechy. I nie ma tu z nami nikogo. Jesteśmy już sami – stwierdził, zbierając całkiem zręcznie jej włosy w kucyk i związując go wyciągniętą z kieszeni chusteczką. – Może obmyj twarz zimna wodą – zaproponował, będąc tuż obok. Odkręcił jej nawet kran, choć szybko się zorientował, że to była gorąca woda, więc odkręcił drugi kurek z zimną. Po chwili podał też suchy ręcznik. - I jak? Lepiej? – Spytał z troską, łapiąc jeden z pukli, które uciekły z jego misternie związanej fryzury. – Co powiesz na to, bym przytulił do serduszka moją kochaną żonkę i ponownie przeniósł ją przez próg? Och, co ja się pytam. Takie urrrocze kitrydziątko z ciebie, które nie potrafi mi się oprzeć, czyż nie? – Stwierdził, uśmiechając się do niej i przytulając do siebie. – Kocham cię, Buffy. Czujesz się już lepiej? Idziemy oczywiście do pokoju, bo nie zamierzam cię skazywać na jakikolwiek stres – zadecydował, a gdy pokiwała głową, uniósł ją lekko z podłogi i bez większego wysiłku. Oczywiście przytulił do siebie i zaraz wyszedł z łazienki, kierując się po schodach do ich apartamentu i opowiadając co nieco o tym, co mogliby robić w pokoju, zaczynając od niewinnych rzeczy typu szachy czy gra w karty, co było oczywiście stekiem poważnych żartów. - Potem oczywiście możemy zająć się kółkami i krzyżykami... O!, i jest nasz zacny pokój – krzyknął, otwierając drzwi jedną ręką. – No, moja młoda panno... panio... pani... Witam w pokoju państwa Carroll. – Przestąpił pewnie próg i składając swoją księżniczkę na łóżku. Zaraz usiadł obok i ucałował w usteczka. - I jak? Lepiej? Wiem, powtarzam się. To jak, lepiej? I kim jest ta cała Rowan, bo zdawało mi się, czy się świetnie znacie? Bo tego faceta od Meg to pewnie nie znasz – zapytał oczywiście z ciekawości.
Ostatnio zmieniony przez Nicholas Andrew Carroll dnia Nie 8 Cze 2014 - 15:39, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Większy apartament Czw 26 Cze 2014 - 19:19
Tak dawno już nie przeżywała czegoś takiego. Tak specyficznie niesamowitego i jednocześnie tak bardzo wspaniałego. Ponadto jeszcze świadomość tego, że wieczór ten, wraz z nocą oczywiście, z pewnością nie zaliczał się do najzwyklejszych... To wszystko razem sprawiało, że w jej sercu, trzymanym przecież dotąd na pewnego rodzaju uwięzi, kwitło nadzwyczaj przyjemne uczucie. Tak ciepłe, miłe, pełne tej słodyczy i miłości dosłownie do całego świata. W tej chwili nie pamiętała nawet o tych wszystkich nadzwyczaj jej zagrażających osobach, bo teraz to się nie liczyło. Poza tym nawet nie miała na to czasu, nieustannie zajęta przyjętą przez siebie rolą akuszerki. Co też powinno być dla niej niesamowitym wręcz szokiem ze względu na to, że prędzej powiedziałaby o Gabriel niż o sobie jako o kimś, kogo będą wzywać na pomoc. Tymczasem spotkała się z czymś zupełnie przeciwnym i to sprawiało tylko, że starała się jeszcze bardziej, by wszystko poszło jak najłagodniej i najłatwiej. Korzystając z tego wszystkiego, co z pewnością było nadzwyczaj cenne i czego z pewnością by nie użyła w normalnych okolicznościach i dla kogoś obcego. Lecz akurat w tym wypadku nie miała do czynienia z kimś, kto był jej tak zupełnie obcy, a wręcz przeciwnie, więc pozwalała sobie na znacznie więcej. W przeogromnym procencie pomagającego i rozluźniającego atmosferę. Aż chyba nazbyt rozluźniającego, jeśli spojrzeć by na to, jakie rozmowy toczyły się w pokoju. Choć, przynajmniej w przypadku jej męża, było to coś zupełnie normalnego, a skoro Nick był do niego aż tak bardzo podobny z charakteru... Coś jej również mówiło, że z małego Sebastiana również wyjdzie ktoś tak bardzo podobny, ponieważ już zachowywał się iście łobuzersko ciągając Buffy, a wcześniej też ciężarną dziewczynę, którą Nicholas nazywał Sisi, za włosy i robiąc bańki ze śliny na ustach. Tak samo mała Gabrielle. Prawdziwie słodko wariacka parka. - Przeuroczy. - Uśmiechnęła się na słowa Drustana i odrobinę zmrużyła oczy, przyglądając się chłopcu wyraźniej. - I faktycznie niczym nasz Hector. Nawet błysk w tych ślicznych oczkach ma nadzwyczaj podobny. - Uśmiechnęła się do świeżych rodziców, ponownie skupiając na potrzebnych w tej chwili czynnościach i pracach, z czego wybiły ją dopiero kolejne słowa męża. - Patrzcie go, sam jaki młodzieniaszek. - Prychnęła pobłażliwie, ledwo powstrzymując się przed pokazaniem Drusiowi języka. Ona! Języka! Co też się z nią działo? Czyżby tak szybko kontynuowała robienie z siebie kompletnej wariatki w jego obecności i pod jego wpływem? Szaleństwo... - Oraz, jakże skromnym!, dowodem, że mężczyźni są jak kociaki i nigdy nie dorastają. - Dopowiedziała do jego słów o zacniejszej drugiej połówce i dając mu po czuprynie, po czym powróciła do podejmowanych przez siebie czynności.
Christine Canady Carroll
Personalia : Christine Canady Carroll Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher Data urodzenia : 12.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC W związku z : Christopher James Parker Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce. Liczba postów : 22 Punkty bonusowe : 32 Join date : 11/05/2014
Temat: Re: Większy apartament Pią 27 Cze 2014 - 0:10
Wbrew pozorom!, cały ten poród ani odrobinę jej nie przeraził, choć przecież powinien w niej wzbudzić choć cząstkowe pragnienie drżenia, ponieważ sama w nie tak długim czasie miała stać się mamusią. I to zapewne w dosyć podobnych okolicznościach, gdyż przy ciągłym uważaniu na to, by Anthony nie dowiedział się o sfabrykowaniu jej śmierci… Cóż… Z pewnością nie mogła pozwolić sobie na długi pobyt w jakimś luksusowym prywatnym ośrodku i poród tam, chociaż tego zapewne chciałoby jej otoczenie. Nie tylko ze względu na dosyć pokaźne sumy na koncie jej narzeczonego, a głównie z powodu tych coraz bardziej pogarszających się migren, czarnych plam nagle zasłaniających jej widzenie i nie tylko. Lecz nie o tym chciała myśleć w tak radosnych chwilach! Przeraźliwie pogodnych i wzbudzających w sercu uroczą słodycz, ale też przegenialniaście dziwnych, bo nigdy normalnie by nie pomyślała o tym, że Nick, TEN Nick! dokładnie!, wyprzedzi ją w posiadaniu dzieciaków. W sumie sama nawet nie myślała o dzieciach, a tu taka niespodzianka… Nadzwyczaj duża i nadzwyczaj kochana. I te malutkie szkraby, które tak bardzo przypominały jej znajome łobuziaki… Z pewnością miały wyrosnąć na stuprocentowe słodziaki i to jeszcze jakie śliczne. Te duże oczka, błyszczące i gęste włoski, wyraźnie prześliczne rysy twarzyczek. Istne aniołki, chociaż akurat te znane jej anioły nie były zbyt słodkie i towarzysko zabawne. Prawdę mówiąc, to były nawet nadzwyczaj niekontaktowe i mrukliwe, a czasem nawet burkliwe czy też w pewnym sensie bardzo nieprzyjemne, lecz nie o tym teraz była mowa. Patrząc tak teraz na starego młodego przyjaciela, jego żonę i nowonarodzone pociechy, cieszyła się niezmiernie. Radowała, że przynajmniej dwóm osobom z ich nerdowskiego towarzystwa się ułożyło w życiu, bo raczej nie mogła powiedzieć, by obecna sytuacja Hettie nadawała się do nazwania jej choćby i trochę pozytywną. Brak rodziny, ciągłe zajmowanie się dosyć ciężką pracą i to nawet wieczorami, chociaż ona dzisiaj robiła dokładnie to samo, czy też chociażby sam fakt, że wciąż pracował u tego starego padalca… Bo nawet ona nie potrafiła znaleźć milszego określenia na Anthony’ego Carrolla… To nie była raczej wymarzona sytuacja życiowa. Zwłaszcza w obliczu tego, że ona oraz Nick znaleźli sobie ukochane osóbki, zakładali rodziny i otoczeni byli nadzwyczaj kochanymi istotami, które gotowe były wpaść w dosłownie każdej potrzebnej chwili, ratując sytuację czy też choćby rozbawiając towarzystwo i znacznie poluźniając atmosferę. Zupełnie tak jak teraz, gdy z początku nie było przecież zbyt kolorowo, a nawet nadzwyczaj panicznie i krzycząco. Hettie też zdecydowanie zasługiwał na coś takiego, a ona szczerze postanowiła choć próbować zrobić coś w tym kierunku, lecz… Co mogła zdziałać osoba powszechnie uznana za martwą, nie mogąca pokazać się w mieście ani nawet jego okolicach czy przy większych ośrodkach należących do łowców, a na dodatek będąca w ciąży z prawdziwie kosmiczną nadnaturalną mieszanką? No i mająca dosyć paskudne napady migren oraz nie tylko ich? Cóż… Raczej niewiele. Mogła mieć więc tylko nadzieję na to, że w pewnym momencie sytuacja zwyczajnie sama z siebie ułoży się na tyle, by pozwolić jej, lub komuś do tego odpowiedniemu, zrobić coś dla Deandre. Bowiem naprawdę, ale to naprawdę chciała, aby ich nerdowska banda mogła ponownie pobyć w swoim towarzystwie choć na krótką chwilę. Zwłaszcza przy świadomości tego, że jednak wszyscy aż tak bardzo się nie zmienili, co widziała choćby w jej wymianie uszczypliwości z Nickiem. Nadzwyczaj bawiącej ją wymianie, warto dodać. - Wcale, a wcale! Legenda nawet głosi, że Dumbo ani razu nie dzwonił do ciebie z błaganiem, byś mu pożyczył uszy na występ w cyrku. – Wyszczerzyła się do Nicka niczym niewiniątko zupełne. – A co zaś ma się tyczyć tych twoich niessssamowicie krzywych zębów, to możesz dalej żyć w świecie kłamstw i złudzeń lub też przypomnieć sobie zdjęcia z urodzin Boba Travisa, a wtedy ja w towarzystwie mego jakże złowrogo pełnego satysfakcji rechotu zła uświadomię cię, że wciąż je mam. Buhuhahaha. – Po czym z iście pokerową miną przyjęła jego kiełkowy pokaz, uśmiechając się dopiero po chwili. – Więc nie podskakuj, Dumbiś, bo nawet bez strun głosowych będę w stanie pisać… I wysyłać… Dużo wysyłać… Nadzwyczaj ciekawych zdjęć… – Stwierdziła z łobuzerskim wyszczerzem, dodając jeszcze: - No i nie sądzę, byś chciał odebrać sobie przywilej kumplowania się z narzeczoną faceta od Coca-Cola Company i słodkości Ferrero. – Poruszyła brwiami, robiąc tę swoją firmową minkę i zabierając się za pomoc przy ogarnianiu w pokoju, co bardzo szybko zostało jej przerwane przez Drustana, do którego oczywiście wyszczerzyła się w podzięce. – Właściwie to mnie tu nie powinno być, więc nie dziwię się, że mało kto mnie tu zna. Poza Nickiełkiem, oczywiście. Christine Canady, wkrótce Parker i tego się trzymajmy. Zwana także Sisi, od biedy Chrisy, a ostatnio najczęściej Rocher. – Przedstawiła się, przysiadając półdupkiem na łóżku świeżych rodziców i przeczesując palcami włosy, by po dłuższej chwili podjąć się odpowiadania na zadane jej przez Nicka pytanie. – Hettie… Nie mam pojęcia, jak to nazwać, bo ciężko mi powiedzieć, że mu się tak do końca powiodło. To jednak niezłe bagno, ale przynajmniej żyje. Siedzi nocami w pracy i… Naprawdę niewiele mogę ci o nim powiedzieć, bo powiedzmy… Że nasze spotkania nie były mile widziane w miejscu, w którym oboje robiliśmy, a z którego ja cudem wręcz wyszłam… – Zmarszczyła brwi w zastanowieniu. – A właściwie to ponoć nie wyszłam, bo rzekomo zginęłam w wypadku samochodowym na nowojorskim moście. Cóż… Bywa. – Roześmiała się z pewnego rodzaju zakłopotaniem, by po kilku sekundach jeszcze delikatnie położyć kumplowi rękę na ramieniu. – I nie sądzę, byśmy na chwilę obecną mogli szukać z nim kontaktu. O ile nie chcesz skończyć jako Martwboumarnickiełek, bo ja nie zamierzam. – Stwierdziła, gilgocząc małą Gabriellę w brzuszek.
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Większy apartament Wto 1 Lip 2014 - 12:39
- Kto, jak nie ja, ma olśniewać tą młodzieńczą urodą? Wszelkie przeżyte lata utwierdziły mnie jedynie w przekonaniu, że powinienem być przykładem ideału dla ludzi i obdarowywać ich swą obecnością i możnością patrzenia na mój majestat. I pewnie by tak było, gdybym po wydziedziczeniu i śmierci rodziców, a potem po utracie tronu przez mój ród, nie olał sprawy i nie zawalczył o swoje dziedzictwo... Ale było minęło. Teraz już nikt nie pamięta o nas. Powiedziałbym, że nie pamięta o Carrollach, ale trudno o nich nie pamiętać, skoro wszędzie się plątają po świecie. To takie urocze i niesamowite – stwierdził, kręcąc w niedowierzaniu głową. W trakcie tej przemowy, nad którą najwidoczniej za wiele nie musiał się zastanawiać, złożył sprawnie ręczniki, układając je na jedną gromadkę, by łatwiej było je wynieść z pokoju. Skończywszy swą drobną robotkę, odwrócił się do Gusi, unosząc urokliwie brwi. - Czyż nie przyznasz mi racji, Megaero? Siedziałbym i bym olśniewał, i wydawał rozkazy, i siedziałbym, i olśniewał, a w przerwie całował te cudowne wargi – dodał, kładąc dłoń na jej policzku i delikatnie pieszcząc jej wargi kciukiem. – Takie moje. Dla ciebie mogę być nawet jak kociak – szepnął mrukliwie z tą swoją łobuzerską iskrą w oczkach. Uroczyście nimi oświadczał, że knuł coś niedobrego... Co objawiło się w postaci kotłowego łaszenia się do swojej jakże przeuroczej żony, łaskocząc ją przy okazji włosami w szyję. I oczywiście śmiejąc się głośno. Po chwili stanął prosto, poważnie, próbując powstrzymać uśmiech, ale ten i tak wypełzł na jego wargi. Jakoś nie mógł tego powstrzymać. To było silniejsze od niego. - No dobrze... Jesteśmy starzy, poważni i odpowiedzialni. Od teraz do... Może przez sekundę – stwierdził w miarę poważnie, by po chwili objąć Megaerę w pasie jedną ręką i cmoknąć przelotnie. Nie zabierając łapki z talii swojej, odwrócił się do Christine. - Rocher... Rany, jak to słodko brzmi! Z chęcią wpadniemy do ciebie i do pana Kusznika i was objemy, a tymczasem radzę uważać na pana Nickieła. Zjadł pół miasta, bo nie chciano go poczęstować cukierkiem. Cukierek albo psikus! A tak przy okazji, Halloween powinno być zakazane, bo dzieją się wtedy dzikie rzeczy. Gusia wkłada strój księżniczki i śpiewaaa... Dobra, chyba wpadłem w gimbuszenie, a to nigdy niczego dobrego nie wróży. Można popękać ze śmiechu lub żenady. Usprawiedliwię się nagłym wzrostem stężenia szczęścia w powietrzu – przerwał swoje wywody, odwracając się z powrotem do Megaery. Odwrócił się, nadal ją obejmując dłonią, po czym pochylił się nad nią, całując dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugo i namiętnie. Włączył w swój pocałunek oczywiście całe swoje jestestwo, język i kiełki, które nieco podrażniły jej wargi. Jak szaleć, to szaleć. - Ach... – Westchnął, patrząc prosto w te jej lśniące oczka małej dziewczynki. – Tęskniłem za tym. Podpisano: Wariat. Uroczy wariat. Uroczy wariat gusiowy.
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Większy apartament Wto 1 Lip 2014 - 14:35
Pogłaskał małą Gabrielle po policzku paluszkiem, patrząc na jej zaspane oczka. Była taka malutka, i bezbronna. Przypominała mu Buffy. Miała chyba nawet mieć jej blond loczki i uśmiech. Takie małe jego cudo, które z łatwością mógł trzymać na jednej ręce. Ważyła tak malutko i była jego córką. I miał syna. Dwa małe szkraby, które miał wychować, o które już zawsze miał się martwić. I robić niesamowite rzeczy, o jakich wcześniej nawet nie myślał. Był ciekaw, czy któreś będzie się lubiło bawić z informatyką i fizyką tak jak on ze swoją bandą. Ciekaw, czy umiejętności kulinarne i zamiłowanie do gotowania odziedziczą po nim, czy po mamusi. Przed nim właśnie otworzyło się nowe życie, które miało mu zaserwować tyle nowych rzeczy do odkrycia i przeżycia. W dodatku nie miała mu grozić już samotność, a raczej brak prywatności. Kochana żona wraz z dwójką kochanych dzieci miały zapełniać całe jego życie wraz z dwoma barami, które miał pod okiem, a które były dobrym źródłem dochodu, by utrzymać dom, rodzinę, nawet psa, kota i czego jego rodzina by sobie zamarzyła. Och tak, chciał, by niczego im nie zabrakło i sam zamierzał o to zadbać. - Też cię kocham, mamo Buffiano – odszepnął, głaszcząc jedną ręką jej policzek. Przy okazji odsunął też pukiel włosów z jej twarzy, słuchając tych wszystkich radosnych słów wokół. Faktycznie było w powietrzu spore stężenie szczęścia. Też miał ochotę się śmiać, płakać, przytulać, tańczyć, tańczyć nawet. I jeszcze ta przeurocza obecność Sisi. - Dzień, w którym wspomniane zdjęcia ujrzą ponownie światło dzienne albo mrok nocny, będzie twoim ostatnim, Christine Canady Carroll. Miałaś się ich pozbyć! Obiecałaś, Puszysta Kulko! Zaraz, czy ja dobrze usłyszałem?! Narzeczoną faceta od Coca-Cola Company? Tego prezesa? Tego młodego miliardera? Od mojej kochanej Coca-Coli Cherry? Skooorooo tak się sprawy mają, to ja odwołuję wszelkie groźby. Aby niech nie wstrzymuje produkcji... I dostaw do Los Angeles – poprawił się grzecznie, uśmiechając się aż nazbyt słodko i trzepocząc rzęsami. – Lubimy się, prawda? - I przestań tak kręcić, a mi powiedz wprost, co jest z Hettie. Gdzie pracujecie? Pracowałaś... Co się dzieje i czemu... zginęłaś w wypadku samochodowym? Czemu nie możemy się z nim skontaktować? Co się dzieje? – Spytał zmartwiony. Myślał, że byli przyjaciółmi i już zawsze będą ze sobą szczerzy, a ona w tej chwili wodziła go za nos i pomijała coś istotnego. W sumie to go nieco denerwowało, więc uśmiech już nie gościł na jego wargach. – Byłbym rad, gdybyś była ze mną szczera. Może czasy się zmieniły, ale chyba nasza przyjaźń nie. Chyba nie. Chyba że tak... – Stwierdził, odwracając się od Sisi w stronę Buffy. Nie chciał się teraz denerwować, ale tym to chyba właśnie mu groziło. Miał wrażenie, że wszyscy wszystko wiedzą, ale zatajają to przed nim. Jak to robiła usilnie Gabriel... Ta, mieszkał wśród ludzi. Żart wielki... Ale do Gabriel nie miał żalu. Nie potrafił mieć, ale Sisi... Dobrze, że miał Buffy. Ona jedna była z nim szczera. Była kochana i go nie oszukiwała, ani nic nie kręciła. Była jego spokojem, dlatego pochylił się nad nią, całując długo.
Marcellus O. Carroll
Personalia : Marcellus Octavious Carroll Rasa : Hybryda Podklasa : Ludzio-ducho-inkubeł Profesja : Łowca Liczba postów : 2 Punkty bonusowe : 2 Join date : 01/07/2014
Temat: Re: Większy apartament Wto 1 Lip 2014 - 16:08
Chooooooooooooooooooooo...ooooooooooooooooooooooooooooooo...oooooooooooooooooooooooooooolera i jeszcze dwie podobne do zestawu. Kiepsko było ogarniać całą sieć ochrony, gdy padało wszystko, co uzależnione było od prądu. Kompletna ciemność i trailer burzy śnieżnej w jednym. Chwała, że z jego braciszka był taki kochany geniuszek. Poszedł to ogarniać i miał mu zwrócić jasność! A on miał chwilę słodkiego lenistwa, więc postanowił poszukać mamci, by się jej poskarżyć na zło tego świata, a przy okazji poznać zebrane tu dziś grono nadnaturalnych istot i nie tylko. Słyszał, że miał się zjawić papciowy następca, który rzekomo zapadł się pod ziemię, a którego jego matka musiała odkopać. Nie miał pojęcia, jak to robiła, ale czasem go przerażała. Wiedziała nawet, że zerwał z Catherine, a właściwie, że ona zerwała z nim... I nawet Andre nie zdążył się dowiedzieć, mimo że byli ze sobą bardzo blisko, a ona... Straszne. I straszne, że zastał pusty salon. Jakby w tym domu kompletnie nikogo nie było i nie miało tu być przeprowadzone pewne spotkanie. Cóż było robić? Westchnął ciężko, nie chcąc oczywiście stracić okazji do wyhaczenia z tłumu i poznania pewnych person, więc... Zapewne Berengaria była u kogoś z wizytą u góry... Uśmiechnął się niczym cwany lisek i ruszył po schodach do góry, łapiąc co drugi schodek, a na korytarzu zwolnił, by nie było... Szedł niby to od niechcenia i wygwizdywał Twisted Nerve, co w połączeniu z oblanym w mroku korytarzem mogło brzmieć przerażająco, a go... Rozbawiało. Dokładnie, to było tak bardzo wyjęte z filmu, że aż śmieszne. Co jakiś czas nawoływał matkę i pewnie dalej jej by wołał, gdyby nie pewno poruszenie w jednej z sypialni, do której drzwi były otwarte szeroko, a do której... Przerwał gwizdanie i wychylił się zza drzwi, śpiewając: - Hakuna matata! Jak cudownie to brzmi... Czeeeeeeść wam, czy jest na sali mama? Znaczy Berengaria... I światło zaraz powinno się pojawić. Idzie burza, więc wszystko szaleje, ale domku nie zdmuchnie. Bez obaw. Kilka minut i wszyscy wszystko będą widzieć... No! – Stanął jak grzeczny chłopiec, składając ręce z tyłu i kołysząc się na piętach. – My się chyba nie znamy, choć niezbyt dokładnie widzę wasze twarze... Ale Marcellus Octavious Carroll jestem. Mówcie mi, jak chcecie – powiedział z chwilą, gdy pojawiło się światło, więc uśmiechnął się o wiele bardziej ożywiony i pomachał też zebranym łapką. – O raaany, widzę, że was się zrobiło nieco więcej... Jak uroczo.
Berengaria Ava Carroll
Personalia : Berengaria Ava Carroll Data urodzenia : 01.06.1952 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca W związku z : Anthony Nicholas Carroll; Andreas Aberquero Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Większy apartament Wto 1 Lip 2014 - 17:02
Prawdę mówiąc, miała poczucie winy z powodu zwalenia całości prac związanych przygotowaniami do tego potajemnego spotkania na młodą Christine oraz swoją osobistą asystentkę, ale w pewnym sensie odrobinę uspokajało ją naturalne usprawiedliwienie tego wszystkiego. Bowiem zwyczajnie nie była w stanie zająć się tym wszystkim, choćby nawet nie wiadomo jak bardzo tego chciała, a przecież szczerze wolała zając się tym sama. Nie ze względu na brak zaufania dwóm młodszym kobietom, bo ufała im nadzwyczaj mocno, a ze względu na najnormalniejszą w świecie chęć jakiegokolwiek działania. Bądź co bądź, była przecież swego rodzaju założycielką ruchu oporu, a to zobowiązywało do brania czynnego udziału w jego działaniach. Tymczasem w większości blokowała jej to prawie nieustanna obecność w jej otoczeniu brata bliźniaka jej męża – Patricka lub kogoś z jego szpiegów. To znacznie ograniczało jej pole popisu i zwyczajnie zmuszało ją do podejmowania dosyć pokrętnych ścieżek do ostatecznego celu. Brat Anthony’ego wielokrotnie bardzo wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że ma na nią oko, bo jej nie ufa. Nie wiedziała dokładnie, dlaczego był w stosunku do niej tak bardzo podejrzliwy, lecz już sama świadomość tego sprawiała, że pilnowała się jeszcze bardziej. Starannie planowała każdy swój ruch. Tak, aby nie było w nim nic podejrzanego, gdy naprawdę był on jak najbardziej zdradliwy. Bo tak. Zdradzała swego męża i to nie w sposób, jaki od razu przychodził na myśl po usłyszeniu słowa „zdrada” przy jednoczesnym wspomnieniu małżeństwa, a w jeszcze gorszym tego słowa znaczeniu. W czymś, co nieodmiennie kierowało się w stronę wtrącenia człowieka, którego przecież dosyć mocno kochała, lecz nie najmocniej na świecie, bo te miejsce już dawno zostało obsadzone przez kogoś innego!, do zimnego grobu. Wiedziała o tym. Zdawała sobie sprawę z tego, jakie są możliwe zakończenia tej historii i świetnie orientowała się we wszystkich opcjach. Opcjach, które jednogłośnie zwiastowały czyjąś śmierć, a nawet ich wiele. Pytanie tylko, która ze stron w ostatecznym starciu, do którego przecież w końcu musiało dojść, miała wygrać, a która przegrać. I która z nich będzie musiała liczyć się z jak największym kosztem niezależnie od wyniku rozgrywki… Miała szczerą nadzieję, że nie będą to ci otaczający ją teraz. Mający swoje rodziny, swoich najbliższych, swoje życia, które poświęcali dla wizji lepszego jutra. Walcząc o to, by ich dzieci nie musiały bać się nagłego nadejścia brutalnych łowców mordujących bez większego powodu i słowa, nie pytających nawet o nic, tylko działających niczym jakieś maszynki do zabijania. Oczywiście, nadnaturalni też w większości nie byli lepsi i zawsze istniały jakieś wyjątki od reguły, lecz to i tak było niezmiernie okrutne. Świadomość, że najbardziej cierpią z tego powodu niewinni. Nie od zawsze polityka łowców była aż tak bardzo zacięta i paskudna. Bez nawet odrobiny podkoloryzowania czy fałszu, musiała przyznać, że kiedyś było w pewnym sensie inaczej. Łowcy działali skutecznie jak teraz, lecz jakby z większą uwagą i ostrożnością wydając swe osądy co do tego, czy ktoś musiał umrzeć, czy też nie zrobił nic, co mogłoby zwiastować mu niechybną śmierć z ich ręki. Uważali bardziej na niewinnych, nie krzywdzili dzieci, widząc ich dobroć. Teraz ginęły całe rodziny. Niezależnie od niczego. Wystarczyło tylko, by łowcy się zdenerwowali. Ba!, byle pretekst skłaniał ich ku zabijaniu. Zupełnie jak niegdyś podczas tak popularnych procesów czarownic. Krzywe spojrzenie, plotka rozesłana przez nieprzyjaznych sąsiadów… Wystarczyło cokolwiek, by otrzymać zezwolenie od jej męża lub kogoś bezpośrednio mu podległego i móc mordować ile wlezie. A Anthony patrzył na to z kamienną twarzą, czasem tylko uśmiechając się nieprzyjemnie pod nosem. Nie poznawała go coraz bardziej. Coraz mniej widziała w nim tego człowieka, którego mimo wszystko pokochała. Kiedyś był delikatniejszy. Zdawał jej się zupełnym przeciwieństwem swego okrutnego brata bliźniaka, dla którego nie liczyło się nigdy zupełnie nic. A jednak i on okazał się być taki sam. Zmienił się tak nagle, gwałtownie i zmieniał się coraz bardziej. Wiedziała, że wciąż ją kocha i ma do niej znaczną słabość, ale ona powoli przestawała kochać jego. Jej serce wypełniało się tylko przejmującym bólem za każdym razem, gdy na niego patrzyła i wspominała dawne dzieje. Dziele, gdy jeszcze mogła nazwać go swoim pełnym dobroci skarbem. Teraz był brutalem, zimnym psychopatą i musiała to sobie przyznać. A to bolało. Tak bardzo bolało. Nie mogła jednak przymykać na to oczu i zatykać uszu, bo jakim prawem… Jakim prawem miała pozwalać na to, by nieustannie robił to wszystko? Zabijał i to nawet nowonarodzone dzieci? Kobiety w ciąży? Własną córkę i jej rodzinę?! Nie przejmując się ani odrobinę potwornością tego wszystkiego na co zezwalał i co sam wyprawiał… Ją też zapewne by zabił, gdyby dowiedział się, że dwóch z jego synów, ukochanych najmłodszych dzieci!... Dwaj jego synowie nie byli tak naprawdę jego pociechami. A wtedy i oni… Zostaliby zabici razem z nią. Mimo tego, że byli ulubieńcami „ojca”. Więc działała. Metodycznie, kroczek po kroczku zbliżając się do wykonania wyroku na swym mężu. Wyroku, który tak jakby podpisała wraz z założeniem rebelianckiej organizacji. Dosyć mocno żądnej krwi i to nie tylko ze względu na obecnych w niej krwiopijców, a na ogólne nastroje panujące przy wspomnieniu Anthony’ego i tego, co zrobił większości z osób. Czego nie dało się już w większości odkręcić… I rezygnować też nie zamierzała. Mimo wszystko zaszli na tyle daleko, by nie było już możliwości ucieczki, a ona też nie chciała uciekać. Chciała lepszej przyszłości, choć bolało ją serduszko na myśl o tym, że w pewnym sensie zdradzała swojego męża, z którym przeżyła tyle czasu. I to w znacznie gorszym od romansowej zdrady znaczeniu, a i tej się niegdyś dopuściła. Dwa razy. Oba z nich owocujące słodkimi kruszynami, lecz z tylko jednych z nich mogła się cieszyć. Jej córka bowiem… Zaginęła i prawdopodobnie nigdy nie miała się już znaleźć, a ona nie mogła jej szukać z Patrickiem na karku. Cud i tak, że udało jej się usprawiedliwić jakoś niewinnie wyjazd i nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Ale nie o tym teraz powinna myśleć. Przechadzała się bowiem po posiadłości, starannie sprawdzając wszystko, by było jak najlepiej przygotowane na dzień jutrzejszy. Prawdę mówiąc nie dziwiła się niechęci gości do spotkania dzisiaj, choć sama na ich miejscu zapewne byłaby nadzwyczaj ciekawska. Posiedziała tylko trochę w salonie, oczekując na kogokolwiek, a gdy nikt się nie zjawił… Cóż… Poprosiła tylko swą nieodłączną asystentkę o pomoc w napisaniu odpowiednich notek o przełożeniu rozmowy na południe i rozkładzie wszystkiego oraz wyżebrała u niej wsparcie w rozniesieniu tego. No i już po chwili łaziła od miejsca do miejsca, sprawdzając i przy okazji wsuwając też koperty pod drzwi, gdyż naturalnie nie chciała nikomu przeszkadzać w odpoczynku po męczącej podróży. Była już w zachodnim skrzydle, gdy nagle zaczęło migać światło. Odsunęła zasłonę, wyglądając przez okno i starając się dojrzeć jak najwięcej między coraz gęściej sypiącym śniegiem. I w takiej właśnie chwili zastała ją całkowita utrata prądu. Wiedziała jednak, że jej synowie są na swoich zwyczajowych miejscach, a Andre zapewne już robi coś w kierunku ponownego przywrócenia elektryczności, więc za bardzo się tym wszystkim nie martwiła. Kolejne zmartwienia nie były jej potrzebne. Pewnie przeszła tylko znanymi jej doskonale korytarzami, oczywiście uważając na niepewne przeszkody pozostawione zapewne przez dzieci jednej z jej pracownic w korytarzu przy ich pokoju, bo w żadnym razie nie chciała zaliczyć bliższego spotkania z jakimś potworkiem z klocków Lego, udając się po świeczki i w poszukiwaniu syna, którego niewyraźne nawoływania doszły ją w składziku. W takim to właśnie poszukiwaniu, udała się w kierunku, z którego dochodził ją głos. Powoli, lecz z pewnością nie jak jakaś stara babcia bez siły i bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby żółwiowatości, weszła po schodach, ślepiąc w ciemności. Aż wreszcie natrafiła na miejsce bardzo głośne… Nadzwyczaj nawet, przy czym pełne mieszających się głosów wielu osób. I jej synowego śpiewu. Co jak co, ale inwestowanie w lekcje śpiewu na aż takie marne nie poszło. Jej uszy były wciąż całe! Uśmiechnęła się pod nosem, wychylając się zza drzwi, gdy to światło postanowiło się zapalić. Wciąż jednak trzymała w ręce zapałki, a pod pachą paczkę świeczek, gdyż coś jej mówiło, że to jeszcze nie był koniec problemów z prądem. - Zbiera się na dosyć dużą burzę śnieżną… – Stwierdziła, nie przestając się uśmiechać w ten swój zwyczajowy sposób. Odgarnęła włosy z twarzy, podając Marcelowi świeczki i zwracając się do niego. – Obawiam się, że Andre będzie miał dzisiaj sporo roboty, a my uciechę z nastrojowych światełek. Mógłbyś? – Wyciągnęła w jego stronę otwarte pudełko zapałek. – Tylko nie podpal zasłon jak ostatnio. – Roześmiała się lekko, przygładzając synowi sterczące włosy i dając mu lekko sójkę w bok, po czym weszła już bardziej do pokoju. Uśmiechając się jeszcze szerzej na widok zebranych, aż wreszcie jej wzrok zawędrował na łóżko i maluszki na nim, co spowodowało jeszcze większe rozpromienienie i prawdziwie typowy dla młodej dziewczyny okrzyk. – Ojeju! A czy to nasze słodziaki nie postanowiły przypadkiem zrobić sobie wcześniejszego wyjścia na świat? – Spytała, podchodząc bliżej, by wreszcie przysiąść na brzegu krzesła. – Przepraszam. – Machnęła ręką, wskazując krzesło. – Ostatnio nie te lata się odzywają. – Roześmiała się z niewielkim zażenowaniem, wreszcie robiąc to, co powinna już na samym początku. – Dla tych, co jeszcze mnie nie znają… Berengaria Ava, żona Anthony’ego Nicholasa Carrolla i tak jakby gospodyni tego wszystkiego tutaj. – Pomachała ręką, zwracając swe oczy na upragnionego wnuka. – I twoja babcia… – zerknęła porozumiewawczo na Christine, ze śmiechem dodając – … Nickiełku. To brzmi zacnie, choć mój mąż niestety by się z tym nie zgodził. – Skrzywiła się nieznacznie. – No, ale jego tu nie ma, a my mamy przecież wspaniałą okazję do radości, czyż nie?
Christine Canady Carroll
Personalia : Christine Canady Carroll Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher Data urodzenia : 12.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC W związku z : Christopher James Parker Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce. Liczba postów : 22 Punkty bonusowe : 32 Join date : 11/05/2014
Temat: Re: Większy apartament Wto 1 Lip 2014 - 18:40
- Ehe! Dokładnie tego zajebistego faceta, który prawie zastrzelił mnie podczas apokalipsy. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Postrzelony miliarder produkujący wiśniową Coca-Colę, chociaż nie może zajadać wiśni. Logika odlatuje w kosmos, ale i tak go uwielbiam i kocham straszliwie. Tak jakby też podtrzymuję Cherry, chociaż sama jej już nie pijam, więc zważ na swe słowa, Kiełroll. Przyjaźń ze mną jest bowiem prawdziwie wypełniona wisienkami, a i cukierki się znajdą… – Mrugnęła okiem do Drustana, ponownie zwracając się do Nicka. – O ile nie wymordujesz pracowników z czekoladowo-mikołajkowego szaleństwa, bo wtedy sam się będziesz opiekował cukierkami. Bez zjadania. Aż do padnięcia. – Wyszczerzyła się do niego. Straszliwie wręcz cieszyła się z ponownego spotkania ze swym najlepszym przyjacielem z czasów przed apokalipsą, a w sumie po też nie miała nikogo lepszego, można nawet było powiedzieć, że na chwilę obecną najlepszego z najlepszych. Ze względu niestety na to, co było, a raczej – czego nie było, między nią i Deandre. Wcześniej bowiem w żadnym razie nie rozgraniczała jej wspaniałych nerdowskich kumpli na najlepszego i najlepszego najlepszego, lecz teraz… Teraz nie wiedziała nawet do końca, czy jeszcze przyjaźni się z Hettie. Za jej „życia” łączonego z pracą dla łowców bowiem spotykali się nadzwyczaj rzadko i to tylko po to, by porozmawiać tylko chwilkę i to dosyć lakonicznie ze względu właśnie na to, że oboje byli pod nieustanną obserwacją pracodawców. Chociaż u niej jeszcze dało się powiedzieć, że miała dosyć luźno. Mogła brać dłuższe urlopy, o ile okoliczności na to pozwalały i nikt nie wypytywał jej za mocno o cel podróży. Poza wyjazdami służbowymi, gdzie to towarzyszyła jej ochrona i to dosyć często wzmożona ze względu na obecność Anthony’ego oraz właśnie wyjściami na spotkanie z Hettie, nie była jakoś specjalnie obserwowana czy też inwigilowana. On był. Nic w tym w sumie dziwnego nie powinna widzieć, bo przecież jego praca w pewnym sensie naturalnie zawierała w sobie dostęp do tysięcy, jak nie setek tysięcy informacji, których ujawnienie mogłoby zagrozić łowcom i to dosyć poważnie, lecz ona widziała w tym także drugie dno. Ba!, była pewna, że o to też chodziło przy tak ścisłym pilnowaniu jej kochanego rudzielcowatego kumpla. O co…? A właśnie o jej drugiego kompana, którego Winchester mógł pomóc im znaleźć dużo łatwiej od niej samej. A przynajmniej tak musiało się łowcom w ich osądzie wydawać, co było dosyć dużym błędem. Błędem dla nich, wygraną dla rebeliantów. Wielokrotnie bowiem w ostatnim czasie przychodziło jej brać w sieci udział w starciach z Hettie i mogła nieskromnie przyznać, że stali na dokładnie tym samym poziomie w swych umiejętnościach. Z tą różnicą, że to jej pierwszej przyszło odnaleźć Nicholasa i metodycznie zacząć działać ku całkowitemu zniszczeniu jakichkolwiek informacji o nim. Chociaż dzięki niektórym rzeczom bardzo szybko doszło do niej też to, że i rudzielec wyraźnie nie chciał ujawniać niczego o trzecim kompanie z ich nerdowskiej paczki. Najwyraźniej nie tylko do niej dochodziło to, co Anthony najprędzej zrobiłby ze swoim wampirzym wnukiem, gdyby dorwał go w swe paskudnie splamione krwią niewinnych łapska. Lecz nie mogła z nim o tym legalnie rozmawiać, a nawet o przekazywaniu informacji w sieci musieli raczej zapomnieć. Poza, oczywiście, drobnymi wiadomościami zawieranymi w kodach, bo przecież nic nie było w stanie powstrzymać takich hakerów jak oni przed choć okrojonym komunikowaniem się. Nawet łowcy nie mieli na nich takiej siły. Co jednak miała powiedzieć Nickowi? I to jeszcze przed spotkaniem, na którym z pewnością miał się dowiedzieć bardzo wiele nowych rzeczy i to takich, które miały zapewne nim wstrząsnąć. Czy powinna zacząć mieszać w jego życiu i światopoglądzie już teraz, zwyczajnie mówiąc mu, że jego własny dziadek zabije go bez mrugnięcia okiem, gdy tylko go znajdzie? I że oni zamierzają powstrzymać tego człowieka, a do tego jedynym wyjściem jest zabicie go? Chciała być z nim szczera, ale nie chciała też wyjść na tak bardzo okrutnie prawdomówną, choć przecież milcząc czy też mówiąc ogólnikowo nie kłamała. Ona tylko zatajała prawdę, omijała ją. Ponieważ szczerze nie chciała, by ją znienawidził przez przekazywanie tak paskudnych informacji. Lecz teraz… Teraz zaczynała widzieć, że i tak zaczyna to robić i to zmyło też uśmiech nawet z jej wiecznie uśmiechniętych usteczek. Spuściła wzrok na swoje dłonie, poruszając palcami i patrząc, jak przesuwa się materiał jej bluzki. - Nie zmieniła się, ale… – Wyszeptała, nie podnosząc wzroku. – Ale sytuacja jest na tyle zła, że nie chcę tego robić. Przekazywać tego, bo… – Wzięła głęboki wdech i wypaliła dosłownie na jednym wydechu, unosząc jednocześnie głowę. – Twójdziadekjesttakbardzozłymiokrutnymczłowiekiemizabiłbycięgdyby – złapała kolejny oddech –wiedziałżeżyjeszwięcpodczaspracowaniauniegozatajałam – wskazała na brzuch – towszystkoalemusiałamzniknąćbojestemwciążyaHettietamzostał. Wzięła jeszcze następny wdech, tym razem tłumacząc już wolniej. – Podczas apokalipsy spotkałam swojego obecnego narzeczonego, ale postanowiłam choć na chwilę wrócić do Nowego Jorku, by odnaleźć Hettie, dać mu znak życia, aby się o mnie nie martwił lub… pochować go, jeśli tak byłoby mi dane. Tam dowiedziałam się, że został ocalony przez łowców. Szukali cię i wzięli go do siebie ze względu na przyjaźń i to, że pomoże im cię znaleźć. Bardzo szybko wyhaczyli i mnie. Możliwości odmowy nie było, więc dla nich pracowałam. Jeszcze szybciej dotarło do mnie, z jakimi ludźmi mam do czynienia. Na dodatek też nie zezwalano mi zbytnio na spotkania z Hettie, a gdy już do nich dochodziło… Był jeszcze bardziej obserwowany ode mnie. Ze względu na umiejętności przerzucono go do czystego siedzenia w komputerach, bazach danych, wszystkim, co z tym związane. Ja się zbyt mocno nie ujawniałam, ale i tak Anthony, twój dziadek, zrobił ze mnie swoją asystentkę i sekretarkę, więc mnie też inwigilowano. Z tym… Że jednak o wiele mniej niż Hettie. – Przeczesała palcami grzywkę, kręcąc głową ze smutkiem. – Taki stan rzeczy trwał przez dosyć długi czas. I nie, nie uważam się za złą osobę, Nick, ze względu na odsuwanie cię od takiego towarzystwa. Anthony zabił swoją córkę. CÓRKĘ. Własne dziecko i jej rodzinę tylko ze względu na to, że związała się z kimś, kto nie był człowiekiem i urodziła mu dzieci. On… To psychopata, Nick, zimny i bez serca, z krwią niewinnych na rękach. Nie mogłam dopuścić do waszego poznania już przedtem, a później to wszystko z twoim wampiryzmem i… Nie mogłam. – Wciągnęła ciężko powietrze. – Gdy zrobiło się jeszcze gorzej, Berengaria włączyła mnie w działania swojej grupy. Z początku nie było nas zbyt wielu, ale teraz śmiało mogę powiedzieć, że to spora grupa. Ukryta, ale spora. I przeciwdziałająca temu człowiekowi, bo jego plany… Są koszmarem, który nie może dojść do skutku. Byłam więc jego asystentką i jednocześnie działałam też w rebelianckiej grupie do czasu, gdy z Christopherem zdecydowaliśmy się na dziecko, a nawet jeszcze chwilę po tym. Później musiałam jednak się wycofać. Nie mogłam narażać swojej budowanej rodziny ze względu na to… Christopher nie jest człowiekiem. Przez długi czas udawało mi się ukrywać jego istnienie, a później zbywać łowców, ale teraz nie mogłam już tego robić. Stary zabił swoją córkę, więc z pewnością i w tym wypadku by nie miał skrupułów. Anthony by mi nie odpuścił tak łatwo, bo poznałam wiele jego sekretów, więc musiałam zginąć. Przeniosłam się w swego rodzaju podziemie i… – Wzruszyła ramionami ze smutnym uśmiechem. – Oto jestem, a Hettie wciąż w tym siedzi. Jest za bardzo chroniony i obserwowany, by podejmować ryzyko wyciągania go. Jeszcze nie teraz. A o reszcie… Sądzę, że lepiej zaczekać z tym na Berengarię i… – Światło zamrugało kilka razy, gasnąc wreszcie, co spotkało się z jej kolejnym westchnięciem i skierowaniem swych słów do całej grupki. – Nie przejmujcie się tym, zaraz powinni włączyć zapasowy generator. W tym okresie i miejscu to dosyć częste przez burze śnieżne, a na lepszą lokalizację niestety nie mogliśmy sobie pozwolić. I tak cud, że mamy coś takiego. Gdybyście zobaczyli to, co zastaliśmy tutaj po pierwszym przyjeździe… Można powiedzieć, że dom był potworną ruderą, nawet bez okien, a właściwie z ich resztkami. Szczerzyły się do nas z otworów okiennych jak jakieś przezroczyste zęby. – Roześmiała się już lżej. – O ogrzewaniu można było zapomnieć. Całe szczęście to była pełnia lata i to wyjątkowo ciepłego, więc jeszcze dało się przeżyć. Teraz mamy tu prawdziwe luksusy. I… O! Heeej, Marcel! – Zwróciła się do nowoprzybyłego, salutując mu jedną ręką z wyszczerzem na twarzy. – Nie widziałam Berengarii od czasu jej wizyty w gabinecie i męczenia Jolene o pisanie czegoś, ale dam głowę, że… O wilku mowa! – Ponownie się uśmiechnęła, obserwując Bercię ze swojego miejsca. – Tak, tak, biedna Jo latała za nowymi przez cały dzień. Powinieneś jej to jakoś wynagrodzić, bo się dziewczyna namęczyła też przy wieszaniu. Daję głowę, że wtedy bardziej myślała o wieszaniu ciebie niż zasłon. – Zachichotała, podsuwając nogą krzesło Berci. – Prawda, że śliczne? I nie mają odstających uszu ani krzywych zębów, co z pewnością nie jest zasługą Nickiełka. – Zrobiła swoją firmową minkę.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Większy apartament Wto 1 Lip 2014 - 20:18
Nie miała pojęcia, że to wszystko wydarzy się aż tak szybko. I nie chodziło jej tutaj tylko o iście ekspresowy poród, a ostatni cały rok. Ha!, nawet nie rok, chociaż zdawało jej się, jakby minęło nadzwyczaj wiele lat. Lat, które przynosiły jej tylko samą radość i chorobliwe wręcz szczęście, a nie nudę, jak to mogło się zdawać przy tym określeniu. Nawet mogłaby szczerze powiedzieć, że to wszystko nie miało jej się znudzić nigdy. Było tak bardzo wspaniałe, że aż w pewnym sensie nieprawdopodobne. Świadomość tego, że ma przy sobie dosłownie wszystko, o czym tylko mogła śnić. Nie chciała nic więcej poza tym i to chyba właśnie sprawiało, że świat i osoby ją otaczające wydawały jej się jeszcze piękniejsze. Była szczęśliwa jak nigdy. W pełni radosna, z lekkością w sercu i uśmiechem namalowanym na ustach. Chciała, by było tak już na zawsze i zamierzała zrobić dosłownie wszystko, aby właśnie tak się stało. Tuląc do siebie maleńkiego Sebastianka, drobnego i niewinnego, ale jednocześnie już tak bardzo przypominającego jej tyciego łobuziaka, na którego z pewnością miał wyrosnąć ze względu na dosyć mocno pozytywnie szalonych rodziców, a najbardziej to już tatusia-słodkiego-wariata. Obserwując swoje słodziutkie dzieciaczki i ciesząc serce ich widokiem. I to ciesząc się nim w towarzystwie tak bardzo kochanego Nickiego, który był jej kolejnym skarbem… Zdecydowanie nie potrzebowała nic więcej, bo miała już tak wiele. No i radosne towarzystwo dookoła, które rozświetlało wszystko nawet przy mrugającym nieznacznie świetle, którym akurat w tej chwili niespecjalnie się przejmowała. Zastanawiała się tylko nad tym, czym jeszcze obdaruje ich przyszłość, los, który może i wcześniej dosyć mocno mącił, ale w ostateczności był dla nich nadzwyczaj łaskawy. Pozwalając im rozpocząć teraz zupełnie nowy rozdział w życiu, który przepełniony miał być rodzinnym szczęściem. Zwłaszcza w towarzystwie takich przyjaciół, bo widziała, że otaczające ich osoby były jak najbardziej warte nazwania ich prawdziwymi przyjaciółmi. Nie tylko ci, a właściwie – ta, których już znała, ale też cała reszta. Mężczyzna przedstawiający się jako mąż Meg i praa…aaadziadek Nickiego, który zdecydowanie był bardzo łudząco nawet podobny z zachowania do swego praa…aaawnuka i tak samo zabawnie paplał o wszystkim i o niczym, wzbudzając jeszcze szerszy uśmiech na jej twarzy i nie tylko na jej. No i jeszcze wspominana wcześniej przez Tygryska Christine, która faktycznie pasowała jej do obrazka najlepszej przyjaciółki męża, a te ich wzajemne wymienianie słówek… Było prawdziwie rozbawiające. Przynajmniej do czasu, w którym nie doszli do wspominania o ich trzecim kompanie i losach po apokalipsie, bo wtedy… Mogła powiedzieć, że zrobiło się nadzwyczaj smutno i atmosfera też jakby zaczęła marnieć z każdym kolejnym słowem wymienianym w tym temacie. Już nie żartowali i nie dogryzali sobie wzajemnie w ten uroczy sposób, a reszta osób milczała. W tym i ona. Obserwowała tylko uważnie reakcję męża, bo przecież wciąż jeszcze należał do stosunkowo świeżych krwiopijców, a to bardzo często łączyło się też ze słabszym radzeniem sobie ze złymi emocjami. Niby spędzili dosyć dużo czasu w domu Megaery, gdzie ta jakoś go trenowała, ale wciąż jednak nie mogła powiedzieć, że się nie martwi… Zwłaszcza przy tym, co było wcześniej. No i obecności ich nowonarodzonych dzieciaczków. Położyła swemu kochanemu rękę na ramieniu, zbliżając się do niego odrobinę pomimo dosyć wyraźnego odczuwania niedawno przebytego porodu. Chciała być przy nim i jakoś go uspokoić, gdyby było to potrzebne. To miał być ich jeden z najszczęśliwszych dni w życiu, tymczasem wszystko znowu zaczynało się paprać. I jeszcze to, co wychodziło z ust Christine, gdy już zaczęła… Było tak bardzo paskudne. Ostrożnie przytuliła Nickiego, gładząc go wolną ręką po włoskach i twarzy i starając się okazywać swoje wsparcie, a wreszcie cmokając delikatnie raz po raz. Nic poza nim i ich maluszkami w chwili obecnej się dla niej nie liczyło. Nawet gasnące światło i przychodzący do pokoju nowi ludzie, choć wraz z przyjściem Marcellusa, powróciła tylko do obdarzania Nickiego drobnymi pieszczotami i tulenia do siebie, wciąż starannie obserwując. - Kochanie? Jak się czujesz? – Szepnęła mu do uszka.
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Większy apartament Sro 2 Lip 2014 - 0:57
Jej Druś najwyraźniej nadzwyczaj szybko powracał do swej dawnej zajebistości, znowu zaczynając tak bardzo słodko szaleć. No i gadać. Paplać i to oczywiście bardzo dużo. Tego, co niekoniecznie nawet związane było z aktualnymi tematami rozmów prowadzonych w sypialni świeżych rodziców. Każde jego wtrącenie było jednak na tyle urocze i słodziasne, że przyjmowała je z mega radosnym uśmieszkiem na ustach, no i ewentualnie też kręceniem lekko głową w wyrazie swoistego politowania. Choć oczywiście politowania w niej nie było. Był za to tylko i wyłącznie radosny uśmiech, który podtrzymywała wspaniała atmosfera panująca w pomieszczeniu. Taka rodzinna i zwyczajnie zacna. - Oczywiście, że ty, mój nastoletni chłopaczku. A powiedziałby kto, że to kobiety wiecznie twierdzą, że mają osiemnaście lat i są tak bardzo idealnie perfekcyjne. – Pacnęła go we włosy. – Tymczasem mi się ostał jeden tak niezmiernie cudowny egzemplarz wiecznie młodego, możnego, wspaniałego i jeszcze jak bardzo skromnego Drusiowatka. Normalnie jakąż ja jestem szczęściarą. – Mruknęła, znosząc mu kolejne ręczniki do składania i wymieniając te z łóżka na czyste i świeże. Z chęcią by też uchyliła okno, ale gdy tylko do niego podeszła… Cóż… Starczy powiedzieć, że nie był to raczej zbyt genialny pomysł, jeśli nie chcieli pozamieniać się w śniegowe kupki, z których już zaledwie po kilku sekundkach dałoby się lepić jakże piękne bałwanki. Wiało śniegiem bowiem naprawdę, ale to naprawdę mocno i to gęstym śniegiem, przez który nawet ona niewiele widziała, a przecież poszczycić się mogła wspaniałym wzrokiem polepszanym jeszcze przez fakt jej bycia nadnaturalną istotką. Włoski jej stały na karku i dosłownie wszystko w niej mówiło, że zbiera się na naprawdę potężną burzę. Może nawet taką godną nazwania burzą roku lub dekady? Z pewnością szykowało się coś przeogromnego i co do tego nie miała ani grama wątpliwości. Praktycznie od zawsze wyczuwała takie rzeczy i nie była to kwestia jakiś specjalnych, nadnaturalnych zdolności czy czegoś w tym rodzaju. Prędzej coś w typie bardzo mocno wyczulonej wrażliwości, co mogła powiedzieć, że było w jej rodzinie dosyć częste. Kwestia genowa czy coś takiego, co chyba nie przetrwało próby czasu i nie zostało przekazane dalej, ale co o na o tym w sumie wiedziała… No i nie było to aż takie znowu ważne. Przynajmniej nie teraz, gdy zajmowało ją słodziasne paplanie Drusia. Odsunęła się więc od okna, przysłaniając je zasłonką i obracając się, by wpaść wprost w ramiona swego kochanego męża. Patrząc w górę na jego twarz jak zaczarowana, z szeroko otwartymi oczami, by po chwili uśmiechnąć się do niego czarująco. - Jaaak najbaaaaardziej… – Szepnęła, łapiąc oddech i wzdychając cichutko, lecz zdecydowanie marzycielsko. Raczej niespecjalnie dziwnym faktem było to, że jej aktualne marzycielskie westchnięcie obejmowało pragnienie, by kciuk pieszczący jej wargi zamienić na jego usta i całować je tak bardzo długo i z pełnią namiętności. Byli jednak w towarzystwie, a ona musiała zachować choć resztki respektu, w czym zdecydowanie nie pomagały jej zagrywki męża, choć może lepiej byłoby go teraz nazwać dużym kocurem. Jej dużym Kocurkiem. - Kocham cię, kociaku. – Szepnęła do niego bardzo cichutko, gładząc go po włoskach i nieodłącznie się śmiejąc. Z jego zachowania i z jego łaskotania włosami jej szyi, oczywiście. - Może jesteśmy starzy i całkiem odpowiedzialni, ale w to też czasem śmiem wątpić, lecz z pewnością nie poważni. Nigdy nie byliśmy. No, poza ostatnimi latami, choć to też bywało wymuszone. – Uśmiechnęła się do niego, odpowiadając na cmoknięcie, opierając się słodko o jego bok i biorąc go za rękę, by spleść palce swojej dłoni z jego palcami. I nie mówiła zupełnie nic podczas tego jego króciutkiego monologu o słodyczach, a tylko uśmiechała się pod nosem z rozbawieniem. Był jej tak bardzo słodkim szaleńcem. Słodkim i całuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuśnym, co też bardzo dobrze odczuła będąc całowaną w ten jej ulubiony sposób i odwdzięczając mu się tym samym, chociaż przecież byli w towarzystwie. W końcu oderwała się od niego, biorąc wdech i przygładzając lekko sterczące włosy, ale nie mogąc powstrzymać tych błyszczących oczek i uśmiechu wpełzającego na usta mimo powstrzymywania. - Uwielbiam tego wariata. Gusiowego i tak bardzo słodziastego kociaka, na którego widok jego osobista wariatka zaczyna się zachowywać jak podlotek. I nie ma nic przeciwko temu. – Wyszeptała, cmokając go leciutko i na chwilę zwracając swoją uwagę na resztę towarzystwa, co okazało się doskonałym wręcz krokiem, bo iskry dosłownie wisiały w powietrzu. Sądząc po tonie i wydźwięku słów Nicholasa, mogła się obawiać najgorszego, choć przecież już na samym początku treningów skupiała się na jego umiejętności panowania nad sobą. Teraz to jednak nie wyglądało zbyt dobrze, toteż słuchając jeszcze niepokojących informacji płynących od strony młodej damy w ciąży, zaczęła się wyraźnie obawiać. Pospiesznym, lecz naturalnym ruchem podeszła bliżej do łóżka, pochylając się nad małą Gabrielle i marszcząc brwi, niby to w wyrazie skupienia. Przejechała palcem po jej włoskach, znajdując niewielkie splątanie, które idealnie nadawało się na pretekst do usunięcia dziecka z najbliższego otoczenia mogącego się piekielnie zdenerwować wampira. - Pozwolisz… – Mruknęła do Nicka w przemyślanym roztargnieniu, wyciągając ręce po dziewczynkę i biorąc ją na nie. Zaczęła delikatnie kołysać małą, jednocześnie podchodząc do szafki i biorąc z niej mokrą chusteczkę, by zetrzeć kilka plamek zaschniętej krwi i rozplątać włoski. Po tym jednak nie oddała dziecka ojcu, czekając w pełnej gotowości na to, co miało się wydarzyć. Szczerze pragnęła, by nie było to nic złego, bo Christine… Brzmiała zaangażowanie i zdecydowanie jak troskliwa osoba, nie zdrajczyni. Pytanie tylko, jak odbierał to Nick…
Drustan Carroll
Personalia : Drustan Carroll Pseudonim : Dru, Rob Data urodzenia : nieznane Zmieniony/a : nieznane Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Biznesmen/aktualnie bardziej wagabunda W związku z : Megaera Carroll Liczba postów : 30 Punkty bonusowe : 32 Join date : 28/03/2014
Temat: Re: Większy apartament Pon 14 Lip 2014 - 21:34
To, co postanowił dzisiejszego wieczoru należało do dosyć ważnych i odpowiedzialnych decyzji. Bardzo odpowiedzialnych. Od lat starał się, by nie zmienić swojego postanowienia, co by się nie działo na jego drodze. Robił to od tysięcy lat, wierząc, że dzięki temu ochroni swą Guśkę przed najpodlejszymi mocami tego świata. Trzymał się tego, bo naprawdę ufał tej myśli, a teraz... Nadarzyła się okazja. Wybrał drogę szybko i spontanicznie. Dokładnie przeciwnie do tego, co zakładało racjonalne podejmowanie decyzji. Jeśli cokolwiek miałoby się jej stać u jego boku... Nie darowałby sobie. I innym, odpowiedzialnym za ewentualną jej ranę, bądź śmierć. Nie potrafiłby spokojnie żyć z myślą, że ona... Że ktoś... I... Po prostu się bał, że mógłby ją stracić, że właśnie przez niego mogłoby się coś jej stać, że jego obecność przywołałaby kogoś lub coś, co pozbawiłoby go tego, co kochał najbardziej, by otrzymać to, co tak bardzo chronił przed światem. Wybór między miłością, odpowiedzialnością a wyjebaniem na wszystko. Wpierw wybrał miłość, ale gdy zaczęło się robić gorąco, odszedł i władzę przejęła nad nim odpowiedzialność... Nigdy jeszcze nie miał wyjebane i chyba nie potrafił mieć. Między innymi dlatego bał się czegoś jeszcze, co było dosyć bardzo prawdopodobne, a przez co przed jego oczami stawał ich syn Hektor. Ten Hektor, jego pierworodny syn, ich pierwsze dziecko z Gusią, którym cieszyli się, a który... Zrobił wiele złego. Bardzo wiele i to z powodu chęci zemsty na tych, których podejrzewał o stratę rodziców. Świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że sam też szukałby zemsty, gdyby... Bał się, że mrok przyćmił by mu wszystko i stworzył z niego nowego hrabię Draculę. Nowego hrabię Draculę... Szczerze, uważał, że byłby czymś nowym i o wiele gorszym. Nawet gorszy od Anthonego Nicholasa Carrolla z opowieści Christine, na której to też się skupił. To straszne, że aktualna głowa łowców tak postępowała i że jego własna żona spiskowała przeciwko niemu. Tak to wyglądało. Ruch oporu tworzył się w tym miejscu, co wyjaśniało łowców tuż obok nadal żywych bestii, na które w normalnych przypadkach polowali. Pewnie chcieli w to włączyć wszystkich obecnych w jadalni... Więc czemu go tak rozbroili? I czemu był tu Samael? Chyba nie wierzyli, że im pomoże! Cóż, jego ciekawość mogła zostać zaspokojona przez gospodynię, która raczyła zaszczycić ich wszystkich tu zebranych swą obecnością. Zrobił kilka kroków w jej kierunku i zaczął mówić, gestykulując. - Moglibyśmy powiedzieć, że wszystko zacnie, słodko i uroczo, jednakże tak nie jest, droga Berengario. Nie chciałbym wyjść na kogoś złego i wtrącającego nosa w nie swoje sprawy, a zwłaszcza kogoś niekulturalnego, kogo nie da się nazwać dżentelmenem, ale nie podoba mi się tu kilka rzeczy. Pewnie nie tylko mi i naprawdę nie rozumiem, czemu zabrano mi umiejętności. Dobra, istnieje rzekoma ochrona, ale czułbym się pewniejszy, gdybym miał w zanadrzu pewne... Nie mam pojęcia, co o mnie słyszałaś i czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, kim tak naprawdę jestem, ale wszelka dalsza współpraca z tobą, bo zapewne o to ci chodzi, jest dla mnie niemożliwa, jeśli nie będę mógł być sobą w stu procentach. Nie, nie chcę być niemiły czy coś, ale chodzi tu nie tylko o moje bezpieczeństwo... Dysponuję czymś, co ma zbyt wielką wartość dla istot, które zmiotłyby twoich ludzi i nieludzi, niezależnie jakiej rasy są, w ułamku sekundy. Chronię to od tysięcy lat i nie zamierzam zaprzepaścić tych lat z byle powodu. Wdzięczny jestem za zaproszenie – stwierdził, zerknąwszy na chwilę na bawiącą Gabrielle Megaerę – ale mnie tu nie ma, jeśli nie cofniecie swoich sztuczek. I mam pytanie, co tu robi Samael – skończył, patrząc z lekką wyższością na starszą ludzką kobietę i starając się zachować uprzejme rysy twarzy. Nie chciał się kłócić, stać wrogiem tego miejsca, ale po prostu nie zamierzał tolerować pewnych faktów... Musiał sam być w stanie ochronić bliskich, co by się nie wydarzyło, chronić swe umiejętności przed niedobrym łapkami i informacji na temat kilku cennych przedmiotów, które ukrył.
Nicholas Andrew Carroll Admin
Personalia : Nicholas Andrew Carroll Pseudonim : Nick, Nicky Data urodzenia : 21.12.1994 Zmieniony/a : 14.08.2015 Rasa : Wampir Podklasa : Potomek pierwotnego Profesja : Właściciel HL, wynalazca, nerd, przykładny przyszły ojciec i już mąż W związku z : Buffy Delilah Carroll Aktualny ubiór : w biało-niebiesko-granatową kratkę spodnie od piżamy i, ofc, urok osobisty Liczba postów : 91 Punkty bonusowe : 134 Join date : 27/02/2014
Temat: Re: Większy apartament Wto 15 Lip 2014 - 11:57
Miał wrażenie, że właśnie runął na niego cały dom. Ba!, cały świat. Runął cały jego świat i to w nie tak długim czasie. Kolejne słowa, które po kawałku kruszyły ściany, tłukły szyby, łamały potężne drzewa jak zapałki. Zmęczony po porodzie i nadal nieco przerażony myślą, że mógłby stracić Buffy i swoje dzieci, otrzymywał kolejne ciosy, które znosił ukryty pod tą maską... Spokoju? Neutralności? Nie chciał obciążać dodatkowo Buffy i chyba sam nie chciał się przyznać przy wszystkich zebranych do tego, że jest słaby. Próbował być twardy, ale to, co czuł, to, co myślał, to, co nadal wpływało do jego głowy poprzez słowa Christine... Kiedyś myślał, że rodzina to to, czego brakowało w jego życiu. Może dzięki dwójce swoich niesamowitych przyjaciół nie odczuwał tego braku jakoś mocno, jednakże miewał chwile słabości. Nie przejmował się jednak tym, jak przejmowałby się na jego miejscu każdy statystyczny nastolatek. Miał nieformalną rodzinę i mimo że chciał poznać swoją prawdziwą, z krwi i kości, to wiedział, że i bez tego przeżyje, że po prostu będzie żył w świadomości, że jednak nikogo już nie ma, kto mógłby powiedzieć, że jest jego tatą, mamą, szaloną ciocią, a może znaną z genialnych wypieków babcią. Może z początku łudził się, że ktoś po niego przyjdzie, wróci, ale z czasem stracił w to wiarę i sam postanowił zadbać o swoją przyszłość, nie wyglądając nikogo, kto mógłby cokolwiek zmienić. Miał pasję, umiejętności oraz Hettie i Nobody, którzy broili w sieci i nie tylko. Nie zawsze było im łatwo, jednakże potrafili razem wychodzić z opresji. Któreś zawsze było wspierane przez pozostałych i wiedziało, że może na nich liczyć. Teraz chciał do tego wrócić i cofnąć to wszystko, czego się dowiedział i dowiedzieć się miał drugie, a nawet więcej, tyle. Zmieszany przez uczucia wściekłości względem Christine, które na chwilę pojawiły się w nim przez zatajanie przez nią pewnych informacji, siedział na łóżku wpatrzony w twarz przyjaciółki i słuchał. Nie mógł jednak tak na nią patrzeć z każdym kolejnym słowem. Miał wrażenie, że staje się coraz cięższy i chłodniejszy przez lód, który rósł w jego wnętrzu. Lód nienawiści do dziadka, o ile kogoś takiego można było nadal tak tytułować, i do siebie samego. Po tym jak stał się wampirem, bywał porywczy, agresywny i brutalny. Może ogarniał się przed wyrządzeniem komuś krzywdy, ale czuł te wszystkie negatywne emocje i pragnienie ściśnięcia czyjego gardła oraz patrzenia, jak powoli schodzi z niego życie. Teraz miał przed oczami wizję, jak stoi przed swoim dziadkiem i patrzy mu prosto w oczy, wbijając mu nóż w pierś. Raz, dwa, trzy... Tyle ukłuć, póki nie poczułby satysfakcji. Nienawidził siebie za tę wizję i nienawidził Anthonego, że to jego jestestwo wywołało. Miał krewnego potwora, mimo że ten był człowiekiem, łowcą i kimś ważnym. Żałował, że znów dał się ponieść emocjom, swojemu instynktowi drapieżcy, który wciąż był w nim obecny gdzieś tam w jego głębi i wymusił na Sisi te słowa, na przekazanie mu tak brutalnej prawdy. Wymusił tak podłe słowa, pytając ją, czy nadal są przyjaciółmi. CZY NADAL SĄ PRZYJACIÓŁMI! Kochał ją jak siostrę, był pewien, że nadal chce dla niego jak najlepiej, a mimo to zachował się teraz przed nią jak sukinsyn. Co, jeśli dodatkowo rzuciłby się na nią, chcąc wydobyć z niej cokolwiek, gdyby postanowiłaby milczeć? Spuścił wzrok na swoje dłonie, nienawidząc tak bardzo i czując się tak bardzo zdrajcą. Może na zewnątrz tego za bardzo nie okazał, jednakże pamiętał wszelkie myśli, które jeszcze nie tak dawno pojawiły się w jego głowie o Sisi, a teraz jeszcze jego krewny... I ci wszyscy ludzie, którzy zbierali się w przydzielonym im pokoju. Rozbawieni i rozchichotani, mimo gasnącego światła, mimo jego dziadka, którego znali, mimo że Hettie wciąż gdzieś tam był pod jego okiem... Musiał coś zrobić. Musiał pomóc przyjacielowi, mimo że bohaterem zdecydowanie nie był. Daleko mu było do bohatera, wojownika czy czegoś podobnego, ale musiał coś zrobić dla swojej bandy, by zadośćuczynić Sisi, która z pewnością też tęskniła za ich trzecim kompanem. Sam chciał, by tu i teraz był. Chciał zrobić wszystko, by tu teraz z nimi był, skoro jego środowisko należało do... Cholernie niebezpiecznych, nieprzewidywalnych i powiązanych z pewnym sadystą, który był jego dziadkiem. To przebiło ojca alkoholika i... Cholera, nie miał pojęcia, jak mógłby skomentować to, co powiedziała mu Sisi. Po prostu siedział załamany, przygarbiony na łóżku i patrzył na swoje dłoni. Nie widział nikogo, ani nie słyszał. Był daleko z myślami, które krążyły po jego głowie, a w tym wizja, w której jego dziadek zabijał w jakiś paskudny sposób jego najlepszego przyjaciela. Pamiętał jak się z nim pokłócił, gdy ostatni raz go widział. Teraz groziła mu śmierć, gdyby coś się nie spodobało jego „szefowi”. Pistolet? Uduszenie kablem? Może jeszcze zasilaczem od jednostki centralnej... Może zamierzał upozorować wypadek... Albo go otruć. Hattie... Jego kochanego Deana. Musiał coś z tym zrobić. Nie wiedząc za bardzo, czy miał jakiekolwiek szanse, po prostu spojrzał gwałtownie na Sisi. Nie zwracał uwagi na toczone rozmowy, które nie miał pojęcia, czego dotyczyły. Po prostu wypalił do Sisi i wyłącznie do niej. - Musimy go stamtąd wydostać. – To było oczywiste. - Potem w trójkę pomyślimy, co dalej.
Marcellus O. Carroll
Personalia : Marcellus Octavious Carroll Rasa : Hybryda Podklasa : Ludzio-ducho-inkubeł Profesja : Łowca Liczba postów : 2 Punkty bonusowe : 2 Join date : 01/07/2014
Temat: Re: Większy apartament Sro 16 Lip 2014 - 11:50
Odsalutował Christine i zaraz odwrócił się do wilka, a właściwie wilczycy. - Za bardzo tyranizujesz tę dziewczynę. Jolene to nie koń pociągowy, mamuś – stwierdził do Berengarii, po czym wrócił wzrokiem do Christine, wskazując na nią palcem. Uśmiechał się mile, choć chyba się nieco zmieszał, nie chcąc tego ukazać. – Ty zaś, Cwaniaku, przestań mnie z nią paringować, bo się jeszcze zakocham... W dodatku coś mi mówi, że z Catherine jeszcze nie taki ostateczny koniec. Ogólnie nie jest zła. Każdy ma wady, a to zerwanie, którym wszyscy się tak podniecacie, było szybkie i nieprzemyślane... Może do siebie wrócimy – przyznał z nadzieją, biorąc zapałki i nagle to z wielkim zajęciem rozkładając świeczki po pokoju. Niczego na razie nie podpalił. Za to przypomniał sobie o ostatnim podpaleniu zasłon. Nie dziwić się, że miał miejsce wspomniany incydent. Myślał wtedy o Catherine, bowiem wtedy non stop zaprzątała mu myśli. W sumie jak teraz po zerwaniu, jednakże wtedy o wiele bardziej. Pamiętał świetnie tego małego, szalonego i słodkiego Dzwoneczka z windy, który szukał cukierka. Myślał, że żartuje lub ściemnia, jednakże faktycznie szukała M&M’sa, bo go znalazł i ukrył w kieszeni kurtki, w której gdzieś tam nadal tkwił na dnie szafy. Po rozmowie o pracę w ich domu, zaprosił ją na poszukiwania M&M’sów, co zakończyło się ich związkiem. Może nie długim, bo trwał trochę więcej niż dwa lata, ale faktycznie myślał o tym, by ją przeprosić i wrzucić do kosza ten niewielki epizod. Jedno spięcie nie mogło niczego przekreślić, czyż nie? Była jego bratnią duszą. Idealna dziewczyna, jeśli myślał o swojej przyszłości. To co z tego, że czasem miał wrażenie, że chciałaby rządzić jego życiem i mieć go non stop u boku, chcąc chyba jak najszybciej wkręcić się do jego rodziny. Może powinien wyskoczyć z zaręczynami... Znali się ponad dwa lata, jednakże jakoś nie czuł, by to był już ten moment. Ciągle wyjeżdżał... Nie miał pojęcia, co zrobić z tym fantem. Zapewne, jako kobieta, inaczej to wszystko widziała. Odwrócił się nagle z ręką w pogotowiu, słysząc słowa Drustana skierowane w kierunku Berengarii. Nie lubił nowych. Nigdy nie wiedział, do czego są zdolni i czy godni zaufania. Tak samo rzekomy dziedzic Anthonego... Krwiopijcy. Oboje. - Myślę panowie, że powinniście nieco wyluzować, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nic nie zdążyła wam przekazać moja matka, czyli obecna tu Berengaria. Ciebie, Nickiełku, szczególnie to dotyczy, bowiem nie jesteś nam ot zwykłym krwiopijcą. Tu chodzi o wiele więcej niż myślisz... Niż wy wszyscy myślicie. Nicholasie, możesz uratować więcej niż jedno istnienie, jeśli zachowasz cierpliwość i pozwolisz nam wszystko zrobić w swoim czasie. Spokojnie i cierpliwie – podsumował, dalej rozkładając świeczki, ale zachowując większą czujność. Podobno młode wampirzątko było z jednego, zaś z drugiego bardzo stare. O ile matka miała rację, a miała ją zawsze.
Christine Canady Carroll
Personalia : Christine Canady Carroll Pseudonim : CC, Chrisy, Sisi, Rocher Data urodzenia : 12.12.1994 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca Profesja : Sekretarka Anthony'ego Carrolla/Szpieg NAC W związku z : Christopher James Parker Aktualny ubiór : Błękitna sukienka wieczorowa, dopasowane sandałki na szpilce. Liczba postów : 22 Punkty bonusowe : 32 Join date : 11/05/2014
Temat: Re: Większy apartament Nie 20 Lip 2014 - 0:16
Choć zachowywała się z typowym dla siebie luzem i radością, to cóż... Wewnątrz nie było jej aż tak znowu pogodnie i beztrosko. W chwili obecnej mogła nawet szczerze powiedzieć, że nienawidziła swojej osoby za to, co musiała robić przez tyle czasu w stosunku do Nicka. Który teraz już zupełnie się od niej odsuwał. Nie tego chciała, nie to miało się wydarzyć... A jednak... I to było tak bardzo złe. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero głos Marcellusa, któremu to z nieobecnym uśmiechem, jaki w sumie nieczęsto schodził z jej warg, odpowiedziała. - Nie ma tak dobrze. Jeśli myślisz, że skończę shippować cię z kimkolwiek, kto nie jest Catherine, bo ona… Tak prawdę mówiąc, zabiera nam ciebie całkowicie, dosyć często i długo. Taki tam trochę zabieraniowy potworek. Kontra stado mega zaborczych potworków i to dosłownie potworków. – Roześmiała się lekko, mrugając do Marcela porozumiewawczo. – Chociaż jestem pewna, że Jolene też w pewnych względach byłaby nieźle zajmująca. Kolejna zaleta i powód do swatania. Skoro jeszcze nie zabiła cię za ten epizod z zasłonami, to kto wie… Może warto zaingerować jeszcze bardziej. Choć nie wiem w moim przypadku, czy jest to jeszcze obserwacja, czy już nachodzenie. – Stwierdziła radośnie. - I don't care, I ship it. I don't care. – Zanuciła jeszcze z uśmieszkiem na wargach. Choć jednocześnie tak w głębi duszy nie było jej ani odrobinę do śmiechu. Bardziej już do płaczu. Długiego i przejmującego, co nie było ani trochę zgodne z jej wiecznie radosną naturą, ale akurat raczej odpowiednie do aktualnej sytuacji. Sytuacji, w której jej największym marzeniem było tylko wyrwanie się z tego pokoju, z tego miejsca, rzucenie wszystkiego, co przecież kochała, ale co też nadzwyczaj mocno ją teraz dobijało i było dla niej przeogromnym ciężarem… I zbyt wielkim szokiem nie powinno być raczej to, że pierwszym miejscem, chociaż chyba też jedynym tak bardzo przez nią ukochanym, był cieplutki boczek jej Christophera. Osobistego mieszankowa tego księcia bez białego konia, choć z pewnością jakieś śnieżnobiałe Ferrari by się znalazło, ale i tak będącego spełnieniem jej dziecinnych marzeń i snów. A teraz już nie tylko dziecinnych, chociaż w pewnym sensie jednocześnie tak. To było słodkie, ale i skomplikowane. Słodko skomplikowane, o! Nie tak jednak jak cała ta sytuacja z Nickiem, która wprawiała ją w chcęć natychmiastowej ucieczki. Wszystko w niej wręcz o to wołało, błagało. O zwianie z miejsca wydarzeń i popłakanie sobie w jakimś zacisznym kąciku aż nie nadejdzie czas, gdy będzie mogła wrócić do domu, który teraz był jeszcze bardziej Domem. Bezpiecznym, ciepłym i pełnym czułości. Nie to, że nie cieszyła się ze spotkania z dawnym przyjacielem. Robiła to już od samego początku, jak i też teraz, jednak w chwili obecnej już dosyć sporo mniej. Gdy tak patrzyła na starego przyjaciela, który najwyraźniej pretendował do zostania realnie byłym kumplem… A przecież przez tyle czasu wydawało jej się, że ich znajomość przetrwa wszystko. Tymczasem wystarczyła tylko jedna rzecz, z pewnością bardzo duża i dosyć paskudna, by zniszczyć coś, co miało trwać wiecznie. Pytał ją, czy dalej są przyjaciółmi. Zupełnie tak, jak gdyby już w to nie wierzył. I to ją zabolało. Nadzwyczaj mocno, bo miała nadzieję, że będzie mieć oparcie chociaż w ludziach ze swojej przeszłości, na których przecież dalej jej zależało. Teraz zdawało się jej jednak, że nagle została tylko i wyłącznie ze swoim Ferrero. Dobijała ją myśl o tym wszystkim. Dobijała i niszczyła już zupełnie jej nastrój, który na początku dnia dało się określić mianem zajebistego jak mało co. Pomimo stwarzania pozorów dobrego humoru, no i zachowywania się raczej z typową dla siebie pogodą ducha... Nie czuła się zbyt dobrze. O dziwo!, nie chodziło tutaj o sprawy związane z jej stanem, bo do niego akurat zdążyła się przez te kilka miesięcy przyzwyczaić, a nawet to zaakceptować. Bardzo mocno i dobrze. Głównie ze względu na wielce wspaniałą myśl o daniu swemu ukochanemu dziecka, choć mogłaby sobie głowę uciąć, że bardziej od niej liczył na syna, oraz zostaniu matką. Założeniu takiej prawdziwej rodziny, której posiadanie nie było jej nigdy dane. Prócz, oczywiście, tej namiastki rodziny, jaką stworzyli sobie z Nickiem i Deanem. Choć tego już niedługo prawdopodobnie miało nie być. I to bolało. Co zaś się miało tyczyć rodzicielstwa... Może nie miała też w otoczeniu zbyt genialnych wzorców, jakie by mogły jakoś ułatwić jej i Christopherowi sprawę, on też zresztą nie miał, ale to akurat niezbyt jej w tej chwili przeszkadzało. Ważne było bowiem tylko to, co dobrego i pewnego miała im przynieść przyszłość. Smutne rzeczy były... Smutne i w tej chwili koniecznie niekonieczne. Nie chciała się zamartwiać. Nie teraz, gdy powinna cieszyć się odnowieniem kontaktu choć z jednym z jej wspaniałych kumpli, ale jednak to właśnie robiła. Już wcześniej paskudnie czuła się z odsuwaniem Nicka od całej rodziny, a zmuszona była izolować go przecież nawet od tej wspaniałej części, która była w sumie znaczną większością jego rodu... No i jej rodu w pewnym sensie też, ale wolała chwilowo to pominąć. Wyglądało bowiem na to, że Nick żywił do niej głęboką urazę, której nie chciała już bardziej pogłębiać. Wystarczało jej w zupełności to, co było już w tejże chwili. Zdecydowanie jej wystarczało i to na wiele czasu. Nadzwyczaj, jeśli nie już na zawsze. Zwłaszcza przy milczeniu i tym dziwnie dla niej pełnym chłodu wyrazie twarzy przyjaciela. Poprawka... Cóż... Prawie z pewnością już byłego przyjaciela. Jezu… Jakie to było potworne uczucie. Fakt, że ktoś może tak bardzo jej nie znosić. Nawet na nią nie patrzył… Czuła tę urazę i… I miała tego dosyć. To właśnie to przeświadczenie zawładnęło jej sercem, gdy najzwyczajniej w świecie poderwała się z zajmowanego przez siebie miejsca, by w kilku, nadzwyczaj płynnych jak na ciężarną w dosyć zaawansowanym stopniu zbrzuchacenia, susach dopaść do drzwi. Spojrzała na Nicka, gdy odezwał się do… Niej? Tak to właśnie wyglądało, ale nie mogła jakoś uwierzyć, by przy takim zachowaniu chciał jeszcze kiedykolwiek z nią rozmawiać, a co dopiero mówić tutaj o jakiejkolwiek współpracy. Już zwłaszcza w tak poważnej sprawie. Odezwała się jednak niezbyt głośno, lecz wyraźnie. - Uwierz mi, pracuję nad tym. A ty masz rodzinę. – Po tych słowach… Cóż, odwróciła się, by wyjść…
Megaera Carroll
Personalia : Megaera Carroll Pseudonim : Meg, Megara, Debbie Data urodzenia : nieznana Zmieniony/a : nieznana Rasa : Wampir Podklasa : Pierwotny Profesja : Mentorka W związku z : Drustan Carroll Aktualny ubiór : Czarna półprzezroczysta halka; kolczyki perełki; wiekowy wisiorek. Liczba postów : 24 Punkty bonusowe : 28 Join date : 15/03/2014
Temat: Re: Większy apartament Nie 20 Lip 2014 - 0:55
Trzymała w swoich, względnie w tej chwili bezpiecznych, bo w tym momencie pełnię bezpieczeństwa mogłaby osiągnąć co najwyżej gdzieś jakieś osiemdziesiąt tysięcy w dal i dwadzieścia metrów w górę stąd, ramionach malutką Gabrielle, która najwyraźniej wyczuwała, że coś jest nie tak i wierciła się wręcz niemiłosiernie. To powodowało tylko, że Meg była jeszcze bardziej uważna i… Przyznajmy szczerze, zaniepokojona jak mało kiedy. A przecież wszystko jeszcze niecałe dziesięć minut temu wydawało się być normalne i jak najbardziej pełne błogiej radości. Chociaż kto jak kto, ale ona z pewnością znała już takie momenty, w trakcie których atmosfera zmieniała się jeszcze częściej niż kolor na włosach jej przyjaciółki Liliane, a musiała szczerze przyznać, że ta miała nadzwyczaj wyraźną skłonność do przechodzenia na inną barwę i odcień z tysięcy… Cóż… Praktycznie co trzy sekundy, zdolności zmiennokształtnej, jak nie wcześniej… i krócej… znacznie krócej. Tak więc doskonale orientowała się w istnieniu takich chwil, a co gorsze… Doskonale zdawała sobie z dosyć silnych konsekwencji działań w tych momentach. Zdecydowanie nieprzyjemnych i piekielnie zabójczych w skutki, które mogły decydować nawet o całej przyszłości i barwach, w jakich była ona rysowana. Sama wielokrotnie przechodziła przecież przez coś takiego. Najbardziej ze wszystkich razy jednak chyba zapadły jej w pamięć te chwile mające miejsce w Kanionie w tym dniu, w którym opuścił ją Drustan. Wtedy bowiem w jednej sekundzie była słodką i wielce zakochaną panienką, chcącą na dodatek podzielić się wieścią o nadchodzącym kolejnym dziecku z ukochanym do szaleństwa wręcz mężem, by już w następnej stać niczym wmurowana w ziemię i tylko patrzeć. Ona też wtedy zachowywała pokerową twarz. Zupełnie tak, jak usiłował to najwyraźniej robić jej potomek. Milczała, nie odezwała się ani jednym słowem. Stała tylko i patrzyła, jak miłość jej życia obejmuje i całuje inną, raniąc do głębi jednocześnie kogoś, komu przysięgał miłość i wierność do końca życia. Była wtedy zupełnie niczym jakiś głaz. Twardy i nieprzenikniony, zupełnie niewzruszony tym, co wychodziło z ust odchodzącego partnera. Nie chciała okazywać uczuć, jakie w środku praktycznie ją uśmiercały, bo nie zamierzała też upokarzać się przed jakąś panienką, a tym bardziej już przed kimś, kogo wtedy uznawała za zdrajcę i kłamcę. Nie płakała wtedy. To zaczęła robić dopiero później. Pokazywanie reakcji pozostawiła na moment, w którym pozostała sama. No, nie do końca sama, bowiem była jeszcze wtedy w ciąży, ale… To też jej odebrano. I w tej chwili zaczynała zastanawiać się nad tym, co byłoby, gdyby jednak nie postanowiła być wtedy tak nieprzenikniona. Czy wszystko potoczyłoby się wtedy inaczej? Czy cieszyłaby się teraz dorosłym już synem i brakiem separacji, na którą wtedy została skazana? Czy byłaby kimś innym, bardziej przystępnym? I co najważniejsze… Czy byłaby tu teraz z tym wszystkim, co się dobrego wydarzyło? Otoczona jednak jej przyjaznymi osobami, z potomkiem, który wydawał się wręcz idealny do tej roli, choć w pewnych chwilach miał swoje gorsze momenty. Chwilach takich jak ta… Jednocześnie najwyraźniej nie tylko Nick miał swój gorszy moment. Nią może i to wszystko wstrząsnęło, bo jakżeby to tak inaczej, ale specjalnie też nie zdziwiło. Słyszała przecież co nieco o szefie łowców, bo jej syn do nich należał. I to chyba właśnie dlatego nie rzuciła się z wyrzutami czy czymś w tym stylu. Spojrzała tylko karcąco na męża, kołysząc jednocześnie w ramionach uspakajającą się już Gabrielle, która najwyraźniej robiła się już coraz bardziej senna. Zupełnie jak to mają w zwyczaju takie maluchy. - Drustan. – Syknęła niczym do niegrzecznego dzieciaczka. Brakowało tylko tego, by wytarmosiła go za ucho i wyszła z pokoju. Oczywiście dalej trzymając jego uszko. Z pewnością miałby wtedy naprawdę odstające uszy godne słonika Dumbo, ale przynajmniej przestałby może się tak zachowywać. Choć to był przecież jej Druś… A to była Berengaria, której ufał Michael, więc której po części zaufała też i ona sama. Nie na tyle, oczywiście, by zupełnie się wyluzowywać i nie zwracać uwagi na otoczenie, ale jednak z pewnością bardziej niż Dru. - Z pewnością Berengaria ma jakiś odpowiedni powód, by robić to wszystko i zakładam, że poznamy go prędzej czy później. Czyż nie? – Spojrzała na wspomnianą kobietę. – Choć osobiście wolałabym poznać go prędzej. Tak samo jak przyczynę zaproszenia tutaj naszego niekochanego Samaela. Pozwolisz więc, droga Berengario… – Zamilkła, czekając na wyjaśnienia i jednocześnie słuchając wymiany lakonicznych słówek między jej potomkiem a jego znajomą. Szykowało się chyba coś większego i musiała mieć na to oko jako samozwańcza matka i opiekunka chłopaka.
Buffy Delilah Carroll Admin
Personalia : Buffy Delilah Carroll Pseudonim : Meadow, Lisek, Venus Data urodzenia : 24.12.1992 Rasa : Hybryda Podklasa : Kitryda Profesja : Właścicielka Bourbon Room/Łowczyni/Żonka N(ick)erdusia/Mateczka W związku z : Nicholas Andrew Carroll Aktualny ubiór : białe rękawiczki, beżowa kurtka, bordowo-biało-beżowy szalik, beżowe kozaki, bordowa czapka, biała spódniczka, beżowe rajstopy Liczba postów : 93 Punkty bonusowe : 171 Join date : 03/03/2014
Temat: Re: Większy apartament Sro 23 Lip 2014 - 13:46
Ostrożnie dotykała łapką swego męża, gładząc go delikatnie i starając się w jakikolwiek sposób dać mu odczuć, że jest przy nim mimo wszystko. Pomimo wszystkiego, co mogło się wydarzyć i co w sumie miało być. W jej głowie jednak wirowała nieustannie jedna myśl. Czy to, co miało się stać... Czy to było w jakimś stopniu dobre, czy może tak zupełnie paskudne? Bo w chwili obecnej wszystko wyglądało niezbyt ciekawie. Przeniosła dłoń na jego plecy, pieszczotliwie miziając je z jak największą dawką delikatności i ciepła. Ona sama tego teraz chciała, sama potrzebowała. Zwłaszcza w obliczu tamtej paniki i strachu sprzed chwili, która może i już minęła, ale i tak przyprawiała ją o lekkie dreszcze. Doskonale pamiętała bowiem tamten napad strachu. Ból i krew. To ją wtedy przerażało, bo nie do końca, przynajmniej z początku, nie wiedziała, co się dzieje. Myślała, że dzieje się coś naprawdę upiornie poważnego, a ona sama z jakiejś przyczyny możliwe, że nawet umiera. Cóż, w sumie to teraz wszystko mówiło jej, że jak najbardziej powinna wtedy wiedzieć, o co chodziło już od samego początku, jednak... Wystarczyło chyba powiedzieć, że to była ona. Na całym świecie nie szło więc uświadczyć osoby mniej przygotowywanej na takie rzeczy, no i przez te kilka miesięcy nadrobić tego nie mogła. Z racji zmęczenia, ba!, prawie skrajnego wyczerpania nie mówiła zbyt wiele. Siedziała tylko w jak najwygodniejszej pozycji, którą znaleźć w jej stanie było nad wyraz trudno, jedną ręką tuląc do siebie nowonarodzonego synka, drugą zaś starając się profilaktycznie uspokajać męża. Nawet nie zauważyła, gdy zaczęły opadać jej powieki, a ktoś delikatnie pozbawił ją ciężaru dziecka. Nim się obejrzała, zasnęła.
Berengaria Ava Carroll
Personalia : Berengaria Ava Carroll Data urodzenia : 01.06.1952 Rasa : Człowiek Podklasa : Łowca W związku z : Anthony Nicholas Carroll; Andreas Aberquero Liczba postów : 9 Punkty bonusowe : 9 Join date : 01/04/2014
Temat: Re: Większy apartament Sob 26 Lip 2014 - 14:14
Jak najbardziej spodziewała się tego całego rwącego potoku pytań oraz niezbyt grzecznych, jakby jakiekolwiek z nich mogły chociaż udawać kawałeczek kulturki, wyrzutów kierowanego w jej stronę. To właśnie z myślą o tym postanowiła zorganizować grupowe spotkanie w jednym z salonów. Po to dokładnie, by nie musieć raz po raz powtarzać dokładnie tego samego z różnicą tylko w odbiorcy, do którego by swe wyjaśnienia kierowała. Niestety!, do zebrania tego dnia nie doszło, co w pewnym sensie nie było dla niej wcale aż tak niespodziewaną rzeczą. Zamiast tego znalazła się w tym oto pokoju w towarzystwie części ze swoich gości, z których jeden wyraźnie nie należał do zbyt cierpliwych osób. To już z kolei było dla niej dosyć niezłą niespodzianką, bowiem słyszała o nim opinie całkowicie różniące się od tego, w jaki sposób się teraz zachowywał i co mówił. Z pewnością jednak był sobą, a nie kimś innym, kto mógłby się pod niego podszywać, więc Berengaria zwaliła to wszystko na kwestię zmęczenia podróżą i ogólnego wymęczenia psychicznego, co było już dla niej bajecznie wręcz proste. - Ależ ja osobiście wiem, że daleko temu tutaj do słodyczy, puchatości i króliczkowatości. - Uśmiechnęła się łagodnie. - Mam też szczerą nadzieję, że twoje "nie chcę" się nie zmieni i pozostaniemy jednak na jakimś poziomie, na którym w żadnym wypadku nie będę cię mogła nazwać kimś wielce złym, wtrącającym nos w nie swoje sprawy, choć akurat śmiem twierdzić, że ta aktualna jednak cię dotyczy, czy też osobą, która nie jest dżentelmenem. Dodatkowo zadziwia mnie informacja, że jest tylko kilka rzeczy, których tutaj nie rozumiesz, bądź też ci się nie podobają, bo nawet ja sama potrafię znaleźć ich tu dziesiątki, jeśli nie setki lub tysiące. W niektóre dni mamy ich też miliardy, ale to taki detalik. Spiesząc z wyjaśnieniami odnośnie rzekomego odebrania ci twoich zdolności... Nie zrobiliśmy tego. - Stwierdziła tak po prostu, wciąż utrzymując swój pełen łagodności ton, jaki przywodził na myśl właśnie taką starutką, pocieszną i przytulaśną babcię. - To zwie się czystą psychologią. Nie to, że nie mamy na tyle możliwości, by całkowicie odebrać wam wasze talenty i zdolności, ale nie widzę powodu, byśmy musieli to aż tak znowu od razu robić. To, co odczuwacie lub raczej - to, czego brak czujecie... To całkowicie kwestia waszych mózgów. Nadzwyczaj łatwo daliście wmówić sobie, że odebraliśmy wam całą waszą nadnaturalność, więc w miarę logicznym jest to, że nawet nie próbowaliście wykorzystywać cech, których rzekomo nie macie. I uwierz mi, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kim jesteś. Naprawdę nie musisz zachowywać się w ten sposób, Drustanie Carroll vel Robercie Ewart. Kładzenie nacisku na twą wyjątkowość nie jest tutaj konieczne. Tak samo zresztą, jak i wypowiadanie się, gdy nie ma się najmniejszego pojęcia o temacie i przyczynach, przez które jest jak jest. - Podniosła się z miejsca, kręcąc pobłażliwie głową. - Uznam, że jesteś tylko zmęczony i na co dzień nie zachowujesz się w taki sposób. Jeśli chcesz ze mną porozmawiać jak dorosły z dorosłym, pozwalając sobie choć na chwilę odpuścić taki ton, znajdziesz mnie w pokoju na pierwszym piętrze. Trzecie drzwi po lewej od głównych schodów. Tymczasem pozwolę sobie dać wam wszystkim odpocząć i życzyć dobrej nocy. - To mówiąc, uśmiechnęła się do gości, wychodząc z pokoju na chwilę przed tym, jak postanowiła to zrobić Christine. Christine, która zakołysała się nieznacznie, opierając ręką o futrynę drzwi i wydając z siebie ciche jęknięcie. Jej oczy zaszły mgłą, a z nosa pociekła stróżka krwi, gdy dziewczyna nieprzytomnie osunęła się na podłogę...
[z/t]
The Host Mistrz Gry
Liczba postów : 27 Punkty bonusowe : 31 Join date : 13/04/2014
Temat: Re: Większy apartament Czw 21 Maj 2015 - 21:29